Być bardziej sobą. Abc medycznej tranzycji k/m

ANTON AMBROZIAK, dziennikarz oko.press, specjalnie dla „Repliki” pisze o tym, jak wygląda medyczna tranzycja k/m, czyli u transpłciowych mężczyzn. Zna ten proces z własnego doświadczenia

 

Foto: Paweł Spychalski

 

„Dwadzieścia lat temu, gdy przepłynął przez moje dojrzewające ciało, pogłębił mój głos, usłał moją twarz i klatkę piersiową włosami, wzmocnił moje kończyny, uczynił mnie mężczyzną” – tak o testosteronie w latach 80-tych pisał Lou Sullivan, amerykański pisarz, aktywista na rzecz osób transpłciowych.

Hormon uwikłany kulturowo

Jeszcze przed jego zsyntetyzowaniem (w 1935 roku) i wprowadzeniem do powszechnego użycia, testosteronowi przypisywano magiczne zdolności. W XIX wieku, opisywany jako żywotny „sok z jąder”, miał odwracać nieuchronne procesy starzenia, pobudzać seksualnie i podnosić na duchu. Zsyntetyzowany testosteron jest produktem tej samej rewolucji biotechnologicznej, seksualnej i płciowej, co tabletka antykoncepcyjna, Viagra i w zasadzie cała medycyna estetyczna (technika wielu operacji dziś uznawanych za plastyczne, w tym operacji genitaliów, szlifowana była na użytek weteranów wojennych).

W ostatnich 75 latach świat farmakologii wszedł tak głęboko w nasze życia, że „witaminy T” używają dziś wszyscy: dzieci, młodzież, kobiety, mężczyźni i ci, których płeć odbiega od oznaczonej przy urodzeniu. Robią to, by złagodzić dolegliwości (depresję, obniżenie nastroju, endometriozę), podkręcić obroty organizmu (wzrost masy mięśniowej, obniżenie głosu) lub odwrócić jego niedyspozycję (spadek libido). Coraz częściej terapia hormonalna jest nie tyle leczeniem czy interwencją w „chore” ciało, ile sposobem, by być bardziej sobą. I właśnie tak można rozumieć jej sens dla osób transpłciowych.

Pierwszym transpłciowym mężczyzną, który przyjmował tabletki z testosteronem w ramach terapii maskulinizacyjnej, był Michael Dillon. O jego pionierstwie mówi się także dlatego, że był on jednym z pierwszych trans mężczyzn, na których w latach 1946-1949 brytyjski lekarz Harold Gillies przeprowadzał operacje falloplastyki (uformowania penisa – przyp. red.). Mechanizm, który wypchnął Dillona na nagłówki światowych tytułów prasowych, niewiele różni się od tego, który obserwujemy dziś. Historie tranzycji najczęściej sprowadzają się właśnie do obrazowania procedur medycznych. Budzą fascynację i przerażenie, bo naruszają głęboko zakodowaną nieprzekraczalność naszej płciowości i granic skóry. Są widowiskowe, bo nie muszą skupiać się na zawiłej podróży, ale zaginają czas do „przed” i „po”.

Sprawę tranzycji z użyciem testosteronu dodatkowo komplikuje fakt, że jest on hormonem najsilniej uwikłanym kulturowo. Wszak do dziś w powszechnej świadomości jest uznawany za „chemiczny przekaźnik męskości”. Te odpryski widać też w historiach osób transpłciowych: spektakularne, dramatyczne, magiczne, intensywne, euforyczne, tylko na najwyższych obrotach. I nie twierdzę, że w tych historiach nie ma prawdy. Faktem jest jednak, że opowiadane są najczęściej z pozycji pierwszych miesięcy lub lat, gdy zmiany faktycznie są intensywne, a wszystko przeżywa się po raz pierwszy. Jest to w zasadzie proces dojrzewania, który wiele osób transpłciowych przechodzi, będąc dorosłymi. A to oznacza, że wkoło brakuje rówieśników, którzy tak samo jak my, z niedowierzaniem, ekscytacją, nadmierną uważnością, a czasem też niepokojem, śledzą zmieniające się ciało.

