Orlando Cruz

Pierwszy na świecie wyoutowany bokser

 

fot. mat. pras.

 

Tekst: Igor Dzikiewicz

Jestem tak samo dumny z tego, że jestem Portorykańczykiem, jak z tego, że jestem gejem – takie oświadczenie wydał Orlando Cruz 4 października br. To historyczne wyznanie – przed Cruzem żaden bokser nie zrobił coming outu.

Ma 31 lat. Trenuje od siódmego roku życia. Profesjonalną karierę rozpoczął 12 lat temu. Ma na koncie 22 walki. W rankingu Światowej Organizacji Boksu jest na 4. miejscu w swej kategorii (waga piórkowa). O publicznym coming oucie myślał od dawna, chodził na psychoterapię.

Już nie mogą mi zrobić krzywdy

Do rozmowy z dziennikarzem brytyjskiego dziennika „The Guardian” zasiadł wraz ze swoim jamnikiem Bam-Bam. W końcu zdecydowałem się być wolny. Teraz już mogą mnie wyzywać od pedałów. Nie dbam o to. Niech sobie mówią, już nie mogą mi zrobić krzywdy. Luz. Czuję się szczęśliwy. Ale żeby to powiedzieć całemu światu, trzeba było dużo odwagi – powiedział. Wsparł go Miquel Cotto, największy bokserski gwiazdor Puerto Rico: Od lat jestem z Orlanditem w narodowej reprezentacji. Razem braliśmy udział w tylu mistrzostwach! Mam dla niego wielki szacunek i gratuluję mu odwagi. Jest moim przyjacielem. Wiem, że coming out nie był dla niego łatwy. Jestem pewien, że jego życie zmieni się teraz na lepsze.

Cruz: Teraz nie ma już tajemnicy. Jest tylko prawda. Od jedenastu lat cały czas walczyłem z myślami, kiedy będzie najlepszy czas, by pokazać prawdziwe ja. Teraz czuję ulgę. (…) Dostałem wiele listów od ludzi. Pisali, że bali się wyjść z szafy, bo bali się reakcji rodziny i że dodałem im odwagi. Czy ten coming out pomoże innym homoseksualnym bokserom? Orlando jest raczej sceptyczny: Nie wiem. Boks jest bardzo maczo.

Wygrałem!

Dobrze zna dramatyczną historię bokserską sprzed 50 lat. W 1962 r. Benny Paret walczył z Emile Griffithem, którego biseksualizm był tajemnicą poliszynela. Gdy w którejś rundzie Paret rzucił do Griffitha obelgę „ty pedale”, ten wpadł w szał. Paret zaliczył 29 ciosów, na które nie był w stanie odpowiedzieć. Został znokautowany. Zmarł 10 dni później. Griffith nie mógł sobie tego wybaczyć ani zrozumieć zasad panujących w społeczeństwie. Pod koniec życia powiedział: Gdy zabiłem faceta, wybaczono mi. Ale gdy kocham faceta, uważa się mnie za diabła.

19 października br. w Kissimmee na Florydzie Orlando Cruz stoczył najważniejszą walkę w życiu – pierwszą po coming oucie. Wygrał! Pokonał Jorge Pazosa. To był moj ważny moment i odniosłem zwycięstwo. Chcę, by postrzegano mnie jako boksera, sportowca oraz jako mężczyznę w każdym znaczeniu tego słowa – cieszył się na konferencji prasowej. Obok siedziała jego mama, Dominga Torres-Rivera.

Ja płakałem, ona płakał

Rodzicom powiedział, gdy miał 20 lat: O, szkoda, że mnie wtedy nie widzieliście. Ja płakałem, mama płakała. Ale było OK. Gdy powiedziała: Jesteś moim synem i kocham cię, rozpłakałem się jeszcze bardziej. Tata? Z tatą poszło trudniej, bo wiadomo – jest maczo. Wspiera mnie, ale… jest zawsze „ale”.

Jest jeszcze jedna osoba, której Cruz zawdzięcza publiczny coming out: Znamy się od ponad 4 lat. Już nie jesteśmy razem, ale to nadal mój anioł. Nie chcę wyjawiać, jak się nazywa. Nauczył mnie szacunku do samego siebie. W Kissimmee był przy mnie.

Wcześniej Orlando wypierał swą homoseksualność. Miał randki z dziewczynami. Pięć lat chodził z Daisy-Karen, córką swego trenera, Jima Pagana, którego nazywa drugim ojcem. Oboje mnie teraz wspierają – śmieje się. O homofobii mówi, że to cierń, który miał głęboko w sercu. Wreszcie udało mu się go wyrwać: Znam przypadki, gdy facet został zabity dlatego, że był gejem. I znam też osobiście przypadek, gdy homoseksualny facet popełnił samobójstwo, nie mogąc znieść braku akceptacji. Czułem się bezsilny i wściekły na siebie, bo sam się wtedy ukrywałem. Dziś jako dumny wyoutowany gej bokser chcę być motorem zmian.

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jak oni się ślizgają!

W żadnej dyscyplinie sportu nie ma tylu wyoutowanych gejów, co w łyżwiarstwie figurowym na lodzie

 

fot. mat. pras.
Johnny Weir

 

Tekst: Mariusz Chabasiński

W tekście o najważniejszych wyoutowanych sportowcach („Tęczowi zawodnicy”, „Replika”, nr 37) Marcin Malinow celowo pominął łyżwiarzy fi gurowych – jest ich tylu, że, jak stwierdził, powinniśmy poświęcić im osobny artykuł. Sezon na łyżwy w pełni, więc spełniamy obietnicę Marcina.

Szybszy niż wentylator

Zacząć wypada od Ronalda „Ronniego” Robertsona (1937-2000). Jego piruety były zawrotne – mówiono, że Ronnie jest szybszy niż wentylator. Dwukrotnie zdobył tytuł wicemistrza świata, a w 1956 r. również medal olimpijski. W tamtych czasach publiczny coming out nie przychodził mu do głowy, a potem, gdy zakończył karierę, sława minęła i nie było już dobrej okazji. Robertson osiadł na amerykańskiej prowincji i wraz ze swym partnerem prowadził mały hotel. O jego homoseksualności dowiedzieliśmy się z autobiografii hollywoodzkiego amanta Taba Huntera wydanej w 2006 r. („Tab Hunter Confi – dential: The Making of a Movie Star”). Przystojny aktor, dziś 83-letni, wyznał w niej, że jest gejem i że w latach 50. był w związku z Ronaldem Robertsonem (oraz znanym z „Psychozy” aktorem Anthony’m Perkinsem).

Z innym aktorem, Brytyjczykiem Alanem Batesem, był natomiast związany John Curry (1949-1994) – zdobywca złotego medalu olimpijskiego w 1976 r. w Innsbrucku, a także Sportowa Osobowość Roku 1976 w plebiscycie BBC. Curry’ego uważa się za prekursora, wraz z Tollerem Cranstonem (patrz niżej), nowego stylu męskiej jazdy figurowej łączącej balet z tańcem nowoczesnym. Curry został wyoutowany przez niemiecki tabloid „Bild-Zeitung” tuż przed igrzyskami olimpijskimi w 1976 r. W 1987 r. wykryto u niego obecność wirusa HIV, a pięć lat później padła diagnoza: AIDS. Alan Bates napisał w swych pamiętnikach, że łyżwiarz zmarł na jego rękach. Miał 44 lata.

Tańcząc z AIDS

Curry nie był jedynym wyoutowanym łyżwiarzem, którego pochłonęła epidemia AIDS. Robert „Rob” McCall (1958-1991), brązowy medalista olimpijski, wraz z partnerką Tracy Wilson, z 1988 r. oraz siedmiokrotny mistrz Kanady, odszedł w wieku 33 lat. Brian James Pockar, też Kanadyjczyk, trzykrotny mistrz Kanady – w wieku 34 lat, w roku 1992 (kilka lat później wyoutował go w swej autobiografii „Landing It: My Life on and off the Ice” inny łyżwiarz – Scott Hamilton).

Słowak Ondrej Nepela, jedyny wśród wyoutowanych łyżwiarzy przedstawiciel Europy Środkowo-Wschodniej, zmarł na AIDS w wieku 38 lat, w 1989 r. Nepel ma na swym koncie wiele medali i tytułów: przede wszystkim złoty medal olimpijski (1973), a poza tym trzykrotne mistrzostwo świata i pięciokrotne mistrzostwo Europy. Podczas igrzysk olimpijskich w 1973 r. Ondrej zakochał się w swoim rywalu – Tollerze Cranstonie (patrz niżej). I to z wzajemnością: Cranston narzekał później w pamiętnikach, iż tak się zaangażował w romans z Ondrejem, że w efekcie przegrał z nim walkę o złoty medal.

Val Joe „Rudy” Galindo (ur. 1969) zrobił coming out w 1996 r., tuż przed zdobyciem mistrzostwa w USA, co uczyniło go pierwszym wyoutowanym łyżwiarzem w tym kraju. 4 lata później zrobił kolejny coming out – tym razem „HIVowy”. AIDS zabrało mu brata i trenera. Val nadal czynny zawodowo, pracuje jako trener.

 Birodzynek

Czas napisać parę słów o wspomnianym dwukrotnie Tollerze Cranstonie (ur. 1949). To jedyny otwarty biseksualista wśród czempionów łyżwiarskich; brązowy medalista na olimpiadzie w 1976 (przegrał z Nepelą), dwukrotny brązowy medalista mistrzostw świata oraz siedmiokrotny mistrz Kanady. Opublikował dwie autobiograficzne książki, w których pisze o swych związkach zarówno z kobietami, jak i mężczyznami, zapewniając jednocześnie, że z natury jest singlem i nie przepada za silnymi emocjonalnymi więzami. Mieszka dziś w Meksyku, zajmuje się malarstwem (łyżwiarstwo dominuje wśród tematów jego obrazów).

Matthew Hall (ur. 1970) był pierwszym łyżwiarzem, który wyoutował się w czasie trwania kariery (w 1992 r.). W 1994 r. wziął udział w Gay Games, czyli igrzyskach homoseksualnych sportowców. Jest medalistą z Mistrzostw Kanady z 1989 r. Swoją drogą, Kanada to istne „zagłębie” wyoutowanych łyżwiarzy… Brianowi Orserowi (ur. 1961) coming out przyszedł nie bez trudu. Ten dziewięciokrotny (!) mistrz Kanady w 1998 r. przegrał proces o ujawnienie sporu o alimenty, który toczył ze swym partnerem. Jego obawy, że jawna homoseksualność zaszkodzi karierze, okazały się bezpodstawne – Orsera wsparli zarówno inni łyżwiarze, jak i kanadyjska opinia publiczna. Wspomnijmy jeszcze Davida Wilsona (ur. 1966), Kanadyjczyka (oczywiście), którego karierę przerwała kontuzja kolana. David mieszka w Montrealu ze swym partnerem, Jeanem Pierrem Boulais i spełnia się jako choreograf.

