Historia Margarete Rosenberg

Tekst: DR Joanna Ostrowska

Więźniarka polityczna z dopiskiem „lesbisch”

 

 

Twarz Margarete Rosenberg pozostaje „nierozpoznana”. Nie ma fotografii tej kobiety. Dokumentacja dotycząca historii jej prześladowań ogranicza się do zbioru akt obejmujących m.in. listę transportową do obozu Ravensbück, kartę aresztowania i inne meldunki dotyczące przeniesienia do różnych jednostek penitencjarnych. Margarete Rosenberg spędziła w obozie, więzieniach i aresztach prawie pięć lat. Przeżyła wojnę. Zmarła 20 marca 1985 r. w Hamburgu. W ciągu czterdziestu lat od zakończenia wojny nie odważyła się opowiedzieć swojej historii. Dwukrotnie wyszła za mąż. Nie wiemy, czy jej rodzina wiedziała cokolwiek na temat jej biografii z okresu II wojny światowej. Nie wiemy, czy ktokolwiek miał świadomość, że w dokumentacji policyjnej i obozowej przy jej nazwisku zawsze dopisywano słowo „lesbisch”. Margarete Rosenberg to kolejna kobieta, która była prześladowana w okresie nazistowskim i której biografia należy do zbioru mikrohistorii nieheteronormatywnych ofiar nazizmu.

Kelnerka, prostytutka, żona

Rosenberg to nazwisko po pierwszym mężu – Arthurze. Margarete nosiła je od 1935 r. Wcześniej nazywała się Quednau. Jej rodzina pochodziła ze Szczecina. Margarete przyszła na świat w 1910 r. Nie wiadomo nic na temat jej rodzeństwa. Ojciec z matką prowadzili coś w rodzaju małej restauracji – jadłodajni w Szczecinie. Kiedy dziewczynka miała dwa lata, umarła jej mama. Edukację zakończyła w wieku czternastu lat, ponieważ musiała pomóc w rodzinnym interesie. W 1931 r. wyprowadziła się ze Szczecina do Berlina. Była pełnoletnia i najprawdopodobniej chciała zacząć wszystko od nowa. Nigdy nie wróciła do Szczecina. Zawodowo próbowała sił jako kelnerka, ale to zajęcie nie zapewniło jej odpowiednio wysokiego dochodu. W pewnym momencie, podobnie jak wiele kobiet w tamtym czasie, zaczęła pracować jako prostytutka. Nie wiadomo, jakie były powody tej decyzji. Czy chodziło rzeczywiście o kwestie finansowe i brak możliwości pracy w innym miejscu? Czy młoda kobieta świadomie wybrała prostytucję? Czy miało to być zajęcie tylko „na jakiś czas”? Czy chodziło o coś zupełnie innego? Do 1935 r. najprawdopodobniej pracowała na ulicy. Później wyszła za mąż za Arthura, który był jej klientem. Razem otworzyli piekarnię w dzielnicy Lichtenberg w Berlinie, ale po kilku latach zbankrutowali. Ich małżeństwo najprawdopodobniej nie należało do udanych. Nie mieli dzieci. Być może chodziło o przykrywkę, ratunek i bezpieczeństwo. W końcu Margarete miała świadomość, jak bardzo zmieniła się codzienność niemieckich obywateli od czasu, kiedy władzę przejęli naziści. Mogła obawiać się konsekwencji swych wcześniejszych decyzji. Mimo że była mężatką, regularnie kontrolowano ją w ramach akcji przeciwdziałania chorobom wenerycznym jako byłą prostytutkę. Tydzień w tydzień musiała przechodzić przez badania lekarskie. Traktowano ją, podobnie jak wiele innych zawodowych prostytutek i tych kobiet, które kiedykolwiek zostały o to posądzone, jak wroga III Rzeszy. Gdyby Margarete nie stawiła się na badanie lekarskie zgodnie z planem, groziła jej kara na mocy paragrafu 327 – do dwóch lat więzienia lub wysoki mandat.

Zagrożenie dla III Rzeszy

W okresie nazistowskim zarażenie chorobą weneryczną stało się poważnym przestępstwem. Nie chodziło tylko i wyłącznie o chronienie obywateli przed epidemią. Liczyło się narzędzie. Paragraf 327 można było wykorzystywać bardzo szeroko przeciwko wszystkim osobom, które uznawano za asocjalne i nieprzystosowane. W stosunku do prostytutek obu płci stosowano również paragraf 361, który zaostrzono w czerwcu 1933 r. Od tego momentu prostytucja była legalna, ale tylko na zasadach określonych przez państwo. Zakazano prostytucji ulicznej. Preferowano koszarowanie i zamykanie w jednym punkcie miasta. Prostytutki nie mogły pojawiać się w okolicach kościołów, szkół i miejsc przeznaczonych dla dzieci i młodzieży. Jeśli mieszkały w pobliżu, musiały się wyprowadzić. Zaostrzono również kary za niesubordynację. Dodatkowo wykorzystywano również paragrafy 360 – grubiańskie wybryki i zakłócanie porządku oraz 183 – publiczne wywoływanie zgorszenia. Prawo, przymusowe badania lekarskie i książeczki zdrowia ułatwiały władzy kontrolę środowiska i stanowiły punkt wyjścia do zatrzymania na dłużej w areszcie, jeśli pojawiały się dodatkowe oskarżenia. Taki los spotkał Margarete Rosenberg. Od sierpnia 1940 r. Margarete pracowała w BVG (berliński zakład komunikacji miejskiej) jako konduktorka – kontrolerka biletów. Działała w obrębie dzielnicy Berlin-Treptow. Najprawdopodobniej była zadowolona z nowego zajęcia, szczególnie że było ono raczej dobrze płatne. BVG miało problemy z zatrudnieniem i wciąż poszukiwało nowych pracowników. W tamtym okresie zatrudniono trzy tysiące osób. Kobiety przejęły od mężczyzn obowiązek kontrolowania biletów. Nie było innego wyjścia, ponieważ większość mężczyzn albo wysłano na front, albo zatrudniono w fabrykach amunicji. 15 września Margarete została zabrana na gestapo i oskarżona o nieobyczajne zachowanie. Po serii przesłuchań przyznała się do winy. Nie wiemy, kto był denuncjatorem. Być może ktoś z współpracowników albo szefostwo BVG. Doniesiono, że konduktorki uprawiały seks, piły alkohol i z tego powodu nie pojawiły się na następny dzień w pracy, co wpłynęło na cały zespół i rozkład jazdy tamtego dnia. Ta sprawa dotyczyła kilku kobiet. Główną oskarżoną była Margarete. Tak naprawdę jednak nie wiadomo, czy takie zdarzenie w ogóle miało miejsce. Kobietę zatrzymano i skierowano następnie do więzienia policyjnego Alexanderplatz. Jej zachowanie stanowiło rzekomo zagrożenie dla innych kobiet pracujących na tym samym stanowisku w BVG. Trzy dni wcześniej na podstawie tej samej skargi zatrzymano Elli Smulę. Podobno były też inne kobiety, ale w żadnym dokumencie nie pojawiły się inne nazwiska. Nie wiadomo też, czy Elli i Margarete w ogóle miały ze sobą cokolwiek wspólnego. 30 listopada 1940 r. Elli i Margarete zostały przywiezione do obozu Ravensbrück. Margarete skierowano do obozu za zachowanie zagrażające społeczeństwu i państwu. Otrzymała numer 5138. Podobnie jak Elli została zakwalifikowana jako więźniarka polityczna, ale w przy jej nazwisku na liście transportowej pojawia się dopisek „lesbisch”. W tym samym transporcie przywieziono pięćdziesiąt jeden innych kobiet. Wśród nich były nie tylko więźniarki polityczne, ale również asocjalne, Żydówki, Polki i te, które zostały zatrzymane za relacje intymne z obywatelami czeskiego pochodzenia. Z tego transportu Margarete Rosenberg przeżyła na pewno. Elli Smula (5121) zmarła najprawdopodobniej w drugiej połowie 1942 r. jako ofiara eksperymentów medycznych w obozie. Jej matka została poinformowana o śmierci córki przez władze obozu. Akt zgonu był wystawiony z datą 8 lipca 1943 r. Elli Smula miała dwadzieścia dziewięć lat. Od września 1942 r. Margarete pracowała w warsztatach firmy Siemens & Halske, które korzystały z pracy przymusowej więźniarek obozu Ravensbrück. Chodziło o produkcję uzbrojenia i materiałów przydatnych w trakcie wojny. Na przełomie 1942 i 1943, dzięki poparciu dwóch innych więźniarek, Rosenberg została sztubową na bloku 2 w obozie. Od tego momentu pełniła rolę więźniarki funkcyjnej, która odpowiadała bezpośrednio przed blokową. Do jej obowiązków należało m.in. utrzymanie porządku i spokoju na bloku. Jednocześnie bycie więźniarką funkcyjną zawsze wiązało się z dylematami moralnymi. Szczególnie w okresie buntu w obozie w marcu i sierpniu 1943 r., który dotyczył polskich kobiet przeznaczonych do eksperymentów medycznych. W takich momentach ważne było wsparcie innych więźniarek, przede wszystkim funkcyjnych. W takich momentach wsparcie społeczności obozowej ratowało życie tym, które były zagrożone. FKL Ravensbrück nie było ostatnią jednostką penitencjarną, w której umieszczono Margarete Rosenberg. Na początku stycznia 1945 r. przerzucono ją do komanda zewnętrznego KL Buchenwald niedaleko Magdeburga. Na liście transportowej również zaznaczono „lesbisch”. Tak jakby to słowo miało być ostrzeżeniem dla władz przyszłego obozu. Z jednej strony stygmat, z drugiej punkt wyjścia do dalszych prześladowań. W nowym obozie Margarete pracowała dla koncernu Polte, który był odpowiedzialny za zbrojenia. Wojsko amerykańskie wyzwoliło obóz w połowie kwietnia 1945 r.

