Kościół bez LGBT

Co katolicy/czki LGBT w Polsce mówią o swych relacjach z Kościołem? Wiara i Tęcza koordynowała akcję wypełniania „Ankiety Franciszka”

 

Wiara i Tęcza na Paradzie Równości (2014) foto: Justyna Łapińska

 

Podczas pielgrzymki na Jasną Gorę usłyszałem od spowiednika: „Twoja noga nie powinna wstąpić w to święte miejsce”. Od tamtej pory się nie spowiadam, bo się po prostu boję – relacjonuje Jarosław, gej z Jastrzębia-Zdroju.

Pierwszą osobą, której powiedziałem o swojej orientacji, był spowiednik – opowiada 29-letni Krzysztof z Krakowa. Bardzo się bałem ujawniać, ale potrzebowałem wsparcia. Na spowiedzi spotkałem się jednak z murem niezrozumienia i ogromnym chłodem. Ta rozmowa mnie zdruzgotała, bezpośrednio po niej otarłem się o samobójstwo. Od tego czasu byłem u spowiedzi tylko przy okazji pogrzebu babci i ślubu członków mojej rodziny. Nie przystępuję też do komunii. Do dziś nie wyleczyłem się z tego zranienia.

Nie wszyscy odchodzą

To tylko dwie spośród blisko stu relacji, które polscy katolicy/czki LGBT nadesłali w ramach koordynowanej przeze mnie akcji zbierania odpowiedzi na „Ankietę Franciszka” przed zwołanym w Rzymie Synodem ds. Rodziny. Do nadsyłania refleksji m.in. na temat położenia osób homoseksualnych w kościele zachęcał Watykan. Grupa polskich chrześcijan LGBT „Wiara i Tęcza”, której jestem członkiem, postanowiła na ten apel odpowiedzieć.

Największym zaskoczeniem była duża liczba ankiet, jakie nadeszły od katolików/czek LGBT z całej Polski. Na ogół panuje przekonanie, że osoby nieheteronormatywne odchodzą z Kościoła. To jednak tylko część prawdy. Rzeczywiście, wiele lesbijek, gejów i osób transpłciowych pod wpływem kościelnej mowy nienawiści odchodzi od praktyk religijnych, jednak przez sam fakt homoseksualności lub transseksualności nie traci się na ogół wiary. Ani potrzeb duchowych. Co więcej: duża część z nas pozostaje w Kościele, starając się jakoś ułożyć sobie relację z tą instytucją, a jeszcze bardziej z Bogiem.

Możliwości artykulacyjne wierzących osób LGBT w Polsce są mocno ograniczone, i to nie tylko ze względu na kościelną homofobię. Świeckie środowiska lesbijsko-gejowskie przez lata patrzyły na nas z dystansem, co łatwo zrozumieć, biorąc pod uwagę ogromną krzywdę, jaką osobom nieheteronormatywnym wyrządza wielu ludzi Kościoła. Organizacje LGBT zaczynają jednak coraz mocniej dostrzegać emancypacyjny potencjał istniejący w religijnych grupach takich, jak Wiara i Tęcza. Mówił mi o tym latem ubiegłego roku Bjorn van Roozendaa z ILGA-Europe podczas spotkania z przedstawicielami organizacji chrześcijańskich organizacji LGBT z Europy Wschodniej w Amsterdamie: My na Zachodzie zrozumieliśmy, że bez współpracy z organizacjami LGBT nie zmienimy homofobicznych postaw konserwatywnej części społeczeństw. Ma to szczególne znaczenie teraz, gdy coraz większe poparcie społeczne uzyskuje w naszych krajach radykalna prawica. Także w Polsce widać coraz większe zainteresowanie Wiarą i Tęczą.

Wewnętrzna emigracja

Jest jednak drugi, o wiele ważniejszy powód, dla którego katolicy LGBT w Polsce nie są wystarczająco słyszalni. Otóż przytłaczająca większość z nich żyje w ukryciu. W parafiach i wspólnotach religijnych osoby wierzące decydują się na wewnętrzną emigrację. A przecież z najbardziej ostrożnych obliczeń wynika, że w polskim Kościele rzymskokatolickim ponad 1,5 mln wiernych to lesbijki i geje. Liczba porównywalna z największymi diecezjami w naszym kraju!

Odpowiedzi na ankiety, jakie uzyskałem od katolików/czek LGBT, pokazują swoisty mechanizm błędnego koła, który sprawia, że osoby homoseksualne są w Kościele niewidoczne. Nieprzyjazna wobec osób LGBT atmosfera w Kościele powoduje, że wierzący ukrywają swoją orientację psychoseksualną. Przez to Kościół funkcjonuje jako „wyspa bez gejów i lesbijek”, a to z kolei sprawia, że zarówno księża, jak i świeccy nie mają okazji poznać osobiście „żywych” i „realnych” gejów, lesbijek, osób transpłciowych czy biseksualnych w ich codzienności. Wiedza duszpasterzy na temat osób LGBT opiera się zatem głownie na przekazie medialnym, wrogiej wobec nas literaturze oraz sakramencie spowiedzi, podczas którego penitenci spowiadają się z nadużyć seksualnych, ewentualnie opowiadają o swoich seksualnych lękach, nieraz zresztą podsycanych przez samych duszpasterzy. Powstaje z tego obraz osoby LGBT chorobliwie skupionej na seksie, głęboko niepogodzonej ze swoją orientacją psychoseksualną. Utwierdza to tylko księży w negatywnych stereotypach na temat osób LGBT.

O tym, jak ta kościelna szafa na co dzień wygląda, uczestnicy ankiety wiedzą aż nadto dobrze. 30-letnia Olga z Warszawy na niedzielną mszę chodzi razem z partnerką. Ale udajemy, że jesteśmy jedynie znajomymi. Przekazując znak pokoju, pamiętamy, by nie robić tego zbyt serdecznie. Taka konieczność konspiracji uniemożliwia nam głębsze zaangażowanie siężycie parafii – mówi. Moj chłopak jest zaangażowany w życie oazowe, ale swoją orientację musi ukrywać. Nie jest łatwo, ale się nie poddajemy – dodaje Jarosław z Jastrzębia-Zdroju.