Och, Johnny!

Na koniec – prawdziwy gwiazdor. 29-letni Amerykanin norweskiego pochodzenia Johnny Weir zaczął trenować dopiero w wieku 12 lat, ale szybko osiągnął znaczące sukcesy: mistrzostwo świata juniorów w 2001 r., trzykrotnie mistrzostwo USA (2004-2006) i wreszcie brązowy medal na Mistrzostwach Świata w 2008 r. Johnny słynie z efektownego, baletowego stylu i szalenie oryginalnych, ekstrawaganckich kostiumów. A poza tym – to celebryta. Jest częstym gościem plotkarskich portali, w wolnych chwilach śpiewa (wydał nawet singiel), pracuje jako model na wybiegu, występuje w telewizyjnym kanale LGBT „Logo” i „udziela się” na salonach.

Jego homoseksualna orientacja pozostawała jakiś czas tajemnicą poliszynela. Pytany o nią, mówił: Mogę spać, z kimkolwiek zechcę i nie ma to wpływu na to, co robię na lodowisku (co właściwie nie pozostawiało wątpliwości, prawda?). W wydanej dwa lata temu książce „Welcome to my world” zrobił jednak coming out, chcąc – jak tłumaczył – wesprzeć młodych gejów/lesbijki. Przerażają mnie statystyki dotyczące samobójstw wśród homoseksualnej młodzieży – wyjaśnił. Chciałem pokazać, że będąc gejem, można się realizować i być szczęśliwym. Weir wspiera również organizację The Trevor Project, której głównym celem jest zapobieganie samobójstwom wśród homoseksualnej młodzieży. W 2011 r. Johnny poślubił swego faceta Viktora Voronova (obaj uwielbiają kulturę rosyjską, czytają i piszą w tym języku) i zaczął używać podwójnego nazwiska.

 

Tekst z nr 41/1-2 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kraina burz

Viharsarok (2014, Węgry/Niemcy), reż. A. Csaszi, wyk. A. Suto, A. Varga, S. Urzendowsky. Dystr. Tongariro, premiera w Polsce: 27.03.2015

 

fot. mat. pras.

 

Niemcy. Szabi i Bernard są kolegami z drużyny piłki nożnej, w której hulają klimaty maczo. Prym wiedzie trener, szowinista i homofob. Po przegranym meczu Szabi nagle postanawia wrócić do domu, czyli na zapadłą węgierską wieś, w której, oczywiście, też hulają klimaty maczo. Odziedziczył tam dom w stanie ruiny, który zamierza wyremontować. Na miejscu poznaje Arona, chłopaki „mają się ku sobie”. Ale jak tu się mieć ku sobie, gdy cierpi się na ostrą uwewnętrznioną homofobię, a na zewnątrz homofobia też trzyma się niezgorzej… Debiut Adama Csaszi jest nieźle zrobiony, nieźle zagrany i bardzo „wschodnioeuropejski” w ujęciu tematyki – to przykład szufladki kina LGBT z napisem „O, Boże, jestem gejem”. A przy tym jestem bardzo męski i wszyscy są przeciwko mnie, a najbardziej ja sam. Z tą poetyką współgrają ponure krajobrazy i ponure twarze mieszkańców wioski, w której Szabi i Aron próbują zbudować, dosłownie i w przenośni, dom. Sytuacja komplikuje się bardziej, gdy z Niemiec przyjeżdża jeszcze na dokładkę Bernard. W końcówce seria zaskoczeń. (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 54/2-4 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Chłopaki na korty!

Tekst: Bartosz Palocha

Turnieje w ramach GLTA – Gejowskiego i Lesbijskiego Stowarzyszenia Tenisowego – świętują w tym roku 25-lecie. W Polsce odbywają się od trzech lat. We Wrocławiu współorganizuje je Adam Ziembicki (na zdjęciu), w Katowicach – Artur Górny, a pierwszy turniej w Szczecinie w sierpniu br. przygotowuje wraz z zespołem Paweł Roszkowski

 

 

Z dala od sportowych czasopism i telewizyjnych wiadomości rozwija się gejowski tenis. Gejowski, bo grają geje. Ale nie tylko – warunkiem udziału w turnieju jest sportowa pasja i brak uprzedzeń – homofobia ma wstęp wzbroniony. Artur Górny: Na naszym turnieju w Katowicach grają też chłopaki hetero. W zeszłym roku grała też dziewczyna, która zresztą wszystkich na swoim poziomie pokonała – w tym roku będzie broniła tytułu mistrzyni. Liga dziewczyn w ramach GLTA jeszcze się w Polsce nie zawiązała, może więc już czas? Dziewczyny, do dzieła!

Prekursorami turniejów gejowskiego tenisa w Polsce byli chłopaki z Katowic. Tam stowarzyszenie Chillli Tennis Open zorganizowało pierwszą imprezę już w 2011 r. (na początku nie pod auspicjami GLTA). Artur: Wspólnymi siłami robimy wszystko, by turniej z roku na rok był lepszy. Tworzymy przyjacielską atmosferę, co roku zachęcamy do uczestnictwa, robimy filmiki promocyjne, bardzo zależy nam, by nowe osoby dołączały.

Praca Artura i jego kolegów „zaraża” – od zeszłego roku istnieje turniej WrocLove Cup we Wrocławiu. W obu imprezach bierze udział kilkudziesięciu zawodników. W tym roku dołącza Szczecin ze swoją Love Cup Szczecin.

Pół życia na korcie

Za Love Cup Szczecin odpowiedzialny jest Paweł Roszkowski, trzydziestoparoletni absolwent politologii i socjologii. Na co dzień pracuje w firmie szkoleniowej. Mieszka z Remkiem, mężczyzną swego życia, z którym zresztą dzieli tenisowego bzika. Gram, odkąd skończyłem 16 lat – mówi. Zaczęło się od fascynacji Moniką Seles, jej historia mnie zainteresowała i zainspirowała. Słynna jugosłowiańska tenisistka została 30 kwietnia 1993 r. zaatakowana przez nożownika, psychofana innej gwiazdy kortów – Steffi Graf, za to, że pokonała Graf w Australian Open. Mimo szoku i początkowej decyzji o zakończeniu kariery, Seles triumfalnie wróciła na korty w 1995 r. Przeczytałem biografię Seles i od tej pory jestem wielkim fanem tenisa. Szczególnie kobiecego. Stale kibicuję naszej Agnieszki Radwańskiej. Moją wielką idolką jest też Serena Williams – dodaje Paweł. O turniejach tenisa gejowskiego dowiedział się w ubiegłym roku od Uwe, tancerza z Niemiec, którego poznał w szczecińskim klubie LOVE Club All Together. Zaintrygowało mnie, że istnieje organizacja GLTA, czyli gejowsko-lesbijska liga tenisowa. Co więcej, Uwe powiedział, że jeden z turniejów tej ligi odbywa się w sierpniu w Katowicach i on się tam wybiera. Paweł namówił swego chłopaka i dwóch znajomych i pojechali do Katowic. Turniej zrobił na nim takie wrażenie, że miesiąc później brał już udział w następnym – we Wrocławiu. Choć są to turnieje amatorskie, to jednak towarzyszyły mi takie emocje, jakbym brał udział w mistrzostwach świata! Przed pierwszym meczem nie mogłem spać.

Na turniejach GLTA oprócz samej gry ważne są też relacje międzyludzkie – możliwość bycia sobą bez strachu, że natkniemy się na homofoba, możliwość poznania ludzi, którzy mają taką samą pasję, integracji tzw. środowiska. Wtedy za pierwszym razem w Katowicach nie znałem nikogo, ale już gdy pojawiłem się we Wrocławiu, to czułem się jak w grupie dobrych kumpli. Zawiązałem wiele nowych znajomości, niektórzy są tam przyjaciółmi od lat. To niemal sposób na życie. Są zawodnicy, którzy jeżdżą po świecie i grają po siedem turniejów w roku – a wszystkich na całym świecie jest kilkadziesiąt.

Paweł złapał bakcyla i wraz z grupą znajomych entuzjastów postanowił zorganizować turniej w Szczecinie. Starania o zgodę centrali GLTA zakończyły się sukcesem i w dniach 26-28 sierpnia tego roku turniej odbędzie się w Szczecinie na malowniczo położonych kortach przy alei Wojska Polskiego. Chcemy przyciągnąć jak najwięcej graczy. Musimy także znaleźć sponsorów. Nie chodzi tu o wielkie pieniądze, a raczej o ufundowanie nagród, zakup wody czy owoców. Do tego różne szczegóły organizacyjne. Czytelnicy „Repliki”, trzymajcie kciuki – a najlepiej przyjedźcie do Szczecina! Turniej katowicki ma już swoją tradycję i środowiskową renomę, a my dopiero musimy sobie w Szczecinie wyrobić markę. Każdy turniej w ramach GLTA utrzymuje się głównie z tzw. wpisowego uczestników. Zazwyczaj trwa trzy weekendowe dni.

Paweł nie jest sam – drugim z dyrektorów turnieju jest Piotr Ząbecki, a z ramienia GLTA wspiera ich Brytyjczyk James Kidd, jeden z dyrektorów organizacji. Paweł: Bardzo bym chciał, by po turnieju ukształtowała się w Szczecinie stała grupa gejów, którzy przychodzą na korty i stanowią paczkę przyjaciół. Tak, jak to już funkcjonuje w Katowicach.

Węgiel dla najprzystojniejszego

Jednym z głównych organizatorów katowickiego turnieju jest Artur Górny. Od listopada mieszka co prawda w Warszawie, tu znalazł pracę w sektorze bankowym (z wykształcenia jest technikiem hotelarstwa), ale moje serce wciąż bije na Śląsku. Od razu zastrzega, że sam w tenisa nie gra, ale turniej organizuje i jest zapalonym kibicem. Jak to? Moja przygoda z tenisem zaczęła się dzięki gejowskiej drużynie siatkówki, w której gram w Katowicach. Po prostu wśród siatkarzy jest spora grupa tenisistów i to wszystko ich „wina” – śmieje się.

