Małżeństwo niejedno ma imię

O tym, jak zmienia się definicja małżeństwa, o małżeństwach w starożytnym Rzymie, we współczesnej Hiszpanii i Izraelu oraz o jego własnym planowanym małżeństwie i o tym, jak to jest być jawnie homoseksualnym wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego opowiada dr hab. Jakub Urbanik, który zajmuje się prawem rzymskim, papirusami oraz historią i teraźniejszością małżeństwa, w wywiadzie Mariusza Kurca

 

foto: Krystian Lipiec

 

Barack Obama pisze w autobiografii, że jego rodzice – biała kobieta i czarny mężczyzna – wzięli ślub w 1960 r. na Hawajach, i podkreśla, że Hawaje były wtedy jednym z nielicznych stanów USA z legalnymi małżeństwami osób o rożnym kolorze skory. W większości stanów nie mogliby wziąć ślubu. Tymczasem definicja małżeństwa jako po prostu związku kobiety i mężczyzny dla wielu wydaje się „odwieczna”. W Polsce przed wojną kobieta i mężczyzna pragnący wziąć ślub musieli spełnić dodatkowy warunek: wyznawać tę samą religię.

W zasadzie można było zawrzeć małżeństwo wyłącznie wedle zasad jednego uznanego wyznania. To właśnie dlatego jeszcze przed czasami II RP Piłsudski dokonał apostazji, przechodząc do Kościoła ewangelicko-augsburskiego. Marszałek przestał być katolikiem, by w 1899 r. poślubić Marię Koplewską, która była rozwódką. Kościół katolicki nie uznaje rozwodów, a ewangelicki tak. Po śmierci marszałka biskup Sapieha groził nawet, że nie pochowa go na Wawelu.

Jesteś specjalistą w zakresie prawa rzymskiego i prawa małżeńskiego. W starożytnym Rzymie wyznanie nie miało znaczenia dla małżeństwa, bo małżeństwo było instytucją świecką, prawda?

W starożytności, tak rzymskiej, jak i greckiej, nie było rozdziału państwa od religii, religia była nieodłącznym elementem życia obywatelskiego i publicznego, ale owszem, małżeństwo prawnie było całkowicie prywatne, co więcej – i co zaskakujące – jego zawarcie było aktem nieformalnym. Rzymianie opierali małżeństwo wyłącznie na woli dwojga osób rożnej płci. Nie musi mu zatem towarzyszyć żadna ceremonia, w tym religijna. Ma ono jednak z punktu widzenia państwa to znaczenie, że z niego rodzą się nowi obywatele, a zatem, co do zasady, jest zarezerwowane wyłącznie dla obywateli i obywatelek Rzymu. Wszyscy pozostali byli z małżeństwa wykluczeni.

Niewolnicy nie mogli zawierać małżeństw?

Nie żartuj, oczywiście, że nie. Niewolnik to rzecz. Mogą oczywiście, za zgodą właścicieli, łączyć się w związki o charakterze quasi-małżeńskim, ale prawnie i tak nikt by ich nie respektował. Co innego obywatele i obywatelki. Ich związek pociąga za sobą prawa i obowiązki. Cudzołóstwo na przykład surowo karano, ale popełnić je można było tylko z osobą równą stanem, czyli z obywatelką. Lub obywatelem – tu rozróżnienia nie było. Mężczyzna może mieć relacje seksualne z niewolnikami, niewolnicami, aktorami, aktorkami, prostytutkami płci męskiej i żeńskiej, cudzoziemkami i cudzoziemcami, wreszcie z wyzwoleńcami – uważano wręcz, że wyzwoleńcy mieli obowiązek dogadzać cieleśnie panom, którzy ich wyzwolili! Ale cudzołóstwo z obywatelem czy obywatelką – brońcie, bogowie, to naruszałoby rzymską pudicitia – trudno to przetłumaczyć: skromność, cnotę obywatelską.

A małżeństwo jako związek osób tej samej płci nie przychodziło im do głowy?

Autorzy starożytni przekazują wieści o ślubach cesarza Nerona z niewolnikami, czy Heliogabala z woźnicą rydwanów. Ale trudno traktować te małżeństwa – jeśli w ogóle miały miejsce – jako męsko-męskie, bo obaj cesarze przybierali ponoć rolę kobiecą. Celem małżeństwa jest prokreacja. Małżeństwa jednopłciowe rzeczywiście nie przychodziły Rzymianom do głowy, podobnie jak i pomysł, by zawierać małżeństwo z miłości. Cesarz Hadrian kochał Antinousa, ale ani myślał brać z nim ślub. A żony nie postrzegał jako tej, która ma być obiektem miłości czy rozkoszy erotycznej. Przyzwoita Rzymianka nie powinna mieć erotycznej przyjemności. A kobiecy orgazm, przy którym, zdaniem Lukrecjusza, przez skurcze nasienie może zostać wyrzucone z ciała kobiety – jest u żony w ogóle niewskazany! Miłość jako kulturowy topos – powód zawarcia małżeństwa – pojawia się dopiero po zmianach społecznych XVIII w. To jest ścieżynka! Zanim madame Bovary u Flauberta się nie otruje z powodu nieszczęśliwej miłości pozamałżeńskiej, ludzie powszechnie będą myśleć, że miłość jest tylko korzystnym dodatkiem do małżeństwa, w żadnym wypadku jego warunkiem. W Rzymie celem małżeństwa było też podtrzymanie i konsolidacja potęgi warstwy rządzącej: małżeństwa (i rozwody) pieczętują, i budują polityczne i rodzinne alianse. Na marginesie dodam, że prokreacja – dziś powszechnie, choć niesłusznie, kojarzona jako cel małżeństwa katolickiego – wcale w pierwszych gminach chrześcijańskich nim nie była. Paweł z Tarsu w Liście do Koryntian pisał, że małżeństwo ma służyć do kanalizacji potrzeb seksualnych. O rozmnażaniu nie pisał, bo chrześcijanie byli wtedy przekonani o rychłej paruzji: Pan zaraz wróci i nastąpi koniec świata – w tej sytuacji dzieci wszak nie trzeba.

A prawa kobiet w Rzymie?

„Prawa kobiet” w starożytności? To jest termin i problem praktycznie od XIX w., więc powinieneś to jakoś inaczej nazwać. O równości płci oczywiście nie możemy mówić. Prawa wyborcze dla kobiet – zapomnij. Ale też nikt nie wpadł na to, by w ogóle o nie walczyć. W każdym razie rzymskim kobietom było lepiej niż greckim. Rzymianie, którzy wracali z Aten, dziwili się, że tam w ogóle nie widać kobiet – oczywiście tych z warstwy wyższej – na ulicach, że nie biorą udziału w ucztach. Bo siedziały w domach, ukrywane przed obcymi, a jak wychodziły, to najczęściej szczelnie zakutane. W typowo patriarchalnych społeczeństwach kobieta potrzebowała mężczyzny: sama nie ma majątku, a nawet jeśli ma, to nie może nim dysponować. Ale w Rzymie przynajmniej od II wieku p.n.e. panowała praktycznie równość między mężczyznami i kobietami, jeśli chodzi o prawa majątkowe. Kobieta mogła być właściwie niezależna finansowo. Standardem była też całkowita rozdzielność majątkowa małżonków. Słynny historyk prawa rzymskiego Fritz Schulz stwierdził, że jednym z najwybitniejszych osiągnięć prawa rzymskiego, dowodem na jego „ludzkość”, było ukonstytuowanie małżeństwa jako związku opartego na równości dwojga partnerów, na ich wolnej woli oraz na możliwości rozwiązania owego związku w każdym momencie.

Przypomina mi się film „Rozważna i romantyczna” – pod względem praw majątkowych sytuacja kobiet w starożytnym Rzymie była lepsza niż w XIX wiecznej Anglii. Skąd ten regres? Nadeszło chrześcijaństwo.

Nie winiłbym tylko chrześcijaństwa. Nastąpił rozpad imperium, nad którego przyczynami nie chcę się tu rozwodzić. Dość powiedzieć, że Rzym był nękany przez barbarzyńców z północy, Germanów i innych, w tych tradycyjnie wojennych społecznościach pozycja kobiet była gorsza. Ale we wschodniej części imperium prawna równość przetrwała dłużej.

Małżeństwo jako instytucja świecka zniknęło, przypisano je do religii. Jak to się stało, że wróciło?

Rewolucja francuska, mój drogi. A „przyklepał” sprawę Napoleon swym kodeksem z 1804 r. To on jest ojcem współczesnego małżeństwa cywilnego.

Raptem 200 lat temu.

Tak jak i pomysł na oddzielenie państwa od religii. Jako ciekawostkę podam, że małżeństwa cywilne zostały też wraz z Kodeksem Napoleona wprowadzone w Księstwie Warszawskim i zostały mocno oprotestowane przez polskich biskupów. W czasach Królestwa Polskiego powrócono do wyznaniowej formy małżeństwa.

Jeszcze chciałbym zapytać o zdolność do małżeństwa w zależności od wieku.

W Rzymie uznawano, że zdolny do małżeństwa jest ten, kto jest dojrzały do płodzenia. Przyjął się pogląd, że u chłopców to lat 14, u dziewczynek 12. Ta granica zresztą do 1917 r. obowiązywała w Kościele katolickim, potem ją podniesiono do 16 i 14.

Jak postrzegasz zmianę, która ma miejsce w naszych czasach – kolejne kraje uznają małżeństwo za instytucjęślepą na płeć.

To jest sygnał od społeczeństwa i od państwa do osób homoseksualnych, który mówi: obejmujemy was tą ważną społecznie instytucją, bo uznajemy, że jesteście częścią naszej wspólnoty. Stanowicie taką samą „tkankę społeczną” jak my.

Wiązałbyś to z regresem chrześcijaństwa w świecie zachodnim?

Znów: nie tylko. Małżeństwa jednopłciowe to pomysł realizowany w XXI w. – pierwsza, przypomnę, była Holandia w 2001 r. – ale zwiastuny zmian widać było już kilkadziesiąt lat wcześniej – rewolucja obyczajowa lat 60., która przyniosła również emancypację osób LGBT. W kodeksie kanonicznym z 1983 r., czyli Jana Pawła II, pojawia się wprost małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny. Wcześniejszy Kodeks Benedykta XV z roku 1917 r., takiej definicji nie zawiera. Już w 1983 r. Watykan wiedział, co się „święci”.

Znów religia. Ale ona nie jest nie do przeskoczenia, trzeba tylko dobrej woli. W Izraelu, który jest krajem z systemem prawnym daleko bardziej związanym z religią, zwłaszcza w prawie rodzinnym, niż Polska, mimo wszystko znaleziono sposób, by tamtejszym gejom i lesbijkom powiedzieć: należycie do naszej wspólnoty.

Izrael nie ma w ogóle ślubów cywilnych, tylko religijne, ale uznaje cywilne śluby swych obywateli zawarte za granicą. Bez rozróżnienia, czy są zawierane przez pary rożnej, czy tej samej płci.

Trochę jest to karkołomne prawniczo, ale działa! Iście „diabelski” wynalazek. Najpierw był wyrok Sądu Najwyższego z lat 60. dekretujący uznawanie zawartych za granicą świeckich małżeństw. A w 2006 r. izraelskie pary gejowskie będące w związkach małżeńskich zawartych za granicą powołały się na ten wyrok – i też wygrały sprawę przed Sądem Najwyższym (Ben Ari i inni). W Izraelu udało się pogodzić ogień z wodą – religia nie doznała „uszczerbku”, a geje i lesbijki zostali włączeni do wspólnoty.

Polscy geje i lesbijki nie należą do wspólnoty.

Nie należymy, ale głośno zgłaszamy do niej akces i on jest już słyszalny. Trzeba drążyć tę skałę. Pukać do tych drzwi. W końcu się otworzą.

Ty i twój facet, Hiszpan, jesteście małżeństwem?

Jeszcze nie, ale planujemy ślub. Niedawno zgłosiłem się do urzędu stanu cywilnego o wydanie tego osławionego zaświadczenia o stanie wolnym – tego, w którym należy wpisać imię przyszłego małżonka/małżonki.

Tego, którego niektóre urzędy nie wydają, jeśli zauważą, że wpisane imię należy do osoby tej samej płci, co osoba wnioskująca.

Tak. Znana jest sprawa Tomka Szypuły, który przegrał przed polskimi sądami.

Tomek wyczerpał już możliwość dochodzenia sprawiedliwości przed polskimi sądami. Planuje złożyć skargę do Strasburga.

Zdaje się, że właśnie podążam jego drogą. Zaświadczenia mi nie wydano, choć życzliwie zasugerowano, że czasem wystarczy metryka urodzenia. Odpowiedziałem uprzejmie, że nie chcę obchodzić polskiego prawa i poprosiłem o uzasadnienie odmowy na piśmie. Dostałem je, kierownik USC powołuje się na sławetny artykuł 18 Konstytucji RP, na artykuł 1 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, prawo o aktach stanu cywilnego. Moi przyjaciele pomogli napisać odwołanie do Sądu Rejonowego. Zobaczymy, co się wydarzy. Jesteśmy z Jose tą kropelką, która drąży skałę – to też nasz obowiązek jako prawników.

Skałę, czyli polski system prawny.

Nie tylko. Również po prostu polskie społeczeństwo. Ono się zmienia i w końcu wymusi zmianę systemu prawnego.

To działa też w drugą stronę. Zmiana systemu prawnego wymusiłaby zmiany w społeczeństwie.

Racja. To jest to wielkie pytanie: czy polski ustawodawca chce edukować społeczeństwo. Póki co – nie bardzo. A jak już te małżeństwa jednopłciowe wchodzą do systemu, to ludzie je szybko akceptują i sprawa spada z politycznej agendy.

Wprowadzasz tematykę małżeństw homoseksualnych na zajęciach ze studentami?

To raczej nie temat moich zajęć (śmiech). Ale czasem przykład ten służy pokazaniu ogólnych zasad prawa. Na przykład konstytucja hiszpańska postanawia, że „mężczyzna i kobieta mają prawo do zawarcia małżeństwa przy poszanowaniu pełnej równości prawnej”. Przez lata rozumiano ten artykuł tak, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny. Ale gdy prawie 10 lat temu Hiszpanie przeczytali go dosłownie, to okazało się, że tam nie napisano, że małżeństwo musi składać się z mężczyzny i kobiety. Dlatego konstytucji wcale nie trzeba było zmieniać, by wprowadzić małżeństwa osób jednej płci. Da się zresztą – o czym mówiła prof. Ewa Łętowska w wywiadzie, który z nią przeprowadziłeś na tych łamach – intepretować artykuł 18 naszej Konstytucji, jako niezakazujący małżeństw jednopłciowych, a tym bardziej związków partnerskich. Pytam też studentów, po co zawierać małżeństwo i obserwuję zmiany w odpowiedziach na przestrzeni lat. Coraz rzadziej słyszę, że z miłości, a coraz częściej, że np. po to, by moc się odwiedzać w szpitalu. To niewątpliwy wpływ debaty o związkach partnerskich.

Jesteś wyoutowany przed studentami?

Nie ogłaszam na zajęciach, że jestem gejem – jeśli już o tym mówię, to po prostu wychodzi naturalnie w rozmowach ze studentami, przypuszczalnie tak samo, jak u wykładowców hetero. Zdaję sobie sprawę, że pewnie wielu wykładowców homoseksualnych ukrywa się przed studentami, ale to nie dla mnie. Z mojego doświadczenia wynika, że sensowniej jest się nie ukrywać. Funkcjonuję trochę, nolens volens, jako normalizator homoseksualności i przyjmuję tę rolę – wciąż spotykam ludzi, dla których jestem pierwszym jawnym gejem, z którym rozmawiają w życiu. Wzięliśmy z Jose udział w kampanii „Miłość nie wyklucza”, bo trzeba pokazywać, że pary takie jak my mają potrzebę bycia w legalnym związku. Mam też szczęście: obracam się w środowisku, w którym nie wypada być jawnym homofobem. Poza tym dostaję od studentów naprawdę pozytywny feedback. To napawa nadzieją: widzę, że oni przyjmują mój homoseksualizm jako coś naturalnego, nie rozwodzimy się nad tym. Za czasów moich studiów to byłoby nie do pomyślenia.