Ciężko odsiać, czy pewność siebie, której nabierasz w toku tranzycji, to efekt chemicznej substancji, czy fakt, że pozbyłeś się dysforii? A może to odprysk pozycji społecznej, którą teraz zajmujesz? Czy po 10, 15, 20 latach testosteron wciąż utrzymuje swój blichtr?

To nie jest szwedzki stół

Nie umiem mówić o tranzycji tylko technicznie. Tranzycja była, jest i będzie dla mnie procesem, który pozwolił mi być „bardziej” – przede wszystkim być bardziej sobą. Jest podróżą, która wciąż uczy mnie cierpliwości, pokory, odpuszczania i miłości do siebie. Ale to nie znaczy, że jest to podróż łatwa. Bywa burzliwa, alienująca, tak pochłaniająca, że na miesiące wyłącza cię z życia. Zdarza się, że budzi też nieracjonalne oczekiwania: seria iniekcji i interwencji medycznych nie sprawi przecież, że znikną wszystkie życiowe problemy, świat stanie się przyjazną wyspą, a ty będziesz kimś zupełnie innym.

Tranzycja medyczna nie jest też w końcu obowiązkowa. Część osób transpłciowych albo nie odczuwa dysforii płciowej, albo po prostu nie decyduje się na terapię hormonalną lub zabiegi. Ważne też, by pamiętać, że nie ma jedynej słusznej drogi tranzycji: każda jest indywidualna, a osoby transpłciowe mają prawo decydować, czy i które interwencje chcą podjąć.

Zastępcza terapia hormonalna (HRT) to jednak nie szwedzki stół: nie można dowolnie wybrać efektu, który otrzyma się po podaniu testosteronu. Chcesz mieć bujny zarost, ale brzydzą cię włosy na plecach? Marzysz o głębokim basie, ale martwią cię zmiany skórne? Niestety, to jak testosteron wpłynie na ciało, jest splotem działania hormonu i uwarunkowań genetycznych. Innymi słowy – można szacunkowo określić na linii czasu, kiedy wystąpią dane zmiany, ale ich nasycenie zależy od tego, jaki pakiet genów przekazali rodzice. Wiele osób transpłciowych spodziewa się, że efekt będzie natychmiastowy, nic tak nie uczy cierpliwości, jak tranzycja.

Pierwsze jaskółki, które można zaobserwować (1-3 miesiące), to zatrzymanie miesiączki, bardziej oleista skóra i obniżenie głosu. W tym czasie zaczyna też rosnąć łechtaczka i pojawia się zmiana, na którą wiele osób narzeka: zdecydowany wzrost libido (który ustępuje po czasie). Są też mniej przyjemne przypadłości, które mogą, ale nie muszą dopaść nowicjuszy: w pierwszych miesiącach często w organizmie zatrzymuje się woda. Wiele osób skarży się też na problemy z trądzikiem na twarzy, klatce piersiowej lub plecach.

Zarost na twarzy – Święty Graal tranzycji

Z czasem (pierwsze widoczne zmiany od 3 do 6 miesięcy) przybywa też owłosienia na całym ciele: bardziej kudłate stają się nogi, ręce, brzuch, czasem klatka piersiowa. Jednak za Świętego Graala tranzycji uchodzi zarost na twarzy. I tu znów nie ma co oczekiwać, że w pierwszych miesiącach uda się wyhodować gęstego wąsa i bujną brodę. Są szczęściarze, którzy cieszą się pełnym zarostem po roku czy dwóch od rozpoczęcia terapii hormonalnej, jednak większość na ostateczny efekt musi czekać 5 lat, a nawet dłużej. Najwięcej zależy od genetyki: jeśli mężczyźni w najbliższej rodzinie mają brodę i wąsy, można być spokojnym. Warto też spojrzeć na nich, by wiedzieć, jak duże jest ryzyko szybkiego wyłysienia. Z czasem większość osób przyjmujących testosteron z pewnością zauważy, że zmieniło się coś więcej niż struktura włosa. Najczęściej są one mocniejsze, ale rozkładają się zupełnie inaczej niż przed tranzycją: linia przesuwa się do tyłu i tworzą się zakola. Jeśli dodatkowo po umyciu głowy w dłoniach zostaje garść włosów, warto pomyśleć o wizycie u endokrynologa. Łysienie to na szczęście proces, który można opóźniać.

