Morze Północne, Texas

Noordzee, Texas, 2011, Belgia, reż. B. Defurne, wyk. J. Florizoone, M. Vergels, outfilm.pl, DVD, listopad 2012

 

fot. mat. pras.

 

Film „Morze Północne, Texas” w reżyserii Belga Bavo Defurne (na DVD dostępne są jego krótkometrażówki – patrz: „Replika”, nr 36) to ekranizacja powieści Andre Sollie. Głównym bohaterem jest nastoletni Pim – rezolutny blondas o niewinnym spojrzeniu. Jego dzieciństwo i dojrzewanie to nie sielanka, Pim właściwie wychowuje się sam, bo jego matka bardziej interesuje się nocnymi wypadami (i facetami) oraz grą na akordeonie, a ojca nie ma w ogóle. Pim ma na szczęście świat fantazji, w którym jest na przykład królową w pięknej koronie. Gdy w sąsiedztwie pojawi się, również nastoletni, Gino, w życiu Pima nic nie będzie już takie jak dawniej. Gino ma czarną czuprynę i diabła w oczach. Chłopaki razem odkrywają seksualność, a Pim przy okazji zdobywa jeszcze rodzinę – zaprzyjaźnia się z mamą i siostrą Gina. Ta ostatnia zresztą mocno się w Pimie zakocha. Pim jest jednak na to uczucie nieczuły, bo kocha się w Gino miłością piękną, prawdziwą i pierwszą, a więc największą z możliwych. Tymczasem Gina chyba nie może mieć na wyłączność…

„Morze Północne, Texas” to nie tylko opowieść o dorastaniu, pierwszej miłości i (homo) seksualnych eksperymentach, Defurne ucieka od cukierkowo-nostalgicznego klimatu, „Morze…” zaprawione jest chłodnym wiatrem i gorzkim posmakiem niespełnienia i straty. Ogromnym atutem filmu są piękne, wysmakowane zdjęcia – nadmorskie krajobrazy, wnętrza i stroje w stylu vintage – oraz muzyka lat 60. Ten klimatyczny obraz docenią wielbiciele kina niespiesznego, ale pełnego emocji, ceniący nastrój i wyrafinowaną estetykę daleką od efekciarstwa.

Reżyser zadedykował film tym nastolatkom, których rodzice… nie pozwolili im w nim zagrać. (Arek Michalski)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wrecked

Wrecked, 2009, USA, reż. H. i B. Shumanski, oufilm.pl, DVD, grudzień 2012

 

fot. mat. pras.

 

Powiastka umoralniająca dla młodych gejów (głównie). Ryan jest osiemnastolatkiem, ale dojrzałym jak na swój wiek. Próbuje robić karierę aktorską i prowadzić porządne życie, ale w paradę wchodzi mu jego były, Daniel, który niespodziewanie przyjeżdża do miasta. Daniel pragnie odnowić zerwane niegdyś stosunki, obiecując Ryanowi spokojne, ustabilizowane, wspólne życie. Niestety, ma problem: jest uzależniony od narkotyków. Poza tym ciągle szuka nowych doznań seksualnych. Łatwowierny Ryan wpada w sieć niemoralnego świata, z której trudno mu się będzie wyplątać. Trochę chaotyczny, półamatorski film z udziałem aktorów, którzy wyglądają bardziej na naturszczyków niż profesjonalistów. Problematyka być może interesująca i chyba na czasie, ale efekt – nie najwyższych lotów. (Marcin Dąbrowski)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Spork

Spork, 2010, USA, reż. J.B. Ghuman JR, oufilm.pl, DVD grudzień 2012

 

fot. mat. pras.

 

Spork to rodzaj sztućca, który ma cechy i widelca, i łyżki. Jest to też imię nastoletniej dziewczynki mieszkającej z ojcem w przyczepie kempingowej. Spork ma tajemnicę: urodziła się hermafrodytą – jest więc inna, a to oznacza kłopoty. Wiemy, jak okrutni potrafią być rówieśnicy, gdy się ma czternaście lat. Wbrew wszystkiemu i z pomocą zdobywanych powoli przyjaciół, Spork zaczyna wewnętrzną przemianę. Stopniowo wychodzi z zamykania się w sobie i zaczyna walczyć o prawo do bycia sobą. Tematyka filmu – superważna, tylko realizacja co najwyżej średnia i nawet oryginalna konwencja komedii muzycznej nie pomaga. (Mariusz Chabasiński)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wszystkie miłości Elliota

Elliot Loves, 2012, USA, reż. Terracino, outfilm.pl, DVD, listopad 2012

 

fot. mat. pras.