 

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Długodystansowiec

Z Krzysztofem Śmiszkiem, założycielem Grupy Prawnej Kampanii Przeciw Homofobii, obecnie szefem Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego, rozmawia Mariusz Kurc

 

Foto: Agata Kubis

 

To prawda, że zgłosiłeś się do Kampanii Przeciw Homofobii, bo podobał ci się Robert Biedroń?

Tak (śmiech). Ale nie tylko dlatego! Byłem studentem piątego roku prawa i interesowałem się problematyką dyskryminacji w prawnym kontekście. Matką chrzestną tego zainteresowania była moja promotorka – profesor Eleonora Zielińska. Chciałem pogłębiać wiedzę szczególnie jeśli chodzi o sprawy LGBT, ale nie bardzo wiedziałem jak – wtedy, jesienią 2002 r., to była trochę egzotyka. Gdy w „Życiu Warszawy” zobaczyłem artykuł o KPH zilustrowany zdjęciem jej szefa, czyli Roberta, postanowiłem, że zgłoszę się na wolontariusza. Może się przydam, a przy okazji poznam tego gościa.

Założyłeś Grupę Prawną KPH, która działa do dziś. Z Robertem od dwunastu lat tworzycie parę.

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie – w gejowskim klubie Rasco, bo KPH nie miała wtedy siedziby. Okazało się, że do zrobienia jest wszystko. Byłem pierwszym prawnikiem, który się do nich zgłosił.

Już wiedziałeś, że tematyka LGBT to twoja przyszłość zawodowa?

Nie. Traktowałem to jako hobby. Chciałem specjalizować się w sprawach o defraudację unijnych funduszy, z tego pisałem pracę magisterską. Wyszło inaczej.

Od czego zacząłeś w KPH?

Od zera. Działałem metodą prób i błędów kierując się intuicją i trochę wzorując się na Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Przez pierwszych kilka miesięcy ta moja Grupa Prawna składała się z jednej osoby, mnie. Potem zaczęli dołączać inni prawnicy, a raczej prawniczki – m.in. Monika Zima, Anna Konieczna, Wiolka Sejbuk.

Wyznaczyliśmy sobie cotygodniowe dyżury, podczas których służyliśmy poradą prawną.

Czego dotyczyły pierwsze sprawy?

Pisała na przykład przyjaciółka nastoletniego geja, który wyoutował się rodzicom. Zamknęli go w areszcie domowym. Byli tak zdeterminowani, żeby szlabanem wybić mu z głowy homoseksualizm, że zniszczyli większość jego ubrań, tak, że nawet nie miał jak wyjść z domu. Ta dziewczyna prosiła nas o interwencję, choć niewiele mogliśmy zrobić.

Albo dzwonił ktoś i mówił, że natychmiast musimy przyjechać do np. Konina, bo właśnie z domu został wyrzucony młody gej czy lesbijka. Szybko nauczyliśmy się, że nie możemy angażować się w każdą sprawę. Traktowano nas jako pomoc od wszystkiego, co ma związek z LGBT. Niektórzy byli nawet agresywni – np. żądano od nas, byśmy reprezentowali w sądzie ludzi w sprawach o dyskryminację ze względu na orientację seksualną. A my byliśmy tylko grupą studentów zapaleńców.

Ale odnosiliśmy i małe sukcesy. Zajęliśmy się sprawą pewnego kelnera geja, który okradł własną restaurację i na policji strasznie go potraktowano – szydzono z jego orientacji, kazano mu się rozebrać się do naga. Nasza interwencja doprowadziła do upomnienia jednego z policjantów. Niedużo, ale zawsze coś.

W 2003 r. profesor Maria Szyszkowska przedstawiła projekt ustawy o związkach partnerskich.

Współpracowaliśmy z panią profesor. W tym samym roku wystartowała przełomowa akcja KPH „Niech nas zobaczą”. Grupa Prawna przygotowała natomiast stronę mojeprawa.info – pierwszą, w której kompleksowo geje i lesbijki mogli przeczytać o swoich prawach podzielonych według kategorii: w wojsku (wtedy służba była jeszcze obowiązkowa!), na policji, w pracy.

Nowelizacja Kodeksu pracy z zapisem o zakazie dyskryminacji ze względu na orientację seksualną weszła w życie 1 stycznia 2004 r. Mieliście sprawy z tej dziedziny?

Tak. Np. Telewizja Polska oferowała swym pracownikom dodatkowe ubezpieczenie zdrowotne, z którego korzystać mogli ich małżonkowie oraz partnerzy/rki z nieformalnych związków – ale tylko różnopłciowych. Dzięki m.in. naszemu zaangażowaniu Telewizja objęła ubezpieczeniem również partnerów/rki ze związków tej samej płci.

Albo dyskryminacyjny podział Funduszu Socjalnego polegający na tym, że nie pozwala się wykazywać dochodu partnera/rki, jeśli mamy do czynienia z parą tej samej płci. Efekt w niektórych przypadkach może być taki, że jeden pracownik otrzyma zapomogę, a drugi nie – tylko dlatego, że jeden jest w nieformalnym związku rożnej płci, a drugi – w związku jednopłciowym.

Takie sytuacje zdarzają się nadal, bo nadal nie mamy związków partnerskich.

Na pewno chcesz zapytać, czy mamy sprawy wyrzucenia kogoś z pracy za samo bycie gejem czy lesbijką. Najczęściej w takich przypadkach wynajduje się inny pretekst zwolnienia, ale jednak bywają. Szlaki przetarł Ireneusz Muzalski, kasjer z sieci Netto, na rzecz którego sąd zasądził odszkodowanie (patrz: „Replika” nr 41 – przyp. red.). Teraz toczy się proces pewnego homoseksualnego ochroniarza, który został wyrzucony z pracy po tym, jak szef zobaczył go w telewizji na migawkach z Marszu Równości i stwierdził, że nie chce gejów w swojej firmie. Sąd niedługo rozstrzygnie również w sprawie osoby, która twierdzi, że została zwolniona z pracy na jednej z uczelni za transseksualizm.

A sprawy niezwiązane z pracą?

Dużo pobić. Ich liczba się niestety nie zmniejsza. Poza tym mieliśmy sprawę starszego pana, który mieszkał z partnerem w jego mieszkaniu zakładowym, a po jego śmierci został z tego mieszkania wyrzucony.

Zajmujemy się też sprawą lesbijki, której sąd odebrał prawa rodzicielskie. Jest matką czworga dzieci. Po rozwodzie z mężem związała się z kobietą. Sprawa jest już od czterech lat analizowana przez Trybunał w Strasburgu. Wciąż czekamy, czy zostanie przyjęta do rozpatrzenia.

Trzy kwestie LGBT, które wymagają zmiany w polskim systemie prawnym?

Wymienię cztery. Pierwsza jest oczywista: związki partnerskie, których brak powoli czyni nas „wyspą” w Unii Europejskiej i jawnie łamie fundamentalną w UE zasadę wolnego przepływu osób. Jaskrawy przykład mieliśmy niedawno: Dominikańczyk i Polak będący w związku partnerskim w Wielkiej Brytanii przyjechali do Polski, do rodziny tego drugiego w odwiedziny i… Dominikańczyk – jako „obca” osoba dla tego Polaka – nie został wpuszczony. Spędził kilka dni w areszcie na granicy.

Druga kwestia to regulacja procesu korekty płci, kluczowa dla osób transpłciowych. Dalej nowelizacja Kodeksu karnego, polegająca na rozpoznawaniu przestępstw z nienawiści i mowy nienawiści motywowanej homofobią. Dopóki nie zostanie przeprowadzona, będziemy mieli takie kwiatki, jak niedawny wyrok Sądu Rejonowego dla Warszawy Woli stwierdzający, że słowo „pedał” nie jest obraźliwe. Chodziło o młodego mężczyznę, którego zwyzywali policjanci.

Według badania CBOS sprzed paru lat, słowo „pedał jest w Polsce na pierwszym miejscu obelg.

Gdyby w prawie był paragraf chroniący przed mową nienawiści ze względu na orientację seksualną, pełniłby funkcję edukacyjną, nie tylko wobec tzw. zwykłych ludzi, ale też wobec sędziów.

A czwarta sprawa?

Nowelizacja ustawy równościowej. Potrzebujemy nie tylko ochrony przed dyskryminacją w miejscu pracy, ale także w szkole, w dostępie do dóbr i usług czy do opieki zdrowotnej.

Dziś Grupą Prawną KPH kieruje Zosia Jabłońska. Ty masz na koncie pracę w Biurze Pełnomocniczki rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn (gdy szefowała mu Izabela Jaruga-Nowacka), a także dwa lata w Equinecie, organizacji grupującej organy ds. równego traktowania w UE. Teraz jesteś szefem Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego. Jak oceniasz edukację prawników w kwestiach LGBT?

Niezbyt wysoko, ale dokonuje się postęp. To jest praca na lata, ale OK, ja jestem długodystansowcem. W kwietniu na specjalnej konferencji Naczelnej Rady Adwokackiej dyskutowano o kwestiach równościowych. Stu renomowanych adwokatów słuchało m.in. o sprawach LGBT – dawniej to byłaby abstrakcyjna sytuacja! Dziś sprawy LGBT stają się częścią „składową” pakietu prawno-człowieczego. Profesor Ewa Łętowska pojawia się na okładce „Repliki”, PTPA współpracuje stale z około sześćdziesięcioma prawnikami. Prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka bierze pro bono sprawę Wilsona Sekiziviyu, ugandyjskiego geja starającego się w Polsce o azyl ze względu na orientację seksualną i ze znajomością tematu wyjaśnia sądowi sytuację osób LGBT w Ugandzie – tak, wiele się zmieniło. Ale jest i druga strona medalu – zaczynają powstawać konserwatywne think tanki prawników. Wciąż brakuje solidnej edukacji na temat praw człowieka – nie tylko na studiach prawniczych, ale również na aplikacjach.

Na koniec mam dwa pytania o twój związek z Robertem, który ponoć jest jedną wielką sielanką wolną od konfliktów. Czy przenosicie sprawy zawodowe na grunt prywatny i jaką macie receptę na szczęście we dwóch?

Oczywiście, że przenosimy. Bez przerwy dyskutujemy o polityce i prawie. A co do recept – każdy związek może działać dobrze, opierając się na rożnych zasadach, więc wolałbym uniknąć porad… Dużo wolności, mało zazdrości, zero podejrzliwości.

 

Tekst z nr 49/5-6 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Czasem trzeba warknąć

O konstytucyjności związków partnerskich i małżeństw homoseksualnych, o środowisku prawniczym i o przyjaciołach gejach z profesor Ewą Łętowską, byłą sędzią Trybunału Konstytucyjnego i byłą Rzeczniczką Praw Obywatelskich, rozmawia Dawid Wawryka

 

prof. Ewa Łętowska podczas debaty „Sąd nad homofobią. Dlaczego nie małżeństwa?”, zorganizowanej przez Kampanię Przeciw Homofobii i „Gazetę Wyborczą”, październik 2013; foto: Agata Kubis

 

Czy zdaniem Pani Profesor małżeństwa homoseksualne są na gruncie polskiej Konstytucji wykluczone?

Nie. Nie są dopuszczone, ale to nie oznacza, że są wykluczone. Są jak najbardziej do wyobrażenia. Przynajmniej teoretycznie – bo wątpię, by realnie zaistniały bez zmiany Konstytucji.

Przeprowadźmy analizę artykułu 18. Konstytucji, który mówi, że „Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką RP”. Przepis ten nie zawiera definicji małżeństwa jako takiej, nie ogranicza także małżeństwa podmiotowo. Tam nie napisano, że tylko związek kobiety i mężczyzny jest małżeństwem. Ani że „małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny”. Tam napisano, że jako związek kobiety i mężczyzny małżeństwo cieszy się szczególną ochroną. To jest istota tego przepisu: przyznanie szczególnej ochrony związkom heteroseksualnym. Ale z tego nie wynika zakaz innych związków ani przyznanie innej, skromniejszej ochrony prawnej – związkom innym niż małżeństwo. Ja się zgadzam, że małżeństwo heteroseksualne jest pod szczególną ochroną jako reprodukcyjne – wiem, że pary homoseksualne też de facto wychowują dzieci, ale statystycznie dzieje się to dużo rzadziej. Dlatego artykuł 18. nie wyklucza istnienia innych związków ani nawet innych małżeństw niż heteroseksualne. Nie zawiera też zakazu wspierania prawnego innych związków. Państwo jak najbardziej może ustawowo wesprzeć związki partnerskie, zarówno homo, jak i heteroseksualne, jak i w ogóle związki połączone więzami innymi niż seksualne. Myślę tu np. o rodzinach zastępczych.

Zdaję sobie sprawę, że być może w momencie tworzenia Konstytucji usiłowano stworzyć zaporę przeciwko instytucjonalizacji związków homoseksualnych, ale twierdzę, że było to usiłowanie nieudolne. Mam wrażenie, że poniekąd właśnie z tego mylnego wyobrażenia, jakoby artykuł 18. stanowił zaporę, wzięła się cała kłótnia o związki partnerskie, którą mieliśmy w zeszłym roku.

Nawiasem mówiąc, do wiążącej interpretacji artykułu 18. jeszcze nie doszło – może to zrobić tylko Trybunał Konstytucyjny. Byłabym zresztą bardzo ciekawa, jak miałby wyglądać z punktu widzenia logiki wywód niezgodności związków partnerskich z tym artykułem. Oj, bardzo bym była ciekawa takiej argumentacji! Wraz z profesorem Janem Woleńskim z UJ analizowaliśmy artykuł 18. Konstytucji i uważamy, że na jego gruncie związki partnerskie byłyby jak najbardziej dopuszczalne konstytucyjnie.

Mówi Pani o tekście „Instytucjonalizacja związków partnerskich a Konstytucja RP z 1997 r.”*, w którym odmowę instytucjonalizacji związków partnerskich nazwała Pani działaniem irracjonalnym.

Tak, to jest zamykanie się na rzeczywistość, ale nie tylko. Każdy człowiek, jeśli tylko nie szkodzi innym, ma prawo do realizacji swej tożsamości w stosownych formach. To jedna z podstawowych zasad demokracji liberalnej. Świetnie to ujął Trybunał niemiecki, uznając konstytucyjność tamtejszych związków partnerskich – polecam lekturę. Demokracja w rozumieniu dzisiejszym i europejskim powinna aprobować aspiracje jednostki w takim stopniu, w jakim nie przeszkadzają one społeczeństwu. Inaczej mówiąc: rządzi większość, ale z poszanowaniem praw mniejszości. U nas o tym drugim członie definicji często się zapomina.

Jest Pani aktywną uczestniczką debaty o związkach partnerskich, komentuje Pani wypowiedzi polityków przeciwko nim, choćby słabość argumentacji ministra Gowina, posła Godsona, posłanki Pawłowicz. Skąd to zainteresowanie?

Nie, ja nie komentuję wypowiedzi polityków. Ja zajmuję się wskazywaniem manipulacji prawnych w publicznym dyskursie. Nie jestem bojowniczką o sprawę gejowską ani na przykład o prawa zwierząt czy mniejszości narodowych. Interesuje mnie raczej to, w jaki sposób prawo chroni wszelkie mniejszości – lub raczej, co częstsze – ich nie chroni. Jak to jest w prawie zrobione, jak skonstruowane. Przede wszystkim: czy jest skonstruowane efektywnie – to znaczy, czy ochrona mniejszości jest w praktyce skuteczna. No, więc siłą rzeczy latam po tych marginaliach. Pasjonuje mnie też „błędologia”, prawo jako instrument zarządzania, badanie celowości i udatności przepisów. Czy ich rezultat jest taki, jakiego oczekiwaliśmy, czy też pożądany cel się nie ziścił – i dlaczego – tu znów kłania się artykuł 18. Konstytucji. Tak więc moje zainteresowanie związkami partnerskimi wynika z zainteresowania sytuacją mniejszości jako takich w prawie. Nie kieruję się jakąś szczególną sympatią do gejów, chociaż wśród znajomych mam akurat ich nadreprezentację. (śmiech)

We wspomnianym tekście rozprawiała się Pani między innymi z argumentacją Biura Studiów i Analiz Sądu Najwyższego. Środowisko prawnicze też jest podzielone w kwestii konstytucyjności związków partnerskich.

