Akt oskarżenia

Tekst: Piotr Mikulski

Opublikowany w grudniu 2021 r. raport „Sytuacja społeczna osób LGBTA w Polsce” Kampanii Przeciw Homofobii i Lambdy Warszawa to gotowy akt oskarżenia przeciwko PiS – pokazuje skutki brutalnej nagonki rządzących na ludzi LGBT+

 

Przypomnijmy chronologię

W lutym 2019 r. nowo wybrany prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, w wyniku wysiłków organizacji Miłość Nie Wyklucza, podpisał tzw. Deklarację LGBT. Zgodnie z zawartymi w niej postulatami w Warszawie miały powstać instytucje oraz polityki zwiększające poczucie bezpieczeństwa warszawianek_ ów LGBT oraz przybliżające ich, w miarę możliwości, do równego traktowania. Sukces aktywistów wywołał furię wśród prześladowców ludzi LGBT. To wtedy PiS, czując, że sprawę może wykorzystać do zmobilizowania swojego elektoratu, rozpoczął zmasowaną nagonkę – politycy w kampanii wyborczej zaczęli atakować i Trzaskowskiego, i społeczność LGBT, zaczęli nas odczłowieczać, próbując skrót LGBT sprowadzić do „ideologii”. Jarosław Kaczyński zaczął nami straszyć społeczeństwo, krzycząc do nas „ręce precz od naszych dzieci”. „Gazeta Polska” zapowiedziała dołączanie wlepek „strefa wolna od LGBT”, a samorządowcy z PiS zaczęli uchwalać „strefy wolne od LGBT”, które w szczytowym momencie objęły zasięgiem 1/3 ludności Polski. Na ulice miast wyjechały pogromobusy – busy oklejone hasłami straszącymi ludźmi LGBT, abp Jędraszewski zaczął „nauczać” o „tęczowej zarazie”, na Marsz Równości w Lublinie terroryści przynieśli ładunki wybuchowe, bp Wojda przed Marszem Równości w Białymstoku groził „non possumus – nie zgadzamy się” i nawoływał swoich wyznawców, by nie byli obojętni. Nie byli. Marsz spotkał się z niespotykaną dotąd agresją. Wielu uczestników zostało dotkliwie pobitych. W 2020 r. ubiegający się o reelekcję prezydent Andrzej Duda mówił na wiecu: „Próbuje się nam wmówić, że to ludzie. A to jest po prostu ideologia”. W sierpniu 2020 r. policja aresztowała aktywistkę LGBT Małgorzatę Margot Szutowicz, a spontaniczne zgromadzenie ludzi LGBT i sojuszników_czek stających w jej obronie brutalnie rozpędziła, urządzając pokaz tępej siły i zatrzymując w łapankach 48 osób. Nie było miesiąca bez doniesień medialnych o pobiciach ludzi LGBT na ulicach, w transporcie miejskim, nawet w ich mieszkaniach. Usłyszeliśmy o nowych samobójstwach (m.in. Milo Mazurkiewicz, Michał z Warszawy, Zuzia z Kozienic). To w takim czasie – w latach 2019 i 2020 – prowadzono badanie „Sytuacja społeczna osób LGBTA w Polsce”.

Wina prześladowców z PiS

Wyniki badania przerażają, szczególnie jeśli zestawi się je ze stopniowo poprawiającą się sytuacją osób LGBT w Polsce odnotowywaną w poprzednich latach. Pozytywny trend został zatrzymany przez PiS i rozochoconych neonazistów, kiboli czy fundamentalistów katolickich. Dziś, w wyniku prześladowań, masowo cierpimy na depresję, masowo rozważamy odebranie sobie życia. Masowo padamy ofiarami agresji, kalkulujemy, gdzie i kiedy możemy powiedzieć, że jesteśmy LGBT, żeby nie oberwać. Lawinowo spadło zaufanie do policji – służba powołana do obrony obywateli_ ek stała się zinstytucjonalizowanym oprawcą obywateli_ek LGBT, do rządu zaufania nie mamy w zasadzie żadnego, choć to akurat niewielka zmiana w por. do ubiegłej edycji z 2017 r. (wtedy brak zaufania do rządu deklarowało 96%, dziś 99%). Przełomowe są wyniki związane z doświadczeniem homo- i transfobii. Ludzie LGBT często mówią, że nie mają takiego doświadczenia, ponieważ wiążą je tylko z incydentami traumatycznymi, jak pobicie, oplucie/zwyzywanie na ulicy czy innymi formami agresji. Gdy tylko zmienimy nazwę (w badaniu homo- i transfobia nazwane zostały „mikroagresją”), okazuje się, że ofiarami homo- i transfobii padło 98% z nas – doświadczamy jej więc wszyscy i to nagminnie. Doświadczenie prześladowania za bycie LGBT to nasz chleb powszedni i nigdzie nie jesteśmy w stanie schować się przed mową nienawiści – ani w wielkich miastach, ani w bańkach akceptujących bliskich. W badaniu udowodniono, że doświadczenie homo- i transfobii zwiększa ryzyko wystąpienia myśli samobójczych. Ponieważ jest dla nas doświadczeniem masowym, niestety nie dziwi, że samobójstwo rozważa 55% z nas (wzrost z 45% w 2017 r. i 38% w 2012 r.). Co gorsza, w badaniu czytamy: „Bez względu na swoje cechy indywidualne, osoby mieszkające w powiatach, które ogłoszono »strefami wolnymi «, odznaczały się większym nasileniem myśli samobójczych niż respondenci_tki mieszkający w powiatach, gdzie takie uchwały nie zostały przyjęte”. Mają więc radni naszą krew na rękach. Podajemy za Atlasem Nienawiści: spośród wszystkich samorządowców_ czyń, którzy mogli głosować w sprawie stref, za ich wprowadzeniem, a zatem za intensyfikacją samobójstw osób LGBT w swoich powiatach, gminach i miastach głosowało 91% radnych z PiS, 100% radnych z Kukiz’15 i 49% radnych z PSL.

Wina tradycyjnych polskich rodzin

Podstawowa komórka społeczna, gloryfikowana przez PiS i Kościół ostoja społeczeństwa, czyli rodzina, okazuje się kolejnym prześladowcą ludzi LGBT w Polsce. To dlatego tak ważne jest powstawanie tzw. hosteli lub mieszkań interwencyjnych dla ludzi LGBT w wielu polskich miastach, to dlatego tak często mówimy o „rodzinach z wyboru” – czyli przyjaciołach, bo ludzie, z którymi łączą nas więzy krwi, zawodzą nas masowo i przyczyniają się do naszego cierpienia. 45% matek i 60% ojców nie wie, że ich dzieci są LGBT. Z tych, którzy wiedzą, akceptujących matek jest 61%, a ojców 54%. Jeśli przemnożymy odsetek rodziców wiedzących, że ich dziecko jest LGBT, przez odsetek akceptacji, otrzymujemy obraz ponury – w Polsce jedynie 34% matek i 22% ojców akceptuje swoje dzieci LGBT.

W czym nadzieja?

W nas samych! Wreszcie masowo zaczynamy być prześladowaniami… wkurwieni. 97% z nas zadeklarowało złość z powodu dyskryminacji. Ratunku upatrujemy w sile społeczności LGBT – 87% z nas uważa, że do poprawy sytuacji osób LGBTA w Polsce może doprowadzić wspólny wysiłek osób ruchu LGBTA (wzrost z 70%), 77% z nas zadeklarowało, że ma wiele wspólnego z innymi osobami LGBTA (wzrost z 63%), poczucie solidarności z całym ruchem osób LGBT wzrosło z 66% w 2017 r. do 83% obecnie. Widzimy to także w liczbie Marszów/Parad Równości – w pierwszym roku nagonki, czyli w 2019 r., była ona rekordowa – maszerowano w 31 miejscowościach, udział wzięło 150 tys. osób (do 2015 r. przez Polskę przechodziło co roku zaledwie 5-6 marszów i nigdy nie zgromadziły one łącznie więcej niż 10 tys. osób). Rośnie finansowanie dla organizacji LGBT – po aresztowaniu Margot ponad 400 tys. zł zebrano w zbiórce Stop Bzdurom, w 2021 r. padł kolejny rekord – zebrano ponad 700 tys. zł na ogólnopolską kampanię billboardową „Kochajcie mnie, mamo i tato” podkreślającą koszmar wyrastania w homo- i transfobicznych rodzinach. Przekazaliśmy rekordowe 1,4 mln zł dla organizacji LGBT w ramach 1% podatku dochodowego (rekordowy wzrost – o prawie 70%). I choć nadal do zrobienia jest mnóstwo (np. podatników_ czek LGBT jest 1,1mln, 1% organizacjom LGBT przekazało… 13 tys. osób), postęp jest krzepiący. Co najważniejsze, zaczęliśmy wreszcie masowo wychodzić z szaf (znowu – ogromna droga przed nami, wg badania Agencji Praw Podstawowych UE wyoutowanych jest 27% z nas, w szafach wciąż siedzi 73%) – w mediach społecznościowych akcje #JestemLGBT oraz #LGBTtoJa osiągnęły rekordowe zasięgi, tysiące ludzi oznaczało się tymi hasłami, tysiące tęczowych fl ag pojawiło się na oknach i balkonach, lata 2020-2021 były także rekordowe pod kątem publicznych coming outów – wspomnijmy chociażby Witolda Sadowego, Daniela Kuczaja, Sylwię Chutnik, Agnieszkę Graff , Andrzeja Piasecznego, Martę Warchoł czy Wróżbitę Macieja. Dziś wiemy, że te coming outy mają efekt zbawienny. Jak wynika z omawianego badania, coming out okazuje się jednym z nielicznych czynników, które pozwalają zmniejszyć ryzyko depresji u osób LGBT (!). Co więcej, amerykański Pew Institute w badaniu z 2013 r. udowodnił, że poparcie dla ludzi LGBT bezpośrednio zależy od liczby osób LGBT, którą dana osoba zna. Okazało się bowiem, że poparcie dla równości małżeńskiej wśród ludzi, którzy nie znali żadnej osoby LGBT, wynosiło 32%, natomiast wśród ludzi, którzy znali wiele osób LGBT, już 68%, a jeśli był wśród nich ktoś z najbliższej rodziny oraz para LGBT wychowująca dziecko – aż 76%. Jeśli więc znajdziemy odwagę, by coming outów dokonywać masowo, nie tylko zadbamy o siebie, swoje zdrowie i życie, ale także wytrącimy naszym prześladowcom ich największą broń – zastraszanie. Głośne i dumne mówienie, kim jesteśmy, to coś, czego nie mogą zakazać nam żadnymi przepisami (choć próbują – przykładem projekt zakazów marszów równości Kai Godek). Spieszmy się więc, bo jeśli nie wyjdziemy z tych szaf w porę, mogą zastraszaniem zamknąć nas w nich na dobre.

