Cała naprzód!

Pięć lat Fundacji Trans-Fuzja

 

foto: Grzegorz Banaszak

 

Tekst: Voca Ilnicka

W lipcu 2008 r. wrocławski sąd zarejestrował naszą organizację. Dobrze pamiętam ten upalny dzień, przed oczami mam Antyfaceta w spodniczce mini, który z apetytem zajada nasz urodzinowy tort. W życiu nie przyszłoby nam wtedy do głowy, że dzięki Trans-Fuzji, pierwszej polskiej organizacji działającej na rzecz osób transpłciowych, z tematem transpłciowości w ciągu następnych pięciu lat zetknie się praktycznie każdy Polak i każda Polka. A jedna z naszych założycielek, Anna Grodzka, otrzyma mandat posłanki i światowy rozgłos.

Dwie matki chrzestne

Akt założycielski podpisywaliśmy w lutym 2008 r., ale działalność zaczęliśmy jeszcze wcześniej. Pamiętaj: chcę przeczytać w tym tekście o dwóch matkach chrzestnych Trans-Fuzji, bo przecież na początku byłaś ty i Ania – zastrzega Lalka Podobińska, obecna prezeska Trans-Fuzji, gdy dzwonię do niej z prośbą o wypowiedź do tekstu. Tak jest – była Anka Grodzka i byłam ja, Voca Ilnicka – dwudziestokilkuletnia wtedy dziewczyna z Wrocławia, nie trans i nawet nie les, za to bardzo napalona na powołanie do życia Trans- Fuzji. Zostałam pierwszą prezeską organizacji i funkcję tę pełniłam do początku 2009 r. Potem pałeczkę przejęła Anka Grodzka. Gdy w związku z działalnością polityczną opuściła organizację, zastąpiła ją Lalka Podobińska – mężatka, matka i nawet babcia, która nie jest transką, ale od lat jest „transmatką” i wsparciem dla wielu osób (wywiad z Lalką Podobińską – patrz „Replika” nr 40).

Ku legalizacji działań najbardziej parła Anna Grodzka, która wiedzę na temat transpłciowości propagowała już lata wcześniej. To dzięki jej staraniom wydawnictwo Almapress wydało, już w 1991 r., takie książki, jak „Galernicy seksu” i „Zbłąkana płeć”.

Nazwę Trans-Fuzja wymyśliła Freja, która odpowiada również za nasze logo i za pierwszą wersję naszej strony internetowej. Pojawiła się ona w sieci 1 czerwca 2007 r. Dziś pod adresem transfuzja.org znajdziecie cały portal. To kopalnia wiedzy o transpłciowości. Lalka chwali się: To jest teraz pierwszy adres internetowy, na który natrafiają osoby wpisujące w wyszukiwarkę słowo „transpłciowość”. A gdy zaczynaliśmy działać, to nawet samego określenia „transpłciowość” praktycznie nie było w użyciu.

Oswajanie transpłciowości 

Pierwsze działania Trans-Fuzji sprowadzały się do prowadzenia warsztatów i paneli dyskusyjnych oraz grup wsparcia. Niby niewiele, ale dzięki takim spotkaniom nawiązaliśmy mnóstwo kontaktów, zaczęła się tworzyć wspólnota transpłciowych osób i ich sojuszników/czek. Tych ostatnich standardowo zresztą brano i bierze się za osoby trans. I Lalka, i ja mamy tu rozległe doświadczenia – po niejednym oficjalnym spotkaniu urzędnicy komplementowali mnie, że zupełnie nie widać, że kiedyś byłam chłopcem. Byli rozczarowani, gdy mówiłam, że nie przechodziłam korekty płci, bo nie jestem trans.

Na warsztatach pojawiała się wybuchowa mieszanka aktywistów, fetyszystów, studentek oraz nauczycieli akademickich, a także psycholożek prowadzących praktykę. Przychodziły też osoby trans, które często dopiero po warsztacie gdzieś w rozmowie w szatni ujawniały tożsamość. Tytuł naszych pierwszych warsztatów to „Oswajanie transpłciowości”. Właśnie taki cel przyświecał fundator(k)om – zapoznać z tematem, odtabuizować, pokazać, że to nie demon. Wiele osób czuje „instynktowną” niechęć dla osób o niecodziennej ekspresji płciowej nie z głębokiego przekonania, tylko z czystej niewiedzy. Naszą misją jest więc bycie widocznymi, zabieranie głosu w mediach, na uczelniach, na konferencjach, mówienie o rzeczywistości widzianej oczami osób trans, o ich realnych problemach i radościach, odkłamanie wizerunku „zboczeńca w miniówce”. Zależy nam również, by odejść od dyskursu medycznego i przejść do społecznego. Zwykły szacunek dla osoby trans powinien przecież być czymś oczywistym, a niestety, nie jest. Wiele spośród samych osób trans miało, i niektóre nadal mają, z tym problem: niskie poczucie własnej wartości, poczucie, że nie zasługuje się na status pełnoprawnego obywatela.

Finansowo nie zaczęliśmy najlepiej. Lalka Podobińska mogłaby długo wymieniać potencjalnych grantodawców, którzy pozostali dla Trans- Fuzji potencjalni, bo wsparcia odmówili. Pierwsze pieniądze zdobyliśmy dopiero w 2010 r. od Lambdy Warszawa. Był to mikrogrant z funduszu Stonewall o wysokości 1.500 zł. Poszedł na druk pierwszej ulotki i na koszty warsztatów „Oswajanie transpłciowości”, które zawitały do miast wcześniej dla nas niedostępnych, z powodów czysto logistycznych i finansowych.

świecie LGB i T

Trans-Fuzja szybko odnalazła się w świecie organizacji pozarządowych, a nasze starsze siostry – Lambda i Kampania Przeciw Homofobii okazały nam życzliwość i zaoferowały pomoc. Wielu aktywistów LGB cieszyło się, że w końcu pojawiła się realna reprezentacja literki „T” w skrócie „LGBT”. W KPH odbywały się cotygodniowe spotkania grup wsparcia. Zaczęły też powstawać oddziały Trans-Fuzji z lokalnymi działacz(k)ami, m.in. we Wrocławiu, w Poznaniu, w Gdańsku, na Śląsku. Ukonstytuowały się trzy zasadnicze pola naszej działalności: pomoc dla osób trans, propagowanie kultury związanej z transpłciowością (wieczorki filmowe) oraz lobbowanie za uporządkowaniem sytuacji osób trans w polskim systemie prawnym. Anna Grodzka odbierała trans-telefon zaufania w Lambdzie, pojawił się też pomysł trans-karty, czyli legitymacji z dwoma zdjęciami dla osób, których wizerunek mógł odbiegać od danych z dokumentów.

Greta Puchała, wiceprezeska Trans-Fuzji: Na nasze spotkania przychodziło wiele osób zagubionych i straumatyzowanych. Na początku nie miały śmiałości, by chociaż się odezwać. Potem stopniowo obserwowaliśmy, jak się otwierają. W końcu zaczęły artykułować swe problemy. Na następnym etapie te problemy stawały się „sprawami do załatwienia”, przechodziło się do realnego działania. Właśnie w Trans-Fuzji Greta, która identyfikuje się jako lesbijka, poznała Anię, która jest biologicznym mężczyzną, ale woli funkcjonować jako kobieta, choć nie myśli o zabiegu korekty płci. Dziewczyny zakochały się w sobie. O ich niezwykłym związku pisaliśmy w „Replice” (nr 20). Dwa lata temu wzięły ślub. Dziś wychowują rocznego synka i razem zasiadają w zarządzie Trans-Fuzji.

Ania Grodzka zmienia polską świadomość

W 2011 r. Trans-Fuzja wypłynęła na szersze wody – regularnie spotykaliśmy się z Rzecznikiem Praw Obywatelskich, zapraszano nas w roli ekspertów od transpłciowości do mediów. Wespół z Kim Lee zorganizowaliśmy też wybory Miss Trans.

Nasza inicjatywa zaktywizowała słowackie środowisko. Powstał oddział Trans-Fuzji w Bratysławie. Wiktor Dynarski, najmłodsza osoba z grupy fundatorów, obecnie wiceprezes fundacji, jest członkiem kilku trans organizacji o zasięgu międzynarodowym. Od lat konsekwentnie reprezentuje osoby trans na spotkaniach w całej Europie. Ale dla niego początki też nie były łatwe. Po pierwsze musiał się zdecydować na coming out, po drugie doświadcza tych samych problemów, z jakimi na co dzień borykają się dziesiątki trans osób: Na pierwszą konferencję zagraniczną, na którą mnie zaproszono, nie stawiłem się. Bałem się pojechać do Berlina, bo wtedy nie miałem jeszcze zmienionych dokumentów i obawiałem się problemów na granicy.

Ale jeszcze w połowie 2011 r. nikt nie przewidywał tego, że po wyborach 9 października 2011 r. prezeska Trans-Fuzji, Anna Grodzka, zasiądzie w ławie sejmowej. Postęp świadomościowy, który dokonał się w ciągu ostatnich dwóch lat, za sprawą Anki Grodzkiej i Trans-Fuzji, jest nieprawdopodobny. Jeszcze niedawno nawet dziennikarze nie wiedzieli, jak ugryźć temat, dziś trudno nam zliczyć artykuły o transpłciowości – mówi Edyta Baker, rzeczniczka prasowa fundacji.

W wielkim świecie polityki

Dziś fundacja realizuje kilkanaście projektów, wśród nich tak poważne kwestie, jak np. badanie działania polskiego wymiaru sprawiedliwości odnośnie postępowań sądowych dotyczących zmiany płci metrykalnej, wszczynanych przez osoby transpłciowe – monitoring prowadzony pod kątem zachowania międzynarodowych standardów ochrony praw człowieka.

Trans-Fuzja współtworzyła m.in. projekt ustawy o uzgodnieniu płci. Pierwszy taki w Polsce, bo warto podkreślić, że obecnie zarówno chirurgiczne zabiegi korekty płci, jak i prawna zmiana płci, dokonywane są u nas bez uregulowań ustawowych. Trzeba pozwać do sądu własnych rodziców o to, że podali błędną płeć do aktu urodzenia. Brzmi absurdalnie, ale taka jest polska trans-rzeczywistość. Jedna ustawa jako akt porządkujący cały proces korekty płci jest dojmująco potrzebna. Czy zostanie uchwalona w tej kadencji Sejmu?

Tymczasem Trans-Fuzja robi swoje. Kończymy remont naszej pierwszej siedziby z prawdziwego zdarzenia, przy Noakowskiego 10 w Warszawie. Przygotowujemy też plebiscyt na transprzyjazną osobowość roku. A w planach dalekosiężnych mamy stworzenie schroniska dla osób trans, które zostały wyrzucone z domów.

Jak Anna Grodzka podsumowuje pierwsze pięć lat Trans-Fuzji? Widzę ogrom pracy przed Trans-Fuzją, ale muszę powiedzieć, że, nawet jeśli zabrzmi to nieskromnie, jestem z Trans-Fuzji bardzo, bardzo dumna. Udało się nam. Pomogliśmy całej masie osób. Trzymajcie kciuki za następne pięć lat.  

 

Tekst z nr 43/5-6 2013.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wszystko o naszej matce

Lalką Podobińską – prezeską Fundacji Trans-Fuzja, szefową biura poselskiego Anny Grodzkiej – rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

foto: Agata Kubis

 

Lalko jak ty – żona, matka, babcia, heteryczka – stałaś się czołową działaczką ruchu LGBT?

Zaczęło się od baletu Trocadero.

Tego, w ktorym faceci przebierają się w damskie stroje i tańczą „Jezioro łabędzie”?

A z dekoltów wystają im włosy na piersi. Kiedyś, podczas spotkania towarzyskiego, oglądaliśmy w telewizji występy Trocadero. Powiedziałam głośno: „O, jakie to fajne!”, na co moi znajomi zareagowali oburzeniem: „Przecież to pedały!”. Posprzeczaliśmy się wtedy trochę, a potem – by samej przekonać się jeszcze bardziej do tego typu działań – wbiłam w google „Trocadero”. I wyskoczyła mi strona crossdressing. pl, czyli forum dla osób transpłciowych. Nieśmiało zapukałam i zapytałam, czy mogę się przyłączyć, mimo że nie mam z tym nic wspólnego. Zaczęłam się tam udzielać, nawiązały się przyjaźnie, najpierw internetowe, potem już „na żywo”. Jako pierwszą poznałam Ankę Grodzką.

Wspólnie założyłyście Fundację Trans-Fuzja.

Tak, razem z trzema innymi osobami. W marcu 2006 r. weszłam po raz pierwszy na stronę crossdressing.pl, a dwa lata później, w lutym 2008 r., zaczęła się działalność Trans-Fuzji. Na początku bardzo nam pomogły Kampania Przeciw Homofobii i Lambda Warszawa. Ucieszyli się, że pojawia się organizacja, która zajmie się literką „T” w skrócie LGBT – dotąd nieco zaniedbywaną. W przyszłym roku będziemy obchodzić pięciolecie, które chcemy uczcić we własnym lokalu przy Noakowskiego 10 w Warszawie, naprzeciwko Politechniki. Dostaliśmy go od miasta, obecnie wspólnymi siłami robimy remont. Na razie Fundacja jest zarejestrowana w moim mieszkaniu, a właściwie w mieszkaniu, w którym mieszka teraz moja córka ze swoją rodziną.

