Kwintesencja szczęścia

“Miałem zaprzyjaźnionego księdza. Myślałem, że potraktuje moje wyznanie po przyjacielsku, udzieli mi jakieś rady. Okazał się złym człowiekiem. Miałem 14 lat, a on usiłował nakłonić mnie do bliższych kontaktów”. Z nauczycielem Marcinem Nowackim rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

foto: Kuba Styperek

 

Lata całe bezskutecznie szukaliśmy wyoutowanego geja – nauczyciela, który zgodziłby się udzielić wywiadu „Replice”. Jesteś, Marcinie, pierwszy. Osoby wykonujące ten zawód albo się ukrywają w pracy i udają hetero, albo nie chcą o swoich doświadczeniach opowiadać publicznie. Skąd się bierze taki lęk? Nauczyciele, policjanci, sportowcy Zdaje się, że w przypadku tych profesji heteronorma wywiera największą presję.

Problemem jest wciąż świetnie funkcjonujący w społeczeństwie stereotyp: homoseksualista plus kontakt z dziećmi równa się pedofilia. Sam znam kilku gejów, którzy pracują w szkole – nie są wyoutowani nawet wśród bliskich znajomych. Na przykład – pracują w małych miejscowościach, a jeżdżą imprezować do dużych miast, bo tam ich nikt nie zna. Przyznam się, że też zderzyłem się z tym problemem, nawet nie będąc jeszcze zdeklarowanym gejem. Ponieważ mam również kwalifikacje, by pracować w przedszkolu, po studiach tam właśnie szukałem pracy. Pani dyrektor jednej z placówek była bardzo zadowolona, że zgłosił się mężczyzna, bo jest „taki deficyt ojców w domu” – to był czas boomu emigracyjnego. Wszystko ładnie pięknie, już zacząłem załatwiać formalności, a tu nagle zadzwoniła do mnie i powiedziała, że konsultowała to z paniami przedszkolankami i częścią rodziców – no i to niedobrze by się im kojarzyło, że mężczyzna na kolanach zadaje się z małymi dziećmi. Czyli nawet nie chodziło o orientację a o płeć.

Pracujesz teraz w szkole specjalnej.

Tak, jestem pedagogiem szkolnym w zespole szkół dla dzieci z niepełnosprawnością intelektualną. Mieszczą się tam podstawówka, gimnazjum, szkoła zawodowa. Mamy pod opieką dzieci, młodzież, dorosłych. Ludzi w wieku od 7 do 23 lat. Ja jestem odpowiedzialny za starszą młodzież ze szkół wyższego szczebla. Ale kiedy trzeba, to z małymi dziećmi też pracuję.

Jak wyglądał twój coming out?

Och, to trwało bardzo długo i zarazem stało się bardzo szybko. Zacząłbym od tego, że przez lata byłem czystym heterykiem. (śmiech)

Czystym heterykiem? Jezus Maria, co masz na myśli?!

Byłem 11 lat w związku z kobietą, z czego 3 lata w małżeństwie. Ale nie mogłem dłużej żyć nie we własnej skórze. Nie byłem więc nastolatkiem, gdy postanowiłem wyjść z szafy. Teraz mam 31 lat, to stało się de facto trzy, cztery lata temu. Wtedy zacząłem umawiać się z mężczyznami. Środowisko homoseksualne nigdy zresztą nie było mi obce, miałem wielu gejów w gronie najbliższych znajomych.

Ale ty sam przed sobą…

„Nie, nie, absolutnie nie!” To było głęboko wyparte. Wpływ na to miały niewątpliwie wydarzenia z przeszłości.

Odkryłeś jako nastolatek, że interesują cię chłopcy i ta myśl wzbudziła w tobie taką trwogę, że postanowiłeś ją uciąć, wykastrować?

Było też coś więcej. W wieku 12 lat zacząłem mieć sny homoerotyczne. Pochodzę z małej miejscowości, 6 tys. mieszkańców, gdzie kościół i ogródki działkowe to są główne atrakcje. W kościele spędzałem bardzo dużo czasu, działałem w przykościelnej wspólnocie młodzieżowej. Gdy więc pojawiły się tego typu sny, rozpatrywałem je w kategoriach grzechu, przerażały mnie. Miałem zaprzyjaźnionego księdza. Powiedziałem mu o tych snach, myślałem, że potraktuje to wyznanie po przyjacielsku, udzieli mi jakieś rady. No, ale okazał się złym człowiekiem. Ja miałem wtedy 14 lat, a on usiłował nakłonić mnie do bliższych z nim kontaktów. Skończyło się na dotykaniu, przestraszyłem się, uciekłem. To zdarzenie wywarło na mnie ogromne piętno. Zwierzyłem się paru znajomym. Dla nich to też był ciężar nie do udźwignięcia, więc powiedzieli swoim rodzicom. I tak to się gdzieś rozeszło po mojej miejscowości.