98% osób LGBTA doświadczyło homo- i/lub transfobii

68% doświadczyło przemocy, w tym 22% seksualnej

70% unika konkretnych miejsc w obawie przed dyskryminacją

75% milczało o byciu LGBT w obawie przed dyskryminacją

55% ma myśli samobójcze

44% ma poważne objawy depresji

140 tysięcy chce wyjechać z Polski

89% nie ufa policji (w por. z 57% w ubiegłej edycji)

99% nie ufa rządowi

45% matek i 60% ojców nie wie, że ich dzieci są LGBT

A z tych, którzy wiedzą:

39% matek i 46% ojców nie akceptuje swoich dzieci LGBTA

1/10 osób LGBTA została wyrzucona z domu

20% osób LGBTA uciekło z domu rodzinnego

Udowodniono wpływ braku akceptacji rodziny na

intensyfikację myśli samobójczych

Z powodu orientacji seksualnej / tożsamości płciowej

ponad 20% lesbijek, gejów i osób trans straciło kogoś bliskiego

Tekst z nr 95 / 1-2 2022.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

O kobietach, które nienawidzą kobiet

MAJA HEBAN, transpłciowa aktywistka i dziennikarka, o TERF-ach, transfobicznych wpadkach „Gazety Wyborczej” i działaczek Razem oraz o pokłosiu ideologicznej szarży Krystyny Pawłowicz. Rozmowa Mateusza Witczaka

 

 

Jesteś zmęczona tłumaczeniem, „o co chodzi z tymi TERF-ami”? (Trans-Exclusionary Radical Feminism – Wykluczający Osoby Transpłciowe Radykalny Feminizm – dop. red.)

Bardzo… ale to zależy komu. Nie mam problemu z tłumaczeniem tego ludziom, którzy autentycznie nie wiedzą, o co chodzi, a gdzieś ten skrót usłyszeli. Natomiast męczy mnie rozmawianie z tymi, którzy nie do końca wierzą, że terfizm jest problemem. Nas, osoby trans, traktuje się często jako „nową mniejszość”, która „wymyśla” sobie problemy. Jeśli nie odpowiada nam przemocowe zachowanie – trzeba odczekać i sprawdzić, czy po jakimś czasie nadal będzie nam ono przeszkadzać, czy nasze słowa potwierdzi ktoś, kto nie jest trans, czy po drodze ktoś zostanie pobity albo zabity – i wtedy może uzna się je za transfobiczne.

Dlaczego ci sami ludzie, którzy występują przeciw określeniom w rodzaju „moda na transpłciowość”, potrafi ą odmawiać osobom trans prawa do identyfikowania się jako mężczyzna lub kobieta?

W myśleniu TERF-ów istnieje mężczyzna biologiczny, kobieta biologiczna, czasami zdarzają się osoby interpłciowe, które jednak generalnie wpisują się w „męskość” albo „kobiecość”… i tyle. Transpłciowość jest dla nich rodzajem „nakładki”. Akceptują, że każdy powinien mieć taką ekspresję płciową, jakiej sobie życzy: jeżeli facet chce się wymalować, chodzić w sukience i zapuścić włosy – super; tylko że według nich nigdy nie będzie on kobietą. Bywa, że TERF-y zwracają się do osób trans odpowiednimi zaimkami, ale to jest kurtuazja, oni nie potrafią wyjść poza podział na biologiczną kobietę i biologicznego mężczyznę. Dla TERF-ów cis kobieta, lesbijka, która spotyka się z kobietą trans, jest w istocie osobą biseksualną. Nieważne, że ta osoba trans jest dziesięć lat po korekcie płci, zrobiła operację podwozia i ma płeć skorygowaną w dowodzie. Dla nich to nadal biologiczny mężczyzna i związek „hetero”.

Najsłynniejsza TERF-ka, J.K. Rowling, zasłynęła stwierdzeniem: „Jeżeli płeć nie jest prawdziwa, to nie istnieje pociąg do osób tej samej płci”. Dodała: „Jeśli uznamy osoby trans, to wymażemy całą społeczność kobiet”.

To głupie „argumenty”, ale niestety coraz powszechniejsze. Parę miesięcy temu widziałam na brytyjskim portalu „Th e Telegraph” tekst „Lesbijki są teraz zagrożonym gatunkiem” o narracji grupy anty-trans LGB Alliance. W skrócie brzmi to tak, że korekta płci nie jest racjonalną metodą radzenia sobie z dysforią, a transpłciowi mężczyźni to tak naprawdę „zagubione siostry”, które ze względu na patriarchat tak znienawidziły własną płeć, że postanowiły „uciec” w korektę. Trzeba im więc pomóc na nowo zaakceptować kobiecość i nauczyć, że mogą żyć, jak chcą.

Dlaczego w Polsce dyskusja o TERF-ach wciąż jest w powijakach? Nawet w naszej społeczności?

Odciąga nas od niej fakt, że zmagamy się z otwartą wrogością na wielu innych polach. Rządzą nami, na przykład edukacją, ludzie, którzy uważają osoby LGBT za zagrożenie dla narodu. W zewnętrznych obserwatorach faktycznie może pojawić się myśl, że po co my rozkładamy na czynniki pierwsze wypowiedzi feministek, skoro osoby LGBT są podczas protestów wyłapywane na ulicach i wywożone na posterunki? Wychodzę jednak z założenia, że wróg, którego znam, jest lepszy niż wróg, który udaje przyjaciela. W przypadku PiS-u i Konfederacji nic nie da się zdziałać w temacie osób nieheteronormatywnych. To partie, które w najlepszym wypadku mogą nam nie szkodzić, a w najgorszym mogą urządzić nam piekło. Oczywiście trzeba z nimi walczyć, ale to walka, w której mniejszości występują na szerokim froncie: „Społeczeństwo demokratyczne kontra prawicowi ekstremiści”. Terfizm kiełkuje teraz, ale może wydać plon za kilka lat, gdy władzę z powrotem przejmą liberałowie. Pojawi się wtedy możliwość, by na przykład zmienić sposób, w jaki w Polsce przeprowadza się korektę płci – i może się wówczas okazać, że po latach słuchania terfowskiej propagandy część polityków będzie takiej zmianie przeciwna. To się już dzieje w Wielkiej Brytanii, w Hiszpanii i Szwecji, w kolejnych krajach pojawia się nurt sprzeciwu wobec rozwiązań, ułatwiających życie osobom trans, który kryje się pod płaszczykiem radykalnego feminizmu.

Na polskim poletku jego ambasadorką jest działaczka Urszula Kuczyńska, która w głośnym wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” kwestionowała kobiecość osób z macicami. To na Lewicy raczej wyjątek czy wyjątek potwierdzający regułę?

To mała grupa, ale dosyć głośna. W dodatku jej poglądy trafiają na podatny grunt, bo do intelektualistów, którzy interesują się feminizmem. Łatwo im przyjąć jako fakt zdanie, które słyszą od osoby, zdawałoby się, godnej zaufania, która jest przecież za równością małżeńską, zieloną energią i równouprawnieniem, więc niby czemu nagle miałaby być transfobką? Kurde, może faktycznie coś jest w tych opowieściach o osobach, wycofujących się z tranzycji i pladze lesbijek, które zmieniają się w facetów? Zresztą w tym wywiadzie nawet nie tyle „kwestionowała kobiecość”, co sugerowała, że transpłciowa kobieta to „mężczyzna o tożsamości kobiety”. Dyskusja o zasadności terminu „osoby z macicami” była jakby obok.

Partia Razem wykluczyła ją ze swoich szeregów, ale nie uspokoiło to nastrojów.

Problem z dyskusjami w Internecie polega na tym, że często zachowania konkretnych osób przenosimy na całe grupy. Dlatego TERF-y traktują osoby trans jak monolit i dlatego trwa nagonka na Razem. Ja odpowiadam: hola, mówimy o paru osobach we względnie dużej partii, a gdy wyszła na jaw ich transfobia, odzew z Razem i Młodych Razem był ogromny, uruchomiono sądy koleżeńskie, Kuczyńską wykluczono. Nie możemy generalizować i przedstawiać wrogich nam jednostek jako reprezentantów całej grupy.

W reakcji na usunięcie Kuczyńskiej zaprotestowała na łamach „Gazety Wyborczej” Magdalena Środa, napominając, że nie można wykluczać z partii osób, które mają „oporny język”. Jeszcze ostrzejszy był Wojciech Maziarski, według którego Razem dokonało „egzekucji” na osobie winnej „transfobicznego odchylenia”.

Maziarski opublikował później sprostowanie zatytułowane „Muszę odszczekać, przepraszam”. Przeprosił czytelników za wprowadzenie w błąd, a partię Razem za pochopny atak. Po publikacji uświadomiono mu, że Kuczyńska faktycznie ma na koncie ewidentnie transfobiczną aktywność w sieci. Środa napisała artykuł bez researchu. Maziarski – podobnie, oparł się na odczuciach, na intuicji, nie na faktycznym sprawdzeniu, o co chodzi. Kuczyńska komentowała później w Internecie, że jest zdziwiona, że takie teksty w ogóle puścili, bo przecież jedna z redaktorek jest partnerką „transfanatyka z Razem” i że w „GW” obowiązuje rzekomo zasada: „o transach albo dobrze, albo w ogóle”.

O „transach”?

To cytat. Owszem, mnie się zdarza mówić: „złe transy”, ale mi wolno; dla mnie to jest ironiczne, używam tego określenia z dystansem. To domena mniejszości, które mogą sobie pozwolić na „przejmowanie” obraźliwych określeń. Natomiast bez odpowiedniego kontekstu, na przykład teatralnego, inne osoby nie powinny ich używać. Kuczyńska bez żenady pisze „o transach”, co zresztą kolportowałam na screenach, o czym teraz mówię z uśmiechem, a w rzeczywistości spędzają mi one sen z powiek.

Dlaczego?

Dziwnie się czuję, mając w komputerze bibliotekę ludzkiej aktywności w sieci. Do jej stworzenia namówił mnie mój chłopak po mojej pierwszej – bardzo nieprzyjemnej – rozmowie z Kuczyńską. Powiedział mi: „Wiesz co? Zrób sobie screena tych wiadomości, może się później przydać”. Zaczęłam dokumentować transfobiczne wpisy. Wiem, że do przeprosin Maziarskiego przyczyniły się m.in. moje screeny; on ewidentnie do nich nawiązuje. Cieszę się bardzo z tego sprostowania. Zwłaszcza, że w mediach głównego nurtu nadal pojawiają się treści transfobiczne, do przeprosin Maziarskiego odniosła się Agata Bielik-Robson, usprawiedliwiając Kuczyńską, którą niby miało zradykalizować oskarżanie jej o transfobię. Absurd.