Często próby ujawnienia się przynoszą negatywne konsekwencje. 47-letnia Katarzyna z Gdańska od lat mieszka ze swoją partnerką. Postanowiły kiedyś razem przyjąć księdza po kolędzie. Ksiądz najpierw się spłonił, po czym nieskładnie zaczął fukać: „Jak ja mam TO tutaj wpisać?” Wskazywał przy tym na kartoteki, w których zaznaczał, kto w danym domu mieszka – opowiada Katarzyna.

Lesbijka śpiewa psalmy

Najczęściej jednak osoby wierzące pod wpływem nieprzyjaznej atmosfery same odchodzą na kościelne peryferie. Trudno im się odnaleźć, bo w polskich ruchach duszpasterskich panuje założenie, że wszyscy myślą jednakowo. Nie spotkasz tam nikogo, kto ma na przykład poglądy feministyczne – skarży się 38-letnia Agnieszka, lesbijka z Warszawy. 25-letni Kamil z Wałbrzycha podczas rozmowy z księdzem powiedział, że ma lewicowe poglądy i popiera małżeństwa homoseksualne. To, że sam jest gejem, nie przeszło mu przez usta. Ksiądz mi odpowiedział: „W takim razie nie ma tutaj dla ciebie miejsca”. Od tego momentu zacząłem unikać oazowych spotkań i po miesiącu odszedłem ze wspólnoty – mówi.

32-letnia Joanna miała więcej szczęścia. Jej przewodnik duchowy powiedział jej, że nie ma nic przeciwko temu, by jako lesbijka nadal była liderką wspólnoty oazowej. Postawił jednak warunek: o orientacji nikt nie może się dowiedzieć! Powiedział, że ujawnienie homoseksualizmu przed innymi członkami wspólnoty uniemożliwi mi nie tylko bycie animatorką, ale wręcz uczestnictwo w grupie – relacjonuje Joanna.

Kobieta szybko się zresztą przekonała, że to nie tylko teoria. W jej grupie ujawniła się bowiem inna osoba homo. Nie dokonała publicznego coming outu, jedynie zwierzyła się wspólnocie, którą traktowała jak rodzinę. Wywołało to ogromne oburzenie liderów i członków grupy. Nagle z dnia na dzień ta osoba stała się niegodna tego, by przy ołtarzu zaśpiewać psalm czy odczytać czytanie. Wszelkie formy aktywności liturgicznej okazały się dla niej niedostępne. W tak niesprzyjającej atmosferze po jakimś czasie odeszła. A dla mnie był to sygnał, że jeśli chcę pozostać wśród tych ludzi, muszę uważać, by to, kim jestem, nie wyszło na jaw – opowiada Joanna, która po jakimś czasie również opuściła grupę.

Niestety, większość nieheteroseksualnych osób zaangażowanych w życie Kościoła zmaga się dodatkowo z olbrzymią uwewnętrznioną homofobią. Nikt, kto ma już jakoś „przerobiony” temat swojej homoseksualności, nie wejdzie do takich wspólnot. Bo ci, którzy zostają, płacą za to nieraz ogromną cenę. Znam historię lidera jednej ze wspólnot przy uczelni katolickiej. Ukrywał to, że był gejem, kilka lat temu popełnił samobójstwo – opowiada Agnieszka, lesbijka z Warszawy.

Damian z Płocka przez kilka lat przygotowywał oprawę muzyczną na mszach i rekolekcjach. Kiedyś zwierzył się ze swej orientacji przyjacielowi ze wspólnoty, zresztą też gejowi. On jednak jeździł do lubelskiej Odwagi, gdzie zalecano zerwanie kontaktów ze środowiskiem homoseksualnym. Potraktował to bardzo dosłownie, zażądał, bym wybrał: albo terapia, albo odejście z grupy. „Doniósł na mnie do duszpasterza, który podtrzymał ultimatum. Na terapię się nie zdecydowałem, więc zostałem wyrzucony. Inni uczestnicy, nawet jeśli prywatnie czuli ze mną solidarność, byli poddani tak silnej presji, że się ode mnie odwrócili. Przeżyłem silne załamanie, na szczęście udało mi się z tego wyjść – opowiada Damian.

Kościół przyszłości 

Takie świadectwa nie napawają optymizmem. Powstaje zatem pytanie: czy jest o co walczyć? Wiara i Tęcza od początku twierdzi, że tak. Jedyny sposób to mówić o sobie głośno i otwarcie, starając się, by nasze świadectwa dotarły do jak największej liczby osób w Kościele. Pewnej dozy optymizmu dodaje nam pontyfikat Franciszka, który zmienia język, w jakim Watykan wypowiada się na temat homoseksualności. O tym, że Kościół katolicki przestaje być w tej kwestii monolitem, można się było przekonać na październikowym Synodzie ds. Rodziny w Rzymie, na którym po raz pierwszy w dziejach Kościoła padło tak wiele pozytywnych słów pod adresem osób homoseksualnych. Zredagowany przez biskupów dokument podsumowujący pierwszy tydzień obrad mówił: „Osoby homoseksualne mają wartości i dary do zaoferowania wspólnocie chrześcijańskiej. Czy nasze wspólnoty są w stanie im to zapewnić, akceptując i ceniąc ich orientację seksualną?” Choć ostateczna wersja dokumentu podsumowującego Synod nie była już dla osób LGBT tak korzystna, na Zachodzie dyskusja toczy się nadal. Pod koniec grudnia biskup Johan Bonny z Antwerpii wezwał wprost, by Kościół uznał związki jednopłciowe. Belgijski hierarcha przyznał, że odwagi do wypowiadania się w tych sprawach dodał mu pontyfikat Franciszka. Powinniśmy dążyć do tego, by związki jednopłciowe zostały w Kościele formalnie uznane – powiedział w wywiadzie, pytany, czy pary jednopłciowe powinny uzyskiwać w Kościele błogosławieństwo na wzór małżeństw heteroseksualnych.