Szefujesz także biuru poselskiemu Anny Grodzkiej, dwa lata temu wystąpiłaś w poświęconym jej dokumencie Sławomira Grunberga „Trans-akcja”.

Anka jest po prostu moją najlepszą przyjaciółką. A wiesz, że po raz pierwszy spotkałyśmy się dawno, dawno temu? Przeglądamy kiedyś moje fotografie z czasów młodości i Anka mówi: „Ja skądś znam tę kobietę!”. Działałyśmy obie w Zrzeszeniu Studentów Polskich, Ania jeszcze jako Krzysiek, niewykluczone, że mogłyśmy się gdzieś tam minąć, ale ja jej nie zapamiętałam. Gdy jednak zaczęłyśmy sięgać głębiej, to pojawiła się Krynica Morska. Otóż, jako nastolatka, jeździłam tam na wakacje do ośrodka wczasowego zakładów, w których pracowała moja mama. Natomiast rodzice Ani mieli w Krynicy domek letniskowy. W ośrodku stał m.in. stół pingpongowy i pamiętam, jak kiedyś nasze chłopaki zaczęły przeganiać miejscowe dzieci, które chciały sobie na tym stole pograć. Ja wtedy stanęłam w ich obronie. Jednym z tym przeganianych dzieciaków była… Ania.

Historia bardzo filmowa i symboliczna. Obroniłaś wtedy Anię i, można powiedzieć, że do tej pory jej bronisz.

Zgadza się. Powiem ci, że nawet noszę w torebce gaz pieprzowy. Jakby się coś działo, to zawsze stanę w obronie Ani.

Przydał się kiedyś?

Nie, odpukać, jeszcze nigdy. Po ostatniej Paradzie Równości wracałyśmy do samochodu, a tu naprzeciwko nas maszeruje grupka „łysych”. Pociągnęłam Anię w stronę policjantów i mówię do nich: „Proszę nas ochronić, bo tu idą jakieś podejrzane typy”. A oni na to: „E, nie! To nasi!”. Okazało się, że ci łysi to byli policjanci na służbie, ale ubrani po cywilnemu. (śmiech)

Jak działalność w Trans-Fuzji jest odbierana przez twoją rodzinę i heteroseksualnych znajomych?

Moja najbliższa rodzina – córka, syn, synowa, zięć – przychodzi na spotkania, na transowe imprezy. Wszyscy są zaprzyjaźnieni z Anią, nie wyobrażają sobie uroczystości rodzinnych, świąt bez niej. Także ci znajomi, o których wspomniałam na początku, ci, którzy z takim obrzydzeniem patrzyli na Trocadero, teraz spotykają się z Anią i są pod jej urokiem. Kiedyś pewna moja wiekowa już kuzynka, która widziała mnie w telewizji, kazała mi usiąść i wytłumaczyć się „z tych pedałów”. Wystarczyła półgodzinna rozmowa, by zaczęła mówić: „No, tak, właściwie, każdy ma prawo kochać”. Praca u podstaw jest bardzo ważna.

Bywasz brana za transkę?

Zdarza się. Raz, podczas nagrywania programu telewizyjnego postawiono mi pytanie, jak się czuję jako osoba trans. Kiedy indziej, osoba, która przyszła do naszej fundacji po pomoc, zapytała, jak długo jestem po zmianie. Odpowiedziałam: Jestem ciskobietą.

Ciskobietą? Coś jak Cis-dur i es-moll w muzyce?

Bardziej jak w chemii „cis” i „trans”. W związkach organicznych podstawniki mogą być w położeniu „cis”, czyli po tej samej stronie wiązania albo w położeniu „trans”, czyli po przeciwnych stronach wiązania. Staramy się wprowadzać pojęcia „cispłciowości” i „transpłciowości”, by uniknąć mówienia: „jestem zwykłą, normalną kobietą”. A co? Osoba trans jest nienormalna?

Trans-Fuzja stara się także zwrócić uwagę na kwestię ekspresji płciowej. Bowiem nie tylko tożsamość płciowa może być powodem dyskryminacji. Np. Antyfacet z Wrocławia. On wyraźnie podkreśla, że nie jest transwestytą ani osobą transseksualną, ale pragnie prezentować się w takiej a nie innej postaci, czyli w kobiecych strojach. Mówi: To jest moja ekspresja! I też ma z tego powodu nieprzyjemności.

A twoje imię? Pseudonim? Lalka. W kontekście działalności w ruchu LGBT powiedziałbym, że brzmi on bardzo dwuznacznie genderowo.

Całe życie byłam Lalką, tak mówili na mnie rodzice, bo ponoć, gdy się urodziłam, byłam malutka i śliczna jak lalka (śmiech). Wiele osób nie pamięta, jak naprawdę mam na imię. Stanisława. Lubię to imię i nawet chciałam do niego wrócić, ale za dużo z tym zachodu, już wszędzie jestem Lalka. Nawet powiedziano mi kiedyś: „Jako starsza pani dalej będziesz Lalką? Jak to będzie wyglądało!”. Ale jakoś to chyba nikomu nie przeszkadza.

W polskim ruchu LGBT działają głownie ludzie młodzi, dwudziestolatkowie. Jak się z nimi dogadujesz?

 Znakomicie. Powtarzam za każdym razem, ze jestem transmatką, matką wszystkich transów z naszej Fundacji. Może doczekam się też transwnuka? Do mnie zawsze lgnęły dzieci, młodzież. Gdy działałam w harcerstwie, zajmowałam się zuchami, gdy po skończeniu farmacji pracowałam naukowo i dydaktycznie, opiekowałam się studentami. Jestem też speleomatką!

Taką z jaskini?

Taką właśnie. Chodzenie po jaskiniach było moją pasją od 20. roku życia. W Jaskini Miętusiej znalazłam sobie męża, Piotra, który należał do zakopiańskiego klubu grotołazów. Grotołazami są także moje dzieci – Igor i Alicja oraz synowa Maja. Cały czas działam w sądzie koleżeńskim Speleoklubu Warszawskiego, a mój mąż szkoli kolejne pokolenia.

Jako mieszczuch zapytam, co jest fascynującego w łażeniu po jaskiniach?

Jaskinie są po prostu piękne. Poza tym, chodzi tutaj o przezwyciężanie siebie, pokonywanie własnej słabości. Lubię pokazać sobie – i może nie tylko sobie – że potrafi ę, że się nie poddaję. Wiesz, że dokument o Ani Grodzkiej nie był pierwszym filmem, w którym wystąpiłam? Pierwszym był zrobiony na początku lat 70. dokument o jaskiniach „Osmy kontynent” Andrzeja Zajączkowskiego. Wystąpiło w nim siedmiu chłopaków i ja jedna!

Nadal cię do jaskiń ciągnie?

Tak, tyle że mam teraz problemy z chodzeniem, ze stawami. Chociaż łaziłam po jaskiniach już z endoprotezą stawu biodrowego. Płakałam z bólu, ale szłam. Zresztą cierpiałam tylko na podejściu. W jaskini jest już zupełnie inaczej. Tu się człowiek zaprze, tam po linie wejdzie. Nic nie boli, jest fantastycznie.

Skoro nie możesz już teraz chodzić po jaskiniach, to czym się zajmujesz w wolnym czasie? Bartku, ja nie mam wolnego czasu. Poza wszystkimi swoimi obowiązkami społecznymi i służbowymi, opiekuję się jeszcze chorą na Alzheimera mamą, której nie można zostawić samej.

Jesteś więc też matką swojej matki

Można tak powiedzieć. Ale nie narzekam, wręcz przeciwnie. Przez dwanaście lat pracowałam w korporacji i nikomu tego nie życzę. Przeszłam na emeryturę i wreszcie wiem, że żyję.

Jako współpracowniczka Anki Grodzkiej musisz się spotykać z posłami, ministrami, politykami. Jak postrzegasz środowisko polityczne w Polsce? Czy próba zrobienia tam czegokolwiek nie jest równoznaczna z waleniem głową w mur?

Ponieważ jestem grotołazem, to powiem, że kropla drąży skałę. Mimo że nie wygląda to ciekawie, delikatnie mówiąc. Jestem trochę zawiedziona, bo wyobrażałam sobie, że gdy Ania z Robertem Biedroniem wejdą do parlamentu, to coś się szybko odmieni. Ale wierzę, że w końcu się uda.

Co można zrobić w tej kadencji, przy tym układzie sił?

Można składać kolejne projekty ustaw o związkach partnerskich, o mowie nienawiści, o uzgadnianiu płci. Skądinąd, ta ostatnia ustawa ma spore szanse, żeby przejść, a przynajmniej wywołać dyskusję w klubie PO. Będzie ona łatwiejsza do przełknięcia niż związki partnerskie, bo wywołuje u polityków reakcje w stylu: biedni ci ludzie, nieszczęśliwi, urodzili się w niewłaściwym ciele, naprawmy, pomóżmy, okażmy im serce! Choć dyskutowanie na ten temat podczas posiedzenia Komisji Ustawodawczej, np. z posłem Żalkiem, nie należy do przyjemności.

Gorzkie Żalki. A czy ty chciałabyś kandydować do parlame?

Nigdy! Nigdy! Nawet nie musisz kończyć pytania! Wiem, jak to wszystko wygląda od środka, więc powiem nieskromnie, że szkoda by mnie tam było.

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nie pytajcie nas o to

„Ty masz jeszcze penisa, tak? A co sobie już zrobiłaś?” – pytają mnie bez ogródek nawet niemal obcy ludzie. Wyjaśniam więc, na czym polegają zabiegi korekty płci, zdając sobie sprawę, że wiedza na ten temat jest bardzo niewielka, ale też apeluję o trochę wrażliwości – my, osoby trans, często czujemy się, jakby ludzie chcieli nam wejść z butami do majtek – pisze Edyta Baker, transseksualna kobieta w trakcie korekty płci, członek zarządu i rzecznik prasowy Fundacji Trans-Fuzja

 

foto: rClinic

 

Sobotni wieczór w jednym z warszawskich klubów LGBT. W palarni pod ścianą stoją dwie transdziewczyny. Dookoła sami geje. Nagle jeden z nich podchodzi do dziewczyn i prosto z mostu pyta: „Hej, to wy macie penisy?” Z podobnymi obcesowymi pytaniami – o to, „co mamy już zrobione, a czego jeszcze nie?”, albo wprost o to, „co nosimy w majtkach”, zadawanymi przez czasem niemal zupełnie obcych, osoby transseksualne spotykają się bardzo często, również w samym środowisku LGBT.

Przede wszystkim: transpłciowość i transseksualność to nie to samo. Transpłciowość to, najogólniej mówiąc, potrzeba wyrażania swojej płciowości lub jej braku w sposób odmienny od ogólnie przyjętych binarnych norm. Osobami transpłciowymi są więc transwestyci podwójnej roli, osoby transgenderowe, queergenderowe, fluidgenderowe, agenderowe, a także – uwaga – osoby transseksualne. Każda osoba transseksualna jest osobą transpłciową, ale nie każda osoba transpłciowa jest transseksualna. Bo transseksualność to utrwalone poczucie niezgodności płci psychicznej z ciałem. Osoba transseksualna dąży do trwałej zmiany wyglądu, statusu społecznego i prawnego, a także własnego ciała – po to, by moc żyć w zgodzie z tym, co czuje.

Żadne hop siup

Jeśli mówimy o korekcie płci, to trzeba sobie przede wszystkim zdać sprawę z tego, że jest to długotrwały i wielowymiarowy proces. Żadne hop siup – nie ma czarodziejskiej różdżki, która raz-dwa zmieniłaby potężnego chłopa w wiotką dziewicę, a delikatną dziewczynę w super macho. Pojmowanie tego procesu – tak, procesu – jako jednorazowej operacyjnej zmiany narządów płciowych to mit, schemat, niestety bardzo rozpowszechniony.

Proces korekty rozpoczyna się od badań lekarskich, które powinny prowadzić do wniosku, że osoba decydująca się na korektę jest, najogólniej rzecz ujmując, zdrowym przedstawicielem płci, która została jej przypisana przy urodzeniu. Dopiero po badaniach seksuolog może przepisać leki hormonalne (blokery testosteronu transkobietom i estrogenu – transmężczyznom), na które jesteśmy skazani już do końca życia.

Wraz ze zmianami postępującymi w miarę zażywania hormonów, większość osób transseksualnych dokonuje również zmian w swoim życiu, przystosowując się do funkcjonowania w nowej roli społecznej. U jednych następuje to szybko, niemal z dnia na dzień, u innych – powoli i stopniowo. Zazwyczaj wówczas rozpoczynają się starania o sprostowanie aktu urodzenia. W obecnych warunkach prawnych w Polsce sprowadza się to do pozwania własnych rodziców o błędne określenie płci przy urodzeniu.