Te same media głównego nurtu rozpisywały się ostatnio o szarży Krystyny Pawłowicz, która wyoutowała transpłciową uczennicę ze szkoły w Podkowie Leśnej. Pojawiło się wówczas mnóstwo artykułów, przybliżających trudności, z jakimi mierzą się dorastające osoby trans i ich rodzice. Czy aby dzięki nim osoby trans nie stają się jednak trochę bliższe „zwykłemu Polakowi”?

Możliwe. Takie sytuacje budzą reakcję i uwrażliwiają na złą sytuację transpłciowych nastolatków. Duża w tym zasługa rodziców, którzy mówią w mediach, że akceptują swoje dzieci, ale na przykład walczy z nimi dyrekcja szkoły czy państwo.

Na drodze do równości osób trans stają ostatnio cztery słowa: toaleta, szatnia, więzienie, sport.

…jeszcze „lesbijki”.

Domyślam się, że pewnie masz na te tematy mocną opinię.

Zaskoczę pewnie wszystkich: nie mam gotowych odpowiedzi. Akceptuję, że dla kobiety i jej dziesięcioletniej córki sytuacja, w której idą do toalety i zastają tam osobę, która ich zdaniem wygląda jak mężczyzna, może być trudna. Rozumiem, że mogą czuć się niekomfortowo. Nie chcę z góry mówić, że są transfobkami i mają się ogarnąć, to nie jest łatwy temat. Tak samo z więzieniami. Może się przecież wydarzyć, że ktoś, kto ma na koncie przemoc seksualną wobec kobiet, oznajmi, że jest kobietą i zostanie przeniesiony do więzienia dla kobiet. Jeśli zrobi to tylko w celu oszukania systemu, jest to problem. Tylko że problemem jest również sytuacja, w której cis kobieta, która dopuszczała się przemocy seksualnej wobec kobiet, idzie do kobiecego więzienia. Łatwo rzucić tematem „A co z więzieniami?”, ale on ma wiele warstw. Nie wiem, może jest opcja, żeby osoby trans skazane za przemoc seksualną przebywały osobno?

Więzienie, które i tak jest miejscem odosobnienia, miałoby dodatkowo wykluczać osoby trans?

Nie jestem specjalistką od więziennictwa, żeby rozwiązywać takie problemy. Jak dziś przeciwdziała się przemocy osób skazanych za przemoc seksualną na osobach tej samej płci? Czy mają cele jednoosobowe? Nie wiem. Ale w tym właśnie problem: od osób trans oczekuje się, że będziemy mieć gotowy przepis na wszystko. Na pewno jednak problem więzień nie może stać na drodze dla wprowadzenia np. ułatwień w diagnozie transpłciowości czy zmianie prawa, które nakazuje nam pozywać własnych rodziców. Zwłaszcza, że jest wielka różnica między osobą, robiącą coming out podczas pobytu w więzieniu, a osobą w którymś roku tranzycji, która trafi a do więzienia.

Republikańskie stany w USA, ostatnio Arkansas, coraz śmielej wprowadzają ustawodawstwo, które godzi w transpłciowych sportowców i sportowczynie.

Nie należę do osób, które powiedzą wprost: osoby trans mają prawo korzystać ze sportu w zgodzie z płcią, z którą się utożsamiają, kropka. Nie widzę powodów, dla których osoba trans miałaby nie móc uczestniczyć w rywalizacji sportowej, jeśli jako nastolatka przeszła korektę płci – była na blokerach, a potem kuracji hormonalnej. Przecież dojrzewała tak samo, jak rówieśnicy tej samej płci! Ale przypuśćmy, że mamy do czynienia z dorosłą, transpłciową kobietą, która przyjmuje estrogeny. Jej tkanka mięśniowa, owszem, zmniejsza się, ale jest na szkielecie, który rozrósł się tak, jak się rozrósł, bo przechodziła dojrzewanie w trybie męskim, pod wpływem testosteronu. To skomplikowana kwestia, zarówno pod kątem etycznym, jak i medycznym, i nie wiem, co jest właściwym wyjściem. Nie jestem lekarką ani specjalistką od etyki sportu. Nie zapominajmy jednak, że temat wpływu hormonów na uwarunkowania sportowców i sportowczyń nie dotyczy jedynie osób trans. Lubię mówić o przykładzie Justyny Kowalczyk, która zarzucała swoim norweskim rywalkom przyjmowanie leków na astmę i hormonów wzrostu, ale nikt nie robił z tego „nagonki na Norweżki” ani nie podsycał antynorweskiego resentymentu. Tymczasem na Instagramie mamy terfowe profile, na których są megadehumanizujące zdjęcia transkobiet. Owszem, nie wyglądają one jak stereotypowe kobiety, ale nie usprawiedliwia to kpin z ich wyglądu i komentarzy, że tak naprawdę są obrzydliwymi, spoconymi, włochatymi facetami. Podobne teksty znajdziemy pod każdym artykułem o Caster Semenya, która nie jest kobietą transpłciową, ale interpłciową, produkuje więcej testosteronu niż inne kobiety. Jest ogromna różnica pomiędzy rozmową na trudny temat, a TERF-owską nagonką. Na pewno nie jest tak, że nie możemy pozwolić osobom trans na łatwiejszą tranzycję, bo zaraz zaczną gwałcić w więzieniach, masturbować się przed dziećmi w publicznych toaletach, łamać czaszki rywalkom w sporcie i przeprowadzać lesbijkom terapię konwersyjną.

Ile kosztuje cię walka z taką propagandą? Ostatnio pisałaś na swoim profilu, że jesteś zmęczona nie tylko gaslightingiem, ale wręcz „wyzywaniem od zboczonych facetów”.

Przyjęłam specyficzną metodę; dokumentuję ekstremizm, co bardzo męczy, bo trzeba się babrać w obrzydliwych treściach. Przez pół roku próbowałam wytłumaczyć, dlaczego pewne zachowania w Internecie są transfobiczne i dlaczego boję się tych „grzecznych”, intelektualnych terfów. Często traktowano mnie jak „fanatyczną transfaszystkę”, która próbuje cenzurować ludzi, którzy próbują się wypowiedzieć na trudne tematy. Ale nikogo nie obchodziło, że takie osoby jak ja też są gotowe porozmawiać o tych „trudnych tematach”. Na szczęście po tym, co wydarzyło się w Razem, maski opadły na tyle, że nie potrzebuję już za każdym razem pisać elaboratu, gdy ktoś pyta, dlaczego uważam, że dana osoba jest transfobiczna. Pokazuję: zobacz tutaj! Tu jest screen, gdzie piszą o „transach” i zgadza się, że „nigdy nie będę kobietą”. Z czasem jest łatwiej.

Tekst z nr 91 / 5-6 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Koniec z sarkazmem

JANINA BĄK, naukowczyni, autorka bloga „JaninaDaily”, sojuszniczka LGBT+, laureatka tegorocznej Korony Równości. Rozmowa Mateusza Witczaka

 

Foto: arch. pryw.

 

Co statystyka mówi o sytuacji osób LGBT+ w Polsce?

Najbardziej przerażają mnie liczby związane z reakcjami rodziców na wyoutowanie dzieci, bo przecież miłość rodzicielska nie powinna nigdy się kończyć. A tymczasem 88% wyoutowanych nastolatków nie jest akceptowanych przez ojców, a 75% przez matki. 70% ma myśli samobójcze. Połowa: objawy depresji. Ponad dwie trzecie społeczności LGBTQ+ doświadczyło przemocy. Te statystyki sprawiają, że mam w głowie wykrzykniki, choć jestem niezwykle wdzięczna Kampanii Przeciw Homofobii i innym organizacjom, które je zbierają. Te liczby są groźne same w sobie, a robią się jeszcze groźniejsze, gdy spojrzymy, jak reaguje na nie klasa polityczna. Gdy przytaczała je w Sejmie Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, prawa strona sali zagłuszała ją oklaskami.

Powtarzasz, że nie ma matematycznych głąbów, ale w takim razie może są emocjonalne głąby?

Statystyką i pracą naukową zaczęłam się zajmować dlatego, że chciałam zrozumieć świat. Natomiast przekonań homo-, bi- i transfobicznych zrozumieć nie potrafię. Szukałam teorii socjologicznych i psychologicznych, ale nie znalazłam takiej, która tłumaczy, skąd bierze się w ludziach tak czysta nienawiść. Potrafi ę sobie tylko wyobrazić, że jakiś polityk Konfederacji albo homofobiczny wujek przekaże i wdrukuje komuś „informację”, że LGBT+ to nie ludzie, to ideologia i że zasługują na przemoc. I że adresat tych wypowiedzi będzie tak leniwy intelektualnie, że nijak tych słów nie zweryfikuje.

Przestrzegasz, by nie traktować cudzej niewiedzy z pogardą, ale co możemy zrobić, skoro do takich „leniwych intelektualnie” osób apelujemy, przytaczamy statystyki, badania i osobiste tragedie, a w ich narracji nic się nie zmienia?

Musimy być konsekwentni. W przypadku mojej społeczności konsekwencja w zarządzaniu komentarzami doprowadziła do tego, że gdy publikuję cokolwiek na temat osób LGBT+, rzadko zdarzają się wpisy, które wymagałyby mojej reakcji. Niemniej gdy się pojawiają, czasem zaczynam z czytelnikami dyskutować. Staram się uczyć ich inkluzywnego języka, wyjaśniać, czym jest transpłciowość, gdzie szukać informacji, jaka jest sytuacja prawna osób LGBTQ+ – i to będę robić do końca świata. Jeśli przekonam choć jedną osobę – będzie to sukces. Pisałam m.in. o przemocy słownej. Gdy aresztowano Margot, wiele mediów uparcie ją misgenderowało, co było objawem czystego wyrachowania: jedyne, co musiał zrobić dziennikarz_ rka, to używać takich końcówek, formy i imienia, jakiej osoba sobie życzyła. Cholera, gdyby przyszła do nich koleżanka, która stwierdziłaby, że nienawidzi, gdy ktoś mówi do niej „Anka”, i poleciła, by mówić „Ania” – nie mieliby problemu. Ale nie, lepiej celowo zignorować prośbę Margot tylko po to, by pokazać swoją „siłę” czy „wyższość”.

