Internet mnie przytulił

Z Izabelą Zabielską, wokalistką i tiktokerką, rozmawia Anna Radosińska

 

Foto: Jefre.i.am

 

Od 2016 r. prowadzisz konto na TikToku, gdzie obecnie obserwują cię prawie 2 miliony osób. W 2021 r. wrzuciłaś filmik, na którym tańczysz do „Born this Way” Lady Gagi, a twoi obserwujący uznali to za lesbijski coming out. Nie zaprzeczyłaś, więc chyba słusznie?

Pamiętam tamten filmik i w ogóle tamten dzień bardzo dobrze. To były ogromne emocje. Akurat zresztą zaczynałam studia. Poszłam na zajęcia cała w amorach, bardzo zadowolona, że w końcu się na to odważyłam – bo od bardzo długiego czasu chciałam zrobić coming out w internecie. Mam wrażenie, że wcześniej nie czułam się na to gotowa, a okoliczności w moim życiu prywatnym mi nie sprzyjały. Część osób z mojej rodziny nie zaakceptowała mojej orientacji… Ale wolałabym nie rozwijać tego tematu. Chciałam być z moimi widzami szczera najbardziej, jak się da. Często dostawałam pytania, czy jestem może w związku lub czy mam kogoś na oku – czułam się wtedy niekomfortowo, wmówiłam sobie, że nie mogę opowiadać o tych osobach w formie żeńskiej. Równocześnie czułam, że coś jest nie tak – że to nie powinno mnie stresować. Wiedziałam przecież, że bycie gejem czy lesbijką to coś kompletnie normalnego. Więc jak w końcu zrobiłam ten coming out, było mi dużo lżej. Poczułam ulgę. Do tej pory, jak myślę o tym dniu, to jestem megazadowolona i się uśmiecham. Dziś, po 2 latach, czuję się po prostu bardziej autentyczna dla moich widzów. Nie ściemniam, nie ukrywam przed nimi prawdy, jestem bardziej sobą. Plus zauważyłam, że po coming oucie w internecie ludzie nie zmienili swojego stosunku do mnie – patrzą na mnie tak samo, tylko po prostu wiedzą, że jestem lesbijką. Miałam obawę, że będzie się on wiązał z tym, że stanę się trochę inna, nie będę dla ludzi tą samą Izą. Ale byłam i jestem.

Były same pozytywne reakcje?

Był jakiś tam hejt, czego się spodziewałam, ale bardzo dużo ludzi ogromnie mnie wspierało i pamiętam też, że pod tym filmikiem z coming outem udzieliło się też wielu twórców internetowych (m.in. Kinga Wilczewska, Patryk Dąbrowski, Sonia Trzewikowska, Kacper Porębski – przyp. red.). Gratulowali mi, pisali: „Nareszcie, super, Iza”. Poczułam się taka otulona, taka przytulona ze strony internetu, z którym jestem emocjonalnie związana, ponieważ tyle czasu już tam nagrywam, że mogę już nawet powiedzieć, że mam z nim pewną historię.

No właśnie, w social mediach skupiasz się przede wszystkim na ubraniach, robisz haule lumpeksowe, chwalisz się zdobyczami z second handów. Widać, że kochasz ubrania i grasz nimi na własnych zasadach. Jak opisałabyś swój styl?

To jest zawsze trudne pytanie. Mam wrażenie, że nie wpasowuję się w żaden konkretny styl, nigdy nie znalazłam konkretnego określenia na to, jak się ubieram, zwłaszcza że mam dość różnorodną szafę. Zdarza się, że w poniedziałek, wtorek i środę wyglądam jak trzy różne osoby. Czasami, gdy dla żartów opisuję to, jak się ubieram, mówię, że wyglądam jak rockman na emeryturze.

A pamiętasz moment, w którym poczułaś się rozpoznawalna? Jak to na ciebie wpłynęło?