Środowisko prawnicze jest konserwatywne, ale większym problemem jest jego nieruchawość. Postawa: dobrze mi, siedzę sobie, mam pewien status, dostaję pensję i chcę mieć święty spokój. A jak trzeba jakiś problem rozwiązać, to dylemat: robimy „tak, jak zawsze było”, czy może pochylimy się nad sprawą? A jeśli wymyślimy coś innego niż „tak, jak zawsze było”, to co ryzykujemy? Można zostać ośmieszonym, wykpionym. Publiczna dyskredytacja jest nieprzyjemna – akurat wy, geje, lesbijki, dobrze to wiecie. Ale w kwestii związków partnerskich i tak się sporo zmieniło, jest większy szum. Coraz więcej prawników zabiera głos. Opinie się radykalizują, czasem nawet trzeba warknąć, i ja to robię.

Na przykład wskazuje Pani, że brak instytucjonalizacji związków partnerskich przysporzy Polsce problemów na gruncie prawa międzynarodowego.

To kwestia czasu. Takie sprawy się na pewno pojawią. Przykład pierwszy z brzegu: Polak z Austriakiem zawierają związek partnerski w Austrii i osiedlają się w Polsce, gdzie w obliczu prawa są dla siebie obcymi osobami. W Austrii, która, podobnie jak Polska, należy do UE, oni mają szereg praw, których ten Austriak może dochodzić u nas na gruncie europejskich traktatów. Zgodnie z zasadą asymilacji, powinno się jego status odnieść do prawnej instytucji najbardziej podobnej do tej, w której on jest w Austrii, a której polskie prawo nie zna. Jaka jest u nas instytucja najbardziej podobna do związków partnerskich? Małżeństwa! Słyszę głosy, że takie rozumowanie jest sprzeczne z zasadą porządku publicznego. To jest aberracja. Przypuszczam, że będziemy przegrywać w Trybunale Sprawiedliwości UE w Luksemburgu. Chciałabym usłyszeć, jak przeciwnicy związków partnerskich poradziliby sobie z takimi sprawami.

Ma Pani jakiś pomysł?

Nie, ale to nie jest mój problem, bo ja jestem za instytucjonalizacją związków partnerskich, która ten problem by zlikwidowała. A oni mają kwadraturę koła. Nie rozumiem, jak długo można chować głowę w piach. Nie rozumiem też, skąd u przeciwników związków partnerskich tyle zacietrzewienia, tyle niechęci, wręcz nienawiści. Boże kochany, w czym te związki aż tak niektórym miałyby przeszkadzać?

A co by Pani doradziła zwolennikom związków w ruchu LGBT?

Radziłabym przygotować dobry projekt ustawy. Ten wniesiony pod obrady Sejmu był niedobry, co tu dużo gadać. Trzeba mieć świetnie przygotowane prawne argumenty na wszystkie ewentualności. Radziłabym poczytać niemiecką ustawę i niemiecki wniosek jej przeciwników do Trybunału Konstytucyjnego. W obecnej sytuacji jestem natomiast przeciw wprowadzaniu adopcji dzieci przez pary gejowskie i lesbijskie. Poziom społecznej niechęci jest na razie zbyt duży. To zaś odbiłoby się siłą rzeczy na tych dzieciach i ich funkcjonowaniu w społeczeństwie.

Są pary jednopłciowe, które już wychowują dzieci, pochodzące np. z poprzedniego heteroseksualnego związku jednego z partnerów.

Tak, wiem. Nie mam tu twardego stanowiska, nie znam empirycznych badań. Generalnie jestem za rozwojem przez testowanie rozwiązań i za ewolucją, nie za rewolucją.

W latach 1987-1992 pełniła Pani funkcję Rzeczniczki Praw Obywatelskich. Pamięta Pani jakieś sprawy dotyczące mniejszości seksualnych?

Dobrze pamiętam jedną sprawę osoby transseksualnej, ale już nie pomnę, czy chodziło o proces korekty płci z mężczyzny na kobietę, czy z kobiety na mężczyznę. W każdym razie ta osoba skarżyła się, że klinika urologiczna w Łodzi przerwała jej kurację hormonalną ze względu na panujący kryzys, to był sam początek lat 90. W trakcie leczenia powiedziano: no money! Uznałam decyzję kliniki za niedopuszczalną. Mogę wyobrazić sobie odmowę podjęcia kuracji przez klinikę w obliczu zapaści finansowej, gdy brakuje środków na wszystko. Ale zaprzestać jej w trakcie, w poł drogi? Nie wolno człowieka zostawiać z rozgrzebaną tożsamością, interweniowałam. Odpisano mi, że klinika przychyli się do mojej prośby, ale że powinnam zdawać sobie sprawę, że to oznacza pozbawienie możliwości leczenia ludzi z innymi schorzeniami. Odpowiedziałam, że w kryzysie pewnie podejmują takie decyzje na co dzień, a w tym wypadku dochodzi inny element, czyli to, że kuracja już trwa. Ale generalnie to były inne czasy, inna atmosfera, inna wrażliwość. Spraw związanych z mniejszościami seksualnymi miałam mało. Pamiętam jeszcze geja prześladowanego w wojsku, który pisał do mnie z prośbą o pomoc… I jeszcze geja z małego miasteczka, któremu sąsiedzi nie dawali żyć… Niewiele w takich sprawach mogłam zrobić.

Zapytałbym jeszcze, jeśli można, o tę nadreprezentację gejów wśród Pani znajomych.

Ale po co? Czy to jest takie ważne? Jestem prawniczką, pasjonuję się muzyką – obracam się w kręgach krytyków muzycznych, artystów, prawników, filologów klasycznych – i cóż mogę powiedzieć? Mam wśród moich rówieśników takich przyjaciół gejów, którzy normalnie mi to zakomunikowali i mam też takich bardziej dyskretnych. Jeden przez lata nie mówił mi o swych zainteresowaniach, a potem nagle zaczął mnie traktować tak, jakbym od zawsze wiedziała – zresztą słusznie – i opowiedział mi o problemach, które akurat miał z partnerem.

Potrzebowała Pani czasu, by się „oswoićz homoseksualistami?

Skąd! Nie mam żadnych oporów. Albo ktoś jest sympatyczny, albo nie jest. A czy gej czy inny… Jakie to ma znaczenie? Dla mnie żadnego. Teraz udzielam wywiadu „Replice” i może ktoś sobie pomyśli, że jestem lesbijką, albo może nawet gejem? Albo że ulegam na starość jakimś grzesznym nowinkom. No i co z tego?

Współpraca: Mariusz Kurc *artykuł opublikowany w miesięczniku „Państwo i Prawo” (nr 6/2013) jest dostępny również na stronie internetowej „Repliki”: replika-online.pl

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Egzamin z płci

Co łączy europejskie kraje: Norwegię, Finlandię, Belgię, Francję, Czechy, Szwajcarię, Grecję, Turcję, Czarnogórę, Włochy, Słowację, Ukrainę, Łotwę i Cypr? Wymuszona sterylizacja osób transpłciowych starających się o prawną zmianę płci

 

Kraj przyjazny osobom LGB to zarazem kraj przyjazny osobom T? Niekoniecznie – pisze Wiktor Dynarski*  

– Wyjadę do Czech, naprawdę, tam na pewno będzie lepiej, mają związki partnerskie i w ogóle!

– Związki, związki… – powtarzam ironicznie – Na co ci te związki, jak ty chcesz tam tranzycję zrobić? Wiesz chociaż, jak to wygląda?

– No… nie, ale nie może być gorzej niż tutaj.

– Słyszałeś kiedyś o przymusowej kastracji? – pytam, przeglądając zbiory naszej organizacji w poszukiwaniu niezawodnej angielskojęzycznej mapki.

 – Że niby co? Że nas?

Kiwam głową i nie przestaję szukać.

– Wymyślasz – rozmówca zbywa mnie niecierpliwym spojrzeniem i szykuje się do wyjścia.

– Usiądź – zachęcam, a po chwili rzucam na stół znaleziony materiał edukacyjny – Teraz zobaczysz, że w Polsce wprawdzie nie jest dobrze, ale nie tak tragicznie.

* * *

Wyjaśniam więc, że, aby prawnie zmienić dokumenty w naszym kraju, trzeba mieć transseksualność zdiagnozowaną, być od jakichś trzech miesięcy na hormonach oraz – w przypadku trans mężczyzn – zrobioną rekonstrukcję klatki piersiowej (nie zawsze, to się rożni w zależności od… regionu). Ale kastracja, w odróżnieniu od Czech, nie jest konieczna.

Rozmowy na temat sytuacji osób transpłciowych w innych krajach powracają nie tylko podczas spotkań samopomocowych czy towarzyskich w Trans-Fuzji, lecz także w ramach dyskusji na internetowych forach i blogach. Spotkałem nawet osoby, które z niemożliwości uwierzenia w to, co rzeczywiście działo się lub dzieje w krajach Europy (wschód i zachód nie mają tu większego znaczenia), usilnie próbowały dowieść, że świat aktywistyczny kłamie. Że z jakiegoś powodu zależy nam, działacz(k)om LGBT, na szerzeniu fałszywych informacji na temat wymagań co do procesu tranzycji. Tymczasem jednak drakońskie wymagania, wychodzące daleko poza zwykłą diagnostykę, są codziennością wielu osób transpłciowych nawet w krajach, które uznaje się za otwarte na kwestie LGBT.

Otwartość tę często mierzy się na podstawie zapisów o niedyskryminacji ze względu na orientację seksualną (tylko w niektórych krajach występuje również ochrona tożsamości płciowej), ściganie mowy nienawiści, bądź zbrodni z nienawiści, czy związków partnerskich albo małżeństw. Czy to jednak wystarcza? Co z problemami typowymi dla osób transpłciowych? Co z procesem tranzycji?

W Szwecji wreszcie koniec ze sterylizacją

W 2013 r. Szwecja zaniechała sterylizacji osób transpłciowych, wcześniej wymaganej przed zmianą dokumentów. Szwecja sterylizowała osoby transpłciowe? Kraj równości małżeńskiej, feminizmu, niemal idealnego podejścia do kobiecości i męskości w życiu społecznym dopuszczał się czegoś takiego? Zrozumieliśmy: nasza często pozytywna opinia wynikała ze stosunkowo niezłej sytuacji cispłciowych kobiet i mężczyzn oraz (głownie cis) osób LGB. A umykało nam na przykład to, że oprócz sterylizacji przed zmianą prawną należało w Szwecji zniszczyć, jeśli istniały, zamrożone komórki jajowe, embriony czy spermę. Szwecja stawiała sprawę jasno – jeśli jesteś trans i chcesz ten fakt odnotować prawnie, nie wolno ci się rozmnażać. Jeszcze do 2011 r. podobnie myśleli Niemcy, którzy zmianę imienia zapewniali bez większego problemu, ale jako warunek zmiany oznaczenia płci nadal podtrzymywali sterylizację. Nic do tej pory nie zmieniło się w Norwegii, Finlandii, Belgii, Francji, Czechach, Szwajcarii, Grecji, Turcji, Czarnogórze, we Włoszech, na Słowacji, Ukrainie, Łotwie i Cyprze. Wszystkie te kraje łączy wymuszona sterylizacja, zjawisko praktykowane w pełnym majestacie prawa tylko na jednej grupie społecznej – osobach transpłciowych. W 2014 i 2015 odeszły z tej listy, na szczęście, Malta i Dania.

W Czechach: tymczasowo neutralne imię

Zatrzymajmy się na chwilę przy Danii. Pierwsze państwo w historii świata, które uchwaliło związki partnerskie (w 1989 r.). Celebrowane jako bardzo przyjazne osobom LGBT. Czy na pewno? Być może żyje się tam dobrze osobom LGB – tym, którym korekta i uzgodnienie płci nigdy nie przyszły do głowy i nie musieli stanąć przed dylematem: albo własna tożsamość albo zachowanie integralności cielesnej czy (później) rodzicielstwo. Osoby T przed takim dylematem stawały – przechodziły długotrwałe diagnozy i kolejne operacje, a gdy wreszcie osiągnęły ciało i wygląd, które społeczeństwo powinno uznać na odpowiednie, stawały przed specjalną komisją orzekającą, czy wszystko poszło zgodnie z planem. Następowała ocena i ostateczna decyzja – egzamin z płci. Niektórzy oblewali, otrzymując negatywne opinie od lekarzy. Po co tyle testów i cierpień po drodze, skoro i tak można oblać całość?

Czechy – związki partnerskie, antydyskryminacyjna polityka, jedna z największych Parad Równości w tej części Europy i trwająca właśnie dyskusja o rozszerzenie związków partnerskich o możliwość adopcji. Czy raj dla osób trans? Nie bardzo. Zmiana oznaczenia płci, a tym samym danych osobowych, może odbyć się dopiero po operacji genitalnej, która następuje po pozytywnym zaopiniowaniu dotychczas przeprowadzonych zmian w ciele przez specjalną komisję, w skład której wchodzi siedem osób. Rada siedmiu decyduje o przynależności do danej płci. System ma jednak nagrodę – podczas tranzycji można zmienić imię i nazwisko na neutralne płciowo. Taki „przerywnik” w drodze do bycia sobą.

W Wielkiej Brytanii: małżeńskie veto

Komisje rozpowszechnione są w wielu krajach Europy, być może dzięki brytyjskiej ustawie o uzgodnieniu płci (Gender Recognition Act), która jako pierwsza wyobraziła sobie osobę trans zdającą egzamin z płci. Egzamin w zasadzie połączony z przyrzeczeniem – zanim otrzyma się pozytywną decyzję, należy potwierdzić, że poczucie bycia osobą transpłciową jest stałe i nigdy przenigdy nie wróci się do „starej” płci. W pewnym sensie aż żałuję, że nie istnieje komisja weryfikująca osoby cispłciowe, które musiałyby przyrzekać: „Nigdy w życiu nie zrobię tranzycji!” Brytyjską ustawę uchwalono jednak dawno temu – w 2007 r., a postęp w tym kraju, jeśli chodzi o prawa LGB gna do przodu. Niedawno przecież wprowadzono równość małżeńską dla wszystkich… o ile są cis. W duchu „równości” i „niedzielenia” obywateli/ek na kategorie postanowiono wprowadzić małżeńskie weto (spousal veto), które wstrzymuje proces tranzycji, jeśli małżonek nie zgadza się na tranzycję drugiego/ drugiej. Tranzycja może zostać rozpoczęta dopiero po rozwodzie, a prawo tym samym namaszcza jedną osobę do podejmowania decyzji dotyczącej reszty życia drugiej. Tak przecież powinny wyglądać zdrowie związki, prawda?

W Irlandii: prawna pustka

W sąsiedniej Irlandii jest gorzej, dużo gorzej. Irlandia pozostaje jednym z ostatnich europejskich krajów, które nie tylko nie posiadają żadnego prawa regulującego uzgodnienie płci, ale też najzwyczajniej tranzycja jest tam niemożliwa. Oznacza to, że wiele osób, pomimo zmiany ciała, stosowania hormonów i przechodzenia operacji zwyczajnie nie ma możliwości zmiany swoich danych osobowych. Dr Lydia Foy, znana w tym kraju postać, od ponad 20 lat walczy o uznanie swojej tożsamości płciowej przed sądem. Dopiero w 2013 r. irlandzki parlament zobowiązał się do wprowadzenia stosownego aktu prawnego do końca br. Podczas kampanii parlamentarnej w Polsce obiecywano nam drugą Irlandię. W przypadku osób transpłciowych byłoby to urzeczywistnienie najczarniejszego scenariusza. Wprawdzie w Polsce też nie ma ustawy regulującej uzgodnienie płci, władza nie zauważa trans obywateli/ek, ale sądy otworzyły drogę do tranzycji, są procedury. Proces tranzycji więc, choć pełen dziwacznych prawnych zawiłości, jest możliwy i się odbywa.

