Zdobędę Kilimandżaro

O romansach i o stałych związkach, o poezji homoerotycznej i o podroży dookoła świata oraz o pewnym rudym Pawle z Adamem Stępińskim, uczestnikiem projektu Lambdy Warszawa dla homo/biseksualnych seniorów/ek rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Agata Kubis

 

Adam Stępiński zaprasza mnie do mieszkania na warszawskim Ursynowie. Przysłuchują się nam dwa rasowe koty – Elka Rex Dewoński i Elvis Brytyjczyk Niebieski. Jestem ciekawy, jaką pan ma koncepcję rozmowy.

Chciałbym dowiedzieć się o projekcie Lambdy dotyczącym seniorów, w którym bierze pan udział. Mam też nadzieję namówić pana na opowieść o sobie. Wielu młodym ludziom czasem aż trudno sobie wyobrazić, jak kiedyś wyglądało gejowskie życie – bez Internetu, klubów. A zdaje mi się, że w tamtych czasach, co prawda w „konspiracji”, ale ono jednak gdzieś było, a może nawet kwitło, tylko inaczej.

To pokażę panu jeden skarb, który już nawet sobie przygotowałem. Adam pokazuje mi bilet-zaproszenie, który czytam na głos:

Spotkanie wigilijne Lambdy Warszawa w Cafe Fiolka, 21 grudnia 1990 r. Cena: 20 000 zł Był pan jednym z członków tej pierwszej Lambdy (która w połowie lat 90. rozpadła się. Obecna, reaktywowana Lambda Warszawa działa od 1997 r. – przyp. „Replika”)?

Tak. Niestety, nie zachowałem legitymacji, a miała początkowy, jednocyfrowy numer.

Minęło 26 lat i Lambdzie znów udało się pana zaktywizować. Jak pan trafił do projektu seniorów?

Przeczytałem ogłoszenie w lokalnej ursynowskiej gazecie „Passa”. Zadzwoniłem pod wskazany numer niemal natychmiast. Nie miałem wątpliwości, że to jest coś dla mnie.

Czego pan oczekiwał?

Nie chodziło mi o lek na samotność. Jestem w długoletnim związku. Chciałem po prostu poznać nowych ludzi, znów wejść w tzw. środowisko. Sam anons też był ciekawy – w ramach zajęć: lekcje angielskiego, obsługi komputera, komórki. Uczestniczę w projekcie od wakacji i muszę powiedzieć, że nie sposób go przecenić. Dla mnie to rzecz zupełnie niezwykła, że przyszli również tacy, którzy do tej pory niemal nikomu o swej homoseksualności nie mówili. Ukrywali ją przez tak długi czas. Dla niektórych, jak słyszałem, nawet to, że stawali przed kamienicą na Żurawiej, gdzie jest siedziba Lambdy, i dzwonili domofonem, stanowiło pewien akt odwagi.

Każdy uczestnik ma swojego tutora. To są młode osoby, ale z pewnym doświadczeniem. W moim przypadku – Krzysiek Kliszczyński. Świetny. Bardzo pomocny.

Teraz projekt się formalnie skończył, ale tak naprawdę rozwija się dalej siłą rozpędu – po prostu jest nam potrzebny. Trzeba trzymać kciuki – i biorąc pod uwagę obecne czasy, modlić się – by trwał nadal. Mieliśmy ognisko w Powsinie, marsze z kijkami, dwie dyskoteki w klubie Galeria.

We wtorki zaś mamy Cafe Senior w Lambdzie – po prostu przychodzimy pogadać o wszystkim. Są wśród nas tacy, którzy nie mieli zbyt wielu okazji w życiu, by poczuć się swobodnie ze swą orientacją, być bezpiecznym w gronie swoich. Cafe Senior jest taką przestrzenią.

Ale pan już miał takie okazje – ma pan nawet doświadczenia działacza.

Niewielkie, ale tak. Na początku lat 90. byłem związany z pewnym gejowskim czasopismem, efemerydą o tytule „Nie? Tak! Gayzeta”, które później zmieniło tytuł na „O zmierzchu”. Organizowaliśmy ogólnopolskie spotkania czytelników. Pamiętam pierwsze w Szklarskiej Porębie. W programie pobytu mieliśmy pokaz filmu dotyczącego profilaktyki HIV/AIDS, wtedy obowiązkowy temat w gejowskim środowisku. W domu wczasowym, który wynajęliśmy, nie było sprzętu do projekcji, ale po sąsiedzku Wojskowy Dom Wypoczynkowy „Szarotka”… a może „Słoneczko”, już nie pamiętam, zgodził się udostępnić salę ze sprzętem. Okazało się, że w tym domu był akurat turnus samych pań. Gdy weszliśmy – a było nas trzydziestu chłopa – to te panie zachwycone! Zaraz zaczęły się jakieś przygadywania, zapraszanie, oczekiwanie na coś. Delikatnie musieliśmy tłumaczyć, że możliwości wczasowego flirtu są z nami niewielkie.

Poza tym spotkania gejowskie były głownie po domach.

Kiedyś mówiło się prywatki, a teraz domówki.

Domówki były np. u nieżyjącego już Włodka Antosa, który miał wydawnictwo L’Europe i publikował m.in. tomiki gejowskiej poezji. Czasem nie najwyższych lotów, ale wydawano ją.

To lata 90., a wcześniej? Np. w latach 70.?

W latach 70. to ja się nie udzielałem, miałem dwadzieścia parę lat i problemy z samoakceptacją.

A jak długo jest pan w stałym związku? Jak się poznaliście?

A około 30 lat. Ma pan rację, że życie gejowskie wyglądało wtedy zupełnie inaczej. Klubów nie było – ale pikiety tak. Maćka poznałem na pikiecie. Nie w nieistniejącym już „grzybku”, czyli toalecie publicznej przy Pl. Trzech Krzyży, tylko w pobliskim parku, gdzie też kręciło się wielu gejów.

To jesteście dowodem na to, że na pikiecie poznawało się faceta nie tylko do przygodnego seksu.

Tak jest. To pejoratywne mniemanie o pikietach jest nie do końca słuszne! Pamiętam doskonale tamtą chwilę. Podszedłem i zagadałem coś, a on się nie odezwał. Dostałem kosza – pomyślałem i zacząłem się oddalać, gdy Maciek podszedł z jakimś znajomym. Okazało się, że nie odezwał się, bo nie usłyszał, ale chętnie mnie pozna. Tak się zaczęło. Już po kilku tygodniach zamieszkaliśmy razem.

Maciek jest osobą mocno niedosłyszącą, ma 90% ubytku słuchu. Bez aparatu nie słyszy. Ma też bardzo chore oczy, niedowidzi. Jest osobą niepełnosprawną. Po Warszawie, którą dobrze zna, porusza się bez problemu, ale w obcym środowisku jest kiepsko. Przez lata pracował w Instytucie PAN w Dziekanowie. Jest doktorem biologii i ekologiem.

Pan Maciej też tu mieszka?

Tak. Nie ma go akurat, bo jest na zajęciach z rysunku w Lambdzie. Młodszy ode mnie, ma 59 lat, więc teoretycznie do projektu się nie kwalifikował, bo adresowano go do ludzi 60+, ale uprosił Agnieszkę (Wiciak – koordynatorka projektu – przyp. „Replika”) i się zgodziła.

Dziś, gdy dwóch niespokrewnionych mężczyzn kupuje wspólne mieszkanie, to sąsiadom przychodzi chyba do głowy, że mogą być parą. A wtedy?

Nie bardzo, ale przede wszystkim, nie „afiszowaliśmy się”, to stanowiło tabu, a sąsiadów mamy bardzo taktownych. Nigdy złego słowa nie usłyszeliśmy. Muszę tu jeszcze dodać, jakkolwiek głupio to zabrzmi, że niepełnosprawność Maćka była jakby naszą tarczą. Ludzie widzieli, że ten człowiek wymaga opieki i może tłumaczyli sobie, że jestem kuzynem, który mieszka z nim na stałe, aby mu pomagać na co dzień.

A ja sam, będąc nauczycielem w szkole – skończyłem polonistykę i uczyłem polskiego – czułem się wręcz zmuszony do ukrywania swojej homoseksualności. Na żadne przegięcia, „czajniczki”, nie mogłem sobie pozwolić. My się wyczuwamy, ale przed heterykami, jak się zachowa pozory, to można żyć bezpiecznie w szafie, chociaż duszno…

Do dziś żaden nauczyciel gej nie udzielił wywiadu ani „Replice”, ani innemu czasopismu.

No to widzi pan.

Jak u pana było z samoakceptacją? Jak wyglądał ten proces?