Testosteron odpowiada też za redystrybucję tłuszczu i zwiększenie masy mięśniowej: bardziej zarysowana szczęka, szerokie barki, mniej krągłości w biodrach, za to więcej tłuszczu w okolicach brzucha. Dla osób, które wiedzą, jak to jest regularnie zostawiać kałużę potu na siłowni, ale wciąż oglądać w lustrze chude ręce, testosteron będzie potężnym dopingiem. Oczywiście za rzeźbienie sylwetki i rozbudowę masy mięśniowej odpowiada zarówno trening, jak i dieta, ale plastyczność, którą potrafi nabrać ciało wspomagane „teściem” (slang zapożyczony od kulturystów) jest niesamowita.

W Polsce można przyjmować testosteron w żelu, który podaje się na skórę lub w postaci oleistej zawiesiny, którą wstrzykuje się domięśniowo. Żel stosuje się codziennie, za to częstotliwość iniekcji zależy od preparatu, a także organizmu: niektórzy będą przyjmować zastrzyki co tydzień, inni – co trzy miesiące. Lekarzem, który ustala dawki, jest endokrynolog. Najczęściej do przepisania hormonów potrzebne są dwa dokumenty: opinia psychologiczna i opinia psychiatryczna. Jednak tu wszystko opiera się na praktyce konkretnego lekarza. W Polsce brakuje bowiem nie tylko ustawy o uzgodnieniu płci, ale też standardu opieki medycznej dla osób transpłciowych.

Podwójne cięcie

„Topka” lub „Jedynka” to popularne wśród osób transpłciowych określenia podwójnej mastektomii (lub chętniej używanego przez osoby transpłciowe terminu: rekonstrukcji klatki piersiowej), czyli wycięcia gruczołów piersiowych. „Czy nie da się mniej inwazyjnie?” – to pytanie, które w ostatnich latach słyszałem najczęściej. W idealnej sytuacji, gdy gruczoł jest naprawdę mały, ma budowę tłuszczową, skóra nie jest obwisła, a sutki są dobrze umiejscowione i dostatecznie małe, można liczyć na to, że do maskulinizacji wystarczy porządny trening kulturystyczny. Testosteron z czasem obkurcza gruczoł piersiowy, ale zdecydowana większość osób i tak potrzebuje interwencji chirurgicznej.

Najbardziej popularną metodą jest podwójne cięcie (Double Incision) z przeszczepem sutków. Lekarze robią dwa nacięcia w poprzek klatki piersiowej (czasem aż pod pachy), a brodawki najczęściej zmniejszają i przesuwają wyżej. Po operacji zostają poprzeczne blizny, które z czasem blakną (szczególnie, jeśli je się rehabilituje i stosuje plastry silikonowe). Przeszczep sutków nie jest obowiązkowy: można poprosić, by go nie było. Część osób woli brodawki wytatuować, inni zupełnie z nich rezygnują.

Przy mniejszych gruczołach, elastycznej skórze i dobrym umiejscowieniu sutków możliwe są inne metody interwencji chirurgicznej. Najbardziej popularna jest metoda okołobrodawkowa: nacięcie robi się wokół brodawek, czasem wycina się nadmiar skóry wokół, można też zmniejszyć wielkość otoczki. Plusem tej metody jest oczywiście brak poprzecznych blizn i odzyskanie czucia w brodawkach, a wadą – dłuższa rekonwalescencja i dość wysokie ryzyko poprawek (możliwe, że zostanie nadmiar skóry lub tkanki tłuszczowej).

To nie jedyne metody operacji, które dostępne są w Polsce. Są też m.in.: Inverted T-anchor (dwie linie cięcia układające się w odwrotną literę „T” – od brodawki w dół i w poprzek klatki piersiowej ) czy Keyhole (półksiężycowe nacięcie przy sutku).