Dzięki powszechnemu wzburzeniu kapituła Grand Press cofnęła nominację dla Beaty Lubeckiej, która misgenderowała Margot w swojej audycji, a redakcja Radia Zet przeszła równościowe szkolenia.

Chwilowo na poziomie państwa nie mamy na co liczyć, ale na poziomie indywidualnym możemy coś zdziałać. Warto reagować; w sieci naszym najlepszym przyjacielem jest klawisz „print screen” używany w stosunku do przemocowych komentarzy. Radzę każdemu zgłaszać posty zawierające mowę nienawiści do administracji Facebooka czy Instagrama. Choć te platformy często takie zgłoszenie ignorują, warto próbować. Warto też zgłaszać takie posty pracodawcom. Kiedyś opublikowałam na LinkedInie post dotyczący Ikei. Pisałam, że licha musi być ta „męskość” i „siła” Prawdziwego Polaka, skoro może ją naruszyć tęczowa torba. Jeden człowiek zrozumiał ten wpis opacznie (co samo w sobie było osiągnięciem!), sądząc, że nie popieram osób LGBT+, i napisał do mnie na privie, żebym uważała, bo on już za homofobiczne wpisy w mediach społecznościowych został z Ikei zwolniony. Najwyższy czas, by ludzie byli pociągani do odpowiedzialności za swoje działania w sieci. Ważne też, by pracodawcy tworzyli bezpieczne miejsca pracy dla wszystkich, a marki opowiadały się po stronie wartości, wolności i równości.

Na Zachodzie takie wsparcie się po prostu opłaca, bo osoby LGBT+ należą do cennej marketingowo grupy DINKY (Double Income No Kids Yet), a poparcie dla jednopłciowych małżeństw wyrażają nawet konserwatyści. Czy w Polsce ono wciąż jest aktem odwagi?

Tak, choć nie dlatego, że w reakcji nastąpi wielki bojkot konsumencki, bo szczerze wątpię, że nastąpi. Choć oczywiście na poziomie deklaracji tak, wiele osób twierdzi, że już nigdy nie skorzysta z usług danej firmy. Gdy Ikea wprowadziła tęczowe torby, przeczytałam w internecie: „Nigdy nie kupowałem w Ikei, ale teraz tym bardziej nie będę”. (śmiech) Nie, niebezpieczeństwo opowiadania się przez markę za konkretnymi wartościami nie polega na bojkocie, ale raczej na tym, z czym marka będzie musiała zmierzyć się po publikacji – z bagnem w komentarzach. Bo nie może być tak, że wrzucamy post i idziemy sobie oglądać „Top Model”. Jesteśmy cały czas odpowiedzialni za to, co dzieje się na naszej stronie, za poziom debaty – moderujemy, reagujemy na przejawy nienawiści, banujemy. Nie można jednak działać bez wsłuchania się w głos społeczności. Jestem w stałym kontakcie z moimi tęczowymi przyjaciółmi i przyjaciółkami, pytam, uczę się, w jaki sposób mogę być jak najlepszą sojuszniczką.

Skąd właściwie twoje zaangażowanie? Lata temu czytałem na twoim blogu żarty o tym, że jesteś przeciwko Paradom, bo jesteś przeciwna wszelkiej aktywności fizycznej, ale od zeszłego roku twoje wsparcie jest większe i częstsze, a w dodatku ma także wymiar finansowy.

Faktycznie wtedy moje wpisy miały charakter sarkastyczny, choć oczywiście sarkastyczny względem idiotycznych zachowań i homofobicznych „przemyśleń”. W pewnym momencie zrozumiałam jednak, że skończył się czas na sarkazm, że czas mówić dosadnie i wprost. Również po to, by mój przekaz był jasny dla wszystkich – również wszelkiej maści „fobów” (patrz: człowiek, który nie zrozumiał posta o tęczowej torbie). Musiałam przejść od etapu frustracji tym, co się dzieje, do potężnego wkurwu, który zmotywował mnie do działania innego rodzaju. Humor nagle przestał być wystarczającym narzędziem, trzeba było zacząć nazywać rzeczy po imieniu i wprost opowiedzieć się po stronie równości. Uznałam, że to jest najlepsze, co mogło mi się przytrafi ć – to, że mogę wykorzystywać moje zasięgi i popularność np. do edukacji albo do zbiórek finansowych.

Najdobitniej opowiedziałaś się w sierpniu 2020 r. na wrocławskim rynku, tuż po zatrzymaniu Margot. Mało mówiłaś wtedy o liczbach, dużo – o konkretnych nastolatkach LGBT+, którzy przez homo- i transfobię odebrali sobie życie.

Gdy dostałam of organizatorek propozycję wystąpienia, byłam – wiem, zabrzmi to jak frazes – absolutnie zaszczycona. Pomyślałam: kurczę, ta społeczność chce mnie wysłuchać, choć jestem białą, heteroseksualną mężatką, której jest całkiem wygodnie w tym swoim społecznym gnieździe. Bardzo nie chciałam tej społeczności zawieść.

Urodziłaś się w Polsce, studiowałaś w Szkocji, wykładałaś w Irlandii. Które z tych państw najwięcej nauczyło cię o sytuacji osób LGBT+?

Najwięcej zobaczyłam i doświadczyłam w Irlandii. To był 2017 r., niedługo po tym, jak Irlandia stała się pierwszym krajem na świecie, w którym małżeństwa jednopłciowe wprowadzono głosami obywateli na drodze referendum. Dużo rozmawiałam z moimi studentami, dla których głosowanie na „nie” było zwyczajnym obciachem. Im się nie mieściło w głowie, że w XXI w. ktoś wciąż może mieć homo-, bi- czy transfobiczne poglądy i się tego nie wstydzić! Do myślenia dała mi też moja uczelnia, która nie tylko przyznała wszystkim wolne na kilka godzin w trakcie referendum (odbywało się w piątek), ale też wywiesiła gigantyczny baner: „Trinity College open for all, vote: YES”, co było jasną deklaracją światopoglądową. Na uczelni działa stowarzyszenie osób LGBT+, gwarantuje ona wsparcie psychologiczne dla osób LGBT+. Co roku odbywa się Rainbow Week z projekcjami filmów, dyskusjami, warsztatami robienia sekszabawek. Zobaczyłam w Dublinie inny świat. Taki, w którym instytucja jasno opowiada się za wartościami, w którym o seksualności nie myśli się jako o czymś wstydliwym. Taki, w którym ludzie nie są dumni z nienawiści.

Czy za myśleniem młodzieży nadąża polska Akademia?

Zarówno w obronie Margot, podczas Strajku Kobiet czy teraz, w czasie kryzysu uchodźczego, są instytuty i grupy naukowców, które zachowują się przyzwoicie, na przykład pisząc listy otwarte, szczególnie na plus wyróżnia się tu np. Rzeczniczka Praw i Wartości Akademickich UJ, prof. dr hab. Beata Kowalska. Ale to wciąż nie są całe instytucje. A istnieją w Polsce uniwersytety zideologizowane w drugą stronę – przecież KUL oficjalnie potępił słowa ks. Wierzbickiego, który poręczył za Margot!

Gdy prof. Nalaskowski pisał w „Sieci” o „wędrownych gwałcicielach”, jak określił uczestników Parad, Uniwersytet Mikołaja Kopernika niby podjął postępowanie wyjaśniające, ale je umorzył.

Ostatnio dowiedziałam się o wykładowcy – będę dobra, nie powiem z jakiej uczelni – który prowadzi fejkowe konto na Twitterze, na którym pisze m.in. o paleniu Żydów. Skąd wiem, że on je prowadzi? Jego studenci mi powiedzieli. Skąd oni wiedzą? Kiedyś ów „geniusz zbrodni” zszerował swój ekran podczas wykładu, gdy był zalogowany na to konto.

Poniósł jakieś konsekwencje?

Żadnych. To jest prestiżowa uczelnia, studenci są przerażeni i boją się zareagować. Wcale im się nie dziwię. To jest człowiek, który jest każdym możliwym „fobem”, rasistą i mizoginem, dręczy mnie też osobiście.

Zaraz, zaraz – dręczy cię?!

Powiedzieć, że jest hejterem, to nie powiedzieć nic. On mnie nęka. Od ponad roku. Komentuje każde moje wystąpienie, wpis, aktywność, a to, co pisze, strasznie ryje mi psychę. W ramach zadania na egzaminie kazał skrytykować studentom moje wystąpienie o statystyce i wykazać moją rzekomą niewiedzę. Ci studenci wysłali mi screeny i powoli zaczęłam składać wszystko do kupy. Mogę to zgłosić, ale uczelnia najpewniej mnie zignoruje. To zdanie podziela spora grupa naukowców, których prosiłam o radę. To problem systemowy. Ludzie, którzy sieją nienawiść, czują się w systemie edukacji bezpiecznie.

Jak to się zmieni za kadencji obecnego ministra, który już zapowiada „odideologizowanie” uczelni?

Na pewno nie zmieni się sam minister. Wiemy to po ostatnim proteście młodzieży LGBT+ przed siedzibą MEiN i późniejszych „rozmowach” – biorę to słowo w cudzysłów, bo Czarnek nawet nie przyszedł na tę dyskusję, tylko połączył się na Zoomie. Niestety, ma on ogromną władzę, czym jestem przerażona. Mam tylko nadzieję, że nie spieprzy za dużo, nim przyjdą wybory, choć jeśli chodzi o wybory, to jestem pesymistką. Ostatnio dużo we mnie pesymizmu.

Może niesłusznie? Statystyka pokazuje przecież, że wahadło społecznych nastrojów wychyla się wśród młodzieży na lewo.

Po wyborach prezydenckich rozpadłam się na milion kawałków. Skoro znowu wygrał je Duda, który zrobił tak wiele złego zarówno w temacie LGBT+, jak i praworządności, to skąd brać optymizm? Ale może masz rację? Protesty w obronie Margot i Strajk Kobiet to iskierki nadziei.

Nawet w teledysku Ekipy pojawiły się ostatnio pary jednopłciowe.

Cokolwiek myślimy o Ekipie – było to super, bo przecież mogliby zagrać bezpiecznie. Mnóstwo influencerów, również lifestyle’owych, parentingowych, takich, którzy mogliby w ogóle nie poruszać „trudnych” tematów, nie tylko opowiada się za. Oni wprost mówią: w temacie praw LGBT+ nie ma miejsca na dyskusję. W 2021 r. każdy jest infl uencerem, każdy ma jakąś platformę socialmediową i sam decyduje, co na niej umieszcza. Jasne, są osoby, które mają milionowe zasięgi, ale nawet kiedy masz na FB 30 znajomych, to jeśli oddajesz kawałek swojej tablicy, żeby opowiedzieć się przeciwko rosnącej przemocy względem osób LGBT+ – ten gest ma znaczenie.

