Prawnik po przejściach

O Prezydencie, Sądzie Najwyższym, dojrzewaniu do jednopłciowych małżeństw, wyrokach Trybunału w Strasburgu, homoseksualnych przyjaciołach i o rozwodzie z doktorem Adamem Bodnarem, wiceprezesem zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, rozmawia Dawid Wawryka

 

foto: Krzysztof Pacholak

 

Prezydent Komorowski zaproponował, by ustawę o związkach partnerskich zastąpić kosmetycznymi nowelizacjami innych ustaw, które ułatwiłyby życie parom homoseksualnym. Jak pan ocenią tę inicjatywę?

Mam wrażenie, że pan Prezydent chciałby zjeść ciastko i nadal je mieć. Z jednej strony wysłać sygnał, że on jest jednak tematem zainteresowany, a z drugiej – nie zaszkodzić konserwatystom i swemu wizerunkowi mężczyzny, który jeszcze niedawno miał wąsy, poważnego sarmaty, myśliwego dbającego o tradycję. To pomysł chyba nie do końca przemyślany. Nie ma co uciekać od problemu społecznego. Kwestię wspólnego życia dwojga ludzi, czy to homo-, czy heteroseksualnych, którzy nie chcą lub nie mogą zawrzeć małżeństwa, należy porządnie uregulować ustawowo.

Gdy upadł w Sejmie projekt posła Dunina, zadzwonił do mnie jeden z wpływowych polityków Platformy Obywatelskiej z pytaniem, jak można okroić ten projekt, by był akceptowalny. Odpowiedziałem, że on już jest okrojony, tam już nie ma czego wycinać. To nie jest kwestia szukania kompromisu, tylko jednoznacznej decyzji, zgodnie z tym, co premier deklarował: żeby taką ustawę przyjąć i tyle.

Orężem przeciwników związków partnerskich w obecnej debacie stała się negatywna opinia Sądu Najwyższego.

Jest to opinia przygotowana przez Biuro Studiów i Analiz Sądu Najwyższego, podpisana jedynie przez I Prezesa Sądu Najwyższego. Jest zatem czymś innym niż opinia Sądu Najwyższego. W skład Sądu Najwyższego wchodzi kilkudziesięciu sędziów i jest tam wielu ludzi, którzy, jak sądzę, nigdy w życiu by się nie podpisali pod sformułowaniami z opinii I Prezesa. A więc mówienie, że to opinia Sądu Najwyższego jest jej nadmiernym legitymizowaniem. Sąd Najwyższy, przedstawiając ją jako opinię Sądu Najwyższego, nadużył swojej pozycji.

Trzeba się w ogóle zastanowić, czy rolą Sądu Najwyższego jest tak aktywne uczestniczenie w procesie legislacyjnym przez przedstawianie opinii. Kompetencją Sądu Najwyższego nie jest opiniowanie, czy taka ustawa jest potrzebna lub pożądana, ale co najwyżej ostrzeganie, że w związku z tą ustawą mogą pojawić się konkretne problemy natury prawnej, dostrzeżone w wyniku analizy dotychczasowego orzecznictwa sądów.

Jak zdarta płyta pojawia się też argument, że ta ustawa jest tylko wstępem. Poseł Godson z PO grzmi, że po związkach zaraz będą małżeństwa homoseksualne i adopcja. Powołuje się na świeże przykłady Francji i Wielkiej Brytanii.

Związki partnerskie według złożonych w Sejmie projektów odnoszą się zarówno do osób homo-, jak i heteroseksualnych. A więc argument, że „oni” będą chcieli małżeństw i adopcji jest nieadekwatny w stosunku do rzeczywistych adresatów ustawy.

Odnosząc się do samych par homoseksualnych, sytuacja, w której tworzymy coś w rodzaju „protezy” prawnej dla nich, jest w sumie wątpliwa z punktu widzenia zasady równości. Nie da się ukryć: Polskę czeka debata o równym dostępie do małżeństwa dla par osób tej samej płci. Jest zupełnie naturalne, że skoro dwoje ludzi się kocha, to chce mieć możliwość stworzenia małżeństwa oraz rodziny. Straszenie małżeństwami homoseksualnymi to jest granie na emocjach. Na takie „zarzuty” trzeba odpowiadać: tak – jeżeli będzie wola polityczna, by przyjąć małżeństwa homoseksualne, to oczywiście się o nie także upomnimy. Na razie tej woli politycznej nie ma i chcielibyśmy przynajmniej w formie związków partnerskich zabezpieczyć byt par homoseksualnych.

Przyjęcie ustawy o związkach partnerskich rzeczywiście nie zlikwiduje nierówności w traktowaniu par hetero- i homoseksualnych, wątpliwej z punktu widzenia konstytucyjnej zasady niedyskryminacji. Nie dziwi pana, że te partie, które popierają związki partnerskie, nie postulują liberalizacji konstytucyjnej definicji małżeństwa?

To nie jest kwestia zdziwienia, bo sam dojrzewałem do tego poglądu od jakiegoś czasu. To jest kwestia tego, że żąda się tego, co jest osiągalne w danym momencie. W tej chwili trudność sprawia zebranie większości parlamentarnej dla samych związków partnerskich. Z drugiej strony jeszcze trzy lata temu nawet nie marzyliśmy o debacie parlamentarnej na ten temat, a wystąpienie premiera – takie, jakie miało miejsce 24 stycznia, apel o nieodrzucanie projektów, było w sferze science fiction. Widzę poważną zmianę jakościową, mimo że ustawa nie została przyjęta. Istotne jest też to, co powiedział Robert Biedroń, że kwestia związków partnerskich stała się elementem przetargowym w koalicjach politycznych i że nie ma już poważnego polityka w Polsce, który nie opowiada się po jednej ze stron.

Wcześniej czy później i tak staniemy przed dyskusją nad wprowadzeniem małżeństw jednopłciowych, ponieważ pełną równość są w stanie zapewnić tylko małżeństwa – jako instytucja najbardziej dojrzała i trwała, która powinna być dostępna dla wszystkich obywateli. Orientacja seksualna nie powinna mieć tu znaczenia.

Mój pogląd jest również związany z sytuacją osobistą. Jestem tzw. facetem po przejściach, mam za sobą rozwód. Mogłem wejść w związek małżeński, być w nim ze wszystkimi konsekwencjami i mogłem z niego wyjść. Jednocześnie mam wielu znajomych gejów, lesbijki mieszkających w Polsce, którzy tworzą, znacznie nawet trwalsze niż mój, związki, a takich możliwości nie mają, czyli nie są pełnoprawnymi obywatelami. Nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego, skoro ja mam takie możliwości jako obywatel, oni ich nie mają? Dlaczego kwestia orientacji seksualnej ma tu być przeszkodą?

Czy pańskie przyjaźnie z osobami LGBT mają przełożenie na zaangażowanie w prawne sprawy dotyczące LGBT?

Jasne, że tak. Wielu sytuacji nie muszę sobie wyobrażać, bo je po prostu znam z opowieści przyjaciół. Bardzo chciałbym podjąć się kwestii – a wiem o niej właśnie dzięki znajomym gejom i lesbijkom – respektowania praw osób w związkach tej samej płci, formalnych i nieformalnych, które zmieniają miejsce zamieszkania w ramach Unii Europejskiej. W jednym kraju mają pełnię praw, bo są np. małżeństwem, przemieszczają się ze względu na pracę i nagle w innym kraju, np. w Polsce, nie mają żadnych praw, są osobami obcymi w świetle prawa. To wydaje mi się jedno z ważniejszych wyzwań prawniczych, które stoi przede wszystkim przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości.

Jakiś czas temu media informowały, że Helsińska Fundacja Praw Człowieka, w której jest pan wiceprezesem zarządu, opiekuje się precedensową sprawą dwóch polskich kobiet, które złożyły wspólne rozliczenie podatkowe. Uznano je za niezgodne z prawem, panie się odwoływały, przeszły całą drogę prawną w Polsce i w końcu sprawa została złożona w Trybunale w Strasburgu. Wie pan, kiedy możemy spodziewać się wyroku?

Obecnie czekamy na tzw. zakomunikowanie sprawy. To jest bardzo ważny etap, ponieważ oznacza, że Europejski Trybunał Praw Człowieka zajmie się sprawą kompleksowo i zaprosi Rząd RP do przedstawienia swoich uwag. Od tego momentu do sprawy mogą przystąpić inne organizacje pozarządowe i poprzeć argumentację przedstawianą przez skarżące. Generalnie, cała sprawa zmierza do tego, aby Trybunał stwierdził, że brak jakiejkolwiek regulacji dla związków tej samej płci narusza Europejską Konwencję Praw Człowieka Do tej pory nie było takiego orzeczenia. Jednocześnie Trybunał może być bardzo ostrożny w tworzeniu standardu z zakresu praw człowieka, który będzie miał zastosowanie dla całej Europy. Osobiście liczę na to, że sprawa przed Trybunałem będzie kolejnym forum debaty na temat tego, że w Polsce takiej ustawy wyraźnie brakuje.

Jest pan ekspertem od spraw rozstrzyganych przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Polska ma w nich zresztą swój, niezbyt chlubny, udział: dwie przegrane w sprawach LGBT: pierwsza, w 2007 r., w sprawie Bączkowskiego i innych, dotycząca zakazu Parady Równości (zakaz był bezprawny) i druga, w 2010 r., w sprawie Kozaka, dotycząca prawa do najmu mieszkania po zmarłym partnerze (prawo to przysługuje również nieformalnym parom tej samej płci). Dostrzega pan ewolucję poglądów Trybunału w kwestiach LGBT? Które z wyroków uznałby pan za najważniejsze?

Jest kilka wyroków, które są trochę zapomniane, a jednak ważne i dotyczą problemów, które mogą się zdarzyć również u nas. Sprawa Salgueiro Da Silva Mouta przeciwko Portugalii (1999 r.): różnopłciowe małżeństwo rozwodzi się z powodu homoseksualności jednego z małżonków. Mają jedno dziecko – jak uregulować kontakty z tym dzieckiem? Sąd portugalski uznał, że pozostawanie dziecka przy rodzicu homoseksualnym zagraża jego dobru, co w Strasburgu oczywiście zostało uznane za niezgodne z Europejską Konwencją Praw Człowieka. Wydaje mi się, że w Polsce podobne przypadki mogą dotyczyć wielu osób. U nas wciąż stosunkowo często osoby homoseksualne próbują się „leczyć”, wchodząc w związki heteroseksualne, zakładają rodziny, mają dzieci, później okazuje się, że nie są w stanie walczyć ze swą natura, rozwodzą się, a ich homoseksualność staje się „argumentem” w walce o prawo do dziecka. Ten wyrok oznacza więc, że takim argumentem być nie może.

Bardzo ważna jest seria wyroków przeciwko Austrii, związana z osobą jednego prawnika – Helmuta Graupnera, intelektualnego i prawniczego lidera w sprawach LGBT. Był on twórcą precedensowego wyroku w sprawie Karner przeciwko Austrii z 2003 r. dotyczącego wstąpienia w stosunek najmu po zmarłym partnerze homoseksualnym. Sprawa Kozak przeciwko Polsce jest w zasadzie powtórzeniem, w polskim kontekście, tego standardu. Trzy lata temu Trybunał w sprawie Schalk i Kopf przeciwko Austrii przesądził, że relacji pomiędzy dwoma osobami tej samej płci żyjącymi razem nie należy klasyfikować w kategoriach poszanowania życia prywatnego, lecz poszanowania życia rodzinnego. To ważna różnica mająca wpływ na dalsze orzecznictwo.

Wreszcie kilka tygodni temu w sprawie X i inni przeciwko Austrii Trybunał rozważał, jakie powinny być prawa osoby homoseksualnej do adopcji biologicznego dziecka swojego partnera. Trybunał stwierdził, że w tym zakresie pary homoseksualne nie mogą być w tego typu procedurach adopcyjnych traktowane inaczej niż znajdujące się w podobnej sytuacji niezamężne pary heteroseksualne. To jest dość wąskie podejście ze strony Trybunału do problemu, ale jednak odrobinę rozszerza zakres ochrony praw osób LGBT. Wreszcie w sprawie E.B. przeciwko Francji z 2008 r. Trybunał podkreślił, że jeśli prawo dopuszcza adopcję przez osoby samotne, to homoseksualne osoby ubiegające się o możliwość adopcji nie powinny być dyskryminowane ze względu na swoją orientację seksualną.

W tych wyrokach coraz częściej przewija się stwierdzenie, że jeśli uznajemy zasadę niedyskryminacji w życiu publicznym, społecznym i gospodarczym, to orientacja seksualna nie może mieć znaczenia. O to właśnie chodzi, prawda?

 

Tekst z nr 42/3-4 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Yes

Specjalnie dla „Repliki” o trudnej, ale uwieńczonej spektakularnym zwycięstwem, irlandzkiej drodze do równości małżeńskiej pisze Piotr Gawlik, mieszkający od dziewięciu lat na „Zielonej Wyspie” prezes polonijnej organizacji Dialogue & Diveristy, członek irlandzkiej organizacji National LGBT Federation

 

fot. mat. pras.
23 maja 2015 r. Irlandia stała się pierwszym krajem na świecie, w którym o równości małżeńskiej zdecydowali obywatele/ki w referendum. Na zdjęciu tłumy świętują zwycięstwo przed Dublin Castle

 

Na gruncie chrześcijańskiego charakteru naszego państwa (…) praktyki homoseksualne są moralnie złe, szkodliwe zarówno dla zdrowia jednostki, jak i dla społeczeństwa oraz potencjalnie szkodliwe dla instytucji małżeństwa – to fragment uzasadnienia wyroku Sądu Najwyższego Irlandii z 1983 r. w procesie, w którym David Norris, obywatel gej domagał się zniesienia kryminalizacji homoseksualizmu.

W ciągu ostatnich trzech dekad Irlandia przeszła ogromną transformację – od głęboko konserwatywnego, katolickiego kraju, który jeszcze na początku lat 90. karał za homoseksualizm i zakazywał rozwodów, w stronę nowoczesnego, światopoglądowo neutralnego państwa, w którym różnorodność jest wartością, a mniejszości mają swoje miejsce i prawa.

Czyścili okolicę z pedałów”

W tym samym 1983 r. odbył się pierwszy w historii Irlandii duży protest gejów i lesbijek. Był on reakcją na inny wyrok sądu, który skazał pięciu nastoletnich zabójców Declana Flynna na kary w zawieszeniu i wypuścił ich na wolność. Declan został brutalnie pobity w Parku Fairview. Zginął, ponieważ był gejem. Jego oprawcy nie wykazali skruchy, stwierdzili, że czyścili okolicę z pedałów. Tamten marsz w Dublinie, zorganizowany przez National Gay Federation (dziś znana jako National LGBT Federation) zapoczątkował ruch emancypacji mniejszości seksualnych w Irlandii i stał się początkiem Pride Parade (Parady Równości) w Dublinie. Wzięły w nim udział nie tylko same osoby LGBT, ale również ich rodziny. Zdjęcie, które obiegło media, przedstawiało niejaką Patricię Kilroy, mamę geja, trzymającą tabliczkę z napisem „Rodzice gejów kochają swoje dzieci”.

Tymczasem David Norris zdecydował się walczyć o sprawiedliwość w Strasburgu. Z pomocą energicznej prawniczki i działaczki na rzecz praw człowieka, Mary Robinson, pięć lat później wygrał sprawę przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, który nakazał zmianę przepisów – zdekryminalizowanie stosunków homoseksualnych. Niechętny zmianom rząd przeciągał sprawę przez kolejnych pięć lat. W końcu w 1993 r. homoseksualizm w Irlandii przestał być przestępstwem.

David Norris był już wtedy senatorem. W 1987 r. stał się pierwszym wyoutowanym gejem, który w Irlandii wygrał wybory na publiczne stanowisko. Senatorem jest do dziś.