Malta! Malta!

Na szczęście coraz więcej krajów wychodzi osobom transpłciowym naprzeciw. Po Szwecji i Danii przykładem, i to nie byle jakim, świecić może Malta. To konserwatywne, bardzo religijne postkolonialne państewko (tylko 400 tys. mieszkańców) do niedawna nie miało nawet rozwodów, a pierwsze (różnopłciowe) małżeństwo transkobiety (po tranzycji) miało miejsce w 2011 r. Od zeszłego roku Malta ma związki partnerskie, a kilka tygodni temu tamtejszy parlament zdecydował o wprowadzeniu jednej z najbardziej progresywnych ustaw dla osób trans. Nie tylko pozwala ona na szybkie, jasne uzgodnienie płci na żądanie zamiast konieczności diagnostyki transseksualności czy interwencji medycznych, lecz także otwarcie chroni interpłciowe dzieci przed niechcianymi zabiegami chirurgicznymi. Ochrona ta jest nie tylko kompleksowa, ale praktyczna – oznaczenie płci dziecka następuje dopiero po samookreśleniu tożsamości. Na Malcie ustawodawca rzeczywiście wsłuchał się w realne potrzeby zainteresowanych osób.

*Wiktor Dynarski jest osobą prezesującą Fundacji Trans-Fuzja, działającej na rzecz osób transpłciowych Wymuszona sterylizacja osób transpłciowych starających się o prawną zmianę płci.

 

Tekst z nr 55 / 5-6 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Prześladowanie w pracy to także dyskryminacja

Tekst: Krzysztof Śmiszek

 

 

Większość gejów i lesbijek w Polsce ukrywa prawdę o swojej orientacji seksualnej przed swoimi pracodawcami oraz kolegami i koleżankami z pracy. Jednakże czasami bywa, że ktoś „życzliwy“ pomoże nam w coming oucie w miejscu pracy i nasza orientacja staje się tajemnicą poliszynela. Coraz częściej także zdarza się, że osoby homoseksualne nie obawiają się ujawnienia swojej tożsamości psychoseksualnej i wprost informują swoich przełożonych i współpracowników o swoim życiu. Z reakcją otoczenia na te informacje bywa różnie. Niestety, niejednokrotnie zdarza się, że geje i lesbijki spotykają się z wrogimi i homofobicznymi reakcjami kolegów i koleżanek. Czasami, w ekstremalnych przypadkach, homofobia w pracy przybiera wręcz rozmiary przestępstwa.

Jak zatem skutecznie bronić się przed takimi zachowaniami i jak dochodzić swoich naruszonych praw?

Należy pamiętać, że wszelka dyskryminacja w zatrudnieniu, także ze względu na orientację seksualną, jest bardzo wyraźnie zabroniona. Stanowi tak najważniejszy polski akt prawny regulujący stosunki prawne w zatrudnieniu, jakim jest Kodeks pracy. Kodeks ten uznaje homofobiczne zachowania w zakładzie pracy za dyskryminację. Wrogie zachowanie pracodawcy, czy też współpracowników motywowane homoseksualną orientacją innego pracownika może przybrać różne formy – od słownych zaczepek i niewybrednych żartów aż po psychiczną i fizyczną przemoc. Polskie prawo pracy zobowiązuje każdego pracodawcę do uczynienia zakładu pracy środowiskiem wolnym od dyskryminacji i przyjaznym wszystkim osobom, także gejom i lesbijkom. Tak więc pierwszym krokiem w dochodzeniu swoich praw jest zgłoszenie tego faktu (najlepiej na piśmie) przez ofiarę dyskryminacji bezpośredniemu przełożonemu. W przypadku braku stanowczej lub skutecznej reakcji ze strony pracodawcy każdy, kto czuje się ofiarą dyskryminacji ze względu na orientację seksualną może wnieść sprawę do sądu pracy i domagać się odszkodowania za nierówne traktowanie. Jeżeli dyskryminacja przyjmuje drastyczną formę, można oczywiście zgłosić ten fakt na policję lub do prokuratury. Ważne jest, aby ofiara dyskryminacji zachowała dowody np. w postaci obraźliwych listów lub emaili, które otrzymywała od pracodawcy czy współpracowników. Bardzo dużą wartość dowodową będą miały także zeznania świadków, którzy mogliby potwierdzić informacje dyskryminowanego pracownika. Należy pamiętać, że osoba dyskryminowana powinna tylko uprawdopodobnić fakt zaistnienia dyskryminacji. Nowe przepisy prawa pracy przerzuciły ciężar udowodnienia niedyskryminowania na pracodawcę.

Na koniec, należy pamiętać, że skorzystanie z przysługującego prawa do wniesienia pozwu o odszkodowanie do sądu pracy nie może być powodem do gorszego traktowania pracownika. Prawo pracy w bardzo skuteczny sposób chroni pracowników przed zemstą i odwetem ze strony pracodawców za wystąpienie przeciwko nim, dając możliwość ponownego wystąpienia do sądu o ochronę przed takim działaniem.

Poradnictwo prawne dla ofiar dyskryminacji

Jesteś dyskryminowana/dyskryminowany z powodu swojej orientacji seksualnej? Jesteś ofiarą przemocy z tego powodu? Chcesz dochodzić swoich praw, ale nie orientujesz się w gąszczu przepisów? Grupa Prawna Kampanii Przeciw Homofobii prowadzi bezpłatne stacjonarne poradnictwo prawne dla ofiar dyskryminacji na tle orientacji seksualnej. Zakres udzielanych porad prawnych obejmuje prawo pracy, prawo karne, cywilne, mieszkaniowe i administracyjne. Dyżury naszych prawników odbywają się w środę i czwartek każdego tygodnia w godzinach 18.00-20.00 w siedzibie naszej organizacji, ul. Wołoska 58/62 m. 5, Warszawa. Zachęcamy do korzystania z ich usług, najlepiej po wcześniejszym kontakcie telefonicznym (22 423 64 38) lub e-mailowym: [email protected]. Porady prawne udzielane są drogą elektroniczną pocztową, stacjonarnie oraz w wyjątkowych wypadkach – telefonicznie. Więcej informacji na www.mojeprawa.info

Poradnictwo prawne Kampanii Przeciw Homofobii jest dofinansowane przez Fundację im. Stefana Batorego.

Tekst z nr 3 / 7-8 2007.

Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

HIV wciąż zabija

Od jakiegoś czasu ponownie wzrasta liczba zakażeń HIV w Polsce. Przez ponad 20 lat epidemii, która nas podobno tak szczęśliwie ominęła, nauczyliśmy się żyć ze świadomością, że można się w miarę skutecznie leczyć, że ten wirus nie jest już niebezpieczny, i że nie jest już stygmatyzującym śmiertelnym zagrożeniem, a ledwie jedną z wielu chorób przewlekłych. Tekst: Marcin Sobczyk

 

Foto: Oiko Petersen

 

Ale on wciąż zabija. Do końca maja tego roku zgłoszono 10.150 zakażeń, a 816 spośród 1.778 chorych na AIDS zmarło. Wg Krajowego Centrum ds. AIDS, aby otrzymać faktyczną liczbę zakażonych, trzeba oficjalne dane pomnożyć przez trzy, co wciąż pokazuje, że HIV w Polsce jest daleko mniejszym problemem niż u sąsiadów, tak na wschodzie, jak i zachodzie.

Tymczasem atmosfera ciszy wokół HIV/AIDS sprawia, że wiele osób zaczyna bagatelizować wirusa, myśląc, że wystarczy wziąć parę tabletek, by pozbyć się problemu. Wielu zaś w ogóle nie zaprząta sobie tym głowy i podejmuje ryzykowne zachowania, nie wierząc w zagrożenie.

Wstyd się przyznać

„Zaraziłem się na studiach, pewnie przy ćwiczeniach“, powiedział mi niedoszły lekarz, lat 33. Ale jego były chłopak nie potwierdza tej wersji, malując dość rozwiązły portret swojego byłego partnera.

Według ostatnich danych, notuje się wzrost zakażeń wśród heteroseksualistów, a wśród nowo zakażonych grupy mężczyzn hetero- i homoseksualnych są mniej więcej równe. Mimo swojego uspokajającego wydźwięku, te dane powinny alarmować. W końcu wśród ogółu mężczyzn tylko ok. 5 procent to geje.

W całym zachodnim świecie, również w Polsce, wzrasta też liczba zachorowań na syfilis wśród gejów. Mimo znacznie większej zakaźności tej choroby, oznacza to, że coraz większa grupa gejów prezerwatywami się specjalnie nie przejmuje.

Fuck flu

Jest też spora grupa takich, którzy wręcz chcą się zarazić albo chcą zarazić innych. Jest ich tak dużo, że doczekali się własnego określenia – bug chasers (szukający robaka – to ci, którzy chcą się zarazić) i gift givers (obdarzający). HIV jako dar? W tym środowisku jest on traktowany prawie jak zwycięski plemnik.

„O tak, teraz będziesz miał moje brudne aidsowe dzieci!“ opisuje swoje seksualne podboje seropozytywny homoseksualista. Po ok. sześciu tygodniach następuje „fuck flu“ – postosunkowa grypa. Nazywa się bezpiecznie. Ale ta „grypa“ to ostra choroba retrowirusowa, bardzo gwałtowna reakcja organizmu na pojawienie się w nim wirusa HIV.

„Dziewięć dni (po stosunku z zakażonym) zaczęła mnie boleć głowa. Fuck flu bardzo mnie dotknęła. Ale mimo tego odczuwanego bólu, tylko się uśmiechałem. Wirus przejął kontrolę nad moim ciałem, a ja byłem twardy i gotowy“, napisał internauta na portalu dla chcących się zarazić, barebackbug.net.

Zwykle ostra choroba retrowirusowa przychodzi do sześciu tygodni od zarażenia. Większość nowych zarażonych bagatelizuje ją, myśląc, że to grypa, i zaraża kolejne osoby. Część zaraża zupełnie świadomie. Portal dla bug chaserów pełen jest starych i zupełnie nowych opisów przypadków zakażeń HIV, wszystkie wśród dość rozwiązłych ludzi, z których wielu zaraża również osoby nieświadome co do statusu HIV swojego przypadkowego partnera seksualnego. Niektórzy, korzystając z anonimowości internetu, przyznają się, że kłamią i nie ujawniają swojego zakażenia, byleby tylko przekazać wirusa dalej i wprowadzić prawdopodobnie niezakażonego partnera do „POZ brotherhood“, czyli „bractwa pozytywnych“.

Artykuł 161 KK

„Kto, wiedząc, że jest zarażony wirusem HIV, naraża bezpośrednio inną osobę na takie zarażenie podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech“. Tak mówi kodeks karny, ale w ostatnich latach, poza przypadkami desperatów szarpiących się z policjantami, nie było w Polsce spraw sądowych, w których zarażony skarżyłby zarażającego. A przecież ze statystyk wynika, że w Polsce prawie codziennie jeden gej zaraża drugiego.

Często jednak ilość partnerów seksualnych nie pozwala na ustalenie, od kogo HIV się złapało. Większość ludzi nie jest też pewna swojego zdrowia i regularnie się nie bada. W Polsce, poza bardzo ograniczonymi w zasięgu warsztatami organizowanymi swego czasu przez Lambdę, nie są również podejmowane żadne działania zachęcające w szczególności środowisko homoseksualne do świadomych wyborów w kwestii HIV.

Ostatnia kampania Krajowego Centrum ds. AIDS, „ABC zapobiegania AIDS“, ograniczyła się do przedstawienia ogółowi społeczeństwa trzech istniejących możliwości.

„Proponujemy A – Abstynencję seksualną, B – zachęcamy do Bycia wiernym jednemu partnerowi, C – nawołujemy do zabezpieCzania się prezerwatywą“, mówiła na konferencji prasowej Anna Marzec-Bogusławska, dyrektorka Krajowego Centrum ds. AIDS. „Namawiamy też do zrobienia testu w kierunku HIV, jeśli ktoś chociaż raz zmienił partnera seksualnego lub miał inne ryzykowne zachowania“. Ale ta oferta, szczególnie jej opcje A i B popierane przez społeczną naukę Kościoła, może nie być najbardziej skuteczna w grupie, która zaraża się najczęściej – ludzi w najbardziej aktywnym seksualnie wieku 18-29 lat. Z pewnością nie przejmą się nią również bug chaserzy.

Strój kosmonautki

W Polsce każdy, kto się do leczenia kwalifikuje, nawet jeśli nie jest ubezpieczony, ma prawo do bezpłatnej terapii HAART (Highly Active Anti-Retroviral Therapy, czyli leczenia koktajlem różnych leków). Ta terapia umożliwia nałożenie kagańca na HIV i zahamowanie replikacji wirusa, aż do stanu niewykrywalności dostępnymi obecnie testami. Umożliwia normalne życie.

Ale tylko niektórym. W bardzo wielu przypadkach pojawia się lekooporność i wirus ponownie się namnaża. Sama terapia łączy się z ryzykiem wielu powikłań, od złego samopoczucia i wysypki po uszkodzenie wątroby.

Życie z HIV łączy się też z upokorzeniami. Wiele HIV-dodatnich osób wspomina o problemach nawet z leczeniem zębów.

„Ówczesna wiceminister zdrowia przysyłała samochód, który przywoził (mieszkańców ośrodka dla HIVdodatnich) do Warszawy do dentysty. Tam czekała pani ubrana w strój kosmonautki“, wspomina w niedawnym artykule w Rzeczpospolitej Wojciech, sześćdziesięciolatek, który żyje z wirusem już dwadzieścia lat.

Najgroźniejsze jednak jest to, że jest dwudziestotysięczna grupa Polaków, którzy nie wiedzą, że mają HIV. Żaden z trzech Polaków, u których w maju rozpoznano pełnoobjawowy AIDS, nie był wcześniej leczony, a dwóch z nich najprawdopodobniej nie wiedziało o swoim zakażeniu zanim nie zachorowali na AIDS. W kontaktach z nimi nikt nie ubierał stroju kosmonauty. Część uprawiała z nimi seks bez prezerwatywy. Dowiedzą się o tym dopiero za kilka lat.

Lesbijki a HIV

Bezpieczniejszy seks i ryzyko zakażenia wirusem HIV to sprawy, o których większość lesbijek nie myśli zbyt wiele. Wynika to z niebezpiecznego przesądu, że nie można zakazić się HIV poprzez lesbijskie kontakty seksualne. Tymczasem bycie lesbijką nie działa jak prezerwatywa. Wiele lesbijek miało heteroseksualne kontakty z mężczyznami, jeszcze przed ujawnieniem. Bycie lesbijką nie usuwa automatycznie ryzykownych rzeczy, które robiły przedtem. Niestety, nie chroni też przed gwałtem. Homoseksualne kobiety mogą się zakazić i zakażają się HIV przez ryzykowne praktyki seksualne czy wspólne używanie tych samych igieł i strzykawek. Zakażenie jest możliwe, gdy zainfekowane wirusem HIV płyny ustrojowe, takie jak krew, mleko kobiece lub wydzielina pochwy i szyjki macicy, dostaną się do organizmu partnerki – np. poprzez wstrzyknięcie zakażonej krwi lub sztuczne zapłodnienie, lub też poprzez kontakt płynów z błoną śluzową. Zakażenie może nastąpić podczas seksu oralnego w czasie menstruacji lub wspólne używanie “zabawek” seksualnych służących do penetracji.

 

Tekst z nr 3/7-8 2007.

Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

WIEM, ŻE JESTEM UPRZYWILEJOWANY

Adwokat PAWEŁ KNUT opowiada o najważniejszych sprawach prawnych Kampanii Przeciw Homofobii, a także o tym, jak to jest być heterykiem – działaczem LGBT

Tekst: Mariusz Kurc

 

Foto: Rita – Photography on Demand

 

Paweł Knut jest adwokatem. Ma 30 lat, z czego ostatnich 8 spędził, pracując dla Kampanii Przeciw Homofobii.

Paweł jest hetero. Od tego zaczynamy rozmowę. Pytam, czy zna innych heteryków wśród działaczy LGBT. Bo działaczki LGBT – heteryczki, to są, znam co najmniej kilka. Ale heteryk? Nie kojarzę. Zdarzało się, że przy konkretnych sprawach współpracowałem z heteroseksualnymi prawnikami, ale żaden z nich nie był na stałe związany z żadną organizacją LGBT.

Jak trafił do KPH? Kończyłem studia prawnicze. Równolegle studiowałem psychologię i historię sztuki. Wahałem się, czy chcę dalej pójść ścieżką prawniczą. Miałem już wówczas doświadczenie pracy w kancelariach. Zaczynałem rozumieć, co lubię w tym zawodzie. Wspomaganie bogatych ludzi, którzy korzystają z prawników, by jeszcze bardziej pomnożyć majątek, nie bardzo mi się uśmiechało. Za to ochroną praw człowieka, w tym LGBT, interesowałem się już od jakiegoś czasu. Pewnego dnia odkryłem na portalu ngo.pl, że KPH szuka prawnika wolontariusza. Postanowiłem spróbować. Nie miałem poczucia, że wybieram „nieortodoksyjną” ścieżkę. Rodzice wspierali mój wybór, mam to szczęście, że dorastałem w domu otwartym na różnorodność. Na psychologii, gdzie atmosfera generalnie była bardziej przyjazna, poznałem dwóch gejów, którzy nie obawiali się mówić o sobie. To byli pierwsi geje w moim życiu, ale pomyślałem tylko: no tak, statystycznie rzecz biorąc, spotkanie osób LGBT powinno się prędzej czy później zdarzyć i to jest właśnie ten moment.

Czasem również ja muszę się wyoutować

Dziś Paweł zna dziesiątki, jeśli nie setki historii osób LGBT. Dzięki pracy w KPH choć trochę lepiej rozumiem, jak to jest nie móc powiedzieć otwarcie rodzinie o swojej orientacji, iść z duszą na ramieniu ze swoją drugą połówką za rękę przez miasto, czy oglądać się przez ramię przy wychodzeniu w nocy z lokalu LGBT.

Zajmowanie się ochroną prawną osób LGBT pociąga mnie również dlatego, że jest wypełnianiem luk w systemie prawa, kombinowaniem, jak dołożyć kolejną cegiełkę, by budowana konstrukcja stała się wyższa i stabilniejsza. Praca w KPH to też obserwowanie zmieniających się norm obyczajowych w naszym kraju. Stosunek do osób LGBT jest dla mnie papierkiem lakmusowym kondycji naszego społeczeństwa, stosunku do mniejszości. Nie chcę, by zabrzmiało to górnolotnie, ale uważam, że m.in. w organizacjach LGBT, często niepozornych i niewielkich, tworzy się współczesna historia Polski.

Regularnie słyszę, że moja praca jest postrzegana jako wyjątkowa dlatego, że jestem mężczyzną heteroseksualnym. Jest to oczywiście dla mnie miłe, ale jednocześnie dość kłopotliwe. Nie do końca bowiem czuję, że jest coś wyjątkowego w mojej obecności w tym miejscu. Wręcz przeciwnie, jeśli wziąć pod uwagę, że jestem heteroseksualnym, wykształconym i pochodzącym ze szczęśliwej rodziny mężczyzną, można uznać, że jestem na uprzywilejowanej pozycji i może wręcz być mi nieco łatwiej wykonywać taką pracę. Nie musiałem przezwyciężać uprzedzeń, mam pełne prawa.

Tłumaczę to sobie jednak tak, że przynajmniej na razie moja obecność jest uzasadniona, bowiem robię rzeczy, na które nieheteroseksualni prawnicy być może nie mogą sobie jeszcze pozwolić, z uwagi na to, że zazwyczaj wciąż mają – w sensie zawodowym i prywatnym – dużo do stracenia. W tym momencie chylę czoła przed Krzyśkiem Śmiszkiem i innymi, którzy jednak mieli tę odwagę. (Krzysztof Śmiszek był w 2003 r. założycielem i pierwszym szefem Grupy Prawnej KPH – przyp. „Replika”). Mam nadzieję, że jeśli takie osoby zaczną częściej pojawiać się w organizacjach, wyczuję ten moment i zamiast zastępować ich głos w dyskusji na temat ochrony praw osób LGBT, zrobię dla nich przestrzeń.

Wyobrażam sobie, że pracując w takiej organizacji Paweł bywa czasem brany za geja. Tak, to się czasem zdarza. Ciekawe doświadczenie – polecam wszystkim, którzy sądzą, że nie ma nic wielkiego w powiedzeniu o swej orientacji (śmiech). Myślę, że część osób, z którymi współpracuję, przyjmuje „z automatu”, że jestem gejem. Niekiedy dopiero po latach ktoś nagle „odkrywa”, że jest inaczej. W zeszłym miesiącu rozmawiałem z dziennikarzem, z którym znam się od dawna. Zadzwonił mój telefon i powiedziałem: „Przepraszam, muszę odebrać, to moja partnerka”. Zobaczyłem na jego twarzy wielkie zdziwienie. Obu nas to rozbawiło. A czy był podrywany przez gejów? Tak, to też się zdarza. Gdy wyczuwam, że coś jest na rzeczy, robię po prostu coming out – i sprawa z głowy (uśmiech).

Ponad 350 spraw rocznie

Gdy w 2011 r. trafiłem do KPH, zacząłem pracować w Grupie Prawnej kierowanej przez radczynię prawną, Zofię Jabłońską. Bardzo wiele jej zawdzięczam. Szybko dopuściła mnie do prowadzonych spraw, już po paru tygodniach wsiąkłem na dobre. Gdy w 2015 r. Zofia odeszła do Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego, stałem się jej następcą.

Ilość obsługiwanych przez nas spraw stopniowo rośnie. W zeszłym roku udzieliliśmy ok. 350 porad prawnych, co oznacza przynajmniej jedną poradę dziennie. Równolegle prowadzimy kilkanaście postępowań sądowych w różnych miejscach Polski, a także przygotowujemy raporty dla krajowych i zagranicznych instytucji. Zwiększenie naszych „mocy przerobowych” jest możliwe dzięki dołączeniu do zespołu drugiej prawniczki, adwokatki Karoliny Gierdal. We dwójkę, wspólnie z zespołem wolontariuszy – m.in. Barbarą, Marcinem, Maciejem, Kubą i Łukaszem – staramy się realizować działania prawne organizacji.

Paweł tłumaczy mi, że wszystkie sprawy można z grubsza podzielić na trzy grupy:

  1. sprawy dotyczące przestępstw z nienawiści – pobicia, znieważenia, nękania. Tych spraw jest wciąż dużo – ponad 100 rocznie, a to i tak pewnie wierzchołek góry lodowej, bo w większości przypadków pokrzywdzeni boją się szukać pomocy czy sprawiedliwości;
  2. sprawy z zakresu prawa pracy dotyczące dyskryminacji w miejscu zatrudnienia; tu stopniowo liczba spraw maleje; być może dlatego, że od 15 lat obowiązuje Kodeks pracy z zakazem dyskryminacji ze względu na orientację seksualną i świadomość społeczna tego przepisu rośnie;
  3. sprawy z zakresu prawa rodzinnego, w których pary tej samej płci chcą albo jakoś uregulować swą sytuację prawną (np. wydziedziczyć homofobicznych członków rodziny), albo sytuację prawną swych dzieci; albo chcą wziąć ślub za granicą – i potrzebują porady. Liczba takich spraw zdecydowanie rośnie.

 

5 precedensowych postępowań

 

Razem z Pawłem ustalamy pięć najważniejszych spraw w obecnej dekadzie, w które zaangażowana była Kampania Przeciw Homofobii.

Pierwszy azyl w Polsce dla geja (2012)

Wilson Seki jest pierwszą osobą LGBT, która uzyskała w Polsce azyl ze względu na swą orientację. Wilson pochodzi z Ugandy. Był tam prześladowany za to, że jest gejem i aktywistą LGBT. Przyjaźnił się z Davidem Kato, ugandyjskim działaczem LGBT zamordowanym przez nieznanych sprawców 26 stycznia 2011 r. Polska udzieliła Wilsonowi azylu po wielomiesięcznym procesie, w którym otrzymał wsparcie prawne KPH. Sprawa Wilsona przypadła na początek mojej pracy dla KPH. Pamiętam, jak Wilson przyszedł do naszego biura z listem zawierającym rozstrzygnięcie w ręku. Było ono napisane po polsku. Wilson widział tylko, że było długie, przez co był przekonany, że jest odmowne. Miał łzy w oczach. Rzuciliśmy się, by zacząć go pocieszać, aż w końcu ktoś spojrzał na dokument: „Czekajcie, wygraliśmy!” (O sprawie Wilsona Seki pisaliśmy w numerze 38 „Repliki”)

Pięć par jednopłciowych walczy o uznanie swych związków przed Trybunałem w Strasburgu (2015-?)

W 2015 r. pięć par jednopłciowych zgłosiło się do urzędów stanu cywilnego z zamiarem zawarcia związku małżeńskiego. Oczywiście, wszystkie spotkały się z odmową. Po przegraniu postępowań sądowych w kraju pary wniosły skargi przeciwko Polsce do Trybunału w Strasburgu, zarzucając brak wprowadzenia jakichkolwiek uregulowań prawnych dla związków tej samej płci. Wszystkie pary wraz ze swymi pełnomocnikami działają według jednej strategii, stanowiąc Koalicję na rzecz Związków Partnerskich i Równości Małżeńskiej. Paweł jest pełnomocnikiem jednej z par i pod auspicjami KPH i Miłość Nie Wyklucza koordynuje całość prac Koalicji. Skargi zostały przyjęte i oczekują na rozpoznanie przez Trybunał. Potrwa to pewnie jeszcze kilka lat. Zakładamy, że mamy szanse na wygraną. W podobnej sprawie, dotyczącej Włoch, Trybunał nakazał wprowadzenie uregulowań. Włochy w ciągu pół roku przyjęły związki partnerskie. („Replika” opublikowała wywiady z trzema spośród tych pięciu par – z Krzysztofem Łosiem i Grzegorzem Lepianką w numerze 59, z Barbarą Starską i Cecylią Przybyszewską w numerze 60 oraz z Wojciechem Piątkowskim i Michałem Niepielskim w numerze 67)

Sprawa Jakuba Lendziona – sąd uznaje odpowiedzialność szkoły za brak reakcji na homofobię (2017)

Sprawa bez precedensu w Polsce. Jakub Lendzion, uczeń jednego z warszawskich techników, po zrobieniu coming outu spotkał się z homofobicznymi atakami ze strony innych uczniów. Informował o tym władze szkoły, które jednak nie podjęły żadnych działań. Kilka lat po skończeniu szkoły Jakub, wraz z pomocą KPH, złożył do sądu pozew. Nie domagał się pieniędzy, lecz przeprosin i uznania, że szkoła złamała prawo, nie reagując na homofobię. Kuba miał wszystko udokumentowane – emaile i posty na Facebooku, w których informował o całej sytuacji. Z uwagi na brak przepisów zakazujących dyskryminacji w obszarze edukacji, musieliśmy poszukać innych środków ochrony. Uznaliśmy, że to, co spotkało Kubę, stanowiło naruszenie jego dóbr osobistych. Proces trwał dwa lata, ale okazał się dla Kuby korzystny. Sąd wytyczył standard zachowania szkół w takich sytuacjach. Ich obowiązkiem jest nie tylko przeciwdziałanie homofobicznej przemocy, ale także przekazywanie uczniom zasad szacunku i tolerancji dla osób LGBT tak, by do podobnych zdarzeń nie dochodziło. Szkoła musiała przeprosić Kubę, który był w tej sprawie reprezentowany przez Pawła. (O sprawie Jakuba Lendziona „Replika” pisała w numerze 71).

Pobił geja i… trafił do KPH na spotkanie edukacyjne o homofobii (2018)

Chłopak wyszedł z klubu gejowskiego i tuż obok natknął się na grupę pijanych mężczyzn. Zaczęli go wyzywać, następnie jeden podbiegł i zaczął go bić. Chłopak zdołał uciec i po chwili zawiadomić policję, która błyskawicznie zjawiła się pod klubem i zatrzymała sprawców. Ten zaatakowany chłopak skontaktował się z KPH. Zapewniliśmy mu pomoc prawną. Sporządziliśmy prywatny akt oskarżenia. Miałem okazję reprezentować go przed sądem. W trakcie procesu sprawca zaproponował pojednanie się, by uniknąć skazania. Przystaliśmy na to rozwiązanie pod warunkiem zapłacenia przez niego odszkodowania oraz odbycia spotkania edukującego z osobami z KPH. Sąd zaakceptował takie zakończenie sprawy i strony zawarły ugodę. Kilka tygodni później odbyliśmy umówione spotkanie. Jak się okazało, była to pierwsza w życiu tego mężczyzny okazja do rzeczowej .rozmowy o tym, czym jest orientacja seksualna, jaka jest sytuacja osób LGBT w Polsce, a także jakie są konsekwencje homofobii. Jedno dwugodzinne spotkanie nie zmieni raczej człowieka, ale mamy nadzieję, że nasz rozmówca przynajmniej nie będzie już stosował przemocy.

Sprawa drukarza z Łodzi – potwierdzenie ochrony przed dyskryminacją w dostępie do usług (2018)

Fundacja LGBT Business Forum zleciła druk plakatu zawierającego jej logo i nazwę. Drukarz odmówił, stwierdzając, że nie będzie „promował” swą pracą ruchu LGBT. W polskim systemie prawnym nie ma przepisów, które wprost chroniłyby przed dyskryminacją ze względu na orientację seksualną w dostępie do dóbr i usług. Po interwencji ze strony Rzecznika Praw Obywatelskich, Policja zdecydowała się na wniesienie do sądu wniosku o ukaranie za popełnienie wykroczenia, polegającego na nieuzasadnionej odmowie świadczenia usług. Wówczas do sprawy przyłączyła się KPH, zapewniając organizacji pomoc adwokata, czyli Pawła. Mimo zaangażowania się w sprawie po stronie drukarza konserwatywnej organizacji Ordo Iuris oraz ministra sprawiedliwości sprawa została wygrana. Kończące postępowanie orzeczenie Sądu Najwyższego było jasne: drukarz popełnił wykroczenie i słusznie został uznany za winnego. Argumentacja ta została następnie wykorzystana przez nas w tożsamej sprawie instruktora krav magi z Poznania, który odmówił świadczenia usług dla Grupy Stonewall. Podobnie jak w sprawie drukarza, sądy poznańskie uznały, że odmowa stanowiła wykroczenie.

Obie sprawy pełnią dużą rolę edukacyjną. Wiele osób przyjmuje bowiem fałszywie „liberalną” postawę. Mówią: „To jego prywatna drukarnia, może drukować, co chce i odmawiać, komu chce, a ta organizacja mogła przecież wydrukować ulotkę gdzie indziej”. Zapominają jednak, że każda firma w Polsce musi działać w granicach prawa. Tak jak nie może być piekarni, która chleb sprzedaje tylko białym, ani restauracji, która odmawia wstępu np. katolikom, tak nie może być drukarni, która „z założenia” tęczowych materiałów nie drukuje.  