Milczenie

Od tego momentu rozwódka Margarete Rosenberg próbowała ułożyć sobie życie od nowa. Prawie pięć lat w nazistowskich jednostkach penitencjarnych odbiło się na jej zdrowiu. Nie wiemy nic więcej na ten temat. Nie wiemy, jak i kiedy znalazła się w Hamburgu. Nie wiemy, czy dostała jakiekolwiek zadośćuczynienie jako więźniarka polityczna. Zmarła w Hamburgu w wieku siedemdziesięciu pięciu lat. Była jedną z tych, którym udało się przetrwać, ale przez czterdzieści lat po wojnie nikt nie zapytał jej, co wydarzyło się pod koniec września 1940 r. Nie zostawiła po sobie żadnej relacji. W odtworzonej biografii Margarete Rosenberg słowo „lesbisch” pojawia się trzykrotnie. Afera w BVG była związana z podejrzeniem o „lesbijską imprezę” wśród koleżanek z pracy. Na listach transportowych do obozu Ravensbrűck i następnie do filii KL Buchenwald zaznaczano przy jej nazwisku, że była lesbijką. Nie wiadomo do końca, jaki był cel tego wskazania. Nie wiadomo też, kim była Margarete Rosenberg. Sprawca zdecydował o jej tożsamości seksualnej za nią. Przyporządkował ją tak, jak było mu wygodnie. I nie chodzi tylko o pojedynczego człowieka – policjanta, śledczego itd., ale także o państwo jako instytucję prześladowczą, która wykorzystywała tożsamość seksualną obywateli do zemsty. Ta zemsta ciążyła na świadkach i świadkiniach przez następne kilkadziesiąt lat.

Joanna Ostrowska (ur. 1983), doktorka nauk humanistycznych w zakresie historii (Wydział Historyczny UJ), specjalistka w zakresie historii zapomnianych ofi ar nazizmu. Członkini Krytyki Politycznej i Restartu, współautorka książek, m.in.: „Auschwitz i Holocaust. Dylematy i wyzwania polskiej edukacji”, „Kino Polskie 1989-2009. Historia krytyczna”, „Kobiety wobec Holocaustu. Historia znacznie później opowiedziana”. Autorka „Posłowia” do książki „Mężczyźni z różowym trójkątem” Heinza Hegera oraz „Cholernie mocna miłość” Lutza van Dijka.

Tekst z nr 71 / 1-2 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Lutz van Dijk – „Cholernie mocna miłość. Prawdziwa historia Stefana K. i Williego G.“

wyd. ha!art 2017

Stefan K. miał 16 lat, gdy poznał nieco starszego Williego G. Zakochali się w sobie od razu na pierwszym przypadkowym spotkaniu na ulicy. Stefan był Polakiem, uwielbiającym teatr rozwozicielem pieczywa. Willi był Austriakiem, żołnierzem Wehrmachtu. Ich szczęśliwa miłość trwała pól roku – od listopada 1941 r. do kwietnia 1942 r. Gdzie? W Toruniu, mieście należącym wtedy do III Rzeszy. Przed wojną w Toruniu była Polska; homoseksualizm należał do sfery tabu, ale nie był karany. Postępowy, jak na ówczesne czasy, kodeks karny z 1932 r. nie uznawał relacji homoseksualnych za przestępstwo. Ale po wrześniu 1939 r. w Toruniu była III Rzesza – a w III Rzeszy na podstawie okrytego złą sławą paragrafu 175 skazywano za homoseksualizm tysiące ludzi. Willi to wiedział i uświadomił Stefana. Byli jednak pełni nadziei – marzyli, że po wojnie zamieszkają razem w Wiedniu. A potem Williego przerzucono na wschód – Hitler potrzebował tam więcej żołnierzy. Willi obiecał pisać listy. Mijały jednak tygodnie i nie było wiadomości. Stefan zamartwiał się. W końcu zdobył ogólny adres, na który można było pisać do Wehrmachtu na front wschodni i wysłał piękny, miłosny list. Kilka tygodni później dostał wezwanie na gestapo. Pokazano mu przechwycony list, niezbity dowód „zboczenia”. Do domu Stefan już nie wrócił. Został pobity do nieprzytomności, wkrótce zapadł wyrok: 5 lat. Potem była więzienna gehenna. Opisana ze szczegółami, a i tak trudna do wyobrażenia. Stefan był kilkukrotnie przenoszony. Koniec wojny zastał go w więzieniu na wysepce niedaleko Hamburga. Stefan był tak wycieńczony, że spędził w szpitalu 4 miesiące. Pełni zdrowia nie odzyskał nigdy. Do Polski był w stanie wrócić dopiero po dwóch latach. I nikomu w Polsce nie opowiedział swej historii. Nigdy też nie spotkał już Williego, którego kochał do końca życia. Zmarł w Warszawie w 2003 r. w wieku 78 lat. Stefan K., właściwie Teofil Kosiński, bał się szykan za homoseksualizm i szykan za zdradę – wszak kochał „wroga”. W 1990 r., do Stefana, wtedy 65-letniego schorowanego rencisty, dotarł Lutz van Dijk, niemiecki aktywista LGBT. To właśnie Lutzowi Stefan powiedział o miłości do Williego i o więzieniu. Spisane przez Lutza wspomnienia wyszły w Niemczech w 1991 r. Potem jeszcze w wielu innych krajach. Stefan wyjeżdżał na spotkania autorskie m.in. do Holandii i do USA. Skazanych za homoseksualizm Polaków były w czasach III Rzeszy co najmniej setki, Niemców – wiele tysięcy (w obozach koncentracyjnych nosili na pasiakach nazistowski symbol homoseksualisty – różowy trójkąt). Teofil Kosiński jest jedynym polskim gejem, który siedział za homoseksualizm a potem odważył się mówić. Ale nie w Polsce. I dziś, 26 lat od niemieckiego wydania, 14 lat po śmierci, wspomnienia Stefana ukazują się drukiem w Polsce. Publikacja jest wzbogacona o tekst Lutza napisany specjalnie do polskiego wydania, a także o posłowie dr Joanny Ostrowskiej, które pokazuje cały okrutny kontekst dramatu Teofila. To integralne części książki, podobnie jak kalendarium wydarzeń związanych z traktowaniem osób LGBT w Niemczech i w Polsce w XX w. Nawet to kalendarium czyta się ze ściśniętym gardłem, bo pokazuje ono, że sprawa skazanych za homoseksualizm to nie tylko przeszłość, to również teraźniejszość – ustawa rehabilitująca ofiary paragrafu 175 po 1945 r. (przepis przetrwał Hitlera i obowiązywał jeszcze wiele lat) ma być głosowana w niemieckim parlamencie w tym roku. W Berlinie pomnik pamięci ofiar nazizmu skazanych za homoseksualizm stoi dopiero od 9 lat. W Polsce do dziś nie ma żadnego. Mamy na razie tylko zeszłoroczną książkę „Mężczyźni z różowym trójkątem” Heinza Hegera, wydaną 44 lata po niemieckiej premierze, i teraz „Cholernie trudną miłość”. Opowieść Stefana/Teofila rozerwie wam serca. O jednej z pierwszych randek z Willim, w starej opuszczonej szopie na przedmieściach Torunia, pisze on tak: Pocałował mnie niezwykle delikatnie – do tej pory niemal nie wyobrażałem sobie, że męski pocałunek może tak wyglądać. Odpiął kilka guzików mojej koszuli i palcami pogładził ostrożnie moją skórę. Zadrżałem. To było tak różne od walenia konia z chłopakami. (…) Przez dłuższą chwilę Willi patrzył na mnie przenikliwie, nie mówiąc ani słowa. Potem wyszeptał mi do ucha: „Wzięło mnie, Stefan! Chcę żyć z Tobą!”. A po chwili: „Fatalna historia, co?” (Mariusz Kurc)