Jakie były tego konsekwencje?

Przyszło mi zeznawać przeciwko temu księdzu w kurii. Okazało się, że kilkunastu chłopców było w podobnej sytuacji jak ja, przy czym z częścią z nich posunął się znacznie dalej, a niektórym dawał pieniądze. Został zesłany do innej parafii. Ale nigdy nie stanął przed sądem, nie został ukarany. Za to ja z ofiary stałem się sprawcą. Dwa razy zostałem pobity na ulicy przez rówieśników. Towarzyszyły temu wyzwiska: „Ty pedale, spieprzyłeś księdzu życie!” Powiem ci, że miałem okazję zobaczyć typa pół roku temu w Poznaniu, gdy szedł z komunią do szpitala onkologicznego. Ożyły wspomnienia, ożyło to wszystko, co się zdarzyło. I uświadomiłem sobie wówczas, do czego zdolny jest człowiek, gdy w grę wchodzą skrajne emocje. Chciałem się normalnie na niego rzucić – na szczęście nie mogłem wysiąść z samochodu.

Po tych doświadczeniach zablokowałeś swoją homoseksualność i postanowiłeś pójść drogą wyznaczoną przez normy kulturowe?

Do tego stopnia wyparłem swoją seksualność, że przez pewien czas uważałem się za osobę aseksualną. Zresztą, przez pięć lat technikum nie miałem ani dziewczyny, ani chłopaka. Tylko różaniec i kościół. Poczułem więc… powołanie. Bardzo chciałem iść do zakonu. Dzisiaj wiem, że mogło to być podświadome pragnienie pójścia tam, gdzie jest najwięcej homoseksualistów. Ale krótko przed maturą poznałem swoją przyszłą żonę. To była moja jedyna heterycka miłość.

Żonie też powiedziałeś prawdę o sobie dopiero po latach?
Zaczęło się między nami psuć, zaczęliśmy się oddalać od siebie, choć byliśmy dotąd udanym małżeństwem. Ja patrzyłem na siebie w lustrze i myślałem: „Ty gnoju! Kogo ty udajesz? Kim ty jesteś?”. To były naprawdę bardzo trudne chwile. Pierwszym etapem coming outu było powiedzenie mojej żonie, że jestem biseksualny. I wtedy od razu się przestraszyłem i zacząłem się wycofywać: „Ale wiesz, to jest tylko na poziomie fantazjowania, natomiast zupełnie sobie nie wyobrażam, że mógłbym być z facetem”. Jednak dłużej nie dało się tego ciągnąć. Nasz związek trwał 11 lat, rozwód 11 minut. Rozstaliśmy się w przyjacielskich relacjach.

Wróćmy do twojego coming outu w szkole.

Miałem tak ogromną potrzebę mówienia prawdy o sobie, że poleciałem po bandzie. Pamiętam, jak poszedłem do szefowej i powiedziałem: „Pani dyrektor, będę potrzebował paru dni wolnego, ponieważ się rozwodzę”. „Matko! Panie Marcinie, pan się rozwodzi, przecież jest pan taki szczęśliwy i w ogóle”. Po czym dodała: „Ale niech się pan nie martwi, to jest tak sfeminizowany zawód, jest tyle koleżanek, które chętnie by się z panem związały.” A ja wtedy odpowiedziałem: „No, ja nie wiem, czy to ten kierunek, może gdyby kolegów było więcej…”. (śmiech).

I to był ten coming out?

I to był ten coming out przed dyrekcją. Trochę żartobliwy. Szefowa zareagowała bardzo pozytywnie, co mnie mile zaskoczyło, bo zawsze była dla mnie ogromnym autorytetem. Bałem się jej jak surowej matki. Przyjęła moje wyznanie z sympatią. „Cieszę się, że mi pan to powiedział, bo proszę sobie wyobrazić sytuację, że jest pan ze swoim partnerem w restauracji, w której ja też jestem ze swoim mężem. No i co? Schowa się pan pod stół?”. Gdzieś to się, oczywiście, potem rozeszło, to jest małe środowisko. W dodatku dość plotkarskie.

Jak każde środowisko.

Żył więc ten temat przez moment. Relację miałem z pierwszej ręki od swojej przyjaciółki: „Marcin, gadają!”. Natomiast nigdy nie spotkałem się z nieprzyjemnymi uwagi. Piotr, mój chłopak, bywa zresztą ze mną na różnych imprezach szkolnych. No, i myślę sobie, że w czasach Facebooka nie można żyć w ukryciu. Bo jakże to? Jadę z Piotrem na wakacje i mam nie wrzucać naszych wspólnych zdjęć? Albo ukrywać je przed znajomymi z pracy?