 

Tytułowy Elliot to młody, trochę postrzelony chłopak z rodziny o dominikańskich korzeniach. Jego mama wikła się w kolejne toksyczne związki. On też szuka miłości i też ciągle trafi a na nieodpowiednich facetów. Na tym tle dochodzi między nimi do nieustannych konfliktów, aż w końcu mamy katharsis… Ten niskobudżetowy fi lm bez wielkich ambicji, ale i bez wielkich wpadek, niesie kreacja Fabio Costaprado w głównej roli – wrażliwego zawadiaki z zakręconą czupryną nie można nie polubić. (Mariusz Chabasiński)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Na południe

Plein Sud, 2009, Francja, reż. S. Lifshitz, oufilm.pl, DVD, grudzień 2012

 

foto. mat. pras.

 

Komu przypadły do gustu filmy Lifshitza „Prawie nic” i „Wild Side” (dostępne na DVD), ten polubi również „Na południe”. Ujęcia rozedrgane jak życie wewnętrzne bohaterów, raczej fragmentaryczna fabuła, wysublimowane zdjęcia i niewypowiedziane gorące uczucia. 27-letni Sam podróżuje swym Fordem po Francji w kierunku Hiszpanii. Razem z nim Lea i jej brat Matthieu oraz przygodny autostopowicz Jeremie. Relacje między nimi komplikują się coraz bardziej i bardziej. Lea jest nieobliczalna, Matthieu kocha się w Samie, Jeremie próbuje poderwać Leę, Sam ma ambiwalentne uczucia wobec całej trojki i dręczą go wspomnienia. A wszyscy są tak atrakcyjni fizycznie, że samo patrzenie na nich sprawia przyjemność. (Mariusz Kurc)

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Magda Szcześniak „Normy widzialności. Tożsamość w czasach transformacji“

Fundacja Bęc Zmiana, Instytut Kultury Polskiej UW 2016

 

Kto oglądał „Dynastię“ i dlaczego? Kto krytykował geja Stevena i czy wszyscy za to samo? Co mają wspólnego skarpetki frotte, zamieszki w Stonewall, polski fryzjer i wczesne role Adrianny Biedrzyńskiej? Dlaczego, by zaistnieć, musimy wciąż kogoś naśladować, ale tak jednak „nie za bardzo“, i kogo? I kto tego pilnuje?

Ależ wspaniała książka! Nie tylko ze względu na to, co w niej jest, ale i na to, jak to zostało podane. Marzenie. Niby naukowa, a wciągająca. Niby teoretyczna, a opowieść. Niby diagnoza, a taka, co dba o bohaterów, rysując im losy, które chce się śledzić. Czy będzie to Steven, czy Alexis, czy polski biznesmen w białych skarpetkach, które w odpowiednim czasie zmieni na czarne, czy Agnieszka Osiecka, która o nim napisze, czy facet z okładki „Nowego Mena“ czy „Filo“. Czy modelka w żółtych majtkach i koronkowej bluzce z okładki pierwszego numeru „Sukcesu“. Oni wszyscy mają historię, która składa się w mądrą opowieść o wczesnych latach 90., latach dzieciństwa „wolnej“ Polski, a także, oczywiście, ruchu działackiego LGBT i jego po polsku kłirowego rewersu, już wtedy odwróconego/wywrotowego, odniesionego do tego, co przeciwpubliczne.

Wczesne lata 90. ostatnio są w modzie. Chętnie sięgamy w tę naszą przeszłość, szukamy tego, co nas ukształtowało. Przyglądamy się formującym nas fetyszom i narracjom.

Wiele teoretycznych założeń i intelektualnych inspiracji do opisania tych lat przyciąga uwagę, wśród nich to podstawowe, zapożyczające się u Homi Bhabhy, pozwalające zestawiać figury „geja“, „pedała“ i biznesmena. Dla wielu arcyciekawa będzie też krytyczna dyskusja autorki z Joanną Mizielińską i Robertem Kulpą. (Marta Konarzewska)

Annemarie Schwarzenbach „Podróże przez Azję i Europę”

wyd. Zeszyty Literackie 2016

 

 