Zaczęło się od wspólnie oglądanych meczy tenisowych. To był ważny czas w karierze naszej najlepszej tenisistki, Agnieszki Radwańskiej. Na kortach w Miami Agnieszka pokonała jedną z najlepszych światowych graczek, Marię Szarapową. Właśnie na fali tego sukcesu postanowiłem dołączyć do organizatorów Chillli Tennis Open. Moim debiutem był drugi turniej – w 2012 r. Na początku byłem „tylko” fotografem. Rok później miałem już dużo więcej zadań. W komitecie organizacyjnym nie ma stałego podziału ról. Jest tyle obowiązków, że wszyscy musimy być multizadaniowi, a żeby się nie nudzić, często zamieniamy się rolami. Ostatnio ogarniałem sprawy finansowe.

Na Chillli Tennis Open można zdobyć puchary (w singlach) i medale (w deblach) oraz nagrody specjalne, które są wykonane, jak na Śląsk przystało, z węgla. Mamy znajomego, który robi je ręcznie każdego roku. Zawodnicy w głosowaniu przydzielają nagrody za najlepszy serwis, za „fair play”, dla najlepszego kibica oraz – a co? – dla Mister Handsome, czyli najprzystojniejszego gracza. Oprócz tego fotografowie przyznają nagrodę Mr. Photo dla najbardziej fotogenicznego zawodnika. A sędzina dostaje zawsze nagrodę w podziękowaniu za turniej.

Finanse? Na początku działaliśmy jako grupa nieformalna, po prostu grono przyjaciół, trudno więc było o uzyskanie jakiegoś wsparcia od miasta. Od tego roku jesteśmy już oficjalnym stowarzyszeniem. Przecieramy szlaki z władzami miasta i urzędem marszałkowskim. Mamy nadzieję na współpracę.

Turniej odbywa się w sztandarowej części miasta – w słynnym Parku Chorzowskim, czyli w zielonych płucach śląskiej aglomeracji. Przy sprzyjającej pogodzie w weekendy jest tam mnóstwo ludzi. Czy zdarzyły się jakieś nieprzyjemne incydenty? Ani razu. Choć muszę szczerze przyznać, że za każdym razem się tego obawiamy. Jesteśmy w stałym kontakcie z policją, patrole pojawiają się regularnie. Uczestnicy czują się więc bezpiecznie. Mamy wielki doping ze strony naszych przyjaciół i rodzin na trybunach!

Artur już żyje tegorocznym turniejem. Mamy już zarejestrowanych ponad osiemdziesięciu zawodników z całego świata, a lista ciągle jest otwarta. Chillli Tennis Open w Katowicach od 4 do 7 sierpnia.

Miłość od pierwszego turnieju

Adam Ziembicki zaczął grać w tenisa w wieku dziesięciu lat z tatą. Na pierwszym roku studiów – politologia w Opolu – otrzymałem propozycję pracy od słynnej holenderskiej firmy Endemol (zajmującej się produkcją programów telewizyjnych, m.in. słynnego „Big Brothera” – przyp. „Replika”). Wiązało się to z przeprowadzką do Amsterdamu. Skorzystałem z okazji.

W Amsterdamie Adam zaczął trenować w gejowskim klubie tenisowym „Smashing Pink”, w którym organizowane są turnieje w ramach GLTA; amsterdamski turniej należy zresztą do największych. Adam zaangażował się w działalność organizacji. To było zresztą przeznaczenie również w uczuciowym wymiarze: Na moim pierwszym turnieju poza Amsterdamem, pięć lat temu, poznałem Martina. To była miłość od pierwszego turnieju! Martin jest Czechem, mieszka w Pradze, dlatego Adam dzieli czas między Amsterdam i Pragę. Z ramienia GLTA pomagał przy organizowaniu turnieju w Katowicach, potem w Pradze a teraz również we Wrocławiu.

Mój kolega Rafał Szpotowicz, wrocławianin, pomysłodawca WrocLove Cup, jest osobą trochę szaloną (Rafał, przepraszam cię, ale trochę jesteś). Bardzo kreatywny i w ogóle wspaniały człowiek, jednak organizacja turnieju to tysiące szczegółów. Władze GLTA nie były pewne czy wszystko ogarnie, więc zaproponowały abyśmy zorganizowali turniej wspólnie – opowiada Adam.

Nasze turnieje to nie tylko gra w tenisa. One uświadamiają ludzi, co do najprostszych spraw. Tak, geje to po prostu zwykli ludzie. Tak, geje też uprawiają sporty – i to na całkiem dobrym poziomie. Można nawet to wiedzieć, ale wiedzieć a zobaczyć na żywo – to dwie różne sprawy. Na WrocLove ludzie nas widzą, kibicują nam, jest fajnie.

Polska ma opinię kraju homofobicznego, jednak nic złego, jak dotąd, na WrocLove się nie zdarzyło. Wręcz przeciwnie, ludzie nam gratulują pomysłu i odwagi. Podobnie było w Budapeszcie: w 2012 r. odbywał się tam turniej Euro Games. Na otwarcie – pochód wszystkich uczestników. Więcej było policjantów ochraniających pochód niż uczestników, bo wszyscy się bali, że nas tam zabiją. A nic się nie stało. Jednak organizatorzy są ostrożni przy nagłaśnianiu wydarzenia. Wielkiej promocji nie przewidują. Ale bardzo zachęcamy chłopaków, którzy lubią tenis, by dołączyli do nas. Grajcie razem z nami!

WrocLove Cup, jak każdy z turniejów, ma pięć kategorii. Od najwyższej kategorii Open, gdzie poziom tenisa jest bardzo wysoki, do kategorii D – dla tych, którzy dopiero zaczynają. Tak więc każdy, kto ma ochotę na trochę zdrowej rywalizacji w klimacie bez uprzedzeń znajdzie coś dla siebie.

WrocLove w tym roku od 16 do 18 września. Na zachętę Adam jeszcze rzuca: W ubiegłym roku uczestników gościł hotel „Orient”, który zaproponował bardzo przystępne ceny. Mają tam 32 pokoje i wszystkie były na czas turnieju „nasze”. Panowała wspaniała atmosfera, super imprezy. Nawet saunę i basen mieliśmy do dyspozycji. Chłopaki, ruszcie się, rakiety do ręki i przyjeżdżajcie do Wrocławia. Do Katowic i Szczecina też.

GLTA

Gay and Lesbian Tennis Alliance (glta.net) powstała w USA. Od 1979 r. tworzyły ją nieformalne grupy z Dallas, Los Angeles, San Francisco i Houston. W latach 80. nabierała formalnego charakteru. W 1991 r. została oficjalnie zarejestrowana. Obecnie obejmuje kilkadziesiąt krajów, ponad 50 klubów i ponad 60 turniejów rocznie.

Od redakcji: Jeśli działają w Polsce grupy tenisa lesbijek, prosimy o kontakt.

Informacje o trzech turniejach w Polsce:

Katowice: http://glta.net/tournament-details/chillli-tennis-open-2016

Szczecin: https://www.facebook.com/lovecupszczecin

Wrocław: http://glta.net/tournament-details/wroclove-cup-2016

 

Tekst z nr 61 / 5-6 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Geje grają w siatkówkę a lesbijki w koszykówkę

O tym, jak się robi największy turniej sportowy LGBT w Polsce – już w lutym! – i o tym, jak zdobywa się nad nim patronat władz z Łukaszem Siemieńcem i Dorotą Maraj z Krakowskiego Klubu Sportowego „Krakersy” rozmawia Wojciech Kowalik

 

foto: InFocus Media

 

Pamiętam, że w szkole na wuefie najbardziej lubiłem grać w siatkówkę. W piłkę nożną czy koszykówkę nie. Podobnie moi znajomi geje. Coś w tym jest?

ŁS: Siatkówka to najpopularniejszy sport zespołowy uprawiany przez gejów – i to na całym świecie! Mało kontaktowy z przeciwnikiem, nie można nikomu zrobić krzywdy, nie jest brutalny. My w Krakowie po prostu wykorzystaliśmy doświadczenia innych sportowych inicjatyw LGBT: stworzyliśmy coś na kształt podobnych klubów siatkarskich z Warszawy i innych europejskich miast – i to chwyciło, bo Krakersy działają ponad 4 lata, a od prawie trzech – jako stowarzyszenie. Na początku było trzech chłopaków, którzy chcieli zorganizować zajęcia z siatkówki. Później to się rozrastało, teraz mamy oficjalnie około 30 członków i członkiń stowarzyszenia.

DM: W grupie, która stale przychodzi na rożne treningi, mamy około 160 osób, ale uczestników imprez, które organizujemy, jest znacznie więcej.

Na początku była tylko siatkówka, później więcej dyscyplin, zaczęliście też robić imprezy, turnieje. Skąd taki pomysł?

DM: W Warszawie Volup organizował turniej od kilku lat, oni to wszystko zainicjowali, zrobili pierwsze rozgrywki w Polsce. Pojechaliśmy tam jako początkująca grupa i od tego momentu zaczęła się nasza przygoda z turniejami, wyjazdami. Wtedy też pojawił się pomysł, żeby zrobić turniej w Krakowie.

Przychodzą do was tylko geje i lesbijki, czy macie jakichś heteryków w składzie?

ŁS: Nie zamykamy się na żadną opcję. Każdy może wejść na trening.

DM: Nie pytamy na wejściu… (śmiech)

ŁS: Testów nie ma! (śmiech)

Ci, którzy wynajmują wam salę na treningi, wiedzą, komu ją wynajmują? Nie ma problemów?

ŁS: Mamy jedną zasadę: każdemu mówimy, że Krakersy, to klub dla społeczności LGBT, tłumacząc jednocześnie, co to LGBT oznacza. Nie chcemy spotkać się z sytuacjami, że organizujemy turniej na 40 drużyn, ponad 200 osób i nagle tydzień przed zawodami słyszymy, że z tego powodu impreza się nie odbędzie.

DM: Ta otwartość i informowanie, dla kogo jest ten klub, to element naszego przeciwdziałania dyskryminacji. To pokazywanie ludziom, że to nic takiego, klub jak klub, ludzie chodzą na zajęcia, grają w siatkówkę i z tego powodu nic złego się nie dzieje.

ŁS: Ja kilka razy rozmawiałem z ludźmi, od których wynajmowaliśmy salę na lekcje tańca, bo i taką sekcję mamy. I zawsze mówiłem, że panowie będą tańczyć z panami, a panie z paniami. I zawsze słyszałem, że nikogo to nie obchodzi, jeśli tylko terminowo płacimy faktury.

Właśnie: od siatkówki się zaczęło, wspomniałeś sekcję taneczną. Jak bardzo się rozrosły Krakersy?