Jest grupa ludzi w szkole, którzy nie akceptują mnie jako geja, ale na poziomie zawodowym nie wpływa to na nasze relacje. Raz mi się tylko zdarzyła taka sytuacja podczas wyjazdu szkolnego, że jedna z nauczycielek powiedziała: „Przy tym stoliku o gender nie będziemy rozmawiali”. Trochę jej się pojęcia pomyliły.

A! No i jest jeszcze coś. Ponieważ pracownicy wiedzieli, że byłem blisko Kościoła, dawniej często proszono mnie, bym np. podczas mszy inaugurującej rok szkolny przeczytał fragment Pisma świętego. Odtwarzałem też w szkolnych przedstawieniach role świętych osób – świętego Franciszka albo Jana Pawła II. Natomiast, odkąd dokonałem coming outu, te propozycje już się nie pojawiają.

Czyli gej nie może grać Jana Pawła II. Jesteś nadal związany z Kościołem katolickim?

Nie, nie jestem. Natomiast gram wciąż jednego z apostołów w Misterium Męki Pańskiej, inscenizowanym na poznańskiej Cytadeli. Ale nie potrafi ę już wejść do kościoła. Myślę, że gdyby kiedyś ten ksiądz nie potraktował mnie tak, jak mnie potraktował, to moje życie potoczyłoby się inaczej. Nie żyłbym tak długo w świecie, który nigdy nie był mój.

A uczniowie? Jednym z powodów, dla których nauczyciele ukrywają swoją orientację jest też strach przed uczniami, którzy bywają bezwzględni i potrafi ą wykorzystać informacje o tobie przeciwko tobie. Rozumiem, że ze względu na specyfikę twoich uczniów sprawa wygląda nieco inaczej.

To są osoby z niepełnosprawnością intelektualną, ale jednocześnie jak najbardziej świadome, jakie są orientacje seksualne. Kiedyś jedna z uczennic zapytała mnie: „Co to za kolega, z którym pana wczoraj widziałam?”. Padło też w końcu pytanie wprost, na klatę: „Pan to jest gejem? Pan ma chłopaka?”. Przestraszyłem się i zareagowałem nieufnie: „A jeśli mam, to co?”, A to nic, bo my mamy takiego sąsiada”. Powiedziałem więc: „Tak, jestem”. Dzisiaj spotykam moich uczniów w sklepie w centrum miasta, a oni mówią: „Proszę pozdrowić pana Piotra”. Jest też, oczywiście, spora grupa uczniów z tak zaawansowaną niepełnosprawnością, że ich po prostu takie rzeczy nie interesują. Niepełnosprawni przyjmują wszystko naturalniej niż pełnosprawni. Oni nie żyją stereotypami. Dzieciak z zespołem Downa mówi mi, że będzie strażakiem po ukończeniu szkoły, podczas gdy ja wiem, że nim nie będzie, bo nie ma takiej możliwości. I proszę – okazuje się, że jest możliwość. Został strażakiem w Ochotniczej Straży Pożarnej. Zabierają go do pożarów, z łopatą po ściernisku biega.

Rozmawiasz z uczniami o seksualności?

Oczywiście. Jestem jedynym mężczyzną w zespole pedagogów-psychologów, więc część chłopców w wieku gimnazjalnym sama do mnie przychodzi, pyta o pornografię, masturbację, o seks…

Jak wygląda seksualność ludzi niepełnosprawnych intelektualnie? To temat tabu.

Właśnie. Uważa się, że jak ktoś ma zespół Downa, to nie ma potrzeb seksualnych. Tymczasem, wśród moich uczniów pojawiają się bardzo typowe problemy, także z tożsamością płciową i seksualną. Kiedyś, jeszcze przed moim coming outem, przyszła do mnie jedna z nauczycielek i mówi: „Marcin, jest taki uczeń, który chyba lubi chłopaków, musiałbyś z rodzicami porozmawiać. Nie dość, że ma Downa, to jeszcze jest homo”.

I jak zareagowałeś?

Powiedziałem, że dla mnie to nie jest żaden problem. Ale pogadałem z chłopakiem, żeby mógł zrozumieć, co się dzieje w jego organizmie.

Żona, nauczyciele, uczniowie To jeszcze, last but not least, została nam rodzina. Ona też zna prawdę o tobie?