Pozytywne rzeczy zaczynają się też dziać na polskim podwórku. Ostatnio publicysta katolicki Cezary Gawryś (niegdyś zwolennik „leczenia gejów”, dziś osoba, która wycofała się z dawnych poglądów na ten temat) na stronie stowarzyszenia „Otwarta Rzeczpospolita” napisał poruszający tekst „Dlaczego Kościół milczy, kiedy znieważają i biją?”. Wstrząśnięty opisaną w „Replice” (nr 52) historią dwóch gejów: Piotra i Pawła, nękanych w rodzinnych Kartuzach z powodu swej orientacji seksualnej, pyta: Czy za klimat agresji skierowanej ku osobom homoseksualnym, niewątpliwie panujący wciąż na polskiej prowincji, w małych miastach, nie jest także odpowiedzialne nauczanie polskich biskupów i wielu księży? (…) Czy w takim wypadku, kiedy w małej społeczności złożonej w większości z katolików dochodzi do prześladowania osób homoseksualnych, do skandalicznego aktu poniżania drugiego człowieka, nie powinni zabrać głosu lokalni duszpasterze? Przecież to gotowy temat na adwentowe kazanie o miłości bliźniego! (…) Swoją drogą, zgłaszam wniosek do przewodniczącego Konferencji Episkopatu, aby w roku 2015 polscy biskupi skierowali specjalny list pasterski do rodziców osób homoseksualnych.

Dla wielu spełnienie tego postulatu wyda się zapewne kompletną abstrakcją. Dla mnie – po wizycie w pewnej parafii na południu Polski – trochę mniejszą. Znajomy ksiądz zaprosił niedawno kilka osób z Wiary i Tęczy na spotkanie biblijne, które było zorganizowane przy jego kościele. Wcześniej wytłumaczył uczestnikom swojej wspólnoty (w większości starszym kobietom), kim jesteśmy. Ich przyjęcie było więcej niż życzliwe. Okazało się, że zwykła polska parafia nie musi być homofobiczna, o ile duszpasterz nie będzie „straszył gejem”, lecz po prostu potraktuje nas jako siostry i braci.

 

Tekst z nr 53/1-2 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Sztuka, która wyzwala

Z Danielem Rycharskim, artystą, tegorocznym laureatem Paszportu „Polityki” w kategorii Sztuki wizualne, działaczem grupy chrześcijan LGBTQ Wiara i Tęcza, rozmawia Marcin Dzierżanowski

 

Tęczowy dres Daniela to jego oryginalny pomysł specjalnie dla „Repliki”. Dres na tęczowo obszył Piotr Pandyra – podziękowania; foto: M. Niewirowicz (niema.foto)

 

Jesteś bardziej z Kurówka czy z Krakowa?

Zdecydowanie z Kurówka.

Ale wyjechałeś na studia do Krakowa, zrobiłeś doktorat na tamtejszej ASP, stałeś się sławny.

Tyle że właśnie dzięki temu, że nie zerwałem związków z moją wsią.

No właśnie, dlaczego nie zerwałeś?

To, skąd pochodzę, było dla mnie zawsze bardzo ważne. W Krakowie wszyscy robili „miejską” sztukę, a mnie inspirowała ta moja wioska, dla wielu być może dziadowska i obciachowa, ale dla mnie fascynująca poprzez swą inność.

Większość osób LGBT wyjeżdża ze wsi i już tam nie wraca.

Dla mnie powrót był naturalny, choć wiem, że dla społeczności wiejskiej stanowię spore wyzwanie. W ostatnich latach stałem się symbolem nowej kultury wiejskiej, a wieś jest kojarzona z bardzo tradycyjnymi wartościami. Odkąd zacząłem otwarcie pokazywać w sztuce wątki związane z LGBT, z ich punktu widzenia chyba trochę przeszedłem na drugą stronę.

Jakie są reakcje?

Na ogół dobre. Mój sołtys powiedział, że nikomu do łóżka nie będzie zaglądał. Wieś to taki organizm, gdzie mieszka sto osób i każdy jest traktowany jako trybik w maszynie, bez którego cały mechanizm nie zadziała. Każdy jest z kimś połączony, jak nie przez sąsiedztwo, to przez pokrewieństwo, więc ludzie się wzajemnie akceptują, bo nie mają wyjścia. Pod tym względem jest lepiej niż na przykład w małych miasteczkach. Już po tym, jak dostałem Paszport „Polityki”, byłem na spotkaniu w bibliotece w Sierpcu. Poproszono mnie, żebym w trakcie wystąpienia broń Boże nie podnosił wątków gejowskich. Oczywiście nie zgodziłem się.

Był skandal?

Nie było, choć na sali był burmistrz i sporo ważnych osób. O swojej orientacji mówiłem naturalnie, a publiczność równie naturalnie wszystko przyjmowała. Po spotkaniu podchodzili do mnie ludzie, dziękowali, mówili, że ten temat nigdy się w Sierpcu publicznie nie pojawił.

Oswajanie trudnych tematów przez sztukę?

A dlaczego nie? Przecież tak było od wieków. Zresztą, w moim osobistym procesie samoakceptacji sztuka miała podstawowe znaczenie. Pozwalała w bezpieczny, czasem metaforyczny sposób mówić o tożsamości LGBT.

Twoje pierwsze „wiejskie” projekty nie były społecznie zaangażowane. Pierwszy projekt, o którym było naprawdę głośno, to wiejski street art.

W Kurówku i okolicznych wsiach namalowałem około stu murali przedstawiających zwierzęce hybrydy. W pewnym momencie każdy rolnik chciał mieć na swojej stodole czy chacie takiego zwierzaka, zaczęto nawet rywalizować, porównując, czyj jest ładniejszy. Ale ten projekt miał też ważne przesłanie, chciałem pokazać, że współczesna wieś jest tak naprawdę wiejskomiejską hybrydą.

Współczesna polska wieś to dla artysty ciekawy temat?

Tym ciekawszy, że ciągle nieodkryty. Większość świata sztuki traktuje wieś z góry, trochę przedmiotowo. Ja pracuję z tradycyjną chłopską wspólnotą, do tego jeszcze traktuję ją podmiotowo, co niektórzy zresztą uznają za polityczne.

No właśnie, robisz projekty nie tylko o wsi, ale też dla wsi i ze wsią.