Niełatwo i długo trwał.

Pierwsza opowieść, która przychodzi mi do głowy, nie wiem, czy jest do drukowania? Miałem 8 lat i pojechałem na pierwsze w życiu kolonie. Spaliśmy w wieloosobowych salach i nie wiem, jak to się stało, ale do łózka obok mnie położono znacznie starszego chłopaka, 16-latka. Jak on się onanizował, to wołał mnie, żebym ja jego…

Molestowanie?

A skąd! Mnie się to bardzo podobało. On zresztą był gotów się odwdzięczyć, choć wtedy mnie za bardzo jeszcze nie było za co chwycić. W każdym razie ja mu „pomagałem” z wielką ochotą. Taki był rudy, ładny. Paweł miał na imię. I przed bojkami z rówieśnikami mnie chronił. Protektora miałem przez cały dzień, a w nocy – zabawy.

Potem coś tam z chłopakami z podwórka, aż dopadł mnie konwenans społeczny. Słowa „gej” nie było, więc zaakceptowanie siebie nawet na poziomie nazewnictwa było trudne. Mam przyjąć, że jestem pedałem? Skoro od małego wiem, że pedał to postać do pogardzania, obrzydliwa i żadnemu mężczyźnie nie przystoi? Wiedziałem dokładnie, co mi sprawia przyjemność, a jednocześnie, gdyby mnie ktoś wtedy wprost zapytał, czy jestem pedałem, to bym chyba nie wiedział, o co chodzi.

I zawierzyłem głupiemu przysłowiu, które wtedy krążyło: „Jak się ożenisz, to się odmienisz”. W stosownym wieku dwudziestu paru lat ożeniłem się. Życie seksualne z żoną początkowo było OK, choć Paweł i inni mężczyźni wciąż powracali we wspomnieniach. Fizycznie byłem z żoną, a myślami – z nimi.

Późno, dopiero koło trzydziestki, miałem pierwszy w życiu seks analny i po nim już wiedziałem, jakiego seksu oczekuję. Wtedy pożycie z żoną się ostatecznie zawaliło. Zacząłem dążyć do rozwodu. Moja żona była dziewczyną z tzw. dobrego domu, jeszcze świętsza, jak się mówiło, niż poznanianka – bo z Gniezna! Nic nie mogłem jej zarzucić. Teściowie byli też bardzo w porządku. Niedzielne obiadki, miłe rozmowy, obrastałem w tłuszczyk. Szczęście powinno było mnie opromieniać, tymczasem ja się dusiłem.

Po tych kilku latach rozwiódł się pan?

Rozwiodłem się, ale nie po kilku. To zabrzmi strasznie: po siedemnastu. Nie przekreślam tego czasu, ale jednak bardzo żałuję, że tak długo go trwoniłem. Nie byłem w stanie być z żoną, ale bałem się rozwieść. Z trudem akceptowałem własny homoseksualizm, ale nie chciałem go zdusić, zagłuszyć. Długi czas zawieszenia.

Uczyłem w szkole kolejowej, miałem darmowe przejazdy PKP. Jeździłem po Polsce. Uczniów zresztą też bez przerwy na wycieczki zabierałem – i to nie do Krakowa czy Zakopanego, bo wychodziłem z założenia, że te miasta i tak w życiu zobaczą, a np. na Roztocze, takie piękne.

Z pewnego samotnego wyjazdu wyłonił mi się trwający prawie rok związek. Ach, to było niezwykłe! Późna wiosna, wybrałem się do Trójmiasta, na słynną w środowisku plażę na Stogach. Szedłem brzegiem morza, patrząc bardziej na plażę niż na horyzont, bo na plaży nadzy faceci. Nagle zobaczyłem, jak w moją stronę idzie nieziemsko piękny mężczyzna. Krótka myśl, że może idzie po prostu się wykąpać, ale nie – szedł do mnie. Zaprzyjaźniliśmy się szybko, a potem kochaliśmy się na wydmach. Umówiliśmy się na następny tydzień. Wciąż go widzę, jak z plaży odchodzi tanecznym krokiem w białych, niemal prześwitujących spodniach. To był aktor. Miał małe, przytulne mieszkanko, pokój z łazienką, kuchnia we wnęce, nad samą Motławą. Przez wiele miesięcy na każdy weekend pędziłem do Gdańska…

Z katechetą, mówi pan.

No, tak, uczył religii. Namiętna i tragiczna miłość. To był chłopak, który pochodził z menelskiej rodziny z Pragi Południe, naprawdę samo dno. Musiał radzić sobie sam, ale łatwo nawiązywał znajomości, jakoś maturę zdał. Święceń kapłańskich nie miał, na księdza się nie kształcił, ale zdobył prawo do nauczania religii. Bardzo lubił podryw na pikietach i nawet jak był ze mną, to ciągnęło wilka do lasu. Rozstawaliśmy się i schodziliśmy. W końcu straciliśmy się z oczu, a potem dowiedziałem się, że został zamordowany. Przypadkowy spacerowicz odnalazł w Wielkanoc jego ciało wciśnięte w rury grzewcze, które biegną w Parku Skaryszewskim, też słynna pikieta. Jego mieszkanie zostało splądrowane. Sprawca czy sprawcy pozostali nieznani.

W każdym razie dopiero mocno po trzydziestce zacząłem powoli akceptować to, że jestem tym „pedałem”.

Panie Adamie, w lutym byłem w Lambdzie na wieczorku z pana poezją, często gęsto zabarwioną homoerotycznie. Od jak dawna pisze pan wiersze?

Od niedawna. Może od jakichś 15 lat. Piszę wiersze, które, przynajmniej w dużej ich części, można by nazwać gejowskimi czy homoerotycznymi. To pewnie przejaw jakiejś, już nie drugiej, tylko chyba dziesiątej młodości, ale też chęć wypełnienia luki w rodzimej poezji. Homoerotycznych wierszy po prostu nie ma! I zaraz znów pojawia się problem z nazewnictwem, jak o „tych sprawach” pisać. Przykładowo: „penis” czy „członek” to są terminy niemal medyczne, nie kojarzące się erotycznie, tylko podręcznikowo. A inne to są określenia wulgarne. Osobiście jestem więc zwolennikiem „kutasa”, że tak powiem (śmiech). Ale nie nadużywam tego słowa w wierszach… Może szkoda?

Moja przyjaciółka mówi, że ja jestem trzy „P”: pedał, polonista i podróżnik. Tylko o czwartym „p” – „poeta” – zapomniała.

Omówiliśmy pedała, polonistę i poetę. A podróżnik?

A tak. Bardzo.

To proszę coś o tym powiedzieć.

Proszę pana, są podróżnicy i są wycieczkowicze. Ja jestem podróżnikiem.

To niech pan rzuci jakieś fajne miejsce jako rekomendację.

W zeszłym roku podróżowałem „w 80 dni dookoła świata”.

Żartuje pan?

Nie, dlaczego? Wystartowałem z Warszawy do Berlina. Potem było Chicago i Los Angeles. Stamtąd poleciałem na Hawaje, dalej Kiribati, Fidżi, Nowa Zelandia, Australia, Borneo, Hong Kong. Z Hong Kongu do Helsinek i już byłem z powrotem w Warszawie.

To mi szczęka opadła. Sam pan pojechał?

Sam. Na Kiribati, to jest archipelag na Pacyfiku, byłem w wiosce o nazwie Poland. Polecam. To był w ogóle niesamowity tydzień. Wylądowałem na jednej wysepce, idę do jakiejś głównej drogi szukać hotelu. Przy jednym domu leży facet w hamaku, widzi mnie, od razu poznaje, że ja nietutejszy, więc zagadnął, dokąd się wybieram. Ja, że do głównej drogi, do hotelu. Ze śmiechu spadł z tego hamaka. Okazało się, że tam nie było żadnej głównej drogi, tym bardziej hotelu. Jego sąsiadka przyjęła mnie do siebie do domu.

Jak się dowiedzieli, że jestem z Polski, to mnie zawieźli do Poland 70 km dalej. A ta wioska, w której mieszkałem, nazywała się London. Wyspa długa i bardzo wąska – miejscami ocean widać po obu stronach. Powiedzieli, że czasem, po porządnej ulewie, zalewa dojazd i Poland jest odciętą osobną wysepką. Jak wracaliśmy z Poland do London, to lało, ale na szczęście nie tak mocno.

A wcześniej, w innej podroży, przykładowo, byłem w Timbuktu, średniowiecznym mieście w Afryce. Węglarką, tym najdłuższym pociągiem, jechałem całą noc z wybrzeża Mauretanii do serca Sahary.