Prezydentka przyjmuje „kryminalistów”

W 1990 r. prezydentką Irlandii została Mary Robinson, ta sama prawniczka, która pomagała mu w sprawie przed Trybunałem w Strasburgu. Jej wybór, katoliczki poważnie traktującej prawa człowieka, był zaskoczeniem – okazało się, że społeczeństwo jest bardziej otwarte światopoglądowo niż klasa polityczna. Zapał i energia tej pierwszej kobiety na urzędzie prezydenckim stworzyły klimat do kolejnych przemian. Szerokim echem odbiło się zaproszenie przez nią do pałacu prezydenckiego przedstawicieli społeczności LGBT. Spotkanie to miało miejsce zanim nastąpiła depenalizacja homoseksualizmu, więc prezydentka Robinson praktycznie przyjmowała kryminalistów.

W 1992 r. swą walkę o prawną korektę płci rozpoczęła dr Lydia Foy, transseksualna kobieta, która operacje przeszła w Wielkiej Brytanii. W Irlandii były nielegalne. Foy wystąpiła o nowy certyfikat urodzenia, spotkała się z odmową. Korzystny dla niej wyrok zapadł dopiero w 2007 r. Nakazywał wprowadzenie przepisów umożliwiających korektę płci, ale do tej pory (!) ona nie nastąpiła. Irlandia jest jedynym krajem UE bez możliwości przeprowadzenia zabiegów korekty płci. Prace nad odpowiednią ustawą mają zakończyć się jeszcze w tym roku (patrz „Egzamin z płci”, „Replika” nr 55).

Księży już nie słuchamy

Na przewartościowania obyczajowe w Irlandii wpłynęły także skandale związane z ujawnieniem pedofilii – i próbach jej ukrywania – w Kościele katolickim. Od odzyskania przez Irlandię niepodległości w 1922 r. Kościół miał ogromny wpływ na każdą sferę życia. Praktycznie całe szkolnictwo było kontrolowane przez Kościół, prawo państwowe opierało się w dużej mierze na wartościach katolickich. W 1990 r. w mediach zaczęły pojawiać się informacje o molestowaniu seksualnym dzieci przez księży w szkołach, domach dziecka i ośrodkach pomocy przez nich prowadzonych. Skala zjawiska była coraz bardziej niepokojąca – rząd zdecydował o powołaniu specjalnych komisji do zbadania zarzutów. Raport Komisji Ryana oraz Komisji Murphy’ego były miażdżące. Ujawniły, że w latach 1975-2004 setki dzieci padły ofiarami przemocy fizycznej i znęcania, wiele cierpiało z powodu molestowania seksualnego. Sprawcami byli księża, zakonnice i personel kościelny. Komisje udowodniły, że biskupi i arcybiskupi wiedzieli o sytuacji: Kościół nagminnie utrzymywał w tajemnicy incydenty w celu uniknięcia skandalu i dla ochrony własnej reputacji i ochrony własnych dóbr materialnych. (…) Dobro dzieci i sprawiedliwość dla ofiar były podrzędne w stosunku do tych priorytetów.

Hipokryzja Kościoła, brak współpracy hierarchów z organami państwa przy ściganiu przestępstw związanych z molestowaniem i odmowa współpracy z komisjami rządowymi doprowadziły do utraty przez Kościół dotychczasowych wpływów i znaczenia. Skompromitowany kler przestał być wykładnią moralności. W 2010 r., gdy starał się zablokować ustawę o związkach partnerskich, jego głos pozostał na uboczu debaty. Związki partnerskie weszły w życie. Nie bez znaczenia dla rosnącej tolerancji było też otwarcie się na imigrantów. Po wstąpieniu Irlandii do Unii Europejskiej w 1973 r. zaczął się boom gospodarczy, który ściągnął rzesze przybyszów z całego świata. Bogacący się w szybkim tempie Irlandczycy zaczęli przyzwyczajać się do obecności rożnych kultur. Obecnie 12% populacji to osoby nie urodzone w Irlandii.

Wraz ze zmianami społecznymi zaczęły pojawiać się nowe organizacje LGBT – m.in. LGBT Noise, walcząca protestami ulicznymi o małżeństwa homoseksualne; Gay and Lesbian Equality Network, bardziej zachowawcza, skupiająca się na politycznym lobbingu; BelongTo, działająca głownie na rzecz młodzieży LGBT, TENI – Transgender Equality Network, działająca na rzecz osób trans. Bardzo dynamicznie rozwijają się też dwa duże festiwale dublińskie – Gay Theatre Festival (obecnie największy festiwal teatralny LGBT w Europie) i GAZE – Dublin International LGBT Film Festival.

Anna Grodzka na Paradzie w Dublinie

Parada Równości w Dublinie rozrosła się z siedmiuset osób w 1983 r. do obecnego trzydziestotysięcznego tłumu, który w 2013 r. prowadziła Polka – Anna Grodzka. Był to zresztą pierwszy raz, gdy zaszczytny tytuł Wielkiego Marszałka/Marszałkini Parady powierzono osobie nieposiadającej irlandzkiego obywatelstwa. Potraktowaliśmy ten gest jako ukłon i zachętę do angażowania się społecznego polskich emigrantów. Według szacunków jest nas w Irlandii ponad 150 tysięcy. Język polski jest po angielskim drugim najczęściej używanym językiem na wyspie (irlandzki jest na trzecim) Środowisko LGBT było chyba pierwszym, które zauważyło i wyraźnie zaznaczyło znaczenie polskiej mniejszości.

Przy okazji ciekawostka: irlandzkie miasteczko Sligo z 20 tysiącami mieszkańców jest najprawdopodobniej najmniejszym na świecie, które ma swoją własną Paradę Równości. Za zmianami społecznymi postępowały zmiany prawne. Legalizacja związków partnerskich nie usatysfakcjonowała pełni części społeczności LGBT. Jak powiedziała Panti Bliss, legendarna irlandzka draq queen: Każdy morderca, gwałciciel czy dupek, jeśli tylko jest hetero, może zawrzeć związek małżeński, a my nie?!

Referendum

W 2012 r. parlament Irlandii powołał komisję konstytucyjną, która zarekomendowała m.in. umożliwienie małżeństw par tej samej pluci. Termin referendum ustalono na 22 maja 2015 r. Wraz z ogłoszeniem formalnej decyzji o referendum powstała grupa Yes Equality, skupiająca organizacje działające na rzecz osób LGBT. Jej zadaniem była koordynacja wysiłków na rzecz wygranej. W Irlandii, inaczej niż, jak się zdaje, w Polsce, wyborów nie wygrywa się spotami telewizyjnymi ani bilbordami. One w przestrzeni politycznej nie funkcjonują. Tu najważniejszy jest canvassing, czyli pukanie do drzwi wyborcy i bezpośrednia rozmowa. Yes Equality zmobilizowało tysiące wolontariuszy, którzy całymi dniami, również wieczorem i w weekendy, spotykali się z lokalnymi społecznościami, sąsiadami – i wyjaśniali, jak ważny jest głos na „tak”. Przygotowano specjalne przypinki „głosuję TAK”, ich publiczne noszenie stało się symbolem solidarności ze społecznością LGBT. Niejednokrotnie rano, w drodze do pracy, szedłem ulicą i widziałem, że prawie każda mijana przeze mnie osoba ma przypinkę. To było niesamowite.

Do głosowania na „tak” wezwały wszystkie ważne irlandzkie partie polityczne, związki zawodowe, stowarzyszenia biznesowe i większość organizacji pozarządowych. Zaskoczeniem było, gdy jedna z najbardziej znanych zakonnic, założycielka organizacji Focus, pomagającej bezdomnym, siostra Stanislaus Kennedy, ogłosiła, że zagłosuje na „tak”. Powiedziała, że w tym referendum decydujemy o godności drugiego człowieka, a osobom homoseksualnym nie można odmawiać równych praw.

W kampanię zaangażowała się również Polonia – organizacje Dialogue & Diversity oraz Polish Theatre Ireland ogłosiły w obecności senator Averil Power oraz Ministra Równości Aodhana O Riordaina list otwarty do Irlandczyków i Irlandek, w którym prosili o poparcie małżeństw jednopłciowych. Wyniki tego historycznego referendum będą miały również wpływ na nasze życie – napisali..

Z wielkim odzewem spotkała się akcja #HomeToVote („do domu zagłosować”). Irlandia nie daje możliwości głosowania w placówkach dyplomatycznych, tymczasem Irlandczyków/Irlandek rozsianych po świecie są miliony. Wiele z nich postanowiło przybyć do kraju specjalnie po to, by oddać głos. W ciągu 24 godzin od rozpoczęcia głosowania #HomeToVote użyto ok. 72 tysiące razy w mediach społecznościowych.

23 maja ogłoszono oficjalne wyniki. Frekwencja była największa w historii wszystkich referendów w Irlandii! Zagłosowało 60.5% uprawnionych. Rozmiar zwycięstwa był niezwykły. Spośród 43 okręgowych komisji wyborczych tylko w jednej wynik był na „nie” (przewaga 1,4%). W całej Irlandii 62% głosujących opowiedziało się za dodaniem do Konstytucji artykułu: Małżeństwo może być zawarte, zgodnie z prawem, przez dwie osoby, bez względu na ich płeć. Tym samym Irlandia stała się pierwszym krajem na świecie, w którym o równości małżeńskiej zdecydowali obywatele/ ki w referendum.

Po ogłoszeniu wyników nastąpił wybuch radości, jakiego Irlandia dawno nie widziała. Ludzie tańczyli, śpiewali i całowali się na ulicach. W całej tej euforii nie zabrakło świadomości, że to nie sami geje i lesbijki wygrali. Byliśmy i nadal jesteśmy mniejszością. Referendum zostało wygrane dzięki wsparciu naszych mam, ojców, sióstr, braci, wujków, cioć, dziadków, babć, kuzynów/ek, przyjaciół/ek, kolegów i koleżanek z pracy, sąsiadów/ek itd. itd. – naszych sojuszników/ek hetero. Tej solidarności społeczność LGBT na pewno nigdy nie zapomni.

Marzę o zmianie w Polsce

Współczesną Irlandię dzieli przepaść od tego, co było 30 lat temu. Niestety, podobna przepaść dzieli dziś także Irlandię i Polskę. Czekam na premiera naszego kraju, który wypowie słowa podobne do tych, które wypowiedział w 2006 r. ówczesny premier Irlandii Bertie Ahern: Nasza orientacja seksualna jest istotną częścią tego, kim jesteśmy. Wszyscy obywatele, bez względu na swą orientację są równi w oczach prawa. Orientacja nie może być podstawą do traktowania ludzi jako obywateli drugiej kategorii. Nasze prawo się zmieniło i będzie się zmieniać dalej, aby odzwierciedlić tę fundamentalną zasadę.

Przyjechałem do Irlandii właśnie wtedy – w 2006 r. Jak większość Polaków i Polek – z powodów ekonomicznych i na chwilę, rok, może dwa. Po dziewięciu latach ciągle tutaj jestem. Irlandczycy i Irlandki ujęli mnie życzliwością i otwartością. Irlandia stała się moim domem, miejscem, gdzie da się żyć, będąc sobą. Bardzo ubolewam, że Zielona Wyspa daje mi więcej praw niż moja ojczyzna. W Irlandii mogę już poślubić mężczyznę, którego kocham. W Polsce, gdy przyjeżdżam z moim ukochanym, z punktu widzenia państwa jesteśmy dla siebie obcymi osobami. Marzę o tym, by to się zmieniło. Przykład Irlandii pokazuje najdobitniej, że taka zmiana jest możliwa.

 

Tekst z nr 56/7-8 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nic kontrowersyjnego

Praktycznie w każdym publicznym wystąpieniu wspominam o tym, że mam męża i dwoje dzieci – mówi Randy W. Berry, Specjalny Wysłannik USA ds. Praw Człowieka Osób LGBTI, w rozmowie Mariusza Kurca

 

fot. mat. pras.

 

13 kwietnia br. prezydent Barack Obama utworzył nowe stanowisko w amerykańskiej administracji – Specjalnego Wysłannika USA ds. Praw Człowieka Osób LGBTI (Special Envoy for the Human Rights of LGBTI Persons). To funkcja bez precedensu i, jak na razie, bez odpowiedników w innych rządach.

Pierwszym, historycznym Specjalnym Wysłannikiem został Randy W. Berry, dyplomata z ponad 20-letnim stażem, ekspert w dziedzinie praw człowieka. Był konsulem w Holandii i w Nowej Zelandii, pracował też na placówkach w Nepalu, Bangladeszu, Egipcie, Ugandzie oraz RPA. Jak podaje strona amerykańskiego Departamentu Stanu, Berry wychował się na ranczo w Kolorado, skończył uniwersytet w Kansas.

16 czerwca br. przyjechał na 24 godziny do Polski. Spotkał się m.in. z Rzecznikiem Praw Obywatelskich, prof. Ireną Lipowicz. Jak podaje oficjalny serwis RPO: W trakcie rozmowy omówiono m.in. kwestię zadań RPO jako niezależnego organu ds. równego traktowania, a także działań podejmowanych przez RPO na rzecz osób nieheteronormatywnych. Ze względu na obecną sytuację międzynarodową, prof. Lipowicz zwróciła uwagę na problemy uchodźców LGBT, którzy należą do grup szczególnie narażonych na prześladowania i wymagają wsparcia ze strony społeczności międzynarodowej.

Dzięki uprzejmości ambasady USA w Warszawie „Replika” otrzymała szansę na wywiad ze Specjalnym Wysłannikiem tuż po jego przylocie. Na powitanie wręczyłem mu numer „Repliki”. Dzięki ambasadzie miałem okazję w drodze z lotniska przejrzeć dwa poprzednie numery Waszego magazynu. Wygląda profesjonalnie. Jak zdobyliście fundusze na starcie?

To było prawie 10 lat temu. Pomogła nam Kampania Przeciw Homofobii i Fundacja im. Roży Luksemburg. Teraz bardzo wspierają nas m.in. prenumeratorzy, a także Fundacja H. Bolla i ambasada USA.

To dobrze. I widzę, że jest dział poświęcony amerykańskim sprawom LGBT… Szkoda, że nie znam polskiego. OK, zaczynamy?

Muszę zacząć od pytania: czym się w ogóle pan zajmuje jako Specjalny Wysłannik? Nie ma drugiego podobnego stanowiska.

Dla nas to też nowość. Sam się przyzwyczajam. (śmiech) Przede wszystkim chciałbym podkreślić, że przyjeżdżam do Polski z optymistycznym nastawieniem. Obserwuję globalny pozytywny trend w sprawach LGBTI, w moim przekonaniu, nieodwracalny. Stany Zjednoczone nie są, i nigdy nie były, liderem tego trendu, ale sytuacja w moim kraju przedstawia się obecnie bardzo korzystnie. W mojej ocenie kilka lat temu osiągnęliśmy pewną masę krytyczną i weszliśmy na szybką ścieżkę zmian (26 czerwca słowa te znajdą potwierdzenie w wyroku Sądu Najwyższego legalizującym małżeństwa jednopłciowe we wszystkich stanach USA – przyp. red.). Do czempionów praw osób LGBTI z północnej Europy dołączają inne kraje, choćby z Ameryki Łacińskiej – niektórych rozwiązań w zakresie ochrony przed dyskryminacją można się od nich uczyć.

Moje stanowisko znajduje się w strukturach Departamentu Stanu, w biurze ds. demokracji, praw człowieka i pracy. Ważne, by znać dokładną nazwę: Specjalny Wysłannik ds. Praw Człowieka Osób LGBTI. Jeszcze raz to powtórzę: praw człowieka. Nie żadnych specjalnych praw dla osób LGBTI, tylko praw człowieka, które dotyczą również osób LGBTI.