Zabrałem moją mamę na cmentarz. Bo w mojej rodzinnej miejscowości na spacery chodzi się na cmentarz. Niezłe miejsce na coming out, prawda? Powiedziałem jej najpierw, tak jak mojej żonie, że chyba jestem biseksualny. „To chłopcy też?” – ona na to. „Tak”. „Przestań, ty nie wiesz, tobie się wydaje. To przez ten rozwód. Jesteś nauczycielem, co ty robisz, wyrzucą cię ze szkoły…”. I w ten deseń. Potem, gdy zacząłem się spotykać z różnymi chłopakami, mama nie potrafiła tego zaakceptować. Przyjęły to babcia, ciocia, rodzeństwo – mam trzy siostry. Natomiast mama była ostatnim bastionem, może dlatego, że jestem jej jedynym synem. Półtora roku byłem już z Piotrem, a ona go nie znała, choć znała go cała rodzina. Mama powiedziała mi wprost: „Ty jesteś w Poznaniu jako ten gej, a ja jestem w małej miejscowości”. Potem wyjechała do Niemiec, pracuje niedaleko Drezna i ja ją postawiłem przed faktem dokonanym w jeden z ubiegłorocznych długich weekendów. Po prostu przyjechałem tam z Piotrem. Od tego momentu lody zaczęły pękać. Najpierw obserwowała nas chłodno, z dystansem, aż wreszcie powiedziała: „Marcin, dawno nie widziałam cię tak szczęśliwego. Skoro jest ci dobrze, skoro się spełniasz, to niech tak będzie”. Natomiast cały czas bała się tego, co powiedzą ludzie. Wybraliśmy się na wycieczkę statkiem po Łabie. My z Piotrusiem strzelamy sobie focie, przytulamy się, mama z boku stoi, patrzy i się dziwi: „Kurde! Nikt na was nie zwraca uwagi”. „Mamo, bo tutaj to nikogo nie rusza”. Potem była u mnie w Poznaniu dwa razy i koniecznie chciała zobaczyć, jak funkcjonuje reszta środowiska. Poszliśmy do dyskotek gejowskich, zaprosiłem też do siebie paru znajomych. Rozmawiała z nimi i wreszcie powiedziała im, pół żartem, pół serio: „Jak fajnie razem wyglądacie! Ale ja bym wam dziewczyn jeszcze poszukała”.

Nie żałujesz swoich coming outów?

Nie żałuję, bo wiele dobrego uczyniły dla mojej świadomości i samopoczucia. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że miałbym w szkole się ukrywać. Nie byłbym przecież wiarygodnym pedagogiem, byłbym pedagogiem zakłamanym. Wiesz, po rozwodzie, po coming oucie przeżywałem ciężkie chwile. Nie poradziłem sobie z emocjami. Potrafiłem przesiedzieć kilkanaście godzin, a nawet trzy dni na balkonie, odpalając jednego papierosa od drugiego. Miałem depresję, brałem leki, poszedłem na terapię. Nie umiałem poskładać sobie tego w głowie – jestem gejem, więc seks będę uprawiał z facetami, ale emocje wciąż są przy kobietach. Byłem przekonany, że nigdy nie zbuduję uczuciowej relacji z mężczyzną. W łóżku faceci, ale kobieta jest romantyczna i z nią się chodzi na spacery. To był problem, nad którym bardzo długo pracowałem. Na szczęście, dało się wszystko zintegrować. Myślę, że to jest właśnie kwintesencja szczęścia, gdy można jedno z drugim połączyć.

 

Tekst z nr 62/7-8 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Bestia żądna wiedzy

Przemyslaw_Kleniewski_foto_Marcin_Niewirowicz_m„Bestia żądna wiedzy” – o szkolnej homofobii, o systemie nauczania w polskiej szkole, o nowopowstałej organizacji Nauczyciele Nowi oraz o jego własnym coming oucie opowiada Przemysław Kleniewski, nauczyciel języka rosyjskiego, który objął właśnie obowiązki dyrektora Liceum Akademickiego w Gdańsku.

Czy nie mam problemu z utrzymaniem porządku na lekcji? Uwielbiam to pytanie! Jeden nauczyciel zapytał mnie, co zrobić, by w klasie było cicho. Odpowiedziałem, że najlepiej nie wpuszczać do niej uczniów

Bardzo przeżyłem informację o śmierci Kacpra z Gorczyna – wyrzucałem sobie, że nie działam dostatecznie szybko, a przecież takich Kacprów jest w Polsce dużo więcej

Chłopak ma zakochać się w dziewczynie, ożenić się z nią i mieć dzieci – innego wzorca nie znałem. Gdy się zakochałem, siedzenie w szafie zaczęło mi szczególnie doskwierać. To pilnowanie się, by np. „misiek” czy „kochanie” mówić do niego tylko w domu, nigdy gdzieś na zewnątrz, było nieznośne.

 

Cały wywiad Mariusza Kurca – do przeczytania w „Replice” nr 71

Fot: Marcin Niewirowicz
spistresci