Najdłuższym pociągiem?

Prawie 3 kilometry długości. Same wagony towarowe i tylko jeden osobowy dołączają. Oczywiście ścisk w nim straszny. Bagaży pasażerowie mieli tyle, że miałem wrażenie, że wszyscy się akurat przeprowadzali. Dworców nie ma, tylko tory i pustynia.

To pan rzeczywiście jest podróżnikiem, a nie wycieczkowiczem.

W 2015 roku zwiedzałem też Jordanię. Afryki Wschodniej jeszcze tylko nie znam. Trzeba się będzie wybrać. Może ktoś do mnie dołączy? Zdobędziemy razem Kilimandżaro! Zapraszam.

 

Tekst z nr 60/1-2 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Tysiące historii miłosnych

O żonach i o mężu, o 32 latach w Belgii i o depresji w Polsce, o erotycznych seansach i o lekcjach rysunku z Janem Reszką, uczestnikiem projektu Lambdy Warszawa dla homo/biseksualnych seniorów/ek rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Agata Kubis

 

Umówienie się z Jankiem Reszką na wywiad brzmi mniej więcej tak:

Panie Janku, tu Mariusz Kurc z „Repliki”

E, tam, panie Janku. Janek jestem. Mariuszku, powinieneś był zadzwonić 30 lat temu.

Lepiej późno niż wcale.

Co ja mówię 30! 50 lat temu. To o czym porozmawiamy?

O projekcie Lambdy dotyczącym seniorów, w którym uczestniczysz i o tobie samym, dobrze?

O! To ci naopowiadam. Ustalamy termin, kilka dni później spotykam Janka.

Jak trafiłeś do projektu Lambdy?

Już ci nie powiem dokładnie, bo nie pamiętam, zresztą to nieważne, pomińmy. Grunt, że trafiłem, bo tu jest fantastycznie. Z początku wyglądało trochę mizernie, przychodziłem, były jakieś 2 czy 3 osoby, ale stopniowo się rozrastało. Mieliśmy zajęcia z prawa, psychologii, dwa razy poszliśmy razem do klubu Galeria. Chodzę tu też na angielski, chociaż niepotrzebnie, bo po angielsku wykładałem na uniwersytecie w Liverpoolu.

To chyba płynnie mówisz, więc po co?

Kim, nasza nauczycielka, jest tak wspaniała, że nie mogę nie chodzić. Jeszcze znam rosyjski i francuski.

Też płynnie?

Francuski tak. Przez 32 lata mieszkałem w Belgii.

32 lata? To o Belgii też mi opowiesz, ale za chwilę, ok? Teraz jeszcze wróćmy do projektu Lambdy.

 Pomyślałem po kilku spotkaniach, że ja nie mogę z tej Lambdy tylko brać i brać, że powinienem też coś dać. Przez lata wykładałem geometrię wykreślną, historię sztuki, malarstwo. Zaproponowałem, że mogę poprowadzić lekcje rysunku. Zgłosiło się 40 osób. Utworzyliśmy trzy grupy i od stycznia mam zajęcia.

Gratis?

Na uniwersytecie w Liege w Belgii miałem pensum 3800 euro, tu fundują mi herbatę – i jestem zadowolony! (śmiech) Absolutnie nie narzekam, przeciwnie! Ludzie przychodzą nie z obowiązku, tylko z pasji, robią postępy, jest świetnie. W życiu przyjemniejszych zajęć nie miałem.

Uczestnicy to też seniorzy?

Na początku tak było, ale teraz przekrój wiekowy mam od 14 lat do ponad 60. Jeśli chodzi o orientację, to nie pytam, ale jesteśmy otwarci, mówimy sobie. Większość to geje i lesbijki, jednak osoby hetero też są. Nie ma barier, każdy jest mile widziany. Mamy wielką frajdę. Jest luz, rysujemy akty nie akty, martwą naturę, krajobrazy, uczę perspektywy, sztuczki rożne rysunkowe pokazuję, śmiejemy się, opowiadamy sobie historie miłosne.

To może mnie i czytelni(cz)kom „Repliki” jakąś swoją historię miłosną też opowiesz?

Tylko jedną?!

Może być więcej.

O, kochany, bo ja mam kilka tysięcy historii miłosnych do opowiedzenia (śmiech). Na pięć „Replik” by starczyło.

To może kilka?

No to tak. Na studia, na architekturę, poszedłem do Wrocławia. Do Warszawy nie chciałem, bo za blisko mieszkałem, w Skierniewicach. Nie dostałbym akademika, a nie uśmiechało mi się z rodzicami mieszkać, byli nadopiekuńczy.

Na studiach – wspaniały czas. Połowa lat 60., w teatrze Grotowski, Tomaszewski. Powstał właśnie klub Kalambur, a na moim roku – klub Gest. Założyłem kółko matematyków. Świetnie mi szło. Gdy byłem na III roku, profesor Dyba zaproponował mi z dnia na dzień prowadzenie zajęć na II roku – wspomnianą geometrię wykreślną, studencki koszmar. Poszedłem blady ze stresu. Tytułowali mnie „panie doktorze”, ja na to, że nie jestem doktorem. To „panie magistrze” – ja, że nie jestem magistrem. Jak im się w końcu przyznałem, że jestem po prostu rok wyżej, to zaraz było: „Jasiek, k…, weź wyjaśnij lepiej, bo nic nie rozumiemy!”

Zostałem na uniwersytecie po skończeniu studiów, dostałem stypendium naukowe. Profesor Schmidt, który wykładał w Liverpoolu, zorganizował wymianę, więc dodatkowo przez 5 lat jeździłem tam… No, ale zaraz… Miałem chyba jakieś miłosne czy erotyczne rzeczy opowiadać…

Rozumiem, że dochodzimy do nich.

To muszę się cofnąć. Na studiach miałem dziewczynę, ale gdy usłyszałem od kolegi, że go w Łaźni Miejskiej jakiś facet podrywał, to mnie zainteresowało. Stwierdziłem, że muszę do tej Łaźni też się wybrać – i w odróżnieniu od kolegi dałem się poderwać. Oj, podobało mi się.

Ale nie powiesz mi, że dopiero wtedy poczułeś, że mężczyźni ci się podobają.

Nie. Gdy miałem 14 lat, to z jednym kumplem były już pewne zabawy.

Niezbyt niewinne, tak?

E, dosyć niewinne. Manualne, tak to ujmę. W szkole średniej libido miałem potworne. Ciągle mi się chłopaki kotłowali w głowie i ciągle wyganiałem ich ze świadomości.

Ale potem miałeś dziewczynę.

Czułem, że coś dziwnego jest u mnie z seksem, ale co dokładnie? Podobali mi się mężczyźni, ale zaraz homoseksualista? Zastanawiałem się, dlaczego z dziewczyną nie było mi tak dobrze jak z facetem jednym, potem drugim, trzecim… Po tej przygodzie w Łaźni poszedłem do psychologa. I to niejednego.

Z problemem, że „chyba jestem homo”?

Tak. W końcu czwarty, znany psychiatra, przebadał mnie wte i wewte, ankietę długą zrobił i stwierdził to samo, co poprzednicy: „Panie, pan jest stuprocentowym heteroseksualistą. Pan tylko miał pewne przygody, proszę w to dalej nie brnąć. Zapomnieć i przerzucić się na babki. Najlepiej niech się pan ożeni.” Taki był ten okres behawioryzmu w psychiatrii. Wierzono w rożne głupoty, rożne cuda.

Wiem, jak to dzisiaj brzmi, ale pomyśl: ja, dwudziestoparoletni gówniarz, a on jeden z najlepszych psychiatrów we Wrocławiu! Jak miałem jego opinii nie przyjąć? Znalazłem sobie dziewczynę, potem drugą, Żydówkę, a z facetami miałem przygody, jak się „zapomniałem”. Zapominałem się dość często. Ciągle sobie mówiłem, że zaraz to rzucę.

Moja dziewczyna Żydówka wyjechała w 1968 r. z rodzicami do Izraela. To był czas antysemickiej nagonki. Ja też miałem problemy, bo się obracałem w towarzystwie profesorów żydowskiego pochodzenia. Sam, cholera, kropli żydowskiej krwi nie mam – a całą genealogię mi przeszukano. Niemniej, dla antysemitów byłem „szabesgojem”, wiesz, kto to?

Kto?

Taki, co czasie szabasu zapala świece za Żydów, którzy prac wykonywać nie mogą. Czyli przyjaciel Żydów.

Zakochała się we mnie dziewczyna, emigrantka z ZSRR, z Ukrainy. Straciła ze mną dziewictwo – i jej rodzice mocno parli do małżeństwa. To się z nią ożeniłem.