Moja praca polega na nawiązywaniu dialogu z rządami, instytucjami życia publicznego, organizacjami, przedstawicielami biznesu i innymi ważnymi „aktorami” społeczeństwa obywatelskiego. Na stole obrad znajduje się sytuacja osób LGBTI w kontekście respektowania ich praw człowieka. I tyle. Nie ma wielkiej filozofii. Odkąd zostałem Wysłannikiem, często zadaje mi się pytanie, jak się czuję na tym „kontrowersyjnym stanowisku”. Protestuję – nie ma w nim nic kontrowersyjnego. Bywa, że ze względu na swa orientację seksualną czy tożsamość płciową osoby LGBTI spotykają się z aktywną dyskryminacją, przemocą, aresztowaniami, wykorzystywaniem, a w skrajnych przypadkach – nawet morderstwami – nie ma nic kontrowersyjnego w tym, że chcemy położyć kres takim przypadkom. Stop przemocy – to samo sedno praw człowieka. Małżeństwa jednopłciowe nie są w tym kontekście priorytetem. Najbardziej zajmuję się przeciwdziałaniem najgorszym formom dyskryminacji – przemocy, brakiem dostępu do edukacji czy służby zdrowia. Większość państw świata podpisała Powszechną Deklarację Praw Człowieka – a nam nie chodzi o nic więcej niż o to, co tam zapisano.

Zaś praktycznie rzecz biorąc, moja praca polega na rozmawianiu i na… podróżowaniu.

Jak wybiera pan kraje?

Odwiedzam miejsca, w których widzę szanse na dialog albo intensywne przemiany, które chciałbym poznać. Trzy tygodnie byłem w Ameryce Łacińskiej – Chile, Argentyna, Urugwaj, Brazylia, Jamajka i Dominikana – zmiana postaw w niektórych z tych krajów jest niebywała. Tym bardziej, że nie jest ona skutkiem wpływów z zewnątrz. Przysłowiowa już chyba Holandia, czy Stany, znajdują się daleko. Południowoamerykańskie ruchy LGBTI są „oryginalne”, wyrosłe tam. Teraz rozpoczynam podroż po Europie. Po Polsce odwiedzę m.in. Szwecję, Holandię, Wielką Brytanię, Łotwę.

Urugwaj czy Argentyna to kraje z małżeństwami jednopłciowymi, ale możemy zatrzymać się na moment na Jamajce? Ten kraj cieszy się złą sławą najbardziej homofobicznego na świecie. Mimo że nie należy do tej ósemki, w których za homoseksualizm grozi kara śmierci, to ponoć skala przemocy wobec osób LGBTI jest tam na najwyższym poziomie. Trzeba mieć odwagę, by jechać na Jamajkęś?

Jako Specjalny Wysłannik? Nie, nie. Zgadzam się, że to jest wyzwanie, ale znaleźliśmy na Jamajce pole do rozmowy. Spotkałem się z biznesmenami, z liderami religijnych wspólnot, z przedstawicielami mediów. Potem obserwowaliśmy debatę medialną wokół tego, czy prawa osób LGBTI są kwestią praw człowieka, a główny dziennik jamajski „The Gleaner” opublikował tekst odredakcyjny opowiadający się za dekryminalizacją homoseksualizmu. Uznaliśmy to za sukces.

Każde społeczeństwo ewoluuje we własnym tempie. Spójrzmy na moje: gdzie myśmy byli 20 lat temu? Trzeba zdać sobie sprawę, że aby teraz cieszyć się tym nieprawdopodobnym postępem, który wygląda na błyskawiczny, myśmy przez ostatnie dekady ciężko pracowali. Robiliśmy małe kroczki. Mam świadomość, że sam „stoję na barkach” wielu aktywistów przede mną. I nie tylko aktywistów – jeśli chodzi o mój zawód, to też korzystam z wysiłków poprzedników.

Ale akurat o takim stanowisku – Specjalnego Wysłannika ds. LGBTI pewnie nawet nigdy pan nie marzył.

Jeszcze poł roku temu nawet nie przyszłoby mi ono do głowy! Czuję się zaszczycony.

Trudno jest być wyoutowanym dyplomatą?

Jestem od ponad 20 lat w służbie dyplomatycznej i nawet nie użyłbym słowa „trudno” w tym kontekście. Moje doświadczenie jest bardzo, bardzo pozytywne. Moj mąż, moja rodzina są traktowani i wspierani przez rząd tak samo, jak wszystkie inne rodziny.

U nas nie ma na razie wyoutowanych dyplomatów. Wspomniał pan o podroży na Łotwę – tam w zeszłym roku wyoutował się minister spraw zagranicznych Edgars Rinkēvičs.

Gotowość, by niejako „wyjść przed szereg” i powiedzieć o sobie w szczery i otwarty sposób jest nie do przecenienia. Bardzo potrzeba nam takich liderów – oni są w stanie poprowadzić następnych.

Nasza widoczność jest fundamentalną sprawą. Poprzez widoczność burzymy uprzedzenia i przekonania wyrosłe na niewiedzy. Teoretyczne konstrukcje padają pod wpływem poznania żywego człowieka. Nieporozumienia czy lęki wynikają najczęściej z tego, że ludzie nas nie znają. Najprostszą rzeczą, którą można zrobić – to po prostu dać się poznać, powiedzieć o sobie. Stajesz się w ten sposób częścią większego procesu: im więcej osób LGBTI mówi o sobie otwarcie, tym bardziej są one widoczne i budują większą społeczną akceptację – a większa akceptacja ośmiela kolejne osoby do otwartości. I to nie jest tak, że oni nagle odkrywają, że są gejami czy lesbijkami. Zawsze nimi byli, tylko po prostu w pewnym momencie uznali swą sytuację za na tyle komfortową, by o sobie powiedzieć.

Jaki problem uznałby pan za najważniejszy na świecie, jeśli chodzi o osoby LGBTI? Dekryminalizacja homoseksualizmu? Homoseksualizm jest wciąż przestępstwem w ponad 70 krajach.

Bardzo nam tym ubolewam – za przestępstwo uznaje się po prostu część tożsamości ludzkiej. Problem, niestety, leży głębiej niż w samych przepisach. Jeszcze trudniej zmienić nastawienie ludzi – to praca na dłuższy dystans. Mówiąc obrazowo, chciałbym zasadzić drzewa, które zaczną same rosnąć i w końcu rzucą ten upragniony cień. Naszym celem nie jest zresztą tylko tolerancja. Owszem, w wielu krajach nawet ona byłaby sukcesem, ale mam nadzieję, że dojdziemy do tego, że osoby LGBTI nie tylko będą tolerowane, ale staną się „jednymi z nas”. Badania opinii młodych ludzi w USA dają taką nadzieję.

W grupie do dwudziestego dziewiątego roku życia małżeństwa jednopłciowe cieszą się poparciem ponad osiemdziesięciu procent ludzi.

Właśnie.

I dlatego generalnie jest pan optymistą?

Jestem optymistą, który ma zmartwienia – tak to ujmijmy. Wierzę głęboko, że jeśli tylko ludzie zostaną dobrze poinformowani i zobaczą człowieka w osobach LGBT, to wygraliśmy. Ja sam praktycznie w każdym publicznym wystąpieniu – czy to jest Jamajka, czy gdzie indziej – wspominam, że mam męża i dwoje dzieci. Nie jestem tylko wyoutowanym gejem, jestem również mężem, ojcem, dyplomatą, mam wiele rol. Jestem multizadniowy, jak każdy.

Szkoda, że nie przyjechał pan trzy dni wcześniej – wziąłby pan udział w Paradzie Równości.

Tez żałuję, ale byłem w tym roku na tej największej Paradzie – w Sao Paulo. Miałem nawet okazję przemawiać na platformie. Gdy wszedłem i zobaczyłem przed sobą to morze ludzi (w Paradzie wzięło udział ok. 2 miliony osób – przyp. MK) – to jest widok niezapomniany.

Tekst z nr 56/7-8 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Rodeo nie jest tylko dla hetero

O celebryckich coming outach, o współpracy z dziennikarzami, a także o żonie i dzieciach z Sarah Kate Ellis, szefową amerykańskiej organizacji GLAAD monitorującej media z perspektywy LGBT, rozmawia Pamela Wells

 

fot. mat. pras.

 

Oczekuje się, że zareagujecie za każdym razem, gdy w przestrzeni publicznej padną homo- lub transfobiczne słowa. Ale z drugiej strony media potrafi ą wykorzystać waszą krytykę do stworzenia sensacji. Bywa, że efekt jest odwrotny od zamierzonego: autor homofobicznej wypowiedzi ma dodatkową „reklamę, gdy jest „atakowany“ przez GLAAD. Jak sobie z tym radzicie?

Z natury rzeczy nasza praca polega głownie na reagowaniu. Zwykle nie ma czasu na analizy, trzeba szybko podejmować decyzję, bo nazajutrz media mogą już nie zauważyć naszego oświadczenia.

Zdarza się, że sukces okazuje się porażką, która na koniec jednak jest sukcesem, trudno to wszystko przewidzieć. Na przykład reality show „Duck Dynasty“ – zareagowaliśmy na wypowiedzi Phila Robertsona (porównał gejów do zoofilów, twierdził, że homoseksualizm jest niemoralny – przyp. red.) i został wyrzucony z programu. Sukces? Tak, ale stacja telewizyjna spotkała się później z taką krytyką ze strony widzów, że musieli przywrócić Robertsona. Media nas zmiażdżyły. Pojawiły się artykuły, że GLAAD straciła wyczucie i nie ma już tej mocy, co kiedyś. Porażka! Po czym… w kolejnym sezonie oglądalność „Duck Dynasty“ spadła na łeb na szyję. Dlaczego? Dokładnie nie wiadomo, czy program stał się nudny, czy jednak homofobia Robertsona była nie do przyjęcia? W każdym razie problem praktycznie zniknął.

Czasem media nie mają gorącego tematu do wałkowania, szczególnie w czasie świąt czy dłuższych weekendów – i dzwonią do nas, prosząc o komentarz do jakiejś wypowiedzi, próbując sprowokować konflikt. Trzeba umieć nie dać się wciągnąć, ale i czasem złapać haczyk, jeśli sprawa jest poważna. Zdeklarowanych homofobów i tak nie przekonamy, ci nam przyjaźni pozostaną nam przyjaźni, ale jest jeszcze ten labilny środek – masa ludzi, których serca i umysły możemy zmienić.

Macie specjalny podręcznik dla dziennikarzy o tym, jak unikać języka uprzedzeń wobec LGBT.

To zbiór porad – od najprostszych do bardziej złożonych. Przykładowo: tam, gdzie mowa o gejach, mówmy o gejach, ale tam, gdzie chodzi i o gejów, i o lesbijki – nie pomijajmy lesbijek.

Zdarza się, że dziennikarze sami proszą nas o opinię dotyczącą np. jakiegoś tekstu czy rozwiązania scenariuszowego w przypadku twórców filmowych. Historia kina zna wiele filmów, w których gej czy lesbijka „służyli“ wyłącznie do podszytego homofobią obśmiania lub poniżenia.

Stworzyliśmy też „wskaźnik odpowiedzialności wytworni filmowych“ (Studio Reponsibility Index), za pomocą którego mierzymy, w jaki sposób poszczególne wytwornie filmowe pokazują postaci LGBT.

Te narzędzia są dostępne online, każdy może skorzystać. Siostrzeniec mojej przyjaciółki jest w trakcie procesu korekty płci, wyoutował się znajomym na Facebooku i na koniec dopisał. „A jeśli macie jakieś pytania, to tu linkuję podręcznik“.

Napisać podręcznik to jedno, a sprawić, by media go stosowały – drugie.

To się nie stało z dnia na dzień, trzeba było ładnych paru lat pracy. Oczywiście, jeśli dana stacja telewizyjna, wytwórnia czy dziennikarz jest homofobiczny z przekonania, programowo, to nie ma przestrzeni do dyskusji. Ale w naszym kraju zdecydowana większość nie jest zainteresowana celowym dyskryminowaniem. Wypracowaliśmy dobre relacje z wieloma mediami. Niektórzy dzwonią do nas przed publikacją i pytają o radę, w innych przypadkach my dzwonimy i staramy się załatwić sprawę, zanim ją upublicznimy. Bardzo pomagają porażki konkurencji. Wytwornie uczą się na cudzych błędach.

Doradzacie stacjom telewizyjnym również w zakresie oper mydlanych i programów dla dzieci.
Cały czas starannie mierzymy wszystkie wątki LGBT w telewizji. Ale nie mamy tylko rózgi dla „niegrzecznych“, mamy również marchewkę dla tych, którzy są OK – nasze doroczne nagrody. Mają prestiż, ludzie mediów zabiegają o nie. Nasz doroczny raport na temat widzialności osób LGBT w mediach również jest wysoko ceniony. Producenci telewizyjni i filmowi wiedzą już, że w zakresie tematyki LGBT w mediach jesteśmy ekspertami. Mamy nawet pogrupowane najbardziej typowe i najczęściej używane rozwiązania scenariuszowe dla postaci LGBT w filmach i serialach.

Niedawno rozmawialiśmy ze stacją, która przygotowywała program na temat rodeo. Rodeo i LGBT? Zdziwili się, więc pokazaliśmy im, że istnieje i gejowskie, i lesbijskie rodeo. Dziękowali. (igra.com – oficjalna strona Miedzynarodowego Stowarzyszenia Gejowskiego i Lesbijskiego Rodeo – przyp. red.).

Umiecie też przyciągać gwiazdy. W zeszłym roku na uroczystości wręczenia waszych nagród pojawiła się Madonna przebrana za skauta. Protestowała przeciwko zakazowi coming outu w skautowkich organizacjach.

Celebryci to jest epicentrum amerykańskiej popkultury. Ich wpływ jest nie do przecenienia.

Przypomina mi się Angelina Jolie i jej swoisty „coming out“ – wyjawiając, że przeszła podwójną mastektomię, sprawiła, że tysiące kobiet na całym świecie zrobiły sobie badanie, wiele z nich ustrzegło się przed chorobą.

Ci ludzie mają realną władzę, są w stanie poruszyć opinię milionów. Jeśli uda ci się zainteresować ich daną sprawą, dostajesz extra publicity. A przemysł rozrywkowy jest pełen osób LGBT – od pisarzy po garderobianych i stylistów.

Niedawno wyoutowani aktorzy – Ellen Page i Wentworth Miller chętnie współpracują z organizacjami LGBT. Inni również, ale wciąż wielu celebrytów LGBT siedzi w szafie. Zachęcacie ich, by się ujawniali?

 Widzialność osób LGBT jest absolutnie kluczowa. Niemniej, każdy powinien się outować we własnym tempie, na własnych warunkach, gdy sam/a poczuje, że nadszedł czas. Zdarza się, że doradzamy celebrytom na ich drodze do coming outu. Czasem pracujemy z kimś przez rok i nadal nie jest gotowy. Czasem wystarczą dwa dni – i bach, robi coming out. Zawsze ta współpraca jest poufna. Nie mogę powiedzieć, z kim pracowaliśmy, ale zapewniam: byliśmy „zamieszani“ w wiele celebryckich coming outow.

Pracujesz w mediach od 20 lat. Jesteś wyoutowana i jesteś aktywistką. W zeszłym roku opublikowałaś książkę o swojej rodzinie – o żonie i o waszych dzieciach. Kilka miesięcy temu całowałaś siężoną na okładce magazynu „Time“ pod hasłem „Małżeństwa jednopłciowe już zwyciężyły“.

W 2008 r. Kristen i ja zaszłyśmy w ciąże tego samego dnia. Byłyśmy pierwszą jednopłciową parą, która wzięła ślub w nowojorskim Kościele Episkopalnym. Jestem szczęśliwą mamą i żoną. Pomyślałam, że mogę wykorzystać własne życie, by zmieniać kulturę, w której żyjemy. Odkąd mamy dzieci, czujemy jeszcze większą odpowiedzialność – zrobię wszystko, by ci, którzy przyjdą po nas, mieli lepiej. Chcę lepszego świata dla moich dzieci.

W Polsce chyba trudniej być wyoutowanym, zwłaszcza w pracy. Czego trzeba, byśmy osiągnęli tę „masę krytyczną, po której bycie LGBT zaczyna być czymś zwyczajnym?