 

Tekst z nr 78 / 3-4 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

BARBECZKA

Emilia Wiśniewska miała nie dostać pracy w warszawskim Barze „Studio”, ponieważ jest osobą trans. Gdy napisała o tym na FB, „Studio” zrozumiało swój błąd. Ekipa lokalu przeszła szkolenie antydyskryminacyjne. Emilia została zatrudniona

Tekst: Mariusz Kurc

 

Emilia Wiśniewska za barem w „Studio”. Foto: Joanna Berg

 

Bar „Studio” to jeden z warszawskich lokali o reputacji LGBT-friendly. Regularnie odbywa się tu wiele kulturalnych wydarzeń, w tym również queerowe – np. Whatever Queer Festival czy konkurs vogueingu. Nic więc dziwnego, że „Studio” znalazło się na liście Emilii Wiśniewskiej, transpłciowej dziewczyny. Zrobiłam sobie „tęczową” listę potencjalnych miejsc, gdzie mogłabym się zgłosić do pracy bez obawy o dyskryminację – od lokali gastronomicznych przez organizacje pozarządowe na sklepach ezoterycznych skończywszy. Bo jeśli jesteś trans, to niestety, potraktowanie cię przez pracodawcę bez uprzedzeń nie jest oczywistością.

Kwestia coming outu pojawia się zaraz na początku

Gdy „Studio” ogłosiło, że szuka barbacka, ucieszyłam się. Barback (barbek) to pomoc ekipie barmańskiej – pilnuje, by w lodówkach na barze było pełno, uzupełnia zapas butelek pod ręką barmanów czy beczek z piwem, sprząta szkło ze stolików, przygotowuje produkty, z których barman robi drinki. Barback to stanowisko postrzegane jako męskie, bo czasem potrzeba więcej siły, by np. beczkę – 42 kg – donieść. Ale przecież nie chodzi o siłę koniecznie mężczyzny, tylko po prostu o siłę. Jeśli kobieta jest silna, to może być barbeczką – jak Emilia sama siebie teraz nazywa.

Emilia nosi się z zamiarem tranzycji w przyszłości. Prawo „widzi” Emilię jako mężczyznę, w jej dokumentach są męskie dane. Dlatego kwestia coming outu pojawia się zaraz na początku. Gdy startowałam do pracy, o której wiedziałam na 100%, że jest LGBT-friendly, to podawałam od razu swoje żeńskie dane, jakich na co dzień faktycznie używam. W przypadku „Studia” miałam niemal pewność – tak na 80%, więc nauczona doświadczeniem koleżanek trans postanowiłam wysłać dane zgodne z dokumentami, a potem, podczas rozmowy rekrutacyjnej najpierw omówić kwestie merytoryczne (charakter pracy) i organizacyjne (terminy, wynagrodzenie) i dopiero na koniec, jeśli pójdzie dobrze – wyoutować się; powiedzieć, że jestem trans i chciałabym, by zwracano się do mnie kobiecym imieniem – Emilia.

Tak właśnie Emilia zrobiła, gdy szefowa baru w „Studiu” zaprosiła ją na rozmowę. Dogadałyśmy się bez trudu, wyoutowałam się i nie zauważyłam, by to zrobiło jakieś szczególne wrażenie. Umówiłyśmy się na dni próbne, byłam dobrej myśli. Kilka godzin później Emilia odebrała sms od szefowej baru. Stwierdziła, że ja jako dziewczyna nie mogę wykonywać tej pracy. Zgrzyt! Zwłaszcza, że nie zaznaczono w ofercie, iż szukają koniecznie mężczyzny (musieliby udowodnić, że tylko mężczyzna jest w stanie wykonywać tę pracę, co byłoby raczej trudne). Nie mówiąc już o tym, że warunki fizyczne Emilia ma odpowiednie.

Zadzwoniłam do szefowej baru. Starała się mnie nie urazić, ale wychodziło jej słabo. W końcu powiedziała, że chciałaby… ochronić mnie przed docinkami ze strony niefajnych klientów (barbeczka ma dosyć niewielki kontakt z klientami) oraz ze strony zespołu, który mógłby kogoś takiego nie przyjąć. Nie mogłaby zagwarantować, że nic nieprzyjemnego mnie nie spotka ze strony zespołu i stwierdziła, że mogłabym być postacią konfliktogenną, a ona nie może sobie pozwolić na konflikty w zespole, który ma pracować harmonijnie.

Zamurowało mnie. Odparłam tylko, że powinni chyba zadbać, by ich miejsce było przyjazne również dla osób trans. Odpowiedziała, że ta sytuacja jej to uświadomiła, ale… Pomyślałam: skoro tak reaguje lokal z mojej cudownej listy, to gdzie ja znajdę pracę? Jeszcze tego samego dnia wrzuciłam post na FB:

„7 listopada 2017 r.: Bar „Studio”, w którym dzisiaj miałam rozmowę o pracę, wyoutowałam się na jej koniec i umówiłam się na dni próbne w weekend, już po południu poinformował mnie, że nie może sobie pozwolić na ryzyko konfliktów w zespole, a transka w jego składzie to za duże ryzyko, że takie konflikty wystąpią. Zaczęło się zresztą od wymówek, że barback to stanowisko pracy wymagające siły fizycznej, więc nie dla kobiety – popytałam, podrążyłam i wyszło szydło z worka. Dwie trzecie gadki menedżerki zajęła pokraczna troska o mnie, żeby nie było mi źle w miejscu pracy. Na moją sugestię, że chyba potrzebują warsztatów z Trans-Fuzją, odpowiedziała, że tak, i że ta sytuacja zwróciła jej uwagę na tę potrzebę. Ciekawe, czy się ogarną do następnego queerowego wydarzenia, jakie będą u siebie gościć.”

Warto było publikować post

Pod postem rozpętała się burza, „Replika” wtedy też napisała o sprawie na FB. Zadzwoniło do mnie szefostwo Studia – Zuzanna Mockałło i Grzegorz Lewandowski. Poprosili o spotkanie. Zgodziłam się. Przyszła też szefowa baru, zestresowana i przejęta. Powtarzała, że odmówiła, bo nie chciała, by spotkały mnie nieprzyjemności. Ale przecież to właśnie ona zrobiła mi „nieprzyjemność”… Mam już parę lat doświadczenia funkcjonowania jako wyoutowana osoba trans. Szefowa baru niepotrzebnie próbowała wejść w moje buty, bo to ja wiem, jakie są moje potrzeby i trudności związane z pracą – najpoważniejszą jest samo jej znalezienie, poważniejszą niż z góry założone nieprzyjemne sytuacje. Jednak udało nam się całą sytuację przegadać i wyklarować. Ja miałam przy tym możliwość naświetlenia jej, co dla mnie nie było OK w jej zachowaniu.

Już następnego dnia bar „Studio” opublikował oświadczenie:

„9 listopada 2017 r.: Jest czwartek. We wtorek okazało się, że nie jesteśmy do końca gotowi do prowadzenia miejsca o jakim marzymy: tworzącego mądrzejszy świat i… otwartego na różnorodność. Do tej pory konsekwentnie nie komentowaliśmy sytuacji, bo przez ostatnie dwa dni wyjaśnialiśmy, co się stało i staraliśmy się dobrze zrozumieć (ekspertom dziękujemy za wsparcie), na czym polegały nasze błędy i jak możemy je naprawić.

Musimy nazwać rzeczy po imieniu. W trakcie rekrutacji dyskryminowaliśmy Emilię. Nie udajemy, że nic się nie stało, nie unikamy odpowiedzialności, chcemy poprawić to, co zepsuliśmy. Spotkaliśmy się z Emilią, przeprosiliśmy. Nasze spotkanie przerodziło się w rozmowę o tym, co razem możemy zrobić, by choć trochę zmienić nasz świat.

Staramy się tworzyć miejsce, które bierze odpowiedzialność za siebie i rzeczywistość wokół. Wiemy, że chcemy żyć w świecie, w którym wszyscy, bez względu na orientację seksualną, płeć, wyznawaną religię, światopogląd „mogą być sobą”. Postanowiliśmy razem wykorzystać doświadczenie ostatnich dni. Chcemy wspólnie pracować nad tym, by lekcja, którą odebraliśmy pomogła innym. Wszystkich zasmuconych historią Emilii i zawstydzonych postawą Baru „Studio” przepraszamy.

Wierzymy, że błędy można i trzeba naprawiać. I to właśnie zrobimy. Zuzanna Mockałło, Grzegorz Lewandowski”

To było naprawdę OK. Uważam, że trzeba mieć odwagę, by otwartym tekstem napisać: „dyskryminowaliśmy Emilię”. Ustaliliśmy, że moje dni próbne jednak dojdą do skutku, tylko wcześniej zespół „Studio”, kilkanaście osób, przejdzie szkolenie antydyskryminacyjne.

Czyli warto było publikować post.

Mieć queerowe przyjaźnie

Emilia częściowo uczestniczyła w szkoleniu błyskawicznie zorganizowanym przez „Studio”. Dotyczyło wszelkiej dyskryminacji, a gdy omawiana była dyskryminacja ze względu na orientację seksualną czy tożsamość płciową – to ja dopowiadałam, uzupełniałam. Zdawałam sobie sprawę, że dla zespołu mogłam być wtedy tą, która naraziła na szwank dobre imię ich fi rmy, tą, przez którą muszą siedzieć na tym szkoleniu. Ale nie dali mi w absolutnie żaden sposób tego odczuć. Byli w porządku. Po dniach próbnych stało się oczywiste, że dostanę tę pracę. Mija właśnie piąty miesiąc. Pracuję.

Co by powiedziała innym osobom trans, szczególnie młodziutkim, nastoletnim?

Ja nie mam najgorzej, bo mam swoje queerowe przyjaźnie i znajomych, mieszkam w dużym mieście, chociaż pochodzę ze wsi kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy. Nad swoją tożsamością płciową zaczęłam się zastanawiać dopiero po przyjeździe do Warszawy na studia, gdy miałam 19 lat, wtedy, gdy miałam już do tego w miarę komfortowe warunki. Wiem, że nie wszyscy je mają. Chciałabym, żeby osoby trans mogły i starały się w sobie podtrzymywać nadzieję na poprawę swojej sytuacji, na znalezienie dla siebie przyjaznego środowiska. To nie wasza wina, jeśli trudno wam z siebie tę nadzieję wykrzesać wbrew okolicznościom, ale też bez niej nie da się żyć. Czasem okoliczności sprawiają, że to jest dla was naprawdę trudne – i to o was, które i którzy tego doświadczacie, w tej chwili myślę. Mi się udało, w wielkiej mierze dzięki stworzeniu sobie sieci wsparcia z innymi osobami trans oraz nieheteronormatywnymi, osobami, które były mi pomocne także w sytuacji zaistniałej wokół mojego przyjęcia do pracy w „Studiu”. Każdemu i każdej z was życzę znalezienia się wśród dobrych, solidarnych, wspierających was osób, z którymi razem będzie wam łatwiej przejść przez ciężkie sytuacje i doświadczenia transfobii i walczyć o siebie.  

 

Tekst z nr 72/3-4 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

ZANIM WYWALCZYMY RÓWNOŚĆ

Jakie kwestie prawne pary tej samej płci mogą uregulować, podpisując określone dokumenty, a jakich nie mogą? Specjalnie dla „Repliki” pisze JAKUB CUPRIAK-TROJAN, prawnik, który zna temat z własnego doświadczenia. Jest gejem, jest w związku od 11 lat, w zeszłym roku wziął ze swym partnerem (Polakiem) ślub w Niemczech. Ponieważ są parą jednopłciową – ich ślub nie ma w Polsce prawnego znaczenia

 

Jeden z argumentów wymienianych przez przeciwników uregulowania instytucji związków partnerskich lub wprowadzenia małżeństw jednopłciowych brzmi tak: „Pary tej samej płci mogą rozwiązać wiele problemów prawnych poprzez zawarcie umów w formie aktu notarialnego, nie ma potrzeby wprowadzania niczego nowego”. Umowy takie miałyby rzekomo wywoływać skutki prawne zbliżone do tych, jakie powstają w wyniku zawarcia małżeństwa.

Jest to oczywiście nieprawda – prawo rodzinne jest osobną dziedziną prawa, odrębną od prawa cywilnego. Stosunki prawne wynikające z prawa rodzinnego, takie jak powinowactwo czy małżeńska wspólność majątkowa, powstają tylko w wyniku zawarcia małżeństwa i nie da się ich zastąpić żadną umową cywilnoprawną. W obecnym stanie prawnym nie ma możliwości uregulowania stosunków majątkowych między partnerami niebędącymi małżeństwem w sposób choćby zbliżony do tego, jak kształtują się one w małżeństwie. Nie da się również w drodze umowy lub testamentu zapewnić partnerce lub partnerowi takich samych praw do dziedziczenia, jakie posiadałby małżonek.

Mimo to wśród par tej samej płci wykształca się powoli praktyka dokonywania pewnych czynności prawnych ułatwiających wspólne funkcjonowanie w obrocie prawnym. Skutki prawne, które te czynności wywołują, są dalece niewystarczające, ale przy braku jakiejkolwiek regulacji związków partnerskich lub małżeństw osób tej samej płci wielu parom nie pozostaje nic innego, jak skorzystać z tych ograniczonych możliwości, które daje prawo polskie. Wbrew powszechnemu mniemaniu partnerzy najczęściej nie zawierają żadnych umów, ale dokonują jednostronnych czynności prawnych – udzielają sobie nawzajem pełnomocnictw i sporządzają testamenty. Czasem składają też oświadczenia dla celów dowodowych.

Pełnomocnictwo

Utrwalenie pełnomocnictwa na piśmie lub w formie aktu notarialnego ma przede wszystkim znaczenie dowodowe – ułatwia wykazanie, że pełnomocnictwo rzeczywiście zostało udzielone.

Zakres pełnomocnictwa zależy od woli mocodawcy. Nie istnieje żaden wzór pełnomocnictwa stosowany powszechnie przez pary tej samej płci. Dobrze jednak pamiętać o zawarciu w pełnomocnictwie kilku elementów, które mogą ułatwić codzienne funkcjonowanie.

Warto udzielić sobie nawzajem pełnomocnictwa:

  • do otrzymywania wszelkich informacji o stanie zdrowia partnerki lub partnera, o udzielonych świadczeniach zdrowotnych oraz do podejmowania wszelkich decyzji związanych z leczeniem, wykonywanymi zabiegami i operacjami, a także do wglądu i odbioru wszelkiej dokumentacji medycznej;
  • do odbioru korespondencji (w tym poleconej i sądowej) i wszelkich przesyłek i przekazów oraz do składania, odbioru i kwitowania oświadczeń i wniosków, podań i wszelkich innych dokumentów (także decyzji administracyjnych) oraz do kwitowania odbioru i zapłaty należności pieniężnych, wystawiania i odbioru faktur;
  • do rejestrowania/wyrejestrowywania samochodów i innych pojazdów mechanicznych;
  • do zastępowania i reprezentowania w postępowaniach przed organami podatkowymi i Zakładem Ubezpieczeń Społecznych;
  • do zameldowywania i wymeldowywania;
  • do zawierania, zmieniania i rozwiązywania umów z dostawcami mediów (gazu, energii elektrycznej, wody, kanalizacji), operatorami sieci telekomunikacyjnych i dysponowania abonamentami i numerami telefonicznymi.

 W zależności od sytuacji majątkowej lub rodzaju prowadzonej działalności zawodowej można też rozważyć udzielenie pełnomocnictwa do zastępowania i reprezentowania przed wszystkimi organami administracji państwowej, samorządowej i spółdzielczej (w tym do składania oświadczeń w sprawach członkostwa, wypowiadania członkostwa itp.), a także sądami (w tym do składania i cofania wniosków o wpis w księgach wieczystych, zamawiania i odbioru odpisów z ksiąg wieczystych oraz innych czynności w postępowaniach wieczystoksięgowych).

Warto pomyśleć o pełnomocnictwie do reprezentowania przed bankami: do składania wszelkich oświadczeń wobec banków, w tym do otwierania i zamykania rachunków, wydawania bankom dyspozycji oraz dysponowania środkami pieniężnymi znajdującymi się na rachunkach bankowych, do zawierania z bankami umów kredytowych i pożyczek oraz do ustanowienia przewidzianych w tych umowach zabezpieczeń rzeczowych i osobistych na rzecz banku (bez takiego pełnomocnictwa nawet małżonkowie nie mogą dokonywać w swym imieniu tych czynności).