DM: Teraz regularnie działa siatkówka: trzy treningi w tygodniu dla dziewczyn i facetów, jeden tylko dla dziewczyn. Dla dziewczyn jest też koszykówka raz w tygodniu, piłka nożna stara się działać regularnie – i tam są głownie faceci.

ŁS: Jest też pływanie oraz przez półtora roku mieliśmy sekcję sztuk walki. Od czasu do czasu organizowane są też wyjazdy górskie i rowerowe.

Lesbijki też przede wszystkim lubią siatkówkę?

DM: Lesbijki przede wszystkim lubią koszykówkę i piłkę nożną.

Nieźle!

DM: Siatkówka damska działa, ale nie cieszy się takim zainteresowaniem, jak koszykówka. Dziewczyny regularnie chodzą na kosza, a z siatką bywa rożnie. Padają też głosy o damskiej drużynie piłki nożnej, ale nie znaleźliśmy koordynatorki tej sekcji.

Na wasz turniej zjedzie w lutym do Krakowa 40 drużyn. Co to za drużyny i skąd?

ŁS: To przede wszystkim drużyny LGBT, ale wiemy, że w podobnych imprezach uczestniczą również gracze heteroseksualni. Przyjadą z Belgii, Niemiec, Czech, Słowacji, Francji, Hiszpanii, Łotwy, Ukrainy, Danii, Szwecji no i oczywiście liczne drużyny z Polski: z Warszawy, Wrocławia, Katowic, Gdyni oraz z Krakowa.

Wy też jeździcie na turnieje za granicę?

ŁS: Byliśmy kilka razy we Frankfurcie, również w Pradze, Bratysławie. Nasi reprezentanci byli na turnieju w Oslo, Dorota była w Berlinie. Drużyny z Warszawy i Katowic były w Paryżu, Londynie i wielu innych. Takich turniejów jest mnóstwo. Właściwie każde większe miasto europejskie ma swój.

DM: Głownie jeździliśmy na polskie turnieje i do Frankfurtu, bo tam koszty były znacznie niższe: płaciliśmy tylko za dojazd, a organizatorzy z programu dofinansowania dla Europy Wschodniej pomagali nam: nie musieliśmy płacić trzydziestu kilku euro opłaty turniejowej, zapewniali nam nocleg.

ŁS: Sfinansowali nam 90 procent kosztów uczestnictwa. Mają 25 lat doświadczenia. Pokazali nam, jak to się robi, jaki to event, że można zaangażować władze, można pokazać społeczeństwu, że nie taki straszny gej i lesbijka, jak ich malują.

I pomyśleliście, że w Polsce też się uda.

ŁS: Między 13 a 16 lutego organizujemy, już po raz drugi, turniej GLAM CUP Krakowa. Zapowiada się niezła impreza!

Staraliście się, wzorem Niemców, o wsparcie władz?

ŁS: Od zeszłego roku mamy patronat prezydenta Krakowa, dodatkowo jeszcze w tym roku turniej patronatem objął marszałek województwa małopolskiego.

To duży sukces!

ŁS: Oczywiście i bardzo nas to cieszy. Niestety, odmówiła nam Pełnomocniczka Rządu ds. Równego Traktowania.

Dlaczego?

ŁS: Nie podano powodów.

A jak udaje się zdobyć sponsorów, pieniądze na organizację turnieju?

 ŁS: Z racji statusu prawnego naszej organizacji, nie możemy mieć sponsorów. Ale mamy partnerów, którzy wspierają nas w rozmaity sposób. Stworzyliśmy specjalny program, szukamy pieniędzy, piszemy do rożnych firm z prośbą o wsparcie finansowe – z czym jest trudniej – ale i rzeczowe. Na przykład dostaliśmy koszulki i polary. Robimy to bardziej oficjalnie, mamy specjalną prezentację, w której pokazujemy korzyści dla partnerów ze wspierania naszej inicjatywy. I tak, wspólnymi siłami, organizujemy największe wydarzenie sportowe LGBT w Polsce!

DM: Jednak większość kosztów turnieju i jego obsługi pokrywają wpłaty uczestników.

Turniej turniejem, ale w planach macie też wydarzenia dodatkowe.

ŁS: Będzie debata organizowana z portalem queer.pl na temat homofobii w sporcie. Chcieliśmy zaprosić wyoutowanego sportowca do rozmowy na ten temat, ale w Polsce, przynajmniej wśród zawodowców, nie ma choćby jednej takiej osoby…

DM: Ale poza tym ludzie przyjeżdżają do nowego miasta albo zobaczyć znajomych, pogadać, pozwiedzać, więc to też impreza towarzyska, nawiązywanie kontaktów, wspólne wyjścia na miasto.

Przy okazji nawiązywania kontaktów – macie jakieś „krakersowe” związki, które dzięki sportowi się zawiązały?

ŁS: Jednym z pobocznych celów tworzenia takiej organizacji było to, żeby ludzie LGBT mieli możliwość poznania się w inny sposób niż przez internet czy kluby, żeby mieli gdzie przyjść, pograć w siatkę, potańczyć, pojeździć na rolkach czy iść w góry… I owszem, mamy parę związków, które powstały dzięki naszej inicjatywie!

Męsko-męskich i damsko-damskich?

ŁS: Oczywiście (śmiech).

 

GLAM CUP Kraków (Gay and Lesbian Amateur Cup) jest międzynarodowym turniejem piłki siatkowej osób ze społeczności LGBTQ. Impreza ma w Europie ponad 20-letnią tradycję. GLAM CUP jest pierwszą tego rodzaju inicjatywą w Krakowie. W tym roku zapraszamy na drugą edycję międzynarodowego turnieju siatkówki LGBTQ do Krakowa. Szczegóły: glamcup.kkskrakersy.pl

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Księżniczki skaczą do piłki

Krakersy to krakowski klub sportowy, w którym trenują osoby LGBTQ

 

foto: E. Kargol, dzieki uprzejmości Volup

 

Szukając możliwości uprawiania sportu zespołowego, przeciętny gej i przeciętna lesbijka bierze pod uwagę przynajmniej o jeden czynnik więcej, niż przeciętna osoba heteroseksualna. Zastanawia się mianowicie nie tylko nad tym, jaki sport lubi i ile czasu może poświęcić na treningi, ale też czy spotka grupę ludzi, z którymi będzie się czuć swobodnie. Czy ujawniając otwarcie swoją orientację nie narazi się na nieprzyjemności? A może nawet agresję? Środowisko sportowe nie słynie, niestety, z bycia LGBT-friendly. Rzadko słyszy się o coming outach zawodowych sportowców (rugbysta Garreth Thomas to wyjątek potwierdzający regułę). W Krakowie istnieje jednak klub sportowy, gdzie każda osoba LGBTQ zostanie przyjęta z otwartymi rękami.

Na początku była siatkówka

Krakowski Klub Sportowy Krakersy powstał dwa lata temu. Zrzesza dorosłe osoby nieheteroseksualne (ale hetero też mogą przyjść), pragnące uprawiać amatorsko sport nie ukrywając swojej orientacji psychoseksualnej. Inicjatywa wyszła od kilku młodych mężczyzn grających w siatkówkę. Obecnie klub bardzo się rozrósł, są sekcje siatkówki, koszykówki, tańca towarzyskiego dla par jednopłciowych (tzw. equality dance) i piłki nożnej. Od czasu do czasu organizowane są wycieczki rowerowe i górskie. Informacje przekazywane są za pomocą strony internetowej, portali społecznościowych, a także zwykłą pocztą pantoflową. Klub jest otwarty na nowe pomysły, więc jeśli przyjdzie ktoś, kto zechce rozpocząć nową gałąź działalności, dostanie taką szansę.

Sama poznałam Krakersy półtora roku temu. Szukając w Krakowie drużyny siatkówki, do której mogłabym dołączyć, z zaskoczeniem stwierdziłam, że jedna z nich jest „branżowa”. Do tamtego momentu nie miałam pojęcia o istnieniu sportu LGBTQ, ale idea zaciekawiła mnie na tyle, że po krótkiej wymianie maili zdecydowałam się przyjść na trening. Nie znałam nikogo, nie wiedziałam, jak poradzę sobie po długiej przerwie, bałam się, że jako kobieta będę traktowana na boisku niezbyt poważnie, jak zdarzało mi się to do tej pory. Obawy okazały się płonne, bo zostałam naprawdę serdecznie przyjęta. Dziś nie wyobrażam sobie życia bez klubu.

Jak powstały Krakersy? Najlepszą motywacją na świecie jest pasja, dla mnie ruch i sport – mówi Dorota Maraj. Poszukiwania osób, które te pasje podzielają, a później dążenie do konfrontacji naszych umiejętności – z tego właśnie powstały Krakersy. Właśnie tak też trafia się do tej grupy. Oczywiście są osoby, które chcą nawiązać znajomości, poznać kogoś, ale te osoby rotują, odchodzą, tracą motywację. Zostają pasjonaci.

W szafie gra się gorzej

Na tle innych krajów europejskich dwa lata funkcjonowania klubu to niewiele. W Niemczech kluby sportowe dla osób nieheteroseksualnych działają od ponad 20 lat. Przykładem mogą być Frankfurter Volleyball Verein oraz Artemis z Frankfurtu nad Menem. Współorganizują one co roku w grudniu multidyscyplinarne zawody sportowe – Xmas Tournament. Sportowcy z zachodu zdają sobie sprawę z trudnej sytuacji osob LGBTQ w Europie Wschodniej i starają się je wspierać, przykładowo przy Xmas Tournament działa program Outreach Eastern Europe, dofinansowujący wschodnioeuropejskich zawodników. Warto także wspomnieć o European Gay & Lesbian Sport Federation, zrzeszającej kluby sportowe z Europy i działającej na rzecz przeciwdziałania dyskryminacji. Od tego roku także KKS Krakersy należy do EGLSF. W Polsce kluby sportowe LGBTQ powstają od kilku lat, prężnie się rozwijają i już są rozpoznawalne w Europie.