Po prawnej korekcie płci zabieg można wykonać na NFZ jako usunięcie ginekomastii, jednak większość osób decyduje się na prywatne kliniki, które specjalizują się w podobnych zabiegach. Operację można też wykonać prywatnie przed rozstrzygnięciem sprawy sądowej. Najczęściej wystarczy przedstawić skierowanie i/lub opinie (od psychologa i lekarza np. seksuologa). Niektóre placówki wymagają też co najmniej sześciu miesięcy terapii hormonalnej. Koszt zabiegu zależy od kliniki: najmniej w Polsce płaci się 6,5 tys. zł, najwięcej – ponad 20 tys. zł.

Podwójna mastektomia to rozległa operacja, którą wykonuje się pod pełną narkozą. Czas rekonwalescencji, bez powikłań, określa się na 4-8 tygodni. Szczególnie pierwsze dwa tygodnie, najważniejsze dla procesu gojenia, bywają wyjątkowo niekomfortowe. I nie chodzi o sam ból, ale zaciśnięcie w pasie lub kamizelce pooperacyjnej, zalecenie leżenia, ograniczenie ruchów (nie można podnosić rąk do góry, nie można dźwigać nawet stosunkowo lekkich przedmiotów), a także brak samodzielności w podstawowych czynnościach. Pełny proces gojenia (gojenie blizn, naciąganie skóry) trwa 12 miesięcy.

„Dwójka” i „Trójka”

Pod hasłem „Dwójki” kryje się kilka zabiegów: owariektomia (zabieg usunięcia jajników), owario-histerektomia (zabieg usunięcia macicy wraz z jajnikami), panhisterektomia lub histerektomia radykalna (zabieg usunięcia macicy wraz z jajnikami i górną częścią pochwy). Wiele osób decyduje się na zabiegi ze względu na dysforię, inni – ze względów zdrowotnych (szczególnie jajniki są tkankami obarczonymi najwyższym ryzykiem nowotworowym).

Histerektomia jest też niezbędna, jeśli ktoś myśli o „Trójce”. To zabieg, który polega na stworzeniu penisa. W metoidioplastyce wykorzystuje się do tego tkanki posiadanych narządów płciowych. W wielkim skrócie: uwalnia się łechtaczkę, by stworzyć z niej trzon erekcyjny, z warg sromowych tworzy się jądra, a cewka moczowa wbudowana jest w prącie. Za to falloplastyka do stworzenia penisa wykorzystuje tkanki pobierane z innych okolic ciała (najczęściej przedramię, czasem udo).

Na „Trójkę” wciąż decyduje się mało osób. Wyłączając tych, którzy nie mają takiej potrzeby, chodzi głównie o ryzyko powikłań, wielomiesięczną rekonwalescencję, efekty i pieniądze. Obydwie metody są oczywiście remedium na dysforię genitaliów. Metoidioplastyka pozwala na oddawanie moczu na stojąco, ale raczej nie pozwoli cieszyć się z seksu penetracyjnego (chodzi głównie o wielkość penisa). Za to falloplastyka to zabieg tak skomplikowany i wieloetapowy, że wycina ludzi z życia na wiele miesięcy, czasem lat. Ogromne jest też ryzyko powikłań. Nie wszyscy chcą też mieć dużą, widoczną bliznę po przeszczepie skóry, za to inni narzekają na niesatysfakcjonujące wizualne i/ lub sensoryczne efekty. Za metoidioplastykę trzeba zapłacić co najmniej 70 tys. zł, za to falloplastyka to koszt ponad 150 tys. zł. Obydwa zabiegi najlepiej wykonywać w klinikach zagranicznych.

***

Następnym razem, gdy ktoś zapyta was, kiedy “XY” przeszedł „operację zmiany płci”, będziecie wiedzieli_wiedziały, co odpowiedzieć.

W następnym numerze „Repliki” o tranzycji m/k, czyli u transpłciowych kobiet, opowie transpłciowa aktywistka Maja Heban.  