Brak wzorów i modeli, na których można by oprzeć tożsamość to niewątpliwa trudność dorastania kobiet nieheteroseksualnych. Świat wypełniony mężczyznami i plastikowymi kobietami nie daje wielu możliwości odniesienia. Postać Annemarie Schwarzenbach, ekscentrycznej podróżniczki i pisarki, ukazuje przeszłość bogatszą w nieheteronormatywne tożsamości. Kolorowy Berlin lat dwudziestych, pisarstwo, morfina, miłość do córki Tomasza Manna – Eriki, podróże i zbliżająca się wielka katastrofa. Wiele można by pisać o życiu tej szwajcarskiej arystokratki, jednak mało można przeczytać tego, co sama stworzyła. „Podróże przez Azję i Europę” to pierwsza obszerna publikacja tekstów Schwarzenbach w języku polskim. Eseje można podzielić na te, które opisują świat w przededniu wojny oraz te, które są obrazem, pocztówką z egzotycznych miejsc. Autorka podróżuje przez Niemcy, Gdańsk, Prusy Wschodnie, kraje nadbałtyckie aż do Rosji, ukazując nastroje społeczne i warunki życia w ówczesnej Europie. Podróże te ukazują świat niebezpiecznie podobny do współczesnego – nacjonalizm i strach to elementy, które go konstytuują. Rozmowy cytowane przez autorkę pokazują niezwykłe zróżnicowanie postaw wobec polityki Hitlera wśród samych Niemców, o czym rzadko wspomina się chociażby w polskiej literaturze. Azjatycka trasa autorki prowadzi natomiast przez Turcję, Syrię, Liban aż po Irak i Iran ukazując krajobrazy, które obecnie znikają pod ostrzałem wojsk. Aleppo, Palmyra nigdy nie będą już takie jak w esejach Schwarzenbach. Chociażby dlatego warto je zobaczyć ostatni raz, chociażby tylko na kartach książki autorki. (Urszula Jakubowska)

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Margaret Mazzantini „Blask”

wyd. Sonia Draga, 2016

 

 

Żyją w jednej rzymskiej kamienicy, ale w dwóch różnych światach. Guido (narrator) na górze, samotny i nieszczęśliwy. Costantino, syn biednego dozorcy – w suterenie. Obserwują się, ale nie potrafią się zbliżyć. Jedna namiętna noc podczas wycieczki szkolnej do Grecji da początek trudnemu budowaniu tożsamości. Guido i Costantino będą się przyciągać i odpychać, kochać i nienawidzić. Ta miłość przetrwa całe dekady – nawet gdy ich drogi się rozejdą. Costantino spyta: „Guido, czy kiedykolwiek będzie nam wolno być sobą, nikim innym, tylko sobą?”. Chciałoby się, żeby im się udało. To smutna historia, pełna dramatyzmu, beznadziei, pożądania, przed którym nie ma ucieczki, bo nie sposób uciec przed sobą. A przecież bohaterowie rozpaczliwie pragną szczęścia. Guido stwierdza: „Gdyby ktoś nas widział, wykpiłby nas, uznał za śmiesznych, patetycznych, za pedałów. Ale nikt nie znał prawdy, tylko my wiedzieliśmy, czym jest ta potworna tęsknota za miłością, tęsknota za sobą samym, za prawdziwą duszą”. Dwóch mężczyzn się kocha, ale nie może być ze sobą, bo strach przed ludzką nienawiścią, społecznym ostracyzmem i własną tożsamością jest silniejszy. Oczywiście, że znamy to z innych książek czy filmów, a jednak powieść Margaret Mazzantini wciąga, porusza, zachwyca psychologiczną głębią, nie pozwala na obojętność. (Michał Paweł Urbaniak)

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jedna żółta róża

O związku Eleanor Roosevelt, żony 32. amerykańskiego prezydenta, z reporterką Loreną Hicock pisze Susan Quinn w nowo wydanej w USA książce „Eleanor i Hick. Miłosna historia, która ukształtowała Pierwszą Damę” Napisały do siebie ponad trzy tysiące listów. Ileż bym dała, by cię przytulić naprawdę, a nie na odległość. Nie mogę cię pocałować, więc właśnie pocałowałam twoją fotografię – pisała w jednym z nich

 

fot. mat. pras.

 

Tekst: Mariusz Kurc

Poznały się podczas pierwszej kampanii prezydenckiej Franklina Delano Roosevelta w 1932 r. Lorena była reporterką Associated Press (jedną z niewielu kobiet w tym zawodzie), przydzielono jej temat potencjalnej przyszłej Pierwszej Damy. Ich związek przetrwał całe 30 lat – do końca życia Eleanor. Lorena, która zmarła sześć lat później, w 1968 r., w testamencie zapisała swe papiery bibliotece Rooseveltów z adnotacją, że można je upublicznić 10 lat po śmierci. W ten sposób do archiwum trafi ło ponad 3 tysiące (!) listów między Hick, jak ją nazywano, a Eleanor. Wiele z nich czułych, romantycznych, miłosnych. Pierwsza badaczka, która dotarła do listów w 1980 r., stwierdziła, iż są tak „nieodpowiednie”, że powinny „pozostać zamknięte przez kolejne dekady”. Czekały więc cierpliwie na czasy, gdy atmosfera będzie mniej homofobiczna, a miłość homoseksualna przestanie być postrzegana jako z gruntu skandaliczna. Kolejni biografowie i biografki Eleanor coraz częściej wspominali o tej „niezwykle głębokiej przyjaźni”. W końcu zaczęto mówić śmielej. W 2014 r. na podstawie listów Eleanor i Hick wystawiono sztukę wg Terry Baum i Pat Bond. Panie, obie jawne lesbijki, napisały tekst jeszcze w latach 80. (Bond zmarła w 1990 r.). Terry, która wcieliła się w postać Hick, nadal w sztuce występuje.