Zaczęło się od tego, że w 2014 r. kuratorzy Muzeum Sztuki Nowoczesnej zaprosili mnie do udziału w ważnej wystawie „Co widać. Polska sztuka dzisiaj”. Był to przekrojowy przegląd polskiej sztuki współczesnej ostatniego 25-lecia. Wyznaczono nam taki „kącik chłopski”, ja i jeszcze kilku artystów mieliśmy reprezentować nową sztukę wiejską. W ramach projektu zaproponowano, bym do swego Kurówka zaprosił grupę warszawiaków, głównie ludzi kultury, kuratorów wystaw, etnografów. Dla niektórych to była wyprawa w kosmos! Wraz z mieszkańcami Kurówka zorganizowaliśmy im grę terenową, było ognisko, wódeczka, jak to na wsi. Na początku było sztywno, ale alkohol sprawił, że obie strony zaczęły ze sobą rozmawiać. W pewnym momencie faceci z Ochotniczej Straży Miejskiej przynieśli swe strażackie ubrania, a warszawiacy zaczęli je przymierzać. To mi pokazało, że świat sztuki i wieś mogą ze sobą rozmawiać na normalnych, partnerskich warunkach.

Dzięki wódce?

Trochę też, ale przede wszystkim dzięki sztuce. Mój pierwszy zaangażowany społecznie projekt to była brama triumfalna z okazji 150-rocznicy zniesienia pańszczyzny. Szczerze mówiąc, jako chłopak ze wsi wiedziałem, że problemem pańszczyzny wieś już od pokoleń nie żyje, to jest problem obcy, dawno zapomniany. Poddałem się jednak miejskiej optyce, zrobiłem bramę, która nawiązywała do wiejskiej metaloplastyki, ale też zachodnioeuropejskich bram triumfalnych. Całość pomalowałem w tęczowe pasiaki, co później ktoś zinterpretował nawet jako nawiązanie do Auschwitz i do opresji osób LGBT na wsi.

Słusznie?

Do dziś nie jestem pewien. Ale po tym projekcie zrozumiałem, że nie mogę patrzeć na wieś oczami miasta. Zobaczyłem, że chłopi są ciałem politycznym, mają swych aktywistów, swą własną artykulację i że miasto postrzega ich w sposób bardzo stereotypowy. Zobaczyłem wykluczenie tych ludzi, które później, po latach, skojarzyło mi się z wykluczeniem osób LGBT.

Owocem tych poszukiwań był twój głośny projekt „Pomnik Chłopa”.

Było to nawiązanie do XVI-wiecznego, nigdy niezrealizowanego projektu Albrechta Dürera. Wykonałem naturalistyczną figurę chłopa w pozie Chrystusa Frasobliwego, ludzie ze wsi reagowali entuzjastycznie, doskonale rozumieli, o co mi chodzi.

Na pomniku umieściłeś naturalistyczną rzeźbę sołtysa Kurówka.

Adama Pestę, świetnego faceta, ale dla mnie też postać poniekąd symboliczną. Kiedyś utrzymywał się ze sprzedaży mleka, teraz już nie może, bo to nieopłacalne. Przez ten pomnik pokazałem chłopów jako grupę wykluczoną, ale nie przez pańszczyznę, lecz przez transformację ustrojową. To wykluczenie na różnych polach, choćby przez to, że ze wsi masowo wyjeżdżają ludzie młodzi, w tym wiele kobiet. Przygotowując Pomnik Chłopa spędziłem całe dnie przed Kancelarią Premiera, gdzie przez 129 dni grupa protestujących rolników rozbiła Zielone Miasteczko. Rozmawiałem z nimi, przy okazji robiąc im warsztaty street artu.

Nie patrzyli na ciebie jak na dziwaka?

Raczej im imponowałem, trochę się we mnie zapatrzyli. Po jakimś czasie jedno z kół Solidarności Rolników Indywidualnych zaproponowało mi, żebym zrobił sztandar ich patrona Św. Ekspedyta, męczennika z epoki Cesarstwa Rzymskiego.

Nie przeszkadzało ci, że chłopi z wiejskiej Solidarności to głównie opcja konserwatywno- narodowa?

Jako artystę to spotkanie różnych światów bardzo mnie zafascynowało. Zaprojektowałem i wykonałem ten sztandar, umieszczając na nim elementy tęczy. Projekt pojechał nawet do Krakowa, gdzie grupa chrześcijan LGBT Wiara i Tęcza, z którą jestem związany, pokazała go na wystawie zorganizowanej w ramach Przestrzeni Pielgrzyma LGBT podczas Światowych Dni Młodzieży.

Rolnicy nie protestowali przeciwko tęczowym elementom na swoim sztandarze?

Odbyłem z nimi trudną rozmowę, ale w końcu jakoś się przekonali. Dla mnie ta wzajemna wymiana symboli pomiędzy wykluczoną wsią a poddaną opresji społecznością LGBT była bardzo ważna.

Później przyszedł kolejny głośny projekt, w którym już wprost odniosłeś się do tematyki LGBT.

To był czas, kiedy już aktywnie działałem w Wierze i Tęczy i duchowość zaczęła odgrywać w mojej sztuce coraz większą rolę. Zacząłem się zastanawiać nad losem porzuconych krucyfiksów z cmentarnych krzyży. Na świeżym grobie ustawia się krzyże z figurką Jezusa, potem, gdy buduje się nagrobek, z tymi pasyjkami nie wiadomo co zrobić. Czasem trafiają na śmietnik, czasem do kamieniarzy, którzy nie mają pomysłu, gdzie to przechowywać. Te niechciane „Chrystusy” skojarzyły mi się z wierzącymi osobami LGBT, z którymi Kościół nie wie, co zrobić. Niby nie może odrzucić, ale najchętniej pozbyłby się kłopotu.

W tym czasie dostałem zaproszenie na prestiżową wystawę do Pałacu Kultury pod tytułem „Nic o nas bez nas”. Dotyczyła zaangażowania politycznego młodych twórców. Podjąłem decyzję, że zrobię projekt dotyczący sytuacji osób LGBT w Kościele. Dam głos tym, którzy na co dzień nie są słyszalni.

I tak powstał projekt „Tablica”.