 

Tekst z nr 92/7-8 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

SPIS TREŚCI #68

„Replika” – dwumiesięcznik społeczno-kulturalny LGBTQ, numer 68 (lipiec/sierpień 2017)

replika_68_okladka

Na okładce:

Cztery aktywistki LGBT, lesbijki: Julia Maciocha (prezeska Wolontariatu Równości, organizatorka tegorocznej Parady Równości), Mirka Makuchowska (wiceprezeska Kampanii Przeciw Homofobii), Aleksandra Muzińska (członkini zarządu w Miłość Nie Wyklucza) oraz Marta Konarzewska, nasza redakcyjna koleżanka, publicystka, scenarzystka.

W środku numeru – debata tych czterech aktywistek o tym, dlaczego nie ma lesbijek w życiu publicznym.

W ciągu ostatnich lat nastąpił istotny postęp, jeśli chodzi o widoczność gejów w przestrzeni publicznej. Gej ma już dla przeciętnego Polaka konkretną twarz – Roberta Biedronia, Michała Piróga, Tomasza Raczka, Tomasza Jacykówa, Jacka Poniedziałka i innych. Nie ma natomiast nadal „polskiej Ellen DeGeneres”.

Z czego wynika taka sytuacja? Jak można jej zaradzić? Co ruch LGBT może zrobić, by pojawiła się polska Ellen i by lesbijki zyskały widoczność w życiu publicznym?

Julia, Mirka, Ola i Marta nie tylko odpowiadają na te pytania, ale swe odpowiedzi okraszają wieloma przykładami i anegdotami z własnego doświadczenia jako lesbijek i działaczek. Ich spostrzeżenia, szczególnie o tym, jak faceci funkcjonują w życiu publicznym, to po prostu kopalnia genderowej wiedzy w praktyce.

 

Prezent dla prenumeratorów/ek

Dla prenumeratorów/ek kod do obejrzenia za darmo filmu „Mężczyzna do wynajęcia” na outfilm.pl

 

Do przeczytania w numerze 68:

Wywiady:

  • „Faceci, zróbcie miejsce”debata aktywistek LGBT, lesbijek – Julii Maciochy (Parada Równości), Mirki Makuchowskiej (Kampania Przeciw Homofobii), Aleksandry Muzińskiej (Miłość Nie Wyklucza) oraz Marty Konarzewskiej („Replika”) – o tym, dlaczego nie ma lesbijek w życiu publicznym (czytaj dalej…)
  • „Nasza mama to anioł” Staszek i Paweł Bednarkowie są braćmi i są gejami. Staszek jest działaczem LGBT, właśnie skończył studia. Paweł jest super modelem, pracuje dla najsłynniejszych marek na świecie. W wywiadzie Mariusza Kurca zatytułowanym „Nasza mama to anioł” opowiadają o swych coming outach, o reakcjach innych na to, że obaj są homoseksualni oraz o swojej mamie Marzennie Latawiec, która też jest działaczką LGBT (czytaj dalej…)
  • „Z innej planety” Paweł Fusiek od prawie 30 lat mieszka w Niemczech. Od prawie 20 – występuje w Niemczech jako drag queen Paul A Jackson. Rozmowa Bartosza Żurawieckiego (czytaj dalej…)
  • „Męskości. Rozmowy o butch, cz. II” – z dziennikarzem Antonem „Ambro” Ambroziewiczem o byciu butch i o byciu trans chłopakiem rozmawia Marta Konarzewska (czytaj dalej…)
  • „Wszyscy jesteśmy fetyszystami” – z Wiolą Jaworską, psycholożką i terapeutką Instytutu Pozytywnej Seksualności rozmawia Mariusz Kurc;
  • „7 grzechów głównych Piotra i Pawła” – z parą młodych blogerów/vlogerów Piotrem i Pawłem rozmawiają Piotr i Paweł z portalu Outy.pl;

Opowiadanie:

  • „Delicje cioci Alicji” Ambrożego Rożka o niespotykanej miłości pewnej pani do apetycznych gejów.