Tekst z nr 69 / 9-10 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Różowe trójkąty

O tym, jak w III Rzeszy ścigano za homoseksualizm, jak po 1945 r. nadal prześladowano homoseksualne ofiary nazizmu, jak zostały one zapomniane na całe dekady, jak odzyskiwano pamięć o nich w Niemczech oraz o tym, jak dziś, 70 lat po wojnie, odzyskuje się pamięć o nich w Polsce i jak odkrywa się historię „różowych trójkątów” z terenów od końca wojny należących do naszego kraju, z Joanną Ostrowską, doktorantką UJ zajmującą się historią homoseksualnych ofiar nazizmu, rozmawia Mariusz Kurc

 

 

Historia homoseksualnych ofiar nazizmu – więźniów, którzy na pasiakach nosili symbol różowego trójkąta, jest u nas praktycznie nieznana. Literatura przedmiotu po polsku niemal nie istnieje. To ledwo kilka artykułów i jedna większa publikacja Kampanii Przeciw Homofobii („Różowe trójkąty” pod red. Katarzyny Remin, 2012)

A od upadku III Rzeszy mija właśnie 70 lat. Nadal dyskusja na ten temat w naszym kraju jest bardzo trudna.

My sami w „Replice” do tej pory nie zamieściliśmy artykułu o „różowych trójkątach”.

Zastanawiałeś się, dlaczego? I dlaczego teraz poprosiłeś mnie o wywiad?

Szykowałem się od dłuższego czasu, ale nawet jeśli są chęci, to nie jest łatwo. Moja własna wiedza na ten temat „rodziła się” w bólach. Źródeł trzeba szukać za granicą. Przeczytałem wspomnienia Gada Becka i Pierre’a Seela. Obejrzałem fabularne filmy – angielski „Bent” i francuski „Un amour a taire”, dokumentalne – „Martwi geje i żywe lesbijki” i chyba najważniejszy – „Paragraf 175” – zresztą jedyny z wymienionych dostępny u nas oficjalnie (na outfilm.pl). Dopiero rocznica 70-lecia zakończenia wojny zmobilizowała nas.

Gdy rozpoczynałam badania w 2005 r., byłam w Miejscu Pamięci Ravensbruck. W przymuzealnym sklepiku zobaczyłam całą półkę publikacji o „różowych trójkątach” i innych zapomnianych ofiarach nazizmu. W Polsce – martwa cisza. Gdy pytam historyków, o co chodzi, słyszę zwykle: „Po prostu nikt z nas się tym nie interesował”. Jak to jest, że na zachód od Odry jest zainteresowanie, a na wschód – nie? Zapytani wprost, ludzie nie są w stanie nawet przyznać, że to jest tabu. Wolą udawać, że zwykła obojętność. Zresztą, nie wiem, co gorsze.

Wypełnisz tę białą plamę? Jesteś chyba jedyną osobą, która naukowo zajmuje się tematem.

Mariusz, jest gorzej, niż myślisz. Ja się „różowymi trójkątami” zajmuję na własną rękę, bez stypendium, bez grantu. Pracę doktorską, którą właśnie złożyłam, napisałam na inny temat – o seksualnej pracy przymusowej w trakcie II wojny światowej.

Podczas tamtych badań trafi łam na „różowe trójkąty”. Temat wciągnął mnie tym bardziej, że w Polsce jest aż tak nierozpoznany. Oprócz tekstów naukowych Agnieszki Weseli i Bohdana Piętki rzeczywiście nikt u nas dotychczas nie zajmował się tym tematem.

Bo dotyczy nie nas, tylko niemieckich homoseksualistów?

To bardziej skomplikowane. Losy, biografie „różowych trójkątów” z terenów i wtedy, i dziś należących do Niemiec, są badane i opisywane od ponad czterdziestu lat. W Polsce, zarówno w Miejscach Pamięci, jak i w innych jednostkach naukowych nie zajmowano się tym tematem. Dokumentacja archiwalna na terenie Polski dotycząca „różowych trójkątów” jest praktycznie niezbadana, to znaczy: ja teraz próbuję ją zbadać.

Jeżdżę po Polsce i robię kwerendy. Mam już dokumentację z archiwów Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau, Muzeum Stutthof, Muzeum Gross Rosen. Sprawdziłam też już wiele kronik i akt więzień, ale jeszcze mnóstwo kwerend przede mną. To jest mrówcza praca. Potrzebowałabym z dziesięcioosobowego zespołu, a jestem sama. W archiwum w Krakowie przejrzałam niedawno akta więzienia w Nowym Wiśniczu – w dwa dni kilka tysięcy teczek, każda po kilka stron. Akta nie są poukładane, musisz każdą teczkę wziąć, obejrzeć i sprawdzić, czy człowiek, którego ona dotyczy, był skazany za homoseksualizm. A np. we Wrocławiu na razie kwerenda jest niemożliwa – akta zostały zalane w powodzi w 1997 r. i do tej porty nieodrestaurowane.