Tak, tak, szczerze mówiąc nawet dokładnie pamiętam ten moment, to było jeszcze za czasów Musical.ly (aplikacja popularna przed TikTokiem – przyp.red.). Wtedy 100 tysięcy obserwujących gwarantowało już sporą rozpoznawalność. Pamiętam, jak niedługo miała mi pyknąć ta okrągła liczba. Poszłam do galerii handlowej na jedzenie. Była tam wycieczka szkolna, dzieciaki. Zaczęły mówić: „To ta Iza z Musical.ly, ona nagrywa comedy”. Nie pamiętali, jak dokładnie się nazywam. Słyszałam te głosy. Mówili o mnie, a ja stałam sobie tam i nie mogłam w to uwierzyć. Potem zaczęli do mnie podchodzić po zdjęcia. Byłam zadowolona, zwłaszcza że to nie wyszło z przypadku. Zawsze chciałam być rozpoznawalna, od dziecka chciałam robić muzykę, chciałam być na scenie, mieć swoich widzów i fanów, więc to było coś, co mnie naprawdę uszczęśliwiło. Pamiętam też pierwsze eventy, gdzie myślałam, że przyjdzie 20 osób, a przyszło np. dwieście – to były niesamowite uczucia. Do tej pory tak mam. Bardzo lubię spotykać moich widzów gdziekolwiek, nawet na ulicy. Myślę, że w moim zachowaniu i postrzeganiu świata to w ogóle nic nie zmieniło, ale za to sprawiło, że jestem po prostu dumna, że osiągnęłam to, o czym tak bardzo marzyłam, jak byłam dzieciakiem.

Masz poczucie, że ta rozpoznawalność jest efektem ciężkiej pracy i pomysłu na siebie?

Nie do końca ciężkiej. (uśmiech) Była raczej efektem mojej kreatywności i mojego parcia na sukces, moich ambicji. Nie nazwałabym tego ciężką pracą, zawsze nagrywałam i zresztą dalej nagrywam z pasji, bardzo lubię tworzyć w sieci. W jakiś sposób musiałam urzec tych ludzi i zrobiłam to, wykorzystując swoją osobowość i kreatywność.

Wspomniałaś o muzyce. Twoje pierwsze kawałki pojawiły się, kiedy byłaś naprawdę bardzo młoda. W Pokoleniu dobrobytu śpiewasz, że masz 20 lat, a ostatnio ukazał się kawałek „Wiśnie”. Na TikToku mówisz, że ta piosenka jest dla ciebie bardzo osobista. Opowiedziałabyś o niej więcej?

Każda moja piosenka jest dość osobista, wszystkie teksty piszę sama. Przelewam na papier swoje emocje, uczucia, bóle czy sytuacje, jakie mi się przytrafi ły. W „Wiśniach” po raz pierwszy otworzyłam się na to, by stworzyć piosenkę od dziewczyny dla dziewczyny. Utwory o miłości, które pisałam wcześniej, kiedy miałam 15 lat, były raczej skierowane do chłopaka. „Wiśnie” to przełom. Sytuacja była z życia wzięta, ponieważ niestety zabujałam się w dziewczynie, która miała chłopaka, co nigdy nie jest przyjemne. Nawet jak czasami sobie wracam do tej piosenki i tak słucham tego tekstu, to pamiętam dokładnie, co miałam w głowie, co czułam, kiedy go pisałam. Dowiedziałam się, że ma chłopaka – wracałam wtedy uberem, poleciała mi nawet łza. Pamiętam, jak weszłam do domu, była jakaś 2 w nocy. Otworzyłam zeszyt i po prostu zaczęłam pisać. Tak powstała.

Odreagowałaś ból?

Tak. Większość moich piosenek to odreagowanie, zwłaszcza że przelewam na papier głównie te negatywne emocje. Bo te pozytywne jakoś tak bardziej trzymam w sobie i nawet jak napiszę pozytywny tekst, coś, co jest w miarę happy, to dalej mimo wszystko piszę przez te negatywne emocje.

Miałaś moment zawahania i obaw, czy wydać „Wiśnie”?

Jeśli chodzi o odzew ze strony publiki, to w ogóle się nie obawiałam. Wiedziałam, że już jestem na takim etapie, że większość moich odbiorców i tak wie, że „wolę dziewczyny”, plus w tym momencie nie odczuwam w polskim internecie homofobii, zwłaszcza wśród gen Z. Natomiast nie chciałam, by piosenka trafi ła do pewnych ludzi w moim życiu prywatnym.

Teledysk do „Wiśni” nagrywałaś w klubie La Pose Varsovie. To bezpieczna przestrzeń dla queerowej społeczności. Bywasz na co dzień w takich miejscach?

W La Pose byłam kilka razy. Pomyślałam, żeby nagrać teledysk w tym klubie, bo tematyka piosenki jest queerowa. Chciałam, by wyczuwalna w teledysku była ta energia – że faktycznie nagrywam w lokalu, który jest właśnie bezpieczną przestrzenią dla społeczności queer. Ostatnio jestem mało imprezowa, ale jak już się zdarzy, że wyjdę, to zwykle jest to właśnie jakiś queerowy klub czy bar. Jest jeszcze kilka innych w Warszawie, do których też czasami chodziłam, ale w tym momencie La Pose chyba naprawdę jest moim ulubionym.