Od statystyki zaczęliśmy, na statystyce skończmy. Znasz pracownię sondażową Social Changes?

Nie.

Wyniki jej badań regularnie kolportują TVP Info, „Sieci”, Polskie Radio czy wPolityce. pl. Nie jest zrzeszona w żadnej organizacji ośrodków badawczych, nikt nie kontroluje jej metodologii. Prowadzi ją natomiast Marek Grabowski, prezes Fundacji Mamy i Taty.

Chyba potrafi ę przewidzieć, do czego zmierzasz.

Kiedy 3 lata temu w badaniu Kantara wyszło, że 57% ankietowanych popiera związki partnerskie, Social Changes zadało respondentom następujące pytanie: „Czy pana/pani zdaniem do polskiego porządku prawnego powinno wprowadzić się związki partnerskie dla par homoseksualnych i heteroseksualnych z ograniczonym prawem do adopcji dzieci?”. I wyszło, że Polacy są jednak przeciwko związkom.

To źle zadane pytanie ankietowe. Powinieneś zapytać o jedną rzecz w jednym pytaniu, a tutaj pytasz o trzy: o akceptację dla nieformalnych par homoseksualnych, heteroseksualnych i jeszcze o adopcję dzieci. Jest mnóstwo sposobów, by przeprowadzić „badania” społeczne w taki sposób, by dały żądany efekt. W ankietach mogą pojawiać się chociażby pytania naprowadzające, w których przytacza się „dane” wzięte z sufi tu (np. że 97% osób homoseksualnych to pedofile), a następnie ankieter pyta, czy osoby LGBT+ powinny mieć prawo do adopcji. Doskonała manipulacja, jeśli chodzi o kolejność pytań i sposób ich zadania. Można źle dobrać próbę – np. stanąć sobie pod kościołem i pytać ludzi wychodzących z mszy, co myślą o małżeństwach jednopłciowych. Siedząc teraz na kanapie, mogłabym zdecydować, że otwieram Instytut Badań Społecznych Janiny Bąk i zacząć publikować „raporty” z dupy. Nad tym nie ma żadnej kontroli prawnej, a sposoby manipulowania statystykami są ekstremalnie proste.

Tekst z nr 93 / 9-10 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Mniejszości wszelkich spraw, łączcie się!

Kościół polski afirmuje nacjonalizm, hierarchię płci i restrykcyjną etykę seksualną; wszystko, tylko nie idee chrześcijaństwa – pisze specjalnie dla „Repliki” BOŻENA KEFF

 

„Tegoż dnia (…) słuchano poselstwa Kozaków, które przedłożyło następujące punkty. Czytali instrukcję, w której zapewniali, że są członkami tej samej Rzeczypospolitej, i dlatego mają prawo wziąć udział w elekcji; przeto głos oddają na Najjaśniejszego Władysława i jego pragną mieć królem Polski. Następnie aby religia grecka schizmatycka cieszyła się pokojem i nie była naruszana przez unitów. Przedstawiali obszerne swoje służby i zasługi dla Rzeczypospolitej. Prosili, aby powiększyć ich liczbę i podnieść żołd. Aby zaopatrzyć ich w sukna i proch oraz w inny sprzęt wojenny w miejscu, które zwą Zaporoże, aby mogli być dopuszczani do godności żołnierskich. (…) Kozacy dobrze zostali złajani, że ważyli się mienić członkami Rzeczypospolitej, żądać głosu na elekcji; surowo ich senat napomniał, aby więcej tego nie próbowali.” [Pamiętnik Stanisława Albrychta Radziwiłła, połowa XVIII w., za Janem Sową Fantomowe ciało króla, Kraków 2011, s. 450]

Kozacy, którzy nie byli polskimi chłopami pańszczyźnianymi, a więc niewolnikami, uważali, że należą do tej samej wspólnoty, do której należy polska szlachta. Oczekiwali też zaspokojenia swoich potrzeb. Senat odpowiada: nie śmiejcie nawet myśleć o sobie jako o równych polskiej szlachcie! Jan Sowa mówi, że Kozacy byli w oczach szlachty podporządkowani/ subalterni. To pojęcie Antonia Gramsciego; oznacza grupę, która nie ma świadomości swojej siły, ani tego, jak można ją politycznie wykorzystać. Kozacy szybko się tego nauczyli, a następnie wszczęli rewoltę przeciwko kolonizacji ich ziem i zmienianiu ich z wolnych ludzi w polskich chłopów pańszczyźnianych. Ta wojna o mały włos nie rozniosła Rzeczypospolitej w strzępy.

Polityka dotycząca kresów – to za Janem Sową – była kolonialna i polegała na tworzeniu polaryzacji opartych na różnicy języka, religii, organizacji, etc. Te różnice nie były stopniowalne, dotyczyły istoty różnicy. Istotową różnicę rozumiemy jako różnicę fundamentalną, nie do przekroczenia; powoduje ona, że jedna grupa ludzi jest uprawniona do czegoś więcej niż inna. W dzisiejszym świecie takie myślenie reprezentuje: antysemityzm dla różnic Żydzi – nie-Żydzi; rasizm dla różnic koloru skóry; seksizm dla różnicy płci; homofobia/transfobia – dla różnic orientacji seksualnej/tożsamości płciowej.

Te uprzedzenia są odporne na oświeceniową ideę równości ludzi, ponieważ są przesądem (przed-sądem), założeniem a priori, nieodpowiadającym na doświadczenie. Doświadczenie mówi, że ludzie jako istoty mają to samo wyposażenie gatunkowe.

Żyd w nowym kapeluszu

Mniejszości w Polsce nie mają ani odruchu, ani zwyczaju zdecydowanie i gniewnie żądać tego, co im się należy – praw i szacunku. Od lat biorę udział w Manifach i Paradach, z muzyką i balonikami, bez zaciśniętych pieści, co wydaje mi się już od dawna nieadekwatnie pogodne w stosunku do okoliczności. Od lat idę w Marszu Pamięci 22 lipca, dzień, kiedy zaczęto wywozić 250 000 ludzi z getta warszawskiego na śmierć w komorach gazowych. Marsz liczy jakieś tysiąc osób góra. Demonstracja antyfaszystowska 11 listopada do Marszu Niepodległości nie ma startu.

Akcja kolektywu anarcho-feministycznego „Stop bzdurom”, w czasie której Margot zdarła z pogromobusa (określenie Jacka Dehnela) plandeki z hasłami szczującymi przeciwko osobom LGBTQI, była odpowiednia do okoliczności i do treści, które są odpowiednikami antysemickich haseł mówiących, że Żydzi dokonują destrukcji aryjskich wartości, niszczą moralny i biologiczny rdzeń narodu (niemieckiego lub polskiego, to już bez znaczenia). Tęczowe fl agi na pomnikach, blokada przy aresztowaniu Margot to sensowne odpowiedzi, a ich przesłanie nikogo nie krzywdzi i nie obraża.

Tymczasem krzyże na ulicach miast, święte obrazki w urzędach i sklepach nie są atakiem. Są podobno neutralne. Podobnie jak przed wojną w miasteczku Żyd w nowym kapeluszu bywał natychmiast zauważony, ale nowe kapelusze katolickie nikogo nie obchodziły. Jednak, jak mówi historia, to nie kapelusz symbolizujący niecne wzbogacanie się „naszym kosztem” czy zabicie Jezusa było tym, co atakowało – atakowało samo istnienie Żyda, fakt, że ten człowiek żył. Analogia Żydzi – LGBTQI+ jest już klasyczna w Polsce i coraz bardziej prawdziwa. To nie tęcza jest agresywnym atakiem moralnym, w istocie chodzi o ludzi, których symbolizuje. I gdyby udało się nawet zmusić wszystkich, by „robili to w domu po kryjomu”, to po pewnym czasie ta kryjomość też stanie się agresywnym atakiem moralnym. I tylko uśmiercenie lub wygonienie tych ludzi przyniesie ulgę tym, którzy ich nienawidzą. Tylko wtedy dobrzy obywatele nie będą się czuli osaczeni i obrażeni. Od III Rzeszy przez wiele innych krajów tak postrzegano i tak działano w tej sprawie. Może stawiam rzecz na ostrzu noża? Ale nie można mi zarzucić, że nie jest i nie było tak, jak mówię.

Wszystko to jest kontruderzeniem, odpowiedzią na udowodnioną pedofilię w Kościele i na jej tuszowanie. Te urągające rozumowi i przyzwoitości brednie, które usprawiedliwiają nienawistne uczucia i działania, to dar od Kościoła i jego polityków dla wszystkich, którzy potrzebują legalnie dozwolonego obiektu agresji. Samorządowcy ustalają „strefy wolne od LGBT”, nawiązując do idei apartheidu czy też miejsc Nur für Deutsche w czasie okupacji. Jest to łamanie praw człowieka pod patronatem państwa i Kościoła.

Patriotyczny oddech Mordoru

Pewna moja miła znajoma, porywcza aktywistka LGBTQI, powiedziała ostatnio: „Żydzi mogą teraz spać spokojnie, teraz my jesteśmy Żydami!”. To jednak tak nie działa: antysemityzm nie zniknie dlatego, że szaleje homofobia. Trzeba mieć wiarę w utrwalane przez wieki ścieżki, drogi, autostrady nienawiści zawsze wobec tych „innych”, których w Polsce niemal się nie znajdzie. W porównaniu z krajami Zachodu jesteśmy po prostu biali, hetero i męscy. Pilnuje tego armia Chrystusa, prosto z siłowni i strzelnic, z różańcami, którymi można poharatać i rozpłatać ciało (piszę o realnych wytworach), i ognisty patriotyczny oddech Mordoru, który zionie przez Warszawę 11 listopada. Ale przyznajmy: ma on energię, gniew, agresję, ogień i liczebność po swojej stronie.