Im więcej osób LGBT znasz, tym łatwiej jest ci się pozbyć uprzedzeń na ich temat. Im częściej się outujemy, tym rzadziej jesteśmy spychani na margines. A prekursorzy publicznego coming outu muszą pogodzić się z tym, że przynajmniej przez jakiś czas będą znani tylko z tego. Trzeba przez to przejść. Jestem lesbijką, ale też publicystką, działaczką, córką, siostrą i tak dalej. Wolałabym być znana z moich udanych strategii medialnych, a nie z tego, że jestem homoseksualna, bo cóż to za osiągnięcie? Ale muszę jasno powiedzieć: tę kulturową zmianę w stosunku do osób LGBT, której jesteśmy teraz świadkami, zawdzięczamy tym bohaterom i bohaterkom, którzy wyoutowali/wyoutowały się przed nami.

Polskie media są zdominowane przez mentalność konserwatywno-katolicką. Trudno rozpocząć dyskusję, której tonu nie nadawałby Kościół. Miałabyś jakieś rady?

Nie znam polskich mediów, w ciemno mogłabym powiedzieć tylko: komunikujcie się za pomocą Internetu, mediów społecznościowych. Nie łudźcie się, że ponieważ macie rację, to przekonacie konserwatystów do zmiany poglądów. Żeby zaczęli wreszcie główkować, muszą mieć nóż na gardle. Jeśli zobaczą, że wpływy, a więc i władza, wymyka im się z rąk, sami poproszą o rozmowę.

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Mam grubą skórę

O życiu LGBT w Istambule, o gejowskich domach publicznych w Imperium Otomańskim, o coming outach, o tym, że przyzwyczaił się do pobić i o honorowych zabójstwach gejów oraz o uchodźcach z Syrii mówi Efe Songun, turecki działacz LGBT, w rozmowie Mariusza Kurca

 

foto: Berkay Yahya

 

„Faceci chodzą tam pod rękę, czasem nawet za rękę, obejmują się, dotykają na ulicy. To jest odjazd, inna kultura” – mówią mi często znajomi geje po wycieczce do Istambułu.

(Efe zaczyna się śmiać)

Sam też byłem i takie obrazki widziałem.

Oj, chciałbym, żeby ci wszyscy faceci byli gejami! (śmiech) To są jednak najzwyklejsi heterycy. Granica męsko-męskiej czułości czy okazywania sobie przyjaznych uczuć, jest u nas rzeczywiście inaczej ustawiona niż w Europie. My jesteśmy w ogóle strasznie dotykalscy, ciągle jakieś poklepywanie, głaskanie, buzi buzi na powitanie i pożegnanie między dwoma kolegami to jest normalka. Ja akurat tego nie lubię, ale tak rzeczywiście jest.

To może parom gejowskim jest łatwiej wtopić się w tłum?

Właśnie nie. Jest jakaś subtelna różnica, której ludzie z zewnątrz mogą nie dostrzegać. Para zakochanych w sobie facetów, gdyby okazywali sobie publicznie uczucia, natychmiast zostałaby zauważona.

Jak zostałeś działaczem LGBT?

Wyoutowałem się siostrze 11 lat temu, gdy zacząłem studia, psychologię. Siostra, starsza ode mnie, nie tylko zareagowała w porządku, ale też postanowiła znaleźć mi towarzystwo i wsparcie. Niemal zaprowadziła mnie do działającej w Ankarze organizacji LGBT – KAOS. Oni rzeczywiście pomogli mi zaakceptować siebie. Stanąłem na nogi na tyle, że na studiach chciałem nawet założyć grupę LGBT, ale władze uniwersytetu nie pozwoliły. Wtedy z „petenta” KAOSu stałem się wolontariuszem.

To jest główna organizacja LGBT w Turcji, tak?

Jest największa, ma sieć oddziałów w wielu miastach, portal, własny biuletyn, zatrudnia nawet kilka osób. Działa od 1994 r. Kilka lat temu organizacje LGBT działające w naszym kraju zjednoczyły się pod jedną „parasolową” organizacją – Rainbow Coalition i w niej też działałem. I jeszcze w Lambdzie, i w tureckiej PFLAG, która ma na koncie dokumentalny fi lm „Moje dziecko”.

O rodzicach osób LGBT. Kampania Przeciw Homofobii pokazywała ten fi lm u nas. Wspaniały.

To przekażę twórcom, ucieszą się. W każdym razie zdobyłem trochę aktywistycznego doświadczenia przez ostatnie 10 lat.

Czym się zajmowałeś?

Wszystkim. Od organizowania eventów po fundraising i koordynację wolontariuszy – to ostatnie to niebagatelna sprawa. Wiele osób przychodzi do organizacji bez konkretnego pomysłu. Po prostu chcą działać, ale nie wiedzą, co dokładnie chcieliby robić. „Zagospodarowanie” ich to też jest umiejętność.

Teraz zainicjowałem grupę Harup, która zajmuje się wizualną sztuką z wątkami LGBT. Przygotowujemy dokument o queerowych artystach w Istambule.

Studiowałeś w Ankarze, potem przeprowadziłeś się do Istambułu – bo życie LGBT w Istambule jest barwniejsze?

Tak, ale nie tylko. Jeśli w Turcji wyprowadzasz się z domu, to albo dlatego, że się żenisz, albo dlatego, że przenosisz się do innego miasta. Opcji wyprowadzki na swoje w tym samym mieście bez ożenku praktycznie nie ma. A ponieważ u mnie opcji ożenku w ogóle nie było (śmiech), a chciałem zamieszkać na swoim, trzeba więc było opuścić Ankarę (śmiech). Istambuł to zresztą żadna zsyłka, przeciwnie. Tu ściągają geje z całej Turcji. 90% facetów w Istambule to są geje!

No to pojechałeś.

Dobra, 70%.

70%?

W każdym razie bardzo dużo! (śmiech)

Na istambulskiej Paradzie w 2013 r. było podobno ponad 100 tys. osób.

Tak, niemniej wtedy akurat Parada połączyła się jakby z protestem w pewnej lokalnej sprawie, więc przyszło wiele osób niekoniecznie związanych z ruchem LGBT. Ale rzeczywiście, od kilku lat frekwencja na Paradach jest u nas liczona w tysiącach. Paradujemy od lat 90., tylko wtedy niewiele osób przychodziło, więc i znaczenie było mniejsze. Teraz Parady są liczniejsze, zaczęły być polityczne, stąd np. zakaz wydany w zeszłym roku.

W 2014 r. na Paradę założyłem szpilki, miałem makijaż. W ramach eksperymentu. Chciałem sprawdzić reakcje ludzi. Ilość nienawistnych spojrzeń i wyzwisk, które usłyszałem, jadąc na Paradę, była niestety ogromna. Potem policja zrobiła na Paradę nalot, do domu wracałem na bosaka, ze szpilkami w ręku. To doświadczenie pomogło mi lepiej zrozumieć ludzi ze społeczności trans. A wracając do twojego pytania – tak, w sumie jest barwnie. Działa sporo klubów gejowskich.

Są słynne łaźnie. Oglądałem fi lm „Hamam” Ferzana Ozpetka.

Tak, one należą do naszej tradycji (śmiech).

Efe, jeszcze wrócę do rodziny. Rozumiem, że relacje z siostrą są bez zarzutu, a rodzice?

Z siostrą bez zarzutu, tyle tylko, że ona jest daleko, mieszka w Niemczech.

Od dawna?

Od 10 lat.

Czyli wyprowadziła się zaraz po twoim coming oucie.

Myślisz, że chciała uciec ze wstydu przed bratem gejem? Nie, nie (śmiech).

Mamie wyoutowałem się parę lat temu, ale wciąż wiele kwestii między nami jest tabu. A tata… Gdy miałem 17 lat, po prostu powiedział: „Efe, wydaje mi się, że jesteś gejem”.

Serio? To konkretny tata jest.

Sparaliżował mnie. Wyobraź sobie: wchodzę do mojego pokoju, on siedzi w fotelu i znienacka rzuca to zdanie. Zdołałem tylko odpowiedzieć: „Nie jestem gotowy na tę rozmowę”. „OK, to porozmawiajmy, jak będziesz gotowy”.

Kiedy porozmawialiście?

Jeszcze nie porozmawialiśmy.

Ups.

Rodzice poznawali i akceptowali moich chłopaków, ale rozmowy o byciu gejem nie było. I nigdy nie pocałowałbym się z chłopakiem przy nich, o nie. Ledwo w zeszłym roku zacząłem przy nich palić, a palę od 10 lat.

Czasami żałuję, że nie wyoutowałem się przed rodzicami, gdy byłem nastolatkiem. Dziś mam „większą” osobowość, jestem bardziej pewny siebie, niezależny, pewne rzeczy jakby się zasklepiły i trudno je odkręcić.

Masz teraz chłopaka? Chyba łatwiej jest rozmawiać o swej orientacji, gdy jesteś w związku, masz podporę w partnerze.

Jestem singlem od prawie trzech lat i właśnie zaczynam tęsknić za kimś na stałe. Niby świetnie się bawię, ale jakaś taka malutka pustka mi się zaczyna zakradać.

Jesteś muzułmaninem?

Babcia i dziadek zapoznali mnie z islamem, próbowali wpoić zasady religii. Rytuały znam, ale… Jestem chyba po prostu ateistą.

Wiem, że w Belgii od kilku lat działa organizacja muzułmanów LGBT „Marhaba”, u nas niedawno powstała podobna. Życzliwie im kibicuję, ale godzenie religii z homoseksualnością to na szczęście nie moja sprawa.

Twoja comingoutowa sytuacja jest typowa dla tureckiego geja/lesbijki, czy raczej należysz do wyjątków?

No i w tym miejscu nasza rozmowa chyba przestanie być przyjemna. W Istambule jest w miarę w porządku, ale na dużych obszarach, szczególnie małych miast i wsi – ciężko. W najlepszym razie działa zasada „Don’t ask, don’t tell” – ludzie nie pytają, a ty siedzisz cicho ze swym gejostwem. Często poświęcasz mnóstwo energii, by się ukrywać, bo wyjście prawdy na jaw grozi wyrzuceniem cię z domu, co prowadzi do kolejnych komplikacji, na czele z bezdomnością i prostytucją jako jedynym sposobem na utrzymanie się.

W najgorszym razie za bycie gejem możesz po prostu zostać zamordowany, a niebezpieczni mogą okazać się twoi najbliżsi. Są w Turcji przypadki honorowych zabójstw gejów. To jest nasz największy problem.

Najgłośniejsza chyba sprawa honorowego zabójstwa geja zakończyła się w 2014 r. Nasz, czyli aktywistów, sukces polegał na tym, że słowo „homoseksualizm” znalazło się w sentencji wyroku jako przyczyna zabójstwa, o co zabiegaliśmy, bo często w podobnych przypadkach homoseksualizm zamiata się pod dywan. 17-letni Rosin Çiçek z Diyarbakır został zamordowany przez swojego ojca i dwóch wujków (dostali dożywocie). Był jawnym gejem, więc wieść o morderstwie i jego przyczynie szybko obiegła społeczność LGBT. Pozostała część rodziny nie chciała zeznawać przeciwko mężom, ojcom – co też jest częste w podobnych sprawach. Nas, aktywistów, nienawidzili za to, że walczymy, by rzeczywisty powód śmierci Rosina był uznany.

Rosin nie jest jedyną homoseksualną ofiarą honorowego zabójstwa w Turcji. Przed nim był choćby Ahmet Yıldız i inni.

To przy okazji procesu Rosina zostałeś pobity?

Tak (śmiech).

Czemu się śmiejesz?

Bo już jestem przyzwyczajony do pobić za gejostwo. To nie był pierwszy raz. No, więc… (śmiech).

Niesamowite, że możesz się z tego śmiać.

Normalnie było tak, że policja oddzielała aktywistów od rodziny Rosina, której niektórzy członkowie byli wobec nas agresywni. Podczas jednej rozprawy był jednak taki moment, że wyszedłem na papierosa przed budynek sądu a tam akurat stał kuzyn Rosina. Policji chwilowo nie było i oberwałem od niego.

A inne razy? Raz na Paradzie, raz na demonstracji w obronie praw kobiet… Nie kryję się z moimi poglądami, nie udaję heteryka, więc zdarza się, że dostaję. Mam już grubą skórę.

Związki partnerskie w Turcji to sprawa dalekiej przyszłości?

Chyba tak. Ten temat w publicznej debacie właściwie nie istnieje. Wprawdzie premier Erdogan w 2000 r. – czyli zanim został premierem – miał wypowiedzi gay-friendly, ale teraz milczy. Jest udawanie, że nas nie ma. Nasz główny postulat to walka z dyskryminacją, przestępstwami motywowanymi homofobią. Chcielibyśmy, by zapis o zakazie dyskryminacji ze względu na orientację seksualną znalazł się w naszej konstytucji.

Teraz na politycznej wokandzie w całej Europie są uchodźcy z Syrii. Macie wielu uchodźców, prawda?

A ilu wśród nich gejów?! Mnóstwo. W Istambule jest im relatywnie dobrze. Znam kilku. Ale dla większości nie jest kolorowo – i znów: często lądują na ulicy, zarabiając własnym ciałem.

Jeśli chodzi o turecką kulturę LGBT, to znam Bulent Ersoy, waszą transseksualną divę o niesamowitym głosie.

To jest rzeczywiście ikona. Gdy zaczynała karierę, była bardzo przystojnym młodym mężczyzną, którego zmuszono do emigracji. Wróciła po latach triumfalnie. To przypadek jej korekty płci stał się precedensowy i na jego podstawie przeprowadza się u nas do tej pory wszystkie tranzycje.

Inna nasza ikona to Zeki Müren, nieżyjący już od 20 lat. Miał nieprawdopodobny głos. Ubierał się kolorowo jak ptak, był do granic przegięty. Jego popularność w naszym społeczeństwie maczo to był niewytłumaczalny fenomen. Zeki był wspaniały, wygooglaj go koniecznie. Legenda głosi, że jak przyjeżdżał do Istambułu, to specjalnie dla niego gejowska łaźnia była zamykana – ale z gośćmi w środku, którzy mieli go zabawiać.

Przygotowując się do wywiadu dowiedziałem się, że homoseksualizm zalegalizowano u was już w 1858 r., za czasów Imperium Otomańskiego. To jest zadziwiające.

Co jest zadziwiające?

Byliście bardzo postępowi. Zalegalizowaliście homoseksualizm na ponad 100 lat przed Niemcami czy Wielką Brytanią!

A tak, rzeczywiście. I powiem ci ciekawostkę. Legalizacja opłaciła się sułtanowi, bo po niej burdele męskie nie musiały już kryć się w podziemiu, tylko zaczęły normalnie płacić podatki jak burdele żeńskie. Zachowało się wiele ksiąg rachunkowych tych miejsc. Wszystko „grzecznie” rozliczano, tylko zamiast wpisywać nazwę usługi, to… rysowano ją. Tam, gdzie teoretycznie powinno być np. „oral” – i obok cena, albo „anal” i obok cena, to był rysunek pokazujący oral, anal czy inne usługi. Obok ceny. Takie księgi rachunkowe.

 

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Biały, czarny, tęczowy

Pierwsza dekada po upadku apartheidu to był złoty czas. Gdybyśmy dziś mieli zabiegać o małżeństwa jednopłciowe, to droga byłaby dużo trudniejsza niż 10 lat temu, gdy je uchwaliliśmy – mówi Nonhlanhla Mkhize, działaczka Centrum Społeczności i Zdrowia Gejów i Lesbijek z Republiki Południowej Afryki, w rozmowie Mariusza Kurca

 

fot. arch. pryw.

 

Twój kraj w moim kraju kojarzy się z Nelsonem Mandelą, biskupem Desmondem Tutu, Oscarem Pistoriusem, może jeszcze z aktorką Charlize Theron czy reżyserem „Dystryktu 9”, Neillem Blomkampem. No, i z apartheidem, który ponad 20 lat temu na szczęście został obalony. Ludzie w Polsce są zwykle zaskoczeni, gdy mówię, że w RPA małżeństwa jednopłciowe są legalne od 2006 r. Już 10 lat. Jak do tego doszło?

