Bez mizdrzenia się

O popularności wśród lesbijek, o Kongresie Kobiet, o lobby gejowskim, o związkach partnerskich, o profesor Marii Janion i o homoseksualności Rzeckiego z „Lalki” z Kazimierą Szczuką rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Agata Kubis

 

Zajmowanie się polityką zawodowo nie ciągnie mnie za bardzo” – powiedziałaś siedem lat temu w jednym z wywiadów. Zmieniło się coś?

Tak, zmieniło się.

Chciałabyś zostać posłanką?

Już nie powiem, że nie, choć to chyba nie jest realne w najbliższym czasie. Działam od lat w rożnych miejscach, spotykam się, omawiam, załatwiam, piszę, postuluję, moderuję, tworzę nieformalne więzi i chyba taki projekt na życie, przynajmniej w moim wypadku, powoli się wyczerpuje. Może to jest kwestia wieku? Czuję się już na siłach, by przejść do działania stricte politycznego. Ale do posłanki, mam wrażenie, to jeszcze długa droga.

Twoje miejsce byłoby gdzieś na lewicy. Jak oceniasz scenę polityczną po tej stronie?
Na lewicy, tylko jakiej? Przez kogo zarządzanej? I gdzie na tej lewicy jest miejsce dla kobiet? Partie uznawane za lewicowe, czyli SLD i Ruch Palikota, są mocno zmaskulinizowane. Nawet jeśli następują tam jakieś przegrupowania – powstanie Europy Plus, wyrzucenie Ryszarda Kalisza z SLD – to i tak wyrugowanie kobiet jest bardzo widoczne. Jeszcze niedawno, dzięki sukcesowi Palikota, wydawało się, że nowo narodzeni liberalni postępowcy są sprzymierzeńcami równouprawnienia. Teraz, po absurdalnej chryi z Wandą Nowicką, powstał klincz.

Gdzie w tym wszystkim jest Kongres Kobiet?

W środku i ponad tym. Kongres określa się jako polityczny i ponadpartyjny. Teraz przygotowujemy V Kongres (14-15.06. – przyp. red.), pod hasłem „Partnerstwo”. We wszelkich wymiarach. Będzie, rzecz jasna, lesbijski panel, ale chodzi też o partnerstwo międzypokoleniowe, ekonomiczne, kulturowe itd.

Pełnisz w Gabinecie Cieni Kongresu funkcję ministry kultury. Więc jako ministrę zapytam cię o „lobby gejowskie” w polskim teatrze osławione przez Joannę Szczepkowską.

Cóż, z Joanną Szczepkowską dzieje się coś niedobrego. Ostatnio skrytykowała również „Chór kobiet” Marty Górnickiej, jako nietolerancyjny religijnie. To są aberracje, absurdy. Co do lobby gejowskiego, równie dobrze można by powiedzieć, że w polskim teatrze działa lobby starych bab – tyle samo prawdy by w tym było. Zdaje się, że Joanna Szczepkowska wciąż odreagowuje konflikt z reżyserem Krystianem Lupą sprzed dwóch lat.

Który, tak się składa, jest gejem. Robert Biedroń zwracał uwagę na kalkę z „lobby żydowskim”, którym często straszyli – i czasem nadal straszą – antysemici.

Słusznie, chociaż sądzę, że dla Szczepkowskiej ta kalka jest zupełnie nieczytelna. Twierdzenie, że „geje się panoszą” w oczywisty sposób powiela kliszę o panoszących się Żydach. Na ogół takim spostrzeżeniom towarzyszy zapewnienie, że mam przyjaciół Żydów/gejów, ci są porządni, a w ogóle to wielu wśród nich zdolnych ludzi, to fakt. Ale to panoszenie się jest nieznośne. Koniec cytatu. Demaskowanie hucpy mniejszości walczącej o prawa nie wymaga ani odwagi, ani bezkompromisowości. Łatwo obrazić jakąś grupę, nie wskazując palcem konkretnej osoby. Łatwo wskoczyć w wizję świata, gdzie „oni” zaraz pozbawią pracy nas, tych normalnych, albo porwą dzieci na macę lub na macanie. Oczywiście, dziś w wielu krajach mamy do czynienia ze zdobywaniem praw przez osoby homoseksualne. Geje i lesbijki stają się pełnoprawnymi obywatelami – tyle, że na razie nie u nas. Szczepkowska mówi o lobby gejowskim w kraju, w którym miesiąc wcześniej zablokowano nie tylko wszystkie trzy projekty ustaw o związkach partnerskich, ale nawet debatę o nich.

Ale w mediach i w społeczeństwie debata jest. Jak ją oceniasz?

Z punktu widzenia zdobywania praw to była oczywiście porażka. Również porażka racjonalnej drogi, jaką podjęła Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, ministra ds. równego traktowania. Z jej punktu widzenia wystarczy popracować u podstaw, przekonać konserwatystów z PO, uciułać głosy i się uda. Nic z tego. To jest, niestety, walka polityczna i przeciwnicy równości nie są w ciemię bici. Też się organizują, przekonują innych, lobbują. A przecież projekt posła Dunina jest całkowicie minimalistyczny; skromny, dyskretny i pragmatyczny. Co jednak wynikło z tego dobrego, to, oczywiście, rozgłos samego tematu praw LGBT, który wyszedł z krzaków na światło dzienne i już tu zostanie. Zwiększyła się świadomość, że pary jednopłciowe są dyskryminowane, że prawa mniejszości nikomu nie zagrażają i że większość krajów UE już ma regulacje w tych kwestiach.

Kaziu, a ty myślałaś o zawarciu związku partnerskiego?

Ja? Z Robertem?

Tak.

A powiem ci, że jakoś nie myślałam. Jesteśmy razem od kilkunastu lat bez żadnych regulacji. Na kocią łapę. Oboje mamy za sobą rozwody i małżeństwa zawierać raczej nie zamierzamy. Najpierw zresztą on stanowczo nie a ja tak, teraz on chętniej, a ja nie. Ale to bez znaczenia. Zawsze ktoś pilnuje, żeby się w niebezpieczne rejony nie zapuszczać. Ale masz rację, związek partnerski to jest oferta dla nas. Nie wszyscy heterycy chcą zawierać małżeństwa, ale parę kwestii uregulować by się przydało. A z drugiej strony nie wszyscy homo chcą regulować tylko parę kwestii, bo małżeństwo ukazuje im się jako cudowna bajka ze ślubem jako najszczęśliwszym dniem życia. Dlaczego im odmawiać? Niech sobie mają te złudzenia (śmiech). Obie opcje – i związki partnerskie, i małżeństwa dla wszystkich, są potrzebne.

Wiesz, że jesteś bardzo popularna na lesbijskim portalu kobiety- kobietom? Od lat w czołówce rankingu „80 kobiet”.

Bardzo mi miło. Jestem raczej beznadziejnie heteroseksualna, ale bardzo lubię ideę Adriene Rich o kontinuum lesbijskim. To idea feministyczna z okresu II Fali, ale spoko, można ją stosować również do mężczyzn. Rich twierdzi, że między osobami całkiem homo i całkiem hetero rozciąga się wielka przestrzeń, w której jest miejsce na czułe przyjaźnie, fascynacje, siostrzeństwo broni w walce o prawa i tak dalej. To projekt politycznie może niedookreślony, ale w życiu gołym okiem widać, że kontinuum istnieje. Opozycja homo/hetero nie jest dla wszystkich ostra. Kiedyś, mam nadzieję, że za naszego życia, w ogóle nie będzie już potrzebna. Kiedy mniejszości zdobędą pełnię praw, różnica w życiu codziennym powinna stać się przezroczysta. Jak na razie sprawia mi przyjemność, jeśli mogę uchodzić za lesbijkę, bo w lesbijskim stylu jest według mnie fajny klimat odejścia od kobiecej słodkości. Bez mizdrzenia się, bez chichotania, większa surowość, konkretność, obojętność na gierki damsko- męskie. Jeśli tak jestem postrzegana, to dobrze. Co prawda, wśród lesbijek jest też typ „femme”, ale to działa zgodnie z regułami campu, zawsze jest w tym nuta pastiszu, samoświadomości.

Ale skoro jesteśmy przy „branży” i dawnej utopii feministycznej. Muszę ci powiedzieć, że spotykam się też z niefajnymi poglądami. Nie działaczek, tylko niektórych „szarych” lesbijek. Zdarzało mi się usłyszeć od takich „nieideologicznych” osób gadkę prolajferską, czyli „to, co robię w łóżku, to moja sprawa, ale dziecka poczętego bym przecież nie zabiła”. Te dziewczyny nadrabiają wykluczenie z heteronormy wpisując się do wspólnoty „normalnych” takimi konserwatywnymi poglądami.

Niektórzy „szarzy geje” też tak mają – wykluczeni ze wspólnoty maczo, wpisują się do niej wyśmiewaniem feministek.

W środowiskach bardziej uświadomionych fakt, że jedziemy na jednym wózku jest raczej oczywisty. Kwestie kobiece i LGBT łączy choćby postulat edukacji seksualnej.

Co sądzisz o dyskusji wokół ewentualnej homoseksualności Rudego i Zośki z „Kamieni na szaniec”? Pada w niej ważne pytanie: czy gej może być wielkim bohaterem narodowym? Dla wielu samo to pytanie jest skandalem – sama sugestia, że mogli być. A geje przecież ginęli za naszą ojczyznę, podobnie zresztą jak Żydzi.

Kanon lektur szkolnych jest straszliwie anachroniczny i nie ma nic wspólnego z życiem dzisiejszych młodych ludzi. Szkoła skutecznie zniechęca młodzież do literatury. Jeśli więc debata o Zośce i Rudym ten skansen jakoś ożywia, to bardzo dobrze. Chodzi tu przecież także o wzory męskości. Chłopcy, czy są, czy nie są gejami, powinni mieć prawo do okazywania sobie gorących uczuć. Bardzo by się wszystkim przydało rozluźnienie tego sztywnego wzorca męskości, który napędza homofobię. Faceci mogą płakać i ściskać się, i być dla siebie czuli, jeśli mają ochotę. To nie jest zarezerwowane dla gejów, nie trzeba się tego bać.

W swojej pierwszej książce „Kopciuszek, Frankenstein i inne” pisałaś o homoseksualnych tropach innej, tym razem fikcyjnej, literackiej postaci, czyli Rzeckiego z „Lalki” Prusa.

Pan Rzecki niby zakochuje się w pani Stawskiej, ale raczej tylko po to, by być bliżej Stasia Wokulskiego – to jest prawdziwa miłość jego życia. Badacze i badaczki gay and lesbian studies dawno już opisali postać zatwardziałego starego kawalera, częstą w dawniejszej literaturze, szczególnie tej wiktoriańskiej. Pasje tych rożnych XIX-wiecznych postaci powinny przestać być dla nas niewidzialne. Przypomina mi się cudowny film z Glenn Close w roli kobiety udającej mężczyznę, pracującej jako kelner w hotelu w XIX-wiecznym Dublinie.

Albert Nobbs”.

Właśnie. Film jest bardzo nowoczesny w tym właśnie, że nie stawia kropki nad „i”, pokazuje po prostu, że sto lat temu i dawniej, ludzie żyli na bardzo rożne sposoby, że tradycja, tak chwalona przez konserwatystów, to tylko fasada, bo życie społeczne składało się z ogromnej różnorodności, jak dziś. Tylko inaczej to przebiegało. Kobiety mogły nawet zawierać małżeństwa z innymi kobietami, nikt nikomu w PESEL nie zaglądał, bo go nie było. Albo Konopnicka i Dulębianka czy te wszystkie „stare panny” . Opisywane jako nieszczęśliwe, aseksualne, obśmiewane. Nie znalazły sobie męża? A może nigdy nie szukały?

To teraz możemy przejść do twojej najnowszej książki, czyli wywiadu-rzeki z profesor Marią Janion i jej coming outu.

Wy w tych działaczowskich środowiskach LGBT traktujecie te parę zdań jak zdobycz, którą udało się profesor wyrwać. Ją samą to nieco drażni, ten zapał do odtrąbienia wszystkiego jako coming outu, bo w ogóle jest bardzo lakoniczna, gdy mówi o sobie, nie lubi się zwierzać. Ale rozumie też, że ideologia ma swoje prawa. W przypadku profesor to dzieło, nie życie, jest potęgą prawdziwą. Ilość i waga jej prac po prostu powala. Zaorała całe pola wcześniej nieużytkowane – między innymi te progresywne idee, które torują drogę polskiemu feminizmowi czy emancypacji LGBT. Ale gdy mowa o niej samej, powtarzam, pani profesor jest bardzo zwięzła. Co nie znaczy, że ja siłą z niej wyciągałam ten fragment o podrywaniu koleżanek. Wiedziała, co mówi i wiedziała, że to zostanie podchwycone przez działaczy.

Kiedy możemy spodziewać się drugiej części książki?

Pracujemy nad tym, by ukazała się na gwiazdkę. Na premierze książki w Krytyce Politycznej dopytywałeś, jak profesor mogła odczuwać homofobię w swoim, akademickim środowisku, w latach 40. czy 50. To rzeczywiście jest ciekawe, zapytam o to. A pamiętasz panią profesor na Paradzie Równości?

Jasne, w kabriolecie. 2007 rok.

Później parokrotnie wspominała, że ta Parada ją jakoś oczarowała. W ciągu swego długiego życia Maria Janion była świadkiem strasznych rzeczy – ludobójstw, totalitaryzmów, bardzo surowych obyczajów, ale i, później, rozwoju praw człowieka, w tym – kobiet i mniejszości. Na tej Paradzie mogła realnie i symbolicznie zobaczyć całą, kolosalną przemianę społeczną, która się dokonała. Pomyśl, że może i my, za następne 40 czy 50 lat, jeśli dożyjemy, będziemy brali udział w czymś, czego dziś nawet sobie nie moglibyśmy wyobrazić. Więc trzeba się starać.

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Imponuje mi Wasza odwaga

O Roży Luksemburg, o dziesięciu latach współpracy z KPH, o flircie z gejem i o dwóch mamusiach z Joanną Gwiazdecką, szefową Fundacji im. Roży Luksemburg rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Krzysztof Kurłowicz

 

Czy Roża Luksemburg popierałaby ruch LGBT? W jej czasach, na przełomie XIX i XX wieku, on jeszcze nie istniał.

Myślę, że tak. Miała lewicową wrażliwość i sama należała jako kobieta polityczka, można tak powiedzieć, do mniejszości.

Była polską Żydówką, większość dorosłego życia spędziła za granicą jako emigrantka.

A poza tym miała bardzo liberalne podejście do seksu. Kto czytał jej listy, ten wie, ukazały się po polsku. Roża miała wielu przyjaciół, kochanków, również sporo młodszych, jeden był nawet synem jej przyjaciółki. Była bardzo namiętną kobietą, tak to ujmijmy. To nie są grzeczne, romantyczne listy. Więcej nie powiem, zachęcam do sięgnięcia po nie (uśmiech).

U nas Roża Luksemburg ma dość czarny PR. Albo raczej mocno czerwony, komunistyczny.