Zacząłem często wyjeżdżać na wykłady do Liverpoolu, o których już mówiłem, to był początek lat 70. Czasami na wiele tygodni. Gdy wracałem, to moja żona zwykle jakiegoś kochanka zdążyła sobie przygruchać. We mnie nie było cienia zazdrości. Nigdy. Ani o kobitę, ani o faceta. No i myśmy wyczyniali rożne rzeczy… Przywoziłem z Anglii filmy porno i puszczaliśmy.

Przecież na początku lat 70. nie było nawet kaset video.

Na taśmach. Miałem projektor. Zapraszałem kolegów, których razem z żoną wybieraliśmy. Puszczałem fi lm, szedłem im robić herbatkę, a jak wracałem, to oni już byli rozgrzani, z rękami zasłaniającymi podołek. Patrzyłem im na krok i uśmiechałem się: „Ach, co tu się stało???” I były zaraz trójkąciki, czworokąciki i tak dalej. Małżonka więc miała okazję zobaczyć, że mi się faceci podobają. No.

Po prostu mów dalej, ja słucham.

Podoba ci się, co?

(śmiech)

Tymczasem atmosfera na uczelni zaczęła gęstnieć. Gdzieś koło 1974 r. mój kolega z Londynu dał znać, że na uniwersytecie w Liege w Belgii szukają kogoś z moimi kwalifikacjami, stwierdziłem, że skorzystam z okazji. Nie znałem francuskiego, bałem się, że nie podołam, ale zaryzykowałem i wyjechałem.

Sam?

Tak. Żona nie chciała. Mówiła, że nie po to z rodziną emigrowała do Polski, by teraz ruszać do Belgii. Rozwiedliśmy się.

Kiedy dotarło do ciebie, że psychologowie się mylili i nie jesteś „stuprocentowym heteroseksualistą?

O, jeszcze długo nie. W Belgii były nadal przygody z facetami a jednocześnie ten nakaz wciąż silny na tyle, że jak poznałem fajną dziewczynę – Greczynkę, która spędziła wiele lat w Kongo, to się ożeniłem po raz drugi.

 Janek, może ty jesteś zwyczajnie w jakimś stopniu biseksualny?

W jakimś może i tak, ale strona homo przeważa. W kobiecie mogę się zakochać, ale raczej na zasadzie porozumienia dusz. Mogę też z kobietą mieszkać. Mam mnóstwo przyjaciółek. Nie trzeba być posiadaczem penisa, by się ze mną lubić. Seks z kobietą mam natomiast raczej techniczny. Prawdziwa namiętność jest z facetem.

Jeszcze coś ci opowiem. Gdy miałem 6 lat, to w moim starszym bracie, wtedy dziewiętnastoletnim, zakochał się pewien facet, znany w środowisku literackim Warszawy. Cierpiał strasznie, bo mój brat był hetero, miał już narzeczoną. Mama o wszystkim wiedziała i rozmawiała z tym człowiekiem, próbowała mu tę miłość do jej syna wyperswadować. Siedziałem obok i słuchałem. Widziałem jego straszną rozpacz. A mama nawet mnie nie przeganiała, myślała, że ja nic nie rozumiem, a ja wszystko rozumiałem. Potem wielokrotnie mówiła, że homoseksualizm to jest najgorsze, co się może mężczyźnie przydarzyć. Jednocześnie jestem przekonany, że wiedziała o mnie, tylko wolała udawać, że nie wie. Nigdy z nią o tym nie rozmawiałem.

W każdym razie, wracając, 33 lata miałem i nadal myślałem, gdy się z tą Greczynką żeniłem, że ona może mnie „uleczyć”. Postanowiłem być jej wierny i zrobiłem na sobie eksperyment: bez faceta wytrzymałem dwa lata. Potem po prostu dostawałem obłędu i zacząłem się znów puszczać. W międzyczasie urodził nam się syn.

Ach, masz syna!

Daniel ma dziś 36 lat. Mieszka w Berlinie.

Masz za sobą coming out przed synem?

No właśnie nigdy o mojej homoseksualności nie rozmawialiśmy. Żałuję. Daniel doskonale wie, znał moich facetów, ale rozmowy poważnej nie odbyliśmy. Trochę winię za to pewną głupią psycholożkę (znowu!), która powiedziała mi, że jak będę opowiadał o gejach synowi, to on się może „zasugerować”. Bardzo zła porada. Efekt jest taki, że Daniel uważa mnie za człowieka skrytego, który „w tych sprawach” milczy jak grób. Trzeba rozmawiać.

Z jego mamą się rozwiodłeś?

Tak. Ona tych skoków w bok nie chciała tolerować. Po rozstaniu już w końcu zacząłem myśleć o sobie jako o geju i wszedłem w związek z fajnym Belgiem. 11 lat byliśmy razem, a skończyło się głupio. Otóż, on był psychologiem…

Nie miałeś już dość tej profesji?

(śmiech)… i wyobraź sobie, przyszedł do niego na sesję chłopak, który powiedział, że ma problem, bo czuje pociąg do mężczyzn. I ten mój facet co? Zakochał się w nim na zabój i rzucił mnie. Chłopak był piękny zjawiskowo, ale miał 13 lat.

13?!

Po jakimś miesiącu on otrzeźwiał, wrócił i przepraszał, ale ja już nie miałem na nic ochoty. Na tym Belgu myślałem, że zamknę moje życie uczuciowe i seksualne, ale nie zamknąłem, bo pojawił się pewien Wietnamczyk ze Lwowa.

Jak się pojawił?

Student, który mnie odnalazł w Liege i napisał w jakiejś naukowej sprawie. Zaczęliśmy korespondować. Któregoś razu byłem z wizytą w Polsce i stwierdziłem, że mogę skoczyć do Lwowa go odwiedzić. Przyjął mnie po królewsku, pokój w hotelu Sputnik, pełna lodówka. Zapowiedziałem, że związek czy romans wykluczony, bo mam te sprawy zawieszone na kołku. Świetnie nam się gadało, aż zrobiło się późno. Uciekł mu ostatni tramwaj do akademika. „No, dobrze, to zostań na noc” – zgodziłem się – i piętnaście sekund później był już na golasa w moim łóżku! Myśmy z tego łózka praktycznie nie wychodzili przez pięć dni. Nie miałem pojęcia, że ja jestem jeszcze taki jurny (śmiech).

Ile miałeś lat?

A 52!

A on?19!

To chyba wypada ci pogratulować.

A dziękuję. To był najprzystojniejszy Wietnamczyk, jakiego w życiu widziałem.

Jak miał na imię?

Viet-Ha, ale mówiłem na niego Haczek. Nie skończyło się na przygodzie. Byliśmy dalej w kontakcie, ściągnąłem go do Liege. Gdy zalegalizowano w Belgii związki partnerskie…

Bo to już były lata 90.?

Tak. Zawarliśmy związek partnerski, a potem wzięliśmy ślub, jak małżeństwa homo zalegalizowali.

I jak ślub? Twój pierwszy z mężczyzną.

Ślub jak ślub. Skromny.

Janek, żeniłbyś się z kobietami, gdyby homofobii nie było?

Gdyby tamten psychiatra powiedział: „Słuchaj pan, nie zmienisz się, musisz to zaakceptować”, to pewnie bym się nie żenił. A on mi poradził „zapomnieć” o facetach – niemożliwe.

Jak było z Haczkiem?

11 lat razem, z czego część mieszkaliśmy we czwórkę: ja z mężem oraz mój syn z dziewczyną. Potem związek z Haczkiem się posypał, byłem naprawdę przygnieciony, naprawdę. W dodatku osiągnąłem wiek emerytalny i na uniwersytecie w Liege nie było już dla mnie miejsca. Utrata pracy to jest okropność.

Znalazłem się na rozdrożu i wróciłem do Polski. Mam tu jeszcze rodzinę, kilkoro przyjaciół. Pomyślałem, że coś tam w Warszawie wykombinuję. Nie było łatwo. Na rok zaczepiłem się w jednym technikum – porażka. Zaangażowałem się też w Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów, bo jestem ateistą. Na Placu Zamkowym zorganizowałem rekonstrukcję egzekucji Kazimierza Łyszczyńskiego (filozof, autor traktatu „O nieistnieniu Boga”, skazany w 1689 r. za ateizm na śmierć – przyp. red.). Rok to przygotowywałem. Sam uszyłem XVII-wieczne stroje, napisałem scenariusz, załatwiłem formalności… No, nie, zagalopowałem się – formalności ktoś inny załatwiał. Zagrałem dziada proszalnego, jest do obejrzenia na Youtube. Jednak nie zagrzałem miejsca u Racjonalistów, ich wewnętrzne konflikty mnie wymęczyły. Nie miałem dalszego pomysłu na życie. Na dodatek w rodzinie i wśród przyjaciół nastąpiła seria zgonów. W ciągu kilku lat 11 osób.