Koniec apartheidu i prezydentura Nelsona Mandeli wyzwoliły wielką debatę o prawach człowieka, o wolności i o godności pojedynczego człowieka. Wiedzieliśmy aż nadto dobrze, jakie spustoszenie w społeczeństwie wywołuje zinstytucjonalizowana segregacja. Na fali równościowych haseł uchwaliliśmy w 1996 r. nową konstytucję. Była to pierwsza konstytucja na świecie, w której wprost zapisany jest zakaz dyskryminacji ze względu na orientację seksualną.

A pamiętać należy, że do 1994 r. stosunki homoseksualne były u nas przestępstwem. Nie było to martwe prawo, polecam fi lm „Apostles of Civilised Vice” Zackiego Achmata, który opowiada o sytuacji osób LGBT w czasach apartheidu. Za homoseksualizm groziło 7 lat więzienia. Dziesiątki tysięcy ludzi, w większości czarnych, których nie stać było na dobrego adwokata, zostało skazanych.

Od karalności przeszliście do zakazu dyskryminacji ze względu na orientację w ciągu 2 lat. Rewolucja!

Rewolucja poszła dalej. Niedługo po uchwaleniu konstytucji lesbijki, które chciały poddać się zabiegowi sztucznego zapłodnienia, zaczęły zakładać sprawy w sądach – bo zgodnie z istniejącymi przepisami prawo do niego mogły mieć tylko zamężne kobiety. Dlaczego tylko one? Były też sprawy przemocy domowej, która w systemie prawnym obejmowała tylko pary małżeńskie – ale przecież przemoc domowa może zdarzyć się też w związkach nieformalnych. Od 1998 r. pojęcie „przemocy domowej” obejmuje pary tej samej płci. Do sądu szły również pary jednopłciowe, które zaskarżyły brak możliwości zawarcia małżeństwa. W końcu wygrały.

Dzięki sądom, tak?

Nie tylko. Sądy nakazały zmianę prawa, a politycy nie byli przeciwni. Parlamentarne głosowanie w 2006 r. było wielkim sukcesem zwolenników małżeństw jednopłciowych.

To było pierwsze głosowanie w RPA w tej sprawie?

Tak. 230 głosy za, tylko 41 przeciw.

Niesamowite. U nas pierwszy projekt ustawy o związkach partnerskich trafi ł do parlamentu w 2003 r. i wciąż związków nie mamy.

Sprawa małżeństw jednopłciowych po tym głosowaniu zeszła z politycznej wokandy. One już po prostu u nas są. Niedawno mieliśmy parę mężczyzn w popularnym reality show „Our Perfect Wedding”… Tyle tylko, i to jest wielka łyżka dziegciu, że za tą ogromną zmianą prawną i polityczną nie poszła przemiana społeczna – a przynajmniej nie na taką skalę, jaka jest potrzebna.

Dziś my, działacze*, widzimy coraz wyraźniej, że ta pierwsza dekada po obaleniu apartheidu to był złoty czas, festiwal praw, po którym nastąpił backlash – mocno homofobiczna reakcja. W drugiej dekadzie, tej, która niedawno się skończyła, było dużo gorzej. Mam wrażenie, że gdybyśmy dziś mieli zabiegać o małżeństwa jednopłciowe, to droga do nich byłaby dużo dłuższa i trudniejsza.

Co się stało?

Społeczeństwo nie nadążyło za tempem przemian „na górze”. W tej pierwszej dekadzie homofobia jakby się uśpiła. A potem… 2007 rok, pierwszy z legalnymi małżeństwami jednopłciowymi, był zarazem pierwszym, w którym odsetek przestępstw motywowanych homofobią poszybował w górę. Teraz zaczął spadać, ale to się dzieje bardzo wolno. Najświeższy przypadek mieliśmy tu, w moim regionie KwaZulu-Natal w marcu.

Pobicie?

Gorzej. Chłopak został pchnięty nożem. Zmarł. Zdarzyło się to 21 marca, gdy w RPA świętujemy Dzień Praw Człowieka. Ten chłopak, Nhlanhla Mtshali, był znanym w okolicy, wyoutowanym gejem. Wracał po clubbingu do domu. Ponoć śledzili go już od klubu. Był przegięty i nie wstydził się tego – pewnie to najbardziej rozwścieczało napastników. Teraz czekają na proces.

Rodzina i pastor na pogrzebie zachowali się wzorowo. Pastor powiedział: „Na pewno są tu z nami jacyś geje i lesbijki, prawda? Wstańcie. Pokażmy wszystkim, że nie możemy się bać, nie możemy dać się zastraszyć. Pomódlmy się razem.” Rodzina podeszła do nas, aktywistów, porozmawiali, zachęcili, byśmy pożegnali się z nim nad grobem.

Muszę przyznać, że to było niezwykłe. Najczęściej rodzina nie ma pojęcia, że ich syn czy brat w ogóle był gejem – i nie chce o tym słyszeć.

Nie mamy pojęcia przestępstw z nienawiści motywowanych homofobią w naszym prawie. To jest jeszcze do zrobienia. Poza tym, prawo mamy względnie OK. Tylko potrzeba wciąż dużo pracy nad zmianą mentalności ludzi.

Tak słucham cię i myślę, że pod pewnymi względami mamy odwrotną sytuację w naszych krajach. U nas, mam wrażenie, społeczeństwo jest coraz bardziej na „tak” dla osób LGBT, natomiast nasze postula- ty – ze związkami partnerskimi na czele, nawet nie małżeństwami – nie mogą się przebić na wokandę polityczną. U was odwrotnie – politycznie macie pozamiatane, za to pracy „na dołach” wciąż potrzeba.

Do tego, nie zapominaj, dochodzą u nas sprawy rasowe, które są splecione z klasowymi. Segregacji już nie ma w prawie, ale w ludzkich głowach… Para białych gejów z adoptowanym dzieckiem w białej dzielnicy wyższej klasy średniej – mogłaby być OK. Ale jeśli to dziecko byłoby czarne, to prawdopodobnie byłaby kontrowersja pod tytułem: „Wychowujecie w domu potencjalnego kryminalistę”.

Na poziomie aktywistycznym też to widzę. Jeśli w danej organizacji działa więcej czarnych osób, i jeśli czarne osoby są we władzach, to biali będą „naturalnie” gdzieś odpływać – i vice versa. Lata apartheidu sprawiły, że pierwszym odruchem jest „biały z białymi”, „czarny z czarnymi”. Wśród ludzi „tęczowych” te podziały też wciąż są silne.

Dochodzą też do nas informacje o zjawisku tzw. gwałtów korekcyjnych na lesbijkach, gwałtów mających, według ideologii gwałcicieli, „nawrócić ofiary na heteroseksualizm.

Mnie bliższy chyba jest pogląd, że gwałt to po prostu gwałt. Zdarzają się gwałty i na kobietach hetero- i homoseksualnych oraz również na transkobietach i na transmężczyznach. I na gejach zresztą też! Transmężczyzn oprawcy traktują nierzadko jak „oszukańców”, którzy „nam zabierają nasze laski” i dlatego trzeba im „pokazać”. Za każdym gwałtem kryje się ta sama podła ideologia – że mogę posiąść i sponiewierać czyjeś ciało. Największym problemem zaś jest, że ofi ary nie zgłaszają gwałtów na policję – szacunki mówią, że tylko jedna osoba na 10 informuje policję o tym, co się stało.

Zbliża się wielka międzynarodowa konferencja na temat AIDS w twoim rodzinnym Durbanie i jesteś zaangażowana w organizację, tak?

Niestety, tak! Niestety, bo już nie śpię po nocach. Na dodatek tuż po konferencji, 23 lipca, organizujemy Durban Pride (Paradę Równości – przyp. „Replika”).

Dużo ludzi przychodzi?

Jakieś 5 tysięcy. Mamy Parady w każdej z dziewięciu prowincji kraju. Największe w Johannesburgu, Pretorii, Cape Town i właśnie w Durbanie.

Bywa niebezpiecznie?

Już nie. W Durbanie pierwsza była w 2005 r. i wtedy poleciało w naszą stronę trochę bananów i pomidorów, ale tego już od lat nie ma. Oczywiście, mamy wciąż grupki świątobliwych przeciwników, którzy nie mogą stracić okazji i przypominają, że „Bóg was nie kocha” – ale z drugiej strony w paradach idą przedstawiciele otwartych religii, którzy twierdzą, że jednak kocha (śmiech). A u was w Europie to na Paradę trzeba się koniecznie przebrać, tak?

Koniecznie to nie. A w ogóle to bardziej Europa Zachodnia się przebiera. My w Europie Środkowej jesteśmy „grzeczniejsi”. Jeszcze chciałbym cię zapytać, czy istniał jakiś ruch LGBT w RPA w czasach apartheidu? U nas w czasach komunizmu istniały podziemne zalążki w latach 80.

U nas też. Był zakaz gromadzenia się, więc legalnie żadne organizacje nie mogły działać, ale podziemne działały. Simon Nkoli, Bev Ditsie, Ronald Louw, Edwin Cameron czy wspomniany wcześniej Zackie Achmat to tylko niektórzy z działaczy, którzy w tamtych trudnych czasach nadstawiali karku za nas wszystkich. Chwała im!

A jaka była twoja droga do aktywizmu LGBT, do zaakceptowania homoseksualności?

Skąd wiesz, że jestem homoseksualna, hm? (śmiech)

Racja, nie wiem. Zaczekaj, już formułuję inaczej pytanie.

Już dobrze, dobrze. W liceum zainteresowałam się koncepcją praw człowieka. Aktywiści przyszli do nas do szkoły na pogadankę, dowiedziałam się o organizacji Amnesty International i wciągnęłam się.

Kiedy to było?

Uważaj, bo ja jestem wrażliwa w sprawie wieku (śmiech). Aktywistką zostałam na studiach. Powiedzmy, że to było mniej więcej w połowie lat 90. Wtedy też „na dobre” odkryłam moją homoseksualność i na poważnie zaczęłam się zastanawiać, jakie mechanizmy rządzą dyskryminacją. W czym ja niby miałabym być gorsza, że jestem inaczej traktowana? Inna niż większość – tak, ale co z tego? Poznałam innych gejów, lesbijki i połknęłam bakcyla pod tytułem „Get up, stand up for your rights!” („Wstań i walcz o swoje prawa!”) Odnalazłam siebie.

Pochodzę z rodziny o tradycjach bardzo, bardzo chrześcijańskich. Czytałam mnóstwo o różnych religiach, o buddyzmie, judaizmie, islamie, szukałam odpowiedzi na moje pytania o dyskryminację. Wyoutowałam się rodzinie i w reakcji usłyszałam: „No, tak, myśmy to właściwie już wiedzieli”. Nawet babcia, chyba najbardziej z całej rodziny żarliwa religijnie, potrafiła zaakceptować. To mi dodało siły. Stwierdziłam, że skoro babcia z takim bagażem bez trudu mnie rozumie, to homoseksualność nie może być bardzo skomplikowaną sprawą do rozgryzienia również dla innych.

 

Tekst z nr 62/7-8 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kościół powinien się nawrócić

O tym, dlaczego nauczanie Kościoła w sprawach LGBT jest aberracją, o tym, jak reagować na homofobię a także o księżach gejach i o mediach z Marcinem Dzierżanowskim, zastępcą redaktora naczelnego tygodnika „Wprost”, członkiem grupy chrześcijan LGBT Wiara i Tęcza, rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Krystian Lipiec

 

Jesteś wicenaczelnym „Wprost”…

…ale będziemy rozmawiać o Wierze i Tęczy, prawda?

 Ale o dziennikarstwie i o mediach też, ok?

OK.

Jak trafiłeś do Wiary i Tęczy?

Jako gej katolik miałem kłopot z kościelną homofobią. Wierzące osoby LGBT mają rożne strategie: albo tłumią seksualność, albo rezygnują z wiary. To nie są wyjścia dla mnie. W Stanach działa organizacja Dignity skupiająca chrześcijan LGBT. Chciałem stworzyć polskie Dignity, ale nie miałem pomysłu, jak i z kim. Gdy trzy lata temu dowiedziałem się, że powstała Wiara i Tęcza, dołączyłem.

Nie chciałeś tłumić homoseksualności, ale w Kościele chciałeś zostać. Gdy ja zacząłem zastanawiać się nad homofobią Kościoła, zorientowałem się, że religia jako taka nie jest mi do niczego potrzebna. Odszedłem z radością. Nie myślałeś o tym nigdy?

Miałem momenty zawahania. Na szczęście nigdy nie wylądowałem na tzw. terapii reparatywnej, czy też w którejś z przykościelnych grup typu Odnowa w Duchu Świętym, w których atmosfera jest mocno homofobiczna. Zawsze starałem się być postępowym katolikiem, od liceum czytałem „Tygodnik Powszechny”. Dość wcześnie sobie ten homoseksualizm poukładałem w głowie. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że Kościół może mieć rację, dyskryminując osoby LGBT. Nie miałem też fazy wstrętu do siebie z tego powodu, że jestem gejem, czy tym podobnych historii.

Ale w pewnym okresie rzeczywiście przestałem chodzić do kościoła. Słuchałem rożnych wypowiedzi księży i zastanawiałem się: „Po cholerę miałbym być w takiej organizacji?” Sumienie mi nie pozwalało. Widziałem krzywdę, którą Kościół wyrządza osobom homoseksualnym. Łamał im życie.

Mrowisz o jakichś bliskich ci osobach?

Również.

To ponawiam pytanie: nie chciałeś odejść?

Nie. Ponieważ udało mi się to, nie boję się powiedzieć, obrzydzenie w stosunku do postawy Kościoła wobec osób LGBT, zamienić w energię do działania na rzecz jego zmiany

Niektórzy mówią, że ludzie tacy jak ja muszą mieć syndrom sztokholmski – jak można trwać w instytucji, która cię prześladuje?! Może to ryzykowne i dziwnie zabrzmi, ale porównałbym to do przywiązania do ojczyzny w sytuacji, gdy dzieje się w niej źle. Jedni wybierają emigrację i działają na rzecz kraju z zewnątrz. Inni wolą zostać. Mam szacunek dla obu tych opcji, sam wybrałem drugą. Taki patriotyzm wyznaniowy. Przypomina mi się generał Kiszczak, który w PRL-u proponował wybranym opozycjonistom wyjazd – a oni, że nie, że właśnie zostaną.

Zresztą, Kościół nie został założony – i nie jest własnością – księży czy biskupów. Został założony przez Jezusa.

Coś w tym jest. Mógłbym działać przeciwko homofobii wszędzie, ale najbardziej zależy mi na Polsce. Zdaje się, że próbując zmieniać Polskę masz większe szanse na sukces niż ja na „odcinku” kościelnym.

Jak oceniasz to, co stało się z kwestią gejów i lesbijek na niedawnym synodzie watykańskim?

Dużo dobrego się stało. Od roku śledziłem to, co o synodzie pisała zachodnia prasa kościelna, i wiedziałem, że szykuje się rewolucja. Dlatego postanowiłem zebrać w środowisku LGBT odpowiedzi na ankietę, którą papież wystosował do wiernych przed synodem. Odpowiedziało mi prawie sto wierzących lesbijek, gejów i osób transpłciowych z całej Polski. To był szok! Wysłaliśmy to biskupom. Owszem, synod nic mądrego w naszej sprawie nie ustalił, ale rozpoczął dyskusję. Kościelni konserwatyści nad tym dżinem już nie zapanują.

Wiara i Tęcza jest „bezpieczną przystanią dla takich „rozbitków”, jak chrześcijanie LGBT?

Nie wiem, czy bez Wiary i Tęczy byłbym dziś w Kościele. Protestuję, gdy słyszę, że Kościół powinien okazać osobom LGBT więcej miłosierdzia. Oczekujemy afirmacji, nie miłosierdzia. Jeśli gej czy lesbijka oszukuje i zdradza partnera, to niech się z tego spowiada, jak każdy. Ale nie z tego, że poświęca komuś swoje życie i chce z nim być w wiernym związku. To postawa ludzi Kościoła wobec osób LGBT jest grzechem, to Kościół powinien się nawrócić i przeprosić za homofobię tak, jak przeprosił za antyjudaizm.