Postanowiłem przypomnieć, co o osobach homoseksualnych mówi Katechizm Kościoła Katolickiego. Oczywiście, zalecenie katechizmu, by osoby homoseksualne traktować z „szacunkiem i delikatnością”, większości osób homoseksualnych nie zadowala. Ale uznałem, że nawet ten minimalistyczny zapis nie jest w Kościele znany i przestrzegany. Postanowiłem przypomnieć ludziom, że on istnieje. Przetopiłem cmentarne figurki Chrystusa i zrobiłem z nich tablicę stylizowaną na takie, które wiszą w kościołach.

Umieściłeś tam dokładny cytat z katechizmu dotyczący osób homoseksualnych.

A mimo to te słowa okazały się niezwykle kontrowersyjne. Pisałem do różnych księży z pytaniem, czy nie umieściliby tej tablicy w przestrzeni kościelnej, ale nikt się nie zgodził. Najczęściej zresztą w ogóle mi nie odpowiadano. Postanowiłem więc stanąć z tą tablicą przy wejściu do jednego z najbardziej uczęszczanych kościołów w Warszawie. Trzymałem ją przez wiele godzin, mdlały mi ręce.

Bałeś się?

Na początku nie. Do momentu, kiedy podszedł do mnie młody chłopak i zagroził śmiercią.

Jak reagowali inni ludzie?

Różnie. Niektórzy mi grozili, inni chwalili. Wiele osób podchodziło mówiąc, że myślą podobnie jak ja. To były bardzo cenne rozmowy.

Księża też podchodzili?

Tak, ale chowali się, żebym ich nie widział. Uznali, że jestem prowokatorem, choć trzymałem zapis obowiązującego ich katechizmu!

Zawiodłeś się?

Rzeczywiście, miałem nadzieję, że być może mój projekt będzie punktem wyjścia do jakiejś rozmowy na temat stosunku Kościoła do osób LGBT. Okazało się jednak, że Kościół nie za bardzo umie na ten temat rozmawiać. Było to dla mnie trudne, tym bardziej, że ja wtedy bardzo potrzebowałem tej rozmowy także ze względów osobistych.

Dlaczego?

Nie wiem, czy powinienem o tym mówić.

Powiedz tyle, ile chcesz.

Naruszam pewne tabu, ale może moja historia zabrzmi dla kogoś jak ostrzeżenie. Przez jakiś czas byłem zaangażowany w bardzo osobistą relację z księdzem, która przerodziła się w wielkie cierpienie. Ten ksiądz dziś już odszedł z kapłaństwa, zresztą nie z mojego powodu. Nasza relacja skończyła się dość dramatycznie, nie chcę mówić o szczegółach. Powiem tylko, że poczułem się potraktowany przedmiotowo i bardzo to przeżyłem. Na własnej skórze doświadczyłem hipokryzji, jaką mają ludzie Kościoła w stosunku do osób LGBT. Pomyślałem też jednak, że być może moje trudne doświadczenie komuś pomoże. Wtedy powstał pomysł projektu „Interwencja”.

Opowiesz więcej?

Kiedyś na warszawskim spotkaniu Wiary i Tęczy prezentowałem mój projekt „Tablica”. Zrobił duże wrażenie, ktoś zaproponował, że dobrze byłoby tę tablicę zabrać na Drogę Krzyżową. Ta idea bardzo mocno we mnie pracowała, aż doszedłem do wniosku, że muszę zrobić oddzielny projekt. Postanowiłem znaleźć drzewo, na którym powiesił się gej lub lesbijka i zrobić z tego drzewa krzyż.

Znalazłeś.

Choć nie było to łatwe. Początkowo myślałem nawet, że po materiał będę musiał pojechać do USA, bo tam wiele takich przypadków opisano w prasie. U nas nie. Znalazłem jednak taką historię na południu Polski.

Podasz szczegóły?

Niezbyt mogę. Rodzina tej osoby nie chce się zgodzić, by o tej historii opowiadać. Piętno samobójcy, w dodatku osoby homoseksualnej, jest niestety ciągle zbyt duże. W okolicy lasu, gdzie ta osoba popełniła samobójstwo, spotkałem człowieka, który mieszkał tuż obok miejsca tragedii. Bał się tego drzewa, nie dawało mu ono spać. Kiedy się dowiedział, że chcę z niego zrobić krzyż, wyraźnie się uspokoił. Bardzo mi pomógł. Krzyż dla chrześcijanina nie jest symbolem śmierci, ale zwycięstwa nad śmiercią. On to doskonale odczytał, jego reakcję potraktowałem jako pewnego rodzaju zielone światło dla mojego projektu.

Nie boisz się, że ktoś twoje intencje odczyta opacznie?

Rozmawiałem o tym niebezpieczeństwie z Haliną Bortnowską, teolożką, przyjaciółką Wiary i Tęczy. Zwróciła mi uwagę na to, by koniecznie ten projekt w jakiś sposób rozświetlić. Żeby było jasne, że nie jest to apoteoza śmierci, lecz życia. By stał się ostrzeżeniem, że homofobia naprawdę zabija. Całkowicie się z tym zgadzam. Trzeba powtarzać, że samobójstwo nigdy nie jest wyjściem. Chciałbym, żeby wszystkie osoby LGBT, zwłaszcza te, które myślą o tym, by zrobić sobie krzywdę, usłyszały, że życie to jest coś znacznie więcej niż śmierć.

***

Daniel Rycharski – urodził się w 1986 r w mazowieckiej wsi Kurówko, później mieszkał w Gorzewie, Sierpcu, Płocku i Krakowie.
Ukończył studia na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, obronił doktorat na Wydziale Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych. Obecnie wykłada na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Działa w grupie chrześcijan LGBTQ Wiara i Tęcza

 

Tekst z nr 66/3-4 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Bycie LGBTQ to dar od Boga

O Kościele katolickim, chrześcijanach LGBTQ i o transowym coming oucie z Arturem Kapturkiewiczem (formalnie Barbarą Kapturkiewicz) rozmawia Marta Konarzewska

 

foto: Krystian Lipiec

 

Kiedy Kościół przestanie wykluczać osoby LGBT?