Zwykło się myśleć, że sprawa dotyczy tylko obozów, a nie więzień.

Oczywiście, że więzień również. Jedni trafiali do obozów, inni – większość! – do zwykłych więzień. Czasem siedzę w archiwum cały dzień i nie znajduję ani jednego „mojego” więźnia. Czasem wśród setek akt jest np. dwóch „moich”. Trzeba ich wyłuskać.

Joanna pokazuje mi odbitki akt. Oglądamy m.in. kartę jednego więźnia obozu w Sztutowie . Oskar B., urodzony w 1888 r., mieszkał w Konigsberg (dziś Kaliningrad). Do obozu trafił w kwietniu 1943 r. Żonaty. Przestępstwo? „Homosexuell”. Zmarł dwa miesiące później – w lipcu 1943 r.

Zwykle są tylko suche informacje, ale czasem zdarza się, że do tych dokumentów dołączone są zeznania. Wtedy można dowiedzieć się więcej. To byli ludzie z rożnych stron, w rożnym wieku, z rożnym wykształceniem, bardzo rożnych zawodów. Złapani i skazani w najprzeróżniejszych okolicznościach. Mnóstwo ludzi zapisywało się na tzw. volkslisty, czyli przyznawało się do niemieckich korzeni albo po prostu było do tego zmuszonych. Jedni mieli je rzeczywiście, inni byli Polakami, ale nie mieli wyjścia. Mnóstwo Niemców z głębi III Rzeszy przybyło na tereny podbitej Polski po wrześniu 1939 r. – nie tylko wojskowi czy policjanci, ale też biznesmeni, urzędnicy – i niektórzy z nich popełniali „przestępstwo” homoseksualizmu. Z drugiej strony mnóstwo Polaków było wywożonych w głąb III Rzeszy do pracy przymusowej – i znam co najmniej jeden przypadek, że w takim Polaku zakochał się Niemiec, jego pracodawca. Zachowały się ich listy i zdjęcie Polaka. Obaj zostali skazani za homoseksualizm.

W publikacji KPH jest wywiad z niejakim Stefanem Kosińskim, skazanym za homoseksualizm w Toruniu w 1942 r. na 5 lat więzienia.

Ten wywiad, przeprowadzony w 1995 r. w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie (USHMM), to skarb – jedyna szczegółowa relacja Polaka skazanego za homoseksualizm w czasach okupacji. Na podstawie historii jego życia napisano książkę, która wyszła m.in. w Niemczech i USA. W Polsce oczywiście nie.

Dziś na takie relacje nie ma szans, bo oni wszyscy już nie żyją. Kosiński zmarł w 2003 r. Francuz, Pierre Seel, którego wspomnienia czytałeś – w 2005. Ostatni „różowy trójkąt” Rudolf Brazda zmarł w 2011 r.

Seel pojawił się w dokumencie „Paragraf 175” i nie można go zapomnieć. Do swego rozmówcy, Klausa Mullera, naciskającego, by opowiedział swą historię, krzyczy: „Myślisz, że to łatwe? Byłem bity, poniżany, torturowany. O gwałtach analnych nawet nie wspominam. Mam orzeczone 90% kalectwa. Naziści wpychali mi 25-centymetrowy kawałek drewna do tyłka. Mam wciąż krwawienia! Musiałem patrzeć, jak mój ukochany jest pożerany przez psy!”

M.in. ten fragment filmu pokazuję studentom. Robi wstrząsające wrażenie. No, i też zwracam uwagę: Seel był Francuzem, nie Niemcem. Siedział w obozie Schirmeck koło Strasburga. To miejsce i jego współcześni mieszkańcy pojawiają się też w dokumencie „Paragraf 175”.

Masz zajęcia o „różowych trójkątach”? Jak studenci reagują?

Prowadzę zajęcia m.in. na Gender Studies UW i na Żydowskim Uniwersytecie Otwartym w Warszawie – cykl wykładów pod zbiorczym tytułem „Zapomniane ofiary nazizmu”. Opowiadałam o Romach, o świadkach Jehowy, o homoseksualistach i tzw. aspołecznych. Przychodziło kilkadziesiąt osób. Powoli, bardzo powoli wyczuwam rosnące zainteresowanie. Jeszcze kilka lat temu „Nie” pisało: „Joanna Ostrowska robi ideologię ze zwykłego jebania”, teraz chyba opór przed wiedzą troszeczkę maleje, choć w przypadku ofiar homoseksualnych jest zdecydowanie największy.

To uporządkujmy najważniejsze fakty, ok? Gdy Hitler dochodzi do władzy na początku 1933 r., w niemieckim prawie jest paragraf 175 pozwalający skazywać za seks męsko-męski. Próby obalenia tego przepisu, podejmowane przez szereg wcześniejszych lat m.in. przez doktora Magnusa Hirschfelda, nie powiodły się, ale przynajmniej paragraf nie był w praktyce stosowany, tak?

Zgadza się. Tak zwane środowisko było obserwowane, tworzono kartoteki, ale nie czyniono z nich większego użytku. Berlin tymczasem był w latach 20. homoseksualną mekką z gejowskimi i lesbijskimi klubami.

Zostały zamknięte prawie natychmiast po nastaniu Hitlera, podobnie jak Instytut Badań nad Seksualnością Hirschfelda.

Dla relatywnie wyemancypowanej społeczności LGBT nastał „czas maskowania”, by użyć określenia Claudii Schoppmann, badaczki historii lesbijek w III Rzeszy. Z klubów przeniesiono spotkania do prywatnych domów. Gdy organizowano potańcówki, dbano, by była na nich podobna liczba gejów i lesbijek. Jedna osoba stała na czatach i gdy tylko nadchodziło niebezpieczeństwo, tańczące pary robiły błyskawiczną zamiankę – z jednopłciowych przeradzały się w różnopłciowe.

Na czatach?

III Rzesza była krajem wszechobecnej inwigilacji i donosicielstwa. Obywatelom wciąż mówiono, że jeśli tylko widzą cokolwiek „niepokojącego”, powinni iść na Gestapo i powiedzieć.

Pierwszy transport „różowych trójkątów”, o którym wiemy, trafił do obozu w Fuhlsbuttel w listopadzie 1933 r.

Zostali oni przywiezieni w ramach tzw. aresztu ochronnego/zapobiegawczego. Wtedy to nie były jeszcze „różowe trójkąty”. Więźniowie dostawali symbol „A” jak „Arschficker”, czyli ten, który „rucha się w dupę”. Dopiero w 1937 r. „A” zastąpiono różowym trójkątem.

Dlaczego?

Trójkąty, tzw. winkle to jedne z systemów oznaczania więźniów w obozach koncentracyjnych. Były rożne kolory trójkątów, które miały w widoczny sposób kategoryzować więźniów i wskazywać na ich „przewinienie”. Dążono do tego, aby jednolity system był stosowany w stosunku do wszystkich więźniów, we wszystkich obozach koncentracyjnych.

Jak porządkujemy fakty, to musimy powiedzieć, że w okresie narodowego socjalizmu zapisy paragrafu 175 zostały zaostrzone.

28 czerwca 1935 r. – praktycznie w rocznicę Nocy Długich Noży (29/30.06.1934), w wyniku której zamordowany został m.in. Ernst Rohm, szef bojówek SA, stary przyjaciel Hitlera i… homoseksualista niemal jawny, jak na tamte czasy. Albrecht Becker, inny z bohaterów filmu „Paragraf 175”, mówił, że niemieccy geje nie spodziewali się po Hitlerze prześladowań, bo widzieli, że toleruje on homoseksualizm Rohma.

Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, czy ta data miała jednak mieć też znaczenie symboliczne. W każdym razie homoseksualizm Rohma, z którego śmiała się opozycja, gdy jeszcze istniała, i nieprzychylna nazistom prasa, gdy jeszcze istniała, stawał się coraz bardziej niewygodny.

Do wzrostu homofobii przyczyniła się też ogólna kondycja Niemiec, wielki kryzys. W takich czasach zawsze szuka się kozła ofiarnego, którego można by obarczyć winą za wszelkie niepowodzenia. Tę rolę w największym stopniu przypisano oczywiście Żydom, ale homoseksualistom również.

Zapisy paragrafu 175 rozszerzono tak drastycznie, że mężczyzna wcale nie musiał uprawiać seksu z drugim mężczyzną, żeby zostać skazanym za homoseksualizm. Nie musiało być w ogóle kontaktu fizycznego. Wystarczyło, że np. na podstawie donosu sąsiada przeszukali ci mieszkanie i znaleźli list miłosny od mężczyzny. Albo przed lokalem, w którym jeszcze niedawno był klub gejowski, stałeś z drugim mężczyzną i „uwodzicielsko” z nim rozmawiałeś.

Liczba ludzi skazanych za homoseksualizm i wysłanych do obozów koncentracyjnych jest szacowana na 5-15 tysięcy, tak?

Takie są szacunki, ale zalecałabym wielką ostrożność. Jest w Niemczech badacz, Rainer Hoffschildt, który prowadzi dokładną listę z imionami i nazwiskami. Wciąż odkrywa nowe. A tych, których akta znajduję na terenach obecnie polskich, cały czas przybywa.

Chciałabym też przestrzec przed tym, co niektórym się narzuca, a mianowicie konstatacją: „to mało”. Zaraz za nią czai się myśl: „Czy warto się nimi zajmować, skoro było ich tak niewielu?” Tak, „różowe trójkąty” stanowią niewielki odsetek wszystkich ofiar nazizmu, ale czy w związku z tym ich cierpienie było w jakikolwiek sposób mniejsze? Koniecznie zawrzyj to w wywiadzie: protestuję przeciw hierarchizacji cierpienia w oparciu o liczebność grupy prześladowanych ofiar, do której naziści cię wrzucili.

Poza tym, nie zapomnij, do tamtej liczby z obozów trzeba jeszcze dodać ludzi skazanych za homoseksualizm i wysłanych do więzień – ponad 100 tysięcy osób.

Ponoć w hierarchii obozowej stali najniżej i byli pogardzani przez wszystkich innych więźniów.

Tak wynika z relacji tych, którzy przeżyli i opowiedzieli swe doświadczenia. Najwięcej wiemy o „różowych trójkątach” z obozu Sachsenhausen, tam było ich najwięcej, albo raczej: tam ocalało najwięcej dokumentów. Na początku „różowe trójkąty” separowano od innych grup i umieszczano w osobnym baraku.

Muszę też wyjaśnić jedną rzecz, która, jak wynika z moich obserwacji, mocno miesza w głowach, czasem nawet bardzo światłych. Często myli się kwestię różowych trójkątów z seksem gejowskim/lesbijskim w obozach. Zdarza się, że gdy mówię, czym się zajmuję, ludzie zaczynają opowiadać np. o piplach, czyli młodych chłopcach, nastolatkach, którzy byli na usługach obozowych kapo, zdarzało się, że również seksualnych. Albo o tym, że w obozach były gwałty, też homoseksualne. Albo o tym, że, na przeciwległym biegunie, była miłość, też homoseksualna. Wszystko prawda, ale to coś innego. Badanie relacji seksualnych, do których dochodziło w obozach i badanie historii więźniów skazanych za homoseksualizm to dwa zagadnienia, które należy rozróżnić.

Homoseksualiści na pewno zdarzali się też wśród innych więźniów, skazanych za co innego. A kto wchodził w jakiekolwiek relacje homoseksualne, czy gwałty – to jeszcze inna kwestia, bo mogli to też być heteroseksualiści, jak to bywa w zamkniętych społecznościach jednopłciowych. „Różowe trójkąty” to odrębna kategoria niemająca często nic wspólnego z seksem w samych obozach czy więzieniach.

W 1945 r. wojna się kończy, III Rzesza przechodzi do historii, ale paragraf 175 – nie. Wyzwolenie obozów nie było wyzwoleniem dla więźniów skazanych za homoseksualizm.

To jest szokująca prawda, która nijak nie koresponduje z tym pielęgnowanym obrazem końca wojny jako wielkiego wybuchu radości. Więźniowie skazani za homoseksualizm byli odstawiani z obozów do więzień. To po prostu byli nadal przestępcy – byli przestępcami zgodnie z prawem sprzed III Rzeszy, w trakcie jej trwania, a także i, niestety, również po jej upadku.

Paragraf 175 zniesiono w RFN w 1969 r., w NRD – w 1968 r.

I ludzie, którzy siedzieli w więzieniach z tego paragrafu po 1945 r. nadal nie zostali przez niemieckie państwo zrehabilitowani albo otrzymali jednorazowe zapomogi np. w wysokości pięciu tysięcy marek.

Rehabilitacja tych, którzy cierpieli za czasów III Rzeszy, też nie przyszła szybko.

To jest cała skomplikowana i bardzo smutna historia. Temat na osobny wywiad.

W artykule Roberta Biedronia z publikacji KPH przeczytałem o przypadku pewnego Austriaka skazanego w III Rzeszy, który spędził w obozie trzy lata. Więźniowie mogli wliczyć czas spędzony w obozie do stażu pracy, co miało znaczenie przy obliczaniu emerytury – ale nie wszyscy – ci skazani za homoseksualizm – nie.

Wyobrażasz sobie, jakie to musi być uczucie? Nie możesz nawet o swym cierpieniu powiedzieć, bo ono jest przez nikogo nieuznawane. Byłeś w obozie, ale musisz milczeć, bo spotkasz się z potępieniem. Bo nadal w powszechnym odbiorze i zgodnie z prawem, jako homoseksualista, jesteś przestępcą.

Kiedy w Niemczech zaczęło się odzyskiwanie pamięci o „różowych trójkątach”?

Pierwsza opublikowana relacja świadka – książka Heinza Hegera (pseudonim byłego więźnia/ więźniów) – pojawiła się w 1972 r. 27 lat po wojnie. Pierwszy obozowy pomnik wspominający „różowe trójkąty” pojawił się w Miejscu Pamięci Mauthausen w 1984 r.

Emancypacja LGBT, która nabrała tempa pod koniec lat 60., miała coś z tym wspólnego?

Oczywiście. Wszystko! To jest owoc działań młodych gejów i lesbijek, którzy zainteresowali się zapomnianym tematem – głownie socjologów, socjolożek. Oni zrozumieli, że odkrywanie przeszłości jest najpotężniejszym „narzędziem” budowania silnej teraźniejszości i chcieli dać jakieś zadośćuczynienie ofiarom – przez pamięć.

Grupa niemieckich działaczy LGBT z organizacji Rat+Tat-Zentrum fur Homosexuelle z Bremy przyjechała zresztą lata później, w 1989 r., do Muzeum Auschwitz-Birkenau. Oddali hołd ofiarom, szperali w aktach. Byli kilka dni, potem opublikowali z pobytu ilustrowaną zdjęciami broszurę „Schwule in Auschwitz. Dokumentation einer Reise” („Homoseksualiści w Auschwitz. Dokumentacja podroży).

Podobno, gdy jednemu z pracowników Muzeum, zresztą byłemu więźniowi, powiedzieli, kim są i po co przyjechali, ten nie podał im ręki.