Zakładała partię socjaldemokratyczną. Do komunistycznej też by wstąpiła, ale nie zdążyła, bo została zamordowana (w 1919 r. – przyp. MK). Wydaje mi się jednak, że jej komunizmu nie możemy oceniać przez pryzmat tego, co było później, totalitaryzmów, stalinizmu itd. Niektórzy twierdzą, że jedno prowadziło do drugiego, ale społeczne ruchy, w których uczestniczyła Roża, mają się nijak do tych wielkich komunistycznych aparatów, które powstały później i słusznie cieszą się złą sławą. Przypomnę też, że Luksemburg była oponentką Lenina.

Owszem, nie zawsze miała rację. W Polsce ma się jej za złe, że nie walczyła o naszą niepodległość. Uważała, że mniejsze kraje sobie nie poradzą w dobie wielkiego kapitału i bała się tego, co nazywała „nocą Walpurgii nacjonalizmów”, która zresztą rzeczywiście nadeszła. Była też pacyfistką. Opisywała I wojnę światową w innym wymiarze niż to się zazwyczaj robi – z jej perspektywy to były masy żebrzących na ulicach miast kalekich żołnierzy, sierot, masy wdów wychowujących po kilkoro dzieci bez pomocy.

Recepcja Roży Luksemburg w Niemczech czy w USA jest zupełnie inna niż u nas. Tam zwraca się uwagę przede wszystkim na to, że ona była kobietą działającą w całkowicie męskim świecie. Luksemburg widnieje dziś w leksykonach feminizmu.

Była drugą Polką, która zrobiła doktorat. W 1897 r. na Uniwersytecie w Zurychu.

To jest osiągnięcie, którego nie ma nawet z czym porównać. Interesowała się botaniką, ale studiowała filozofię, ekonomię i prawo. Obroniła doktorat na temat rozwoju przemysłowego Królestwa Polskiego. Na bardzo wielu zdjęciach widać Różę w otoczeniu innych polityków i działaczy – jest jedyną kobietą w tłumie mężczyzn.

Fundacja im. Roży Luksemburg powstała w Niemczech w 1990 r. W Polsce istnieje od 2003 r. Jednym z waszych głównych celów jest działanie na rzecz równouprawnienia. Nie wszyscy pod tym rozumieją eliminowanie uprzedzeń dotyczących LGBT.

Dla nas to jest jasne. Od samego początku współpracujemy z Kampanią Przeciw Homofobii. Zrealizowaliśmy razem już kilkadziesiąt projektów.

Replika” wystartowała dzięki wam. Ma pani swoje ulubione projekty zrealizowane razem z KPH?

Na przykład Queer Studies, który robimy od 5 lat. Ten projekt ma już ponad 100 absolwentów, a wśród wykładowców m.in. Agnieszkę Graff, profesor Magdalenę Środę, Katarzynę Bojarską, profesora Ireneusza Krzemińskiego. Byłoby fantastycznie, gdyby udało się Queer Studies „podczepić” na jakiejś wyższej uczelni, przy Gender Studies. Tematyka LGBT zyskałaby na znaczeniu jako dyscyplina naukowa.

Teraz trzymam kciuki za jedno z naszych najmłodszych „dzieci”, czyli projekt dotyczący rodziców osób LGBT. Nie chodzi w nim o doraźną pomoc w zaakceptowaniu homoseksualizmu syna czy córki, raczej o to, by rodzice, którzy ten proces akceptacji mają już za sobą, zaangażowali się w szersze działania na rzecz LGBT. Pierwsze mamy, które się zgłosiły, są fantastyczne. To jest wielki potencjał.

Fundacja współpracuje z wieloma podmiotami w rożnych dziedzinach. Czy organizacje LGBT wyróżniają się jakoś na tym tle?

Nie, to nasi normalni partnerzy, jak wszyscy inni. Wśród działaczy LGBT nie ma więcej ani mniej oryginałów czy dziwaków niż gdzie indziej (śmiech). Ach, wiem, co jest charakterystyczne: to są prawie w stu procentach bardzo młodzi ludzie – 20-25 lat. Ludzie inteligentni, pełni energii, wiedzący, czego chcą. Nie mają w sobie nic z tak zwanych „ofiar dyskryminacji”. Imponuje mi odwaga, z jaką żyją w zgodzie z samymi sobą – czyli to, co nazywacie coming outem.

Muszę przyznać, że wcześniej nie poddawałam tego refleksji. Dzięki współpracy z gejami i lesbijkami zauważyłam, ile wysiłku musicie włożyć w to, by żyć tak, jak chcecie. Gdy słyszę argumenty „Po co oni mówią, z kim śpią, kogo to obchodzi”, to się oburzam: jeśli chłopak chce przyprowadzić swojego chłopaka na imprezę rodzinną, to przecież nie po to, by na tej imprezie z nim spać! I gdy się obaj zjawiają, to co? Wielka konsternacja? Albo dziewczyna, która na przykład umawia się z dziewczyną pod swoim miejscem pracy, bo potem razem gdzieś tam mają iść. Mają udawać, że się nie znają? Codzienne życie bez coming outu może być problemem, ale z coming outem – jest wyzwaniem. Żeby w takich sytuacjach się odnaleźć, trzeba odwagi, bo społeczeństwo zmusza was do podwójnego życia. To skazywanie na ostracyzm wydaje mi się okrutne. „Niech sobie robią, co chcą, ale tylko w swoich domach”? Czyli reszcie świata macie pokazywać tylko tę nieprawdziwą twarz?

A osób starszych jest wśród działaczy mniej, bo starszym, generalnie rzecz biorąc, trudniej zrobić coming out. Dorastali w innych czasach, przyzwyczaili się do ukrywania homoseksualności.

Do takiego właśnie wniosku doszłam, gdy się zastanawiałam, dlaczego wśród działaczy LGBT tak niewiele jest starszych osób. Podwójna tożsamość może z czasem stać się jedyną możliwą i taka osoba już nie jest w stanie funkcjonować inaczej. To są straszne mechanizmy. Jeśli czytam, że wśród osób LGBT częściej zdarzają się zaburzenia psychiczne, to wiem, że one nie wynikają z samej orientacji seksualnej, tylko z życia w ukryciu, w swoistej schizofrenii.

Nieraz mi się zdarzyło, że poznawałam kogoś i po jakimś czasie po prostu wiedziałam, że to jest gej…

…to ma pani gejdar.

No, nie zawsze, ale mam. Czasem jest zawodny, ale wiele razy zgadłam słusznie. Gdy ktoś taki udaje hetero, to czuję się skrępowana. Najchętniej bym mu powiedziała, że przede mną nie musi nic ukrywać, bo ja zdaję sobie sprawę, że ta dziewczyna, o której właśnie mi opowiada, to w rzeczywistości chłopak. Ale on wtedy pewnie by się zapadł pod ziemię ze wstydu. Jednocześnie nie obwiniam go, bo wiem, że został do noszenia takiej maski zmuszony.

Miała pani bagaż bezrefleksyjnej homofobii, którą musiała pani przepracować?

Nie. Interesowałam się filozofią i jako nastolatka czytałam starożytnych filozofów, na przykład „Dialogi” Platona, oraz poezję – Safona przecież! Więc po prostu wiedziałam, że homoseksualiści istnieją i już. Może nawet aż za bardzo w tych książkach siedziałam, bo nie mogłam zrozumieć, dlaczego się tak nagminnie ukrywają.

A kiedyś pewien gej mnie mocno podrywał.

(śmiech) Jak to?

Mogłam mieć jakieś 17 czy 18 lat i wyglądałam jak chłopak – miałam krótkie włosy i ubierałam się w taki dość szczególny sposób. Na jednej z imprez jeden gej wziął mnie za chłopaka i zaczął flirtować.

I do czego doszło?

Wyprowadziłam go z błędu, ale nie chciał uwierzyć. Jak w końcu uwierzył, to stwierdził, że to też super, bo w takim razie może się ze mną ożenić. Nawet do mamy chciał od razu dzwonić, ze w końcu poznał właściwą dziewczynę. Właściwą, bo „prawie” chłopaka.

Jak pani ocenia społeczne nastawienie do osób LGBT w ciągu tych dziesięciu lat realizowania projektów z KPH?

Wielkie zmiany na lepsze! Jak zaczynaliśmy, głosy, że homoseksualizm to choroba albo zboczenie były bardzo częste, a dziś są na szczęście marginesem, przynajmniej w głównej debacie publicznej.

Postulaty LGBT przebijają się do polityki.

Ten proces tak działa, historycznie dobrze to widać: najpierw musi pojawić się podmiot zdarzeń, czyli same osoby LGBT. Jak się pojawiły i wyartykułowały, czego chcą, to wkrótce te postulaty zostały podchwycone przez lewicowe partie. W Polsce właśnie to się teraz dzieje. A Zachód jest już na następnym etapie – tam lewicowe hasła równości bez względu na orientację seksualną przejmują konserwatywne partie.

Brytyjski premier David Cameron powiedział niedawno, że opowiada się za małżeństwami jednopłciowymi nie POMIMO tego, że jest konserwatystą, tylko DLATEGO, że jest konserwatystą. Bo popiera tworzenie wspólnot rodzinnych.

On nie jest odosobniony. W Niemczech słyszę podobne głosy. Do polskich konserwatystów one jeszcze nie dotarły. Dyskusja na temat głównego postulatu LGBT, związków partnerskich, nie stoi u nas na najwyższym poziomie. Nie jest merytoryczna. Pojawiają się argumenty, że to są „niegodne” związki. Że jak je wprowadzimy, to społeczeństwo runie. Że następna będzie adopcja i wychowywanie dzieci przez pary homoseksualne. Jakby teraz pary homoseksualne nie wychowywały dzieci!

Kilka tygodni temu jechałam z moją czteroletnią córeczką autobusem. Obok nas leżało w wózeczku maleństwo, którym opiekowały się dwie kobiety. Moja córka, która uwielbia przyglądać się takim „dzidziom”, wykrzyknęła do mnie „Patrz, dwie mamusie!” To było dla niej oczywiste i naturalne. Pomyślałam, że my, dorośli, za bardzo komplikujemy sprawy.

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wszystko o naszej matce

Lalką Podobińską – prezeską Fundacji Trans-Fuzja, szefową biura poselskiego Anny Grodzkiej – rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

foto: Agata Kubis

 

Lalko jak ty – żona, matka, babcia, heteryczka – stałaś się czołową działaczką ruchu LGBT?

Zaczęło się od baletu Trocadero.

Tego, w ktorym faceci przebierają się w damskie stroje i tańczą „Jezioro łabędzie”?

A z dekoltów wystają im włosy na piersi. Kiedyś, podczas spotkania towarzyskiego, oglądaliśmy w telewizji występy Trocadero. Powiedziałam głośno: „O, jakie to fajne!”, na co moi znajomi zareagowali oburzeniem: „Przecież to pedały!”. Posprzeczaliśmy się wtedy trochę, a potem – by samej przekonać się jeszcze bardziej do tego typu działań – wbiłam w google „Trocadero”. I wyskoczyła mi strona crossdressing. pl, czyli forum dla osób transpłciowych. Nieśmiało zapukałam i zapytałam, czy mogę się przyłączyć, mimo że nie mam z tym nic wspólnego. Zaczęłam się tam udzielać, nawiązały się przyjaźnie, najpierw internetowe, potem już „na żywo”. Jako pierwszą poznałam Ankę Grodzką.

Wspólnie założyłyście Fundację Trans-Fuzja.

Tak, razem z trzema innymi osobami. W marcu 2006 r. weszłam po raz pierwszy na stronę crossdressing.pl, a dwa lata później, w lutym 2008 r., zaczęła się działalność Trans-Fuzji. Na początku bardzo nam pomogły Kampania Przeciw Homofobii i Lambda Warszawa. Ucieszyli się, że pojawia się organizacja, która zajmie się literką „T” w skrócie LGBT – dotąd nieco zaniedbywaną. W przyszłym roku będziemy obchodzić pięciolecie, które chcemy uczcić we własnym lokalu przy Noakowskiego 10 w Warszawie, naprzeciwko Politechniki. Dostaliśmy go od miasta, obecnie wspólnymi siłami robimy remont. Na razie Fundacja jest zarejestrowana w moim mieszkaniu, a właściwie w mieszkaniu, w którym mieszka teraz moja córka ze swoją rodziną.

Szefujesz także biuru poselskiemu Anny Grodzkiej, dwa lata temu wystąpiłaś w poświęconym jej dokumencie Sławomira Grunberga „Trans-akcja”.

Anka jest po prostu moją najlepszą przyjaciółką. A wiesz, że po raz pierwszy spotkałyśmy się dawno, dawno temu? Przeglądamy kiedyś moje fotografie z czasów młodości i Anka mówi: „Ja skądś znam tę kobietę!”. Działałyśmy obie w Zrzeszeniu Studentów Polskich, Ania jeszcze jako Krzysiek, niewykluczone, że mogłyśmy się gdzieś tam minąć, ale ja jej nie zapamiętałam. Gdy jednak zaczęłyśmy sięgać głębiej, to pojawiła się Krynica Morska. Otóż, jako nastolatka, jeździłam tam na wakacje do ośrodka wczasowego zakładów, w których pracowała moja mama. Natomiast rodzice Ani mieli w Krynicy domek letniskowy. W ośrodku stał m.in. stół pingpongowy i pamiętam, jak kiedyś nasze chłopaki zaczęły przeganiać miejscowe dzieci, które chciały sobie na tym stole pograć. Ja wtedy stanęłam w ich obronie. Jednym z tym przeganianych dzieciaków była… Ania.

Historia bardzo filmowa i symboliczna. Obroniłaś wtedy Anię i, można powiedzieć, że do tej pory jej bronisz.

Zgadza się. Powiem ci, że nawet noszę w torebce gaz pieprzowy. Jakby się coś działo, to zawsze stanę w obronie Ani.

Przydał się kiedyś?

Nie, odpukać, jeszcze nigdy. Po ostatniej Paradzie Równości wracałyśmy do samochodu, a tu naprzeciwko nas maszeruje grupka „łysych”. Pociągnęłam Anię w stronę policjantów i mówię do nich: „Proszę nas ochronić, bo tu idą jakieś podejrzane typy”. A oni na to: „E, nie! To nasi!”. Okazało się, że ci łysi to byli policjanci na służbie, ale ubrani po cywilnemu. (śmiech)

Jak działalność w Trans-Fuzji jest odbierana przez twoją rodzinę i heteroseksualnych znajomych?

Moja najbliższa rodzina – córka, syn, synowa, zięć – przychodzi na spotkania, na transowe imprezy. Wszyscy są zaprzyjaźnieni z Anią, nie wyobrażają sobie uroczystości rodzinnych, świąt bez niej. Także ci znajomi, o których wspomniałam na początku, ci, którzy z takim obrzydzeniem patrzyli na Trocadero, teraz spotykają się z Anią i są pod jej urokiem. Kiedyś pewna moja wiekowa już kuzynka, która widziała mnie w telewizji, kazała mi usiąść i wytłumaczyć się „z tych pedałów”. Wystarczyła półgodzinna rozmowa, by zaczęła mówić: „No, tak, właściwie, każdy ma prawo kochać”. Praca u podstaw jest bardzo ważna.