W zależności od sytuacji zawodowej można także udzielić pełnomocnictwa:

  • do występowania z wnioskami o udzielenie zezwoleń, koncesji i zgód;
  • do udziału w zgromadzeniach wspólników i walnych zgromadzeniach spółek;
  • do wykonywania prawa głosu ze wszystkich przysługujących mocodawcy udziałów i akcji oraz podejmowania wszelkich decyzji w spółkach osobowych, a także do udziału w zebraniach wspólnot mieszkaniowych i wykonywania prawa głosu (także w drodze indywidualnego zbierania).

Można także udzielić partnerowi lub partnerce pełnomocnictwa do zawierania, zmieniania, wypowiadania, odstępowania i rozwiązywania wszelkich umów, w tym także w formie aktów notarialnych, oraz do składania wszelkich oświadczeń woli.

Zakres pełnomocnictwa warto szczegółowo omówić z notariuszem, przedstawiając mu swoją sytuację osobistą, zawodową i majątkową. Koszt pełnomocnictwa w formie aktu notarialnego to 100 zł netto. Dodatkowo notariusz pobiera opłatę za każdy wypis z aktu notarialnego (czyli za każdy „egzemplarz” pełnomocnictwa, który otrzymamy) w wysokości 6 zł netto od strony. Tekst pełnomocnictwa z reguły mieści się na około czterech stronach.

Testament

W testamencie możemy uregulować kwestię dziedziczenia naszego majątku. Mamy przy tym dużą swobodę decydowania, ale nie możemy zrobić tego w sposób zupełnie dowolny, gdyż prawo przewiduje ochronę interesów niektórych osób, które mogłyby zostać pozbawione środków do życia wskutek naszej decyzji. Jeśli chcemy, by partnerka lub partner po nas dziedziczyli, możemy powołać ją lub jego do dziedziczenia. Powołanie kogoś do dziedziczenia to ustanowienie go spadkobiercą. Możemy powołać kogoś do dziedziczenia całości majątku lub jego części ułamkowej – wtedy pozostała część naszego majątku będzie podlegała dziedziczeniu ustawowemu, czyli według przepisów kodeksu cywilnego. Jeśli chcemy przekazać danej osobie wybrany składnik danego majątku, w testamencie możemy umieścić zapis. Rozróżniamy zapis zwykły i zapis windykacyjny. Ten drugi możemy ustanowić jedynie w formie aktu notarialnego – o różnice między zapisem zwykłym a windykacyjnym warto zapytać notariusza.

Zachowek

Ochronie interesu krewnych spadkodawcy służy zachowek. Zachowek, wbrew potocznemu rozumieniu, nie jest prawem do części majątku. Osoba uprawniona do zachowku nie staje się z tego tytułu spadkobiercą. Przysługuje jej zaś wobec spadkobiercy roszczenie o zapłatę określonej sumy pieniędzy. Suma ta wynosi połowę wartości udziału spadkowego, który przypadłby osobie uprawnionej w przypadku dziedziczenia ustawowego (beztestamentowego). Jeśli osoba uprawniona jest małoletnia lub trwale niezdolna do pracy, suma ta zwiększa się do 2/3 udziału spadkowego. Osobami uprawnionymi do zachowku są: krewni zstępni (dzieci, wnuki, prawnuki), małżonek i rodzice spadkodawcy, o ile byliby powołani do dziedziczenia z mocy ustawy (czyli w przypadku braku testamentu). Na przykład: X nie pozostawał w związku małżeńskim i nie miał dzieci, a w chwili jego śmierci z dwojga jego rodziców żyła jedynie jego matka Y, czynna zawodowo. Przed śmiercią X sporządził testament, w którym powołał do dziedziczenia swojego partnera Z. Wartość spadku wynosi 100.000 zł. Gdyby X nie sporządził testamentu, jedyną jego spadkobierczynią byłaby jego matka Y. Na mocy testamentu jedynym spadkobiercą X jest jego partner Z, a matce Y przysługuje wobec Z roszczenie o zachowek w wysokości 50.000 zł.

Wydziedziczenie

Pod pojęciem wydziedziczenia potocznie rozumie się pozbawienie prawa do spadku, czyli powołanie do dziedziczenia innej osoby niż ta, która dziedziczyłaby z mocy ustawy. Jest to rozumienie błędne – wydziedziczenie to tak naprawdę pozbawienie prawa do zachowku. Jest ono dopuszczalne, ale ściśle ograniczone, gdyż ingeruje głęboko w interes ekonomiczny krewnych spadkodawcy i w skrajnym przypadku może doprowadzić do pozbawienia osoby wydziedziczonej środków do życia. Wydziedziczyć możemy kogoś jedynie w trzech przypadkach:

1) uporczywego postępowania w sposób sprzeczny z zasadami współżycia społecznego wbrew woli spadkodawcy,

2) dopuszczenie się przez spadkobiercę względem spadkodawcy lub jednej z najbliższych mu osób umyślnego przestępstwa przeciwko życiu, zdrowiu lub wolności albo rażącej obrazy czci,

3) uporczywego niedopełniania względem spadkodawcy obowiązków rodzinnych. Jeśli chcemy kogoś wydziedziczyć, warto skonsultować z notariuszem, czy w naszej konkretnej sytuacji życiowej wydziedziczenie będzie skuteczne, a następnie odpowiednio uzasadnić je w treści testamentu.

Partner/ka – trzecia grupa podatkowa

W myśl prawa polskiego partner w związku nieformalnym zalicza się do trzeciej grupy podatkowej w podatku od spadków i darowizn. Pierwszą grupę podatkową stanowią: małżonek, krewni wstępni (rodzice, dziadkowie, pradziadkowie), krewni zstępni (dzieci, wnuki, prawnuki), pasierb, ojczym, macocha, rodzeństwo, teściowie, zięć i synowa. Druga grupa to zstępni rodzeństwa (np. dzieci siostry, wnuki brata), rodzeństwo rodziców (np. ciotki, wujowie), zstępni i małżonkowie pasierbów, małżonkowie rodzeństwa i rodzeństwo małżonków, małżonkowie rodzeństwa małżonków, małżonkowie innych zstępnych (np. mąż wnuczki). Trzecia grupa to grupa obejmująca pozostałych nabywców. Spadek nabyty po partnerze w związku nieformalnym będzie zatem obciążony podatkiem. Kwota wolna w trzeciej grupie podatkowej wynosi 4902 zł. Od spadku w wysokości wyższej od tej kwoty należy zapłacić podatek: 12% do kwoty 10 278 zł, 16% od nadwyżki ponad 10 278 zł do kwoty 20 556 zł oraz 20% od nadwyżki ponad 20 556 zł. Małżonek, krewni zstępni (dzieci, wnuki, prawnuki), krewni wstępni (rodzice, dziadkowie), pasierb, rodzeństwo, ojczym i macocha mogą w myśl prawa polskiego skorzystać z całkowitego zwolnienia od podatku od spadków i darowizn. Dziedzicząc po partnerze w związku nieformalnym mieszkanie warte 500.000 zł, zapłacimy podatek od spadków i darowizn w wysokości 97.785,30 zł. Gdybyśmy dziedziczyli po małżonku, moglibyśmy skorzystać z całkowitego zwolnienia z tego podatku. Jak widać brak równości małżeńskiej to dyskryminacja nie tylko instytucjonalna, ale wyrażona także w nierównym obciążeniu podatkowym.

Forma testamentu

Kodeks cywilny przewiduje kilka możliwych form sporządzenia testamentu. Łatwą do zastosowania formą jest tzw. forma holografi czna, polegająca na spisaniu testamentu w całości własnoręcznym pismem, opatrzeniu go datą i podpisem. Warto jednak sporządzić testament w formie aktu notarialnego – po pierwsze otrzymamy wtedy poradę prawną, a po drugie jest to forma stosunkowo bezpieczna pod względem dowodowym. Koszt sporządzenia testamentu notarialnego to 50 zł netto. Jeśli testament zawiera zapis zwykły, polecenie lub wydziedziczenie, to kwota ta wzrasta do 150 zł netto. Testament z zapisem windykacyjnym kosztuje 200 zł netto. Dodatkowo za każdą stronę wypisu z aktu notarialnego zapłacimy 6 zł netto. Za sporządzenie testamentu poza lokalem kancelarii notarialnej notariusz może pobrać dodatkową opłatę 50 zł netto. Odwołanie testamentu kosztuje 30 zł netto.

Oświadczenia

Oprócz pełnomocnictw i testamentów ważnym elementem zabezpieczającym interesy partnerów są oświadczenia o byciu osobą najbliższą, osobą bliską, najbliższym członkiem rodziny oraz osobą pozostającą faktycznie we wspólnym pożyciu.

Pierwszy z tych terminów – osoba najbliższa – to termin z zakresu prawa karnego. Zgodnie z art. 182 kodeksu postępowania karnego, osoba najbliższa dla oskarżonego może odmówić zeznań.

Pozostałe trzy terminy odnoszą się do prawa cywilnego: art. 691 kodeksu cywilnego pozwala osobie, która pozostawała faktycznie we wspólnym pożyciu z najemcą, wstąpić w stosunek najmu lokalu mieszkalnego w razie śmierci najemcy, jeśli stale zamieszkiwała w tym lokalu. Zgodnie z art. 923 § 1 kodeksu cywilnego, osoba bliska spadkodawcy, która mieszkała z nim do dnia jego śmierci, jest uprawniona do korzystania w ciągu trzech miesięcy od otwarcia spadku z mieszkania i urządzenia domowego w zakresie dotychczasowym. Ponadto zgodnie z art. 446 § 3 kodeksu cywilnego, sąd może przyznać najbliższym członkom rodziny zmarłego stosowne odszkodowanie, jeżeli wskutek jego śmierci nastąpiło znaczne pogorszenie ich sytuacji życiowej. Warto więc złożyć oświadczenia, że partnerka lub partner jest dla nas osobą najbliższą, osobą bliską, najbliższym członkiem rodziny oraz osobą pozostającą faktycznie we wspólnym pożyciu w rozumieniu przywołanych wyżej przepisów. Oświadczenia takie można dołączyć do tekstu pełnomocnictwa.

Pochowanie zwłok

Do pełnomocnictwa można także dołączyć oświadczenie, że zobowiązujemy się do dobrowolnego pochowania zwłok partnerki lub partnera. Zgodnie z art. 10 ustawy z dnia 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych, „prawo pochowania zwłok ludzkich ma najbliższa pozostała rodzina osoby zmarłej, a mianowicie:

1) pozostały małżonek(ka);

2) krewni zstępni (np. dzieci, wnuki, prawnuki – przyp. JCT];

3) krewni wstępni (np. rodzice, dziadkowie – przyp. JCT);

4) krewni boczni do 4 stopnia pokrewieństwa (np. brat cioteczny – przyp. JCT);

5) powinowaci w linii prostej do 1 stopnia (np. teściowa – przyp. JCT).

(…) Prawo pochowania zwłok przysługuje również osobom, które do tego dobrowolnie się zobowiążą”. Orzecznictwo dotyczące tego przepisu nie jest spójne, ale da się w nim zauważyć silnie reprezentowany pogląd, że prawo pochowania zwłok danej osoby przysługuje osobie wymienionej w dalszej kolejności dopiero wtedy, gdy brak jest osoby wymienionej w bliższej kolejności albo gdy osoba ta prawa tego nie chce lub nie może wykonać. Zgodnie z tym poglądem prawo osoby, która dobrowolnie zobowiązuje się do pochowania zwłok, byłoby ostatnie w kolejności. Niemniej jednak warto złożyć takie zobowiązanie i dołączyć je do tekstu pełnomocnictwa. Dodatkowo w treści testamentu można zawrzeć polecenie, żeby pochowania naszych zwłok dokonała partnerka lub partner. Polecenie takie nie będzie co prawda wiążące dla spadkobierców, ale ma dużą wartość perswazyjną, a w przypadku ewentualnego konfl iktu może stanowić dowód ostatniej woli zmarłego.

Podsumowanie

Należy pamiętać, że mimo że prawo polskie pozwala na rozwiązanie niektórych problemów prawnych, z którymi mogą zetknąć się pary tej samej płci, to będzie to zawsze rozwiązanie dalekie od wyczerpującego i nieporównywalne do sytuacji prawnej małżeństw. Nie istnieje żaden typowy zestaw rozwiązań, który pary tej samej płci mogłyby zastosować. Przed udzieleniem sobie nawzajem pełnomocnictw, sporządzeniem testamentów i złożeniem oświadczeń warto poradzić się notariusza, jakie rozwiązania będą najlepsze w naszej konkretnej sytuacji osobistej, majątkowej i zawodowej.

 

10 najważniejszych praw, z których nie mogą korzystać w Polsce pary tej samej płci, a mogą małżonkowie

Pary tej samej płci w Polsce nie mogą:

  1. dziedziczyć po partnerze/ce bez podatku
  2. razem adoptować dziecka ani adoptować dziecka partnera/ki z poprzedniego związku
  3. wspólnie rozliczać podatku dochodowego
  4. dokonywać na rzecz partnera/ki nieopodatkowanych darowizn
  5. posiadać majątku na zasadach małżeńskiej wspólności majątkowej
  6. sprawować opieki nad dzieckiem partnera (decydować o leczeniu, kształceniu, sprawach majątkowych, wyrobić paszport itp.)
  7. przyjąć nazwiska partnera
  8. objąć partnera ubezpieczeniem zdrowotnym
  9. otrzymać po zmarłym partnerze renty rodzinnej
  10. zdecydować o pochówku partnera z pierwszeństwem przed resztą rodziny

Do tego należy dodać coś, czego nie obejmuje system prawny, a co ma kolosalne znaczenie: pary tej samej płci w Polsce nie mogą korzystać z uznania społecznego, jakim cieszy się instytucja małżeństwa.

 

Tekst z nr 82/11-12 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Być trans w pracy

Jak to jest ubiegać się o pracę, gdy dokumenty mamy na płeć inną niż odczuwamy? Jak to jest być w pracy i przechodzić tranzycję? Kiedy i jak robić transpłciowe coming outy? TOMASZ JANOTA dzieli się własnymi doświadczeniami 

 

Foto: Jagoda Owczarek

 

Od autora: W „Replice” nr 83 (styczeń/luty 2020) przeczytałem poradnik „Transpłciowe dziecko w szkole”. Był przeznaczony głównie dla nauczycieli/ek i uczniów/uczennic, ale też dla każdego, kto nie miał styczności z osobami transpłciowymi i chciałby się czegoś dowiedzieć. Zainspirowany poradnikiem wpadłem na pomysł, by opisać, jak to jest być osobą trans w pracy – jak to jest ubiegać się o pracę, będąc trans, i jak to jest funkcjonować w pracy, gdy np. przechodzi się tranzycję albo jest się jeszcze przed nią. Mój tekst oczywiście nie wyczerpuje tematu. Został napisany na podstawie moich własnych doświadczeń. Jestem transpłciowym chłopakiem, mam 26 lat i na koncie kilka miejsc zatrudnienia. Nie jest to mój debiut na łamach „Repliki”. 2,5 roku temu napisałem tekst „Mój słoik szczęścia” o mojej tranzycji, o trudnej walce o to, by móc być sobą. Jestem dozgonnie wdzięczny „Replice” za tamtą publikację – dzięki niej poznałem wiele wspaniałych osób, poczułem się pewniej. Tamten artykuł również pomógł mi zebrać pieniądze na mastektomię.

Od redakcji: Tekst Tomka o jego tranzycji, o problemach fi nansowych, zdrowotnych i problemach z nieakceptującą mamą opublikowaliśmy w „Replice” nr 72 (marzec/kwiecień 2018). Tych, którzy go nie znają, zachęcamy do lektury. Jest nam niezmiernie miło czytać, że tekst miał pozytywny wpływ. Po to właśnie jest „Replika”.    