W tej grupie był Karl B., też były więzień Auschwitz. Do obozu Neuengamme trafi ł jako „różowy trójkąt”. Stamtąd przewieziono go do Auschwitz. Udało mu się zmienić naszywkę na pasiaku na „lepszą” – z różowego na czerwony trójkąt, czyli więzień polityczny. Karl miał w Auschwitz dwóch polskich kochanków – Tadeusza i Zbigniewa. Wtedy, w 1989 r., zostawił im wieniec ze stosownym napisem – wiem o tym, bo w broszurze opublikowano zdjęcie wieńca.

Jeśli sami nie zaczniemy odkrywać naszej historii, nikt za nas tego nie zrobi. Joasia, ty sama nie jesteś LGBT – jak to się stało, że z taką pasją badasz różowe trójkąty?

Oj, to jest najtrudniejsze pytanie, bo nie znoszę patosu, a tu bardzo łatwo popaść… Nie jestem LGBT, ale jestem sojuszniczką i czuję się częścią tego „my”, o którym mówisz. Dekonstruowanie mechanizmów płci, patriarchatu, gender, tabu związane z seksualnością – to są wszystko „moje” tematy.

Homoseksualne ofiary nazizmu z ziem, które po wojnie stały się polskie, nigdy nie miały szansy opowiedzieć swych historii. Chcę jakoś oddać im głos, ocalić od zapomnienia. No, i wyszło patetycznie, nie ma wyjścia. Do tego widzę, jak bardzo ten temat jest w Polsce underground i to też daje mi kopa. Paradoksalnie. Im trudniej, tym bardziej zacięta jestem, by doprowadzić sprawę do końca.

Do końca, czyli?

Jestem w trakcie pisania książki o „różowych trójkątach”. Mam nadzieję na jej publikację w 2017 r. Będzie składała się z dwóch części – całościowej historii „różowych trójkątów” oraz indywidualnych losów ludzi – mikrohistorii, których dokumentację odnalazłam. Ze Sztutowa mam dokumenty kilkudziesięciu osób, w Auschwitz „różowych trójkątów” było co najmniej 120. No, i dokumentacja z więzień – m.in. z Poznania, Gorzowa Wielkopolskiego, Bydgoszczy, Torunia i wielu innych miejsc.

W 1987 r. w Amsterdamie powstał pierwszy w przestrzeni publicznej, poza terenami obozowymi, pomnik homoseksualnych ofiar nazizmu. Idea pomnika pojawiła się kilkanaście lat wcześniej, gdy aktywiści LGBT zaczęli umieszczać lawendowe wieńce na Pomniku Ofiar Wojny. Policja usuwała je, uznając za „bezczeszczenie”.

W latach 90. powstały pierwsze pomniki w Niemczech – we Frankfurcie, w Kolonii. Oczywiście poza tymi w Miejscach Pamięci – dawnych obozach koncentracyjnych.

W Berlinie w 2008 r.

Ten pomnik, stojący naprzeciw Pomnika Pomordowanych Żydów Europy, wywołał spor pomiędzy gejami a lesbijkami.

Częścią pomnika są klipy video, na których widać całujące się pary jednopłciowe, zarówno męskie, jak i żeńskie.

Tymczasem paragraf 175 dotyczył tylko mężczyzn (z wyjątkiem Austrii). Nie oznacza to jednak, że lesbijki zostawiono w spokoju. Sprawa jest trudniejsza do uchwycenia, bo lesbijki nie otrzymały osobnej kategorii. One stanowiły „elementy aspołeczne”, których symbolem były czarne trójkąty – razem z alkoholikami, bezdomnymi, bezrobotnymi, ludźmi mającymi wiele partnerów/ek seksualnych, czyli „źle prowadzącymi się”, prostytutkami, a także z młodzieżą słuchającą swingu, muzyki „degeneratów”. To właśnie na tle tej niemożliwości określenia rzeczywistej skali prześladowań lesbijek powstał spor.

Dziś pomników jest kilkanaście – m.in. w USA, Australii, Hiszpanii, Urugwaju. Ostatni, jak dotąd, powstał w 2013 r. w Izraelu, w jednym z parków w Tel Avivie. W Polsce nie ma żadnego. Np. Szymon Niemiec, działacz LGBT, wzywał do postawienia pomnika.

Ta próba spaliła na panewce i jeszcze długo tak będzie.

Dlaczego? Chyba wiem, ale i tak pytam.

W księgarniach znajdziesz multum książek o II wojnie światowej i o III Rzeczy, ale o „różowych trójkątach” ani jednej – sam już to powiedziałeś na początku naszej rozmowy. A od pierwszej książki w Niemczech na ten temat minęły właśnie 43 lata. Ignorancja i homofobia robią swoje. Potrzebne są artykuły, książki, autorytety naukowe, które podejmą temat i swymi nazwiskami wesprą ideę budowania pomnika i odzyskiwania pamięci. To jest praca na lata.

Nie byłabym za tym, by teraz rozpoczynać działania na rzecz pomnika w przestrzeni publicznej – i mówię to nie dlatego, że jestem zachowawcza. Przeciwnie. Mam wielką determinację, by budować ten symboliczny kapitał pamięci. Przypuszczam tylko, że taki pomnik, gdyby stanął teraz, to zostałby natychmiast zniszczony – byłby z tego smutny nius w mediach i tyle.

Działajmy więc najpierw na rzecz upamiętnienia „różowych trójkątów” w samych Miejscach Pamięci. A przede wszystkim budujmy świadomość w społeczeństwie, w środowiskach naukowych. Brak wiedzy na ten temat jest wciąż ogromny. Podobnie zresztą, jak w przypadku innych grup zapomnianych ofiar nazizmu. Taki powojenny, niezwykle trwały „czas maskowania”, który nadal trwa, ale w XXI wieku w Polsce nie dotyczy już samych tych ludzi, tylko pamięci o nich.

 

Joanna Ostrowska – ur.1983 r., doktorantka na Wydziale Historycznym UJ, absolwentka Instytutu Sztuk Audiowizualnych UJ i Katedry Judaistyki UJ, studiowała produkcję filmową i telewizyjną na PWSFTv i T w Łodzi i Gender Studies na UW, stypendystka Sokrates- Erasmus na Humboldt Universitat zu Berlin, członkini Krytyki Politycznej i Restartu, współautorka książek, m.in.: „Auschwitz i Holocaust. Dylematy i wyzwania polskiej edukacji”, „Kino Polskie 1989-2009.Historia krytyczna”, „Kobiety wobec Holocaustu. Historia znacznie później opowiedziana”. Wykładała w Katedrze Judaistyki UJ, na Gender Studies UJ, UW i IBL PAN, w Pracowni Pytań Granicznych UAM i na Żydowskim Uniwersytecie Otwartym.