A teraz pojawia się w USA pierwsze pełne kompendium wiedzy o związku Eleanor i Hick w formie książki Susan Quinn, która zadziałała trochę jak Krzysztof Tomasik i jego „Homobiografie”. Quinn odważyła się nazwać sprawę po imieniu i słowo „love” wybiła nawet w samym tytule.

Kocham cię, uwielbiam cię

W sierpniu 1932 r. Franklin Delano Roosevelt wyruszył na wiece wyborcze specjalnym pociągiem, którym pokonał w sumie ponad 12 tysięcy kilometrów. Towarzyszyła mu nie tylko żona, ale i cała grupa dziennikarzy, wśród nich jedyna kobieta – Lorena Hickok. Eleanor zwróciła na reporterkę uwagę po tym, jak asystentka opowiedziała jej o trudnym dzieciństwie Hick. Panie zbliżyły się do siebie i już niebawem Lorena była wtajemniczana w sprawy, o których inni dziennikarze mogliby marzyć. Nigdy jednak swej wiedzy nie wykorzystała, pozostała zawsze lojalna wobec Eleanor. Autocenzurowała artykuły o kampanii Roosevelta. Po kilku miesiącach Eleanor tak zaufała Hick, że dała jej nawet do przejrzenia inauguracyjną mowę męża po jego wyborze na prezydenta, zanim ten ją wygłosił. Nie lada gratka dla każdego reportera – ale Hick zachowała tekst dla siebie. Jednak gdy konflikt interesów narastał, przestała pracować dla Associated Press. Zaczęła zresztą być tak stałą gościnią w Białym Domu, że praktycznie w nim zamieszkała. Jej obecność ani częste wyjazdy z Pierwszą Damą nikogo nie dziwiły, bo taki był cały styl prezydenckiego małżeństwa – ciągle w towarzystwie wielu osób.

Listy Eleanor i Hick szybko nabrały miłosnego charakteru: Hick, kochanie! Jak dobrze było usłyszeć twój głos. Jimmy był obok, więc nie mogłam powiedzieć mojego zwyczajowego ‹je t’aime, je t’adore› (Kocham cię, uwielbiam cię), a bardzo chciałam. Zawsze mówię to w myślach, kładę się spać myśląc o tobie – pisała Eleanor 6 marca 1933 r., dwa dni po zaprzysiężeniu Roosevelta na prezydenta.

7 marca: Hick, kochanie, tak bardzo chcę cię objąć. Pierścionek od ciebie jest jakimś pocieszeniem w czasie twej nieobecności. Patrzę na niego i myślę ‹tak, ona mnie kocha›, bo przecież inaczej nie miałabym go na palcu.

9 marca: Och, ileż bym dała, by cię przytulić naprawdę, a nie na odległość. Nie mogę cię pocałować, więc właśnie pocałowałam twoją fotografię. Dobranoc i zarazem dzień dobry już na jutro.

Tęsknię za tobą tak, że odczuwam wręcz fizyczny ból – odpowiadała Hick. Obowiązki obu kobiet nie pozwalały na dużo wspólnego czasu, ale często udało im się wyrwać choćby na dwudniowe wypady (Eleanor miała prawo jazdy, co też nie było częste w tamtych czasach wśród kobiet; Hick zrobiła je niedługo później).

Eleanor zapoznała też Hick z kręgiem swych przyjaciółek, wśród których prym wiodły lesbijki, m.in. dwie pary: Nancy Cook i Marion Dickerman oraz Esther Lape i Elizabeth Read. Z pierwszą z nich Eleanor założyła nawet niewielką… firmę meblarską.