W Polsce są rożne kościoły chrześcijańskie. Są i takie, które akceptują ludzi LGBT oraz ich związki lub małżeństwa, jak Polska Wspólnota Episkopalna, Reformowany Kościół Katolicki, Zjednoczony Kościół Chrześcijański. Niektóre kościoły protestanckie debatują na temat związków. Jeśli pytasz o Kościół rzymskokatolicki, najliczniejszy w Polsce, to moja odpowiedź brzmi: nie wiem, kiedy przestanie nas wykluczać.

Gdy Kościół twierdzi, że nas akceptuje, ale uważa za grzech każde zachowanie seksualne, to w praktyce odmawia nam prawa do życia z ukochaną osobą, do okazywania uczuć. To z kolei wielokrotnie prowadzi do poczucia wewnętrznego rozdarcia, depresji, utrudnienia prawidłowego rozwoju – do tych zjawisk, których Kościół nie chce dostrzegać. Dlatego słowa z katechizmu o „delikatności” i „współczuciu” brzmią jak jawna hipokryzja. Słyszymy też wiele bezpośrednio homofobicznych i transfobicznych wypowiedzi osób duchownych i świeckich.

Jak np. „aktywność homoseksualna jest głęboko nieuporządkowana”, pochodzące z najnowszego Listu pasterskiego na Niedzielę Świętej Rodziny 2013 roku. Jest tam sporo błota rzuconego na seksualność i gender. Zabawna wpadka Kościoła, jak twierdzą niektórzy, czy groza?

Wieje grozą. To jest szerzenie dyskryminacji wobec ludzi LGBT poprzez straszenie ogółu wiernych fałszywym ich obrazem. Mamy nadzieję, że Polska z racji członkostwa w Unii Europejskiej nie będzie miała możliwości wprowadzenia podobnego prawa jak Rosja, gdzie każda publiczna wypowiedź na temat LGBT może być karana grzywną lub więzieniem.

Liczycie na moc tolerancji papieża Franciszka?

Tolerancja to zdecydowanie za mało. Chcemy afirmacji i równości, gdyż wiemy, że tylko w takich warunkach rozwój młodzieży może przebiegać prawidłowo, a każdy może żyć najlepiej jak potrafi. Poza tym Wiara i Tęcza to chrześcijanie rożnych wyznań, papież jest ważny głownie dla katolików rzymskich. Choć jego postawa z pewnością wpływa na szerszą opinię w świecie.

I z pewnością rożni się od postawy Jana Pawła II.

Jan Paweł II był człowiekiem dobrej woli, ale wychowanym w specyficznym środowisku. W dziedzinie ekumenizmu zrobił wiele dobrego. W temacie LGBT niestety wiele złego.

Za jego pontyfikatu Kościół wydał dokumenty, które spowodowały likwidację duszpasterstw LGBT, nakazały biskupom sprzeciw wobec ustaw o związkach partnerskich, zabroniły przyjmowania do stanu duchownego osób homoseksualnych. Za pontyfikatu Franciszka liczymy na zmiany. Może nie od razu na uznanie naszych związków czy małżeństw, ale choćby na wydanie oficjalnego dokumentu potępiającego przemoc wobec ludzi LGBT. Jakże często jest ona owocem homofobicznych wypowiedzi ludzi Kościoła.

„Kimże jestem, aby ich osądzać?” – odpowiedział Franciszek pytany o gejów. W ankiecie przed synodem na temat rodziny zamieścił pytania o opiekę duszpasterską dla par jednopłciowych i adoptowanych przez nie dzieci. To budzi nadzieję.

Gdyby jednak oczekiwane zmiany nie nadeszły, musimy być silni i pamiętać: my jako świeccy też jesteśmy Kościołem. Mamy świadczyć, że bycie LGBT to dar Boży i możliwość życia piękną miłością.

Kościół grzmi o popędzie i życiu w grzechu, a wy uparcie o tej miłości. Miłość zwycięża wszystko, nawet grzech?

Kościół rzymskokatolicki mówi o „skłonności”, gdyż nie uznaje naukowego pojęcia orientacji homoseksualnej. My wiemy, że ta orientacja daje możliwość przeżywania pięknej miłości z osobą tej samej płci. Dziwi nas, jak można dobro nazywać złem, a miłość grzechem.

Kościół daje nam wiele dobra – wiarę w Boga, nadzieję, poczucie wspólnoty, odpowiedzialności, potrzebę służenia ludziom. Jednak czasem bywa omylny i wtedy trzeba mieć odwagę zakwestionować wybiorczo jego autorytet. Dla wielu ludzi jest to zbyt trudne. Dlatego też nie wszyscy chrześcijanie LGBT akceptują poglądy Wiary i Tęczy.

Zalecaną przez Kościół całkowitą wstrzemięźliwość płciową uznajemy za dobrą w wyjątkowych przypadkach: gdy pasuje do czyjejś osobowości i duchowości, a nie wynika z zewnętrznej presji i lęku.

Co WiT wyraźnie łączy, a co wyraźnie odróżnia od Kościoła?

Jesteśmy ekumeniczną grupą chrześcijan. Każdy z nas ma więź ze swoim Kościołem. Jeśli nie znajduje w nim akceptacji dla ludzi LGBT i ich związków, to odróżnia się właśnie poglądami na ten temat. Spotykamy się razem na rozmowach, modlitwach, rekolekcjach – są to piękne przeżycia.

Jak często się spotykacie? Gdzie?

Spotkania odbywają się w kilku miastach, z częstością ustaloną przez uczestników grupy. Od dwóch spotkań w miesiącu po umawiane okazjonalnie. Rekolekcje zwykle są trzy razy w roku, w rożnych miejscach Polski.

Ale wierzący katolicy chodzą też do spowiedzi, prawda? Jeśli wyznam: współżyję z osobą tej samej płci, dostanę rozgrzeszenie? A zbawienie? Jest wtedy możliwe?

Gdzie istnieje wierna i odpowiedzialna miłość, tam seks nie jest grzechem. Po co się z tego spowiadać? Trudno jednak przy spowiedzi ominąć temat związku. Bo w jakiej formie mówić np. o przewinieniach wobec ukochanej osoby? Dlatego lepiej spowiadać się dojrzalej, rzadziej i u życzliwych księży.