Zapytać można, skąd wzięła się potrzeba tworzenia klubów ukierunkowanych na grupę LGBTQ, bo nie są to przecież osoby posiadające jakieś specyficzne uwarunkowania fizyczne. Niestety słyszy się, że osoby heteroseksualne czują się niekomfortowo w bliskim kontakcie z homoseksualnymi, co automatycznie sprawia dyskomfort tym drugim. Wiadomo, że uprawiając sport nie da się tego kontaktu uniknąć, podobnie jak wspólnego przebierania się w szatni czy kąpieli po zajęciach. Uprawianie sportu w „branżowym” klubie pozwala na swobodę zachowania, nie trzeba uważać na słowa ani gesty, mogące zdradzić orientację, można skupić całą swoją energię na rozwoju sportowym. Działalność klubów LGBTQ daje też szansę na podważenie stereotypu geja, wciąż żywego także wśród nas samych. Obserwator zobaczy zgraną drużynę, cieszącą się z sukcesów i przeżywającą porażki, która niczym nie wyróżnia się na tle innych. Pokazuje to ogółowi społeczeństwa, że osoby nieheteroseksualne są zwyczajne, stają się bardziej oswojone. Niezwykle ważnym aspektem funkcjonowania klubów jest integracja, możliwość poznania ludzi o podobnych zainteresowaniach i nie ukrywajmy, szansa na znalezienie partnera czy partnerki. W Krakersach zawiązały się nie tylko przyjaźnie, spotkało się też kilka par, co jest bardzo pozytywnym efektem działalności.

Panie proszą panie, panowie panó

Najprężniej działającą sekcją KKS Krakersy jest bez wątpienia sekcja siatkarska. Dwa razy w tygodniu gromadzi na boisku od kilkunastu do kilkudziesięciu kobiet i mężczyzn w rożnym wieku. Część osób przychodzi sporadycznie, ale jest kilkunastoosobowa grupa trenująca regularnie. Bierzemy udział w zawodach i możemy poszczycić się już kilkoma medalami. O rozwój naszych umiejętności dbają co bardziej doświadczeni zawodnicy, ale wyszkolony trener bądź trenerka są nieustająco poszukiwani. Co ciekawe, część osób była początkowo sceptycznie nastawiona do siatkówki. Jak stwierdził Maciej Placek: Kiedy pierwszy raz usłyszałem, że geje grają w siatkówkę, parsknąłem śmiechem na myśl o księżniczkach skaczących do piłki. Jednak ciekawość wzięła gorę i wybrałem się na trening. Grało się całkiem sprawnie. Sympatyczne towarzystwo, przyjazna atmosfera, nikt na nikogo nie patrzył spode łba.

KKS Krakersy jako pierwszy w Krakowie wprowadził zajęcia z tańca towarzyskiego dla par jednopłciowych – inauguracyjne zajęcia odbyły się w październiku 2010 r.. Zajęcia te od początku cieszą się popularnością, zwłaszcza wśród panów. Prowadzi je jeden z kolegów, mający za sobą karierę turniejową. Obecnie nauka odbywa się na dwóch poziomach – podstawowym i zaawansowanym. Początkowo część uczestników miała opory przed tańczeniem z osobami tej samej płci, ale poczucie humoru i dystans do siebie przełamują lody i pozostaje ustalenie prowadzenia w tańcu. Najważniejsza jest dobra zabawa, ale marzy nam się też udział w turnieju.

Młodymi sekcjami są koszykówka i piłka nożna. Zajęcia odbywają się na razie w niewielkich grupach, ale ciągle ktoś o nie dopytuje, więc mamy nadzieję, że będą działać równie prężnie.

Przyszłość z międzynarodowym rozmachem

Na początku 2011 roku założyliśmy Stowarzyszenie Krakowski Klub Sportowy Krakersy. Celem stowarzyszenia jest promocja zdrowia fizycznego, psychicznego i społecznego poprzez kształtowanie pozytywnej świadomości kobiet i mężczyzn niezależnie od ich orientacji seksualnej, a także przeciwdziałanie dyskryminacji. Bardziej prozaiczną stroną działalności jest konieczność zadbania o sale treningowe i wyposażenie. Chcielibyśmy znaleźć sponsorów, którzy pomogliby nam uporać się z tymi wszystkimi wydatkami. Ogromnym wsparciem byłaby także pomoc rzeczowa w postaci piłek, strojów czy wyposażenia apteczek. Piłki do siatkówki podarował Krakersom w 2010 roku PLUS – bardzo się przydają, zwłaszcza przy rosnącej liczbie graczy.

Nasze plany na nieodległą przyszłość to zorganizowanie międzynarodowego turnieju siatkówki w Krakowie. Nie ukrywamy, że ma to być duże wydarzenie i na pewno nie będzie łatwe w realizacji. Byłoby nam jednak bardzo miło gościć drużyny, z którymi rywalizowaliśmy na boisku do tej pory i które nas gościły w swoich miastach. Bardzo chcielibyśmy pokazać Polskę jako kraj bezpieczny i przyjazny dla osób LGBTQ. Serdecznie zapraszamy wszystkich, którzy chcą realizować się sportowo, a także razem z nami działać na rzecz promocji sportu i tolerancji.

Więcej informacji: www.kkskrakersy.pl

 

Tekst z nr 36/3-4 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

PIŁKARKA

Z holenderską dziennikarką sportową Barbarą Barend o futbolu, o Euro 2012, o homofobii w sporcie oraz o jej żonie i synku rozmawiają Magda Dropek i Przemysław Pełka

 

foto: Henriette Lohman

 

Dlaczego właśnie piłka nożna?

A dlaczego lubię czekoladę? Piłka nożna jest po prostu moją pasją. Oboje moi rodzice grali. Tata zabierał mamę na swoje mecze, potem przekonał ją do gry i powstała damska drużyna. Przychodziliśmy całymi rodzinami. Najpierw grali tatusiowie, a mamy zajmowały się dziećmi – a potem zmiana. Tatusiowie przejmowali dzieciaki, żeby mamy mogły zagrać.

Gdy miałam 5 lat, zapragnęłam grać w piłkę jak mama. Okazało się, że dziewczynki mogą dopiero od 8. roku życia. O, nie! Nie chciałam czekać. Poszliśmy do sądu. Pamiętam, że gdy dowiedziałam się o kimś takim, jak adwokat, powiedziałam „nie, nie potrzebuję, mogę się sama bronić”. Rodzice sprowadzili fizjologów z Niemiec, którzy zeznali, że chłopcy i dziewczynki w wieku 5 lat są na tym samym poziomie rozwoju psychoruchowego. Nie ma podstaw do rożnego traktowania. Wygraliśmy sprawę. Holenderski związek piłkarski musiał zmienić zasady: wiek dziewczynek obniżono i zaczęłam grać. W drużynie z chłopakami, bo żeńska jeszcze nie istniała. Było wspaniale! Zdobyliśmy z kolegami mistrzostwo Holandii. Potem połowa mojej drużyny trafiła do Ajaxu Amsterdam. Oczywiście ja nie mogłam (śmiech). Z chłopakami grałam do 12. roku życia, do tej pory się znamy, utrzymujemy kontakt.

Myślałaś o profesjonalnej karierze sportowej?

Najpierw grałam w drużynie dziecięcej, potem w szkole średniej. W wieku 13 lat miałam poważną operację, w wyniku której musiałam zrezygnować z piłki nożnej. Przerzuciłam się na tenis, w którym odnosiłam sukcesy w lidze szkolnej. Potem studiowałam w USA, na wydziale zarządzania, wybrałam doradztwo księgowe – nadal nie mam pojęcia dlaczego (śmiech). Tam zainteresowałam się koszykówką. Chciałam chodzić na mecze tamtejszej drużyny San Antonio Spurs, ale bilety były drogie, więc zrobiłam sobie fałszywą legitymację prasową i chodziłam. Dzięki temu przeprowadziłam mój pierwszy sportowy wywiad i to z samym Michaelem Jordanem! Po nim udało mi się zostać korespondentką „Youth Magazine”. Zrobiłam wywiady z wieloma graczami z NBA.

Gdy wróciłam do Holandii, miałam już pewność, że doradztwo finansowe jest nie dla mnie. Zdecydowałam się na dziennikarstwo sportowe. Dostałam kolumnę w amsterdamskiej gazecie, gdzie pisałam o Ajaksie. Po prostu przyszłam do redakcji i powiedziałam, że chciałabym pisać o naszej najlepszej drużynie i naczelny dał mi szansę. I tak jestem w dziennikarstwie sportowym do dziś.

Świat futbolu – czy w ogóle sportu – ciągle ma problem z homofobią. Jak to jest w Holandii?

Nie ma u nas wyoutowanego piłkarza. Nie jestem jednak pewna, czy to nadal problem homofobicznego środowiska futbolowego, czy też może samych ludzi, którzy się ukrywają, a już nie mają się czego bać. Jedni bardzo wcześnie odkrywają swą homoseksualność, inni później – w wieku 16 czy 17 lat – a to jest bardzo ważny wiek dla piłkarza. Właśnie wtedy są angażowani do pierwszych lokalnych drużyn, decydują się ich kariery. Trudno się dziwić, że mają wątpliwości, czy się ujawnić.

Moja rodzina zawsze była bardzo liberalna, a mimo to wyjście z szafy zajęło mi dwa lata. Myślę, że dziś to często wewnętrzny problem piłkarzy – przynajmniej w Holandii. Tu nikt ci nie cofnie kontraktu, jeśli powiesz, że jesteś gejem. Pytałam wielu piłkarzy o to, czy byłby to dla nich problem, gdyby któryś z kolegów z drużyny się ujawnił. Zawsze odpowiadali, że nie. Dociskałam, wykorzystując te powszechne „strachy”: „a czy nie byłoby to dla ciebie krępujące np. w sytuacjach pod prysznicem?” I odpowiadali, że nie.

A jacy są kibice holenderscy? Zdarzają się homofobiczne incydenty?

Czasem zdarzają się przy zepsutych zagraniach wypowiedzi w stylu: „grasz jak gej”, wyzwiska „ciota”. Głupie i powinno się z tym walczyć. To jak z Ajaxem, ktory nazwał siebie „żydowską drużyną”, a ich przeciwnicy od razu podchwycili hasło: „nienawidzimy Żydów”. Nienormalni!

Myślę, że homofobia pozostaje wciąż problemem dlatego, że nadal nikt się w naszym futbolu nie ujawnił. Pytałam o to również trenerów. Opowiadali mi, że po spotkaniach drużyn, pierwszoligowych zespołów, zawsze żegnają się z zawodnikami, mówiąc, że życzą im udanego weekendu z żonami, mężami, dziewczynami albo chłopakami. Mówią tak celowo, by pokazać, że to w porządku, jeśli któryś jest gejem.

2012 spędziłaś w Polsce i na Ukrainie. Słyszałaś o konferencji prasowej włoskich piłkarzy w Krakowie, na której Antonio Cassano, powiedział, że nie wyobraża sobie, by w jego drużynie grał gej? Użył przy tym obraźliwego włoskiego słowa, polskim odpowiednikiem jest pewnie „pedał albo „ciota”.