Tomasz Kozak u siebie na Facebooku napisał, że dziś w państwie mamy do czynienia z przepływem afektów pomiędzy „dołem”, czyli bazą społeczną, a „górą”, czyli „jej strukturalną emanacją w postaci partii lub rządu”. Natura tych afektów, powiada Kozak, jest sadystyczna. Nie chodzi o lepsze warunki życia, nie chodzi o położenie kresu korupcji etc., „ale o współodczuwanie tej samej wściekłości w masie swojaków wspólnie celebrujących ludożerstwo”. Żadna satysfakcja nie jest większa od satysfakcji upadlania przeciwników, grożenia im („Zrobimy z wami, co Hitler z Żydami”), przypisywania im najpodlejszych motywacji w działaniach, od których ucierpimy. Uwaga o sadystycznej naturze afektów krążących góra-dół, góra-dół jest celna, bardzo. A jednak te afekty nie spływają z gwiazdozbioru Aldebarana i nie żywią się naszym brudnym powietrzem. W dużej części biorą się z transmitowania między pokoleniami braku wzajemnego szacunku, z bicia i pomiatania dziećmi, które zazwyczaj robią to potem swoim dzieciom, w tej lub w podobnych formach (oprócz tych, którzy idą na terapię, ale tych jest mało, a terapia potrzebna jest milionom). I w dużej mierze z tego, że państwo zostawiało ludzi samym sobie, pouczając ich o niedojdowatym homo sovieticusie i o tym, że jest wędka w postaci wolnego rynku, trzeba mieć inicjatywę – i proszę sobie złowić.

Święta rodzina ple, ple

Przemoc i pogarda wobec dzieci w rodzinie bywa przypieczętowanymi w Kościele twierdzeniami o świętości rodziny, o świętym instynkcie macierzyńskim i wzniosłości roli ojca i temu podobne ple ple. Kościół polski, szczególny Kościół w Europie, który afirmuje nacjonalizm, hierarchię płci, restrykcyjną etykę seksualną; wszystko, tylko nie idee chrześcijaństwa, działa jak kolektor. Jak urządzenie, które nieodmiennie wychwytuje i znów wprowadza do obiegu te treści, które bez Kościoła zostałyby prędzej czy później z obiegu usunięte, bo są anachroniczne, toksyczne, antyludzkie. Konserwują z jednej strony postawy sarmatów, a z drugiej chłopów owych sarmatów. Pychę i uniżoność, egoizm i spryt, który w polszczyźnie jest częstym zamiennikiem „inteligencji”.

Konsekwencją układu szlachta – chłopi jest tradycyjny polski brak realnej wspólnoty. W obu przypadkach – i środowiska sarmackiego, i chłopskiego – liczyło się tylko to, co było indywidualną własnością, a ponieważ miasta były małe i słabe, nie wykształciła się wspólna przestrzeń miejska, przestrzeń kultury, oczekiwań estetycznych, wspólnot politycznych i wszystko to nadal ma swoje konsekwencje. Polski Kościół ciągnie za sobą kontrreformacyjną dewocyjność, podporządkowanie autorytetom i okrucieństwo związane z trwaniem przy istotowych różnicach między ludźmi.

***

Jedyne logiczne rozwiązanie, jakie można zaproponować jako leżące – być może – w zasięgu możliwości, polegałoby na tym, by nieliczne i niezbyt silne polskie mniejszości – i ci, którzy się z nimi identyfikują – działały w miarę możliwości razem.

Dlaczego, jak wspomniałam, w marszu dla uczczenia 250 tysięcy ludzi wywiezionych z getta idzie jakieś tysiąc osób? Czy nie mogłaby dołączyć Parada Równości? A nauczyciele do Parady? Przynajmniej ci, którym zależy, by ich nieheteronormatywni uczniowie nie zabijali się i nie wpadali w depresję? A czemu antyfaszystów 11 listopada jest kilka tysięcy, a nie kilkanaście co najmniej? A feministki, strajk kobiet, choćby po części? Ludzie, rzec by się chciało, stańcie po swojej stronie! Stwórzmy komitet koordynacyjny mniejszości, róbmy razem choć jedną demonstrację raz w roku, o prawa dla nas wszystkich. LGBTQI+, Ukraińców, Wietnamczyków, Żydów (którzy mają festiwal treści roku 1968 od lat), niepełnosprawnych, ludzi od praw zwierząt, ekologów, hetero, którzy potrzebują praw dotyczących związków nieformalnych i kto jeszcze może i zechce. Po długiej epoce działań partykularnych, każdy dla siebie, i w swojej sprawie, można spróbować ująć się za sobą i za innymi jednocześnie.

Bożena Keff – poetka i pisarka, publicystka i feministka, z wykształcenia filozofka, wykładowczyni Gender Studies. Jej pracą doktorską była książka Postać z cieniem. Postacie Żydówek w polskiej literaturze od końca XIX wieku do 1939 roku (wydana przez Sic! i w 2002 r. nominowana do Nike). Pracowała w Żydowskim Instytucie Historycznym jako badaczka literatury. Wykłada na UW, PAN, SWPS. Opublikowała również m.in. Nie jest gotowy (wiersze, 2000), Utwór o Matce i Ojczyźnie (poezja, Ha-art! 2008, nominacja do Nike), Antysemityzm. Niezamknięta historia (kulturoznawcza, popularyzatorska; Czarna Owca 2013) oraz Strażnicy Fatum (eseje o literaturze, Krytyka Polityczna 2020)

Tekst z nr 87 / 9-10 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Transseksualność. Bardzo krótkie wprowadzenie

Tekst: dr Katarzyna Bojarska, Dominik Piotrowski

Temat transseksualności w polskiej debacie publicznej nie istnieje w ogóle. Świadomość społeczeństwa na ten temat jest znikoma, znacznie mniejsza niż na temat homoseksualności

 

Foto: Oiko Petersen

 

Bardzo niepokojące jest to, że tę samą tendencję obserwujemy również wśród osób LGB (les, gay, bi). Temat ten jest notorycznie pomijany, a „T“ traktowane jak marginalna część środowiska, wręcz jak zbędny bagaż, utrudniający proces emancypacyjny. Niektóre z zagranicznych organizacji, aby opisać swój zakres działania, używają już skrótu LGBTQIA (les, gay, bi, trans, queer, intersexual, asexual). My, choć dumnie  nazywamy się środowiskiem LGBT, wciąż zapominamy o osobach trans i często mylimy podstawowe pojęcia z tego zakresu.

Kim są osoby transseksualne, i co to znaczy transgender

Transgender jest pojęciem szerszym niż transseksualność. Obejmuje wszystkie osoby, których ekspresja płci, tożsamość płciowa lub płeć biologiczna wyłamuje się poza społeczne założenia na temat dwoistości i rozdzielności płci lub jedności między płcią biologiczną, tożsamością  i pełnioną w społeczeństwie rolą płciową. Pojęcie to obejmuje między innymi transseksualność, cross-dressing, zwany wcześniej  transwestytyzmem, androgynię, interseksualność oraz wielką ilość innych tożsamości, nawet takich, które nie mają swojej nazwy.

Początkowo (w latach ‘70 XX w.) termin „transgenderyzm“ używany był stricte w opozycji do terminu „transseksualnośc“. Obejmował wtedy wyłącznie osoby trans, które czują niechęć, aby poddać się chirurgicznemu zabiegowi zmiany płci, lub te, które nie identyfikują się z żadną z istniejących już nazw płci (z łaciny ‘trans’ = poza, z tamtej strony, z ang. ‘gender’ = płeć kulturowa). Współcześnie rolę tę przejął termin “genderqueer“ i obejmuje on właśnie wszystkie te osoby, które nie chcą, aby ich płeć była w żaden sposób określana.

Transseksualnymi nazywa się te spośród osób transgenderowych, które mają poczucie, że cechy ich płci biologicznej oraz zdeterminowana przez nią rola płciowa, której pełnienia społeczeństwo od nich oczekuje, są nie do pogodzenia z ich głęboko odczuwaną tożsamością płciową. Innymi słowy, społeczeństwo, kierując się biologicznymi cechami płciowymi, widzi kobietę w osobie, która czuje się mężczyzną, lub mężczyznę w osobie, która czuje się kobietą. Poczucie wewnętrznego konfliktu między własną tożsamością a tą narzucaną przez społeczeństwo częstokroć skłania osoby transseksualne do podjęcia takich kroków prawnych i medycznych, jak zmiana płci metrykalnej i poddanie się tzw. chirurgicznej zmianie płci oraz terapii hormonalnej, które doprowadzą do upragnionego poczucia zgodności pomiędzy tożsamością a cielesnością. Często pojęcia transseksualności i homoseksualności są ze sobą mylone. Zakłada się, że osoby homoseksualne są jednocześnie transseksualne. Tymczasem jest to od siebie niezależne. Wśród osób trans znajdziemy zarówno te, które mają pociąg do kobiet, jak i te, które mają pociąg do  mężczyzn, do obojga płci albo do innych osób trans.

Foto: Oiko Petersen

 

Czy potrzebujemy płci

Transfobia (uprzedzenie wobec osób trans) jest tak samo silna jak homofobia, również wśród ludzi LGB, którzy często obwiniają osoby trans za negatywny wizerunek gejów i lesbijek w społeczeństwie. W rzeczywistości osoby trans niekoniecznie chcą być utożsamiane ze środowiskiem LGB. Ideałem byłaby sytuacja, w której społeczeństwo akceptowałoby pewną niedefiniowalność płci. Teoria queer mówi (co potwierdzają badania historyczne i międzykulturowe), że transseksualność jest efektem ubocznym społecznej konstrukcji płci. W naszej kulturze każda
osoba, która nie jest mężczyzną, uznawana jest za kobietę i odwrotnie. Przy takim założeniu jest możliwe, że to społeczeństwo zmusiło osoby transseksualne do takiej dualistycznej identyfikacji płciowej, która często zmusza ich do funkcjonowania w stricte określonej, rozpoznawalnej społecznie tożsamości płciowej.

Zdarza się, że osoba transgender bardzo pragnie funkcjonować w odmiennej roli płciowej, niż jej narzucono, i określać się inną nazwą, niż mówi jej akt urodzenia. Nie potrzebuje do tego chirurgicznej zmiany swoich narządów płciowych, z których funkcjonowania jest zadowolona. Niestety, społeczeństwo i jego produkty – system prawny i założenia medycyny – żądają w tym względzie absolutnej zgodności między biologią a psychiką i pełnioną rolą, i warunkowo tolerują osoby trans, lecz tylko jeżeli dążą do osiągnięcia tej zgodności. W ten sposób faworyzuje osoby transseksualne, inne odmiany transgenderu uznając za gorsze, nieprawdziwe, niepełne, bardziej zaburzone. Gdybyśmy jako
społeczeństwo akceptowali różnorodność ekspresji płci, ludzie nie musieliby postrzegać siebie w zawężonych kategoriach płci. Są przecież kraje, w których osoby transgenderowe funkcjonują w społeczeństwie, a ich płeć ma swoją odrębną nazwę. Wśród Arabów funkcjonują xanith, rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej mają swoje berdache, na Madagaskarze żyją sekrata, a w Indiach – hijry. Są też kultury, które wyróżniają nie dwie, nie trzy, ale aż siedem płci!