Obecne nauczanie Kościoła dotyczące osób homoseksualnych jest aberracją. Najbardziej potępiane są te osoby homoseksualne, które żyją w stałych monogamicznych związkach, w miłości i wierności. Ci, którzy np. wiodą podwójne życie i realizują „skoki w bok”, mogą zawsze pobiec do spowiedzi, pożałować i dostaną rozgrzeszenie.

Podobnie jak z rozwodnikami – to okrutne nie dopuszczać do komunii np. kobiety, którą porzucił mąż, a która po latach ułożyła sobie życie z innym mężczyzną.

Ponoć są też pary homoseksualne, kore, chcąc sprostać nakazowi, że geje i lesbijki mają żyć w celibacie, decydują się na związki bez seksu. Przynajmniej z założenia – słyszałem o dwóch facetach, którzy po każdym „zapomnieniu się, odczuwali takie poczucie winy, że do spowiedzi jechali taksówką.

Czyli jednak się zapominali… Wiesz, nie będę nikogo krytykował dlatego, że chce żyć w białym związku. Kimże jestem, by ich oceniać? Natomiast uważam, że ludzie, poza wyjątkami, nie są stworzeni do celibatu – i nie można z niego robić jedynej możliwej drogi życia dla osób LGBT. My w Wierze i Tęczy postulujemy zaakceptowanie związków jednopłciowych opartych na miłości, odpowiedzialności i wierności.

Jak wygląda bieżąca działalność Wiary i Tęczy?

Spotykamy się co dwa tygodnie, dyskutujemy, modlimy się, czytamy Pismo Święte. Mamy też rekolekcje trzy razy w tygodniu.

Trzy razy w tygodniu?!

Co ja gadam, trzy razy w roku oczywiście, przepraszam. Ale bezcenne było zobaczyć to przerażenie w twoich oczach (śmiech). Mamy rożnych duszpasterzy, ale zasada jest jedna: żaden z nich nie chce nas leczyć. Jesteśmy na rożnych etapach samoakceptacji, ale od terapii reparatywnej się odżegnujemy.

W przeciwieństwie do samego Kościoła. Pamiętam, jak kilka lat temu nieżyjący już dziś biskup Życiński mówił, że lubelska grupa Odwaga notuje 30% wyleczeń.

Nie wiem, skąd wziął tę liczbę, wiem, że rożne ośrodki „leczące” osoby LGBT narobiły dużo złego. Ale życie bywa zabawne – nie uwierzysz, ale znam ludzi, którzy przeszli przez Odwagę i mówią, że dzięki niej zaakceptowali swą homoseksualność.

Serio? Czyli przeciwnie do intencji.

Trafiali do grupy wsparcia, w której często po raz pierwszy w życiu spotykali innych gejów, inne lesbijki. Resztę sobie możesz dopowiedzieć. Znam przypadki ludzi, którzy w Odwadze przeszli terapię indywidualną prowadzoną przez księży, którzy byli dobrymi, certyfikowanymi psychologami. I jako terapeuci, mimo że w sutannach, doprowadzili swych pacjentów do samoakceptacji.

A inne grupy?

Słyszałem jeszcze o grupie Pascha i Pomoc 2002 – z tego, co wiem, tam dochodzi do poważnych nadużyć.

Wracamy do Wiary i Tęczy.

Łączy nas chrześcijaństwo – rożnych wyznań – poza tym drogi życia, światopoglądy mamy rożne. Dzięki WiT mam wśród znajomych np. osoby bezrobotne. Jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, dotąd obracałem się wśród ludzi pracujących, w większości dobrze sytuowanych, więc to dla mnie nowość. Na Śląsku liderem Wiary i Tęczy jest motorniczy tramwaju, wspaniały organizator. Obracając się w warszawce, głownie w świecie mediów, nigdy bym go nie spotkał.

Zacząłem też patrzeć na Kościół z perspektywy kobiet. Lesbijki mnie tego nauczyły. One nie wpisują się w stereotyp, którym Kościół mógłby straszyć, są więc w Kościele niedostrzegane, co jest chyba jeszcze gorsze, niż wygadywanie bzdur na temat gejów. Masz poczucie, że jesteś przezroczysta – nie istniejesz nawet jako wróg. Wykluczenie kobiet w Kościele jest dla mnie problemem. Dlaczego kobiet nie ma przy ołtarzu? Dlaczego nie ma dziewczynek ministrantek?

Wiara i Tęcza próbuje też zmieniać polski Kościół, prawda?

Owszem, choć bez napinki. Mówiąc szczerze, nie wiem, czy miałbym ochotę np. rozmawiać z biskupem, który mówi, że dzieci same włażą księżom do łóżek. Co miałoby z tej rozmowy wyniknąć? Czy mi rzeczywiście zależy, by być zaakceptowanym przez takie autorytety?

Jeśli jednak ktoś nas zaprasza do rozmowy, to zawsze się godzimy. Wziąłem np. udział w jednej debacie u dominikanów i zostałem przedstawiony jako członek Wiary i Tęczy. Nawiązaliśmy też kontakt z niektórymi publicystami katolickimi. Na przykład z Cezarym Gawrysiem i Katarzyną Jabłońską.

To autorzy niedawno wydanej „Wyzywającej miłości”, reporterskiej książki o homoseksualności z katolickiego punktu widzenia.

Według mnie – przełomowej.

Dlaczego?

Bo po raz pierwszy ktoś w polskim Kościele mówi tam o wartości związków jedno jednopłciowych. Bo ze strony Czarka, który wspierał terapie reparatywne, pada poruszające słowo: „przepraszam”.
Ale jednocześnie on pisze, że gdyby zgłosiła się do niego osoba z prośbą o informację na temat takich terapii, to on by wskazał odpowiedni adres. Moim zdaniem, to nie w porządku. Powinien przede wszystkim jasno mówić, że niemożliwa jest zmiana orientacji seksualnej w wyniku terapii.

Myślę, że dziś prędzej dałby kontakt do Wiary i Tęczy, ale nie chcę mówić za niego. Podziwiam go za drogę, którą wewnętrznie przeszedł, często wbrew katolickiemu środowisku. Inna sprawa, że ludzie są na rożnych etapach emancypacji. Jeśli ktoś desperacko pragnie być hetero i dostanie informację, że zmiana jest niemożliwa i koniec – to tego nie przyjmie. Zwróci się do kogoś innego.

Na trochę podobnej zasadzie trzeba oceniać sam język „Wyzywającej miłości”, dla wyemancypowanych gejów i lesbijek – czasem trudny do przyjęcia. Ale dla wielu innych to objawienie. Prowadziłem spotkania promocyjne tej książki w Olsztynie i Katowicach, przychodzili na nie księża i rodzice osób homoseksualnych. Pierwszy raz ktoś im mówił, że bycie gejem czy lesbijką może być darem od Boga. Byli w szoku. Pewna matka geja, żarliwa katoliczka, powiedziała nawet, że ta książka pomogła jej zrozumieć syna. Mam wrażenie, że takich matek są w Polsce tysiące.

Znacie księży, którzy nie są homofobami?

Znamy i współpracujemy z kilkoma. Nieoficjalnie.

Czyli nie wymienisz nazwisk.

Nie. Ale chciałbym podkreślić, że tacy księża też istnieją. Antycypując twoje następne pytanie – tak, znam też księży, którzy są gejami. W mojej opinii, w Kościele jest ich zresztą bardzo dużo. Znajomy ksiądz terapeuta powiedział mi kiedyś, że być może nawet 40 procent księży katolickich to geje!

To dopiero jest syndrom sztokholmski.

O takich, którzy żyją w zaprzeczeniu, niewiele wiemy, bo oni się boją z nami rozmawiać i najgłośniej nas atakują. Ci, którzy akceptują swoją psychoseksualność, są inni. Często bardziej wrażliwi na wykluczenie, również innych grup, nie tylko LGBT.

Ale o coming oucie księdza nie ma mowy, prawda?

Taki ksiądz pewnie z miejsca przestałby być księdzem, choć biskup musiałby wymyślić sposób, bo orientacja seksualna nie unieważnia święceń. I tu zresztą Kościół wpada we własną pułapkę. Bo jeśli nie istnieje coś takiego jak orientacja, to czemu księdzem nie mógłby być gej? Żyjący w celibacie, oczywiście. Okazuje się jednak, że jak trzeba gejów pognębić, to można uznać istnienie orientacji. Jedyny dokument kościelny, w którym pojawia się orientacja to ten, w którym nie dopuszcza się do święceń homoseksualistów.

Wydany przez poprzedniego papieża Benedykta XVI.

Tak.

Przejdźmy do mediów. Jak oceniasz sytuację osób LGBT?

Ty też jesteś w mediach, to chyba wiesz?

Replika” jest w niszy, a „Wprost” to mainstream. Wiesz, że jesteś teraz najwyżej postawionym w polskich mediach wyoutowanym gejem?

To trochę przerażające. Dziennikarzy homoseksualnych jest sporo, większość wyoutowana, ale tylko prywatnie.

I nie mamy dziennikarskiego celebryty LGBT – jak Anderson Cooper w CNN czy Graham Norton w BBC One. Polskie media są konserwatywne? Homofobiczne?

Jeśli porównać do średniej społecznej, to są bardziej liberalne. A jeśli do mediów na zachodzie – to są bardzo konserwatywne i homofobiczne. Wciąż nie ma obciachu, gdy dziennikarz na równych prawach zaprasza do programu osobę LGBT i homofoba.

Przykład: Agnieszka Gozdyra z Polsatu, która transpłciową Rafalalę „sparowała” z narodowcem Arturem Zawiszą.

Czarnego posła nikt by nie posadził do debaty z rasistą. Ale też mam dylemat: czy powinniśmy obrażać się na sporą część społeczeństwa, która niestety ma homofobiczne poglądy?

Rasistów też u nas nie brakuje, a jednak sam powiedziałeś…

Dobrze, dobrze, ok.

We „Wprost” jesteś od roku. Za twoich czasów na okładce pojawił się Michał Piróg z tytułem „Mam dość ukrytych gejów”.

On chyba rzeczywiście już ma ich dość, chodziło mu oczywiście o kryptogejów, którzy głoszą homofobiczne poglądy. Będąc wyoutowanym gejem, ma prawo krytykować, ale ujawniać innych już nie. Sam outing uważam za niedopuszczalny, może z wyjątkiem osób, które po cichu są homo, a głośno szkodzą środowisku. W takim wypadku uznałbym, że ujawniamy hipokryzję, a nie homoseksualizm.

A czy nie sądzisz, że ciekawiej byłoby zamiast wywiadu z Markiem Jakubiakiem, homofobem, właścicielem browaru Ciechan, opublikować wywiad z szefem którejś z organizacji LGBT, który opowiedziałby, po co jest bojkot?

Pijesz do tego, że „Wprost” opublikował rozmowę z Jakubiakiem? Sam miałem wątpliwości, ale autorka mnie przekonała, że nie zamierza dać mu forum do głoszenia poglądów, lecz go ostro z nich rozliczyć. I rzeczywiście, to było bardziej przesłuchanie niż rozmowa. Czytelnik nie mógł mieć najmniejszych wątpliwości, po której stronie jest redakcja. Więc ostatecznie nie protestowałem. Wiesz, jako członek Wiary i Tęczy muszę mieć chrześcijańskie miłosierdzie dla grzeszników, nawet dla homofobów (śmiech).

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jest Pan nikim

Tomek pojechał na Szpitalny Oddział Ratunkowy, jak tylko dowiedział się, że wylądował tam jego facet: Urzędnik zapytał, kim jestem dla chorego. Na moją odpowiedź, że partnerem, usłyszałem: „to jest Pan nikim”

 

foto: Jerzy Piątek

 

Tekst: Jerzy Piątek

 

Tomek Resler i Marek Urbaniak, trzydziestolatkowie z Wrocławia, para z ponadtrzyletnim stażem, postanowili zawrzeć wszelkie możliwe umowy, które czyniłyby z ich relacji namiastkę legalnego związku partnerskiego, o małżeństwie nie wspominając. Taki pakiet kosztuje około 1500 zł (patrz: ramka). Dyskryminacja par jednopłciowych ma również czysto finansowy wymiar. I bynajmniej nie chodzi tu o drogie kancelarie prawnicze – w sumie należy się cieszyć, że odpowiadają one na realne potrzeby klientów – chodzi raczej o państwo, które wciąż nie dostrzega związków jednopłciowych. Projekty ustaw o związkach partnerskich leżą w sejmowej zamrażarce. Premier Ewa Kopacz mówi, że jest za uregulowaniem tych spraw, ale jakoś Sejm nie kwapi się do ponownego – po odrzuceniu w styczniu 2013 r. – pierwszego czytania. Politycy z prawa i z centrum wolą obchodzić temat szerokim łukiem.

Nagłośnić sprawę

Pod koniec sezonu ogórkowego w prasie pojawiła się informacja, że para gejów z Krakowa sformalizowała swój związek, podpisując umowę u notariusza. Na ten news rzuciły się krajowe media, zmęczone konfliktem na Ukrainie i polityczną nudą z polskiego podwórka. W dominującym tonie sensacji zagubił się sens decyzji krakowian: Jędrzej i Marek Idziak-Sępkowscy urządzili huczne „wesele”, przyjęli wspólne nazwisko i podpisali umowę cywilno-prawną nie dla prowokacji, ale niejako w akcie desperacji: w państwie prawa nie mogą doczekać się uchwalenia rozwiązań prawnych zabezpieczających ich osobistą relację.

Decyzja Jędrzeja i Marka Idziak-Sępkowskich o nagłośnieniu sprawy była spektakularna, ale na pomysł praktycznego rozwiązania niektórych paru spraw „związkowych” w sytuacji braku ustawy o związkach partnerskich, wpadło wcześniej więcej osób. Wśród nich są właśnie Tomek i Marek.

Zdziwiliśmy się trochę szumem medialnym wokół Jędrzeja i Marka. Byliśmy bowiem przekonani, że takie rzeczy dzieją się trochę częściej, niż mogłoby się wydawać, tylko nie ma wokół nich tyle rozgłosu – tłumaczy Tomek. Sami nie nagłaśniali swojej uroczystości. Chcieli, by podpisanie umowy odbyło się w gronie bliskich, w obecności notariusza i zaprzyjaźnionych prawników. Teraz jednak postanowili o tym opowiedzieć w „Replice” – może zainspirują inne pary do podobnych kroków, co w sumie zaowocuje presją na rządzących i większą widzialnością problemu? Jedyne, co pozostaje w sytuacji, gdy państwo nie chce uznać związków jednopłciowych, to skorzystać z istniejących przepisów prawa cywilnego czy spadkowego – mówi Marek Urbaniak.

Na kłopoty – prawnicy

Dla nich samych kwestia zabezpieczenia związku była oczywista już w momencie, gdy trzy lata temu zamieszkali razem. Temat stale powracał w rozmowach: jak to zrobić w kulawej rzeczywistości prawnej w Polsce? Na początku stwierdziliśmy, że jedynym sensownym rozwiązaniem jest zawarcie związku za granicą. Tam, gdzie prawo dopuszcza taką możliwość – tłumaczy Marek. Wybór padł na kraje najbliżej Polski – Czechy, Niemcy i Szwecję. Po rozmowach z urzędnikami w ambasadach okazało się, że musieliby na stałe zamieszkać za granicą, a związek byłby i tak nieważny w Polsce. Swymi rozterkami dzielili się z przyjaciółmi, wśród których są i prawnicy. To właśnie oni wpadli na pomysł, że zawarcie umowy z wykorzystaniem prawa cywilnego, sporządzenie testamentu oraz podpisanie dodatkowych pełnomocnictw może być odpowiedzią na część ich potrzeb. By jakoś przeczekać do czasu uchwalenia ustawy o związkach partnerskich. Zaproponowano nam jak najszersze ujęcie: ukonstytuowanie wspólnoty majątkowej, zobowiązania do wzajemnej opieki, udzielenie wzajemnych pełnomocnictw praktycznie do wszystkiego – mówi Marek. Do tego oczywiście testament oraz oświadczenie dla lekarzy uprawniające nas do otrzymywania informacji o stanie zdrowia.