Wszystkie osoby, które byłyby w stanie pomoc w badaniach dotyczących „różowych trójkątów”, które pamiętają opowiadane po wojnie historie, które znały ludzi prześladowanych w okresie okupacji ze względu na orientację seksualną są proszone o kontakt. Każda, nawet najmniejsza informacja może być bardzo cenna. Kontakt: [email protected] lub [email protected]

Publikacja Kampanii Przeciw Homofobii „Różowe trójkąty” w wersji PDF: http://www.kph.org.pl/publikacje/rozowe_trojkaty.pdf

 

Tekst z nr 55 / 5-6 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Moja przyjaźń ze Stefanem T. Kosińskim

Specjalnie dla „Repliki” o jedynym Polaku skazanym w czasach III Rzeszy za homoseksualizm, który przełamał milczenie, pisze LUTZ VAN DIJK, niemiecko-holenderski historyk, współautor wspomnień „Cholernie mocna miłość”

 

Lutz i Stefan, 1996 r. (arch. pryw. LvD)

 

Był koniec lat 80. XX w. Pewne wydawnictwo zaproponowało mi napisanie powieści o prześladowaniach gejów w III Rzeszy. Byłem początkującym historykiem ze świeżo uzyskanym stopniem doktora i publicystą. Pracowałem jako nauczyciel w Hamburgu. Będąc też jako tako uświadomionym gejem, postanowiłem, że zamiast fi kcji w historycznym kontekście, wolałbym odnaleźć świadka tamtych czasów i opowiedzieć jego autentyczną historię. Historię więźnia skazanego za homoseksualizm, który, zgodnie z nazistowską regułą, nosił na więziennym pasiaku znak różowego trójkąta.

Sam wiedziałem o tamtych prześladowaniach dopiero od niedawna. Jako 22-letni student wziąłem udział w jednej z pierwszych „Parad Równości”, wśród gapiów byli i tacy, którzy w naszym kierunku krzyczeli: „Pedały! Do obozu z nimi, jak za Hitlera!”. Co…? Zapytałem moich wykładowców o sprawę. Nic nie wiedzieli. Co więcej, pytanie zupełnie ich nie zaciekawiło.

Zaczęliśmy badania na własną rękę – my, czyli grupka studentów zainteresowanych tematem. Dotarliśmy do kilku mężczyzn. Wszyscy okazali się ludźmi głęboko straumatyzowanymi, w ich często niezbornych opowieściach przewijały się straszne doświadczenia więzienia, obozu, tortur, utraty ukochanego, donosów składanych przez sąsiadów lub nawet członków ich własnych rodzin. Paragraf 175, na podstawie którego skazywano, w swej najostrzejszej wersji został wprowadzony w 1935 r., za Hitlera i utrzymał się aż do 1969 r. Potem został złagodzony i w takiej „lajtowej” wersji przetrwał do „moich” czasów, zniesiono go dopiero w 1994 r.

W zamyśle wydawnictwa książka miała mieć walor edukacyjny, by można było ją wykorzystać na lekcjach historii w liceum. Zastanawiałem się, czy to nawet nie nazbyt drastyczne: w opowieściach, które usłyszałem, nie było nic krzepiącego – tylko ból, strach, ekstremalne okrucieństwo i gdzieś tam pomiędzy – zakazana miłość, zakazany seks.

Stefan pisze do kanclerza Kohla

Któregoś dnia kolega opowiedział mi o Polaku, który napisał list do kanclerza Kohla. Polak prosił o finansowe wsparcie, nie był w stanie zapłacić za leki, które musiał brać w wyniku kilkuletniego pobytu w nazistowskim więzieniu. Aresztowany został w wieku 17 lat na terenie okupowanej wówczas Polski. Do listu dołączył dokumentację medyczną. Zatrzymano mnie tylko dlatego, że napisałem list miłosny do mojego ukochanego, za którym strasznie tęskniłem – pisał. List miłosny? Może wreszcie, pośród tego morza cierpień, znalazłem coś pozytywnego?

Zdobyłem adres. Napisałem do Warszawy do Pana Kosińskiego. Odpisał jeszcze tego samego dnia, odpowiedź dostałem błyskawicznie, czyli po dwóch tygodniach. Szanowny Panie Doktorze! Jestem Panu bardzo wdzięczny. Wydaje się, że jest Pan pierwszą osobą, która rozumie moją prośbę o wsparcie. Nie chodzi mi o żaden zarobek, tylko o pomoc w opłaceniu leków. Jeśli kiedyś byłby Pan w Warszawie, to zapraszam. Mógłbym opowiedzieć szczegółowo, jak to się stało, że w końcu znalazłem w sobie odwagę, by poprosić o pomoc i zawalczyć o należne mi prawa.

Oczywiście, pojechałem natychmiast.

Lutz poznaje Stefana

Pierwszy raz zobaczyłem Stefana Kosińskiego na Dworcu Centralnym w Warszawie 15 listopada 1990 r. Nie wiedziałem, jak wygląda – w liście przesłał mi tylko fotkę ze swym wizerunkiem z czasów wojny, z jakiegoś pikniku nad Wisłą w Toruniu, gdy miał 16 lat. Teraz wyglądam inaczej, bo mam 65 lat – dopisał. Wyszedłem z pociągu i dosłownie naprzeciw mnie stał miły starszy pan, który uśmiechając się, zapytał: Czy to pan jest tym młodym doktorem z Hamburga?

Taki był początek. Zaczęliśmy pracować nad jego wspomnieniami. Udostępnił mi wszystko, co miał, wszelkie dokumenty czy zdjęcia. Dał mi też pozwolenie na przeszukiwanie w jego imieniu akt w archiwach w Niemczech i w Austrii (jego ukochany z czasów wojny, Willi, był Austriakiem).

Nadeszła też odpowiedź od rządu niemieckiego. Negatywna. Powinien pan zwrócić się o pomoc do rządu polskiego, bo RFN już zapłaciła PRL-owi reparacje wojenne – sugerowano. Kosiński wiedział dobrze, że taka opcja nie wchodzi w grę.

W czasie pracy nad książką powiedział mi, że póki żyje, nie zdecyduje się na publikację pod jego własnym imieniem i nazwiskiem oraz z rozpoznawalną fotografią. Po śmierci – owszem. Tymczasem wybrał jako pseudonim typowe polskie, a zarazem i niemieckie imię Stefan (prawdziwe to Teofil), do którego dodał inicjał nazwiska: K.

Dla mnie, młodszego o 30 lat, słuchanie opowieści geja ze starszego pokolenia było niesamowitym przeżyciem. Stefan ciągle podkreślał, ile znaczyła dla niego ta pierwsza miłość do Williego. Potem miewał tylko krótkie romanse, tak głębokiego uczucia nie przeżył już nigdy, ale i tak powtarzał, że miał szczęście, bo dzięki Williemu myślał o swej homoseksualności jako o czymś pozytywnym – mimo wszystkiego, co na ten temat słyszał wokół siebie.

Co roku 4 listopada zapalał w swym skromnym warszawskim mieszkanku świeczkę. 4 listopada 1941 r., gdy miał 16 lat, poznał Williego.

Niemcy, USA, Holandia czytają Stefana

Nasza książka ukazała się w Niemczech w maju 1991 r. i odniosła ogromny sukces. Tantiemy szły na konto Stefana. Wreszcie ten schorowany samotny starszy człowiek mógł zaznać trochę luksusu – zapłacić za leki, kupować sobie banany i pomarańcze, wymienić czarno-biały telewizor na nowy.

Jeszcze bardziej cieszył się z setek listów, które otrzymał od niemieckich licealistów/ek (pisali do wydawcy, który je przekazywał). Jakieś 60% było od dziewczyn poruszonych jego historią miłości, doświadczeniem więzieniem. Często pytały, czy mogą go jakoś wesprzeć finansowo. Stefan kupił sobie maszynę do pisania, by móc na każdy list odpowiedzieć w, jak mówił, profesjonalny sposób. Kopię każdego listu wysyłał do mnie. Mam je wszystkie do dziś. Ponad 400.

Stopniowo staliśmy się przyjaciółmi i Stefan w końcu zrezygnował z pisania do mnie „Szanowny Panie Doktorze”. Teraz zaczynał: „Mój Drogi Chłopcze”.