Felieton:

  • „Bunt oportunistów” Bartosza Żurawieckiego

Kultura:

  • Teatr: tęczowy musical „Kinky Boots” w warszawskim Teatrze Dramatycznym
  • Filmy: „Serce z kamienia”, „Atomic Blonde”, „Jonathan”, „Odwet”
  • Książki: „Zbrodnia, której nie było” Andrzeja Selerowicza, „Lou Reed. Zapiski z podziemia” Howarda Sounesa, „Notatki samobójcy” Michaela Thomasa Forda

A poza tym:

  • „Heterosojusznicy, chodźcie z nami!” – wzywa Franciszka Sady, działaczka KPH, osoba hetero oraz inni nasi heterosojusznicy;
  • „Tęczowy Album Ślubny” – 18 polskich (lub w połowie polskich) par jednopłciowych, które wzięły śluby w krajach, gdzie jest już równość małżeńska;
  • „Jeśli to słyszysz, jeśli to mówisz” – kampania społeczna Lambdy Warszawa o domowej przemocy psychicznej skierowanej wobec osób LGBT;
  • Wojciech Śmieja pisze o biografii prywatnej Jerzego Andrzejewskiego (autorstwa Anny Synoradzkiej-Demadre), która ukaże się we wrześniu;
  • O tym, jak wygląda Pride Parade, czyli Parada Równości w Kanadzie, pisze Mariusz Kurc prosto z Toronto;
  • Tomasz Golonko, dziennikarz gazeta.pl i dział, w którym prezentujemy portrety prenumeratorów/ek naszego magazynu – tym razem Michał Kośmicki-Żórawski, sołtys Borkowa;
  • Wybory Mister Gay Poland 2017 – zwycięzcą został Kacper Sobieralski z Sopotu;
  • Miśki, czyli Bears of Poland, zachęcają do swojej organizacji;
  • Chaber, prezes KPH, o działaczach LGBT na festiwalach Open’er i Woodstock;

 

Wysyłka numeru od 26 lipca br.

Fot. na okładce: Adam Gut

Męskości. Rozmowy o butch, cz. II

ambro_6896_foto_Agata_KubisZ dziennikarzem Antonem „Ambro” Ambroziewiczem o byciu butch i o byciu trans chłopakiem rozmawia Marta Konarzewska;

 

Ja zacząłem akceptować rożne kobiece elementy swojej ekspresji dopiero gdy zaakceptowałem swoją transpłciowość. Mogę być kobiecy tylko jako trans chłopak, czyli w bardziej męskim ciele. Już nie zastanawiam się, czy siedzę dostatecznie „męsko”, dostatecznie w rozkraku, czy mocno ściskam dłoń na przywitanie i czy trzymam emocje na wodzy. Nie zastanawiam się, czy to okej i czy jakiś ruch mnie „zdradza”. Teraz męczy mnie – w sensie miłego natręctwa – coś zupełnie innego. Zastanawiam się raczej, jak będę czytany, gdy moje ruchy pozostaną bardziej delikatne, gdy splotę dłonie w jakiś „kobiecy“ sposób, zarzucę noga na nogę.

Czy to ja muszę zmieniać swoje ciało, czy może jednak społeczeństwo powinno zmienić myślenie o tym, co konstytuuje mnie jako mężczyznę?

Wciąż spotykają mnie normalizujące momenty, w których ktoś uporczywie stara się ustalić moją tożsamość. Osoby często się „mylą”, co wprawia je w zakłopotanie. Ostatnio, gdy zamówiłem taksówkę na żeńskie imię, taksówkarz uznał, że jestem nastoletnim chłopcem: „Ale miała przyjść pani a nie pan… A, rozumiem, mama ci zamówiła“. To są te przyjemne, zabawniejsze momenty, ale są też niemiłe i  niezabawne. Ekspedientki czy ekspedienci w sklepach żonglują „panami“ i „paniami“, próbując mi przypasować najwłaściwszą – według siebie – etykietkę. Albo ktoś pyta: „- To chłopak czy dziewczyna?”. „- Nie wiem – pedał jakiś”. Bywa, że czuję się zagrożony.

 

Fot. Agata Kubis

Cały wywiad Marty Konarzewskiej z Antonem „Ambro” Ambroziewiczem – do przeczytania w „Replice” nr 68

spistresci