A szukałeś miłości, nowego związku?

Nie bardzo. Odnowiłem niektóre stare znajomości, na przykład z tym, z którym te manualne zabawy miałem. To jest profesor. Wiesz, im człowiek starszy, tym nawyki odgrywają większą rolę. Trudniej się zaprzyjaźnić czy zakochać. Zaprosiłem go do siebie i mieliśmy karczemną awanturę o drobiazg. Wszedłem do łazienki, gdy on się mył. Dla mnie nic takiego, a dla niego niedopuszczalne. Atmosfera zupełnie się popsuła.

Samotność doskwiera. Chciałoby się mieć kogoś do pogadania. Już naprawdę nie mówię o innych rzeczach. Poopowiadać sobie historie, podzielić się zwykłymi sprawami.

No i suma summarum, głownie przez brak zajęcia, wpadłem w depresję, taką, że dwa tygodnie nie chce się wychodzić z domu – a zjadłeś już wszystko z lodówki, pijesz wodę z kranu i myślisz tylko, jak skończyć ze sobą. W końcu nadludzkim wysiłkiem idziesz na zakupy. Tak mnie trzymało parę lat.

Jak z tego wyszedłeś?

W dużej mierze dzięki Lambdzie.

Serio? Dzięki temu projektowi?

Jakiemu projektowi? A! Temu, by pierdzieli zebrać i zaktywizować? Tak. Chyba za mało ten projekt pochwaliłem. Jestem naprawdę wdzięczny. W Lambdzie jest też sporo przystojnych gejów, w dodatku cholernie sympatycznych, ale do żadnego nie uderzam (śmiech). Mam ochotę czasem przytulić czy pocałować, ale przecież sam bym się zjeżył, gdyby do mnie tak ktoś startował. Mimo, że jestem rozpustny jak… !

Bije z ciebie energia.

Za parę miesięcy skończę 74 lata. Wyobraź sobie, że też będziesz miał kiedyś 74. Przyjdzie kryska na Matyska.

***

Agnieszka Wiciak, koordynatorka projektu „Aktywizacja społeczna homo/biseksualnych seniorów/ek” Pierwsza edycja projektu „Aktywizacja społeczna seniorów i seniorek LGB” trwała od marca do grudnia 2014 r., druga – od maja do grudnia 2015 r. W pierwszej udział wzięło 10 osób (trzy kobiety i siedmiu mężczyzn), w drugiej – 19 (sześć kobiet i trzynastu mężczyzn) powyżej 60. roku życia. Największym wyzwaniem było dotarcie z naszą ofertą. Projekt miał na celu poprawę funkcjonowania społecznego starszych osób homo/biseksualnych w Warszawie, przyczyniając się do ograniczenia zagrożenia wykluczeniem społecznym tej grupy. Projekt był jedyną tego typu ofertą dla seniorów i seniorek LGB. Działania obejmowały tutoring osób z młodszego pokolenia, szkolenia dotyczące radzenia sobie z wykluczeniem ze względu na wiek, obsługi komputera i telefonów komórkowych, zajęcia z języka angielskiego a także wspólne wyjścia i wycieczki oraz indywidualne poradnictwo psychologiczne. Projekt był realizowany w ramach programu ASOS (Aktywizacja Społeczna Osób Starszych) i choć formalnie się skończył, to trwa nadal, co najlepiej świadczy, że był/jest udany – nasi seniorzy autentycznie się zaktywizowali! Seniorów/ki chętnych, by dołączyć, zapraszamy do Cafe Senior w każdy wtorek między godz. 12 a 14.

 

Tekst z nr 60/1-2 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Z półświatka do całego świata

Bydgoszczanin MAREK OJDOWSKI to jedna z pierwszych osób, które odpowiedziały na nasz apel o widoczność seniorów LGBT+. Ma 61 lat. Z kawą i papierosem w ręku opowiada o 20 latach swojego alkoholizmu, o małżeństwie z kobietą, o seksrandkach w latach 80., o pierwszej miłości i o nowym życiu, jakie rozpoczął wraz z coming outem w wieku 50 lat. Rozmowa Tomasza Piotrowskiego (lat 26)

 

Foto: Magda Juraszewska

 

Dziś młode osoby LGBT+ mają aplikacje randkowe, seriale z wątkami LGBT czy portale społecznościowe, gdzie łatwo trafić na inne osoby queer, a tym samym zrozumieć swoją tożsamość czy seksualność. Dla mnie pomocne były chociażby łatwo dostępne filmy porno, bo dzięki nim zrozumiałem, że jednak pociągają mnie mężczyźni. Jak to było u ciebie, Marku?

Zrozumiałem to chyba już w zerówce. Spodobał mi się wtedy kolega z grupy. Jeszcze bardziej przekonałem się o tym, będąc już nastolatkiem, w siódmej klasie szkoły podstawowej. Importowano wtedy z NRD karty do gry, na których były nagie kobiety, a potem wydana została książka Michaliny Wisłockiej „Sztuka kochania”. Przeglądaliśmy z chłopakami te karty, te pozycje narysowane w książce i… mnie to zupełnie nie kręciło, chciałem zobaczyć na nich mężczyznę. Byłem wtedy przekonany, że jestem jedynym takim chłopakiem na świecie.

Ale udało ci się dowiedzieć, że jednak nie jedynym?

Pierwszą relację z mężczyzną miałem w wieku 16 lat. To były czasy tzw. pikiet, a więc spotykania się mężczyzn homoseksualnych w miejscach publicznych – na dworcu PKP, w szaletach miejskich i tym podobnych. Tam miałem swój pierwszy raz. Sam z obserwacji dowiedziałem się, że właśnie w takich miejscach należy szukać innych mężczyzn zainteresowanych tą samą płcią. Widziałem gejów przed dworcem PKP, widziałem, że idą do toalet, że stoją przy pisuarach, że wyciągają rękę jeden do drugiego. Tak wyglądała moja edukacja seksualna. Gdy pierwszy raz odważyłem się wejść do środka i inny mężczyzna wyciągnął rękę w kierunku mojego penisa, to uciekłem. Udało się dopiero przy drugim podejściu. Zazwyczaj chodzili tam mężczyźni starsi, ale moja pierwsza wspólna masturbacja była z 20-latkiem. Potem kilka razy jeszcze się widzieliśmy, raz pojechaliśmy nawet paczką znajomych do Gdyni. Niestety, dziś już on nie żyje.

Mężczyźni byli wtedy dla ciebie jedynie obiektami seksualnymi czy może bywało też uczucie?

Tak chyba wtedy się myślało, że życie możesz łączyć jedynie z kobietą, a jeśli podoba ci się mężczyzna, jest to jedynie seksualna potrzeba, którą trzeba ukrywać. Chodziłem więc z kobietami do kina, do kawiarni, zakochiwaliśmy się w sobie. I naprawdę je kochałem, ale od wszelkich stosunków seksualnych od razu uciekałem. Po szkole podstawowej oblałem pierwszą klasę w liceum i poszedłem do szkoły wieczorowej. Tam poznałem nieco młodszego Macieja. Mieliśmy wtedy taką fajną paczkę, po lekcjach chodziliśmy do kawiarni na jakieś lody, na lampkę wina. Raz zabrałem go do swojego kolegi na imprezę i tam się rękoma spletliśmy. Po imprezie poszliśmy do lasku i tam się całowaliśmy. Spotykaliśmy się potem, mieliśmy też seks. Ale potem poszedłem do wojska, a jak wyszedłem, to on poszedł. A potem się ożeniłem i tak się to rozpadło.

Czekaj, czekaj… byłeś żonaty?

Ech… To trudny dla mnie temat. Miałem 26 lat. To była koleżanka mojej siostry. Wychodziliśmy razem w różne miejsca i po jakimś czasie – dla mnie zupełnie nagle – okazało się, że wszyscy czekają na ślub. Poddałem się temu. Teoretycznie małżeństwo trwało 2 lata, a praktycznie – 12 dni. Z wojska wyszedłem kilka lat wcześniej ze względu na moją upozorowaną chorobę, ale jednak w 1987 r. się o mnie upomnieli. 10 lutego mieliśmy ślub, a 22 lutego musiałem stawić się do wojska. Przez pierwszy rok przyjeżdżałem na przepustki do niej. Uprawialiśmy też seks, ale myślę, że ani mnie, ani jej nie sprawiał przyjemności. W kolejnym roku w wojsku korzystałem już z wolnego czasu inaczej – jeździłem do innych miast na seks z mężczyznami. Potem skończyłem służbę i przez 6 miesięcy trwała sprawa rozwodowa. Ja tę kobietę naprawdę kochałem, nie chciałem jej wyrządzić krzywdy. Wtedy zacząłem pić. Z jakimiś przerwami, ale dużo; w sumie – przez kolejne 20 lat.