Rozmowy na temat umowy, jej zakresu i terminu zawarcia przedłużały się. Tomkowi i Markowi wydawało się, że jest dużo czasu na rozważenie wszelkich wątpliwości, omówienie szczegółów. Niespodziewane zdarzenie losowe stało się katalizatorem przyśpieszenia. Pewnego dnia w maju tego roku Marek znalazł się na izbie przyjęć w szpitalu – opowiada Tomek. Ta sytuacja uświadomiła nam, jak ważne jest podpisanie umowy partnerskiej. W szpitalu zderzyliśmy się z wrogością. Jak tylko dostałem informację, że Marek ma kłopot, natychmiast przyjechałem na Szpitalny Oddział Rachunkowy. Urzędujący tam człowiek zapytał, kim jestem dla chorego. Na moją odpowiedź, że partnerem, usłyszałem: to jest pan nikim.

Po tym wydarzeniu mieli już dość. Dopięliśmy wszystko w dwa tygodnie – opowiada Marek. Prawnicy ustalili ostateczną formę umowy, my kupiliśmy obrączki, umówiliśmy notariusza, zaprosiliśmy najbliższych przyjaciół do kancelarii notarialnej i zaplanowaliśmy przyjęcie w restauracji.

Była mała ceremonia

Podpisanie umowy odbyło się 22 maja br. i miało ceremonialną oprawę, choć – jak mówią wrocławianie – nie była to kopia zawarcia cywilnego związku małżeńskiego. W sali spotkań obecni byli zaprzyjaźnieni prawnicy, którzy faktycznie stworzyli treść umowy, najbliżsi, a także świadkowie. Notariusz odczytał na głos umowę, po czym Marek i Tomek złożyli podpisy i wymienili się obrączkami. Pozostałe dokumenty – pełnomocnictwo lekarskie i testamenty podpisali już na osobności. Przyjęcie tego samego nazwiska? Uznaliśmy, że za dużo z tym zachodu i załatwiania formalności – mówi Marek, a Tomek dodaje: Zostawiamy to na później, gdy będzie już w końcu ustawa o związkach.

Późniejsze o kilka tygodni przyjęcie w jednej z wrocławskich restauracji miało miejsce w dniu trzydziestych urodziny Tomasza. To była podwójna okazja do świętowania – podkreśla. – Nie chcieliśmy, aby ta uroczystość miała oprawę podobną do tradycyjnego wesela. Nasi przyjaciele jednak bardzo się przejęli, był więc marsz weselny na rozpoczęcie, a w trakcie nawet gry i zabawy. Byliśmy mile zaskoczeni i wzruszeni zaangażowaniem naszych gości. Nie spodziewaliśmy się takiego przyjęcia.

Bezpieczniej

Co zmieniło podpisanie umowy cywilnoprawnej w ich życiu? Mamy maksimum tego, co możemy mieć dziś w Polsce, choć to niestety minimum naszych potrzeb. Dzięki umowie czujemy się jednak bezpieczniej. Ważna jest dla nas praktyczna strona takiego sformalizowania związku, która ułatwia wiele formalnych spraw – tłumaczy Tomek. Nie jest to jednak w stu procentach to, co byśmy chcieli. Sam fakt, że musieliśmy uciekać się do sprytu prawnego, aby sformalizować związek, podkreśla tylko dyskryminację par homoseksualnych w Polsce. Dyskryminacja objawia się w sprawach spadkowych – konieczność przekazania zachowku i zapłaty wysokiego podatku może znacznie uszczuplić wspólny majątek. Uciążliwa jest też konieczność noszenia pełnomocnictw do lekarza, do banku, urzędów państwowych czy na pocztę. Żadna podpisana umowa nie spowoduje też, że prawo będzie traktować partnerów jak osoby bliskie, tak jak to jest w przypadku małżeństw. Czekamy na uznanie nas za pełnoprawnych obywateli Polski.

***

Rafał Rybicki, prawnik Lex Ursulus: pakiet „Partnerstwo dla spokoju”

Pakiet umów „Partnerstwo dla spokoju” jest sposobem na sformalizowanie związków partnerskich, jedno i dwupłciowych na gruncie prawa cywilnego z wykorzystaniem istniejących w polskim prawie instrumentów. Celem takich umów jest ułatwienie życia parom, które nie mogą w obecnej sytuacji prawnej w Polsce zawierać związku partnerskiego. Pakiet „Partnerstwo dla spokoju” w zamyśle nie ma podłoża ideologicznego. Nie powstał po to, by zastąpić potrzebną ustawę o związkach. Nie chcemy też, by był wykorzystywany politycznie. Umowy mają wymiar czysto praktyczny, dają parom nieformalnym możliwość sformalizowania ich związku, co przydaje się w życiu codziennym i w losowych, trudnych życiowo przypadkach. Pakiet składa się z testamentu, pełnomocnictwa upoważniającego do informowania o stanie zdrowia partnera/ki oraz umowy-cywilnoprawnej, która m.in. ustanawia wspólnotę majątkową, zobowiązuje partnerów do wzajemnej opieki, upoważnia ich do reprezentowania w sprawach urzędowych i majątkowych, reguluje również sposób rozwiązania tak sformalizowanego związku i inne kwestie. Koszt pakietu to ok. 1500 zł razem z taksą notarialną. Niestety, są sprawy, których przy pomocy umowy cywilno-prawnej nie da się zapewnić. Mam tu na myśli na przykład wysoki podatek w przypadku uzyskania spadku po zmarłym partnerze, a także możliwe kłopoty z pochowkiem. Nie da się uregulować również spraw związanych z opieką nad dzieckiem, którego biologicznym lub adopcyjnym rodzicem jest jeden z partnerów/jedna z partnerek, co może prowadzić do dramatycznych wydarzeń w przypadku śmierci rodzica czy prawnego opiekuna dziecka.

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Tęcza nad Bałtykiem

Prymuska Estonia, Łotwa jak Polska oraz maruderka Litwa, czyli sytuacja LGBT w trzech nadbałtyckich byłych republikach ZSRR

Tekst: Joanna Chojnicka

 

„Dziś ty, jutro ciebie. Stop dyskryminacji” – łotewska kampania antydyskryminacyjna:
„Jana urodziła się z zaburzeniami ruchu. Ona to zaakceptowała. Społeczeństwo – nie.”,
„Haralds urodził się z inną orientacją seksualną. Będzie to ukrywał przed rodzicami całe swoje życie.”

 

Estonia, Litwa i Łotwa to jedyne byłe republiki ZSRR, które należą do Unii Europejskiej. Dołączyły do niej w 2004 r. wraz z Polską. Przypisywana im wspólna bałtycka tożsamość jest dość problematyczna. Szczególnie Estonia rożni się od dwóch pozostałych państw, zarówno pod względem kulturowym (np. języki litewski i łotewski tworzą grupę bałtycką, podczas gdy estoński jest językiem ugrofińskim), jak i politycznym oraz ekonomicznym.

Estonia – związki partnerskie w 2014?

Estonia wyprzedza Litwę i Łotwę (a przy okazji i Polskę), jeśli chodzi o sytuację osób LGBT. Na tęczowej mapie Europy z 2013 r. (sporządzonej przez ILGA Europe) wynik Estonii – 29% równości osób LGBT – był wyraźnie lepszy od osiągnięć Litwy, Łotwy i Polski (odpowiednio 20%, 21% i 22%), choć jeszcze dotkliwie daleki od liderów z wynikiem powyżej 60% – Wielkiej Brytanii, Belgii, Francji, Norwegii, Portugalii, Hiszpanii, Szwecji.

Estońskie Ministerstwo Sprawiedliwości rozpoczęło prace nad ustawą zapewniającą ochronę przed przestępstwami z nienawiści motywowanej homofobią i homofobiczną mową nienawiści; obiecująco zapowiada się również kwestia prawa regulującego związki osób tej samej płci: projekt ustawy został złożony w parlamencie w kwietniu br. W maju uzyskał poparcie rządu i przeszedł już pierwsze czytanie w parlamencie. Jeśli zostanie uchwalony, Estonia stanie się pierwszym krajem powstałym z rozpadu ZSRR, w którym legalne są jednopłciowe związki partnerskie.

Choć raport ILGI dostrzegł znamiona postępu również na Łotwie, to jednak podkreślono nietolerancyjny charakter łotewskiego społeczeństwa (np. z całej Unii Europejskiej właśnie Łotysze byliby najmniej zadowoleni z posiadania osoby LGBT na najwyższym stanowisku politycznym w państwie). Notabene ocena sytuacji mniejszości seksualnych w Polsce była równie chłodna. Raport był szczególnie krytyczny w odniesieniu do Litwy, gdzie homofobiczne wypowiedzi litewskich polityków „potęgują klimat nietolerancji wobec osób LGBT”. Porównywanie homoseksualizmu do pedofilii i zoofilii przez członków parlamentu jest na porządku dziennym. Na tym tle wyróżnia się poseł litewskiego parlamentu Petras Gražulis, który ma na koncie areszt za agresywne zachowanie podczas Parady w Wilnie w 2010 r. oraz zakłócenie konferencji prasowej zorganizowanej w 2012 r. z okazji Międzynarodowego Dnia Przeciwko Homofobii i Transfobii, gdzie w obecności aktywistów LGBT i ambasadorów zagranicznych wzywał wszystkich gejów do opuszczenia kraju.

Dyskusja na temat legalizacji związków jednopłciowych jest na razie mrzonką w państwie, gdzie poważnie debatuje się o wprowadzeniu do konstytucji definicji rodziny opartej na tradycyjnym małżeństwie i rodzicielstwie. Już w 2010 r. wprowadzono zakaz rozpowszechniania informacji „szkodliwych dla nieletnich”, szczególnie takich, które „dyskredytują” wartości rodzinne i „propagują” alternatywne wzorce rodziny – prawo niewiele różniące się od putinowskiego zakazu „propagandy homoseksualnej”. Polska i Łotwa znajdują się więc na dość podobnej pozycji, pomiędzy postępową Estonią a najbardziej krytykowaną Litwą. Porównywalność prawno-społecznej sytuacji mniejszości seksualnych na Łotwie i w Polsce zauważyli też autorzy artykułu „Minority rights after EU enlargement: A comparison of antigay politics in Poland and Latvia” opublikowanego w czasopiśmie naukowym Comparative European Politics w 2010 r. Wcześniej, w 2006 r., Amnesty International wydała wspólny raport o prawach LGBT w Polsce i na Łotwie. Wyrażał on obawy w odniesieniu do ograniczeń prawa do wolności zgromadzeń i wypowiedzi w obu państwach. O tym za chwilę.

Na legalu

Homoseksualizm (przede wszystkim męski) był nielegalny w Estonii i na Łotwie do 1992, a na Litwie do 1993 r. Po dekryminalizacji historia ruchu LGBT w regionie bałtyckim kształtowała się w ścisłym związku z przebiegiem negocjacji, a następnie członkostwem tych państw w Unii Europejskiej. Udział w europejskim projekcie miał być dla nich przede wszystkim zabezpieczeniem przed Rosją. Praktycznie natychmiast po odzyskaniu niepodległości przyjęły one więc proeuropejskie, wręcz euroentuzjastyczne stanowisko. Aby zapewnić sobie maksymalną szansę na sukces, starały się zaadoptować liberalny dyskurs Europy Zachodniej. Przejawiało się to na przykład przejęciem pozytywnej postawy wobec idei wspólnoty bezpieczeństwa z włączeniem Rosji, pomimo nieprzemijającego poczucia zagrożenia, jakie Rosja mogła stanowić dla suwerenności krajów bałtyckich. W kwestiach, w których zaakceptowanie progresywnego stanowiska Unii było niemożliwe, przyjmowano pozycję neutralną lub je po prostu przemilczano. W ten sposób wyjaśnić można przykładowo relatywnie małą liczbę homofobicznych wypowiedzi polityków łotewskich (a także polskich!) w trakcie trwania negocjacji członkowskich.

Zmiana dyskursu często poprzedza zmianę postaw. Można pokusić się o stwierdzenie, że tak właśnie stało się w Estonii. Przejęciu liberalnego dyskursu europejskiego towarzyszyło tu przejęcie liberalnego światopoglądu. To tłumaczyłoby, dlaczego mniejszościom seksualnym wiedzie się w tym kraju lepiej niż w Polsce, na Litwie i na Łotwie, gdzie zmiana dyskursu była powierzchowna i warunkowa. Miała ona ściśle instrumentalną funkcję – zagwarantować członkostwo w Unii. Gdy cel ten został osiągnięty, można było powrócić do wcześniejszego, tymczasowo wyciszonego dyskursu konserwatywnego (wyjaśnia to również ochłodzenie stosunków Łotyszy i mniejszości rosyjskiej w tym kraju wskutek rosyjskiej agresji na Ukrainie).

Autorzy wspomnianego artykułu z Comparative European Politics podkreślają właśnie zbieżności polskiego i łotewskiego antygejowskiego dyskursu elit politycznych po wstąpieniu obu krajów do Unii w 2004 r. Dla przykładu, zakaz organizacji Marszu Równości w Poznaniu w 2005 r., Parady Równości w Warszawie w 2005 r., oraz ich łotewskich odpowiedników w Rydze w 2006 i 2007 r. motywowane były identycznie – rzekomymi zagrożeniami dla bezpieczeństwa publicznego. Ruch antygejowski w Polsce i na Łotwie operuje zbliżoną religijno- nacjonalistyczną retoryką. U nas nie budzi to zdziwienia, jednak na Łotwie nie istnieje jedna dominująca religia – główne wyznania to katolicyzm (24%), prawosławie (20%), protestantyzm (13%), ateistów/agnostyków jest 21% – a to oznacza, że tożsamość narodowa nie jest związana z przynależnością religijną do tego stopnia, co w Polsce. Jednak na Łotwie nastąpiła aktywizacja elementu religijnego w dyskursie nacjonalistycznym. Właśnie w odpowiedzi na ruch LGBT! Nagle więc zyskało na znaczeniu chrześcijańskie dziedzictwo narodu łotewskiego – co ma oczywiście służyć zanegowaniu przynależności narodowej przedstawicieli mniejszości seksualnych, stanowiących antytezę chrześcijańskiej moralności. Również kampanie antymarszowe – polski Zakaz pedałowania i łotewskie No pride – sięgają po te same metafory i argumenty zaczerpnięte z dyskursu faszystowskiego i używają dokładnie tego samego znaku graficznego. W dobie globalizacji nawet dyskursy ekstremalnego nacjonalizmu okazują się nieco… internacjonalne.

Łotewska mozaika

Głowna różnica pomiędzy polską a łotewską sytuacją to oczywiście liczby: Łotwa ma niewiele ponad 2 mln mieszkańców. Już z samych praw statystyki wynika mniej widocznych osób LGBT, mniej wyoutowanych aktywistów, polityków, celebrytów niż w Polsce. Na Łotwie istnieje jedna licząca się organizacja działająca na rzecz mniejszości seksualnych – Mozaīka. W marszach zorganizowanych pod nazwą Rīgas praids w 2007 i 2008 r. udział wzięło odpowiednio ok. 800 i 200 osób – przy czym dużą część stanowili goście Mozaiki z zaprzyjaźnionych organizacji zagranicznych.

Ważny jest też aspekt pewnego opóźnienia historycznego – schowana głębiej za żelazną kurtyną niż Polska, Łotwa „przegapiła” rewolucję seksualną; również ruch LGBT zmobilizował się dopiero w odpowiedzi na wybuch homofobii towarzyszącej organizacji pierwszej ryskiej parady w 2005 r.