Bywasz brana za transkę?

Zdarza się. Raz, podczas nagrywania programu telewizyjnego postawiono mi pytanie, jak się czuję jako osoba trans. Kiedy indziej, osoba, która przyszła do naszej fundacji po pomoc, zapytała, jak długo jestem po zmianie. Odpowiedziałam: Jestem ciskobietą.

Ciskobietą? Coś jak Cis-dur i es-moll w muzyce?

Bardziej jak w chemii „cis” i „trans”. W związkach organicznych podstawniki mogą być w położeniu „cis”, czyli po tej samej stronie wiązania albo w położeniu „trans”, czyli po przeciwnych stronach wiązania. Staramy się wprowadzać pojęcia „cispłciowości” i „transpłciowości”, by uniknąć mówienia: „jestem zwykłą, normalną kobietą”. A co? Osoba trans jest nienormalna?

Trans-Fuzja stara się także zwrócić uwagę na kwestię ekspresji płciowej. Bowiem nie tylko tożsamość płciowa może być powodem dyskryminacji. Np. Antyfacet z Wrocławia. On wyraźnie podkreśla, że nie jest transwestytą ani osobą transseksualną, ale pragnie prezentować się w takiej a nie innej postaci, czyli w kobiecych strojach. Mówi: To jest moja ekspresja! I też ma z tego powodu nieprzyjemności.

A twoje imię? Pseudonim? Lalka. W kontekście działalności w ruchu LGBT powiedziałbym, że brzmi on bardzo dwuznacznie genderowo.

Całe życie byłam Lalką, tak mówili na mnie rodzice, bo ponoć, gdy się urodziłam, byłam malutka i śliczna jak lalka (śmiech). Wiele osób nie pamięta, jak naprawdę mam na imię. Stanisława. Lubię to imię i nawet chciałam do niego wrócić, ale za dużo z tym zachodu, już wszędzie jestem Lalka. Nawet powiedziano mi kiedyś: „Jako starsza pani dalej będziesz Lalką? Jak to będzie wyglądało!”. Ale jakoś to chyba nikomu nie przeszkadza.

W polskim ruchu LGBT działają głownie ludzie młodzi, dwudziestolatkowie. Jak się z nimi dogadujesz?

 Znakomicie. Powtarzam za każdym razem, ze jestem transmatką, matką wszystkich transów z naszej Fundacji. Może doczekam się też transwnuka? Do mnie zawsze lgnęły dzieci, młodzież. Gdy działałam w harcerstwie, zajmowałam się zuchami, gdy po skończeniu farmacji pracowałam naukowo i dydaktycznie, opiekowałam się studentami. Jestem też speleomatką!

Taką z jaskini?

Taką właśnie. Chodzenie po jaskiniach było moją pasją od 20. roku życia. W Jaskini Miętusiej znalazłam sobie męża, Piotra, który należał do zakopiańskiego klubu grotołazów. Grotołazami są także moje dzieci – Igor i Alicja oraz synowa Maja. Cały czas działam w sądzie koleżeńskim Speleoklubu Warszawskiego, a mój mąż szkoli kolejne pokolenia.

Jako mieszczuch zapytam, co jest fascynującego w łażeniu po jaskiniach?

Jaskinie są po prostu piękne. Poza tym, chodzi tutaj o przezwyciężanie siebie, pokonywanie własnej słabości. Lubię pokazać sobie – i może nie tylko sobie – że potrafi ę, że się nie poddaję. Wiesz, że dokument o Ani Grodzkiej nie był pierwszym filmem, w którym wystąpiłam? Pierwszym był zrobiony na początku lat 70. dokument o jaskiniach „Osmy kontynent” Andrzeja Zajączkowskiego. Wystąpiło w nim siedmiu chłopaków i ja jedna!

Nadal cię do jaskiń ciągnie?

Tak, tyle że mam teraz problemy z chodzeniem, ze stawami. Chociaż łaziłam po jaskiniach już z endoprotezą stawu biodrowego. Płakałam z bólu, ale szłam. Zresztą cierpiałam tylko na podejściu. W jaskini jest już zupełnie inaczej. Tu się człowiek zaprze, tam po linie wejdzie. Nic nie boli, jest fantastycznie.

Skoro nie możesz już teraz chodzić po jaskiniach, to czym się zajmujesz w wolnym czasie? Bartku, ja nie mam wolnego czasu. Poza wszystkimi swoimi obowiązkami społecznymi i służbowymi, opiekuję się jeszcze chorą na Alzheimera mamą, której nie można zostawić samej.

Jesteś więc też matką swojej matki

Można tak powiedzieć. Ale nie narzekam, wręcz przeciwnie. Przez dwanaście lat pracowałam w korporacji i nikomu tego nie życzę. Przeszłam na emeryturę i wreszcie wiem, że żyję.

Jako współpracowniczka Anki Grodzkiej musisz się spotykać z posłami, ministrami, politykami. Jak postrzegasz środowisko polityczne w Polsce? Czy próba zrobienia tam czegokolwiek nie jest równoznaczna z waleniem głową w mur?

Ponieważ jestem grotołazem, to powiem, że kropla drąży skałę. Mimo że nie wygląda to ciekawie, delikatnie mówiąc. Jestem trochę zawiedziona, bo wyobrażałam sobie, że gdy Ania z Robertem Biedroniem wejdą do parlamentu, to coś się szybko odmieni. Ale wierzę, że w końcu się uda.

Co można zrobić w tej kadencji, przy tym układzie sił?

Można składać kolejne projekty ustaw o związkach partnerskich, o mowie nienawiści, o uzgadnianiu płci. Skądinąd, ta ostatnia ustawa ma spore szanse, żeby przejść, a przynajmniej wywołać dyskusję w klubie PO. Będzie ona łatwiejsza do przełknięcia niż związki partnerskie, bo wywołuje u polityków reakcje w stylu: biedni ci ludzie, nieszczęśliwi, urodzili się w niewłaściwym ciele, naprawmy, pomóżmy, okażmy im serce! Choć dyskutowanie na ten temat podczas posiedzenia Komisji Ustawodawczej, np. z posłem Żalkiem, nie należy do przyjemności.

Gorzkie Żalki. A czy ty chciałabyś kandydować do parlame?

Nigdy! Nigdy! Nawet nie musisz kończyć pytania! Wiem, jak to wszystko wygląda od środka, więc powiem nieskromnie, że szkoda by mnie tam było.

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Proszę się nie bać

O tęczowym profilu na FB, o koncertach na rzecz społeczności LGBT, o coming outach w środowisku muzycznym, o tym, jak traktuje się homoseksualność w Danii oraz o czym rzekomo świadczy kolczyk w uchu chłopca mówi Czesław Mozil w rozmowie Sergiusza Królaka

 

foto: Agata Kubis

 

W zeszłym roku wziąłeś udział w debacie sojuszników/czek LGBT „Ramię w ramię po równość zorganizowanej przez Kampanię Przeciw Homofobii, więc jesteś oczywistym gościem na łamach „Repliki.

 Zgodziłem się na debatę, bo zauważyłem, że tego typu wydarzenia nadal są potrzebne naszemu społeczeństwu. O tak, wydawałoby się, prostych sprawach, że wszyscy jesteśmy równi, ciągle trzeba głośno mówić. Po jednym z koncertów podeszły do mnie dwie pary: dwie dziewczyny i dwóch chłopaków. Podziękowali mi za wsparcie. Na początku nie wiedziałem nawet, o co im chodzi – po chwili dotarło do mnie, że mówią o wsparciu dla środowisk LGBT. Często spotykam też młodych ludzi, którzy jeszcze nie ukończyli studiów, a już myślą o wyjeździe z Polski z powodu homoseksualnej orientacji. Jest to bardzo smutne. Cieszę się, że takie moje małe gesty, jak np. udział w debacie czy zmiana zdjęcia profilowego na Facebooku na tęczowe, mają dla kogoś znaczenie. Po zmianie tego zdjęcia otrzymałem wiele ciepłych słów, podziękowań za wsparcie.

Ale była też chyba krytyka? Pochwaliłeś też Sąd Najwyższy USA za legalizację małżeństw jednopłciowych

Gdybym miał robić tylko to, co miałoby się ludziom podobać, to bym zwariował. Póki mogę być sobą, jestem, bo to łatwiejsze niż udawanie kogoś innego. Negatywnymi komentarzami przestałem się już przejmować. Niektórzy grozili mi, że „wywalą moje płyty”. To nie są moi fani, skoro nie wiedzą, o jakich wartościach śpiewam, jakie tematy poruszam. Piosenkę „Proszę się nie bać”, zawierającą wątek homoseksualny, śpiewam od ponad trzynastu lat.

Zagrałeś też kilka koncertów dla społeczności LGBT. W 2009 roku wystąpiłeś w krakowskim klubie Cocon z okazji trzynastych urodzin portalu InnaStrona.pl (dziś queer.pl).

Świetnie mi się grało, przyszło mnóstwo ludzi. Chociaż minęło już siedem lat, to dopiero po ostatnim zamieszaniu wokół tej debaty niektórzy zauważyli, że wspieram środowisko LGBT. A np. w 2010 r. zagrałem na przyjęciu z okazji rocznicy ślubu Gosi Rawińskiej i Ewy Tomaszewicz, które pobrały się w samolocie. Fantastyczny wieczór. Ostatnio dostałem zaproszenie na przyjęcie z okazji pięciolecia ich małżeństwa. Jest mi bardzo miło, że otrzymuję takie propozycje, choć muszę podkreślić, że dostawałem je również wcześniej. Większość ludzi z show-biznesu do dziś nie bierze udziału w dyskusjach dotyczących środowiska LGBT ani nie wypowiada się na ten temat. Ani pozytywnie, ani negatywnie.

To prawda. Choć był np. Maciej Maleńczuk, który stwierdził „homoseksualizm jest wstrętny”, a z drugiej strony jest coraz więcej sojuszników – Zbigniew Wodecki, Maryla Rodowicz, Aga Zaryan czy zespół Lao Che. Jednak wciąż praktycznie nie ma u nas homoseksualnych muzyków, którzy decydują się powiedzieć: „Tak, jestem homo!”. Jak myślisz, z czego to wynika?

Wiem, że niektórzy moi znajomi muzycy nie robią coming outów, ale wiem też, że muszę uszanować ich wolę. Chociaż sam jestem hetero, to staram się zrozumieć, że to dla nich bardzo osobista i trudna sprawa. Często nie chcą się ujawniać ze strachu, że to odbije się na ich karierach. Wyobraź sobie, że na koncertach jakiegoś piosenkarza pojawia się tysiące kobiet, które go adorują. Jak zareagują na informację, że ich idol jest gejem? Podobny lęk czują chyba aktorzy-geje, którzy przez lata grają lowelasów.

Jacek Poniedziałek zaryzykował ponad dziesięć lat temu i wyznał, że jest gejem. Nadal jest znany, ceniony i lubiany.

No, tak. Kilka miesięcy temu coming outu dokonał też Michał Jastrzębski, perkusista Lao Che. Byłem z niego dumny. Takie rzeczy są bardzo ważne, zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy społeczeństwo pozwala sobie na obrażanie się nawzajem, a poziom homofobii wciąż jest wysoki.

Wyobrażam sobie, że w Danii, gdzie się wychowałeś, jest zupełnie inaczej.

W Danii dla większości społeczeństwa homoseksualizm jest tak naturalny, że nikt się nad tym nie zastanawia i nawet już o tym nie rozmawia. Kiedy jeszcze tam mieszkałem, często chodziłem do klubów gejowskich, bo można było tam poderwać najfajniejsze dziewczyny, które przyszły ze swoimi przyjaciółmi-gejami (śmiech). Świetnie się bawiłem w tego typu miejscach, zabawy były do rana.

Co ciekawe, nawet prawica w Danii całkowicie akceptuje homoseksualizm! Kiedyś działała tam prawicowa partia polityczna, która miała duże poparcie w społeczeństwie – ale po tym, jak w jednej kampanii wyborczej zakwestionowała możliwość legalizacji małżeństw homoseksualnych, straciła bardzo dużo głosów. W Polsce jest zupełnie inaczej. Nie chcemy widzieć, że wokół nas jest tak wielu ludzi LGBT. A politycy nie powinni zaglądać ludziom do sypialni. Kwestie takie jak wiara czy seksualność są na tyle osobiste, że nie powinny być sprawami państwa.

Deklarujesz się jako osoba wierząca, jednocześnie jesteś sojusznikiem środowiska LGBT. Dla wielu to sprzeczność.

Już dawno nie chodzę do Kościoła, ale wierzę w Boga. Nie rozumiem opinii, że skoro jesteś sojusznikiem homoseksualistów, to nie możesz być wierzący? Jestem Polakiem, który wychował się w Danii i nie rozumiem, co ludzie mogą mieć przeciwko homoseksualistom? Wiem, że ludzie obawiają się czegoś, czego nie znają, ale na zdrowy rozsądek: jak można odbierać innemu człowiekowi prawo do miłości?

Ale wiesz co? Mnie jeszcze bardziej zadziwia inna rzecz: nawet w środowisku homoseksualnym występują podzielone opinie np. w kwestii adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. Ja popieram prawo do takiej adopcji, bo znam pary jednopłciowe, które wychowują dzieci, także w Polsce. Jestem przekonany, że dwie kochające się osoby są w stanie zapewnić miłość i dobre wychowanie dziecku. Trzeba też zaznaczyć, że ważne jest poczucie akceptacji, jakie daje rodzic swojemu dziecku, i nie chodzi tu tylko o kwestię orientacji seksualnej.

Prawda jest taka, że tylko dorośli mają problem z rożnymi podziałami. Małe dzieci w przedszkolu nie przejmują się tym, że dziewczynki „muszą” się bawić tylko lalkami, a chłopcy – samochodami. Koleżanka mojej dziewczyny miała za to niedawno inną, przykrą sytuację: trzy lata temu została wezwana na dywanik do nauczycielki w sprawie swojego syna. O co chodziło? Jej syn, który jest fanem Cristiano Ronaldo, miał kolczyk w uchu, który – zdaniem nauczycielki – „mogą nosić tylko dziewczynki, albo …geje”. To jest po prosu skandal! Jak mówić o tolerancji, skoro nie możemy jej znaleźć nawet wśród nauczycieli?

Co byś doradził młodym gejom, którzy dopiero przygotowują się do swojego „coming outu”?

Nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą do udzielania takich rad. Nie mam doświadczeń z homoseksualnym coming outem, ale wyobrażam sobie, że nie jest to łatwe. Dla mnie ciężki był mój „coming out” muzyczny. Pamiętam stres, gdy po wielu miesiącach wreszcie odważyłem się wyjść z moją muzyką do publiczności. Młodym gejom czy lesbijkom powiedziałbym: trudno jest być samotnym. Jeśli nie znajdziecie wsparcia w rodzinie, to fajnie byłoby mieć je gdzie indziej – np. wśród przyjaciół, wyjść do ludzi przyjaznych wam.  