Ona wiedziała o twojej orientacji? Wiedziała, czemu się rozstajecie?

(cisza) Nie wiedziała i może do dziś nie wie. Gdy skończyłem z nałogiem, w wieku 48 lat zrozumiałem, co zrobiłem. Cały czas się z tym mierzę, ale wspólnie z psychologiem doszliśmy do wniosku, że jednak dziś, po ponad 30 latach nie mogę do niej iść i tego wytłumaczyć tylko po to, by mi było lżej. Wiem, że ułożyła sobie życie, mam nadzieję, że jest szczęśliwa, a ja muszę już z tym żyć.

O tamtych czasach często słyszymy trudne historie osób LGBT+, na czele z akcją „Hiacynt”. Skąd wiedziałeś, gdzie są pikiety w innych miastach? Nigdy nikt cię nie przyłapał?

Byliśmy kryminalizowani, należeliśmy do półświatka razem z prostytutkami i złodziejami. Pierwszy taki wyjazd miałem do Sopotu. Przeczytałem gdzieś o Fantomie. To był bar w bloku mieszkalnym, siedziało się tam całą noc i nikomu to nie przeszkadzało, wszyscy wiedzieli, że to lokal gejowski. Tak samo przeczytałem gdzieś w gazecie o tym, że w Warszawie geje spotykają się na Dworcu Centralnym. Pierwszy raz pojechałem z kolegą, ale zaraz każdy kogoś poznał i się rozeszliśmy. Dziś się za głowię łapię, że byłem pierwszy raz w Warszawie, a gdzieś na Ursynów z obcym człowiekiem pojechałem. A co do tego, skąd wiedziałem… Gdy byłem w wojsku w Gdyni na Oksywiu, co weekend mieliśmy przepustkę na miasto i chodziliśmy non stop balować. Pewnego razu obeszliśmy już wszystkie lokale, koledzy dalej chcieli pić, a już prawie wszystko było zamknięte. Prawie, bo był jeszcze Sezam w Sopocie, klub gejowski. Za każdym razem, gdy chodziłem tam sam w mundurze, to wszelkie drinki miałem za darmo od facetów. (śmiech) Stwierdziłem, że też ich tam zabiorę. Piliśmy, było miło, ale jednak wtedy też zaczęła się dla mnie homofobia w wojsku – co chwilę były teksty, że ich zabrałem do pedalskiego lokalu. Jeden chciał mnie pobić. Na szczęście skończyło się dobrze.

Po 2 latach wychodzisz z wojska, bierzesz rozwód. Co było dalej?

Wyjechałem do Poznania, poczułem powiew Europy. Zaczęły się pojawiać gazety LGBT+, takie jak np. „Okay. Miesięcznik dla Panów” czy „Inaczej”, które można było kupić w pierwszym sex shopie na piętrze księgarni Mickiewicza w Poznaniu. Zyskałem wtedy nieco więcej pewności siebie i najpierw poznałem Zbyszka w Warszawie na Dworcu Centralnym. Dał mi swój adres, pojechałem do niego do Przasnysza na weekend. Mieszkał z matka i siostrą. Po tym pobycie ustaliliśmy, że szukam nam wspólnego mieszkania w Poznaniu. Tak zaczął się mój pierwszy poważny związek z mężczyzną. Jego rodzina bardzo nas wtedy wspierała. Na ślubie jego siostry byliśmy nawet razem, mimo że druga z jego sióstr była zakonnicą. Złego słowa nikt nie powiedział.

A twoja rodzina? Też was wspierała?

Nie chcę za wiele o tym mówić. Mama dziś już nie żyje, ale przez wiele lat, nawet jako dorosły człowiek, miałem z nią wiele awantur. „Ty gnoju, ty pedale…” – nasłuchałem się od niej i od siostry przez całe życie. Ciężko mi o tym mówić. Z kolei ojciec był cichy, spokojny, nijaki. Gdy w 1994 r. wróciłem z Poznania do Bydgoszczy, miałem już cały plik numerów „Inaczej”. Czytałem je na fotelu. Pewnego razu ojciec, amator prasy i krzyżówek, mówi: „Daj mi poczytać”. Dałem mu, przejrzał i oddał właściwie bez słowa.

Jak długo trwał twój związek ze Zbyszkiem?

Niemal 3 lata, ale potem poznał kogoś w pracy. Jak się okazało – oszukiwał mnie kilka miesięcy. Potem, będąc jeszcze w Poznaniu, wszedłem w drugi związek. Pismo „Okay. Miesięcznik dla Panów” zorganizowało spotkanie czytelników w Szklarskiej Porębie. To był październik 1991 r., miałem 30 lat i z Poznania pojechałem na to spotkanie w płaszczu, w kapeluszu i we fioletowych półbucikach. Tak wtedy było modnie! Dojeżdżam do Szklarskiej, a tam lód, śnieg i do pensjonatu szło się jeszcze pod górę! (śmiech) Trochę ludzi tam było, miały być jakieś występy, jakiś wiersz miałem czytać… ale wszyscy się popili i wiadomo, jak to się skończyło. (śmiech) Na drugi dzień chodziliśmy wszyscy w parach za rękę po miasteczku i starsze panie nam machały z sympatią. Tam poznałem Piotra z Kalisza, nie miał jeszcze 18 lat, wylądowałem z nim w łóżku i tak to się zaczęło. Przyjechał potem do mnie do Poznania i tak 3 kolejne lata byliśmy razem. Jego matka była świadkinią Jehowy, nasyłała nam na mieszkanie, jak ja to mówię, „bojówki”. (śmiech) Ale potem nawet nas odwiedzała.

Zawsze wydawało mi się, że to były trudne czasy, a z tego, co mówisz, wynika, że chyba nie było najgorzej.

Wtedy myślałem, że może być tylko lepiej. Były tylko takie pokątne dogryzania i plotki w społeczeństwie na temat osób homoseksualnych. Ale lata 80. i Poznań kojarzą mi się z wielką wolnością. Panie, które nam wynajmowały mieszkanie, były podobno kuzynkami, ale kto wie? Może i parą? Kiedyś postanowiły przyjść do nas na kawę, więc sypialnię, do której kupiliśmy duże podwójne łóżko, zamknęliśmy, by ich nie kłuła w oczy. Tymczasem jedna z nich tam wparowała i krzyczy: „Ewa! Chodź, zobacz, jakie fajne łóżko oni sobie kupili!”. (śmiech) Nie rozmawialiśmy wprost o naszej relacji, ale musiały wiedzieć. Sąsiadki z naprzeciwka nieco unikaliśmy, ale na sylwestra zapukała do nas z szampanem i kieliszkami – i potem już stale na kawkę przychodziła. Nigdy wprost też nie pytała, ale tak chyba było wtedy, że ludzie wiedzieli lub się domyślali i nawet nie pytali. Pamiętam, w piekarni kiedyś pani zapytała mnie: „A pan dzisiaj bez brata?”, a ja mówię: „Ale to mój mąż jest! Ja dla męża te bułki kupuję”. A ona: „No to fajnie, to niech pan te weźmie dla męża”. Może nie było wtedy akceptacji, ale tolerancja – tak. Myślałem, że będzie tylko lepiej. Dopiero potem zauważyłem problem. Myśmy wtedy niczego jako społeczność nie chcieli, nie mieliśmy żadnych postulatów, nie wiedzieliśmy, że możemy i powinniśmy czegoś żądać. W ogóle chyba nie stanowiliśmy społeczności. A dziś? Dwa lata temu jechałem autobusem i czytając książkę, słyszę, jak jakiś facet gada do dziecka: „Co mówiłeś? Bo tatuś na pedała patrzył”. Zauważył, że mam tęczowe skarpetki. Odpowiedziałem mu: „A żona wie, że ty na pedałów patrzysz?”. (śmiech) No, mam niewyparzony jęzor, kiedyś może to się źle dla mnie skończyć. Innym razem u nas w Bydgoszczy na Starym Rynku był protest przeciwko aresztowaniu Margot. Byłem tam z moją znajomą, radną miejską. Usiedliśmy z tyłu na ławeczce, żeby odpocząć, bo kręgosłupy już nie te, a przy okazji zapalić papierosa. No i nagle pojawiła się jakaś starsza pani i na nas: „A wy w piekle zgnijecie! A pedały, a Polskę niszczycie…”. Mi rzadko języka w gębie brakuje, ale to mnie akurat rozłożyło. Dotarło do mnie, że jest na to przyzwolenie, że w ludziach jest pogarda. Wcześniej tego nie czułem, ale prawdą jest, że dopiero od 50. urodzin żyję otwarcie. Więcej w życiu pamiętam sytuacji, w których ukrywałem, że jestem gejem. Niestety.