„Wiśnie” są dowodem na to, że nie zamierzasz kryć się z tym, kim jesteś, również w swojej twórczości. Ostatecznym zamknięciem pewnego rozdziału. Czy podczas coming outu otrzymałaś wsparcie od swoich przyjaciół, rówieśników?

Mam szczęście, bo moi przyjaciele zaakceptowali mnie bezwarunkowo. Szczególnie moja najlepsza przyjaciółka Lena, która jest ze mną na dobre i na złe. Dostałam naprawdę dużo wsparcia. Jak już zrobiłam coming out, moje otoczenie nie było zdziwione i tak naprawdę reakcją moich znajomych było: „Spoko, fajnie, że nam powiedziałaś” – i tyle. Zawsze mogłam zadzwonić, pogadać, wyżalić się. Oni też zresztą pomogli mi w innych sprawach, zwykłych problemach codziennego życia. Gdyby nie bliscy mi ludzie, moi rówieśnicy, na pewno byłoby sto razy ciężej, ale dzięki nim przetrwałam najgorszy czas.

Nagrałaś też filmik, w którym odnosisz się do hejtu. Wytłumaczyłaś, dlaczego coming out był dla ciebie ważny i jak dużo znaczy dla queerowych osób. Mówiłaś o homofobii, której wiele heteroseksualnych ludzi zwyczajnie nie jest świadoma.

Pod filmikiem z coming outem negatywne komentarze pochodziły przede wszystkim od osób, które nie są w stanie postawić się w mojej sytuacji. Większość z tych, którzy hejtowali, robili to w wyśmiewający sposób. „Ja jestem hetero, czemu nikt mi nie pogratuluje?”. Mam wrażenie, że niektórzy nie potrafi ą zrozumieć, że w momencie gdy masz inną orientację niż heteroseksualna, wiesz, że możesz nie zostać zaakceptowana, to coming out jest krokiem, który wymaga od ciebie odwagi. W tamtej sytuacji było to przede wszystkim niezrozumienie. Natomiast do tej pory dostaję hejt, czy to za orientację, czy za wygląd, czy ubranie, ale w tym momencie kompletnie się tym nie przejmuję, ponieważ wiem, że nie mogę żyć, wiecznie starając się zadowolić każdego. To jest nierealne. Zdałam sobie sprawę, że nieważne, jak dobrą muzykę będę wydawać, jak ładnie będę wyglądać i jak pozytywna będę w internecie – zawsze znajdą się ludzie, którym nie będę odpowiadać. Kiedy to zaakceptowałam, hejterzy przestali mnie obchodzić. A kiedyś hejt bardzo mnie dotykał. Zwłaszcza ten odnośnie do mojego śpiewu. Muzyka od zawsze była moją największą pasją, więc ciężko było mi przyjąć hejt nakierowany na to, co kocham najbardziej. Myślę, że ten proces trwał u mnie dłużej niż u innych ludzi, również dlatego, że zaczęłam nagrywać w bardzo młodym wieku – wybiłam się, mając 15 lat. Dopiero odkrywałam siebie i zaczynałam rozumieć, kim jestem. Gdy byłam troszeczkę starsza, hejt dalej mnie dotykał ze względu na brak akceptacji ze strony pewnych osób w moim życiu prywatnym – jak wspomniałam, nie chciałabym mówić o tym więcej. Traktowałam internet jako odskocznię, a gdy i tam pojawiały się negatywne komentarze, nie miałam dokąd uciec. To zawsze jest proces, ale jestem zadowolona z tego, do czego doszłam teraz: że potrafi ę nie przejmować się mową nienawiści.

Sama uczyłaś się śpiewać?