Zabiegów adaptacyjnych, które przechodzimy na drodze korekty jest więcej i dla wielu z nas są one ważniejsze od samej operacji na narządach płciowych. Dużo zależy od tego, na jakim etapie życia dokonujemy korekty, od naszych cech indywidualnych, a także od indywidualnego stosunku do siebie i swojej cielesności. Zazwyczaj rozpoczęcie terapii hormonalnej w młodym wieku daje lepszy efekt, co jest szczególnie widoczne w przypadku transkobiet – te, które później wchodzą na drogę korekty, nie są w stanie przy pomocy hormonów uzyskać tak kobiecego wyglądu, co młode transdziewczyny.

Usunięcie jabłka Adama – 4 tysiące 

Głownie z tego powodu wiele transkobiet poddaje się zabiegom feminizacyjnym, wśród których do najczęstszych należą: operacyjne usunięcie jabłka Adama, operacje plastyczne twarzy i usuwanie owłosienia przy pomocy lasera lub elektrolizy. Zarówno transkobiety, jak i transmężczyźni dokonują także rekonstrukcji klatki piersiowej, co dla tych pierwszych oznacza wytworzenie piersi przy pomocy implantów silikonowych, a dla tych drugich – pozbawienie ich naturalnych piersi. Zabiegi sterylizacyjne (usunięcie jajników i macicy u transmężczyzn oraz jąder u transkobiet) oraz operacyjne wytworzenie narządów płciowych zgodnych z płcią odczuwaną (wytworzenie penisa w miejsce pochwy i waginy u transmężczyzn oraz wytworzenie pochwy i waginy w miejsce penisa i jąder u transkobiet) możliwe jest w Polsce dopiero po uzyskaniu wyroku sądu korygującego płeć zapisaną w akcie urodzenia. Co ciekawe, zabiegi te są dla wielu osób transseksualnych swego rodzaju wisienką na torcie. Ale nie każdy lubi wiśnie.

Powodów, dla których jedni poddają się tym zabiegom, a inni nie – jest wiele. Najważniejszy: pieniądze. Wielu osób po prostu na to nie stać. Cena wytworzenia waginy i pochwy w jedynej polskiej klinice (która zresztą zaprzestała już wykonywania tych zabiegów) wynosiła jeszcze niedawno 14 tys. zł. Gdyby chcieć dokonać zabiegu za granicą, to ceny zaczynają się od nominalnie podobnych kwot, tyle że w dolarach lub euro. I trzeba jeszcze doliczyć koszty przejazdów i pobytu na miejscu.

Pozostałe zabiegi są również dość kosztowne. Przykładowo: zabieg rekonstrukcji klatki piersiowej u transmężczyzn to minimum 6–7 tys. zł. W przypadku transkobiet ceny nie schodzą poniżej 10 tys. zł. Stosunkowo najtańszy zabieg – usunięcie jabłka Adama – to kolejne 4 tys. zł. Jeśli doliczymy do tego zabiegi feminizacji twarzy, czy to przy pomocy medycyny estetycznej, czy chirurgii plastycznej oraz stale ponoszone koszty hormonoterapii, to przestaje dziwić, że dla wielu osób ceny zabiegów są skuteczną zaporą przed ich wykonaniem. Zabiegi adaptacyjne związane z korektą płci nie są w Polsce refundowane. Ich koszt jednostkowo jest bardzo wysoki, natomiast ze względu na niewielką liczbę poddających się im osób, dla budżetu państwa nie byłby praktycznie żadnym obciążeniem. Fundacja Trans-Fuzja zabiega o wprowadzenie refundacji tych zabiegów (to jeden z postulatów całej społeczności LGBT – przyp. „Replika”), ale póki co sami musimy płacić. A ponieważ raczej każdy dysponuje tylko ograniczonymi środkami, to człowiek często stara się robić to, co da najbardziej widoczny efekt. Tego, co mamy w majtkach, nie widać – a nasze twarze czy biusty są oglądane są codziennie.

Penisy, waginy i poszukiwanie sensacji

Wśród innych powodów niewykonywania zabiegów sterylizacyjnych na narządach płciowych wymienić należy przede wszystkim akceptację własnego ciała w kształcie nadanym przez naturę. Po prostu nie każdy chce się sterylizować i pozbawiać tych narządów, które z racji swojej biologii ma od urodzenia. I już. Wiele osób transseksualnych myśli też o rodzicielstwie mimo przeprowadzanej korekty – dotyczy to szczególnie transmężczyzn, których rodzicielstwo w krajach wysokorozwiniętych zaczyna już być zjawiskiem normalnym, a w ostatnich latach zagościło także w Polsce (tak, tak).

Ważnym powodem, dla którego niektórzy rezygnują z operacji genitalnej jest strach przed nią samą i ewentualnymi skutkami nieudanego zabiegu. Operacje te są bowiem dość skomplikowane – w ich trakcie transkobietom wytwarza się pochwę i wargi sromowe z tkanki penisa zawiniętej do środka, a czubek penisa zostaje zachowany w postaci łechtaczki. Jeszcze bardziej skomplikowane są zabiegi wytworzenia penisa u transmężczyzn, które wiążą się z koniecznością przedłużenia cewki moczowej, co nie zawsze daje dobry efekt i bywa przyczyną późniejszych komplikacji i infekcji. Dlatego wielu transmężczyzn nie decyduje się na ten zabieg, zadowalając się odpowiednim uformowaniem łechtaczki powiększonej w wyniku przyjmowania hormonów do rozmiarów małego penisa. Do tego protezy jąder.

Nie brzmi to wszystko jak kaszka z mleczkiem, prawda? Tylko kompletnie niewyedukowani mogą twierdzić, że decyzja o korekcie płci może być… kaprysem.

Pozostałymi powodami są: względy zdrowotne (przeciwwskazania do sterylizacji i operacji na narządach) oraz względy seksualne (niektóre osoby transseksualne nadal chcą używać w tym celu tych narządów, w które wyposażyła je natura). Warto wspomnieć, że w przypadku transmężczyn operacja sterylizacyjna nie jest związana z operacją na narządach płciowych. Natomiast w przypadku transkobiet operacja polegająca na wytworzeniu waginy i pochwy wiąże się z usunięciem penisa i jąder jednocześnie. Jednak niektóre transkobiety wybierają tylko zabieg usunięcia jąder (w celu pozbycia się naturalnego źródła wytwarzania testosteronu), a zachowują penisa.

Z tego krótkiego przeglądu wynika, że nie ma jednego określonego schematu przeprowadzania korekty i zabiegów adaptacyjnych. Każda z osób transseksualnych sama decyduje o tym, co dzieje się w trakcie jej korekty i jak daleko ją posunąć. Dlatego sakramentalne pytania o to, czy mamy już „przerobione” to czy tamto zazwyczaj uznajemy za naruszenie zasad savoir-vivre’u. Są niegrzeczne, naruszają naszą prywatność i intymność, sprawiają, że czujemy się uprzedmiotowieni i sprowadzeni do wymiaru cielesnego z nieodłącznym kontekstem seksualnym. Tym bardziej, że padają zazwyczaj na samym początku znajomości. Niekiedy wynika to z niedostatku wiedzy o transseksualności i mylenia jej z innymi zjawiskami spod parasola transpłciowości. Czasem jest to niezdrowa ciekawość podszyta nutką szukania sensacji (czy interesuje cię człowiek, czy raczej tylko to, co ma w majtkach?). Krótko mówiąc, takie pytania nie powinny padać. A jeśli znacie (lub poznacie) jakąś transseksualną osobę i (za)przyjaźnicie się z nią, to z pewnością ona sama wam o wszystkim opowie. W stosownym momencie.

 

Tekst z nr 56/7-8 2015.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Kiedyś chłopak, dziś osoba

O niebinarności płciowej, o interpłciowości i o byciu znów singlem z Wiktorem Dynarskim, nową osobą prezesującą Fundacji Trans-Fuzja, rozmawia Edyta Baker

 

foto: Krystian Lipiec

 

Od 1 lipca jesteś nowym prezesem Trans- Fuzji.

Nie, nie prezesem, tylko osobą prezesującą.

A to jest jakaś różnica?

Formalnie nie ma żadnej, natomiast dla mnie jest to różnica znacząca, od dawna chciałem dokonać coming outu jako osoba niebinarna płciowo, a nie ma nic lepszego niż zrobienie tego przez oficjalne stanowisko! (śmiech)

Na czym polega bycie osobą niebinarną i co to dla ciebie znaczy?

To pozostawanie pomiędzy kobiecością a męskością w tym, co nazwalibyśmy kontekstem kulturowym i społecznym. Często zapomina się, że osoby niebinarne dokonują również procesu korekty płci, czyli tranzycji, tak jak ja. Tranzycja nie jest dostępna tylko dla tych osób, które czują się stuprocentowo kobietami lub mężczyznami. Ponadto poczucie własnej płciowości ewoluuje, czyli z pozycji myślenia o sobie jak o mężczyźnie można przejść po jakimś czasie do pozycji myślenia o sobie poza kategorią męskości. I ja jestem tego właśnie przykładem.

Trans-Fuzją kierowały już osoby cispłciowe, osoba transpłciowa, ale niebinarnej jeszcze nie było. Czy fakt, że taka osoba przejmuje ster będzie miał jakiś wpływ na politykę organizacji?

Sam nie mogę o tym decydować, widzę natomiast w naszej fundacji coraz większe otwarcie i zrozumienie dla zjawisk wychodzących poza typowe dla naszej kultury i języka reprezentacje męskości i kobiecości. Mam nadzieję, że w związku z moim nowym stanowiskiem uda się nam otworzyć na potrzeby osób queer i osób interpłciowych oraz nietranzycjujących osób transpłciowych, czyli takich osób trans, które nie chcą lub nie mogą przejść procesu korekty płci. Jako nowej osobie prezesującej zależy mi przede wszystkim, by działania Trans-Fuzji trafiały do osób, których tożsamość, ekspresja czy inny status odróżniają je od cispłciowej społeczności bez względu na to, w jaki sposób decydują się definiować.

Co w takim razie zmieni się w Fundacji Trans-Fuzja pod twoim kierownictwem?

Trans-Fuzja ewoluuje z organizacji, która została stworzona przez grupę znajomych w celach samopomocowych, w profesjonalną organizację pozarządową. W związku z tym mamy dużo pracy nad zmianą naszych struktur i funkcjonowania wewnętrznego. Dla osób spoza organizacji oznacza to przede wszystkim poszerzenie naszej działalności związanej ze wsparciem osób transpłciowych i ich bliskich. Chcemy również oczywiście kontynuować działania na rzecz zmian w prawie, ale także promować aktywności osób trans w rożnych dziedzinach. Myślę tu np. o kulturze, sporcie, rekreacji.

Zapowiadają się nowe formy wsparcia osób transpłciowych?

Od dawna dążymy do stworzenia systemu pomocy doraźnej, a nawet interwencji kryzysowej. Wspólnie ze Stowarzyszeniem Lambda Warszawa realizujemy teraz projekt hostelu interwencyjnego dla osób LGBT, który wkrótce powstanie w Warszawie. To zupełnie nowe przedsięwzięcie, w którym zmaterializują się nasze zamierzenia, o których realizacji od dawna myśleliśmy.

Ponadto chcemy rozwijać sieć grup wsparcia w większych ośrodkach miejskich – na razie funkcjonują one w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Gdańsku i Szczecinie oraz – to sukces ostatnich miesięcy – w Lublinie. Chcemy także stworzyć możliwości odbywania spotkań indywidualnych dla osób trans, które nie czują się na siłach lub z jakichś powodów nie mogą uczestniczyć w spotkaniach grup wsparcia, a mimo wszystko chcą porozmawiać z kimś, kto ma podobne doświadczenia. Mamy nadzieję, że spotkania indywidualne już wkrótce będziemy oferować nie tylko osobom trans, ale także interpłciowym oraz ich bliskim.

Już jakiś czas temu Fundacja Trans-Fuzja wpisała do statutu działalność na rzecz osób interpłciowych, czyli takich, które urodziły się zarówno z żeńskimi, jak i męskimi narządami płciowymi. Czy idą za tym jakieś konkretne działania?

Praca nad tematyką interpłciowości wzięła się z postulatu obecnego w projekcie ustawy o uzgodnieniu płci. Projekt ten proponuje zaprzestanie przymusowych operacji genitalnych na interpłciowych noworodkach, gdy operacje te nie są konieczne do ratowania życia. Chodzi o to, że obecnie, tuż po urodzeniu, lekarze arbitralnie przeprowadzają operację, rozstrzygając o płci genitalnej. Wprowadzenie zapisu uniemożliwiającego przeprowadzanie takich operacji wynikało z doświadczeń, jakie mamy ze współpracy z osobami interpłciowymi, które się do nas zgłaszały.