Hick

Lorena Hickock urodziła się w 1893 r. Gdy miała 10 lat, przeprowadziła się wraz z rodziną do miasteczka Bowdie w Południowej Dakocie. Trzy lata później jej mama zmarła. Gdy ojciec, nadużywający alkoholu tyran, znalazł nową żonę, Lorena musiała radzić sobie sama, została praktycznie przez tatę wyrzucona. Najpierw pracowała po domach jako pomoc do wszystkiego. Potem przygarnęła ją ciotka. Lorena skończyła liceum i zaczęła zdradzać talent dziennikarski. Zaczepiała się w kolejnych lokalnych gazetach (dla „Milwaukee Sentinel” przeprowadziła m.in. wywiad z Ignacym Paderewskim!). W Minneapolis, dokąd się przeprowadziła, znalazła swą pierwszą wielką miłość – dziennikarkę Ellę Morse. Były razem 8 lat. Ella rzuciła Lorenę i wróciła do swego byłego chłopaka, którego szybko poślubiła. Zdruzgotana Hick postanowiła wyprowadzić się. Trafi ła do Nowego Jorku. Pracę w Associated Press zdobyła w 1928 r. Gdy poznała Eleanor, dobiegała czterdziestki.

Eleanor

Eleanor była prawie 9 lat starsza. W przeciwieństwie do Hick, urodziła się w zamożnej i wpływowej rodzinie. Gdy miała 17 lat, jej wujek Theodore został prezydentem USA. Ale, podobnie jak Hick, dzieciństwo miała naznaczone tragediami. Była ośmiolatką, gdy na dyfterię zmarła jej mama, dziesięciolatką – gdy tata alkoholik w napadzie delirium rzucił się z okna. Po śmierci rodziców Eleanor wychowywała surowa babcia, która zapewniła wnuczce dobrą edukację. Przyszła Pierwsza Dama zawsze wspominała wspaniałą nauczycielkę Marie Souvestre, zakochaną w sztuce feministkę i lesbijkę.

Za swego dalekiego kuzyna Franklina wyszła, gdy skończyła 21 lat i przez następną dekadę praktycznie nie wychodziłam z domu. Była albo w ciąży, albo świeżo po połogu. Urodziła szóstkę dzieci, czterech chłopców i dwie dziewczynki. Gdy Stany Zjednoczone zaangażowały się w I wojnę światową, Eleanor zgłosiła się do pomocy jako wolontariuszka. Działalność poza domem otworzyła ją mentalnie na świat. Rok później Eleanor przeżyła wielki życiowy zawód: dowiedziała się o romansie męża z sekretarką, prawdopodobnie zresztą nie pierwszym (i zupełnie, jak pokaże przyszłość, nieostatnim). Załamał jej się grunt pod nogami, ale pozostała przy mężu, którego atak polio trzy lata później przykuł na zawsze do wózka inwalidzkiego.

To skomplikowane

O ile seksualność Hick jest dość prosta do „rozszyfrowania” – była po prostu lesbijką, o tyle z Eleanor sprawa jest bardziej skomplikowana. O stosunku seksualnym Pierwsza Dama wyraziła się, że to coś, co trzeba jakoś przetrzymać. Ile było fizyczności między nią a Hick – nie wiadomo, na ten temat panie w listach albo milczały, albo, co prawdopodobne, najbardziej namiętne listy Hick spaliła (bo jakieś spaliła na pewno). Wprawdzie przyjaźnie z lesbijkami i miłość do Hick wskazywałyby na homoseksualność, ale Eleanor, będąc już w średnim wieku, przeżyła również co najmniej dwie miłości do mężczyzn. Obaj byli znacznie młodsi. Jeszcze przed poznaniem Hick zakochała się w o 12 lat młodszym Earlu Millerze, swym ochroniarzu. Natomiast niedługo po II wojnie światowej (i po śmierci męża) – w swym lekarzu Davidzie Gurewitschu. Miała 63 lata, David – 45. Czy ich związek miał aspekt seksualny, czy był „tylko” głęboką przyjaźnią lub miłością platoniczną – znów nie wiadomo. Wiadomo jednak, że gdy kilka lat później David poznał kobietę, która została jego żoną, Eleanor była bardzo zazdrosna, zanim zaakceptowała stan rzeczy. Kilka lat później Gurewitschowie i Roosevelt kupili razem kamienicę, do której się wprowadzili. Eleanor była do końca życia sąsiadką Davida, została przyjaciółką jego żony. Regularnie widywała też Hick.

Pierwsza Dama Świata

Eleanor Roosevelt zrewolucjonizowała „urząd” Pierwszej Damy. Nie była żoną stojącą u boku lub w cieniu męża. Przez cały, 12 letni okres prezydentury Roosevelta (wygrał wybory czterokrotnie i dopiero po nim ustanowiono pułap maksymalnie dwóch kadencji), Eleanor miała napięty do granic grafik. Była pierwszą Pierwszą Damą, która zwoływała konferencje prasowe, pierwszą Pierwszą Damą, która występowała na konwencjach partyjnych (Partii Demokratycznej). Przemierzyła Stany wzdłuż i wszerz, spotykając się z mieszkańcami kraju pogrążonego w Wielkim Kryzysie. Była tez stale obecna w prasie – przez 6 dni w tygodniu (!) publikując felietony pod nazwą „My Day” („Mój dzień”).