Nieee. (śmiech) Na pierwsze zajęcia poszłam jako siedmiolatka. Najwięcej dały mi lekcje indywidualne u pana Piotra, u którego się uczyłam, odkąd miałam 10 lat. To cudowny człowiek, wszczepił we mnie tę pasję. Wydałam swoją pierwszą piosenkę, „Czy ty kochasz mnie”, jeszcze zanim zaczęłam działać w mediach społecznościowych. W 2018 r. startowałam w konkursie „Young Stars Team” i odniosłam wiele dużych sukcesów muzycznych: zdobyłam czołowe nagrody na festiwalach takich jak Asteriada czy Nutka Poliglotka – konkursach ogólnopolskich i europejskich. Często śpiewałam też charytatywnie i razem z zespołem Wydźwięk, który stworzyliśmy na zajęciach wokalnych. Nagraliśmy nawet płytę. Muzyka towarzyszyła mi od zawsze, uczyłam się u profesjonalistów. Później miałam przerwę i teraz znów do niej wracam. Mój głos kiedyś był lepszy, technika troszeczkę uciekła, bo długo nie ćwiczyłam. Ogólnie uważam, że mam do tego predyspozycje, ale nie boję się powiedzieć publicznie, że nie mam najlepszego głosu. Nie jestem wybitną wokalistką, po prostu jednak kocham pisać, kocham tworzyć piosenki i będę to robić. Dla mnie ważniejszy od perfekcyjnego wykonania kawałka na żywo jest właśnie jego tekst. Słucham piosenek, tylko kiedy do mnie przemawia… No, chyba że to techno, a wiadomo, że tam tekstu nie ma. (śmiech)

Który ze swoich utworów lubisz najbardziej?

Moje ulubione piosenki to te, których jeszcze nie wydałam. Mam je nagrane na zapas. Najnowsza piosenka „Poranki są do dupy” to historia monotonii codziennego życia, opowiedziana trochę jak książka. Ma ironiczny wydźwięk. Jeśli chodzi o sam klimat muzyczny, jest trochę oldschoolowa, ale z nutką jazzu. Teledysk nagraliśmy w formie pętli – mój producent, który również w nim występuje, rzuca kolejne hasła, a ja później je rozwijam. Mój ulubiony wers to: „Jak to jest, że czarno-białe tym szarym namalowałeś?”. Chodzi o to, że wiele osób postrzega świat jedynie w czerni i bieli. Popada ze skrajności w skrajność. Nie widzą, co jest pośrodku, że tak naprawdę nie ma w świecie czegoś takiego jak jedynie czerń i biel, zawsze będą te odcienie szarości. W piosence jest dużo takiego nie do końca oczywistego przekazu, jest nad czym pomyśleć.

Czy jako twórczyni queerowa masz poczucie misji?

Tak, staram się prowadzić moje profile w social mediach tak, by były bezpieczną przestrzenią. Wystąpiłam w kampanii „Jesteś okej” Kampanii Przeciw Homofobii dotyczącej Tęczowego Piątku. Działam swoją twarzą, która jest już w pewien sposób rozpoznawalna. Chciałabym pokazać, że jestem w takich projektach, i zachęcić ludzi do wgłębienia się w temat, zwłaszcza że wiem, że jako osoba publiczna mam jakąś moc. Skoro jestem w pewien sposób autorytetem dla różnych młodych osób, staram się wykorzystywać social media tak, by szerzyć pozytywne treści. Wiele razy wspierałam też fanów, odpisywałam na często smutne wiadomości. Mam jednak poczucie, że to muzyką mogę przekazać dużo więcej. Lubię mówić i dużo gadam, ale nigdy nie jestem w stanie przekazać czegoś tak dobrze i prawdziwie, jak przez tekst piosenki. Chciałabym, żeby kiedyś w przyszłości moje utwory pomogły komuś coś sobie uświadomić, a przede wszystkim marzę, by słuchacze dzięki mojej muzyce poczuli się dobrze i bezpiecznie.  

 

Tekst z nr 102/3-4 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Polska L, G, B i T

Maria_Peszek_foto_Zuza_KrajewskaWywiad z Marią Peszek.

„Poruszył mnie reportaż o samobójstwach wśród homoseksualnej młodzieży, który obejrzałam w telewizji. Skontaktowałam się z Mirką Makuchowską z Kampanii Przeciw Homofobii, która opowiadała w tym programie o dwóch dziewczynach zaszczutych w małej miejscowości. Historia mnie rozwaliła, zebrałam więcej informacji i tekst „Jak pistolet” powstał błyskawicznie, w ciągu dwóch dni. Pierwszy tekst na płytę. (…) Te dziewczyny, K i P, stały się jakby patronkami „Karabinu”, piosenka jest hołdem dla nich. „Leżały pod drzewami do siebie głowami” – ten fragment tekstu jest wzięty dosłownie z zeznań grzybiarza, który odkrył ciała.”