Temat ten jest jednakże kroplą w morzu potrzeb osób interpłciowych. Na całym świecie organizacje działające na rzecz osób trans mają tendencje do zawłaszczania tematyki interpłciowości i płciowej różnorodności, a my staramy się tego uniknąć. Trans-Fuzja nie może występować w imieniu osób inter bez ich obecności. Dlatego też naszym priorytetem na najbliższe lata będzie aktywizacja osób interpłciowych. Aktywizacja to jednak nie wszystko, bo chcemy też położyć nacisk na wewnętrzne szerzenie wiedzy o tej tematyce, tak aby nasz zespół psychologiczny i tworzona właśnie grupa prawna były przygotowane do udzielania pomocy również osobom interpłciowym. Jesteśmy bowiem świadomi, że aktywizacja nie jest obowiązkiem, a pomoc należy się każdemu. Podobnie zresztą sytuacja ma się z osobami queer i innymi osobami płciowo nienormatywnymi.

Wróćmy do działań rzeczniczych. Jakie są priorytety Trans-Fuzji?

Absolutnym priorytetem jest ustawa o uzgodnieniu płci, tj. wprowadzenie rozwiązań prawnych regulujących wszystkie aspekty tranzycji, który obecnie jest na etapie prac w nadzwyczajnej podkomisji sejmowej. Szczególnie ważne jest przywrócenie refundacji terapii hormonalnej i zabiegów adaptacyjnych związanych z korektą płci, które przed reformą systemu opieki zdrowotnej z 1999 r. były finansowane z budżetu państwa. Dodam, że przywrócenie refundacji było jedną z przyczyn założenia Fundacji Trans-Fuzja.

W trakcie prac nad ustawą o uzgodnieniu płci zdaliśmy sobie sprawę również z tego, jak ważna jest sprawa rodzin transpłciowych. Mam tu na myśli przede wszystkim wciąż obecne w Polsce wymuszanie rozwodu jako warunku uzgodnienia płci przez osoby, które są w związkach małżeńskich oraz brak rozwiązań prawnych, które uniemożliwiałyby tranzycjującym rodzicom odebranie praw rodzicielskich. Państwo polskie nie jest również przygotowane na rodzicielstwo osób transpłciowych, szczególnie tych, które już dokonały korekty. W Europie już obserwujemy transowy baby boom i to jest coś, co przyjdzie także do Polski. Nierozwiązany pozostaje nadal problem ujawniania transpłciowości w procesie adopcyjnym, do którego obecnie osoby chcące adoptować dzieci, są często zmuszane.

Te wszystkie plany pewnie da się wolniej lub szybciej realizować w obecnej sytuacji politycznej. Jednak wydaje się, że groźba zmiany w miarę korzystnego układu politycznego jest całkiem realna. Co wtedy?

Groźba zmiany układu politycznego jest całkiem realna, ale co masz na myśli, mówiąc, że obecny układ jest korzystny?

Mamy po raz pierwszy w historii wyoutowanych posłów: Annę Grodzką i Roberta Biedronia. Są w Sejmie ugrupowania i posłowie sprzyjający środowiskom LGBT. Są także posłowie w rożnych partiach, którzy nawet jeśli nie sprzyjają, to przynajmniej rozumieją potrzebę zmian prawnych.

Tak, to prawda, ale nasz główny postulat, czyli ustawa o uzgodnieniu płci wciąż nie jest, jak już wspomniałem, uchwalona. Ciągle nie ma też dobrego klimatu dla innych propozycji zmiany prawa, na których również skorzystałyby osoby transpłciowe. Mam tu na myśli chociażby proponowane zmiany w tak zwanej ustawie antydyskryminacyjnej i związki partnerskie, bo o równości małżeńskiej i adopcji dla par jednopłciowych trudno w ogóle obecnie myśleć. Nierozwiązane pozostają również kwestie mowy nienawiści i zbrodni z nienawiści motywowanej homo- i transfobią.

A czym zajmuje się nowa osoba prezesująca poza Trans-Fuzją?

 Czasem myślę, że powinienem trochę odpocząć od tematyki transpłciowości… Poza pracą w Trans-Fuzji jestem w trakcie pracy nad doktoratem, którego tematyka obraca się wokół doświadczeń przeżywania transmęskości w Polsce i na Słowacji. Na Słowacji zresztą spędziłem ostatnie dwa lata, gdzie przebywałem na stypendium, prowadząc badania do doktoratu. Do maja tego roku byłem współprzewodniczącym Transgender Europe, europejskiej sieci organizacji działających na rzecz osób transpłciowych. Współpracowałem także jako ekspert z Radą Europy i OBWE. I jak by tego było mało, prowadzę również bloga, który także poświęcony jest tematyce transpłciowości. Interesuje mnie też sprawa równości małżeńskiej w Polsce, dlatego przystąpiłem do Stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza.

Czyli cały czas transpłciowość.

No, dobrze… Od niedawna jestem znów singlem i opiekuję się fantastycznym psem, który zmienił moje podejście do aktywności fizycznej. Szczególnie bliskie są mi spacery – od kiedy wróciłem do Warszawy, często spotykam się ze znajomymi, aby przemierzać miasto na piechotę i odkrywać jego historię. W duchu obiecuję sobie, że gdy skończę doktorat, wrócę do pasji, które musiałem odłożyć na później. Szczególnie tęsknię za medycyną i astronomią. Nic mnie nigdy bardziej nie fascynowało niż ludzkie ciało i gwiazdy.

Tekst z nr 51/9-10 2014.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Być jak John (Shiloh), być jak Brad i Angelina

Połowa wiadomości z prośbą o pomoc, które otrzymuje Fundacja Trans-Fuzja, pochodzi od rodziców, których dzieci, najczęściej nastoletnie, ujawniają się ze swą transpłciowością

 

John (Shiloh) Jolie-Pitt w środku, za nim jego tata – Brad Pitt, obok dwaj bracia i babcia na premierze filmu „Niezłomny” wyreżyserowanego przez mamę Angelinę Jolie; mat. pras.

 

Shiloh Nouvel Jolie-Pitt, pierwsze biologiczne dziecko Angeliny Jolie i Brada Pitta, urodzone jako dziewczynka, wychowywane jest jako chłopiec, zgodnie ze swoim psychicznym poczuciem płci – informowały światowe media. Podkreśla się również, że rodzice akceptują tożsamość dziecka od pierwszych przejawów identyfikacji innej niż płeć biologiczna, które pojawiły się już w trzecim roku życia. Zwraca ją się do niego „John” zgodnie z jego prośbą. John, dziś ośmioletni, lubi nosić tylko męskie stroje – więc takie nosi. Angelina była ponoć zła na teściową, gdy ta obdarowywała Johna sukienkami.

Większość transpłciowych dzieci w Polsce nigdy nie będzie miała szansy realizować swojej tożsamości płciowej od tak wczesnego wieku. Postawy rodziców podobne do tych, które prezentują Brad i Angelina, to wciąż rzadkość. Pod koniec grudnia społecznością LGBT wstrząsnęła samobójcza śmierć 16-letniej Leelah Alcorn, która rzuciła się pod ciężarówkę. Po urodzeniu uznano ją za chłopca, nadano imię Josh. W liście pożegnalnym Leelah napisała, że czuje się dziewczyną odkąd skończyła 4 lata. Płakała ze szczęścia, gdy 10 lat późnej dowiedziała się, że na jej poczucie jest nazwa – transpłciowość – i że istnieją operacje korekty płci. Zrobiła coming out, na który rodzice, głęboko wierzący chrześcijanie, zareagowali bardzo negatywnie. Powiedzieli, że to tylko faza, a Bóg nie popełnia błędów. Odmówili zgody na tranzycie. Leelah nie zniosła czekania do skończenia osiemnastki. Chcę, by moja śmierć coś znaczyła. Doliczcie ją do samobójstw osób trans w tym roku. (…) Wszystko, co posiadam, przekazuję na organizacje działające na rzecz osób transpłciowych – zakończyła i podpisała się: Leelah Josh Alcorn. Matka nawet po jej śmierci pisała o „ukochanym synu”.

„Nic nie jest dla mnie tak ważne, jak bezpieczeństwo i dobro mojego dziecka” – mawiają często rodzice i opiekunowie. Czym jest zatem dobro dziecka? Według jakich kryteriów i przez kogo jest weryfikowane? Czyim dobrem kierują się najbliżsi, kiedy dziecko ma trzy, siedem, 10 lat – jego, czy może swoim? Czy nie pozwalając na swobodną ekspresję płciową własnych dzieci, rodzice rzeczywiście postępują zgodnie z dobrem i prawami dziecka, czy raczej – z własnym o nich wyobrażeniem?

Na tożsamość płciową, którą ma każdy, składają się dwa obszary: wewnętrzna tożsamość płciowa (z ang. core gender identity) oraz poczucie kobiecości lub męskości i odpowiednie do tego zachowania. Amerykański psychiatra i seksuolog profesor John Bancroft podkreśla, że wewnętrzna świadomość płciowa kształtuje się bardzo wcześnie – wiele dzieci już przed ukończeniem drugiego roku życia potrafi określić swoją płeć i związane z nią zachowania. Już w wieku pięciu lat, obserwując cechy charakterystyczne dla określonej płci, dzieci mogą wykazywać zachowania świadczące o niezgodności z płcią zdeterminowaną kulturowo (z ang. gender non-conformity).

Transpłciowości nie da się przeoczyć

Co wtedy? Czy trzyletniemu dziecku, które nie rozumie jeszcze otaczającego świata, można zaufać i pozwolić mu rozwijać się tak, jak nam na miarę swoich trzyletnich możliwości komunikuje? Agnieszka, matka transpłciowgo sześciolatka, zgłosiła się do Fundacji Trans-Fuzja pewna transpłciowości swojego dziecka. Transpłciowości nie da się przeoczyć. Jest rozpoznawalna już w wieku 2-3 lat, kiedy to dziecko zachowuje się bardzo naturalnie, wyraża siebie autentycznie. Nie sposób jej nie widzieć. Można jedynie nie chcieć widzieć – mówi. Te ostatnie słowa potwierdza Anna, matka nastolatka: Myślałam, że bierze przykład ze starszego brata, dlatego nie przejmowałam się tym.

Grupa psychologiczna Fundacji Trans-Fuzja od września 2012 r. wymieniła z osobami z całej Polski około poł tysiąca e-maili. Prawie połowa z nich to wiadomości od zatroskanych i zagubionych rodziców, których dzieci, najczęściej nastoletnie, ujawniają się ze swoją transpłciowością. Rodzice ci, jak sami podkreślają, są przerażeni, nie wiedzą, co zrobić, do kogo się udać po pomoc, z kim porozmawiać, jak wspierać dziecko w jego zachowaniach. Gdy zaproponuję im spotkania w biurze Fundacji, rozmowę telefoniczną lub przez Skype’a, czekam na moment ustalenia terminu. Po tygodniach milczenia wracam myślami do tych pozostawionych bez odpowiedzi wiadomości i zastanawiam się, jaką decyzję podjęli rodzice. Jak reagują, jak rozmawiają ze swoim dzieckiem, czy zdecydowali się pójść na konsultację do specjalisty seksuologa? W większości historii opowiedzianych mi przez rodziców – nie znam zakończenia. Ze smutkiem jedynie odbieram kolejne wiadomości od młodszej i starszej już młodzieży, która z rozpaczą pisze: rodzice trafili do psychologa, który twierdzi, że zachowanie dziecka świadczy o jego nieheteroseksualnej orientacji seksualnej, a nie o tożsamości płciowej. Psycholodzy ci czasem winą obarczają doświadczenie inicjacji seksualnej lub zaburzenia psychiczne. A rozwój identyfikacji płciowej, jak potwierdzają badania, nie jest zależny od wychowania lub wpływu grupy rówieśniczej.

Edukacja dotycząca transpłciowości jest konieczna dla całego społeczeństwa. Transpłciowość to obszar nie tylko trudny medycznie, ale także przynoszący wielopłaszczyznowe konsekwencje indywidualne i społeczne. Inaczej wygląda rozmowa z dzieckiem, które ma pięć lat, a inaczej – z tym, które ma lat 15. Rodzicom zazwyczaj jest bardzo trudno wspierać swoje transpłciowe dziecko, które zaczyna dojrzewać i widzi, że jego ciało nabiera kształtów innych od oczekiwanych, kiedy zaczynają rosnąć piersi, których się nie chce, kiedy pojawia się miesiączka lub kiedy trzeba zakładać sukienki, na które się nie może patrzeć. Co gorsza, dziecko, u którego do czasu pokwitania nie było widać tych zmian, mogło funkcjonować społecznie w roli, w której się czuje. A problem pojawia się wtedy, kiedy rówieśnicy, opiekunowie, wychowawcy i nauczyciele zaczynają zauważać te zmiany.

Przedszkola, szkoły i uczelnie wyższe nie są przygotowane na takie sytuacje. Dziecko do 18. roku życia społecznie funkcjonuje pod całkowitą kontrolą swoich prawnych opiekunów. I bez ich zgody, bez wsparcia, a także otwartości szkół nie będzie w stanie funkcjonować w miejscach, w których się uczy, zgodnie ze swoją tożsamością – mówi Edyta Baker, rzecznik prasowy Fundacji Trans-Fuzja, działającej na rzecz osób transpłciowych. Cały czas „walczymy” o dziecko Agnieszki i prawie już 18-letnie dziecko Hani. Szkoły nie tylko są nieprzygotowane edukacyjnie do rozmowy na temat transpłciowości. Przede wszystkim – a to w obecnej sytuacji najtrudniej jest zmienić – nie ma odpowiednich rozporządzeń, które pozwalałyby transpłciowemu dziecku funkcjonować zgodnie z jego tożsamością. Brak odpowiednich procedur budzi lęk wśród dyrekcji i nauczycieli – dodaje.