 

Tekst z nr 60/1-2 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Dziękujemy Bogu, że dał nam syna geja

O tym, jak katolicka Malta zaakceptowała związki homoseksualne z Joseanne i Josephem Peregin, założycielami i liderami katolickiej grupy rodziców osób LGBT „Drachma Parents”, rozmawia Marcin Dzierżanowski

 

foto: Fisty Photography

 

Kiedy w 2008 r. zakładaliście na Malcie grupę katolickich rodziców osób LGBT, jeden z waszych biskupów mówił, że geje powinni sami odejść z Kościoła. Wtedy nie byłoby z nimi problemu.

Joseanne: Od tego czasu wiele się na Malcie zmieniło.

Także dzięki waszej działalności. A wszystko zaczęło się w dniu, w którym syn powiedział wam, że jest gejem.

Joseph: To było dziesięć lat temu, miał wtedy 17 lat. Bez wchodzenia w szczegóły, to był dla nas szok.

Joseanne: Jesteśmy zaangażowanymi katolikami, od lat działamy w związanej z jezuitami Wspólnocie Życia Chrześcijańskiego. Jako rodzice, musieliśmy przejść niełatwy proces akceptacji naszego dziecka.

Joseph: Dziś nie mamy wątpliwości, że to doświadczenie nas wzbogaciło i wzmocniło. Dziękujemy Bogu, że dał nam syna geja. To wielka łaska od Boga, że jedno z trojki naszych dzieci jest osobą homoseksualną. Dzięki niemu możemy otworzyć się na inność, lepiej zrozumieć tych, którzy są prześladowani czy krzywdzeni.

Joseanne: Pamiętam dokładnie moment, w którym to zrozumiałam. To była pierwsza parada równości, w której brałam udział, przyznam, że miałam liczne wątpliwości, czy powinnam tam być. Bardzo się bałam, żeby mnie ktoś nie sfotografował, ale jakiś głos z góry kazał mi iść. I nagle zastąpił mi drogę jakiś chłopak. Spytał, czy jestem matką geja. „Dziś potrzebuję wyjść przed tobą z szafy, bo przed swoją matką nie mam odwagi”. Ludzie poszli dalej, a ja stałam na ulicy i ze ściśniętym gardłem słuchałam jego historii. Wtedy złożyłam sobie przyrzeczenie, że będę pracować wśród rodziców na rzecz zwiększenia akceptacji osób LGBT.

Czym jest grupa Drachma Parents, której jesteście liderami?

Joseanne: To przede wszystkim grupa wsparcia dla katolików, którzy się dowiadują, że ich dzieci są homoseksualne, biseksualne lub transpłciowe. Prowadzimy też dialog z biskupami, przekonując do zmiany stanowiska wobec osób LGBT.

Sądząc ze zmian, jakie zachodzą na Malcie, robicie to skutecznie.

Joseph: To oczywiście nie tylko nasza zasługa, choć cieszymy się, że mamy w tym swój udział.

W ubiegłym roku Malta jako najbardziej katolicki kraj Europy przyjął ustawę o związkach partnerskich, która parom jednopłciowym daje również prawo do adopcji dzieci. Nam w Polsce trudno to sobie wyobrazić.

Joseph: Na ten fakt złożyło się kilka sprzyjających okoliczności. Jedną z nich była zmiana polityczna, która na Malcie dokonała się dwa lata temu. Po ponad 30 latach władzę utraciła konserwatywna Partia Narodowa. Cztery lata wcześniej narodowcy wygrali, ale zaledwie jednym mandatem, co sprawiło, że opozycyjna socjaldemokratyczna Partia Pracy zaczęła poważnie myśleć o przejęciu władzy. Skutecznie zabiegała o głosy rożnych mniejszości i małych grup. Na przykład myśliwych…

Kolejna różnica między Polską a Maltą, bo u nas po ostatnich wyborach prezydenckich notowania myśliwych akurat spadły. U was, jak rozumiem, socjaldemokraci obiecali też poprawę sytuacji osób LGBT.

Joseph: Kiedy doszli do władzy, po prostu zrealizowali swoją obietnicę.

W przeciwieństwie do Irlandii, na Malcie nie było w tej sprawie referendum. Związki partnerskie przegłosował parlament. Konserwatyści byli na nie?

Joseph: Wstrzymali się od głosu, bo twierdzili, że przeszkadza im prawo do adopcji.

A Kościół?

Joseanne: Był przeciw. Jeden z biskupów powiedział nawet, że katolik, który zagłosuje za takimi przepisami, popełnia grzech śmiertelny. Niemniej protesty nie były aż tak ostre, jak w 2011 r., kiedy wprowadzano u nas rozwody.

No właśnie: do niedawna Malta była ostatnim poza Watykanem krajem Europy, gdzie nie było rozwodów.

Joseph: W tej sprawie akurat odbyło się u nas referendum. Zwolennicy prawa do rozwodów wygrali minimalnie. Bo Malta to tak naprawdę ciągle bardzo katolicki, konserwatywny kraj. Szczerze mówiąc, obawiam się, że w głosowaniu ogólnonarodowym związki partnerskie by nie przeszły. Niemniej po referendum w sprawie rozwodów sporo się zmieniło. Mam wrażenie, że także Kościół się sporo nauczył. Biskupi, którzy mówili bardzo autorytarnym językiem, zrozumieli, że tracą przez  to kontakt ze zwykłymi ludźmi. Że odrywają się od życia, że dla ludzi przestają być autorytetami. Po tej porażce Kościół zaczął się powoli zmieniać.

Joseanne: Tak naprawdę zmiana w kwestii LGBT jest wynikiem trzech czynników. Obok zmiany politycznej, o której mówił Joseph, ważna była solidarna współpraca wszystkich organizacji LGBT. Na trzecim miejscu postawiłabym dialog z Kościołem.

Współpraca ze świeckimi organizacjami LGBT była dla was trudna?

Joseanne: Na początku tak. U nas prężnie działa Malta Gay Rights Movement (MGRM), która jest odpowiednikiem waszej Kampanii Przeciw Homofobii. Natomiast nasza Drachma przypomina „Wiarę i Tęczę”. Początkowo działaliśmy oddzielnie, po obu stronach widać było pewną nieufność i różnicę w stylu działania. Oni bardziej wojowniczy, my bardziej ugodowi. Przełomem okazało się spotkanie w ambasadzie USA, po którym zaczęliśmy współpracować. Okazało się, że różnice między nami nie są przeszkodą. Przeciwnie: tworzą synergię, dzięki której możemy działać skuteczniej.

Odcinkiem, który wzięła na siebie Drachma, był dialog z Kościołem.

Joseanne: Wiedzieliśmy, że proces, który przeszliśmy jako rodzice, muszą teraz przejść biskupi. Wiedzieliśmy, że to wymaga czasu, ale czuliśmy misję, by im w tym procesie pomoc.

Joseph: Tak, jak nasze dzieci pomogły nam.

W czym pomagaliście?

Joseanne: Przede wszystkim w zrozumieniu, że geje i lesbijki to nie abstrakcja. Że nie spadają z nieba, tylko rodzą się w rodzinach, mają ojców, matki, braci i siostry. I że wiele osób LGBT cierpi przez homofobię. Nasz język był cierpliwy, pozbawiony agresji, ale też konsekwentny i wytrwały. Nie poddawaliśmy się.

Joseph: Łatwo nie było. Dopiero trzecia czy czwarta prośba o spotkanie przyniosła rezultat.

Nie zrażaliście się odmowami?

Joseanne: Niektórzy rodzice się irytowali. Powtarzali: odpuśćmy sobie tych biskupów, niech robią, co chcą, my idźmy dalej. Ale dla mnie, dla mojego bycia w Kościele, było ważne, żeby budować mosty. Zresztą, od początku wychodziliśmy z założenia, że my też jesteśmy Kościołem. Owszem, biskupi mają swoja misję, ale my, świeccy, mamy swoją też. I musimy sobie nawzajem służyć.

Przepraszam, ale brzmi trochę naiwnie.

Joseanne: Może nam było łatwiej niż wam w Polsce? Mam wrażenie, że na Malcie jesteśmy bliżej biskupów, że dystans nie jest aż tak duży. Ale pamiętajcie, że w Kościele jest wiele osób, które chcą autentycznie służyć innym. Jeśli przeciągnięcie ich na swoją stronę, zobaczycie, z jakim entuzjazmem będą działać na waszą rzecz.

Ile osób działa w grupie Drachma Parents?

Joseanne: Na regularne spotkania przychodzi około 30 rodziców. Są tacy, którzy wstąpią, uspokoją się psychicznie i już nie wracają. Dla nich też jesteśmy. W sumie przez naszą grupę przewinęło się jakieś 130 osób.

Macie swojego księdza?

Joseanne: Mamy, choć na co dzień studiuje poza Maltą, więc odwiedza nas raz na jakiś czas, głownie w wakacje i święta. Odprawia nam mszę. Ma brata geja, więc doskonale nas rozumie.

Joseph: Czasem jest biedny, bo jak już się u nas pojawi, wylewamy na niego wszelkie frustracje związane z Kościołem. Dzielnie to znosi.

Joseanne: Wielu księży nie jest zachwyconych jego działalnością, ale on się nie poddaje.

Działacie głownie jako grupa wsparcia czy może bardziej zajmujecie się aktywizmem?

Joseanne: Przede wszystkim jesteśmy grupą wsparcia. Oferujemy bezpieczną przestrzeń rodzicom, którzy – często zszokowani wieścią o swoich dzieciach, mają potrzebę, by ktoś z nimi o tym porozmawiał. Często najpierw do mnie dzwonią, żeby wypłakać swoją historię, dopiero po jakimś czasie decydują się na spotkanie twarzą w twarz. Zawsze mają zagwarantowaną pełną anonimowość.

Joseph: Mamy tylko jeden problem – Malta to bardzo mały kraj. Prędzej czy później zwykle okazuje się, że ktoś kogoś zna albo ma wspólnych znajomych.

Joseanne: Tyle że po jakimś czasie to już nie ma większego znaczenia. Bo rodzic też musi przejść swój coming out. Naszym zadaniem jest pomoc w tym procesie. Staramy się przede wszystkim słuchać. Nikogo nie pouczamy. Oczywiście, siłą rzeczy jest u nas grupa osób, która wchodzi w dialog z hierarchią kościelną, mamy też swego przedstawiciela w Radzie Konsultacyjnej ds. LGBT przy rządzie. Mimo to nie uważamy się za profesjonalnych lobbystów ani aktywistów. Przede wszystkim opowiadamy swoją historię.

Jesteście słuchani?

Joseanne: W ubiegłym roku nasz metropolita, abp Charles Scicluna, modlił się z nami z okazji Międzynarodowego Dnia Walki z Homofobią i Transfobią. A inny biskup Mario Grech odważnie bronił praw osób LGBT na Synodzie w Rzymie.

Cud?

Jako katolicy wierzymy, że Duch Święty za tym stoi. Co nie zmienia faktu, że my mu w tym trochę pomagamy.

***

Joseanne i Joseph Peregin byli gośćmi międzynarodowej konferencji „Rodzice osób LGBT – kropla drąży skałę”, organizowanej przez Fundację im. Roży Luksemburg w partnerstwie z Kampanią Przeciw Homofobii, która odbyła się 12 czerwca w Warszawie. Dzień później wzięli też udział w spotkaniu z grupą polskich chrześcijan LGBT „Wiara i Tęcza”. Obecnie, jako przedstawiciele maltańskiej organizacji Drachma, zaangażowani są w tworzenie katolickiej międzynarodówki LGBT – Global Network of Rainbow Catholics (GNRC). Jednym z członków założycieli jest też polska Wiara i Tęcza. Oficjalne spotkanie inaugurujące działalność GNRC odbędzie się na początku października w Rzymie.

Partnera hetero nie miałam

Ja w ogóle gejów jakoś przyciągam, to są cudowne przyjaźnie. Po 13 lat mieliśmy i powiedziałam Darkowi: „Faceci to mają takie ładne dupki”, a on na to: „Wiesz, co? Mam to samo, mnie się też te dupki podobają”. Z tancerką Krystyną Mazurówną   rozmawiają Sergiusz Królak i Mariusz Kurc

 

Foto: Adam Gut

 

Odczuwa pani brak tolerancji ze względu na swój kolorowy wizerunek?

Zdarza się, ale wyłącznie w Polsce. Przepraszam, w Moskwie jest ostrzej, bo czasem plują za mną ze wstrętem na ulicy, wykrzykując obraźliwe uwagi. W Paryżu – żadnych reakcji, natomiast w Nowym Jorku spotkałam się z komplementami. Nowy Jork tak się ma do Paryża, jak Paryż do Warszawy, a Warszawa do Moskwy. Niestety, jesteśmy w kraju, któremu wciąż bliżej do Wschodu niż Zachodu, a ostatnio sprawy idą w stronę jakby przeciwną do właściwej. Nie chodzi tylko o stosunek do gejów i lesbijek, ale też do in vitro, aborcji, do Żydów, uchodźców, wszelkich mniejszości.

Latem wzięła pani udział w akcji Kampanii Przeciw Homofobii „Ramię w ramię po równość” jako nasza sojuszniczka.

Takie akcje są niestety wciąż potrzebne. Podkreślam przy tym: to nie tak, że jakoś specjalnie nalegam na prawa gejów i lesbijek. Nalegam na równe prawa dla wszystkich. Z takim samym zaangażowaniem mogę wystąpić w obronie innych dyskryminowanych grup, czy to ze względu na orientację seksualną, czy kolor skóry i tak dalej.

To nie muszę pytać, czy jest pani za związkami partnerskimi lub małżeństwami homoseksualnymi?

Oczywiście, że za.

Z adopcją dzieci?

Oczywiście! W ogóle nie wiem, jak można mieć inne zdanie. Przecież nie chodzi o to, by wyrywać dzieci parom hetero i oddawać je parom homo, prawda? Chodzi o dzieci opuszczone czy osierocone, które mogłyby znaleźć dom i kochających rodziców. A że to byłoby dwóch mężczyzn albo dwie kobiety – co z tego?

Jakiś czas temu w którejś telewizji internetowej wzięłam udział w debacie z pewnym prawicowym politykiem, którego nazwiska już na szczęście nie pamiętam. Strasznie się zaperzył. „Związki partnerskie, no, jasne, i co jeszcze?!”. Powiedziałam, że mój syn jest w związku partnerskim. On: „I jeszcze pewnie dzieci by chciał mieć?”. Ja: „Już ma!”. On: „Ach, biedne to dziecko”. No, nie wiem, ja jestem dumna z mojego wnuka – zresztą jednego z pięciorga, mam trzech chłopców i dwie dziewczynki. Dopowiedziałam w końcu, że mój syn Baltazar jest w związku partnerskim, ale z dziewczyną. Tak się złożyło, że akurat jest hetero. Mieszka we Francji, tak jak i pozostała dwójka moich dzieci. Ślubu kościelnego brać nie chciał, bo od zawsze jest ateistą, mówi, że nawet w świętego Mikołaja wierzył tylko przez chwilę. A z cywilnym ślubem jest więcej kłopotu, większa ceremonia – i rozwód, gdyby miał się zdarzyć, to dużo trudniejszy. Wolał związek partnerski.