Książką zainteresowały się wydawnictwa spoza Niemiec. Tłumacze wzięli się do pracy. Na początku 1995 r., gdy Stefanowi stuknęła 70-tka, wydawca z Nowego Jorku zapytał, czy mogliby zaprosić go na trasę po USA, na szereg spotkań autorskich. Ale czy Stefan włada angielskim? Of course! – odpowiedział, gdy zapytałem. W więzieniach nauczył się od innych więźniów kilku języków.

W USA odbył dwie serie spotkań – w 1995 r. i w 1997 r. Byłem tam z nim i nagle zobaczyłem innego człowieka. W kontakcie z publicznością, daleko od Polski, Stefan ożywał. Stawał się wesoły, energiczny, śpiewał, opowiadał dowcipy. Jakby cały ten bagaż opresji zniknął.

W Stanach opowiedział też jeszcze raz swą historię na potrzeby Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie oraz Fundacji Stevena Spielberga Shoah w Los Angeles (oba wywiady są dostępne online). „Th e Washington Post” pisał o nim „polski dżentelmen”, publikując pełne nazwisko i fotografię.

Później, gdy zamieszkałem ze swym partnerem w Amsterdamie, a książka wyszła również w Holandii, Stefan przyjechał do nas z wizytą i na kolejne spotkania autorskie. Nigdy nie zapomnę imprezy, jaką urządziliśmy z okazji jego przyjazdu. Stefan zniknął nagle razem z innym gościem – młodziutkim Saidem, przyjacielem z Iranu, który w Holandii dostał azyl, a w swojej ojczyźnie był torturowany. Rozmawiali ze sobą kilka godzin. Stary gej i młody gej. Z podobnymi doświadczeniami prześladowań.

Wujek zamazał prawie wszystkie adresy

Na dwa lata przed śmiercią przeżycia wojenne wróciły do Stefana. Znów narzekał na koszmary w nocy. Budził się z krzykiem, jakby to wszystko wydarzyło się poprzedniego dnia, a nie 60 lat wcześniej. Znów czuł tamten ból, słyszał tamte wrzaski i poniżenie. Zapadł też na zdrowiu.

Któregoś dnia zadzwonił i drżącym głosem powiedział: Ostatnia noc znów była gehenną. Wpadłem w taką panikę, że spaliłem wszystkie książki, wszystkie listy, wszystko, co mogłoby mnie wydać jako geja… Będziesz nadal moim przyjacielem? Było mi go tak strasznie żal. Tym razem to ja odparłem: Of course.

Na początku stycznia 2004 r. zadzwoniła do mnie pewna młoda kobieta z Polski: Jestem krewną Pana Kosińskiego. Znalazłam Pana nazwisko i numer telefonu w jego kalendarzyku. Prawie wszystkie adresy wujek zamazał, a Pański zostawił. Wujek zmarł 4 listopada zeszłego roku.

Podziękowałem za telefon i zapytałem, czy wie, kim byłem dla jej wujka. Nie, wujek nigdy o panu nie wspominał.

Od tamtego czasu to ja zapalam świeczkę 4 listopada. A raczej dwie – za Williego i za Stefana-Teofila.

Jestem szczęśliwy, że nasza książka w końcu wyszła również w Polsce.

(Lutz van Dijk, Amsterdam/Kapsztad)

 

Dr Lutz van Dijk urodził się w Berlinie, był nauczycielem w Hamburgu. Profesor honorowy Uniwersytetu w Oldenburgu, współpracownik Fundacji Anny Frank w Amsterdamie, współzałożyciel Fundacji HOKISA w Kapsztadzie, która od 2001 r. działa na rzecz dzieci i młodzieży dotkniętych AIDS. Jego książki dla dorosłych i młodzieży zostały wyróżnione m.in. nagrodą literatury młodzieżowej w Namibii (1997) i Pokojową Nagrodą Gustava Heinemanna (2001). W 2003 r. otrzymał nagrodę Rosa Courage za działania na rzecz osób LGBT. Mieszka i pracuje w Kapsztadzie. Oprócz „Cholernie mocnej miłości” poleca wydany w Niemczech zbiór listów od Stefana Kosińskiego: „Endlich den Mut….Briefe von Stefan T. Kosinski (1925-2003)”.

 

Tekst z nr 70/11-12 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

 

Różowe trójkąty

JO2m„Różowe trójkąty” – z Joanną Ostrowską, doktorantką UJ badającą historię homoseksualnych ofiar nazizmu, rozmawia Mariusz Kurc

Minęło właśnie 70 lat od zakończenia II wojny światowej. Prześladowania „różowych trójkątów” nie skończyły się jednak w 1945 r.: „To jest szokująca prawda, która nie koresponduje z obrazem końca wojny jako wybuchu radości: więźniowie skazani za homoseksualizm byli odstawiani z wyzwolonych obozów koncentracyjnych wprost do więzień. To po prostu nadal byli przestępcy – zgodnie z prawem III Rzeszy i po jej upadku, niestety, również – aż do końca lat 60.” – mówi Joanna Ostrowska, doktorantka Uniwersytetu Jagiellońskiego, która jako JEDYNA (!) w naszym kraju od kilku lat szczegółowo bada historię „różowych trójkątów”. A jest co badać, bo spora część obecnego terytorium Polski należała przed 1945 r. do III Rzeszy: „Dokumentacja archiwalna na terenie Polski dotycząca „różowych trójkątów” jest praktycznie niezbadana. To znaczy ja ją teraz badam”

Wywiad Mariusza Kurca z Joanną Ostrowską to główny tekst najnowszej „Repliki”.

W Niemczech odzyskiwanie pamięci o prześladowaniach homoseksualistów zaczęło się już w latach 70. za sprawą rodzącego się wtedy ruchu LGBT: „To był owoc działań młodych gejów i lesbijek, którzy zainteresowali się zapomnianym tematem. Oni zrozumieli, że odkrywanie przeszłości jest najpotężniejszym narzędziem budowania silnej teraźniejszości i chcieli dać jakieś zadośćuczynienie ofiarom – przez pamięć” – mówi Ostrowska. W Polsce panuje w temacie „różowych trójkątów” głucha cisza. „W księgarniach znajdziesz multum książek o II wojnie światowej i o III Rzeszy, ale o różowych trójkątach – ani jednej. 70 lat po wojnie „czas maskowania” nadal trwa. Jak to jest, że na zachód od Odry jest zainteresowanie tematem, a n wschód – nie?” – pyta badaczka.

Ostrowska opowiada również m.in.

– na czym polegały prześladowania homoseksualistów w III Rzeszy

„Mężczyzna w ogóle nie musiał mieć seksu z drugim mężczyzną, by zostać skazanym za homoseksualizm. Wystarczy, że na podstawie donosu zrobiono ci rewizje i znaleziono np. list miłosny od mężczyzny. Albo w miejscu, gdzie jeszcze niedawno był klub gejowski, stałeś z drugim mężczyzną i „uwodzicielsko” z nim rozmawiałeś”;

– jak traktowano lesbijki („nie miały osobnej kategorii, stanowiły „elementy aspołeczne” razem z alkoholikami, bezdomnymi, bezrobotnymi, fanami swingu…”

– o trudnej historii pomników ku pamięci homoseksualnych ofiar – „Pierwszy obozowy pomnik wspominający <różowe trójkąty> pojawił się w Mauthausen w 1984 r.”. Na ziemiach obecnie polskich na razie nie ma żadnego, mimo że więźniowie skazani za homoseksualizm byli i a Auschwitz, i w Stutthof (Sztutowo) i w Gross Rosen (Rogoźnica) i w wielu więzieniach.

Cały wywiad z Joanną Ostrowską do przeczytania w „Replice” nr 55, dostępnej od 28 maja br.

spistresci