Osoby transseksualne żyją wokół nas, a pomimo to są w Polsce całkowicie niewidoczne. Większość prawdopodobnie nigdy nie ujawnia się przed otoczeniem i całe życie boryka się z brzemieniem wewnętrznej niezgodności. Wewnętrzny konflikt najczęściej jest źródłem cierpienia, którego efekty mogą przybrać postać kliniczną. Tzn. patrząc z zewnątrz, możemy dostrzec, że dana osoba bardzo cierpi, np. na depresję, lub ma innego rodzaju problemy psychologiczne, których źródła nie potrafimy zrozumieć. Wskaźnik samobójstw wśród osób transseksualnych jest bardzo wysoki, a głównym ich powodem jest uwewnętrzniona opresja społeczna. Ewentualna decyzja o zmianie płci to długi i bolesny proces,
a efekt jest często niesatysfakcjonujący społecznie. Nawet po operacji, często publicznie, osobom trans przypomina się o ich pierwotnej, biologicznej płci, czego rezultatem są dalsze istotne problemy emocjonalne. Na szczęście przemianom ulega myśl akademicka oraz całe społeczeństwa. Włączenie się do dyskursu emancypacyjnego w krajach zachodnich samych osób transgender prowadzi do tego, że z coraz większą troską podchodzi się tam do tej kwestii.

W Stanach Zjednoczonych 65% społeczeństwa uważa, że osobom transgender należą się pracownicze prawa antydyskryminacyjne, a 90% słyszało o takich osobach.

 

Tekst z nr 4 / 9-10 2006

Digitalizacja archiwum “Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

 

Wymodlić heteroseksualność?

Z KRISTINE STOLAKIS, reżyserką dokumentu „Pray Away” o terapiach konwersyjnych w USA (od 3 sierpnia na Netfliksie), rozmawia Michał Kaczoń

 

mat. pras.

 

Dlaczego w swoim debiutanckim pełnometrażowym dokumencie zdecydowałaś się podjąć temat terapii konwersyjnych, czyli „leczenia” homoseksualności?

Ten film zrodził się z bardzo osobistych pobudek. Mój wujek był poddany terapii konwersyjnej jako dziecko. To wydarzenie rzuciło się cieniem na całe jego życie. Kiedy ujawnił się jako osoba trans, został zabrany do terapeuty. To było na przełomie lat 50. i 60., i to, co mu wtedy zrobiono, uznawane było za humanitarne działanie. Dostał leki, w tym antydepresanty. Przyjmowanie ich w tak młodym wieku przyczyniło się do tego, że w późniejszym życiu zmagał się z nałogiem, atakami paniki, zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi czy objawami depresji. Poznałam go już jako człowieka dorosłego. Wiedziałam, że miał problemy natury zdrowotnej, ale nie zdawałam sobie sprawy, skąd one się wywodzą. Dopiero, gdy byłam starsza, dowiedziałam się o doświadczeniach z terapią konwersyjną. Najbardziej zaszkodziło mu, że terapia konwersyjna opiera się na pewnym systemie przekonań, wedle którego zmiana jest możliwa i kryje się tuż za rogiem. Jest to bardzo zwodnicze myślenie, które rodzi sztuczną nadzieję na to, że można „przezwyciężyć” naturę, co powoduje później ogromne straty moralne, gdy zmiana nie nadchodzi. Dotarło do mnie, jak przerażające i dewastujące są to praktyki. Przez lata mój wujek dogłębnie wierzył, że może się zmienić i żył tą uporczywą nadzieją. To było niezwykle smutne i bolesne.

Gdy szłam do szkoły filmowej, byłam przekonana, że terapia konwersyjna to temat przeszłości, sprawa zamknięta i rzecz, która jest jedynie ciemną kartą historii. Byłam przerażona, orientując się, że tego rodzaju praktyki są nadal obecne i że ponad 700 tys. ludzi w Stanach Zjednoczonych przeszło przez różne rodzaje tego typu terapii. Gdy usłyszałam historie byłych liderów tego ruchu, którzy wyznali, że sami są członkami społeczności LGBTQ+, zdecydowałam, że to temat, który warto zgłębić.

W filmie widzimy zarówno tych byłych liderów, jak i ich ofiary – osoby, które przeszły przez „terapię.

Zależało mi na pokazaniu jak najszerszej perspektywy, aby zobrazować, jak mocno zakorzeniony potrafi być sposób myślenia o tym, że bycie niehetero „można uleczyć”. Rozmawiamy też z mężczyzną, który uważa się za osobę „ex- -trans” i który dzisiaj nadal praktykuje działania, związane z takim rodzajem terapii. Byli liderzy – Josh Paulk i Randy Thomas – opowiadają o początkach ruchu i sposobie myślenia, który doprowadził do jego powstania. Równocześnie uczą się wzięcia odpowiedzialności za to, co stworzyli, za to, że zranili tak wiele osób. Dla nich udział w filmie to także sposób na pokazanie, jak błędny był ich sposób myślenia i dlaczego należy jak najszybciej zaprzestać dalszych „terapii”. Jeffrey McCall jest przedstawicielem dzisiejszego ruchu „pray the gay away”. Wiele osób praktykuje terapię konwersyjną po cichu, Jeffrey zgodził się mówić o swoich działaniach przed kamerą. Chciałam pokazać jego mentalność, by zrozumieć, dlaczego robi, to co robi. Zgadzając się na udział w filmie, wiedział, że będzie on zawierać także głosy krytyczne. Ważną bohaterką jest Julie Rodgers, która przeszła „terapię”. Jej historia jest emblematyczna dla ruchu jako całości. Julie przez lata była silnie związana z organizacją ruchu „pray the gay away” i wielokrotnie wypowiadała się publicznie na jego temat. Nie posiadała jednak żadnej realnej pozycji władzy, stała się po prostu samozwańczą adwokatką zmiany, o której mówili liderzy. Szefowie ruchu zachęcają bowiem, by osoby, które czują, że dokonała się w nich zmiana, dzieliły się swoimi doświadczeniami z innymi, stanowiąc „żywe świadectwo” sukcesu ich praktyk.

Pokazując losy tych ludzi, nasz film ma unaocznić, co dzieje się, gdy zinternalizowana homofobia i transfobia dochodzą do głosu. Z tego powodu ważne było też użycie tak dużej liczby materiałów archiwalnych i wypowiedzi sprzed lat. Celowo „mieszam” przeszłość z teraźniejszością, chciałem skonfrontować ze sobą wypowiedzi tych samych osób dziś i kiedyś.

Jak przebiegał proces doboru materiałów archiwalnych?

Przedstawiamy nie tylko konferencje z udziałem przedstawicieli ruchu, archiwalne wypowiedzi liderów, ale także nawet sesje terapeutyczne za zamkniętymi drzwiami. Zależało mi, by pokazać, że ruch terapii konwersyjnej naprawdę jest ruchem – to właściwie całościowy sposób patrzenia na świat, który potrafi dosłownie otoczyć człowieka z każdej strony – z książkami, sławnymi przywódcami i niekończącymi się opowieściami o potencjalnej przemianie czy nawet własnymi modlitwami. Chciałam, by widz poczuł, jak to jest być osaczonym takim rodzajem myślenia. Pokazuję również, że terapia konwersyjna nie odbywa się tylko w gabinetach psychologicznych, ale przede wszystkim w miejscach kultu. Często prowadzą je osoby, które mogą nawet nie nazywać swoich praktyk w ten sposób. Oczywiście, ich moc sprawczą już dawno obalono i każda szanująca się organizacja psychologiczna i psychiatryczna potępia terapie konwersyjne.

Swoim filmem pokazujesz też skomplikowaną relację osób LGBTQ+ z Kościołem katolickim, bardzo, jak wiemy, homofobicznym. Dlaczego twoim zdaniem ta instytucja wciąż ma tak dużą władzę nad umysłami ludzi?

Wielu ludzi ma potrzebę wiary w jakąś siłę wyższą niż oni sami. Potrzebują też innych, by czuć się dobrze z samymi sobą; kogoś, kto utwierdzi ich we własnej wartości. To nie stricte amerykańskie chrześcijaństwo wpłynęło na powstanie ruchu „ex-gay”. Powodów upatrywałabym w szerszym kontekście kulturowym, w którym istnieją homofobia i transfobia. Dopóki mają one przyzwolenie na istnienie, dopóty będziemy widzieć różnego rodzaju działania ruchów, które próbują „uleczyć” homoseksualność. Warto przy tym podkreślić, że kościół jako instytucja ma jednak wybór. Przedstawiciele kościoła mogą zdecydować, jakiego rodzaju działania prowadzić i mogą, a nawet powinny zdecydować, by być bardziej otwarte, wspierające i inkluzywne – ale tego nie robią. Nie chciałam demonizować religii jako takiej, tylko pokazać jak wielką władzę potrafi posiadać instytucja religijna i jak bardzo należy uważać na słowa, które się głosi.

W kontekście samej terapii konwersyjnej chciałabym wyraźnie zaznaczyć, że ta działalność powinna być po prostu zakazana. Nie możemy patrzeć na to jako na sprawę polityczną, kwestię prawicy czy lewicy. Ten temat powinien być ponad podziałami politycznymi. Moi rozmówcy mają skomplikowane relacje z kościołem. Wielu z nich nadal wierzy, bo potrzebuje duchowego elementu w swoim życiu. Udało im się jednak znaleźć odpowiednie, inne miejsca, w których mogą praktykować religię, bez umniejszania własnej wartości.

No właśnie. Widzimy w filmie ślub dwóch kobiet w kościele.

Bardzo zależało mi, aby umieścić tę scenę w filmie. Ten konkretny kościół to akurat National Cathedral w Waszyngtonie, ale w Stanach znajdziemy wiele tego rodzaju miejsc – kościołów, które w otwarty sposób wspierają społeczność LGBTQ+ i walczą o ich godność, na każdym kroku podkreślając, że Bóg kocha wszystkich tak samo. Chciałabym zaapelować do włodarzy kościoła katolickiego, by zaczęli właśnie w tak otwarty i głośny sposób pokazywać swoje wsparcie, dawać przykład, że może być inaczej, że religia nie wyklucza osób niehetero. Przeciwstawiajcie się otwarcie homofobii i transfobii, dawajcie dobry przykład!

W polskim kontekście to brzmi jak głos wołającego na puszczy. Terapia konwersyjna jest nielegalna dla osób niepełnoletnich tylko w kilku krajach świata, są to Brazylia, Ekwador, Malta i Niemcy, a także w 20 stanach USA, w niektórych regionach Kanady, Australii i Hiszpanii. Dlaczego proces jej prawnego zakazania postępuje tak powoli?