Co do zbawienia – wierzymy, jak chyba większość, że będzie ono udziałem ludzi dobrej woli. Staramy się nią kierować, słuchając głosu sumienia. Pamiętajmy, że sumienie to osąd rozumu, a nie chwiejne emocje! Pomagamy siostrom i braciom cierpiącym z powodu odtrącenia. Ufamy Bogu. Ostateczną odpowiedź o zbawienie każdego człowieka zna tylko On.

Ojcze, czemuś mnie opuścił?” – wierzące osoby LGBT mogłyby wykrzyczeć to w kierunku Ojca-Kościoła?

Myślę że ten dramatyczny okrzyk słychać w sercach wielu ludzi LGBT, zarówno tych, którzy odeszli z Kościoła, jak i tych którzy są w nim nadal. Jezus wołał jednak bezpośrednio do Boga, a na koniec w akcie zawierzenia oddał ducha w Jego ręce. My też pamiętajmy – Bóg na pewno nas nie opuścił, choć ludzie Kościoła – często.

A ludzie z ruchu LGBT? Dotyka was, że nie hetero kojarzone jest w Polsce od razu z lewicą i ateizmem?

Tak, czasem dotyka. Ale rozumiemy dlaczego tak wielu LGBT zostało ateistami: rzadziej z przekonania, częściej z poczucia wypędzenia. Zresztą niektórzy ateiści są w WiT.

Jak to?

Po prostu lubimy się, spotykamy, rozmawiamy. Zapraszamy każdego, kto chce z nami być. Oprócz modlitw i wiary poruszamy też inne tematy, jak np. wychodzenie z ukrycia, bezpieczeństwo, sztuka. Poza tym, zarówno wierzący i niewierzący, współpracujemy w licznych organizacjach, jak Lambda, Tolerado, Tęczówka, Polistrefa, Kultura dla Tolerancji, Dni Równości i Tolerancji i w innych. Uczestniczymy w Paradach Równości. Jako WiT domagamy się równości dla wszystkich ludzi LGBT.

Odnośnie polityki, to nie jest ona naszym celem. Celem jest praca na rzecz akceptacji ludzi LGBT i ich związków w społeczeństwie i kościołach chrześcijańskich. W WiT mamy rożne poglądy polityczne i staramy się to szanować.

Kiedy współzakładałeś WiT, podpisywałeś się Barbara.

Tak. Rok temu wyszedłem z ukrycia. Urodziłem się w ciele o cechach płci żeńskiej, ale od wczesnego dzieciństwa mam psychiczne poczucie płci męskiej. W sensie związku zawsze interesowali mnie mężczyźni, więc jestem homoseksualny. Choć nie mogę obecnie przejść korekty ciała i zmiany dokumentów (powody rodzinne), to ujawnienie się daje mi wiele sił do dalszego życia. Jednak nieraz muszę kierować się dobrem otoczenia – np. pracując jako lekarz, unikam form rodzajowych, aby nie powodować dezorientacji pacjentów. Podobnie postępuję wśród ludzi, dla których moja inność jest zbyt trudna.

A ubierasz się

Noszę męskie ubrania, zwykle jasne lub kolorowe (śmiech).

Według tzw. ideologii gender, głoszonej przez polski Kościół, możliwość „zmiany/zamiany płci” to największy straszak.

Tak, Kościół rzymskokatolicki boi się, że ludzie zaczną masowo „zmieniać płeć”.

Według tej ideologii [gender] człowiek może siebie w dobrowolny sposób określać: czy jest mężczyzną, czy kobietą. (…) Człowiek o niepewnej tożsamości płciowej nie jest w stanie odkryć i wypełnić zadań stojących przed nim zarówno w życiu małżeńsko- rodzinnym, jak i społeczno-zawodowym”.

To kompletna nieznajomość tematu. Gender to nauka o równości praw kobiet i mężczyzn. Transpłciowość dotyczy bardzo niewielu ludzi. Tu także nie ma zjawiska „zmiany płci”. Jest korekta ciała – obecnie jedyna skuteczna metoda pomocy. Jednak Kościół uważa taką ingerencję za grzech oraz odmawia ślubu tym, którzy jej dokonali. Uważa ich za niezdolnych do małżeństwa. A przecież błogosławi śluby ludzi starych czy niepełnosprawnych, którzy także często są bezpłodni.

W WiT jest wiele osób trans?

Jest kilka osób transpłciowych, o rożnych orientacjach seksualnych. Niektórzy są po korekcie płci. Uważamy, że nasze związki i małżeństwa są źródłem dobra, więc Kościół powinien je uznać – podobnie jak oparte na miłości związki jednopłciowe.

 

Wiara i Tęcza – grupa chrześcijan LGBTQ, działająca w Polsce od listopada 2010. Ma charakter grupy wsparcia i rozwoju duchowego. Działa opiniotwórczo przez media, pisanie listów do hierarchów kościelnych, tworzenie tematycznych wydarzeń. wiara-tecza.pl WiT jest członkiem Europejskiego Forum Grup Chrześcijan LGBT: euroforumlgbtchristians.eu

Artur Kapturkiewicz (formalnie Barbara Kapturkiewicz) – współzałożyciel Wiary i Tęczy. Z zawodu lekarz, specjalista pediatrii i chorób zakaźnych. Mieszka w Krakowie.

 

Tekst z nr 47/1-2 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Soprany, alty, tenory, basy

Jest muzykiem, urodził się w Moskwie. Kilka lat temu postawił wszystko na jedną kartę: rozwiódł się z żoną, pogodził z własną homoseksualnością, przeprowadził z Rosji do Polski i w Warszawie zaczął nowe życie. Od zeszłego roku jest kierownikiem pierwszego polskiego chóru LGBT Voces Gaudiae. Z Miszą Czerniakiem rozmawia Przemysław Górecki

 

Foto: Agata Kubis

 

Voces Gaudiae znaczy Głosy Radości. Taka jest idea chóru?

Taki mały żart, bo „gaudium” to przecież łaciński korzeń angielskiego „gay” znaczącego „radość”. A więc „gay voices” – bo chcemy się cieszyć życiem tacy, jacy jesteśmy i wyrażać to przez śpiew. Razem, chóralnie!