Ten błysk w oku

Bywa jednak, że szkoły same zwracają się o pomoc do Trans-Fuzji. Proszą o szkolenia, o warsztaty, o informacje o tym, jak mogą rozwijać się transpłciowe dzieci i jak należy im pomoc. Pomoc Trans-Fuzji to nie tylko rzetelna edukacja w zakresie transpłciowości, ale również uczenie otoczenia, jak wspierać i jak reagować na zachowania dzieci, aby optymalizować warunki do ich rozwoju i redukować stres, którego doświadczają.

Dziecko Agnieszki ma obecnie sześć lat. Nie jest tajemnicą (a argument ten jest dość często przytaczany przez przeciwników), że nie wiadomo, jak rozwinie się tożsamość transpłciowego dziecka, gdy wejdzie ono w wiek nastoletni. Nie wiadomo, czy John Jolie-Pitt, znany również jako Shiloh, jest rzeczywiście transpłciowy. Prognozowanie tego jest bardzo trudne, jeśli wręcz nie niemożliwe. Część z dzieciaków, które w dzieciństwie mówiły, że czują się płci odmiennej od metrykalnej, rozwijają w późniejszym wieku identyfikację zgodną z płcią biologiczną. Nie zmienia to jednak faktu, że większość z dorosłych osób transpłciowych deklaruje, że już we wczesnym wieku dziecięcym odczuwała przynależność do płci odmiennej od biologicznej. Najtrudniejszy moment, ten, w którym dziecko Agnieszki zacznie rozumieć, co się dzieje z jego ciałem, z reakcją i spojrzeniami otoczenia, jeszcze przed nimi.

Dziecko Hani ma prawie 18 lat – wkrótce będzie mogło wystąpić do sądu o zmianę dokumentów – jest po długotrwałej diagnozie i w trakcie leczenia hormonalnego. Pamiętam jak dziś, kiedy Hania pojawiła się w biurze Fundacji Trans-Fuzja. Towarzyszyła jej córka – onieśmielona, zawstydzona, obawiająca się kolejnych rozmów ze specjalistami. Nigdy jednak nie zapomnę tego błysku w oku, kiedy wspomniała, że rodzice zgodzili się, aby poddała się leczeniu hormonalnemu, a matka głośno zadeklarowała, że będzie ją wspierać, jak tylko może. I długo nie musieliśmy czekać na informacje od niej. Otoczenie rówieśników potrafi być okrutne. Młodzież przyjmuje wzorce zachowania od dorosłych, pojawiają się akty dyskryminacji, przemocy, złośliwości. Aby temu zapobiec, przeprowadziliśmy zarówno szkolenie antydyskryminacyjne, jak i indywidualne rozmowy z gronem pedagogicznym, ale do dziś Hania jest ostrożna w mówieniu o transpłciowości swojej córki – właśnie z uwagi na ryzyko, które związane jest z ujawnieniem.

Systemowy strach

Dzieci, młodzież, ale także dorośli, którzy w jakikolwiek sposób odbiegają od większości, zwykle są narażeni na brak zrozumienia, brak akceptacji, drwiny i ośmieszenia. To między innymi z tego względu rodzice nie reagują na jakiekolwiek przejawy transpłciowości ich dziecka – boją się, że zostanie mu wyrządzona krzywda, że zostanie samo, bez pomocy i przyjaciół. Pomimo że wypowiedzi do tego tekstu są anonimowe i z zachowaniem największego bezpieczeństwa, pierwszą reakcją rodziców na naszą prośbę o wypowiedź był niepokój i lęk przed tym, że zostaną zidentyfikowani. Lęk przed reakcją społeczeństwa, dalszego otoczenia, które nie wiedząc, czym jest transpłciowość, reaguje agresywnie. Tymczasem najważniejszy jest fakt, że osamotnienie, brak inicjatywy w kontaktach rówieśniczych, ewentualne słabe wyniki w nauce, nadużywanie alkoholu, sięganie po narkotyki czy myśli samobójcze nie wynikają z problemów, które są związane z trudem wychowawczym, ale zakorzenione są w systemie społecznym, w którym dziecko funkcjonuje.

Imiona występujących w tekście rodziców i dzieci zostały zmienione.

Izabela Jąderek jest psycholożką, edukatorką seksualną, wykładowczynią i doktorantką warszawskiej Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. Prowadzi konsultacje i terapie w gabinecie w Warszawie, prowadzi szkolenia i warsztaty. Współpracuje z Fundacją Trans-Fuzja, Fundacją Promocji Zdrowia Seksualnego, Stowarzyszeniem Akceptacja.

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Efekt Anny Grodzkiej?

W ciągu ostatnich 18 miesięcy wyszło więcej książek o tematyce trans niż przez poprzednie ćwierćwiecze

 

 

Wprawdzie twórczość literacka osób transpłciowych w Polsce oraz tematyka trans w polskiej literaturze to dwie różne sprawy, ale one obie do niedawna niemal u nas nie istniały. Nagle w ciągu ostatnich 18 miesięcy wyszło więcej książek o tematyce trans niż przez poprzednie 25 lat. Ich autor( k)ami są – za wyjątkiem Natalii Osińskiej – osoby trans. Jak wyjaśnić ten niespotykany boom? Owszem, cała społeczność LGBT powoli się otwiera, ale w przypadku osób trans, mamy do czynienia ze zmianą skokową. Czy to wydłużony w czasie efekt Anny Grodzkiej, której mandat poselski uzyskany w 2011 r., sprawił, że tematyka transpłciowości znalazła się w głównym nurcie debaty społecznej?

Jeśli osoba transpłciowa chwyta za pióro, to z reguły chce wykorzystać swój talent, by opisać własne zmagania z transpłciowością. To zupełnie zrozumiałe: „Przecież prawie nikt przede mną „tego” nie opisał” – to pewnie jedna z pierwszych myśli, które przychodzą do głowy autor(k)om. Powstają w ten sposób ciekawe dokumenty poszczególnych tranzycji i ten nurt na razie w literaturze tworzonej przez osoby transpłciowe dominuje. Pojawiają się też jednak wyjątki, które znamionują, że transpłciowi autorzy będą zaznaczać swoją obecność także na innych literackich polach.

Przed 2015

Pierwszą polską książką o tematyce trans są zapiski Ady Strzelec „Byłam mężczyzną” (Dom Wydawniczy Szczepan Szymański) z 1992 r. Na drugą trzeba było czekać ponad 10 lat: w 2005 r. pojawiła się powieść autobiograficzna Daniela Zamojskiego „Aleksandra Zamojska jest mężczyzną” (Lamba). Następna była autobiografia Anny Grodzkiej „Mam na imię Ania” (W.A.B. 2013). Do tego dodać należałoby jeszcze wydany przez portal www.crossdressing.pl zbiór twórczości literackiej (przede wszystkim opowiadań) osób transpłciowych „Namaluj mi wiatr” (Kabaret 2007) – i tak mamy komplet polskiej literatury tematycznie związanej z transpłciowością.

Wysyp

Dlatego też aż osiem pozycji, które wyszły w ciągu ostatniego półtora roku, można nazwać przełomem. Wymieńmy je chronologicznie:

  1. Marianna Klapczyńska, „Dzikie gęsi”, Witanet 2015,
  2. Kinga Kosińska, „Brudny róż. Zapiski z życia, którego nie było”, Nisza 2015,
  3. Maciej Loter, „Chłopiec w czerwonej sukience”, Videograf 2016,
  4. Lukrecja Kowalska, „Lukrecja w ciele Krzyśka”, Ridero 2016,
  5. Lukrecja Kowalska, „Opowieści rożnej treści”, Ridero 2016,
  6. Wujek Lucyfer, „Bądź sobą, pozbądź się presji”, Ridero 2016,
  7. Emilia Japońska, „Zrozumienie”, wydana własnym nakładem, 2016.
  8. Natalia Osińska, „Fanfik”, Krytyka Polityczna, 2016

Ten nagły urodzaj wzbudził sporą sensację w samym środowisku osób trans w naszym kraju, a i odbił się echem poza nim. Stało się tak m.in. za sprawą głośnego, nagrodzonego na wielu festiwalach filmu Karoliny Bielawskiej „Mów mi Marianna”, opowiadającego zawiłą, dramatyczną historię Marianny Klapczyńskiej. Na fali popularności filmu płynęły jej wspomnienia zatytułowane „Dzikie gęsi”.

Następnie za sprawą wydawnictwa Nisza głośno się stało o Kindze Kosińskiej i jej „Brudnym różu”. Przyznać trzeba, że Nisza poświęciła wiele energii promocji tej książki – i udało się. „Brudny róż” zebrał całą garść pozytywnych recenzji, a sama Kinga Kosińska zjechała Polskę ze spotkaniami autorskimi. Aż dziwne, że dysponując niemal równorzędnym materiałem, inne wydawnictwo – Videograf – nie promowało tak mocno książki Macieja Lotera – a było warto. Gorąco lekturę „Chłopca w czerwonej sukience” polecam.

Każda z powyższych pozycji to inna książka, inna opowieść, inna osobowość autora – łączy je natomiast zapis doświadczenia bycia osobą trans we współczesnej Polsce.

Gdyby przyjąć tylko literackie kryteria, palma pierwszeństwa należałaby się zapewne właśnie Kindze Kosińskiej i Maciejowi Loterowi – to bardzo sprawnie napisane (mimo że debiutanckie) autobiografie z elementami literatury psychologicznej, stworzone przez ludzi mających niewątpliwy talent pisarski, do tego dobrze zredagowane i profesjonalnie wydane. Już czekam na kolejne literackie wypowiedzi obojga autorów.

Zupełnie inny, zdecydowanie mniej literacki charakter mają wspomnienia Marianny Klapczyńskiej z jej niezwykle trudną, najeżoną przeciwnościami losu drogą (Marianna uległa częściowemu paraliżowi niedługo po przejściu procesu korekty płci), czy zapiski Lukrecji Kowalskiej niosące ze sobą spory ładunek emocjonalny przeplatany kronikarskimi notatkami.

Jeszcze czymś innym jest monolog Emilii Japońskiej, będący, jak przyznaje sama autorka, formą dyskusji z niezorientowanym w temacie czytelnikiem. Natomiast Wujek Lucyfer przedstawia swoisty poradnik – zdając relację ze swej tranzycji, analizuje własne refleksje, wyciąga wnioski, dzieli się nimi z czytelnikami i radzi, jak unikać błędów. Jeszcze inny „typ” reprezentuje „Fanfik” Natalii Osińskiej – to powieść napisana głównie z myślą o młodzieżowym czytelniku, w której główną postacią jest osoba trans. Proces jej samoakceptacji jest centralnym, ale nie jednym wątkiem fabuły.

Dajemy świadectwo

Wzrastająca liczba „trans książek” cieszy, bo jest najlepszym świadectwem tego, że osoby transpłciowe chcą mówić o sobie, o swych zmaganiach z tożsamością płciową i trudnej drodze, jaką przechodzą, by móc być sobą. W każdej z powyższych książek znajdziemy wstrząsające doświadczenia odbijania się o mur niezrozumienia, walki z własnym „ja”, prób spełnienia oczekiwań społecznych, a także przełamywania barier oraz, wreszcie, triumfu odwagi i bezkompromisowości w dążeniu do odzyskania siebie. Cała ta wyczerpująca „podróż” od odrzucenia własnej tożsamości płciowej, zaprzeczenia własnemu „ja” do pełnej samoakceptacji i zrozumienia siebie jest tak unikalna, że zarówno dla osób ze środowiska trans, jak i czytelników spoza, często mniejsze znaczenie mają walory literackie, a większe – ich wartość dokumentalna.

Autorzy inspirują się nawzajem. Kiedy napisałam pierwszą książkę, wiedziałam już, że będę chciała napisać coś jeszcze – „Brudny róż” Kingi Kosińskiej i spotkanie z autorką stały się dla mnie inspiracją do napisania drugiej części moich przeżyć związanych z tranzycją – opowiada Lukrecja Kowalska.

Książka Emilii Japońskiej powstała na bazie materiału stworzonego na konkurs literacki zorganizowany w ubiegłym roku przez Fundację Trans-Fuzja i Stowarzyszenie Tolerado. Forma jest ograniczona przez wymagania konkursowe – wyjaśnia Emilia – Najciekawsze mam dopiero do powiedzenia – dodaje i potwierdza, że już pracuje nad „czymś więcej”.