Zresztą teraz we Francji to w ogóle śluby biorą głównie geje i lesbijki (śmiech).

Sąsiadkami mojej córki Ernestyny jest para dziewczyn, które właśnie adoptowały dziecko. We Francji to są normalne sprawy.

Gratuluję pięciorga wnucząt.

Dziękuję, ale ja nic w tej sprawie nie zrobiłam i żadnej odpowiedzialności też nie ponoszę – tylko rozpieszczam.

Pani gwiżdże na to, co „wypada” kobietom w „takim” wieku i podkreśla, że nie zważając na opinię innych, robi to, na co ma ochotę. Wzór do naśladowania dla gejów i lesbijek? Widzi się pani w takiej roli?

To raczej ja podziwiam ich odwagę, jeśli chodzi o podkreślanie swojej osobowości: oni mają na ogół znacznie lepsze oko, wyczucie stylu, ciekawszy image niż mężczyźni hetero. Pewnie dlatego, poza Coco Chanel, wśród fryzjerów, kreatorów mody czy stylistów pojawiają się w sumie same męskie nazwiska, geje.

Mężczyzna hetero z reguły, jak zapytasz, to nie wie, w co ubrana jest jego kobieta, nie zna kolorów, niuansów modowych czy nowych trendów. No, ale mają za to inne zalety…

(śmiech) Jakie?

Ech, to oczywiste! Proszę zapytać którejkolwiek baby! I trochę poczucia humoru poproszę, mam wykładać kawę na ławę?

To zostawmy heteryków. Porozmawiajmy o gejach.

Proszę bardzo. Znam bardzo wielu gejów, ale nigdy dla mnie nie było to coś nadzwyczajnego, raczej normalnego, nie wywoływało sensacji.

Pani partnerami byli słynni tancerze geje – Witold Gruca, Dariusz Hochman, Stanisław Szymański, Gerard Wilk.

Wie pan co? Nie tańczyłam chyba nigdy z heteroseksualnym tancerzem! Myślę, że moich partnerów można by liczyć na dziesiątki, a może nawet na setki, a partnerów hetero było, no, nie wiem, może ze dwóch-trzech. I na ogół byli słabi.

Nie wiem dokładnie, na czym to polega. Jakaś inna wrażliwość, inna chemia. Praktycznie wszyscy wielcy tancerze to homoseksualiści, względnie bi.

Niżyński, Nuriejew… Barysznikow jest hetero!

Podobno bywa i hetero, tak. (śmiech)

Tak zwani prawdziwi mężczyźni często nie mają poczucia pozy, nie czują estetyki ruchu, nie interesuje ich przeglądanie się w lustrze i zachwycanie się własnym ciałem. Stąd w hip-hopie czy w najnowszych rodzajach tańca często występują tancerze hetero, ale na pewno nie w tańcu klasycznym.

Jaki był Stanisław Szymański, guru polskich tancerzy?

Stasiu był taki bardzo zrobiony, cały czas grał. Pewnego razu spotkaliśmy się pod operą, miał na siebie zarzucony czerwony sweterek. Gdy mu spadł, Stasiu „przeraził się” teatralnie: „O mój Boże, upadł mi mój lis!” (śmiech). Szalenie mnie takie zachowania bawiły, zwłaszcza, że ja też grałam w tę grę. Innego razu potrafi ł zadzwonić do mnie i zmartwiony zapytał: „Słuchaj, czy twój mąż też bez przerwy ogląda w telewizji ten futbol? Bo mój ogląda i mnie to już nudzi!”. Tak, też mnie nudziło! (śmiech)

Witold Gruca?

Tak naprawdę praca z każdym z nich była inna, bo każdy z nich był innym człowiekiem. Witold był podrywaczem, potrafi ł usiąść prawie nago na parapecie i machać do jakiegoś ujrzanego za oknem żołnierza. Miał wzięcie, a do tego był nieprzewidywalny! Raz podczas kolacji, przy stole pełnym ludzi, nagle zapytał mnie: „Czy ty umiesz facetowi robić dobrze? Nie?! To ja ci pokażę na kiełbasie!”. Nie miał najmniejszych oporów – zaraz mi pokazał tę swoją technikę (śmiech). Nie miał kompleksów z powodu swojej orientacji.

W przeciwieństwie do Gerarda Wilka?

Gerard co prawda nie ukrywał orientacji, ale za bardzo o niej nie mówił. Kiedyś byliśmy na występach w Rumunii i pewnego dnia poszliśmy na spacer po miasteczku. Nagle minął nas jakiś facet, z którym Gerard wymienił przelotne spojrzenie. Chwilę później poszliśmy do restauracji, a Gerard na chwilę nas przeprosił. Nie wracał pół godziny, godzinę, więc zaczęliśmy go szukać – bezskutecznie. Minęły trzy dni, aż wreszcie Gerard podjechał pięknym, białym samochodem z tym facetem, który go na tym spacerze minął, i oznajmił, że przyjechał po swoje rzeczy! Okazało się, że ten mężczyzna był jakąś gwiazdą telewizji rumuńskiej. Ale czy to nie piękne – jedno spojrzenie na ulicy i od razu miłość? Niestety, potem wakacje się skończyły, zaczęło się życie.

W 1995 r. Gerard Wilk zmarł na AIDS.

Stało się to wtedy, kiedy nasze kontakty nieco się ograniczyły ze względu na ciągłe rozjazdy. Ale bardzo to przeżyłam, bo swego czasu byliśmy ze sobą bardzo blisko. Za tę całą sytuację nienawidzę Rudolfa Nuriejewa, który też był chory (zmarł na AIDS w 1993 r. – przyp. red.), ale ignorował to. Kiedy został mianowany dyrektorem opery paryskiej, podobno przeleciał wszystkie tancerki i wszystkich tancerzy, nie mówiąc im, że ma HIV, a już podobno wiedział. Jakiś czas później połowa opery się pochorowała. Jednym z tych zarażonych był Gerard – czy przez Nuriejewa, to już tylko moje domysły. W każdym razie kilka lat wcześniej spotkaliśmy się na plotki, opowiedział mi o spotkaniu w barze z Rudolfem Nuriejewem i o tym, że przeżyli jakąś erotyczną przygodę.

Jak pani wspomina Gerarda z tamtego czasu?

Był chory chyba z siedem lat. Nie mówił o tym, nie chciał się spotykać, chował się przed ludźmi, jak miał pierwsze symptomy choroby. Zamknął się w sobie całkowicie, a zawsze był dość dyskretny. Pamiętam nasze ostatnie spotkanie: kapelusz, ciemne okulary.

O kilku przyjaźniach z gejami pisze pani w swych trzech książkach. Choćby o Darku Hochmanie…

Tata mi mówił, że ja nic, tylko nogami zarabiam, a „może byś, Krysiu, trochę też głową pozarabiała?” To teraz zarabiam. Już piszę czwartą książkę, tym razem o tym, jak sobie za granicą radzą Polacy-emigranci. Wychodzi mi, że kobiety i geje znacznie lepiej niż faceci hetero.

Oprócz pisarstwa, zadebiutowałam w tym roku na Warsaw Fashion Week jako modelka. Marzyłam o byciu modelką, jak byłam nastolatką, tylko byłam za mała i za gruba. Teraz jestem jeszcze mniejsza, jeszcze grubsza i do tego 60 lat starsza – i zostałam modelką!

A Darek Hochman był moją dziecinną niemal sympatią, rodzajem zauroczenia, nie miłością, nie miało to żadnego związku z jego upodobaniami seksualnymi.

W „Moich nocach z mężczyznami” jest fragment o tym, jak on, nastolatek, wyznał pani, że podobają mu się chłopcy.

Proszę sobie wyobrazić dwoje trzynastolatków w szkole baletowej przy al. Niepodległości w Warszawie. Zawsze razem wracaliśmy Puławską do centrum i żeby było dłużej, to zahaczaliśmy o Łazienki. Gadaliśmy w nieskończoność i o wszystkim, a ponieważ hormony się budziły, to i o facetach. Powiedziałam raz, że mają takie ładne dupki, podobają mi się, a on: „Wiesz co, ja mam to samo, też mi się te dupki podobają”. To nie było wielkie wyznanie, tylko tak po prostu.

Wiedzieliśmy oboje, że istnieje coś takiego, jak homoseksualizm i że głośno o tym mówić nie można. Wtedy w Polsce o wielu sprawach nie można było głośno mówić, więc to była normalka. Takie czasy, początek lat 50., stalinowski okres. A w naszej szkole prawie wszyscy chłopcy byli homo. Jeden tylko był hetero – miał krzywe nogi, pryszcze, zeza i fatalnie tańczył! Przyjaciółka, z którą do tej pory się przyjaźnię, chapsnęła go od razu, a ja się zakolegowałam z wszystkimi gejami. Ja w ogóle chyba gejów jakoś przyciągam, to są cudowne przyjaźnie. Zdarza się niesamowity stopień porozumienia pomiędzy kobietami a gejami. Z koleżankami bywa zazdrość o ładną sukienkę, albo o faceta, tymczasem…

O facetów z gejami kłótni nie ma, bo podrywamy różnych.

No, właśnie!… Chociaż nie zawsze (śmiech). Czasem tych samych. Zdarzało się.

Darek miał jednak opór przed zaakceptowaniem siebie. Wyzywano go od świń i tym podobnych. Poszedł do lekarza. „Ja nie wiem, czemu mi się mężczyźni podobają, wcale nie chcę być tym pedałem”. Poradził mu, by wyjechał, bo tego nie ma jak leczyć, a za granicą takiej presji nie będzie czuł. I wyjechał. Darek jest od dawna szczęśliwym gejem w Nowym Jorku.

Trochę nadal tak jest, że wyjazd z Polski jest najlepszym wyjściem; smutne to.

Wyjazd do Francji w 1968 r. otworzył panią w sensie mentalnym?

Na pewno. Byłam już wtedy otwarta na inność, sama zresztą byłam też postrzegana jako odmieniec, ale Francja mnie ośmieliła, Francja mi pokazała, że ta różnorodność jest wspaniała, że odmienność można „nosić” z podniesioną głową. Wcześniej to było często tłumione, bo „nie wypadało”. Francja była i jest bardzo progresywna, choć i tam jest teraz problem pod tytułem „Marine Le Pen”.

W „Ach, ci faceci” poświęciła pani cały rozdział jeszcze innemu tancerzowi – Piotrowi Nardellemu. Muszę zacytować: „Piotr wpadł do mojego mieszkania jak burza w wielkiej zamaszystej czarnej pelerynie i czarnych wysokich do pół uda botach (…). Patrzyłam na niego urzeczona. Przyszedł chyba z Andrzejem Ziemskim, swym partnerem życiowym, którego złapał pod natryskiem jeszcze w szkole baletowej. Obaj superzgrabni, tańczyli w zespole Bejarta. (…) Piotr i Andrzej założyli w Brukseli w 1979 r. szkołę baletową.”

I nadal są razem. Tam jeszcze jest dialog. Ja go pytam: „Za coś ty go złapał pod tym natryskiem?” On odpowiada, że „za rękę, oczywiście”. Nie jestem pewna, czy za rękę (śmiech) – w każdym razie trzyma do dziś.

A w „Burzliwym życiu tancerki” znalazłem wątek lesbijski. Opowieść o tym, jak w Atenach dzieliła pani pokój z tancerką lesbijką. Tak jej pani zachwalała macierzyństwo, że rok później ona też została matką. Znów zacytuję: „– Przeszłaś na chłopów czy jak? – zapytałam z niezdrową ciekawością. – No nie. Taka głupia to nie jestem. Poprosiłam kolegę, zacisnęłam zęby, przecierpiałam ten jeden, jedyny raz i zobacz, warto było”.

Dla mnie posiadanie dzieci to jest najpiękniejsze, co mi się w życiu zdarzyło. I to nadal trwa, bo mam dzieci fantastyczne. Tym moim szczęściem chyba ją „zaraziłam”.

Ale macierzyństwo musi być świadome i musi być chciane. Więc żeby nie było niedomówień: jestem jak najbardziej za prawem do aborcji. Nie znam kobiety, która lubiłaby skrobankę, ale czasem to może być jedyne wyjście. Sama nie ukrywam, że miałam w życiu aborcje. Oburzam się, gdy mówią, że Mazurówna „przyznała się” do aborcji. Nie „przyznałam się”, bo nie ukrywałam. Tak jak nie „przyznaję”, że mam 77 lat, bo wieku też nie ukrywam.

W „Burzliwym życiu tancerki” wspomina pani też pewną rozmowę z synem Kasprem. Sugeruje pani, że jeśli on nie ma dziewczyny, tylko chłopaka, to pani by go chętnie poznała.

Po prostu brałam pod uwagę, że mógł być homo. Okazał się hetero – i to tak zawzięcie hetero jak ja. A propos syna, kiedyś, jeszcze chyba w latach 90., pochwaliłam mu się, co napisali o mnie w gazecie: że mam najpiękniejsze nogi od czasu Marleny Dietrich. „Ty najpiękniejsze nogi?” – zdziwił się. „Przecież masz kołkowate, męskie. To pewnie jakiś stary pedał pisał!”. Obruszyłam się, ale zerknęłam na autora artykułu: Jerzy Waldorff…

Co by pani powiedziała rodzicom, babciom, dziadkom, dla których homoseksualizm ich dziecka czy wnuczka jest dramatem?

Że dramatem to jest co najwyżej ich postawa.

Tekst z nr 64/11-12 2016.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Po co mi fan homofob?

Z Dariuszem „Tigerem” Michalczewskim rozmawia Przemysław Górecki

 

Foto: Agata Kubis

 

Dla mnie najważniejszy jest człowiek, a nie to, jakie ma preferencje seksualne. Bądźmy wyrozumiali i walczmy z prawdziwymi zboczeniami” – to fragment jednej z pana wypowiedzi z ostatnich miesięcy. Dlaczego niektórym wciąż trudno mieć takie podejście?

Może to jest kwestia tego, że ja po prostu kocham ludzi? Nie ma dla mnie różnicy, kogo ci ludzie kochają – istnienie innej orientacji niż hetero zawsze było dla mnie oczywistością. Jestem z tym obyty. Nie zwracam uwagi, czy ktoś jest czarny, żółty, czy jest gejem, lesbijką, z kim się całuje i z kim śpi. Dla mnie liczy się człowiek i to, kim on jest.

I nie wzięło się to u mnie „nagle”. Choć ciągot do chłopaków raczej nie miałem, zawsze do babek, to w ogóle mnie nie dziwiło, że dziewczyna może być też z dziewczyną, chłopak z chłopakiem.

Oczywiście, są też pewnie lesbijki i geje niesympatyczni, źli – jak w każdej grupie. Tylko ja akurat takich nie spotkałem!