 

Rozmowa o pracę a deadname

Rozmowy kwalifikacyjne są stresujące z samej definicji – martwimy się, czy dobrze wypadniemy, jakimi pytaniami zostaniemy zaskoczeni, czy poradzimy sobie z odpowiedziami i przede wszystkim – czy finalnie zaproponują nam pracę. Ale my, osoby trans, mamy jeszcze dodatkowe powody do stresu. Jeśli jesteśmy przed tranzycją lub w jej trakcie, to zamartwiamy się niezgodnością w naszych dokumentach – w dowodzie osobistym, świadectwach pracy czy ukończenia szkoły znajduje się imię, jakie nadano nam przy urodzeniu – imię, które nie odnosi się do płci, którą odczuwamy. Imię dla nas obce. Deadname.

Próbujemy różnych metod podejścia do tego problemu.

  1. Jedną z nich jest przyjście na rozmowę jako osoba z dokumentów, czyli pozostanie w ukryciu, niemówienie o transpłciowości przyszłemu pracodawcy. Plusem tej metody jest – w teorii – mniej stresu na rozmowie. Wielki minus jest taki, że jeśli zostaniemy zatrudnieni, zaczynamy pracę, ukrywając prawdziwą płeć i nie wiedząc, czy mamy do czynienia z przyjaznym otoczeniem czy nie. Ukrywanie się w pracy to stres na co dzień, nieustanne myśli, czy zaryzykować i zrobić coming out czy lepiej nie, to nieustanne obserwowanie zachowań współpracowników i ich reakcji, próby wyczytania, czy byliby przyjaźnie nastawieni czy nie. Czasem można trochę wybadać teren wcześniej, ale to dość trudne. Pozostałe dwie opcje zakładają, że potencjalny przyszły pracodawca od razu dowie się o naszej transpłciowości, a my dowiemy się, czy atmosfera w firmie jest transfobiczna czy nie.
  2. Wysyłamy CV z danymi, którymi w przyszłości będziemy się posługiwać, czyli takimi, których obecnie nie mamy w dowodzie, a jednocześnie takimi, które są zgodne z tym, jak się czujemy. Warto przy tym pamiętać, że CV to nie dokument tożsamości – to tylko przedstawienie umiejętności i kompetencji dla pracodawcy. Nie łamiemy więc prawa, wysyłając CV z imieniem preferowanym. Na samej rozmowie, gdy dojdzie do okazania świadectwa pracy, czy też ukończenia szkoły, wszystko wyjaśniamy. A więc robimy coming out. Tym samym od razu sprawdzamy, czy rekruter, a więc i firma, jest przyjazny osobom trans. Jeśli nie, to może nie ma co żałować, gdy się pracy nie dostanie, bo i tak byłoby nam w niej ciężko. Innym plusem tej metody jest to, że rekruter będzie nas od początku odbierać poprawnie – przed spotkaniem, czytając nadesłane papiery, nastawi się na spotkanie z osobą z CV – i taką też osobę pozna. To dokumenty będą niezgodne ze stanem faktycznym, a nie odwrotnie. Jeśli rekruter nie jest transfobem, będzie wiedział, że cały „problem” jest tylko formalnością.
  3. Trzecia metoda jest mało polecana, ale warto opowiedzieć, jak wygląda: to wysłanie CV na imię z dokumentów i przyjście na rozmowę, prezentując płeć odczuwaną. Czyli w CV dziewczyna, a na rozmowę przychodzi chłopak albo odwrotnie. Wtedy od samego początku trzeba się wyoutować, bo rekruter będzie na „dzień dobry” zaskoczony – nastawi się na poznanie osoby z dokumentów, a pozna „kogoś innego”. Może poczuć się zmieszany, może być to dla niego niekomfortowa sytuacja. Co gorsza, może uznać, że to osoba się „nie zgadza” – a nie dokumenty. I w momencie, gdy my będziemy przedstawiali swe kompetencje, rekruter będzie skupiał się nie na słuchaniu nas, tylko na „procesowaniu” całego wydarzenia – oto ma osobę transpłciową na rekrutacji. Raczej nie zwiększy to naszych szans na zatrudnienie.

Dlatego osobiście polecałbym drugą opcję. Sam stosowałem w przeszłości wszystkie trzy podejścia, a teraz, gdy moja płeć odczuwana zgadza się już z dokumentami, problem w ogóle zniknął, ale i tak zawsze jest inna kwestia – mówić o swej transpłciowości współpracownikom czy nie? Robić coming out? O tym za chwilę.

Przydatne pytania, które możesz zadać podczas rozmowy kwalifikacyjnej:

  1. „Czy pracownicy w waszej firmie posiadają plakietki identyfikujące?” – Jeśli pracodawca potwierdzi, warto zapytać, czy na twojej plakietce pojawi się imię preferowane. To ważne, by pracować w środowisku, w którym nie będziemy się bać czy krępować. Plakietka na nasze przyszłe dane ułatwi nam funkcjonowanie.
  2. „Czy mogę liczyć na nieujawnianie moich danych z dokumentów?” – To pytanie pozwoli nam zobaczyć nie tylko, czy firma ogarnia RODO, ale czy zwyczajnie zdaje sobie sprawę, że w naszym przypadku dane wrażliwe są szczególnie wrażliwe. 3. „Do kogo w fi rmie mam się udać po zakończonej rozprawie w sprawie zmiany dokumentów?” – Pracodawca w odpowiedzi wyjaśnia, jak wygląda u nich ta procedura. W większości przypadków podpisuje się aneks do umowy o pracę – podobny do aneksów w przypadkach, gdy ktoś bierze ślub i zmienia nazwisko.

Używanie deadname’u – obowiązkowe?

Wyobraźmy sobie taką sytuację. Transkobieta przychodzi do lekarza. W dokumentach ma jeszcze męskie imię. Może być od kilku lat w trakcie korekty, a może być dopiero przed korektą. Lekarz zwraca się do niej w formie męskiej mimo jej próśb o formę żeńską – tłumaczy, że nie może, bo ma prawny obowiązek wynikający z dokumentów. Znam szereg podobnych sytuacji. Otóż nie, nie ma takiego obowiązku. Nie ma przepisu, który mówi, że do kobiety trzeba zwracać się żeńskimi formami, a do mężczyzny męskimi. Mnóstwo osób używa zresztą innych imion niż te w dokumentach – i jakoś nikt nie ma z tym problemu, dopóki te imiona „przynależą” do tej samej płci. Natomiast kodeks etyczny takich zawodów jak psycholog czy psychiatra nakłada wręcz obowiązek traktowania pacjenta z szacunkiem. American Psychological Association, Polskie Towarzystwo Psychologiczne, Polskie Towarzystwo Seksuologiczne, zalecają wprost podążanie za klientem w kwestii jego preferencji językowych. Jedyny „przymus” misgenderowania – czyli stosowania wobec kogoś form przynależnych płci z dokumentów, a nie płci odczuwanej – jest tylko w samych dokumentach. Tak więc nie ma żadnych prawnych przeszkód, by nie tylko u lekarza, ale również na co dzień w pracy współpracownicy używali wobec nas form przynależnych płci przez nas odczuwanej. Nasza płeć należy do nas – nie ma powodu, by współpracownicy mieli na niej temat „własną opinię”.

Moje doświadczenia z pracą w ukryciu i z coming outem w pracy

  1. Gdy nie miałem jeszcze zmienionych dokumentów i nikt w pracy nie wiedział, że jestem chłopakiem, pracowałem, ukrywając transpłciowość. To była praca na magazynie wielkopowierzchniowego sklepu. W moim dowodzie widniały wciąż żeńskie dane, a ponieważ byłem wtedy na początku tranzycji, na początku terapii hormonalnej, to jej efektów (np. zarostu, obniżonego głosu) nie było jeszcze widać. Współpracownicy i klienci odbierali mnie jako kobietę. Początkowo nie bolało mnie to bardzo, w końcu funkcjonowałem tak wcześniej przez szereg lat. Z czasem doskwierało jednak coraz mocniej. Gdy okazało się, że nowi pracownicy, którzy nie znali mojego imienia, odbierali mnie jako mężczyznę, zaczęło mi tym bardziej zależeć, by przestać funkcjonować jako kobieta. To wiązało się z cięższymi pracami na magazynie. Zdarzyło się też jednak, że ktoś zobaczył mnie z większym ciężarem i powiedział jednemu z nowych, że to przecież ciężar powyżej kobiecej normy, i podał przy tym moje imię. Coś jakby wtedy pękło we mnie – to, że jestem zmuszony do życia w ukryciu, stało się nie do zniesienia, przygnębiało mnie. Za każdym razem, gdy słyszałem, jak wołają mnie, używając żeńskiego imienia, czułem ból i rozdrażnienie.
  2. Zwolniłem się i wyjechałem do Holandii, gdzie znalazłem identyczną robotę. Byłem brany do „męskich zadań” – noszenia ciężkich skrzyń. Z niektórymi ledwo sobie radziłem. Gdy ktoś znał moje imię, podchodził i pytał, co robię w męskiej ekipie. Odpowiadałem, że po prostu mnie zawołali. Za każdym razem, gdy zwracano się do mnie nie moim imieniem, tylko bezosobowo, czułem ulgę. Szefowa zauważyła, że moja współlokatorka była moją dziewczyną – uznała więc nas za parę lesbijską i… wyoutowała się przed nami. To była Polka. Powiedziała, że uciekła z kraju, by móc żyć normalnie. Pokrzepiony jej coming outem, powiedziałem jej o mojej transpłciowości. Natychmiast skojarzyła wszystkie dziwne sytuacje. Przykładowo: jeden z liderów na hali zabiera mnie na linię z samymi mężczyznami i daje pracę powierzoną dla nich. Po chwili przychodzi jedna z liderek i zabiera mnie z powrotem, mówiąc, że jestem dziewczyną – wszyscy to słyszą. Albo dziewczyna prosi, bym przenosił cięższe rzeczy, a za chwilę ktoś trzeci mówi o mnie, używając żeńskich zaimków. Albo wpada kilku nowych pracowników i jeden z nich, chłopak, dziwi się, że nie mam siły prowadzić dobrze załadowanego paleciaka. Słyszę: „Co z ciebie za facet?” – po chwili ktoś inny woła mnie po imieniu, ten chłopak przeprasza i pomaga mi. Albo na stołówce słyszę, jak mówią: „To nie facet, tylko kobieta”. Zapamiętałem też kilka milszych sytuacji, np. dziewczyny proszą, bym coś za nie przeniósł. Albo w hotelu, w którym ja i wielu pracowników mieszkaliśmy, słyszeli, że używam męskich końcówek, rozmawiając z moją dziewczyną albo widzieli, że kupuję męskie kosmetyki. Po tym, jak szefowa wyoutowała się przede mną, a ja przed nią – powiedziała, że mogą mi na plakietce dać imię Tomasz. Sama to zaproponowała, gdy ja jakoś na to nie wpadłem. To było bardzo miłe – tylko niestety było za późno, wiele osób używało już mojego żeńskiego imienia. Używanie imienia Tomasz mogło być niebezpieczne, zwłaszcza że kilku z moich współpracowników wydawało się groźnymi transfobami. Dziś, z perspektywy czasu, żałuję, że nie powiedziałem o sobie od razu pierwszego dnia tamtej pracy. Z drugiej strony, być może jako wyoutowana osoba trans przed tranzycją, byłbym dyskryminowany? Już się nie dowiem.
  3. Wracam do Polski, ma miejsce proces sądowy i otrzymuję zmienione dokumenty – już z męskim imieniem. Jestem „oficjalnie” Tomkiem. Dostaję pracę jako tester gier komputerowych. Zaczynam więc na nowo. Nikt nie wie o mojej transpłciowości, bo przecież nie musi. Jestem po prostu chłopakiem. Jestem zadowolony, każdy mówi do mnie Tomek. Ale zbliża się moja operacja usunięcia piersi, bardzo się na nią cieszę, ale nie mogę się tym dzielić. Czasem też jestem smutny, gdy wydaje mi się, że za bardzo piersi widać. O tym też nie mogę z nikim porozmawiać. Z czasem otwieram się i dokonuję coming outu. Reakcja współpracowników kompletnie mnie zaskakuje – wiele osób podchodzi, gratuluje, okazuje wsparcie – kilku z nich nawet konkretne, finansowe – byłem wtedy w trakcie zbiórki pieniędzy na operację na portalu crowdfundingowym. I było jeszcze coś. Jedna osoba z firmy zaproponowała mi wyjście na piwo. Nie znałem jej za bardzo, a brałem za lesbijkę. Porozmawialiśmy – okazało się że to nie lesbijka, lecz też transpłciowy chłopak, tyle że przed tranzycją, wciąż szukający siebie. Mówił, że podziwia mój coming out, że sam się na razie boi, że ciągle słyszy seksistowskie komentarze. Jednocześnie nie zdawał sobie sprawy, że ci, którzy podczas tego typu dyskryminujących „dyskusji” milczą, to nasi potencjalni sojusznicy. Tylko oni nie powinni milczeć, ale też głośno wypowiadać swe opinie. A po moim coming oucie okazało się, że nawet niektórzy z tych, którzy dyskryminowali, zmienili zdanie. Gdyby nie ja, on nigdy by nie pomyślał, że tak może być. Utorowałem mu drogę.
  4. Kolejna firma to było też testowanie gier. Pierwszego dnia stresuję się, a jestem już zdeterminowany, by żyć otwarcie. Stres mija drugiego dnia, gdy widzę jedną z moich nowych współpracowniczek z tęczową torbą na ramieniu. Później okazuje się, że to producentka, z którą będę długo współpracować. Chciałem od razu do niej podbiec i jej powiedzieć, ale to był tylko drugi dzień, stwierdziłem, że poczekam. Niemniej, sama ta tęczowa torba dała mi mnóstwo pozytywnej energii. Odczekałem kilka miesięcy, w trakcie których zauważyłem, że chyba jestem przez współpracowników brany za geja. Wypowiadają się przy mnie poprawnie, mówią „osoby homoseksualne”, „geje” – nigdy „pedały”. Tak dochodzimy do zeszłego roku, gdy po raz drugi szedłem w Marszu Równości w Katowicach. Idę i… dostrzegam moją producentkę! Jest kolorowo ubrana, na twarzy prócz uśmiechu ma namalowaną flagę. Bez zastanowienia podchodzę i ją przytulam. Ona mówi, że na Marszu jest jeszcze inna osoba z naszej firmy. Ogromna radość. Potem kilku współpracowników odnajduje mnie na Facebooku. Dowiadują się, że jestem transpłciowy. Dostaję długie wiadomości o tym, jak podziwiają moją walkę. Czytam je wszystkie po kilka razy. I wtedy robię przełom. W pierwszą rocznicę publikacji w „Replice” udostępniam na Facebooku część tamtego artykułu. Każdy będzie mógł przeczytać – i tego właśnie chcę. Reakcje? Zero hejtu, zero niezrozumienia. Masa pozytywów, otwarte rozmowy. Czułem się wolny i spełniony. A nie musiałem się outować z transpłciowości – jestem chłopakiem, jestem w heteroseksualnym związku, mógłbym się „wtopić”. Ale nie chcę. Dlaczego? Bo jestem dumny z tego, kim jestem i z powodu drogi, którą przeszedłem, by móc być sobą – nie chcę jej wymazywać, przeciwnie, chcę o niej mówić, ona jest częścią mnie. Wszystkim osobom trans i w ogóle LGBTIA, które nieraz usłyszały, że „zawiodły rodzinę” – kochani/e, nie, to rodzina was zawiodła, jeśli nie akceptuje. Ale trochę odbiegam od tematu, bo tekst ma być o pracy. Pamiętajcie więc, że w pracy też spędzacie mnóstwo czasu – w pracy też warto i można być sobą. Trzymam za was kciuki!

W mediach społecznościowych Tomek funkcjonuje jako Tomasz Andrzej Czerny.  

 

Tekst z nr 86/7-8 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.