Jeszcze do niedawna publiczne mówienie o własnej transpłciowości było niemal nie do pomyślenia, a jeśli ktoś już się na to zdecydował, skrzętnie ukrywał prawdziwe dane i wizerunek (jak Ada Strzelec, która na zdjęciach w swojej książce występuje z zasłoniętą twarzą). I choć niektórzy jeszcze wciąż z różnych powodów ukrywają się pod pseudonimami (jak Emilia Japońska czy Wujek Lucyfer, którego pseudonim jest z rozmysłem budowaną marką), to nie brak też autorów w pełni ujawnionych, posługujących się autentycznymi danymi (Kinga Kosińska, Maciej Loter) i wizerunkiem (Lukrecja Kowalska, Wujek Lucyfer). Myślę, że tych materiałów będzie coraz więcej – uważa Wujek Lucyfer. Bo tak: jedna osoba napisała książkę i nic strasznego się nie stało, druga napisała i znów nic strasznego się nie stało. Jest coraz lepiej, więc myślę, że coraz więcej osób będzie pisało o sobie.

Biorąc pod uwagę literackie kryteria, palma pierwszeństwa należy się Kindze Kosińskiej za „Brudny róż” i Maciejowi Loterowi za „Chłopca w czerwonej sukience”

Trans i inne kwestie

W środowisku słychać o co najmniej kilku publikacjach w przygotowaniu. Z krążących pogłosek wynika, że możemy się spodziewać już nie tylko literatury związanej tematycznie z transpłciowością i radzeniem sobie z przeciwnościami, jakie niesie życie z nią. Wcześniej czy później któraś osoba transpłciowa napisze jakąś większą formę literacką zupełnie niezwiązaną z transpłciowością. Pierwsze zwiastuny już mamy: Lukrecja Kowalska wydała w minionym roku jeszcze jedną pozycję, właśnie taką: jej tomik „Dwa opowiadania” (Ridero 2016) poświęcony jest emocjonalnym związkom z ważnymi osobami w życiu autorki (dochód z książki Lukrecja przeznaczyła na wspieranie zwierząt w swej rodzinnej miejscowości).

Na wspomniany konkurs literacki Trans- Fuzji i Tolerado wpłynęły także prace odbiegające tematycznie od transpłciowości (publikacja pokłosia konkursu jest w przygotowaniu, a samo zwycięskie opowiadanie „Asfaltowa Madonna” Krystyny Ponder opublikowała „Replika” w numerze 62).

Warto też wspomnieć o opublikowanej kilka lat temu, niezwiązanej z transpłciowością książce znanego w społeczności transpłciowego blogera Marcina Rzeczkowskiego „Oswojenie tygrysa. Jak żyć z diagnozą trudnej choroby?” (Ekademia 2011).

No bo kto powiedział, że jeśli osoba transpłciowa bierze się za pisanie, to musi pisać tylko o swojej nienormatywnej tożsamości płciowej? Czekam na poczytnego trans autora/autorkę, który odniesie sukces, pisząc zarówno o transpłciowości, jak i poruszając inne kwestie.

Edyta Baker – transkobieta w trakcie korekty płci, transaktywistka, prezeska Fundacji Trans-Fuzja działającej na rzecz osób transpłciowych. Z zawodu – dziennikarka.

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Jak być mężem i mężem? Jak być żoną i żoną?

Z Kamilem Elkaderem, psychologiem Lambdy Warszawa i z Agatą Loewe, psycholożką Kampanii Przeciw Homofobii i Fundacji Trans-Fuzja, rozmawia Piotr Marek Wagner

 

Agata Loewe – psycholożka i seksuolożka Kampanii Przeciw Homofobii (kontakt: [email protected]) i Fundacji Trans-Fuzja, aktywistka na rzecz Pozytywnej Seksualności. Prowadzi również własną praktykę: www.agataloewe.com. foto: Agata Kubis

 

Przychodzą do was ludzie, mówią „nie chcę być homo” i proszą o pomoc?

KE: Nie. Z pewnością istnieje wiele takich osób, jednak one nie szukają pomocy w organizacjach LGBT. Tematyka samoakceptacji często się pojawia w toku terapii, jednak rzadko zdarza się jej kwestionowanie w sposób otwarty. To bardziej sprawa nieświadomego uwewnętrznienia negatywnych stereotypów na swój temat.

 AL: Mnie zdarzyło się parę osób, które pytały o zmianę orientacji, ale to jest zdecydowana mniejszość. Częściej już zgłaszają się takie osoby, które nie są pewne swojej orientacji i proszą o pomoc w rozwikłaniu tej zagadki. Na przykład chłopak mówi: „Bardzo podobają mi się męskie klaty, ale biusty też, natomiast nie wyobrażam sobie, bym mógł mieć do czynienia z czyimś penisem. Czy jestem biseksualny?” Albo: „Obejrzałem w sieci filmik porno z facetami i się podnieciłem. Czy to znaczy, że jestem gejem?” U podłoża takich pytań leżą zwykle jakieś konflikty kulturowe czy moralne.

Jaki jest najczęstszy problem, z którym osoby LGBT zgłaszają się po pomoc psychologiczną?

KE: Cierpienie nie ma orientacji seksualnej. Natomiast przyczyny tego cierpienia u osób LGBT czasem wynikają z odmiennych doświadczeń rozwojowych, z którymi osoby hetero nie muszą się borykać, a które przekładają się na złe relacje z bliskimi, brak stabilnego związku, depresję, lęki, myśli samobójcze.

Przykład?

KE: W okresie dorastania to poczucie bycia odmieńcem. Potem życie „w szafie”. Nawet jeśli z czasem ta szafa trochę się otwiera i kilka osób się dowie, to przed wieloma, często z najbliższego otoczenia, i tak ukrywa się orientację i dokonuje rozmaitych akrobacji z lęku przed odrzuceniem albo taką racjonalizacją, że najbliższym nie chce się dokładać zmartwień. To obciąża emocjonalnie i hamuje rozwój.

Rożny stopień wyoutowania często doskwiera parom jednopłciowym?

AL: To się cały czas przewija. Ludzie nie mogą się dogadać, bo w rożnych sytuacjach czują się swobodnie z komunikowaniem swej orientacji lub też czują absolutną konieczność, by ją ukrywać. Faceci się kłócą, bo „on mnie objął w autobusie. Tyle razy mu mówiłem, by tego nie robił”. To objęcie z reguły jest całkowicie niewinne, nikt by nie zwrócił na nie uwagi, pary hetero robią to ciągle w miejscach publicznych. Ale w tej parze jeden ma totalny imperatyw, by „nie być gejem”, chyba że we własnym domu, i nieustanie się kontroluje. Nie chce dawać „niewłaściwego sygnału” otoczeniu. A drugi nie ma takiego problemu albo ma, ale mniejszy – może by w autobusie chłopaka nie pocałował, ale objąć już może. To są niby drobiazgi, ale w dużych ilościach mogą złożyć się na poważny konflikt.

KE: Często rożny poziom wyoutowania doskwiera na przykład w czasie świąt Bożego Narodzenia, które w Polsce są bardzo rodzinne. Czy obie rodziny wiedzą o naszym związku i go akceptują? Jeśli możemy z partnerem/ką pojechać razem na święta, to sytuacja komfortowa, która nie zdarza się często. Zwykle trzeba się mocno zastanowić nad kolejną historią ukrywającą homoseksualny związek albo milcząco przyjąć fakt, że mój partner/ka nie ma wstępu do domu moich rodziców, nawet jeśli oni wiedzą o mojej orientacji, ale to temat tabu. A święta spędzane oddzielnie i dylematy wyboru partner/ka albo rodzina umniejszają wartość relacji, nie budują wspólnoty. „Siostra przyjechała z mężem i dziećmi, a ja jestem sam, chociaż też jestem od lat związku: czy mój związek jest gorszy?”

Zdarzają się osoby, które mówią, że nie zależy im na relacjach z rodziną?

AL: Tak, ale to jest racjonalizowanie istniejącego problemu. W ogromnej większości przypadków rodzice, niezależnie od orientacji syna/córki, są bliskimi osobami. Te relacje mogą być fatalne, czasem wręcz zerwane, ale to nie przychodzi bez konsekwencji. Na „wierzchu” można wzruszać ramionami, ale zwykle gdzieś głęboko tkwi obszar bólu i żalu.

Zgłaszają się do was pary?

KE: Oczywiście. Często z trudnościami z braku wzorców i ról dla par jednopłciowych. W hetero świecie są one wypracowane przez społeczeństwo. Nie zawsze satysfakcjonujące, jednak dają gotowe schematy i recepty, których uczymy się w toku życia z filmów, z otoczenia. A jak być mężem i mężem? Albo żoną i żoną? Trzeba mocniej pogłówkować i mieć naprawdę dobry pomysł na życie i związek.

AL: Zauważyłam, że pary hetero częściej dobierają się na zasadzie podobieństw – podobnego statusu społecznego, materialnego i tak dalej. Natomiast w związkach jednopłciowych, gdy znalezienie w ogóle jakiegoś geja czy jakiejś lesbijki w okolicy stanowi wyzwanie, „łapie się” często tę pierwszą poznaną osobę. Po jakimś czasie okazuje się, że oni czy one w ogóle do siebie nie pasują, właściwie zakochali się w sobie z… braku laku. Mają ogromną potrzebę miłości i bardzo mało możliwości znalezienia jej obiektu.

Dostrzegacie jeszcze jakieś różnice w stosunku do osób hetero?

KE: U osób hetero nie występuje problem niestabilności związku na skutek ukrywania jego istnienia albo zakłamywania charakteru łączącego dwie osoby. Na przykład dwie dziewczyny prezentują się własnym rodzinom jako przyjaciółki albo współlokatorki. Mogą mówić, że to bez znaczenia, ale to wpływa na sposób, w jaki same postrzegają swój związek. To umniejsza jego ważność. Często w toku terapii odkrywa się takie destrukcyjne przekonania i ich skutki.

AL: Bardzo brakuje też formalnego usankcjonowania związku – tego przypieczętowania – symbolu, jakim jest ślub. Ta możliwość jest parom homo odebrana.

KE: Osoby nieheteroseksualne częściej mają też niższe poczucie własnej wartości, co utrudnia im odnoszenie sukcesów i realizowanie własnych celów w życiu. Przejmują pogardę i uprzedzenia z otoczenia, zaczynają wierzyć, że są kimś gorszym i nie zasługują na miłość. To działa trochę jak samospełniająca się przepowiednia. Zamykają się w sobie, tworzą „pancerz ochronny”, nie oferują bliskości, więc i jej nie otrzymują. Często rzucają się w wir seksualnych doznań, jednorazowych przygód, odrzucają partnera, który chce się zaangażować. Nie chcę tu moralizować, ale bliskość to coś więcej niż seks. Szybki seks z jego intensywnymi doznaniami to czasem środek uśmierzający bol samotności. Na takim ciągłym haju można zupełnie uniknąć zajęcia się swoimi trudnościami.

Przychodzą osoby z rozległymi doświadczeniami seksualnymi, które nie wierzą, iż wśród osób homoseksualnych może zdarzyć się romantyczna miłość?

AL: Taki pogląd może wynikać z odrzucenia, z którym osoby homoseksualne mają do czynienia od dzieciństwa. W przypadku chłopców, bo np. nie przepadali za piłką nożną, a w przypadku dziewczyn – bo np. nie były fankami gimnastyki artystycznej – i takie postawy były źle postrzegane zarówno przez rodziców, nauczycieli, jak i rówieśników. Albo ojciec bez zahamowania wygłaszał homofobiczne opinie, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że słucha go homoseksualny syn czy córka.

KE: A potem jeszcze nasłuchali się o tym, że osoby homoseksualne nie są w stanie stworzyć trwałego związku. I jak tu uwierzyć w miłość?

Częściej przychodzą do was mężczyźni czy kobiety?

AL: Poł na poł.

KE: U mnie też.

A wiekowo – jaki jest rozkład?

AL: 90% moich klientów to są ludzie poniżej 35. roku życia. Osoby starsze nie szukają u mnie pomocy w ogóle.

KE: Zdarzyło mi się kilka osób po 50-tce. Ogromna większość to jednak ludzie bardzo młodzi. Przeszkadzają im problemy, to chcą je rozwiązać. Zdrowy odruch.

Przychodzą osoby transseksualne?

AL: Zdarzają się, ponieważ współpracuję z Fundacją Trans-Fuzja, ale jest ich zdecydowanie mniej niż osób LGB.

KE: Do mnie nie. Może mają tyle problemów z samym procesem korekty płci – proceduralnych, medycznych, prawnych, finansowych, że pomoc psychologiczna wydaje im się luksusem?

A osoby hetero?

AL: Tak. Na przykład ktoś bardzo młody, kto zaliczył fiasko w seksie hetero i wpadł w panikę. Albo rodzice, którzy podejrzewają albo już wiedzą, że ich dziecko jest homoseksualne. Pracuję też z parami heteroseksualnymi, które nie żyją w sposób heteronormatywny – np. praktykują poliamorię, tantry albo BDSM.