 

„Skalę uprzedzeń, jaka jest w Polsce wobec inności, w tym wobec inności homoseksualnej, ta ostatnia trasa z „Karabinem”, jeszcze raz mi uzmysłowiła. Po koncertach często przychodzą do mnie pary tej samej płci. Trzymają się za ręce i mówią np., że zakochali się słuchając „Jezus Maria Peszek” a teraz już się zaręczają, chcieliby się pobrać. Słucham ich, jest mi przyjemnie, ale widzę też, że ta miłość jest taka uciśniona, oni zdradzają mi sekret, o którym mało komu mogą powiedzieć. Nie jest erupcją radości, nie jest uśmiechem od ucha do ucha, jest skryta. Miałam ostatnio koncert w Londynie i tam wśród publiczności szalało całe „stado” lesbijek. Poubierane jak wariatki, roześmiane. Ile w nich było energii! Normalnie jakby rajskie ptaki mi wleciały na występ. Różnica w aurze była ogromna.”

 

„Są ludzie, w których inność wyzwala agresję i muszą obrzucić cię błotem. To błoto kojarzy się im głównie z trzema „dziedzinami” – z homoseksualizmem, stąd jestem lesbijką, z żydostwem – stąd jestem „Żydówą” oraz z zaburzeniami psychicznymi, więc jestem wariatką. Żydowska lesba wariatka? Z dumą to miano noszę.”

 

„Jak miałam 15 lat, zakochałam się w Jacku Poniedziałku. Tak konkretnie. Jacek był studentem mojego taty. Przychodził ze swoim chłopakiem pomagać nam w malowaniu mieszkania. Widzę ich, jak siedzą obaj na drabinach, dżinsy, nagie torsy – byli totalnie na tych drabinach piękni i wolni. Jacek pomagał mi też dobierać strój na komers, czyli bal na zakończenie podstawówki. (…) Wyznałam mu miłość. Zareagował wspaniale. Usiedliśmy i wytłumaczył mi, że nic nie wyjdzie, bo on już jest zakochany, właśnie w tym chłopaku, i w ogóle jest gejem. Zrozumiałam, przyjęłam. Zaprzyjaźniliśmy się, do dziś mu kibicuję.”

 

Cały wywiad Mariusza Kurca z Marią Peszek do przeczytania w „Replice” nr 61.

Foto: Zuza Krajewska/Warner

spistresci

Wzajemnie się wyczuwamy

Malgorzata_Ostrowska_Replika_LGBT_m„Wzajemnie się wyczuwamy” – mówi Małgorzata Ostrowska o swych fanach gejach, a także o tym, jak została sojuszniczką osób LGBT w akcji Kampanii Przeciw Homofobii i o swym kultowym hicie „Meluzyna”. Rozmowa Przemysława Góreckiego.

„Niezmiernie się cieszę, że moich dwóch gitarzystów wzięło udział w akcji KPH i nieco przekornie wybraliśmy tabliczki do pozowania (ja wybrałam tę w rodzaju męskim, oni w rodzaju żeńskim). Poza tym, jednym z gitarzystów jest mój syn, co do którego nie miałam żadnych wątpliwości, że da się namówić na taki koncert pomimo, że jest zdecydowanie heteroseksualny. Był wychowywany w pełnej tolerancji i to procentuje, bo jest człowiekiem otwartym.”

„Rozmawiałam z moimi przyjaciółmi gejami, że marzyłoby mi się, by nie było tych wszystkich demonstracji, parad miłości, prowokacyjnych części manifestowania swojej orientacji seksualnej – chciałabym po prostu, by była ona czymś normalnym i zwyczajnym. Ale prawdą jest, na co mi zwrócili uwagę, że gdyby nie było tego wszystkiego oraz związanych z tym skandali, to w ogóle byśmy nie rozmawiali o tych sprawach.”

„Co jest w „Meluzynie” takiego, że wywołuje emocje w publiczności LGBT?

Myślę, że to kwestia tekstu. Nie ja go napisałam i znając autora, nie został on napisany dla takiego oddźwięku. Ale myślę, że to ta inność, sytuacja nieco bajkowa i dotycząca innego rodzaju miłości – nie zawsze spełnionej, opowiedzianej w taki dziecięcy sposób. To taka historia miłości dwóch nietypowych i nie pasujących do siebie istot (Meluzyna kocha się w Pustoraku – przyp. red.), także miłości nieuznawanej przez poprawny świat. Miłości podwodnej. Może właśnie o to chodzi? Nie przypisując sobie zbyt, mam też nadzieję, że niebagatelną sprawą był taki a nie inny sposób wykonania.”

 

Cały wywiad do przeczytania w „Replice” nr 59

Foto: Jacek Gulczyński

spistresci