Nie wszyscy tak myślą. Wystarczy wspomnieć homofobiczne wypowiedzi innych bokserów – Tomasza Adamka, Artura Szpilki. Wysyłają gejów na leczenie.

Ech, daj spokój. Po prostu zapomnijmy.

To jak z tą homofobią w sporcie?

Jak boksowałem kiedyś w Leverkusen, to tam cała drużyna piłkarek ręcznych składała się z lesbijek. I to było normalne. Inny świat, multikulti. Mieszkałem sporo lat w Hamburgu. Tam nie ma w ogóle tematu! Panuje normalne podejście – człowiek jest oceniany jako człowiek, a nie jako gej czy lesbijka.

A w Polsce?

Odkąd przyjechałem do Polski, a w zasadzie dopiero od niedawna, od kilkunastu miesięcy, widzę, jaki to jest wciąż tutaj ogromny problem! Szok kulturowy, jak bardzo nasz kraj jest zacofany. Mam kolegów i koleżanki z Niemiec, którzy są innej orientacji. W Polsce dopiero teraz poznaję.

Co jest powodem tego zacofania?

Jesteśmy jeszcze mentalnie bardzo opóźnieni w rozwoju. Mówię „my”, bo też jestem Polakiem – jesteśmy fobicznymi katolikami, to jest pseudokatolicyzm typu: kto więcej da na tacę, częściej pójdzie do kościoła, głośniej zaśpiewa…

i przy okazji zajrzy bliźniemu do łóżka.

No właśnie. I do tego kompletny brak edukacji w tym temacie. Na przykład często u nas myli się pedofilię z homoseksualizmem. Skandaliczne i niedopuszczalne. Jedno jest przestępstwem, a drugie nie! A Kościół też raczej brudną robotę odwala.

Miałem raz taką sytuację na urodzinach kolegi: był mój przyjaciel gej z Hamburga, lekko „prowokował” stylem, ale nikogo nie krzywdził. Nagle podszedł do stolika facet i po prostu go uderzył w twarz. Musiałem zainterweniować. Takiego zachowania tolerować nie można.

Organizacyjnie to ja jestem słaby, ale jakoś próbuję nas „popchnąć” do przodu. By nas trochę zmodernizować, żeby chociaż nie śmiali się z nas na Zachodzie. Mówią „pedał” i „pedofil” i mają to samo na myśli – gdzie my jesteśmy? W którym wieku? To jest dla mnie przykre, a co dopiero dla nich samych, dla ich rodziców.

A czy pan jako rodzic miał kiedykolwiek jakąś chwilę zastanowienia – „a może mój syn?

Myślałem przez moment, że jeden z nich, gdy mieszkał sam z kolegą.

Ale ostatecznie ma dziewczynę. A gdyby miał chłopaka?

No, daj spokój, jaki problem? Chyba już rozmawiamy chwilę?

Takiego rodzica można życzyć każdemu homoseksualnemu dziecku.

Ale ja to jestem kroplą w morzu! Moi synowie to światowi ludzie, mają znajomych gejów i lesbijki. Coś się zmienia, ludzie wyjeżdżają za granice, młodzież podróżuje. Miałem cztery wesela, na jednym z nich też była para kolegów homo. Kiedyś myślałem, że potrzeba, by jedno pokolenie umarło, żebyśmy doszli do prawdziwej demokracji. Ale teraz widzę, że to jeszcze ze trzy są potrzebne! Wielu z tych, którzy walczyli o wolność w czasach komunizmu, dziś bieduje. Są pomiatani… Czy taki sam los czeka tych, którzy dziś walczą o lepsze jutro dla gejów i lesbijek?

Edukacja seksualna jest pilnie potrzebna – a co jeszcze? Czy parady równości lub akcje takie jak „Ramię w ramię po równość – LGBT i przyjaciele”, której jest pan oficjalnym sojusznikiem, powinny być organizowane?

Absolutnie tak. Trzeba w ten sposób oswajać ludzi. Mówią na przykład: „a bo oni się panoszą”… Ja nie widzę, by ktoś się tu panoszył. A parada? Jest po to, żeby zaakceptować tych ludzi. Nie wierzę, że ktoś z tych krzykaczy widział jakieś sceny, o których mówi, typu nagie paradowanie. Kto nago paraduje?! Przeważnie siedzą cicho, bo się boją. A parady, gdzie tam jakieś ekscesy? Odbywają się tylko raz do roku, mają być świętem w formie prowokacji, ale i akceptacji.

Ale krzykaczy nie brakuje, ani internetowych odważniaków – napisać coś i podpisać się „Zdzichu”? Nie masz odwagi z imieniem i nazwiskiem? Przyjdź i publicznie powiedz, co myślisz. A poza tym, oni najczęściej krytykują coś, co ich w ogóle nie dotyczy. To jest bagno, którego nie chce mi się nawet tykać. My się sami w ten sposób ściągamy w dół. Jeden drugiego. Wybrali Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej? No, to radość i duma. Ale nie; „E, nie liczy się”. Jak się nie liczy?

Jak w tym kawale: przy kotłach piekielnych diabły ściągają widłami Niemców, Francuzów. A co z Polakami? Lucyfer pyta diabłów, dlaczego przy Polakach nie ma nikogo. Diabły na to: „Przecież oni ściągają się sami”. To jest międzynarodowy kawał.

Portorykańczyk Orlando Cruz, bokser – zdeklarowany gej, wziął ślub ze swoim partnerem. Czy myśli pan, że w Polsce taki coming out byłby możliwy?

Myślę, że takiemu sportowcowi wyszłoby to w sumie na plus. Jak bokser by to był, to już w ogóle super. Ale też byłaby i pewnie nagonka, u nas jest trochę dziko. In vitro jest w Polsce problemem. To co dopiero dwie mamy? Popatrz, ile rzeczy do załatwienia jest w kolejce. Mieć dwóch rodziców tej samej płci? W życiu. A mieć patologiczną rodzinę z pijanym ojcem i bitą przez niego matką? Nie dostaniesz dziecka do wychowania nie dlatego, że nie masz warunków czy predyspozycji, tylko dlatego, że jesteś gej. Są pary, które mają wszystko, co trzeba i nadają się na rodziców, ale nie mogą adoptować dziecka, bo są innej orientacji.

A czy pan się nie boi, że część fanów odsunie się po tych popierających nas wypowiedziach?

Mam swoją markę Tiger. A czy ja potrzebuję fanów homofonów? Zresztą, chyba nowi dojdą, nie?

Wśród naszych czytelników/czek – na pewno. Jak dzisiaj, z perspektywy dwóch miesięcy, które minęły od akcji Kampanii Przeciw Homofobii, ocenia pan swój udział w niej i wszystkie komentarze?

Powiem szczerze, że nie buszuję w Internecie i nie czytam komentarzy, ale coś tam do mnie dociera. Absolutnie nie żałuję, że wziąłem udział w tej akcji, bo nie zrobiłem niczego wbrew sobie. To jest najlepsza sytuacja, jak ktoś może powiedzieć to, co myśli. Takie mam zdanie, tak myślę i chcę to powiedzieć. Pod tym względem jestem z siebie dumny, a reszta mnie nie obchodzi.

 

Tekst z nr 52/11-12 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Gdybym zakochała się w geju…

O nowej płycie, starych przebojach, berlińskich Paradach Równości, fanach gejach i fankach lesbijkach z Izabelą Trojanowską rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Sebastian Skalski, www.sebastianskalski.com

Impreza z okazji 10-lecia Kampanii Przeciw Homofobii w gejowskim klubie Toro w Warszawie, 12 września br. Na dobry początek – występ drag queen Żakliny. Wie pani, jaką piosenkę wykonała?

Nie wiem, ale skoro pan o tym mówi, to już się domyślam. Zgadnąć?

Proszę.

„Wszystko, czego dziś chcę”?

Jasne. Cały klub tańczył. Bardzo się cieszę i pozdrawiam Żaklinę.

Tekst „Wszystko, czego dziś chcę” jest odważny nawet jak na dzisiejsze czasy, a przecież powstał ponad 30 lat temu.

Od miłości wszystko się zaczyna i na niej się kończy, a jednym z niezbędników miłości jest, co tu dużo gadać, seks.

Ale w tej piosence nie ma romantycznej miłości, niewinnego marzenia o tym przysłowiowym księciu z bajki…

Jest marzenie o seksie z księciem z bajki! Wiem, o co panu chodzi. Mężczyzna może wprost mówić o swych marzeniach erotycznych, a kobiecie nie przystoi. Kobieta może na ten temat tylko milczeć i spuszczać oczęta. I bławatami trzepotać.

A tymczasem Trojanowska śpiewa w 1980 r., że nie chce tzw. małej stabilizacji – „adresu w bloku” czy „małego fiata”, bo „wszystko hurtem możesz dać mi teraz” i „chcę dolecieć z ramion twych wprost do nieba”.

No, tak. Podejście do seksu na szczęście się zmienia i pożądanie kobiety jest dziś mniejszym tabu. Niedawno w jednym z seriali widziałam scenę: młoda dziewczyna mówi do przyjaciela, z którym od czasu do czasu miewa seks: „Rozbieraj się, bo chcę się rozluźnić”. Aż mnie wbiło w fotel. Dziś już tak można, ale wtedy…

Do tego dochodził image. Na festiwalu w Opolu wykonywała pani „Wszystko, czego dziś chcę” w krótkiej fryzurze, ubrana w garnitur z kamizelką.

To był okres mojego buntu przeciw temu, że nie jestem facetem. Kiedyś kobiety miały dużo gorzej w pracy i zresztą nie tylko w pracy. Dziś nadal nie jest tak, jak by się chciało, ale już dużo lepiej. Wtedy kobieta była niemal „przypisana” do dziecka i do domu. Mnie to bardzo nie odpowiadało, stąd ta postawa: chcę być facetem i proszę dać mi te same prawa.

Dziś można by powiedzieć, że pani była prekursorką polskich drag kingów.

Są drag kingi w Polsce?

 Tak. Na przykład zespół Da Boyz.

Muszę zobaczyć.

Wróciła pani właśnie na rynek muzyczny płytą „Życia zawsze mało”, pierwszą po długiej, 15-letniej przerwie.

Żeby pogodzić dom – a mieszkam „stereo”, w Warszawie i w Berlinie – i wychowywanie dziecka, musiałam z czegoś zrezygnować. Zrezygnowałam z teatru i z muzyki, a zdecydowałam się tylko na jedną rzecz – rolę w serialu „Klan”. A przede wszystkim – na rolę mamy. Moja córa Roxanna jest dla mnie najważniejsza.

Teraz jest już dużą dziewczynką.

Tak. Ma 20 lat. Studiuje antropologię kulturową w Wiedniu.

I dlatego fani mogą „odzyskać” Izabelę Trojanowską – piosenkarkę?

Dokładnie. Chciałam, by ta nowa płyta była w pewnym sensie kontynuacją moich pierwszych nagrań. Gdy Wojtek Byrski, który pisze znakomite, nietuzinkowe teksty – współpracował m.in. z Maleńczukiem, z Irą, De Mono, Kombii – zgodził się pisać i dla mnie, stwierdziłam „Tak, nadszedł moment na wydanie nowej płyty”.

Koleżanki aktorki, które ostatnio były na moich koncertach, mówiły mi, że te stare utwory przetrwały próbę czasu, a nowe – bronią się w ich „towarzystwie”. Zależało mi, by moja nowa propozycja była spójna z tym, co nagrałam wcześniej.

To jest nadal elegancki pop rock. Na przykład pierwszy singiel z płyty – „Nie od razu”.

Tak jest.

Występuje pani z zespołem Mafia.

Gramy razem od jakichś 2 lat. Dopisują starzy fani, ale widzę też sporo bardzo młodych ludzi. Przy okazji płyty zagram wiele koncertów i już się na nie cieszę.

Świetny był warszawski koncert z okazji premiery płyty w październiku. Wiernych fanów gejów nie zabrakło. Pani jest divą gejowską.

Na początku nie miałam o tym zielonego pojęcia. Gdzieś tam nagle odkryłam, że wśród moich fanów jest wielu gejów. Schlebia mi to. Chociaż oczywiście nie jest tak, że jak ktoś jest gejem, to od razu bardziej go lubię.

Zastanawiała się pani, co przyciąga fanów gejów?

Zastanawiałam się, ale nie wiem. Może pan redaktor mi powie?

Wyrazisty image, wyzwolona seksualność, bunt przeciw rolom płciowym, liberalne poglądy. W „Klanie” pani jest polską Alexis, która należy do gejowskich ikon.

Dzięki, porównanie do Joan Collins to dla mnie komplement.

I jeszcze dość niski głos, niekonieczna, ale częsta cecha div – można wymienić Amandę Lear, Grace Jones czy Cher. Diva gejowska to jest też przeważnie „kobieta z przeszłością”. Pani ma za sobą wielki sukces na początku lat 80., a potem nagłą emigrację.

Słyszał pan te plotki, że wyjechałam, by robić karierę w pornobiznesie?

Nie!

Takie krążyły. Prawda jest taka, że byłam inwigilowana. Pewnego razu po prostu nie wróciłam z koncertów w Holandii. Postanowiłam zostać na Zachodzie.

Zamieszkała pani w Berlinie Zachodnim.

Na początku to był dla mnie szok. Szok materialny – okazało się, że rzeczy nie do zdobycia w Polsce – nawet, jeśli się miało pieniądze – tam można było kupić bez problemu. I szok obyczajowy. W Berlinie Zachodnim widziałam pierwsze Parady Równości, które wtedy były gwałtowne – zniszczenia, wybite szyby, ofiary. Ledwo mogłam uwierzyć, że te demonstracje w ogóle mają miejsce! Zachodni Niemcy lubili drażnić tych wschodnich. Na przykład wielki dom handlowy Ka De We postawili tuż przy murze. Koncerty znanych zachodnich wykonawców też odbywały się blisko muru, żeby było słychać po wschodniej stronie. Żeby pokazać, jak fajnie jest na Zachodzie. I myślałam, że te Parady to nie są prawdziwe demonstracje, tylko taki medialny element drażnienia wschodnich Niemiec. Ale nie, one były naprawdę. Ten indywidualizm był dla mnie niemal nie do uwierzenia, ale podobał mi się. Nie ma przecież jednego rodzaju miłości: kobiety do mężczyzny czy odwrotnie.

Ostatnio widziałam w telewizji program o ludziach zakochanych w przedmiotach. Na przykład facet ubóstwiający swój samochód. Nawet go całował, traktował ten przedmiot erotycznie, praktycznie uprawiał z nim seks. I ponoć oni mają swoje portale, znają się. No i dobrze, dopóki innym tym nie wyrządzają krzywdy, niech sobie będą i tacy.

Pamięta pani moment, w którym zdała sobie sprawę, że nie wszyscy ludzie są hetero?

Byłam wkurzona. Okazało się, że facet, który mi się podobał, jest gejem. No więc co? Nie ma się z czego cieszyć, bo raczej nie mam szans. Na szczęście znałam go tylko z ekranu TV.