W Stanach działa kilka organizacji, które przeciwstawiają się terapii konwersyjnej i działają na rzecz zniesienia jej stan po stanie. GLAAD, National Center for Lesbian Rights czy Trevor Project to tylko niektóre z nich. Sytuacja z roku na rok jest coraz lepsza, ale niestety wymaga jeszcze wiele pracy. Sprawa jeszcze bardziej komplikuje się, jeśli chodzi o zakazywanie podobnych praktyk przez instytucje kultu religijnego. Szczerze liczę, że „Pray Away” przyczyni się do tego, że wiele osób otworzy oczy. Jestem wdzięczna Jamesowi Blumowi i jego studiu Blumhouse oraz Ryanowi Murphy’emu, który sprawił, że Netflix pomógł stworzyć tę produkcję. Dzięki ich wsparciu „Pray Away” ma szansę dotrzeć do milionów ludzi.  

 

Tekst z nr 92/7-8 2021.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wierzę w siłę “przegięcia”

Jesteśmy najbardziej homo- i transfobicznym krajem Unii Europejskiej. Co może być bardziej irytującego dla osób nam nieżyczliwych niż pokazanie, że mimo to umiemy się świetnie bawić? – pisze MACIEJ „GĄSIU” GOŚNIOWSKI, partner życiowy Silver Daddy’ego

 

Foto: Marek Zimakiewicz

 

Debiut sceniczny mojego Pawła, czyli Silver Daddy’ego, miał miejsce 29 kwietnia 2021 r. – czyli w czasie, gdy ja z tej sceny wziąłem sobie wolne – na własne życzenie. Powodów było kilka – finansowy, ale również i psychologiczny, miałem poczucie braku balansu w głowie i wypalenia. Gdy odsuwasz się na bok, robi się przestrzeń na nabranie dystansu, a z odległości widać pełniej. Dostrzec można, że energię kierowało się nie tam, gdzie należało.

Gdy zaczęliśmy być razem, otworzyłem Pawłowi okno na świat, którego nie znał. Zajrzał przez nie – byłem zresztą na scenie, gdy zobaczył mnie pierwszy raz. Potem, gdy nasz związek już trwał, Paweł sam otworzył sobie do tego świata drzwi. Ja mu tylko pomagałem przez nie przejść. Widziałem, z jaką pasją i radością kupuje pierwsze buty na obcasach, jak pilnie uczy się czesać peruki, jak drobiazgowo rozmyśla nad kostiumami i występami. Moją energię i wiedzę, którą nabywałem przez lata, on zaczął przekierowywać w coś, o czym ja przez moje frustracje zapomniałem – Paweł od początku po prostu świetnie się bawi. Nie podchodził do siebie zbyt serio. Ogromną radość przysparzał mu każdy element tworzenia postaci Silver Daddy’iego. Ten pierwszy numer – „Come along with me” – w jego ustach opowiada dla mnie o tym, że świat można zmieniać samemu niezależnie od swojej przeszłości. To, co było, jest już dokonane, nie da się tego zmienić. Ale mamy wpływ na to, jacy jesteśmy lub jacy możemy być teraz. Natomiast to, czy będziemy czerpać radość z przyszłych działań, jest już kwestią decyzji i zaangażowania w zabawę.

Byliśmy razem na licznych Marszach/Paradach Równości. Niejednokrotnie je prowadziłem, a Silver Daddy był ze mną wtedy na kolejnych platformach. Głośna muzyka, kolory i poczucie wspólnoty. O czym to jest, jeśli nie o zabawie?! Zaznaczenie własnej obecności i znalezienie tlenu w czasach i miejscach, gdzie tak często nam, osobom queerowym, go brakuje. Osobiście – gdy prowadzę Marsz, nie chcę wykrzykiwać z ludźmi ***** ***. Tak, jasne, chcę zmiany władzy całym sercem codziennie i każdego dnia od lat, ale w te dni, kiedy maszerujemy razem, kiedy przez chwilę możemy być sobą w przestrzeni publicznej, chcę zapomnieć, że ta władza nad nami w ogóle istnieje. Chcę tworzyć dla nas bezpieczną przestrzeń.

Uczestnicząc w wielu akcjach aktywistycznych, wymyślając zaangażowane treści w swoich scenicznych numerach, wkręcając sobie poczucie misji (skądinąd słusznie), zapomniałem, że najważniejsze jest, by sprawiało mi to radość. Patrzę z dezaprobatą, gdy ktoś określa drag jako misję mimo że sam tak mówiłem. Drag to na pierwszym miejscu zabawa. Misja „wyjdzie sama” – bo, jak mówi wspaniała drag queen Hieemera w serialu „Nago. Głośno. Dumnie”: „Sam fakt, że jestem, już jest aktem politycznym”. Zresztą, nie tylko ona tak mówi. Misja ta w zabawie przechodzi jakby bokiem ze zwiększoną siłą, bo jest o wspólnocie, a nie poświęceniu. Wierzę w siłę „przegięcia”. W to, że sama silna obecność może być wystarczającą wartością. Jesteśmy najbardziej homo/transfobicznym krajem Unii Europejskiej, co może być bardziej irytującego dla osób nam nieżyczliwych niż pokazanie, że mimo to umiemy się świetnie bawić? Cienka jest granica między byciem osobą zaangażowaną, a osobą fanatyczną – obserwuję to choćby wśród osób wierzących w Kościele katolickim. Radość z wiary przeistacza się w poszukiwanie wrogów. W pewnym momencie w swoim aktywizmie byłem bliski potknięcia się o ten próg. Jednak przez to, że rzeczywistość mnie przytłoczyła, na chwilę się wycofałem. Poznałem Pawła. Widziałem, jak on odkrywa w sobie „przegięcie” – i na nowo zacząłem dostrzegać to, co utraciłem. Tak on uczył się ode mnie, jak ja chłonąłem od niego.

Nie chcę umniejszać wartości ulicznych protestów, siły wściekłości – to jest ważne i mamy prawo być wkurzeni. Ale też daję sobie czas i przestrzeń do bycia publicznie radosnym. Nie jest też tak, że nasz duet lśni jak prześcieradło wyprane w proszkach do prania od popularnego prowadzącego. Logiczne jest, że najbardziej wściekają nas osoby, które kochamy najmocniej. Ja jako ta bomba niejednokrotnie nie jestem kompatybilny z nastrojem Pawła, który jest stoikiem. Jestem zbyt porywczy, Paweł nazbyt skupiony. Każdy z nas to osobny świat. Tak różny, jak i nasz drag. Paweł ma znacznie większy talent ode mnie w pracy nad detalem. Robi czystsze, dokładniejsze makijaże. Ja natomiast mam większą umiejętność rozkręcania publiki czy organizacji eventów. Nas obydwu dużo energii kosztuje to, by nie tylko razem żyć, ale i współpracować. Ale to się opłaca, bo coraz częściej o sobie słyszymy: „power couple”. I to prawda. Takiego duetu, jak nasz, nie ma. W końcu, po latach bycia razem, mamy już wspólny kąt, a na balkonie powiewa radosna, tęczowa flaga. Była pierwsza na osiedlu, ale po naszej pojawiły się dwie kolejne. Tak to działa. Pieczętujemy swoją obecność radością z bycia razem. Stanowczo, ale z uśmiechem. To przynosi owoce.

Osobo queerowa, gdy zdarzy ci się, że się wypalasz, daj sobie oddech. Znajdź moment, w którym straciłaś poczucie, że dobrze się bawisz. Świat da sobie bez ciebie radę, co tak naprawdę jest piękne, bo daje przestrzeń tak na pomyłki, jak i właśnie oddech. Zdystansuj się, znajdź źródło radości i wróć wzmocniona. Ja się dziś czuję mocniejszy niż lata temu, gdy histerycznie wrzeszczałem.

IG: @gasiu.gasiu

FB: Gąsiu, TikTok: @gasiu.gasiu

 

Tekst z nr 104/7-8 2023.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Niech nas usłyszą

Uczestnicy/czki nowego projektu Kampanii Przeciw Homofobii opowiadają o swych zmaganiach z homo i transfobią.

Lukrecja_foto_A_KubisLukrecja Kowalska:

„Wiele miałam coming outów w życiu, ale najbardziej spektakularny, to w lutym zeszłego roku – na pogrzebie mojej mamy. Po prostu pojawiłam się na nim jako kobieta. Intencja mszy była od córki Lukrecji, nie od syna. Chodzież to nie jest wielkie miasto, 19 tysięcy mieszkańców, a na pogrzeb przyszło dużo ludzi, więc się rozniosło. Na stypie wyjaśniłam wszystko tej części rodziny, która jeszcze nie wiedziała. Zaskoczone ciocie i wujkowie powtarzali, że dla nich i tak będę Krzyśkiem. Ich sprawa. Ja jestem Lukrecją.

„Jak syn szedł na studia, to razem przeprowadziliśmy się do Poznania cztery lata temu. No, więc powiedziałam mu, że ten pan, który u nas bywa – bo on widział faceta – jest transseksualną kobietą i że się w niej zakochałam, i że ja też jestem taka. Syn przyjął to nawet spokojnie, a ja chyba nie zdawałam sobie całkiem sprawy, że moje wyznanie stwarza kompletnie nową sytuację dla niego.”

 

Stanisław Orszulak:

„W październiku zeszłego roku wysłałem mejla do całej dalszej rodziny, babć, cioć, wujków. Napisałem, że jestem trans i proszę od teraz zwracać się do mnie moim nowym, męskim imieniem. Dobrą reakcję miałem tylko od jednej cioci i jednego wujka. Reakcja najbliższej rodziny też była negatywna. Oprócz mamy i taty mam czterech braci – dwóch starszych i dwóch młodszych, jestem środkowy. „

„Po prostu cały czas dobrze grałem rolę dziewczyny a teraz w końcu postanowiłem przestać grać. Nigdy nie odczuwałem jakoś specjalnie kobiecości, ale stwierdziłem, że skoro jestem już tą dziewczynką – w sensie: posiadam waginę – to powinienem zachowywać się „jak dziewczynka”.  (…) A któregoś dnia spojrzałem w lustro, miałem na sobie dużą męską bluzę – i nagle, jakby jakaś tama pękła – zobaczyłem kogoś, kto mógłby być chłopakiem. Zobaczyłem jego, a nie ją. Do sukienek już nie wróciłem. Miałem 14 lat.”

 

Cały tekst do przeczytania w „Replice” nr 61

Foto: Agata Kubis
spistresci