Wspierała projekty mające na celu likwidację segregacji ze względu na kolor skóry i poprawę sytuacji najbiedniejszych (szczególnie na terenach górniczych dotkniętych największą ekonomiczną zapaścią). Podczas wojny wielokrotnie przypominała, że nie powinniśmy mówić, iż walczymy przeciwko faszyzmowi i komunizmowi, ale raczej, iż walczymy o demokrację i prawa człowieka.

W 1945 r., już po śmierci Roosevelta, jego następca Harry Truman zaproponował Eleanor stanowisko delegatki USA do Zgromadzenia Narodowego właśnie utworzonej wielkiej międzynarodowej organizacji, czyli Organizacji Narodów Zjednoczonych. W kwietniu 1946 r. Eleanor Roosevelt została pierwszą przewodniczącą Komisji Praw Człowieka ONZ. Odegrała kluczową rolę w przygotowaniu i zatwierdzeniu Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka (PDPR została przyjęta w 1948 r. przy ośmiu głosach wstrzymujących się, m.in. Polski). To właśnie dzięki pracy w ONZ Eleanor Roosevelt zyskała nowy przydomek: Pierwszej Damy Świata. Działała w dziesiątkach spraw/komitetów/organizacji do śmierci w 1962 r., w wieku 78 lat.

***

Jej związek z Hick miał w czasie tych 30 lat różną intensywność, ale panie pozostały sobie bliskie, wymiana listów była nieprzerwana. Wnuki Eleanor wspominają, że Hick miała dość groźną aparycję – nosiła workowate spodnie, męskie koszule, była wysoka, miała nadwagę, włosy na brodzie i zwykle rozczochraną fryzurę. Ale jeśli ktoś przebił się przez tę fasadę, odkrywał ciepłą, empatyczną osobę, w swych późnych latach – autorkę książek dla dzieci.

Hick przeżyła Eleanor, jak wspomniałem, o sześć lat. Co roku, w rocznicę śmierci ukochanej, przyjeżdżała na jej grób i kładła na nim zawsze jedną żółtą różę, symbol ich miłości.

 

***

Artykuł w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce.

This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, fi ndings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily refl ect those of the United States Department of State.

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Rock Hudson puszczał oko

Gej, który udawał heteryka, w „Telefonie towarzyskim” zagrał heteryka, który udawał geja

 

fot, mat. pras.

 

Tekst: Krzysztof Tomasik

Trzydzieści jeden lat temu jego śmierć odbiła się echem także w Europie, ale w USA była prawdziwym wstrząsem. I nie chodziło tylko o to, że był pierwszą sławną osobą, która zmarła na AIDS. Równie szokująca (a dla niektórych przerażająca) była informacja, że gwiazdor Hollywood, symbol seksu i ideał męskości, cokolwiek ten tytuł oznacza, był gejem.

Milionom widzów nie pasował na geja. Znali go od kilkudziesięciu lat. Wydawał się taki nieskomplikowany, atrakcyjniejsza wersja zwyczajnego Amerykanina. Do tego ucieleśnienie „amerykańskiego snu”, w którym zwykły chłopak urodzony w niezbyt zamożnej rodzinie może zostać sławnym aktorem.

Ach, to ciało!

Roy Fitzgerald wcale nie był przekonany, że powinien grać. Kiedy w wieku 21 lat przeprowadził się do Los Angeles, zapisał się co prawda na kursy dramatyczne, ale szybko je przerwał, gdy oznajmiono mu, że nie ma talentu. Nie wiadomo, jakim cudem przeoczono inny atut – wspaniałe ciało. 1,95 cm wzrostu i mięśnie, które pojawiły się same, bo nigdy nie ćwiczył.

Dopiero gej się na nich poznał. Henry Willson był agentem specjalizującym się w wyszukiwaniu atrakcyjnych chłopaków i robieniu z nich aktorów. Na Roya zwrócił uwagę od razu i nie pomylił się, to było jego największe odkrycie. Zaczął od wymyślenia chwytliwego pseudonimu – w ten sposób narodził się Rock Hudson.

Początki na ekranie były typowe – od 1948 r. pojawiał się w epizodach w westernach i filmach wojennych. Potem grał coraz większe role, do tego trwała ofensywa medialna. Nawet dziś może robić wrażenie ilość robionych dla prasy zdjęć, na których Rock pozuje jedynie w kąpielówkach. Nie miał jeszcze na koncie znaczących fi mów, ale dzięki tego rodzaju promocji stał się jednym z młodych, popularnych, dobrze rokujących aktorów. Uwodził niemal całą populację. Mężczyźni hetero chcieli być nim, kobiety hetero chciały być z nim. Geje też.