Ale wie pan… Gdybym się autentycznie zakochała w geju i gdyby było nam ze sobą dobrze, w sensie: wspólne tematy, zainteresowania, a przede wszystkim partnerstwo, bo nie znoszę, jak facet coś kobiecie każe tylko dlatego, że jest facetem – to może (nie wiem, bo jeszcze w takiej sytuacji nie byłam), gdybym bardzo chciała z nim być – zdecydowałabym się na taki związek. Bez zakłamania.

Zdarzyło się, że któryś z przyjaciół zrobił pani coming out?

Nie. Albo są tacy, o których wiem już od początku znajomości, albo tacy, którzy nie chcą o tym mówić. Kryją się. Czasem chyba nawet i przed sobą. Odpowiadają wymijająco na pytania o uczucia, o seksualność, czują się wtedy niezręcznie. Jest lęk. Powiedziałabym nawet, że taka jest chyba większość gejów.

A ja delikatnie daję do zrozumienia, że nie mam z tym problemu.

Na Zachodzie homoseksualni piosenkarze coraz częściej się ujawniają…

Ricky Martin – uwielbiam go!

 …a w Polsce jeszcze nie. Dlaczego?

Presja menadżerska. Oni nie należą do siebie, tylko do biznesu. Ale pierwsze coming outy w polskim show biznesie już były. Niektórzy twierdzą, że to niesmaczne, takie „obnoszenie się”. Nie zgadzam się z tym. Gwiazdy heteroseksualne mogą mówić o swych mężach czy żonach, to dlaczego geje czy lesbijki mieliby milczeć na temat swoich partnerów czy partnerek?

Rozmawialiśmy o fanach gejach… Ma pani fanki lesbijki?

Och, tak! Bardzo je lubię. Sama nie jestem lesbijką, ale jestem przez nie hołubiona. Cudownie mnie adorują, cudownie! I mam na to dowody.

Piszą listy?

Ba! Czasem nawet przysyłają paczki. Jedna z nich jest moją przyjaciółką i kocham ją mentalnie. A inna cały czas czeka, aż zrozumiem swój „błąd” i odkryję moją „właściwą” orientację (uśmiech). Działają na mnie faceci i co ja na to poradzę?

To chyba dobre zdanie na koniec wywiadu. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Ja również dziękuję. I uciekam. Dziś jeszcze czekają mnie zakupy. Zamierzam sobie sprawić iPada.

To jeden z tych przedmiotów, w których można się zakochać.

Tak? Ale seksu z iPadem sobie nie wyobrażam.

 

Tekst z nr 34/11-12 2011.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Solidarność z dyskryminowanymi

Sojusznicy/czki LGBT z lat 90.

 

Dzięki akcji Kampanii Przeciw Homofobii „Ramię w ramię po równość” temat sojuszników LGBT jest od kilku miesięcy gorący. Niekwestionowaną gwiazdą mediów został Dariusz Michalczewski, ale jasno zadeklarowały się też m.in. Maja Ostaszewska, Agnieszka Szulim, Maria Seweryn. Ostatnio do tego grona dołączyli Zbigniew Wodecki i Irek Bieleninik (patrz: strona 8). Warto jednak przypomnieć osoby heteroseksualne, które już w latach 90., gdy polski ruch LGBT był dużo słabszy, głośno mówiły, że walka z dyskryminacją i homofobią to także ich sprawa. Siłą rzeczy, w jednym artykule nie jesteśmy w stanie zaprezentować wszystkich. Oto kilka wybranych postaci.

 

mat. pras.

 

Mikołaj Kozakiewicz

Jednym z najbardziej konsekwentnych sprzymierzeńców był Mikołaj Kozakiewicz, marszałek Sejmu, ceniony socjolog, autor kilkudziesięciu książek z zakresu seksuologii i pedagogiki. Pod koniec PRL-u odegrał niezwykle chlubną rolę jako największy sojusznik rodzącego się ruchu gej/les. Nie tylko zabiegał u generała Kiszczaka o wyjaśnienie akcji „Hiacynt” polegającej na represjach poprzez przesłuchiwanie i zakładanie kartotek homoseksualnym mężczyznom na terenie całego kraju (w listopadzie minie 30. rocznica akcji „Hiacynt” – przyp. red.), upominał się także o możliwość rejestracji Warszawskiego Ruchu Homoseksualnego, któremu odmówiono legalizacji. Będąc marszałkiem Sejmu (1989-1991) udzielił wywiadu debiutującemu pismu „Inaczej”, gdzie wyjaśniał swoje stanowisko: Marszałkiem Sejmu jestem tylko chwilowo i nie będę nim wiecznie, przede wszystkim czuję się socjologiem. Z trybuny sejmowej, z racji funkcji, nie wygłaszam żadnych poglądów. Jednak jako naukowiec, działacz społeczny, mam swoje własne zdanie i nigdy się z nim nie kryję (1990).

Genezy otwarcia Kozakiewicza na tematykę homoseksualną należy szukać w jego pobycie w USA w latach 1978-79, o czym napisał książkę „Nieoczekiwana Ameryka”. W rozdziale „Nie tylko o seksie…” opisującym spory w kwestiach obyczajowych, jak aborcja, czy homoseksualizm, znaleźć można ogromną ilość informacji na temat działania amerykańskiego ruchu gejowsko- lesbijskiego. Kozakiewicz rozpoczyna od kwestii nazewnictwa: W USA powstał termin „gay” (wesoły) na określenie homoseksualisty, i tam właśnie powstał zorganizowany „gay movement”, którego wydawnictwa i czasopisma czytałem wcześniej w Polsce. Następnie dużo miejsca poświęca dyskryminacji: W czasie mego pobytu toczył się proces sześciu policjantek w wieku 24-34 lat w stanie Idaho wydalonych z pracy za to, że stwierdzono, iż są… lesbijkami. Żądały one w trybie odszkodowania równowartości dwuletnich poborów, władze stanowe były skłonne zapłacić im tylko jednomiesięczne pobory, ostatecznie sąd przyznał im odszkodowanie w wysokości 12 miesięcznych poborów. Ale o powrocie do służby nie było mowy! Okazało się także, że w USA Kozakiewicz poprzez media śledził zabójstwo Harveya Milka w listopadzie 1978 roku: Najbardziej dramatycznym wydarzeniem w czasie mojego pobytu było zastrzelenie w biały dzień w ratuszu San Francisco (notabene „stolicy” homoseksualizmu amerykańskiego) wicemera, który był jawnym homoseksualistą, i mera, który co prawda nim nie był, ale dopuścił do jego wyboru.

Kozakiewicz zmarł 22 listopada 1998 r. Był w grupie wyróżnionych Medalem Zasłużony dla Tolerancji, przyznawanym osobom szczególnie zasłużonym w szerzeniu idei tolerancji.

Zofia Kuratowska

Obok Barbary Labudy, Zofia Kuratowska była zaliczana do liberalnego skrzydła najważniejszej partii lat 90. – Unii Demokratycznej (potem Unii Wolności). Lekarka z tytułem profesorskim cieszyła się ogromnym szacunkiem i przez trzy kolejne kadencje była senatorką, dwa razy pełniła także urząd wicemarszałkini. Jest autorką pierwszej w Polsce książki o AIDS – „AIDS. Nowa choroba” (1986), dzięki której zaczęła stykać się ze społecznością gejowsko-lesbijską, pomagała w zdobyciu pozwolenia na rejestrację Stowarzyszenia Lambda w 1990 r. Udzielając w 1993 r. wywiadu miesięcznikowi „Inaczej”, poparła postulat wprowadzenia związków partnerskich z prawem do adopcji dzieci: To byłoby bardzo korzystne, bo utrwalałoby związek między dwoma osobami, które się kochają, i pozwoliłoby wyeliminować to, co mi się wydaje zawsze szkodliwe, czy to w związkach heteroseksualnych czy homoseksualnych – częste zmiany partnerów. Zatwierdzenie związku prowadzi do jakiejś stabilizacji, a możliwość adopcji wiązałaby takie dwie osoby ze sobą jeszcze bardziej i mogłyby one stworzyć normalny dom.

W połowie lat 90. Unia Wolności stawała się coraz bardziej konserwatywna, Kuratowska czuła się odsunięta na boczny tor. W 1997 r. nie ubiegała się o reelekcję do Senatu, jako polityczne zesłanie odebrano jej nominację na ambasadorkę RP w RPA. Zmarła w czasie sprawowania tej funkcji, 8 czerwca 1999 r.

Zatwierdzenie związku prowadzi do jakiejś stabilizacji, a możliwość adopcji wiązałaby takie dwie osoby ze sobą jeszcze bardziej i mogłyby one stworzyć normalny dom

(Zofia Kuratowska,1993)

Kora Jackowska

W latach 90. Kora często zabierała głos na gorące tematy związane z obyczajowością: legalizacja marihuany, pomoc chorym na AIDS, krytyka zachłanności kleru, aborcja i homoseksualizm. Na wydanej w 1991 r. płycie Maanamu „Derwisz i anioł” znalazł się utwór „Derwisz” opowiadający o nieszczęśliwej miłości tytułowego bohatera do „chłopca o twarzy sokoła”. Od tego czasu datują się też coraz częstsze wypowiedzi Kory wspomagające emancypację gejów i lesbijek. W autobiografii „Podwójna linia życia” (1992) wokalistka pisała: Nie mam nic przeciwko homoseksualistom i tzw. odchyleniom od ogólnie przyjętej normy. Jeśli mnie pociągają mężczyźni, chłopcy, to dlaczego mężczyźnie nie ma się podobać drugi mężczyzna? Wyobrażam sobie, że mężczyzna może zachwycić się drugim mężczyzną, jak również kobieta drugą kobietą. W wywiadzie dla „Playboya” (1996) opowiadała Tomaszowi Raczkowi: Na moim przyjęciu ma prawo być każdy: mahometanin, Żyd, sto gejów i lesbijek, jeśli mają rozum i serce. Oczywiście, każdy ma prawo mówić, co chce w domowym zaciszu, ale kiedy nietolerancyjne poglądy wypowiada ktoś, za kim stoi władza, na przykład Kościół katolicki, to mi się wtedy otwiera nóź w kieszeni i mam ochotę wrzeszczeć.

Jeśli mnie pociągają mężczyźni, chłopcy, to dlaczego mężczyźnie nie ma się podobać drugi mężczyzna? Wyobrażam sobie, że mężczyzna może zachwycić się drugim mężczyzną, jak również kobieta drugą kobietą.

(Kora Jackowska, 1992)

Kora była pierwszą wielką gwiazdą muzyki, która zdecydowała się udzielić wywiadu gejowskolesbijskiemu miesięcznikowi „Inaczej”, dopiero później ukazały się rozmowy z Marylą Rodowicz, Małgorzatą Ostrowską, Agnieszką Chylińską. Mówiła: Mamy wielu przyjaciół gejów o bardzo ciekawych umysłach, którzy robią naprawdę wspaniałe rzeczy, a poza tym są bardzo miłymi i wartościowymi ludźmi. Lubię w gejach tę podwójną rolę seksualną, pewien rodzaj niedopowiedzenia i nieagresywność cielesną. Cenię ten szczególny rodzaj kontaktu umysłowego, który zachodzi między heteroseksualną kobietą i gejami (1997).

Kiedy zaczęto przyznawać Tęczowe Laury dla osób szczególnie zasłużonych dla społeczności LGBT, jasne stało się, że wśród wyróżnionych nie może zabraknąć Kory. Z okazji wręczenia nagrody w lipcu 1999 r. odbył się koncert Maanamu w radiowej Trojce. Wkrótce czytelnicy „Inaczej” wybierający na koniec wieku indywidualności z całego świata ważne dla gejów i lesbijek przyznali wokalistce Maanamu siódme miejsce w rankingu, co było zaskoczeniem nawet dla redakcji. Piosenkarka uplasowała się tuż za Eltonem Johnem, a wyprzedziła nie tylko Martinę Navratilową, ale też Pedro Almodovara, George’a Michaela i księdza Arkadiusza Nowaka (wywiad z Korą opublikowaliśmy w „Replice” nr 14).

Kiedy nietolerancyjne poglądy wypowiada ktoś, za kim stoi władza, na przykład Kościół katolicki, to mi się wtedy otwiera nóź w kieszeni

(Kora Jackowska, 1996)

Kinga Dunin

W latach 90. w polskich mediach pojawiła się grupa intelektualistek popularyzujących poglądy feministyczne. Szczególną pozycję zdobyła wśród nich Kinga Dunin, krytyczka literacka i socjolożka kultury, która od początku swojej działalności publicznej włączała prawa mniejszości seksualnych do pakietu kwestii lewicowych. Już w jej pierwszej książce „Tao gospodyni domowej” (1996) znalazł się opis programu „Na każdy temat” poświęconego lesbijkom. Dunin obnażała ograniczenia prowadzącego talk-show Andrzeja Wojciechowskiego, począwszy od absurdalnego pytania: „Dlaczego woli pani kobiety?”, na które właściwie nie sposób dobrze odpowiedzieć. O cztery lata późniejsza „Karoca z dyni” znalazła się w finale nagrody literackiej NIKE 2001. Opowieścią łącząca ten zbiór esejów stała się bajka o Kopciuszku, która może mieć rożne interpretacje i zakończenia, np. takie: Rano okazało się, że choć bal był bardzo udany, królewicz nie wybrał dla siebie żadnej żony, a o świcie znaleziono go w ustronnej altance z pewnym uroczym dworzaninem. W latach 1998-99 Dunin zadebiutowała jako pisarka powieści dla młodzieży, jej dyptyk „Tabu” i „Obciach” opowiadający o miłości Marty i Marka, rodzeństwa ciotecznego, był polemiką z powieściami rodzinnymi Małgorzaty Musierowicz, a także przedstawieniem zalet i wad wychowania tradycyjnego i liberalnego. Przy okazji autorka poruszyła kwestię kazirodztwa, a więc przekraczania zakazów kulturowych.