Słyszałam o tym. Cóż mogę powiedzieć? Włochy to bardzo katolicki kraj, nie ma tam małżeństw osób tej samej płci…

W Holandii taka wypowiedź byłaby niemożliwa?

Na jednej z konferencji prasowych drużyny holenderskiej robiono zdjęcie i poproszono Wesley’a Snejidera, żeby stanął na krześle, aby był lepiej widoczny. A Snejider na to: „nie będę stał na krześle jak gej!”, na co ja od razu odpowiedziałam: „staniesz na tym cholernym krześle jak gej!”. Roześmiał się i wszedł na krzesło. Nie miał intencji obrażania gejów, po prostu „wyrwało mu się”. Jego szwagier jest gejem i nie ma z tym problemu. Ale nie wyobrażam sobie, żeby któryś z holenderskich graczy powiedział coś takiego jak tamten Włoch.

Co sądzisz o polsko-ukraińskiej organizacji Euro 2012?

Jest w porządku, stadiony są fajne. Dziwię się jednak, że wasze władze nie walczą aktywnie z homofobią, rasizmem i antysemityzmem na stadionach. Uczestniczyłam w konferencji o homofobii w sporcie w Warszawie i byłam zszokowana, że praktycznie nie podejmuje się działań przeciwko tym zjawiskom. To smutne.

Polska i Ukraina bardzo się różnią. Polska jest bardziej „zachodnia”. Istnieje ogromna różnica między Krakowem a Charkowem. Kraków to bardzo przyjemne miasto. Ludzie wydają się bardziej wyluzowani, zwłaszcza tu, na Kazimierzu.

Muszę też powiedzieć, że moja Holandia nie jest teraz tak otwarta i tolerancyjna, jak kiedyś. Gdy byłam w szkole, doskonale wiedziałam, który z nauczycieli jest homoseksualnej orientacji, nie ukrywali tego. Nie zapomnę, jak nasza matematyczka lesbijka przyszła na lekcję i powiedziała „zostałam mamą”! I wszyscy się cieszyliśmy! Zaśpiewaliśmy jej piosenkę, gratulowaliśmy. To było normalne. Dziś jest trochę inaczej – w Holandii mieszka dziś wielu emigrantów, z których część przywozi z domów przeświadczenie, że homoseksualność to coś złego, choroba. Ale przynajmniej ze strony rządu idzie wyraźny, mocny sygnał: nie ma akceptacji dla homofobii. I tu jest wielka różnica pomiędzy Holandią a Polską czy Ukrainą.

Oczywiście mówiłam tylko o niektórych emigrantach. Przed meczem Holandia-Niemcy jadłam lunch z żoną Robina van Persie, Bouchrą, która jest Marokanką i wyznaje islam, z czarnoskórą Winonah de Jong, żoną Nigela de Jonga, z Turczynką Sabią Boulahrouz, żoną piłkarza marokańskiego pochodzenia, Khalida Boulahrouz, oraz z ich siostrami, braćmi i teściami. Jedna z teściowych nie mogła zrozumieć, że w 2012 roku wciąż można mówić coś złego o homoseksualistach. I właśnie z tego byłam dumna, to jest Holandia, oni są Marokańczykami, muzułmanami, ale mają własne zdanie, i mam nadzieję, że Holandia taka pozostanie.

W naszym kraju nawet politycy, którzy nazywają się liberałami, mają często konserwatywne poglądy.

A u nas lepiej o prawa mniejszości walczą partie liberalne niż lewicowe! Ja jestem socjalistką, zawsze głosowałam na lewicę, ale w ostatnich wyborach zmieniłam zdanie i głosowałam na partię liberalną.

Twoja żona lubi piłkę nożną?

Nie ma wyboru! (śmiech) To w ogóle śmieszna historia. Poznałyśmy się przez wspólnych przyjaciół… No, dobra, to była ustawiana randka. Wiem, że nie można o kimś powiedzieć, że „wygląda” na geja lub lesbijkę, ale moja żona wygląda jak typowy obiekt westchnień heteryków: wysoka, blond włosy, buty na wysokim obcasie, sukienki. Nie zapomnę tej pierwszej randki. Nie wiedziałam, co na siebie włożyć, założyłam w końcu koszulkę, tenisówki i jeansy. A ona przyszła w szpilkach! Pomyślałam sobie: kurde, trzeba było założyć sukienkę! Jak zaczęłyśmy rozmawiać, okazało się, że także grała całe życie w piłkę nożną, była lewą skrzydłową, miała zostać nawet wybrana do reprezentacji. Wtedy odetchnęłam z ulgą (śmiech). Nie jest tak szalona na punkcie piłki jak ja, ale też lubi.

Były jakiś elementy piłkarskie na waszym ślubie?

Elementy? O ile dziesięciu piłkarzy można nazwać elementami, to tak. Wszyscy przyszli z żonami, moi przyjaciele zrobili zabawny filmik o moim życiu z wypowiedziami ekipy Ajaxu.

To prawda, że wasz syn ma koszulki wszystkich klubów holenderskich?

Kiedy się urodził, dostałyśmy malutką koszulkę dziecięcą z jego imieniem od Ajaxu Amsterdam i Feyenoordu Rotterdam, a potem od innych klubów, m.in. z Manchesteru City od Nigela de Jong (gracz reprezentacji Holandii – przyp. red.) i od innych piłkarzy, także reprezentacji! Zrobiłam z nich mozaikę w antyramie.

Interesuje się piłką nożną?

Raczej się na to nie zanosi, obecnie bardziej jest zainteresowany książeczkami, ale czasem bawi się piłką. Zobaczymy! Ma dopiero 1,5 roku!

 

Tekst z nr 38/7-8 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Hamer

reż. Justyna Sobczyk. Wyst: K. Hamer. Koprodukcja Teatru 21 i Teatru Studio w Warszawie (scena Modelatornia). Premiera: 13 XI 2021.

Karolina Hamer, foto: Grzegorz Press

Karolina Hamer: pływaczka, paraolimpijka, wielokrotna medalistka Mistrzostw Europy i Świata, brała udział w proteście osób z niepełnosprawnościami i znalazła się na okładce „Repliki” (nr 73/2018). W spektaklu mówi, że nigdy nie była tak popularna, jak wtedy, gdy jako pierwsza polska sportsmenka dokonała coming outu. Po zakończeniu kariery pływackiej przyszedł czas na podsumowania i nowe wyzwania. W ten sposób wkroczyła do teatru, oczywiście na własnych warunkach, w nieznanym dotąd gatunku sit-upu, czyli autorskiej odpowiedzi na stand-up: „zupełnie nowej, solowej scenicznej formule komediowo-dramatycznej”. Przez niemal godzinę Hamer opowiada swoje życie. Oczywiście nie jest to chronologiczna historia, raczej autoironiczne anegdoty z różnych okresów, urozmaicane quizami i rozmową z publicznością. Hamer kreuje się na hiphopową gwiazdę, która nawet kule ma złote, a już w dzieciństwie musiała udowadniać swoją wyjątkowość; samo nauczenie się chodzenia było wyczynem, w który nikt nie wierzył, a przede wszystkim lekarze. Potem były kolejne sukcesy, ale bohaterka nie przemilcza też porażek, mówi o nieudanych zawodach sportowych, braku emerytury olimpijskiej, depresji po śmierci mamy, książce autobiograficznej, której nie udało się wydać drukiem. Kiedy ogląda się Hamer przez kilkadziesiąt minut na scenie, trudno nie zadać sobie pytania, gdzie powinna teraz wkroczyć: do filmu, telewizji, a może polityki? (Krzysztof Tomasik)

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Les rakiety

Tekst: Julia Fatima Zagorska 

Billie Jean King, bohaterka filmu „Wojna płci”, to legenda tenisa i ikona LGBT. Ale wśród tenisistek jest dużo więcej jawnych lesbijek

 

Billie Jean King; Emmy Stone jako Billie Jean King w filmie „Wojna płci”, mat. pras.

 

„Get out. And stay out” w wolnym tłumaczeniu brzmiałoby mniej więcej chyba: „Wyjdź z szafy i już do niej nie wracaj” – tymi słowami Subaru obwieszcza światu tajemnicę poliszynela: tenisistka Dana Fairbanks jest lesbijką. Dla tych, którzy nie znają kultowego lesbijskiego serialu „Słowo na „L”, dodam, że dla Dany coming out nie oznacza końca kariery, przeciwnie: oznacza kontrakt sponsorski. Resztę obejrzyjcie sami/e. Tymczasem sprawdźmy, jak coming outy kobiet w tenisie wyglądały w rzeczywistości. Okazja jest nie byle jaka: na ekranach od 8 grudnia gości znakomity film „Wojna płci’ o tym, jak wielka Billie Jean King pokonała w 1973 r. weterana kortów Bobby’ego Riggsa, przeżywając jednocześnie swój pierwszy związek z kobietą.

„Co druga na korcie, to lesbijka”

Od generalnych opinii zawodników (Wśród kobiet w tenisie jest wiele lesbijek – Michaël Llodra) przez te bardziej precyzyjne (Myślę, że z łatwością wymieniłabym około czterdziestu z czasów, gdy grałam – Jekaterina Byczkowa) aż po dość ciekawe statystycznie (W WTA, Stowarzyszeniu Tenisa Kobiecego, co druga to lesbijka – Serhij Stachowski), tenis coraz częściej funkcjonuje jako ostoja kobiet spod znaku „Słowa na L”. Przybliżmy więc kilka „winnych” temu stanu rzeczy – to kobiety, które sprzeciwiły się ograniczeniom i odważyły się być sobą na korcie i poza nim. Najważniejsza i najbardziej znana jest oczywiście Martina Navratilova, która zrobiła coming out w 1981 r. Martiny przedstawiać specjalnie nie trzeba. 61-letnia dziś mistrzyni wciąż pracuje jako trenerka (m.in. Agnieszki Radwańskiej kilka lat temu) i jest szczęśliwie żonata z Julią Lemingovą, ostatnią Miss ZSRR.