W 2013 r. łotewscy przedstawiciele społeczności LGBT gościli na warszawskiej Paradzie Równości. Młodzieżowy e-magazyn Skapis („Szafa”) opisywał to wydarzenie w raczej ambiwalentnym tonie: doceniony został pokojowy, pozbawiony większych incydentów przemarsz, wspomniano jednak również o ataku na Roberta Biedronia. Z tego wysunąć można dwa wnioski: po pierwsze, Łotysze trochę nam tej parady zazdroszczą; po drugie, ważne jest dla nich, by podkreślić, że u nas też idealnie nie jest, że też wciąż borykamy się z poważnymi publicznymi przejawami homofobii. Oczywiście, otwierając się na świat nie tylko zyskujemy – wsparcie i doświadczenie innych, którzy tę drogę przeszli przed nami – lecz również dobrowolnie poddajemy się krytyce. Niewątpliwie nie jest przyjemnie czytać kolejny, ogólnodostępny, anglojęzyczny tekst o homofobii made in Poland. To nie może nas jednak powstrzymywać od nawiązywania kontaktów na europejską, a nawet globalną skalę. Bo nie tylko my możemy na tym skorzystać, ale też ci, którzy są za nami – w czasie i w liczbach. Siłą przebicia przewyższamy wszak nie tylko Łotwę i Litwę, ale też „prymuskę” Estonię, choć nie powinno to być powodem do poczucia wyższości, lecz raczej solidarnej mobilizacji.

Pokojowy charakter polskich marszów zyskuje na wartości w perspektywie porównawczej. W celu przybliżenia polskim czytelnikom powagi sytuacji na Łotwie, przytoczę słowa obywatela Kanady Gastona Lacombe’a, wywiad z którym opublikował Skapis. Lacombe jest fotografem, wyoutowanym gejem, który mieszkał w Rydze ze swoim partnerem w latach 1997-2008. Uczestniczył on w zakładaniu Mozaiki i organizowaniu parady w 2006 r. Parada ta nie otrzymała pozwolenia władz miasta, odbyła się więc na terytorium prywatnym – w sali konferencyjnej Reval Hotel Latvia. Lacombe w bardzo emocjonalny sposób opisuje ten „najgorszy dzień w swoim życiu”, kiedy garstka uczestników „parady” znalazła się w poważnym niebezpieczeństwie: rzucano w nich kamieniami, ludzkimi ekstrementami, blokowano wyjście z hotelu.

Lacombe przyznaje, że powodem numer 1 opuszczenia przez niego Łotwy była homofobia. Partnera Gastona, ktory jechał wtedy samochodem na lotnisko, ścigali chuligani, próbując zepchnąć go z drogi. Para wkrótce potem opuściła Łotwę. Bardzo dobry fi lm obrazujący te wydarzenia pt. „Homo@lv” dostępny jest na Vimeo z angielskimi napisami. Naprawdę polecam! http://vimeo.com/38177969

Baltic Pride

Od 2009 r. Tallin, Wilno i Ryga naprzemiennie organizują jeden wspólny event pod nazwą Baltic Pride (w czerwcu 2014 r. odbył się on w Tallinie). Lokalne społeczności LGBT wiedzą, że razem mają większe szanse być widocznymi i ostatecznie doprowadzić do realnych zmian. Jeśli Litwa i Łotwa chcą wizerunkowo dogonić nowoczesną, postępową Estonię, na pewno powinny przemyśleć swoje stanowisko względem mniejszości seksualnych. Być może kiedyś to właśnie otwartość tych społeczeństw stworzy fundament pod zdefiniowaną na nowo – tęczową – bałtycką tożsamość?

***

Osobowości LGBT

na Litwie:

Romas Zabarauskas – młody reżyser, scenarzysta i producent filmowy, twórca krótkometrażowej fabuły „Porno Melodrama” o męsko-męskiej miłości na Litwie, pokazanej na festiwalu Berlinale w 2011 r.;

Artūras Tereškinas – profesor socjologii, pisarz, poeta, autor m.in. książki Vyrai, vyriškumo formos ir maskulinizmo politika šiuolaikinėje Lietuvoje („Mężczyźni, formy męskości i polityka maskulinizmu na współczesnej Litwie”);

na Łotwie:

Kārlis Streips – urodzony w Chicago znany dziennikarz radiowy i telewizyjny, powszechnie zwany „jedynym łotewskim gejem”;

Māris Sants – były pastor ewangelicki, związany z początkami łotewskiego ruchu LGBT. W 2006 r. przeprowadził w ryskim Kościele Anglikańskim nabożeństwo dla uczestników nieoficjalnej parady zorganizowanej w hotelu Reval. Obecnie mieszka w Londynie, a jego emigracja w dużym stopniu spowodowana była łotewską homofobią;

Lauris Reiniks – „łotewski Ricky Martin”, popularny piosenkarz, wyoutowany gej;

w Estonii:

Erki Pehk – znany dyrygent, dyrektor artystyczny festiwalu muzyki operowej „PromFest”;

Lisette Kampus – jedna z czołowych działaczek na rzecz praw LGBT w Estonii, współpracująca z Kampanią Przeciw Homofobii.

 

Tekst z nr 50/7-8 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Paragraf 534

O sytuacji osób LGBT w Libanie z Dianą Abou Abbas, libańską aktywistką praw człowieka, rozmawia Mariusz Kurc

 

arch. pryw.

 

Liban uznaje się za najbardziej liberalny kraj arabski. Trzy miesiące temu sędzia Rabih Maalouf w precedensowym wyroku stwierdził, że stosunek homoseksualny jest „osobistym wyborem” i „nie powinien być karany”. Czy to oznacza, że homoseksualizm jest już w Libanie legalny?

Nie. Choć mam nadzieję, że kiedyś do tego dojdzie. Mamy już cztery takie wyroki – tworzą się precedensy, na które inni sędziowie mogą się powoływać. W libańskim kodeksie karnym funkcjonuje paragraf 534, który zakazuje stosunków „sprzecznych z naturą”. To na jego podstawie ściga się i skazuje za homoseksualizm.

W niektórych krajach istnieją podobne przepisy, ale w praktyce na szczęście nie są stosowane.

W Libanie za homoseksualizm możesz realnie iść do więzienia. Na rok. Znam wiele przypadków, większość dotyczy mężczyzn.

Ile np. w jednym roku?

Co najmniej kilkanaście, a prawdopodobnie sporo więcej.

Jak to działa? Policja łapie dwóch facetów podczas seksu, w domu?

Niekoniecznie. Znam sprawy, dla których iskrą był donos sąsiadów. Teoretycznie potrzebny jest świadek czynu „sprzecznego z naturą”, ale policja różnie to traktuje. Samo aresztowanie jest już wystarczająco traumatyczne, a bywa, że przy okazji ludzie są poniżani, bici.

Te wyroki są jednak światełkiem w tunelu. W pierwszym z nich sędzia uzasadniał, że nie może skazać z paragrafu 534, bo nigdzie nie ma definicji tego, co jest zgodne, a co sprzeczne z naturą. W tym najnowszym, najbardziej liberalnym jest mowa o „osobistej wolności” i o tym, że nikomu nie dzieje się krzywda, jeśli obie osoby się na to godzą. Bardzo się z tego wyroku cieszymy.

Porozmawiajmy o tobie. Działasz w organizacji Helem, największej organizacji LGBT w Libanie, tak?

Wolałabym mówić o sytuacji LGBT w Libanie, nie o sobie samej. Na pewno mnie zrozumiesz. Jestem aktywistką praw człowieka.

Zrozumiem.

Helem została założona przez grupę osób LGBT w 2004 r., początkowo jako „Club Free”.

Pierwsza organizacja LGBT w świecie arabskim.

Zasada powstawania organizacji pozarządowych jest u nas taka, że składa się wniosek rejestracyjny i jeśli w ciągu dwóch miesięcy nie zostanie on z jakichś przyczyn odrzucony, to dostaje się numer rejestracyjny i można działać. Helem złożyła wniosek niedługo po powstaniu i do dziś nie otrzymała ani odpowiedzi na wniosek, ani numeru rejestracyjnego.

Czyli od lat działa w próżni prawnej.

Takie są realia.

A realia tak zwanej zwykłej osoby LGBT?

Religia odgrywa kolosalną rolę. Wiele osób wierzy w to, co mówią religijni liderzy – że homoseksualizm to odrażająca choroba, która nie powinna być akceptowana, tylko leczona. Do niedawna nie mieliśmy nawet słowa na określenie osoby homoseksualnej, musieliśmy posługiwać się takim, które oznaczało „zboczeńca”.

Dużo zależy od twojej sytuacji ekonomicznej – bogatsi są w stanie kupić sobie enklawy wolności. Coming out przed rodziną wiąże się z ryzykiem. Być może będzie OK, ale są przypadki, że ludzie są bici przez ojców, braci, wujków, czasem wyrzucani z domów. W skrajnych przypadkach muszą opuścić kraj, bo rodzina grozi im śmiercią. Jeśli jesteś młody, nie masz środków do życia i zostałeś wyrzucony z domu, to lądujesz na ulicy, często w końcu jako prostytutka (płci dowolnej) – co z kolei zwiększa ryzyko, że złapiesz jakąś „wstydliwą” chorobę. To prowadzi do dalszej dyskryminacji.

Dochodzimy do najbliższego ci tematu zdrowia seksualnego.

Od sześciu lat jestem szefową centrum zdrowia seksualnego w Bejrucie (Marsa Sexual Health Center). Powstaliśmy przy Helem jako miejsce darmowych testów na HIV, ale szybko okazało się, że powinniśmy się od nich oddzielić, zmienić siedzibę.

Bo?

Fakt, że działaliśmy przy organizacji LGBT sprawiał, że ludzie bali się do nas przyjść. Samo pokazanie się tam mogłoby naznaczyć stygmą: „On na pewno jest gejem i ma AIDS”.

Czym zajmujecie się oprócz testów na HIV?

Można się u nas anonimowo zbadać na obecność innych chorób przenoszonych drogą płciową. Na HIV, zapalenie wątroby i syfilis oferujemy błyskawiczne testy. Pracują u nas lekarze LGBT-friendly, co nie jest, niestety, standardem.

Bo w „normalnej” placówce można się spotkać z dyskryminacyjnym podejściem. U nas też tak bywa.

Nie tylko, jeśli chodzi o orientację, ale też płeć. Funkcjonuje wciąż założenie, że kobieta, jeśli nie jest mężatką, to nie ma życia seksualnego, a jeśli jest mężatką – to ma. Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana i nieraz bywa wręcz odwrotnie (śmiech). Tymczasem jeśli kobieta przychodzi do lekarza z kwestią związaną z jej życiem seksualnym, to pierwsze pytanie brzmi: „Czy jest pani mężatką?”

Od kobiety oczekuje się, że wstępując w związek małżeński będzie dziewicą, od mężczyzny – że będzie doświadczony seksualnie, a jego zdrady, jeśli w ogóle będą potępiane. to z mniejszą mocą, niż gdyby popełniała je żona. Niezamężne kobiety czy geje, którzy przychodzą do lekarza z problemem wynikającym z życia seksualnego, spotykają się nierzadko ze złym traktowaniem – poniżaniem, kazaniami itp.

Diana, mimo że inne religie dominują w naszych krajach, to bez trudu rozumiem, o czym mówisz.

Są domy, w których kobieta ma „godzinę milicyjną”, przed którą musi wrócić. Jeśli jesteś choćby wstawiona, o byciu pijaną nie wspominając, powrót może być niebezpieczny. Dla kobiet bez mężczyzn u boku przestrzeń publiczna jest dużo groźniejsza. A parom lesbijskim trudniej jest się utrzymać, bo kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni.

Wracając do mojej pracy: oferujemy również poradnictwo psychologiczne dla osób LGBT, dla osób żyjących z HIV oraz dla ofiar przemocy seksualnej. Robimy kampanie społeczne dotyczące zdrowia seksualnego, czasami też akcje bezpośrednie – rozdawanie prezerwatyw w barach czy na ulicach, gdzie są kluby i w weekendy młodzież się bawi.

Ile osób się do was zgłasza?

250 miesięcznie.

Sporo.

Oferujemy usługi medyczne, psychologiczne i edukacyjne. Nikogo nie wykluczamy. Jesteśmy jedynym takim centrum zdrowia seksualnego nie tylko na całym arabskim Bliskim Wschodzie, ale również w Afryce północnej, od Maroka po Egipt.

Na pewno prowadzicie statystyki płci pacjentów.

80% to mężczyźni.

Dlaczego aż taka przewaga?

Jak już mówiłam, kobiety w Libanie są uczone tego, że sprawy związane z ich seksualnością to tabu. Zwykły Roentgen może być problemem, nie mówiąc o badaniu na wykrycie np. raka szyjki macicy.

Słyszałem o magazynie LGBT, który wychodził w Libanie.

„Bekhsoos”. Zabawna jest geneza tej nazwy. W Libanie nawet wśród znajomych nie używa się raczej określeń związanych bezpośrednio z homoseksualizmem w stosunku do konkretnej osoby. Jeśli chcesz zapytać, mówisz: „Czy on jest krewnym?” – I wtajemniczeni wiedzą, że naprawdę pytasz: „Czy on jest gejem?” Postronni niczego nie podejrzewają, bo pada tylko neutralne słowo „krewny”. Słowo „bekhsoos” nawiązuje właśnie do tych „krewnych”.

W Polsce wciąż czasem funkcjonuje: „On jest z branży”. Widzisz, znów podobieństwa.

(śmiech)

Korekta płci jest legalna w Libanie?

Tak. Aczkolwiek nowe dokumenty dostaniesz dopiero po pełnej korekcie płci, a więc po usunięciu macicy czy jąder – de facto to jest zmuszanie do sterylizacji, niezgodne ze standardami praw człowieka. Bardziej akceptowani są trans mężczyźni. Osoby trans M/K mają gorzej, bo „kto chciałby być kobietą?”. To jest postrzegane jako degradacja.

Wspomniałaś wcześniej o klubach. Są w Bejrucie kluby LGBT?

Są, ale nie jestem pewna, czy chciałyby być wymienione pod szyldem „gejowskie” czy „LGBT”. Ta tęczowa strefa działa raczej w szarej strefie. Klub jest dla osób LGBT, właściciel wspiera społeczność lesbijek, gejów, osób bi i transseksualnych, społeczność, która doskonale wie, o które kluby chodzi – ale oficjalnie wiadomo niewiele.

Znów, dużo zależy od twojej sytuacji ekonomicznej. W tych klubach ceny są wyższe niż gdzie indziej, więc chodzą do nich ci, których na to stać. Bywają też tęczowe wieczory w „zwykłych” klubach.

Kultura LGBT? Słyszałem o libańskiej piosenkarce Fairuz.

To jest największa diva całego świata arabskiego. Dziś już po 80-tce. Bardzo popularna również w społeczności LGBT, podobnie jak nieżyjąca wielka Oum Koulthoum z Egiptu. No, i chyba przede wszystkim: mamy w Libanie wyoutowanego wokalistę, który jest też aktywistą – to Hamed Sinno, frontman zespołu Mashrou3 Leila.

Jak sądzisz, jest szansa na dekryminalizację homoseksualizmu w dającej się przewidzieć przyszłości?

Dająca się przewidzieć przyszłość to pojęcie względne. U nas od 6 lat nie było wyborów. Parlament sam sobie po prostu przedłużył kadencję. Już dwa razy. Co w takiej sytuacji można przewidzieć? Ale tak, mam nadzieję, że uda się paragraf 534 obalić.

Sytuację polityczną Libanu komplikuje wojna domowa w Syrii, waszego wielkiego sąsiada.

Mamy 2 miliony uchodźców z Syrii. (Liban ma powierzchnię jednego polskiego województwa, na której mieszka obecnie ok. 8 mln ludzi, w tym, oprócz uchodźców z Syrii, również ok. 500 tys. uchodźców palestyńskich. Sam Bejrut ma ponad 2 mln mieszkańców – przyp. „Replika”)

Spotykasz się z syryjskimi uchodźcami LGBT z Syrii?

Oczywiście! Cały czas.

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.