Kiedy pod koniec lat 90. powstawał dodatek dla kobiet „Gazety Wyborczej” – „Wysokie Obcasy”, Kindze Dunin zaproponowano pisanie felietonów na zmianę z Joanną Szczepkowską. W zamierzeniu chodziło o zderzenie dwóch osobowości, w efekcie okazało się, że ostre i prześmiewcze teksty Dunin przyćmiły nie tylko pozbawione wyrazu historyjki znanej aktorki, ale dodały pazura całemu tygodnikowi. Pojawienie się postaci tego formatu w dodatku najważniejszej gazety obnażyło pseudoliberalizm nie tylko polskiej prasy, ale całej sfery publicznej. Nikt nie był przyzwyczajony, że można regularnie, błyskotliwie i dowcipnie pisać o tradycyjnym małżeństwie („Lipa aż do śmierci”), mniejszościach seksualnych („Lesbijki i geje to nie oni, tylko my”), konkubinacie („Konkubinat? Czemu nie!”), kwestii finansowej aborcji („Masz szmal – jesteś podmiotem, nie masz – stajesz się przedmiotem”) czy wyjaśniać, na czym polega akceptacja wielu kobiet dla molestowania seksualnego („Chichot szczypanej sługi”). Jako jedna z pierwszych Kinga Dunin stanowczo opowiedziała się za prawem gejów i lesbijek do adopcji i wychowywania dzieci: Są dobre i złe związki. Lepsi i gorsi rodzice. I nie ma to większego związku z orientacją seksualną. Trudno mi więc pojąć, dlaczego niektórzy uważają za skandal, że dziewięciomiesięcznemu niemowlęciu matkują dwie lesbijki – jedna ze świeżo poślubionych holenderskich par. A trzynaścioro dzieci z bieszczadzkiej wsi, brudnych i głodnych, obdzierających ze skory królika, to co to jest? Święty porządek? To już wolę skandal (2001). W książce „Czego chcecie ode mnie, Wysokie Obcasy?” (2002) dopowiadała: Skoro wartością związku jest jego jakość, uczciwość, a dobro dziecka niekoniecznie jest jednoznaczne ze wzrastaniem w tradycyjnej rodzinie, jakie istnieją właściwie powody, żeby odmówić legalizacji parom homoseksualnym? Takie podejście kilkanaście lat temu wywoływało szok i agresję: Po moim felietonie „Louis i George” w którym opowiadałam się za przyznaniem osobom homoseksualnym prawa do zawierania związków małżeńskich i adoptowania dzieci, otrzymałam parę listów z wątpliwościami. Na przykład – jaki jest sens istnienia takiej zboczonej szmaty jak ja? Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć. Może jest nim powielanie DNA? Tak zaczyna się felieton o homofobii „Obcy w szkole” (2001).

Artykuł Kingi Dunin „Fałszywi przyjaciele” rozpoczął zbiór „Homofobia po polsku” (2004), który jest swoistym podsumowaniem dyskusji na temat homoseksualizmu z przełomu wieków. Można to uznać za symboliczne podkreślenie jej roli dla społeczności LGBT. Jak napisali w podziękowaniach redaktorzy książki, bez niej nic nie ruszyłoby z miejsca (wywiad z Kingą Dunin opublikowaliśmy w „Replice” nr 15– przyp. red.).

W tym czasie ruch LGBT miał już zresztą kolejnych sojuszników, a raczej – sojuszniczki. Obecna wicemarszałkini Sejmu Wanda Nowicka miała swój udział w powstaniu Kampanii Przeciw Homofobii w 2001 r., senatorka Maria Szyszkowska w 2003 r. przedłożyła pierwszy projekt ustawy o związkach partnerskich, a Izabela Jaruga- Nowacka, Pełnomocniczka Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn, późniejsza wicepremierka, w 2003 r. wyasygnowała środki na wsparcie pierwszej wielkiej akcji społecznej KPH – „Niech nas zobaczą”.

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Q-riozalna

O łzach na pierwszej Paradzie Równości, o związkach partnerskich i o byciu chłopcem z Ewą Siedlecką, dziennikarką „Gazety Wyborczej”, laureatką Nagrody Tolerancji 2013, rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Agata Kubis

 

Pracujesz w „Gazecie Wyborczej” od 1989 r. Jak się pisało o sprawach LGBT, gdy zaczynałaś?

To był temat nieistniejący. Słyszało się, że jest gdzieś z pięć osób, którym odbiło i rozkręcają jakiś ruch gejowski, lesbijski. Ale było to tak egzotyczne, że nikt się tym nie zajmował. Ja pracę w „Gazecie” zaczęłam w dziale „Listy”. I do tego działu na moje nazwisko zaczął przychodzić miesięcznik „Inaczej” (wychodził w latach 1990-2002 – przyp. red.), który łapczywie czytałam. Zawsze byłam po stronie wykluczonych. Stwierdziłam, że rodzącemu się ruchowi LGBT pomogłoby zaangażowanie ludzi z zewnątrz, takich, jak ja. Zgłosiłam się do Marka Szymczyka z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. On, kilka lat później, podsunął pomysł, by w spisie powszechnym w 2002 roku można było w ankiecie zaznaczyć, że jest się w gospodarstwie domowym z osobą tej samej płci. Korzystając z opracowanej przez niego argumentacji prawnej telefonami do rzecznika prasowego GUS-u i tekstami w „Gazecie” wywalczyłam, że rachmistrze spisowi uwzględniali deklaracje także konkubinatów homo.

Teraz dostałaś od Kampanii Przeciw Homofobii i Lambdy Nagrodę Tolerancji m.in. za rzeczowe opisywanie sytuacji osób LGBT i za to, że w swych tekstach oddajesz głos działaczom i działaczkom LGBT.

Jak zaczynałam, to często tego głosu nawet nie było komu oddać. Byli Yga Kostrzewa i Robert Biedroń i długo nikogo więcej, kto chciałby się wypowiedzieć pod nazwiskiem. Dzisiaj ludzie ujawniają twarze, opowiadają o swoim życiu.

Zmiana jest nieprawdopodobna. W 1998 r. poszłam na pierwszą w Polsce manifestację „Gay Pride”, dumy gejowskiej, potem nazwaną Paradą Równości. To było pod Kolumną Zygmunta w Warszawie. Zobaczyłam dosłownie kilka osób, mieli twarze zasłonięte bandankami. Duma? Wyglądali tak smutno, że się popłakałam. Tylko dwie grupy były wtedy napiętnowane tak, że odmawiano im nawet wynajęcia sal na spotkania: tak zwane sekty i LGBT.

A teraz tysiące ludzi idą jawnie w Paradach. To olbrzymia praca organizacji LGBT – Lambdy, KPH i innych oraz ich przyjaciół. Przełomem w mediach był projekt ustawy o związkach partnerskich prof. Marii Szyszkowskiej. Niedługo później – zakazywanie Parad. To wtedy do świadomości wielu – także dziennikarzy – przebiło się, że przecież każdy ma prawo pokojowo demonstrować! Zakaz Parad wyzwolił solidarność ze społecznością LGBT.

Mówisz o latach 2004, 2005 – nie tak dawno temu.

Tak, to jest krótka historia. Teraz mamy kolejny przełom – rodziny. Genialna była akcja KPH „Rodzice, odważcie się mówić”. W ostatniej „Replice” czytam wywiad z Anią, Martą, Leszkiem, którzy mają synka. Oni świetnie pokazują, że tęczowa rodzina to nie jest izolowany twór – tam są przecież babcie, dziadkowie, ciocie – normalne otoczenie społeczne dziecka, w którym może się rozwijać i obserwować wszystkie role. Zwróciłam też uwagę na to, co mówi Leszek: jak w pracy powiedział, że jest gejem, a później, że również tatą, to go potraktowali jak swojaka. Dotarło do nich, że orientacja seksualna nie konstruuje całego człowieka. Wydaje mi się, że dobrze by było, gdyby tym tropem poszły organizacje LGBT i włączały się w akcje nie tylko dotyczące LGBT, ale też np. w prawa zwierząt czy ochronę prywatności. To by pomogło zasypywać podziały.

Zmienił się też język. 20 lat temu słowo „gej” było śmieszne i obce, o wyrażeniu „związek partnerski” praktycznie nikt nie słyszał. Nazwa „Kampania Przeciw Homofobii” to świetny wynalazek, bo uświadamia istnienie takiego zjawiska.

Jak ważny jest język w kształtowaniu świadomości widać na przykładzie wypowiedzi polityków. Podczas sejmowej debaty o związkach partnerskich premier Tusk mówił o osobach LGBT „ci ludzie” – czyli dzieląc na „my” i „oni”. Niedawno, podczas konferencji Rady Europy o mowie nienawiści minister Boni mówił „nasi bracia geje, siostry lesbijki, siostry i bracia bi- i transseksualni”.

Zauważyłem, że od jakiegoś czasu „Gazeta Wyborcza” używa skrótu LGBT – to też nowość.

Mnie tam jeszcze brakuje „Q”, bo ja się z „Q” najbardziej identyfikuję. Zawsze byłam Q-riozalna.

Dlaczego?

Wszędzie czuję się jak kosmitka, zawsze odstaję. Np. w dzieciństwie posyłano mnie do psychiatry, bo mówiłam, że środowisko naturalne jest zatruwane i trzeba coś z tym zrobić. W latach 60-70-tych w Polsce o tym nie słyszano – sama nie wiem, skąd to wymyśliłam. A w sanatorium dyżurowałam przy oknie, wyganiając muchy, bo inaczej koleżanki je zabijały. Jako dziecko czułam się raczej chłopcem i ciągle słyszałam: „dziewczynka tak nie robi”. Chodziłam po drzewach, biłam się z chłopakami, chciałam zostać detektywem albo kowbojem. Kiedy miałam 10-11 lat doszłam do wniosku, że jestem chłopcem, tylko w ciele dziewczynki. Nawet w pamiętniku pisałam o sobie jako o chłopcu. Wymyśliłam, że najlepszym na to dowodem będzie, jak się zakocham w koleżance. Podrywałam ją, fundując lody, ale nie udało mi się zakochać. Podobali mi się jednak chłopcy. W okresie dojrzewania to się przesiliło – poczułam się w pełni dziewczyną.

W społecznym odbiorze LGBT rzeczywiście jest lepiej, ale w prawie – niezbyt. Jak będzie ze związkami partnerskimi?

Związki partnerskie będą w Polsce na pewno. Politycy o tym wiedzą, nawet ci, którzy są przeciwko. Pytanie tylko, kiedy? W następnej kadencji Sejmu czy dopiero za 10 lat? Platforma Obywatelska pokazała, że nie jest partią, która do tego doprowadzi. A następny skład Sejmu może być jeszcze bardziej konserwatywny.

Małżeństwa homoseksualne?

Myślę, że zostaną wprowadzone w wyniku promieniowania systemów prawnych innych krajów. Polskie prawo zacznie uznawać skutki małżeństw jednopłciowych zawartych za granicą – i tak małżeństwa wejdą tylnymi drzwiami.

W 2011 r. byłaś w delegacji do marszałka Schetyny z apelem o debatę w Sejmie nad projektem ustawy o związkach partnerskich.

Wtedy się nie udało – projekt został skierowany do pierwszego czytania w komisji i przepadł wraz z końcem kadencji. Do debaty na forum Sejmu doszło w tym roku, ale ceną było odrzucenie projektu. Jeśli walczymy o związki, to uważam, że nie należy akcentować uregulowania ważnych życiowych kwestii, które teraz przysługują tylko parom hetero. To prowadzi do projektu posła Żalka – robienia jakichś protez w prawie cywilnym. Dziś trzeba się odwoływać do wartości fundamentalnych: godności i równego traktowania. Trzeba podkreślać, że związki partnerskie także na gruncie moralności chrześcijańskiej zasługują na poparcie: dwoje ludzi chce być w trwałym związku, wspierać się. I że to korzystne społecznie, gdy partnerzy zobowiązują się do wzajemnej opieki, zdejmują część ciężarów socjalnych z państwa.

Przedstawiciele hierarchii Kościoła katolickiego i tak mają inne zdanie.

Sposób reakcji Kościoła na skandale pedofilskie sprawił, że utracił on moralne prawo do osądzania. Stracił wiarygodność. Nie jestem natomiast za tym, by wyszydzać czy wyśmiewać takie homofobiczne wypowiedzi, jak posła Tomaszewskiego: że nie zniósłby geja w szatni piłkarskiej. To jest lęk przed niechcianym pożądaniem. Kobiety taki lęk rozumieją pewnie lepiej, niż mężczyźni.

Bo mężczyźni hetero nie wahają się tego pożądania demonstrować. Ale Tomaszewski chyba w tej szatni nie natknął się na gejowskie pożądanie.

Ten lęk jest irracjonalny, ale on go realnie czuje. Trzeba ten lęk oswoić, a nie wyszydzać.

W Sejmie jest projekt nowelizacji kodeksu karnego penalizujący mowę nienawiści i przestępstwa z nienawiści motywowane homofobią.

I projekt ustawy o uzgodnieniu płci, z którym nic się nie dzieje, bo ponoć rząd pracuje nad swoim. Nowelizacja też utknęła. Nie jestem za karaniem za słowa, ale teraz mamy sytuację, w której jedne grupy społeczne są chronione przed mową nienawiści, a inne nie. Na przykład niejaki Bas Tajpan z utworem „Chwasty”: Wśród pięknych kwiatów rosną te chwasty/ Popularnie to pedały i lewe niewiasty /Słowa mojej kasty to palić/Strzał słowem/Zwyrodnialców zabić. Gdyby w podobny sposób śpiewano o Żydach albo o katolikach, to wkroczyłby prokurator, bo pochodzenie etniczne czy wyznanie to cechy chronione. A orientacja seksualna – nie.

Pisałaś niedawno o chłopaku pobitym za to, że jest gejem, któremu powiedziano, że jak nie ma śladów widocznych przez 7 dni, to nie ma wszczęcia sprawy z urzędu.

Takie jest prawo. Gdyby go pobito za bycie Romem, to sprawa by była. To jest demoralizująca sytuacja. Za wyróżnianiem przestępstw z nienawiści do określonych grup stoi koncepcja, że przemoc wobec członka danej grupy uderza nie tylko w niego, ale w całą grupę – ma na celu jej zastraszenie. Wypisz, wymaluj pasuje to do mniejszości seksualnych, ale Prokurator Generalny i Minister Sprawiedliwości sprzeciwiają się ochronie tej mniejszości.

Pamiętasz jakieś zdarzenie czy spotkanie, które uwrażliwiło cię na kwestie LGBT? Jakaś ciocia lesbijka…?

Nie, zawsze – jako q-riozalna – rozumiałam inność.

albo pierwszy kumpel gej?

Pierwszego kumpla geja pamiętam – przyjaciel mojego chłopaka z liceum. Ale nie przeżywałam tego. Mówię ci, jestem „Q”. Ale znajomy opowiadał mi, że w latach 60. miał przyjaciela: dyskutowali, czytali te same książki. Aż tamten się przed nim wyoutował. Mój znajomy przeżył taki szok, że już nigdy się z nim nie spotkał. Dziś sam nie rozumie, dlaczego tak zareagował. To, że ktoś jest gejem, było wtedy po prostu niemożliwe do przyjęcia. A dla pokolenia mojego syna geje i lesbijki są oczywistym elementem rzeczywistości.

 

***

Nagroda Tolerancji jest przyznawana w Niemczech, Francji, Polsce i Hiszpanii od 2006 r. Otrzymują ją osoby lub organizacje za działalność przeciw homofobii i przeciw mowie nienawiści w Europie. Polskimi laureat(k)ami NT zostali: Kazimierz Kutz (2006), Piotr Pacewicz (2007), Marzanna Pogorzelska (2008), prof. Zbigniew Hołda (2009), Izabela Jaruga-Nowacka (2010), Adam Bodnar (2011), Katarzyna Bojarska i Poradnia Zdrowia Psychoseksualnego „Bez Tabu” (2012) oraz Ewa Siedlecka (2013). Polska Nagroda Tolerancji przyznawana jest przez Lambdę Warszawa i Kampanię Przeciw Homofobii.

 

Tekst z nr 46/11-12 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.