A oto inne słynne tenisistki lesbijki

Helen Jacobs (1908-97) – dziewięciokrotna zwyciężczyni Wielkiego Szlemu, w latach 1926-38 była rokrocznie w dziesiątce najlepszych tenisistek świata, sam szczyt osiągając w 1936 r. Trzy lata wcześniej z właściwą sobie nonszalancją weszła na kort… w szortach, zamiast w spódniczce. Wywołała oburzenie na widowni. Nie tylko zresztą w tenisie łamała stereotypy – Helen i jej partnerka Henrietta Bingham, córka ambasadora, żyły praktycznie zupełnie jawnie, szokując i tak już liberalnie nastawione towarzystwo, w którym się obracały. W czasie wojny jako jedna z zaledwie pięciu kobiet Jacobs osiągnęła stopień wojskowy komandora w wywiadzie marynarce wojennej. Znajduje się w Międzynarodowej Tenisowej Galerii Sław (WTGS).

Hana Mandlikova (ur. 1962) – córka olimpijczyka, która presję, by dorównać ojcu, przekuła w upór. Zaowocowało to siedmiokrotnym pojawieniem się w światowym Top Ten tenisa, z czego dwukrotnie na trzeciej pozycji – za Navratilovą i Chris Evert. Pięciokrotnie zdobywała Wielkiego Szlema. Po serii kontuzji przeszła na emeryturę w wieku 28 lat. Dziś zajmuje się trenowaniem… dwójki dzieci, które wychowuje z partnerką.

Gigi Fernandez (ur. 1964) była pierwszą profesjonalną zawodniczką z Puerto Rico, która wygrała złoto podczas Igrzysk Olimpijskich. Ta zwyciężczyni siedemnastu turniejów wielkoszlemowych zajęła pierwsze miejsce w światowym rankingu deblowym. Ma również miejsce w WTGS. Po przejściu na emeryturę zajęła się trenowaniem nowego pokolenia tenisistek, w tym takich sław, jak Rennae Stubbs czy Lisa Raymond (patrz obok), oraz staraniem się wraz z partnerką, Jane Geddess, o dziecko. Ani metoda in-vitro, ani sztuczne zapłodnienie nie przynosiły rezultatu, nie powiodło się również kilka prób adopcji. Przy pierwszej, z 2007 r., Fernandez opowiadała, że zdziwiło ją pytanie z kwestionariusza o orientację seksualną. Dokumenty jakby gdzieś zaginęły w biurokratycznej machinie. W końcu, w wieku 45 lat, Gigi urodziła… bliźniaki!

Jana Novotna (1968-2017) – zwyciężczyni Wimbledonu (1998) i 16 turniejów wielkoszlemowych, była też liderką rankingu światowego deblistek, trzykrotna medalistka olimpijska. W 2010 r. wróciła z Florydy do ojczystych Czech i zamieszkała na wsi wraz z partnerką – polską tenisistką

Iwoną Kuczyńską (ur. 1961). Novotná zmarła na raka 17 listopada zeszłego roku.

Rennae Stubbs (ur. 1971) – czterokrotna zwyciężczyni deblowa Wielkiego Szlemu i dwukrotna w zespołach mieszanych, liderka światowego rankingu debla, która zwyciężyła najwięcej razy wśród Australijek. Była w związku ze swą partnerką deblową – Lisą Raymond, z którą zdobyły wspólnie tytuł Mistrzyń Świata ITF. Niezmordowanie zachęca do coming outów, sama powiedziała o swej orientacji w 2006 r. na łamach „Sydney Morning Herald”; tekst miał przewrotny tytuł „Rennae out of closet, in your face” („Rennae poza szafą, od razu w twojej lodówce”). Mam nadzieję, że pewnego dnia również w Australii wprowadzimy równość małżeńską. Czy nie byłoby wspaniale, gdyby wszyscy, którzy są LGBT, po prostu jednego wybranego dnia, nagle, głośno powiedzieli o sobie? Jedno z tych dwóch życzeń już się spełniło.

Lisa Raymond (ur. 1973) – jedenastokrotna zwyciężczyni turniejów wielkoszlemowych, brązowa medalistka Igrzysk Olimpijskich oraz była partnerka Rennae Stubbs. Jej coming out był… Właściwie to był outing: tenisistka Mary Fernandez podczas relacji na żywo jednego z turniejów wspomniała, iż Lisa zerwała z Rennae, więc wkrótce można się spodziewać rozpadu również ich zespołu.

Amelie Mauresmo (ur. 1979) – pierwsza Francuzka, która osiągnęła pierwsze miejsce w światowym rankingu tenisa mimo braku wygranej wielkoszlemowej (w 2004 r.). Wielokrotnie była na wysokiej pozycji w światowym Top Ten, ale i tak wciąż powtarzano: to „najlepsza tenisistka, która nie wygrała Wielkiego Szlemu”. Udało jej się w 2006 r. Amelie była pierwszą kobietą, która trenowała jednego z czołowych tenisistów – Andy Murray wielokrotnie spotykał się z tego powodu z seksistowskimi opiniami. To właśnie dzięki Amelie dotarłem do finałów Australia Open, pokazując, że kobiety mogą być świetnymi trenerkami – ripostował. Historii dopełnia fakt, że Mauresmo jest jedną z niewielu sportowczyń i sportowców razem wziętych, którzy dokonali coming outu w tak młodym wieku: mając 19 lat. Po zwycięstwie na Australian Open w 1999 r. Amelie uściskała swoją dziewczynę i powiedziała, że wygraną zawdzięcza znalezieniu miłości i samoakceptacji.

Casey Dellacqua (ur. 1985) – sześciokrotna finalistka wielkoszlemowa w deblu. W 2013 r. Casey i jej partnerka zostały mamami. Przy okazji Casey nie można nie dotknąć sprawy Margaret Court, australijskiej weteranki, która tenisistką jest wybitną, ale i niestety, również homofobką.

Przypadek Margaret Court

Właśnie po narodzinach dziecka Dellacqua, Court napisała artykuł, w którym czytamy m.in.: Prywatnie nie mam nic do Casey ani jej „partnerki”, jednak nie mogę zgodzić się na sytuację, w której dziecko pozbawione jest ojca a homoseksualne małżeństwa niszczą tradycyjne związki. Casey nie skomentowała tekstu, ale go zapamiętała. Gdy w 2017 r. Court ogłosiła, że zamierza bojkotować linię lotniczą Qantas za jej poparcie dla równości małżeńskiej w Australii, Casey nie wytrzymała: opublikowała zdjęcie artykułu Court z 2013 r., dodając od siebie krótkie: Enough is enough („Dosyć!”). Już wtedy miała Court na koncie cały szereg homofobicznych wypowiedzi: a to, że chęć zmiany płci u młodych ludzi jest efektem deprawacji dzieci, a to, że starsze tenisistki uwodzą młodsze (i dlatego te młodsze „stają się” lesbijkami). Do tego sprzeciwiała się kampanii przeciwko szkolnym prześladowaniom m.in. ze względu na orientację seksualną/tożsamość płciową. W reakcji stowarzyszenie Tennis Australia odcięło się od wypowiedzi Court i podkreśliło, że wspiera równość i różnorodność. Homofobiczne wypowiedzi tenisistki skrytykowały też jej koleżanki po fachu – m.in. Ashley Barty, Andrea Petkovic, Samantha Stosur. Martina Navratilowa, przywołując również rasistowskie komentarze Court dotyczące apartheidu w RPA, zawnioskowała o zmianę nazwy australijskiego kortu – z „imienia Margaret Court” na bardziej przystającą do XXI w.: zaproponowała imię Evonne Goolagong Cawley, pierwszej aborygenki, która zwyciężyła w Wimbledonie i zawalczyła przeciwko dyskryminacji rdzennej ludności Australii. Droga do wyrugowania homofobii ze sportu jest jeszcze długa – pamiętajmy, że, pozostając tylko przy tenisie, wśród tenisistów wyoutowanych jest bardzo niewielu, a z tych czołowych – żaden. Niemniej, fakt, że poglądy Court przynajmniej spotykają się ze stanowczymi protestami, może napawać optymizmem.

Billie Jean Queen

Na koniec zostawiłam sobie królową – Billie Jean King, zawodniczkę, która odcisnęła bodaj największe piętno na tenisie nie tylko jako wybitna sportowczyni, ale też działaczka na rzecz równości. Oraz wyoutowana lesbijka. Urodzona w 1943 r. uznawana jest za jedną z najlepszych tenisistek w historii i ikonę genderowej rewolucji w sporcie. Gdy nastała era turniejów Open, od której praktycznie zaczęło się tenisowe zawodowstwo, była pierwszą kobietą, która rzuciła rękawicę systemowi dyskryminującemu ze względu na płeć i zaprotestowała przeciwko niższym stawkom kobiet. Punktem krytycznym był 1970 r., gdy turniej Pacific Southwest zaproponował kobietom nagrodę pieniężną osiem razy (!) niższą niż mężczyznom. Po nieudanej walce o zrównanie stawek i po wykluczeniu z Wielkiego Szlemu, co groziło końcem kariery, King mimo atmosfery skandalu nie odpuściła. Zbojkotowała turniej Pacific Southwest i z ośmioma innymi zawodniczkami zorganizowała własny, znajdując zewnętrznego sponsora. W 1970 r. odbyły się pierwsze mecze, rok później ruszyła seria w całych Stanach Zjednoczonych pod nazwą Virginia Slims Series. USTA, organizator Pacific Southwest, ugiął się. To zwycięstwo okazało się jednak dopiero rozgrzewką. W 1972 r. Billie Jean King wygrała US Open i otrzymała… 15 tys. dolarów – mniej niż zwycięski mężczyzna. To wtedy Bobby Riggss, 55-letni weteran tenisa, rozpoczął kampanię mającą na celu udowodnienie, że niższe płace dla kobiet są OK, bo po prostu tenis kobiecy jest gorszy niż męski. Wyzwał tenisistki na pojedynek i chełpił się, że na pewno wygra. Wspomnienia rodziny Riggsa wskazują, że raczej przybrał maskę szowinisty, by zagrać na emocjach i osiągnąć zyski z transmisji wydarzenia, niż był nim naprawdę, ale do historii przeszedł jednak w niesławie. Uruchomił w ludziach ogromne pokłady seksizmu i antykobiecych uprzedzeń. Co więcej, za Riggsem wstawiło się upokorzone przez Billie Jean King US Tennis Association. Tenisistka odmówiła gry z Riggsem, ale gdy propozycję przyjęła Margaret Court i przegrała, King zmieniła zdanie. Mecz z 1973 r. okrzyknięty „Wojną płci” stał się międzynarodowym wydarzeniem sportowym. W tym samym roku powstało Women’s Tennis Association, Billie Jean wiedziała, że trzeba obronić honor kobiecego tenisa. Przyjęła wyzwanie. Mecz miał rekordową oglądalność: 30 tysięcy na trybunach i 90 milionów przed ekranami TV, w tym Ilana Kloss, która jeszcze nie wiedziała, że jej idolka stanie się za kilka lat miłością jej życia. Billie Jean King wygrała. Tę właśnie historię opowiada film „Wojna płci” z Emmą Stone w roli King i Stevem Carrellem w roli Riggsa. Wraz z walką o równe płace i przygotowaniami do meczu z Riggsem śledzimy pierwszy lesbijski romans King – z jej fryzjerką. US Open zgodził się na zrównanie wynagrodzeń jako pierwszy w historii – właśnie w 1973 r. O resztę Wielkiego Szlemu trzeba było walczyć jeszcze lata: Australian Open – w 2001 r., French Open w 2006 r. i Wimbledon w 2007 r. Coming out w 1981 r. przypłaciła jednak Billie Jean 2 milionami strat w przyszłych kontraktach, Martina Navratilova, która poszła w jej ślady w tym samym roku, nie podpisała kontraktu sponsorskiego odpowiadającego jej osiągnięciom. Zapoczątkowany ruch jednak się opłacił: coraz więcej tenisistek w coraz większej liczbie turniejów otrzymuje równe płace. W tym roku US Open wygrali Rafael Nadal wśród mężczyzn i Sloane Stephens wśród kobiet. Oboje zainkasowali identyczną sumę: 37 mln dolarów. Turniej odbywał się w Narodowym Centrum Tenisa imienia Billie Jean King. Obyśmy doczekali polskiej Billie Jean – nie tylko zresztą w tenisie.