KE: Zdarza mi się prowadzić konsultacje dla rodziców albo rodzeństwa, którzy chcą dowiedzieć się, jak rozmawiać z dzieckiem, bratem, siostrą. Jak go/jej nie zranić, jak go/ją wspierać. Często takie interwencje mają miejsce, kiedy rodzina przypadkiem dowiedziała się o orientacji, sami zainteresowani natomiast jeszcze zaprzeczają albo unikają tematu.

Ilu osobom pomagacie w ciągu, powiedzmy, roku?

AL: W 2013 r. pracowałam z ponad 200 osobami. Czasem jest to kontakt na żywo, czasem tylko przez e-mail, szczególnie, jeśli dana osoba mieszka daleko od Warszawy.

KE: Jestem jednym z pięciu psychologów/żek Lambdy Warszawa i nie zdarzyło mi się jeszcze mieć niezapełniony grafik.

Najtrudniejsza sprawa, jaką się zajmowaliście?

AL: Trafiła do mnie kiedyś osoba, na którą zwaliło się tyle nieszczęścia, że zaczęłam odczuwać bol tej osoby, jakbym sama miała te same objawy. Bardzo trudne są też dla mnie listy pożegnalne, które dostaję z niemożliwych do zidentyfikowania adresów mailowych. Kilka w roku. Ludzie piszą, że skończą ze sobą z powodu homo- czy biseksualności. Być może to jest ich ostatnie, desperackie wołanie o pomoc. Na moją odpowiedź już nie odpisują. Nie wiem, co się z nimi dzieje. Chcę wierzyć, że nie odpisują, bo np. się wstydzą, ale jednak żyją.

KE: Zgłosił się do mnie mężczyzna, który zakochał się w chłopaku swojej córki. Co więcej, nie został odrzucony, coś tam się zadziało. To był człowiek w średnim wieku, który wcześniej nie miał żadnego homoseksualnego romansu. Czuł potworne poczucie winy, zażenowanie całą sytuacją i lęk przed tym, jak życie potoczy się dalej.

Czy orientacja seksualna terapeuty może mieć znaczenie?

AL: O mojej seksualności nie mówię, bo z założenia mam być „przezroczysta”, mam być lustrem, w którym pacjent odnajdzie rozwiązanie swych problemów. To o niego tu chodzi, a nie o mnie.

KE: Zgadzam się. Myślę, że wszelkie pytania o życie terapeuty warto omówić w toku spotkań. To może być znaczący wkład w zrozumienie tego, jakie obawy i motywacje wpływają na decyzje i wybory klientów.

Brakuje, waszym zdaniem, psychologów specjalizujących się w terapii osób LGBT?

KE: Czasem myślę, że brakuje wrażliwości na problemy i odczucia ściśle związane z funkcjonowaniem jako mniejszość. Ważne jest to, czy terapeuta, choćby nieświadomie, podziela przekonania o swoich klientach, czy nie ma kolizji wartości. Żeby albo umiał wziąć je absolutnie w nawias, albo nie podejmował się terapii osób, których życie w jakiś sposób kłoci się z podzielanym przez niego światopoglądem.

AL: Wielu psychologom przydałby się choćby trening antydyskryminacyjny, poznanie kultury LGBT, zaznajomienie się ze słownictwem. Ale widzę postęp. W zeszłym roku grupa ekspercka związana m.in. z Polskim Towarzystwem Seksuologicznym oraz Fundacją Promocji Zdrowia Seksualnego po raz pierwszy jednoznacznie stwierdziła, że orientacja seksualna jako taka nie może być poddawana terapii. To oświadczenie spóźnione o lata, ale jednak mały krok naprzód, prawda?

 

Kamil Elkader – psycholog, psychoterapeuta. Pracuje w zespole pomocowym Stowarzyszenia Lambda Warszawa. Prowadzi również własną praktykę: www.warsztatmozliwosci.pl  

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

DOBRO DZIECI – TAK, ALE WSZYSTKICH

Z MARKIEM WÓJCIKIEM, tatą 13-letniego transpłciowego Dawida, rozmawia Agnieszka Rynowiecka

 

Foto: Michał Ignar

 

13 lat temu urodziło się twoje pierwsze dziecko. Wiedziałeś, czy będzie chłopiec czy dziewczynka?

Nie, czekaliśmy. Było to dla mnie jednak obojętne – byłem szczęśliwy, że zostanę ojcem – bez względu na to, czy chłopca, czy dziewczynki.

A jak się dziecko urodziło?

To wyglądało na dziewczynkę.

I jakim była dzieckiem?

Bardzo spokojnym. Nie przeżywaliśmy żadnych kłopotów. Była normalnym, wesołym, wspaniałym, niesprawiającym problemów dzieckiem. Może teraz się zacznie… bo już jest nastolatkiem.

I teraz mówisz już o nim.

Tak, bo akceptuję syna totalnie, to trudno, abym mówił inaczej.

Od kiedy wiesz, że jest chłopcem?

Dowiedziałem się rok temu, jakoś zimą. Nie mam pamięci do dat… To był wieczór… Chyba skądś wracaliśmy… Odstawiłem dzieciaki do domu, do ich mamy i on zadzwonił, żebym wszedł jeszcze na górę pogadać. Posadził nas przy stole i z trudem, ale powiedział, że jest Dawidem.

Jaka była twoja pierwsza myśl, pierwsza reakcja?

Miałem dużo myśli… Trudno powiedzieć, że coś było pierwsze. Pomyślałem, że można było się tego spodziewać. Od dawna ja i nawet znajomi mówiliśmy między sobą, że z tej córki to będzie lepszy ojciec niż matka. Od kiedy pamiętam Dawid zawsze chodził w spodniach, wspinał się po drzewach. Po tym jak się wyoutował, to kolejne klocki się ułożyły. W ostatnie wakacje nie chciał się za bardzo rozbierać na plaży, kiedyś lubił plażować a nagle wolał siedzieć i czytać książkę niż pływać. Np. jak wybierał kostium kąpielowy, to wybrał taki na maxa zabudowany, luźny, chyba z dwa numery za duży, taki, który absolutnie nie podkreślałby jego dziewczęcych kształtów. Nigdy nie lubił się przytulać, ale od okresu dorastania to się jeszcze nasiliło.

Więc dla ciebie nie był to szok ani zaskoczenie?

Oczywiście, że to była poważna sprawa… Było trochę zaskoczenie… Czułem też radość, że zdecydował się o tym powiedzieć, że nie miał obaw. Nie miałem wątpliwości dotyczących niego… Raczej miałem – i w sumie tak jest do teraz – obawy, jak świat go odbierze.

Trudno było się przestawić na Dawida?

Stopniowo w ciągu miesiąca chyba udało mi się całkowicie przestawić. Na początku Dawid powiedział (chyba chcąc ułatwić mi sprawę), że to nie ma dla niego tak wielkiego znaczenia.

Więc sam się przestawiłeś? To była twoja decyzja?

Dawid wykazywał zrozumienie co do moich pomyłek. Powiedziałem mu: „Słuchaj, tyle lat mówiłem *deadname* więc teraz wiesz… Mogę się mylić.” I on to zrozumiał.

Jakie kroki podjęliście po jego coming oucie?

Mama Dawida się w to bardziej zaangażowała, to fenomenalna kobieta. Postawiła na jak najszybszą diagnozę. Też jak czytaliśmy historie, do czego może prowadzić wstrzymywanie dziecka, do jakich tragedii dochodzi, to chcieliśmy zrobić wszystko, żeby te ryzyka zminimalizować. W tej chwili syn już bierze testosteron.

Od kiedy?

Od wakacji, od lipca.

Zmienia się?

Głos głównie mu się zmienił.

I jak tobie z tym głosem?

Zaczyna być taki wkurzający jak nastolatka w tramwaju (śmiech), skrzeczący, chodzi jakby był przeziębiony. Jesteśmy kilka dni przed mastektomią. Bo skoro jest diagnoza i wykluczono wszelkie zaburzenia mogące dawać podobne objawy, to trzeba działać, bo on męczy się w tym binderze. Staramy się zrobić wszystko, żeby mu to życie ułatwić.

Część osób potrzebuje przejść żałobę po córce czy synu. Rozumiem, że ty nie, że ty podchodzisz do tego tak, że to jest ciągle twoje dziecko.

Dokładnie tak jak mówisz – to jest ciągle moje dziecko, które kocham.

Nie miałeś wyobrażeń, jaki Dawid będzie jak dorośnie, jak będzie wyglądać jego życie?

Nie, nie płakałem za tym, że nie poprowadzę córki do ołtarza w białej sukni. Tak naprawdę to w ogóle nigdy nie spodziewałem się zobaczyć jej w białej sukni. Jeśli już, to całe to wesele wyglądałoby jak impreza rockowa z ludźmi ubranymi jak na koncercie. Żartuję sobie, ale nie miałem – ani ja ani jego mama – takich wyobrażeń.

Po prostu widzieliście go takim, jakim on jest.

Tak, bo to było spójne. Dla mnie wiele się nie zmieniło – pozwoliło tylko uporządkować to, co dostrzegłem wcześniej.

Jak rozmawiam z ojcami dzieci trans płciowych, to oni podkreślają, jak ważna jest dla nich diagnoza, albo samodzielność dziecka, żeby np. było pełnoletnie. Ty masz inaczej?

Dla mnie też ważna była diagnoza, ale nie najważniejsza. Jestem przekonany, że 13-latek doskonale wie, kim jest, nie jest tak, że magicznie samoświadomość zyskuje się po 18. urodzinach.

A co było najważniejsze?

To, że mi się wszystko ułożyło w jakąś całość, że to trwało… Trwało w zasadzie od jego urodzenia. A diagnoza była ważna, aby ktoś to potwierdził. Bo to jest poważna sprawa… Mówimy o bardzo inwazyjnych zabiegach, potem operacjach. Wolałbym się nie pomylić. Człowiek jest skomplikowany i różne rzeczy z wielu czynników mogą wynikać. Oczywiście mogło być tak, że w grę wchodzą jakieś zaburzenia psychiczne, które powinno się zlikwidować, a nie im przyklaskiwać. Ja też nie jestem za tym, żeby zgadzać się na wszystko, czego chce dziecko. Uważam, że rodzic po to jest rodzicem, aby być odpowiedzialnym za swoje dziecko, więc po prostu trzeba je odpowiednio prowadzić.

Dawid ma szczęście. Nie każdy tak łatwo to akceptuje.

I stąd moje największe obawy… Nie chodzi o Dawida, tylko o świat dookoła.

Czujesz się tatą walczącym? Nie… Ja nie jestem jakoś ekstrawertyczny. O intymnych sprawach mówię głównie bliskim, rodzinie, znajomym. Na szczęście nikt nie miał z nami problemu. Oczywiście część rodziny martwiła się, na przykład moja mama, ale nie protestowali.

Dawid jest w szkole podstawowej. Funkcjonuje tam jako Dawid?

Tak. Bardzo sprawnie to poszło. Nie były potrzebne jakieś specjalne inicjatywy. Choć teraz zmieniliśmy mu imię na neutralne, więc legitymacje czy świadectwa będą lepiej wyglądać. Ale w szkole funkcjonuje jako chłopiec. Wszyscy przyjęli to dobrze, nauczyciele, dzieci w klasie.

To cię nie zaskoczyło? W końcu powiedziałeś, że twoją głowną obawą było, jak świat to przyjmie.

Tak, często jestem zaskoczony, że w wielu miejscach ludzie przyjmują to, jak ktoś się czuje, bez posądzania o chorobę psychiczną. Tym bardziej, że przecież transpłciowość nie jest powszechnym tematem. Nie często można się z nim spotkać w życiu. A ludzie to przyjmują. To mnie bardzo pozytywnie zaskakuje. Szkoła, moi znajomi… Wszyscy przyjęli to bardzo otwarcie. Oczywiście to też nie jest tak, że miesiąc temu widzieli wystrojoną dziewczynkę, a teraz widzą zbuntowanego chłopaka. Obserwowali go, więc może też nie byli zaskoczeni, ale mimo wszystko to pozytywne, że tak dobrze to przyjęli.

Mniej się o niego boisz teraz po tych reakcjach?

Nie.

Nie? Coś cię szczególnie niepokoi też w kontekście naszej polskiej rzeczywistości?

Szczucie. Np. na tzw. ideologię LGBT. Niepokoję się, że społeczeństwo daje się tak łatwo sterować, że wystarczy wskazać jakąś ofiarę i ludzie nie zastanawiają się nad merytoryczną argumentacją, nie myślą, dlaczego mamy być przeciw, że nie ma to żadnego pokrycia w faktach, ale sprzeciwiają się np. osobom LGBT. To nie jest tak, że ja jestem jakimś fanem np. marszów równości, bo nie jestem, nie chodzę na nie, nie muszą mi się podobać… Ale czemu od razu mam się im sprzeciwiać?

Ludziom trudno zaakceptować inność, której nie rozumieją.

Dokładnie.

Jesteśmy świeżo po wyborach, mamy propozycje np. dotyczące zakazu prowadzenia edukacji seksualnej w szkołach.

No tak… To jest dla mnie przerażające. Pamiętam, jak ja byłem w podstawówce i wówczas nauczyciel np. biologii czy wychowawca rozmawiał z nami o seksie z własnej inicjatywy i nikt z tym nie miał problemu.