Nie oceniasz siebie zbyt surowo? Samo to, że mieszkałeś w tamtych czasach ze swoimi partnerami, jest dla mnie aktem odwagi i pewnym aktywizmem.

Tylko wiesz, moja rodzina o niczym nie wiedziała. Pewnie się domyślali, bo chociażby na sekretarce mieliśmy nagrane: „Tu mieszkanie Marka i Piotra”. Albo jak spotykałem się z Maciejem, moją pierwszą miłością, to razem z całą paczką odwieźli mnie do Gdyni do wojska. Weszliśmy jeszcze w pociągu z Maćkiem do toalety i się całowaliśmy. I jak wyszliśmy, to siostra od razu: „Ty się z nim całowałeś!”. Potwierdziłem. Ale jakiegoś aktywizmu we mnie nie było. Mówiłem kolegom, ale bardziej na zasadzie wyjawienia tajemnicy. Kiedy przestałem pić, zacząłem się leczyć i nabrałem świadomości. Teraz czuję się dopiero wyoutowany. Bardzo pomógł mi w tym Facebook. Pamiętam, jak pierwszy raz wrzuciłem post dotyczący LGBT+ i cały czas śledziłem, kto i co napisze. Moja ciocia, która ma 76 lat, lajkuje wszystkie moje zdjęcia z tęczowych protestów.

A siostra?

Nie, z nią nie mam kontaktu od 10 lat. Wysyłała mi jeszcze ostatnio jakieś święte obrazki na Messengerze. Mi to szkodzi, więc usunąłem ją ze znajomych.

Wspominałeś, że związek z Maćkiem rozpadł się samoistnie. Spotkaliście się jeszcze kiedyś po latach?

 Kilka lat temu znaleźliśmy się na Facebooku. Okazało się, że wtedy po wojsku też się ożenił i razem z żoną wyjechali do Niemiec. Tam teraz mieszka i pracuje, też już z nią nie jest i nawet dwa razy udało się nam spotkać już teraz, w dorosłym wieku. Poszliśmy nawet do łóżka po tych kilkudziesięciu latach. (śmiech) Fajnie się to zamknęło, bo wcześniej ciągle wspominałem tą relację.

Temat alkoholizmu pojawił się w naszej rozmowie kilka razy. Czujesz, że miała na to wpływ homofobia, ukrywanie przez ciebie orientacji?

Jasne. Ta presja społeczna… Nie miałem na świecie żadnego wzorca czy sygnału, że mogę zaakceptować moją homoseksualność, że tak można szczęśliwie żyć. To była wewnętrzna homofobia. Spotkałem ostatnio moją koleżankę z młodości i ona wprost mnie zapytała, czy mam jakiegoś faceta, mimo że wtedy o tym nie mówiliśmy. Ludzie wiedzieli, byli życzliwi, a sądziłem wtedy coś zupełnie innego. To nie społeczna homofobia zrzuciła mnie na dno, tylko ta w środku. Od roku jestem w trakcie terapii, żeby to sobie ułożyć. Obudziłem się dopiero w wieku 50 lat. Publiczny coming out Andrzeja Piasecznego – też w wieku 50 lat – był dla mnie naprawdę wartościowy. Ja wiem, co ta głowa myśli, ona zdaje sobie już sprawę, ile jest do stracenia.

Co sprawiło, że się obudziłeś?

Na ostatnim etapie mojego 20-letniego alkoholizmu koczowałem na działce mojej siostry w Gdańsku. Byłem po drugiej operacji nowotworu, po chemioterapiach. Po drugiej operacji już piłem z rozpaczy. Piłem non stop i od rana czołgałem się po mieście. Pewnego dnia usiadłem na przystanku i jakaś matka szarpnęła dziecko i mówi do niego: „Chodź, idziemy, bo tu pijak siedzi”. Był rok 2009. Na drugi dzień poszedłem do przychodni, tam mnie pokierowali dalej i jeszcze tego samego dnia byłem na meetingu Anonimowych Alkoholików. Terapia trwała 2 lata. Od 12 lat jestem czysty.

Alkohol wiele ci zabrał?

Znaczną część życia, wspomnień i pewnie też siebie. Nie potrafiłem utrzymać moich związków, normalnie ich poprowadzić.

Jak więc jest ci w tym nowym życiu?

Dwa lata temu zdałem maturę; wcześniej przez lata pracowałem jako sanitariusz. Podjąłem szkołę policealną, którą niestety przerwałem ze względu na homofobię jednej z nauczycielek. Zacząłem działać, walczyć. Chociażby w Grupie AA. Co roku przez kilka lat apelowałem na Warsztatach Literatury AA o to, żeby wyszła ulotka dla osób LGBT+. No i udało się. Od kilku lat jest w obiegu i mam nadzieję, że pomaga odnaleźć się potrzebującym w naszej społeczności wśród Anonimowych Alkoholików. Chociażby podczas spotkań indywidualnych z psychologiem usłyszałem, że temat mojej seksualności, a właściwie wynikającej z tego homofobii, jest nieistotny dla leczenia, że to jest osobna terapia i pewnie już ten temat mam dawno zamknięty. Nie, nie miałem i tak, homofobia była jednym z podstawowych przyczyn mojego alkoholizmu. Teraz udzielam się w środowisku, biorę udział w panelach dyskusyjnych, prowadziłem dwa spacery o queerowej PRL- owskiej Bydgoszczy z okazji Pride Month. Mam fajną grupkę przyjaciół w przeróżnym wieku od 15 do 40 lat. Myślę teraz nawet o studiach! Razem z kolegą chcemy iść na psychologię. Mam 61 lat, więc zawodowo to już może nie wypali, ale powstaje teraz w Bydgoszczy Miejski Ośrodek Seniora. Zamierzam tam uderzyć i podziałać w kierunku seniorów LGBT+.

Jak dziś patrzysz na młodych ludzi? Czujesz zazdrość czy może cię wkurzają?

(śmiech) Jak prowadziłem 3 lata temu pierwszy spacer po queerowej PRL-owskiej Bydgoszczy dla młodych osób z naszego środowiska czy innych, to pojawiały się różne pytania. Było mi wstyd, że spotykaliśmy w publicznych toaletach na seks. Dzisiaj już wiem, że rozliczanie kogoś z seksu jest po prostu straszne. Zazdroszczę tym młodym ludziom. Jestem sam, jest mi dobrze, ale gdyby trafi ł się jakiś fajny przyjaciel, byłbym chętny. Grindra nie mam, próbowałem kiedyś Fellow, ale to nie to. Mam takie dziwne marzenia, że spotkam kogoś na ulicy czy w tramwaju i na starość będziemy razem na ławeczce siedzieć. Czytać książki i palić papierosy przy kawie. Taki romantyk jestem! (śmiech)

Osoby LGBT 60+, które byłyby gotowe opowiedzieć swoje historie na łamach „Repliki”, zapraszamy do kontaktu: redakcja@ replika-online.pl

Tekst z nr 97 / 5-6 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

SPIS TREŚCI #60

okladka_60„Replika” – dwumiesięcznik społeczno-kulturalny LGBTQ, numer 60 (marzec/kwiecień 2016)

Do przeczytania w numerze 60:

Na naszej okładce Jan ReszkaAdam Stępiński, dwaj spośród kilkudziesięciu uczestników projektu Lambdy Warszawa dla homo/biseksualnych seniorów/ek. W wywiadach Mariusza Kurca obaj panowie opowiadają o samym projekcie, ale przede wszystkim o swoim życiu – o małżeństwach, przez które przeszli, zanim zaakceptowali własną homoseksualność, o romansach młodzieńczych i romansach wieku średniego i o uprzedzeniach, z którymi stykali się na co dzień.

Równość Małżeńska Miłość Nie WykluczaPrezent dla prenumeratorów/ek:

Publikacja „Równość małżeńska” wydana przez Stowarzyszenie Miłość Nie Wyklucza.