Tekst z nr 71 / 1-2 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kickbokserka

Tekst: Anna Jakubisiak

Poznajcie Aleksandrę Chojnowską, mistrzynię Niemiec w kickboxingu

 

arch. pryw.

 

W październiku zeszłego roku Ola Chojnowska przyłączyła się do facebookowej akcji „Repliki” pod hasłem „Buziak na przekor homofobom”. Przesłała nam ze swoją dziewczyną „sportowego” buziaka i dodała: Szczęśliwe razem trzy lata – i jeszcze wszystko przed nami.

Zwycięstwo

W listopadzie Ola wzięła udział w mistrzostwach kickboxingu w Niemczech i… zwyciężyła! Zdobyła tytuł Międzynarodowej Mistrzyni Niemiec Federacji ISKA w Kickboxingu K1. Co oznacza K1? Kickboxing dzieli się na rożne formuły, każda z nich pozwala na określone uderzenia – mocniejsze, lżejsze, od pasa w gorę, od kolan w gorę, bardziej zaawansowane technicznie bądź mniej. K1 to zbiór wszystkich uderzeń i kopnięć, łącznie z kopnięciem kolanem, które występuje tylko właśnie w K1 oraz w muay tai – wyjaśnia Ola.

O mistrzostwach zaś mówi: To było ciężko wywalczone zwycięstwo. Każdy może wziąć udział w takim turnieju, jeśli tylko należy do federacji i trenuje w Niemczech kickboxing: hobbystycznie czy zawodowo – nawet osoba, która trenuje tylko miesiąc. Ale konkurencja na szczycie jest ostra. A ja coś ci wyznam: ten tytuł mistrzowski wygrałam ze złamaną jedną kostką w stopie. Praktycznie w ogóle nie powinnam była podchodzić do walki. Potem musiałam mieć dwa tygodnie przerwy, żeby noga doszła do siebie. Za kilkanaście dni czeka mnie operacja na stopę (rozmawiamy w połowie stycznia – przyp. AJ).

No i co? To na drugą nogę – i trzeba ćwiczyć dalej! Codziennie trenuję. Z facetami bo, chwaląc się nie chwaląc, nie mam w okolicy żadnej dziewczyny na moim poziomie – ani wagowo ani umiejętnościami, więc muszę ćwiczyć z chłopcami. Czasami wracam do domu zapłakana, zdołowana, że mnie zlali, aczkolwiek to potem wychodzi na plus. Na ostatnich zawodach stwierdziłam: „Cholera! Jednak pomimo wszystkich kłód, które ostatnio ciskano mi pod nogi, jednak coś potrafi ę i byle do przodu, bo to już ostatni dzwonek. Jak by nie patrzeć, mam 30 lat, a to na ten sport już jest trochę, więc cieszę się, że wygrałam. Teraz będę walczyć w kadrze Niemiec. Za parę miesięcy wezmę udział w mistrzostwach świata i nie ukrywam: mam nadzieję, że też wygram. Innej opcji nie biorę pod uwagę! (śmiech) Mistrzostwa świata – w maju br. w Singen.

Ola podrywa się z kanapy, przynosi pas, który był nagrodą za Mistrzostwa Niemiec. Pokazuje mi go z dumą i śmieje się: Teraz leży i zbiera kurz w domu. Jednym z powodów, dla którego bardzo chciałam wygrać, było uczczenie mojej świętej pamięci mamy. Gdy wygrałam tę ostatnią walkę, to jej pomachałam do góry. Bo wcześniej już miałam taką załamkę, że nie widziałam w tym sensu, ale jednak dałam radę Wygrałam! Może ona mi trochę pomogła? Tak jak i moja partnerka, która zawsze jest przy mnie. Po walce wyszłyśmy na miasto, szłam z tym pasem, a ludzie przystawali i zdjęcia robili.

Skąd zainteresowanie kickboxingiem? Już wcześniej mój brat walczył – a więc, wiesz, jak to z rodzeństwem: ciągłe bojki, walki. I on mi tego bakcyla zaszczepił. Oprócz tego moja koleżanka z koszykówki też była tym zafascynowana, poszła na treningi w kickboxingu. Notabene teraz jest wielokrotną mistrzynią świata, mistrzynią Polski – to Kamila Bałanda. Właśnie Kamila namawiała mnie do pójścia na jej trening. Poszłam, zobaczyłam i następnym razem już trenowałam. Był taki czas, kiedy trenowałam i koszykówkę, i kickboxing – z jednego treningu biegłam na drugi. Ale niestety to za dużo wysiłku kosztowało, więc przestałam, potem więc jakiś czas tylko koszykówka, a jeszcze potem – już tylko kickboxing był.

W sumie koszykówkę Ola trenowała 15 lat. W kickboxingu właśnie świętuje dziesiątą rocznicę, zdobyła Puchar Polski i tytuł wicemistrzyni Polski.

Spontan w Niemczech

Ponad rok temu zdecydowała się razem ze swoją dziewczyną na wyjazd do Niemiec. Na stałe. Zamieszkały w Stuttgarcie. Właściwie to pojechałyśmy z moją dziewczyną na urlop do Szwajcarii i wracając, zatrzymałyśmy się w Niemczech. Zostałyśmy tydzień dłużej i w ostatni dzień, piątek, siedząc w kawiarni tak na siebie patrzymy: „To co? Zostajemy tu?”. „No dobra, zostajemy!” To był totalny spontan. Rzeczy miałyśmy na dwa tygodnie. Moja dziewczyna została od razu, a ja pojechałam do domu, do Gdańska, wszystkie formalności załatwić. Miałyśmy mieszkanie tam wynajęte, ciuchy… Koty tylko musiałam przywieźć. Przyjechałyśmy, no i jesteśmy. Jest dobrze. Wszystko zakończyłyśmy i rozpoczęłyśmy na nowo. Nie miały kłopotów z językiem? Moja dziewczyna mówi po niemiecku, ja po hiszpańsku i po angielsku, więc nie ma problemu.

Pytam, jak im się żyje jako jednopłciowej parze, jak to jest z homofobią w Niemczech na codziennym poziomie. Zero homofobii. Idziemy normalnie za rękę po mieście, dajemy sobie buziaka, nic nikomu nie przeszkadza. Moja partnerka ma tu dalszą rodzinę – siostrzenicę i siostrzeńca w przedszkolu. Jak czasem ich odbieram, to widziałam chyba ze trzy czy cztery pary, że są dwie mamy czy dwóch tatusiów, którzy odbierają dzieci – i to dla nikogo nie jest problem. Nikt się krzywo nie patrzy. Nawet w tym przedszkolu dzieci mają pana opiekuna, który ma tunele w uszach, cały wytatuowany, irokez. Chodzi w podartych spodniach, dzieci go uwielbiają i sprawdza się. W Polsce to chyba taki ktoś w ogóle nie dostałby zatrudnienia, a on jeszcze nawet śpiewa tym dzieciom, one zachwycone są. Tu naprawdę nie osądza się ludzi według wyglądu, czy tego, z kim sypia, tylko jaką jest osobą, co sobą reprezentuje. A nie na podstawie innych, w ogóle niepotrzebnych rzeczy. Jesteś jak równy z równym, nie tak jak to w Polsce bywało.

Widać gołym okiem, że Ola jest zadowolona z tego, jak im się życie ułożyło w Niemczech. Ona i jej dziewczyna pracują w tej samej firmie (sprzedającej gadżety filmowe), w której wszyscy wiedzą, że stanowią parę, łącznie z szefostwem i znów: dla nikogo to nie jest problem. W Polsce też pracowały razem, jednak sytuacja przedstawiała się inaczej. Poznałyśmy się w jednym z klubów fitness w Trójmieście. Ona była menedżerką, a ja trenerem personalnym. Szefostwo nie powiedziało nam wprost, że mają cokolwiek przeciwko, ale między słowami dali do zrozumienia, że im to przeszkadza, a potem zostałam zwolniona. Partnerka sama odeszła trochę później.

Teraz nie spotyka takich reakcji. Nawet kilka razy tak było na treningu, że np. przytulałam się z kolegą, a on mówi: „Ej, ale ja mam żonę!” A ja na to: „Spoko, ja też!” – i dla niego to było okej, tylko się zaśmiał. Więc wszyscy wiedzą i w ogóle się nie kryję. Moja dziewczyna czasem przychodzi do mnie na zawody i na treningi.

To na koniec pytam, czy są już w związku partnerskim (w Niemczech związki partnerskie dla par jednopłciowych są legalne od 15 lat): Jeszcze nie, ale to kwestia czasu. Tu jest po prostu mniej niepotrzebnych problemów. Nie tylko, jeśli chodzi o kickboxing – a mogłabym tu na jakichś zawodach walczyć co miesiąc, gdybym tylko chciała – ale również pod względem związków homoseksualnych. Możesz wziąć ślub, tu wszyscy mówią „ślub” o związku partnerskim, i możesz mieć dzieci. Trzeba tylko właśnie mieć ślub, żeby pójść do lekarza i mieć sztuczne zapłodnienie, które jest płatne. Więc otwierają się nowe możliwości.

 

Tekst z nr 59 / 1-2 2016.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.