Przez całe lata 50. homoseksualizm Hudsona był jedną z najściślej strzeżonych tajemnic w Hollywood. Wszystko nadzorował Willson, który miał wprawę, w końcu sam także się ukrywał. Publicznie aktor musiał pokazywać się z kobietami, z niektórymi także sypiać. Oficjalną partnerką była przez kilka lat aktorka i tancerka Vera-Ellen. O związku z mężczyzną nie mogło być mowy, ale czasem Rock „nie wytrzymywał” – wtedy kończyło się na jednorazowym seksie z przypadkowym facetem. W połowie lat 50. był na szczycie. Miał trzydzieści lat i kręcił „Olbrzyma” (1956), który po latach uznawał za swój najważniejszy fi lm. Plotki o homoseksualizmie wracały jak bumerang, nie można było dłużej ryzykować – musiał się ożenić. Wybranką okazała się sekretarka agenta gwiazdora – Phyllis Gates. Małżeństwo trwało niespełna trzy lata. Do dziś nie jest jasne, czy Gates została przekupiona przez Willsona i świadomie wzięła udział w ślubnej maskaradzie, czy też wykorzystano jej naiwność. Krótko przed śmiercią w telewizyjnym talk-show pożycie z Rockiem przedstawiała jako idyllę, a rozwód dla niej samej miał być zaskoczeniem.

Z Doris Day jak z siostrą

Ślub z pewnością nie zaszkodził w karierze Hudsona. Za „Olbrzyma” otrzymał swą jedyną nominację do Oscara. To jednocześnie pożegnanie z pewnym typem ról. Kończy się czas westernów i sag z życia Południa. Kojarzony z rolami mocnych facetów, nieoczekiwanie świetnie odnalazł się w innym typie kina – komediach romantycznych. W parze z Doris Day odniósł gigantyczny sukces „Telefonem towarzyskim” (1959). Potem zagrają razem jeszcze dwa razy. Oglądane dziś fi lmy Rocka Hudsona z lat 60. mogą wprawić w zdumienie. Często odnosi się wrażenie, że pod pretekstem banalnej historii miłosnej, twórcy starają się w jakiś sposób przekazać informację o homoseksualności aktora i granych przez niego bohaterów, a nie mogąc tego zrobić wprost bez przerwy puszczają oko, wykorzystują kamuflaż i przeróżnego rodzaju sugestie. Znaczący jest już sam fakt, że prawie zawsze Hudson gra postacie, które z jakiegoś powodu udają kogoś innego niż są w rzeczywistości. Nie bez znaczenia jest też partnerka – o Doris Day mówiło się, że jest typem kobiety, którą każdy mężczyzna chciałby mieć za… siostrę. Ich relacja na ekranie przypomina bardziej kumpelską parę, która lubi się przekomarzać niż spragnionych swych ciał kochanków.

Jeśli chodzi o sugestie homoseksualne, to już w „Telefonie towarzyskim” jest scena, w której główny bohater – zatwardziały kawaler, by uwieść upatrzoną kobietę, udaje przed nią prostodusznego faceta z Teksasu. Żeby jednak nie czuła się zbyt pewnie, w pewnym momencie postanawia zasugerować, że Teksańczyk jest gejem. Oczywiście homoseksualizm jest jedynie pokazany poprzez sposób, w jaki bohater odgina palec, kiedy trzyma filiżankę, opowiada o pieczeniu ciasta i przywiązaniu do mamusi. To wystarczy do stworzenia piętrowej komplikacji Jeden z przyjaciół Rocka wspominał, że czasem w grupie gejów urządzali sobie pokazy starych filmów aktora. Mieli niezły ubaw, gdy siedzieli ze znajomym gejem, który jako heteryk odgrywał heteryka udającego geja.

Podobny schemat fabularny został zastosowany w drugim wspólnym filmie Hudsona i Day – „Kochanku, wróć” (1961). Znów bohater Rocka udaje swe przeciwieństwo – nieśmiałego w stosunku do kobiet naukowca chemika, laureata nagrody Nobla. Tym razem kobieta orientuje się w sytuacji i w ramach rewanżu zostawia niedoszłego kochanka na plaży i zabiera mu ubranie. Nie był to jeszcze czas nagości na ekranie, więc bohater musi się czymś okryć. Udaje mu się zdobyć jedynie piękne futro z kołnierzem, niesięgające nawet kolan. Kiedy wraca w nim do domu, widzi go dwóch mężczyzn, którzy do tej pory podziwiali w nim playboya, a teraz są przekonani, że odkryli jego prawdziwą naturę – homoseksualną.