 

 

Do przeczytania w numerze 60:

Wywiady:

  • „Tysiące historii miłosnych”, „Zdobędę Kilimandżaro” – wywiady z Janem Reszką i Adamem Stępińskim, uczestnikami projektu Lambdy Warszawa dla homo/biseksualnych seniorów/ek (czytaj dalej…);
  • „Proszę się nie bać” – mówi piosenkarz i sojusznik osób LGBT Czesław Mozil w rozmowie Sergiusza Królaka (czytaj dalej…);
  • „Jesteśmy cierpliwe i wygramy” – mówią Barbara StarskaCecylia Przybyszewska w rozmowie Bartosza Pałochy (czytaj dalej…);
  • Holenderski działacz LGBT Kris van der Veen opowiada o tym, jak był prześladowany przez rówieśników w szkole, o swej pierwszej wielkiej miłości, o filmie, który nakręcił nt. rosyjskiej młodzieży LGBT oraz o pracy w COC – najstarszej organizacji LGBT na świecie. Rozmowa Mariusza Kurca.

Transakcje:

  • Kinga Kosińska o trudnym procesie akceptacji transseksualności oraz o procesie pisania autobiograficznej książki „Brudny róż”. Rozmowa Marty Konarzewskiej (czytaj dalej…);

Opowiadanie:

  • W dziale literackim przewrotne opowiadanie Bartosza Żurawieckiego „Orgia”.

Felieton:

  • „Bo czasem chce się do człowieka” Bartosza Żurawieckiego + rubryka „Dąsy i anonsy”, w której autor z przymrużeniem oka przygląda się ogłoszeniom z gejowskich portali randkowych.

Kultura:

  • Filmy: „Bulwar”, „Dyke Hard”, „Babka”, „Bogowie i potwory”, „Nakręć ze mną porno”, „Wspaniała rzecz”;
  • Książki: „Zakonnice odchodzą po cichu” (o swej głośnej książce pisze dla nas sama autorka – Marta Abramowicz), a także „O płci od nowa” (wyd. Uniwersytetu Gdańskiego), „Carska filiżanka” Michała Głowińskiego i „Wykluczeni” Artura Domosławskiego;
  • Muzyka: Maria Peszek, Elton John, Eurowizja 2016.

W numerze również:

  • Bartosz Żurawiecki o śmierci i życiu włoskiego homoseksualnego reżysera Piera Paolo Pasoliniego w przededniu premiery biograficznego filmu „Pasolini” z Willemem Dafoe w głównej roli;
  • „Aktorka i aktywistka” – portret Laverne Cox, pierwszej transseksualnej aktorki nominowanej do Emmy, telewizyjnego Oscara, kreśli Zuzanna Piechowicz;
  • „Desperacko poszukując Carol” – o amerykańskiej pisarce Patricii Highsmith, autorce m.in. powieści „Carol”, której adaptacja jest właśnie na ekranach kin, pisze Katarzyna Wajda.
  • „Przemoc motywowana homofobią” czyli 10 punktów o tym, co robić, gdy cię spotka, by nie stracić głowy i stanąć na nogi;
  • Mirka Makuchowska (Kampania Przeciw Homofobii) o uchwale Sądu Najwyższego, zgodnie z którą partner/ka w związku jednopłciowym może odmówić zeznań w sprawie karnej dotyczącej partnera/ki;
  • Julia „Maffashion” Kuczyńska dołącza do grona sojuszników/czek LGBT w ramach akcji KPH „Ramię w ramię po równość”;
  • Polski komiks „Super Lesba” Beaty Cymerman na wystawie SuperQueeros w berlińskim Schwules Museum;
  • Agata Chaber, prezes KPH, o tym, co KPH już zdążyła zrobić w 2016 r;
  • Vyacheslaw Melnyk o publikacji „Lekcja równości. Jak prowadzić działania antydyskryminacyjne w szkołach?”;
  • W „Czajniku” siostry Wachowskie, Olly Alexander, Sam Smith oraz Sarah Paulson & Holland Taylor.

Wysyłka numeru od 23 marca br.

Foto na okładce: Agata Kubis

Seniorzy dla Repliki

Janek Lamba Senior„Tysiące historii miłosnych” – wywiad Mariusza Kurca z Janem Reszką

„Znany psychiatra przebadał mnie wte i wewte, ankietę długą zrobił i stwierdził to samo, co poprzednicy: „Panie, pan jest stuprocentowym heteroseksualistą. Pan tylko miał pewne przygody z mężczyznami, proszę w to dalej nie brnąć. Zapomnieć i przerzucić się na babki. Najlepiej niech się pan ożeni.” Taki był ten okres behawioryzmu w psychiatrii. Wierzono w różne głupoty, różne cuda.

Wiem, jak to dzisiaj brzmi, ale pomyśl: ja, dwudziestoparoletni gówniarz, a on jeden z najlepszych psychiatrów we Wrocławiu! Jak miałem jego opinii nie przyjąć? Znalazłem sobie dziewczynę, potem drugą, Żydówkę, a z facetami miałem przygody, jak się „zapomniałem”. Zapominałem się dość często. Ciągle sobie mówiłem, że zaraz to rzucę.”

„Zapowiedziałem mu, że związek czy romans wykluczony, bo mam te sprawy zawieszone na kołku. Świetnie nam się gadało, aż zrobiło się późno. Uciekł mu ostatni tramwaj do akademika. „No, dobrze, to zostań na noc” – zgodziłem się – i piętnaście sekund później był już na golasa w moim łóżku! Myśmy z tego łóżka praktycznie nie wychodzili przez pięć dni. Nie miałem pojęcia, że ja jestem jeszcze taki jurny (śmiech)

Ile miałeś lat?
A 52!

A on?
19!

To chyba wypada ci pogratulować.
A dziękuję. To był najprzystojniejszy Wietnamczyk, jakiego w życiu widziałem.

Jak miał na imię?
Viet-Ha, ale mówiłem na niego Haczek. Nie skończyło się na przygodzie. Byliśmy dalej w kontakcie, ściągnąłem go do siebie, do Belgii Gdy zalegalizowano związki partnerskie…

Bo to już były lata 90.?
Tak. Zawarliśmy związek partnerski, a potem wzięliśmy ślub, jak małżeństwa homo zalegalizowali.”

 

Cały wywiad do przeczytania w „Replice” nr 60

Foto: Agata Kubis

 

Adam Senior Lambda Replika„Zdobędę Kilimandżaro” – wywiad Mariusza Kurca z Adamem Stępińskim

„Maćka poznałem jakieś 30 lat temu na pikiecie. Nie w nieistniejącym już „grzybku”, czyli toalecie publicznej przy Pl. Trzech Krzyży, tylko w pobliskim parku, gdzie też kręciło się wielu gejów.

To jesteście dowodem na to, że na pikiecie poznawało się faceta nie tylko do przygodnego seksu.

Tak jest. To pejoratywne mniemanie o pikietach jest nie do końca słuszne! Pamiętam doskonale tamtą chwilę. Podszedłem i zagadałem coś, a on się nie odezwał. Dostałem kosza – pomyślałem i zacząłem się oddalać, gdy Maciek podszedł z jakimś znajomym. Okazało się, że nie odezwał się, bo nie usłyszał, ale chętnie mnie pozna. Tak się zaczęło. Już po kilku tygodniach zamieszkaliśmy razem.

Maciek jest osobą mocno niedosłyszącą, ma 90% ubytku słuchu. Bez aparatu nie słyszy. Ma też bardzo chore oczy, niedowidzi. Jest osobą niepełnosprawną.”

„Dopiero koło trzydziestki miałem pierwszy w życiu seks analny i po nim już wiedziałem, jakiego seksu oczekuję. Wtedy pożycie z żoną się ostatecznie zawaliło. Zacząłem dążyć do rozwodu. Moja żona była dziewczyną z tzw. dobrego domu, jeszcze świętsza, jak się mówiło, niż poznanianka – bo z Gniezna! Nic nie mogłem jej zarzucić. Teściowie byli też bardzo w porządku. Niedzielne obiadki, miłe rozmowy, obrastałem w tłuszczyk. Szczęście powinno było mnie opromieniać, tymczasem ja się dusiłem.

Po tych kilku latach rozwiódł się pan?

Rozwiodłem się, ale nie po kilku. To zabrzmi strasznie: po siedemnastu. Nie przekreślam tego czasu, ale jednak bardzo żałuję, że tak długo go trwoniłem. Nie byłem w stanie być z żoną, ale bałem się rozwieść. Z trudem akceptowałem własny homoseksualizm, ale nie chciałem go zdusić, zagłuszyć. Długi czas zawieszenia.”

 

Cały wywiad do przeczytania w „Replice” nr 60

Foto: Agata Kubis
spistresci