Była to odpowiedź na oczekiwania uczniów.

Chodziło też o to, by dzieciaki oswoić z pewnymi rzeczami. Wytłumaczyć, że prezerwatywa to nie jest tylko taka „śmieszna rzecz”, że to może jednak w czymś pomóc. I to było normalne. Nawet nie były potrzebne podręczniki. Dobrze jednak, że takie podręczniki powstają i demonizowanie tego wydaje mi się dziwne. Ciekawe, czy ktoś z przeciwników tych materiałów, tych lekcji, przejrzał je, zapoznał się z tym, co zawierają. Może dochodzić do tego, że zaczniemy cenzurować podręczniki do biologii, bo pokazują genitalia. Kompletna bzdura.

Z twojej perspektywy widać, że społeczeństwo jest gotowe na zmiany, ale polityka nie jest. Może to kwestia tego, że mieszkamy w Warszawie, w „bańce”?

Nie wiem, ja pochodzę z małej miejscowości pod Opolem i tam też moi znajomi natychmiast zaakceptowali Dawida.

Wydaje ci się, że niektórzy chcieliby cofnąć tą otwartość ludzi?

Tak i przeraża mnie to, że część społeczeństwa temu ulega.

Boisz się, że Dawid mógłby stać się ofiarą propagandy przeciw „ideologii LGBT”?

Owszem, Dawid żyje na tym świecie i słyszy przecież może nawet więcej ode mnie. Nie chciałbym, aby słyszał pewne rzeczy, które padają w TV czy radiu. Nie chciałbym, aby słyszał, że jest elementem tęczowej „zarazy”.

Boli cię to?

Jasne. A skoro mnie boli, to pewnie jego jeszcze bardziej.

Masz pomysł czemu tak jest? Czemu ludzie dają się tak sterować, tak zastraszać?

Pewnie potrzebują wroga.

Tylko czemu tym wrogiem mają być nasze dzieci?

Tak… i też jestem zdziwiony, że sama społeczność LGBT jest podzielona. Przecież tu nie chodzi o osoby LGBT, tylko o zwykłe, każdemu przysługujące prawa człowieka. Nie musimy walczyć o dzieci trans, o dzieci homoseksualne. Ja bym chciał, abyśmy po prostu walczyli o dobro dzieci. Wszystkich dzieci. Chodzi przecież o to, aby każdy się dobrze czuł niezależnie od wieku, płci, orientacji. Po co ludzi straszyć tęczową zarazą?

A co byś powiedział takiemu przestraszonemu, który boi się tęczowej „zarazy”, „potwora” gender?

Nie wiem, co bym mógł mu powiedzieć, bo jeśli ktoś przytacza argumenty o chorobie psychicznej, o ideologii, to jest to tak oderwane od faktów, od wiedzy medycznej, w ogóle od współczesnej wiedzy, że trudno z tym dyskutować. Jeśli ktoś nie przyjmuje argumentu, że nie może być fanaberią chęć przecierpienia przez te wszystkie zabiegi medyczne… to jak mam go przekonać? Jak słyszę o „homoterrorze”, to mnie to z jednej strony przeraża, że ktoś to wymyślił, a z drugiej strony – śmieszy.

Znam kilka osób homoseksualnych, które się przede mną wyoutowały, znam kilka, które nie, chociaż wiem, że są i tylko przykro mi, że nie mają odwagi lub że mi nie ufają na tyle, by o sobie powiedzieć – ale nigdy żadna z nich mnie nie nagabywała ani nie zastraszała, nie terroryzowała!

Duża część ludzi wydaje się mieć już tak pomieszane w głowie, że nagle problemem staje się w szkole czy przedszkolu tęcza, która wisi tam od lat, ale teraz jest to kwestia sporna. Z drugiej strony myślę, że pójście na noże do niczego dobrego nie prowadzi, a może nawet prowadzi do ofiar.

A co tobie pozwoliło, by się tak otworzyć na inność?

Z domu chyba tego nie wyniosłem. Może trafiałem na dobrych ludzi po drodze, znajomych.

Jak widzisz przyszłość Dawida?

Widzę go jako swojego syna. Chcę, by był szczęśliwy i będę go w tym wspierał niezależnie od tego, czy będzie kierowcą autobusu czy programistą. Trudno dać taką gwarancję, ale zawsze może być bardziej szczęśliwy niż mniej. A wspieranie go w

tym, by był sobą, to właśnie krok, by był bardziej szczęśliwy.

Wiesz, czego chce Dawid?

Dawid w kontekście tego, co się dzieje, myśli o tym, aby wyjechać z kraju.

Już w tak młodym wieku o tym myśli?

Sam o tym myślę i najchętniej sam bym z nim wyjechał.

A co ciebie by uszczęśliwiło?

Żeby ludzie poszli po rozum do głowy, żeby nikogo nie krzywdzili. Chciałbym, by rzeczywistość nie bolała mnie czy mojego dziecka.  

 

Tekst z nr 82/11-12 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

SPIS TREŚCI #60

okladka_60„Replika” – dwumiesięcznik społeczno-kulturalny LGBTQ, numer 60 (marzec/kwiecień 2016)

Do przeczytania w numerze 60:

Na naszej okładce Jan ReszkaAdam Stępiński, dwaj spośród kilkudziesięciu uczestników projektu Lambdy Warszawa dla homo/biseksualnych seniorów/ek. W wywiadach Mariusza Kurca obaj panowie opowiadają o samym projekcie, ale przede wszystkim o swoim życiu – o małżeństwach, przez które przeszli, zanim zaakceptowali własną homoseksualność, o romansach młodzieńczych i romansach wieku średniego i o uprzedzeniach, z którymi stykali się na co dzień.

Równość Małżeńska Miłość Nie WykluczaPrezent dla prenumeratorów/ek:

Publikacja „Równość małżeńska” wydana przez Stowarzyszenie Miłość Nie Wyklucza.

 

 

Do przeczytania w numerze 60:

Wywiady:

  • „Tysiące historii miłosnych”, „Zdobędę Kilimandżaro” – wywiady z Janem Reszką i Adamem Stępińskim, uczestnikami projektu Lambdy Warszawa dla homo/biseksualnych seniorów/ek (czytaj dalej…);
  • „Proszę się nie bać” – mówi piosenkarz i sojusznik osób LGBT Czesław Mozil w rozmowie Sergiusza Królaka (czytaj dalej…);
  • „Jesteśmy cierpliwe i wygramy” – mówią Barbara StarskaCecylia Przybyszewska w rozmowie Bartosza Pałochy (czytaj dalej…);
  • Holenderski działacz LGBT Kris van der Veen opowiada o tym, jak był prześladowany przez rówieśników w szkole, o swej pierwszej wielkiej miłości, o filmie, który nakręcił nt. rosyjskiej młodzieży LGBT oraz o pracy w COC – najstarszej organizacji LGBT na świecie. Rozmowa Mariusza Kurca.

Transakcje:

  • Kinga Kosińska o trudnym procesie akceptacji transseksualności oraz o procesie pisania autobiograficznej książki „Brudny róż”. Rozmowa Marty Konarzewskiej (czytaj dalej…);

Opowiadanie:

  • W dziale literackim przewrotne opowiadanie Bartosza Żurawieckiego „Orgia”.

Felieton:

  • „Bo czasem chce się do człowieka” Bartosza Żurawieckiego + rubryka „Dąsy i anonsy”, w której autor z przymrużeniem oka przygląda się ogłoszeniom z gejowskich portali randkowych.

Kultura:

  • Filmy: „Bulwar”, „Dyke Hard”, „Babka”, „Bogowie i potwory”, „Nakręć ze mną porno”, „Wspaniała rzecz”;
  • Książki: „Zakonnice odchodzą po cichu” (o swej głośnej książce pisze dla nas sama autorka – Marta Abramowicz), a także „O płci od nowa” (wyd. Uniwersytetu Gdańskiego), „Carska filiżanka” Michała Głowińskiego i „Wykluczeni” Artura Domosławskiego;
  • Muzyka: Maria Peszek, Elton John, Eurowizja 2016.

W numerze również:

  • Bartosz Żurawiecki o śmierci i życiu włoskiego homoseksualnego reżysera Piera Paolo Pasoliniego w przededniu premiery biograficznego filmu „Pasolini” z Willemem Dafoe w głównej roli;
  • „Aktorka i aktywistka” – portret Laverne Cox, pierwszej transseksualnej aktorki nominowanej do Emmy, telewizyjnego Oscara, kreśli Zuzanna Piechowicz;
  • „Desperacko poszukując Carol” – o amerykańskiej pisarce Patricii Highsmith, autorce m.in. powieści „Carol”, której adaptacja jest właśnie na ekranach kin, pisze Katarzyna Wajda.
  • „Przemoc motywowana homofobią” czyli 10 punktów o tym, co robić, gdy cię spotka, by nie stracić głowy i stanąć na nogi;
  • Mirka Makuchowska (Kampania Przeciw Homofobii) o uchwale Sądu Najwyższego, zgodnie z którą partner/ka w związku jednopłciowym może odmówić zeznań w sprawie karnej dotyczącej partnera/ki;
  • Julia „Maffashion” Kuczyńska dołącza do grona sojuszników/czek LGBT w ramach akcji KPH „Ramię w ramię po równość”;
  • Polski komiks „Super Lesba” Beaty Cymerman na wystawie SuperQueeros w berlińskim Schwules Museum;
  • Agata Chaber, prezes KPH, o tym, co KPH już zdążyła zrobić w 2016 r;
  • Vyacheslaw Melnyk o publikacji „Lekcja równości. Jak prowadzić działania antydyskryminacyjne w szkołach?”;
  • W „Czajniku” siostry Wachowskie, Olly Alexander, Sam Smith oraz Sarah Paulson & Holland Taylor.

Wysyłka numeru od 23 marca br.

Foto na okładce: Agata Kubis

Sukienki to była tragedia

Z Elżbietą Dynarską i z Jackiem Dynarskim, rodzicami transseksualnego Wiktora, rozmawia Agnieszka Rynowiecka.

Elżbieta DynarskaElżbieta Dynarska: Wiktor miał 12 lat. Pamiętam ten dzień. Akurat wieszałam pranie, a on podszedł i powiedział, że nie chce być dziewczynką. Szoku nie było żadnego. Odpowiedziałam, że chłopcem byłby kobiecym, bo ma długie rzęsy – i na tym się skończyło. Nie przywiązywałam do tego wagi, bo to nie było powiedziane dramatycznie i nie zabrzmiało dramatycznie.

Wchodził w wiek dojrzewania. Zawsze dużo ze sobą rozmawialiśmy, więc to było naturalne, że mi mówi różne rzeczy. Zawsze dostawał odpowiedzi na wszystkie pytania. Jego tranzycja to był proces długotrwały. Nic nie działo się z dnia na dzień. Np. gdy szedł na bal gimnazjalny, to powiedział, że ostatni raz zakłada sukienkę. Pantofelki też były jego zmorą, trudno było dostać numer 41. Kilka lat trwało, zanim zaczął obcinać włosy na krótko. Mnie to nie dziwiło i kiedy zobaczyłam, że obwiązuje swój biust – a po naszej linii żeńskiej miał ten biust spory – to mu kupiłam gorset, żeby miał wygodniej. W końcu powiedział stanowczo, że jest pewien – chce być mężczyzną. Ustaliliśmy że nic nie zrobi, póki nie będzie pełnoletni, a właściwie, póki nie skończy liceum.

I co wtedy zrobiliście?

Poszliśmy do psychologa, który okazał się idiotą. Powiedział do Wiktora, że jest gruba, koledzy się z niej pewnie śmieją i to pewnie dlatego źle się czuje we własnej skórze.

Jacek DynarskiJacek Dynarski: Mnie Wiktor o sobie wprost powiedział dużo później. Odbyło się spotkanie we trójkę. Podejrzewałem, że Wiktor zmierza w jakimś kierunku, ale powiem pani szczerze, stawiałem na homoseksualność. Tymczasem chodziło o zmianę płci. Później się dowiedziałem, że się bardzo denerwował, nie wiedział, jak zareaguję. Byłem zaskoczony. (…)

Wiktor był już wtedy dorosły. Miałem w głowie inny obraz niż też z dzieciństwa, czyli nietypowej dziewczynki. Informacja, że jest osobą transseksualną nie zawaliła mojego świata. Jedyne, czego od Wiktora oczekiwałem, to, by zbadał się psychologicznie, żeby ta zmiana była potwierdzona medycznie – i wtedy ma on moje pełne poparcie. A on już wtedy bardzo dużo wiedział na ten temat. Był świetnie zorientowany, miał kontakt ze środowiskiem LGBT, znał kroki, jakie osoba transseksualna musi przejść.

Z tego co pamiętam, to wygłosiłem nawet taki ojcowski komunikat w stylu: „Nie dlatego cię kocham, że jesteś dziewczynką czy chłopcem, tylko dlatego, że jesteś moim dzieckiem”.

 

Foto: Agata Kubis

Cały wywiad do przeczytania w „Replice” nr 58
spistresci