Wreszcie ostatnia wspólna komedia Day i Hudsona – „Nie przysyłaj mi kwiatów” (1964). Tym razem grają bezdzietne małżeństwo wiele lat po ślubie. On jest hipochondrykiem, który usłyszał złą diagnozę i jest przekonany, że wkrótce umrze. Co robi w tej sytuacji? Postanawia znaleźć męża dla przyszłej wdowy. Mało to prawdopodobne, ale owocuje świetnymi scenami. Jedna z najciekawszych to moment, w którym bohater obserwuje kolejnych mężczyzn i ocenia ich pod kątem atrakcyjności i przydatności do małżeństwa. Może to robić bez żadnego niepokoju, bo oficjalnie chodzi o faceta dla żony. Czyżby ukryty gej, który nie jest w stanie zaakceptować swego homoseksualizmu? Świadczy o tym także scena, w której bohater wyrzucony na noc z domu idzie do przyjaciela. Śpią w jednym łóżku, ale nie mogą się dopasować, ciągle coś jest nie tak.

Ulubiony sport mężczyzn?

Za dwuznaczny można uznać tytuł innej komedii „Ulubiony sport mężczyzn” (1964). Szybko bowiem okazuje się, że ów ulubiony sport jest lubiany nie przez wszystkich mężczyzn, są wyjątki i to wśród osobników, po których nikt by się tego nie spodziewał. Rock znów gra kogoś, kto musi udawać. Tym razem speca od wędkowania, który pracuje w sklepie wędkarskim i pisze na ten temat poradniki, ale sam nie tylko nie łowi, nawet nie jada ryb. Wiarygodne? Jedyny sposób, by dostrzec w tej historii jakiś sens, to uznać, że wędkowanie symbolizuje podrywanie kobiet. Wówczas otrzymujemy dramat samego aktora: jest brany za kobieciarza, którym nie jest. Sensu nabiera wtedy długi monolog, w którym bohater zdesperowany wykrzykuje, że nie tylko nie wędkuje, ale nawet nienawidzi zapachu ryb i wszystkiego, co jest z nimi związane. Jako swoisty smaczek trzeba jeszcze wspomnieć scenę, w której zostają pomylone prawa jazdy, w efekcie bohater Rocka podaje do kontroli dokument wystawiony na kobietę. Policjanta wcale to nie dziwi i zaczyna się zwracać do niego damskim imieniem zapisanym w papierach.

Wraz z upływem lat zmieniał się typ postaci granych przez Hudsona. Zaskakującą rolę stworzył w komedii kryminalnej „Ładne dziewczyny ustawiają się w szeregu” (1971). Nieco już podstarzały, z sumiastymi wąsami, Rock właściwie sparodiował swój wizerunek uwodziciela. Był szkolnym trenerem i psychologiem nazywanym Tiger, którego nauczycielki i uczennice masowo uwodzą, wręcz same wchodzą do łóżka (czy raczej na biurko, bo na tym meblu odbywa się seks w gabinecie). Jednocześnie po pracy Tiger jest kochającym mężem i ojcem, który ma też mroczną stronę – lokalnego mordercy młodych dziewczyn. Uczniowi, który odkrywa jego sekret, wyznaje, że zabija, by móc skupić się na najważniejszym: młodych chłopcach, którym wpaja miłość do sportu!

***

Na początku lat 70. Hudson jeszcze raz skierował karierę na nowe tory – zaczął grać w telewizji. Odniósł spory sukces, kręcąc serial kryminalny „McMillan i jego żona” (1971-77). Dopiero wtedy przestał się obsesyjnie ukrywać. Oficjalnie wciąż był hetero, ale zaczął bywać w gejowskich klubach San Francisco, nie bojąc się, że zostanie rozpoznany. Na blisko dziesięć lat związał się z Tomem Clarkiem, który został jego przyjacielem do końca. Po rozstaniu w jego życiu pojawiła się nowa miłość – niespełna trzydziestoletni blondyn Marc Christian. Nie rozmawiali o HIV i uprawiali seks bez zabezpieczeń, nawet wtedy, gdy Rock znał już diagnozę. Niewiele wówczas wiedziano o wirusie, martwiono się o zdrowie Lindy Evans, z którą aktor całował się w słynnej „Dynastii” (1984-85). To była jego ostatnia rola.

Rock Hudson zmarł we śnie 2 października 1985 r. w domu w Beverly Hills. Nie dożył sześćdziesiątych urodzin.

 

***

Artykuł w ramach projektu realizowanego przy wsparciu Ambasady U.S.A. w Polsce.

This article was funded in part by a grant from the United States Department of State. The opinions, fi ndings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily refl ect those of the United States Department of State.

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.