Oczywiście, zarzucano nam, że tworzymy kolejne getto LGBT, pytano, czy geje i lesbijki inaczej śpiewają niż hetero? Ignorujemy te uwagi. Do chóru wstęp ma każdy chętny, kto zgadza się na nasze przesłanie równości i akceptacji osób LGBT. Przez ten pierwszy rok istnienia pojawiło się u nas około 80 osób, co najlepiej świadczy, że inicjatywa jest potrzebna. Niektórzy odeszli, bo nie byli w stanie pogodzić zajęć z pracą, inni nie podołali muzycznie. A reszta została i przybywają wciąż nowi.

W chórze śpiewają profesjonaliści?

Skądże! Amatorzy również. Przychodzą ludzie z rożnym doświadczeniem: zawodowców jest niewielu, trochę osób po podstawowych szkołach muzycznych, są też osoby bez żadnego doświadczenia, choć utalentowane. Nie oczekujemy nawet znajomości nut. Na przesłuchaniu proszę o zaśpiewanie czegokolwiek, od „Wlazł kotek na płotek” po hymn narodowy, przysłuchuję się barwie, skali, możliwościom wokalnym. Potem sprawdzam, czy kandydat/ka łapie ze słuchu to, co zaśpiewam i czy jest to w stanie powtórzyć. Obecnie stała grupa składa się mniej więcej z 24 osób. To nie jest nasza praca, tylko hobby, choć i dodatkowy obowiązek – traktujemy chór poważnie. Jakość śpiewania chóru LGBT nie rożni się od jakości, jaką prezentuje każdy inny chór, ale przesłanie, repertuar i hasło, pod którym śpiewamy, nadaje nam szczególne znaczenie.

Jaki macie repertuar?

Wachlarz tematyczny jest szeroki, pytam ludzi o ich upodobania. Na razie przeważnie wygrywa muzyka rozrywkowa, w niej łatwiej znaleźć utwory zgodne z naszą misją i przesłaniem. „If I can dream” Elvisa Presleya i „We shall overcome” zostaną już z nami chyba na zawsze. Nie obawiamy się rzeczy smutnych czy dramatycznych, w zeszłym semestrze śpiewaliśmy na przykład „Tragedy” Bee Gees, ale to musi być coś nadającego się do chóralnego śpiewu. Po kwietniowej akcji Ostrej Zieleni „Płomień Nadziei”, na której wystąpiliśmy, posłanka Grodzka życzyła nam, żebyśmy za rok na tej akcji śpiewali utwory po polsku. No, właśnie – byle tylko znalazły się odpowiednie… albo powstały.

Ile publicznych występów macie już na koncie?

Najczęściej są to występy open air, gdzie zawsze się śpiewa trudniej. Nasz debiut odbył się w październiku zeszłego roku na warszawskim Placu Zbawiciela podczas Coming Out Day. Później wystąpiliśmy na urodzinach Stowarzyszenia Bez!miar. Na Święta przygotowaliśmy teledysk z „Kolędą spóźnionego anioła”. Ostatnio śpiewaliśmy na wspomnianej akcji „Płomień Nadziei”. Teraz przez cały semestr przygotowujemy się na Paradę Równości i przedparadowe wydarzenia.

Jak wpadłeś na pomysł założenia chóru?

Chciałem się zaangażować, robić coś, co lubię, a jednocześnie, by to miało wymiar społeczny. Poza tym, i to nie tylko moje doświadczenie – odczuwaliśmy, że jak ktoś nieheteroseksualny przychodzi do „zwykłego” chóru – dajmy na to, straży pożarnej, politechniki czy parafii – to ma problem, nie do końca może być sobą. Nie chodzi o to, by się „obnosić” – nienawidzę tego czasownika! – ale o zupełnie zwyczajne sytuacje. Na przykład, jest impreza integracyjna chóru, wyjazd, cokolwiek – czy ktoś taki przyjdzie z osobą towarzyszącą tej samej płci? Raczej niestety nie. Ludzie potrzebują przyjaznego środowiska i poczucia bezpieczeństwa.

Ale orientacji „na wejściu” na pewno nie sprawdzacie.

(śmiech) To jest to chór LGBTQ… plus F. F jak friends, przyjaciele, sojusznicy. Oczywiście, że nie sprawdzamy, choć w ankiecie na „dzień dobry” każdy mógł zaznaczyć swą orientację. I ludzie dobrowolnie to robili. Najwięcej było gejów, później lesbijki, osoby biseksualne i transpłciowe. Heteroseksualiści stanowili jedną piątą chóru, tyle co biseksualiści. Teraz już przestaliśmy to liczyć. Bardziej ciekawi mnie, dlaczego np. mało zgłasza się sopranów. Wśród kobiet dominują alty, są to chórzystki o mocnym charakterze. A wśród mężczyzn, których w chórze jest więcej, proporcje tenorów i basów są bardziej wyrównane.

Jakie cele ma pierwszy polski chór LGBTQ?

Ma wspierać naszą społeczność. Wzmagać rozwój artystyczny, mobilizować do wychodzenia z domu, ponieważ niektórzy ludzie muszą się w coś angażować, żeby w ogóle wyjść do innych. W tym sensie chór stowarzysza ludzi i wpływa na rozwój konkretnych jednostek poprzez spotkania, próby, oprawę muzyczną wydarzeń równościowych. Wychodzimy na zewnątrz, dajemy świadectwo, że jesteśmy otwarci i inkluzywni. Mimo ryzyka, bo pierwszemu występowi towarzyszyły obawy o bezpieczeństwo. Mieliśmy ochronę policji, tego dnia Młodzież Wszechpolska maszerowała przez Warszawę.

Inspirujemy też innych: w Krakowie jesienią powstał chór Krakofonia. Są już więc w Polsce dwa chory LGBT!

Na świecie jest ich znacznie więcej. Czy te zachodnie były inspiracją do Voces Gaudiae?

Znam śpiewaków z chórów LGBT we Francji, w Niemczech, w USA. W Stanach byłem niedawno na koncercie jednego z nowojorskich chórów skupiającego 180 osób – samych gejów. Ma ponad 30 lat historii! W Nowym Jorku są przynajmniej cztery chory, w San Francisco – dziewięć. Ten występ, na którym byłem, miał charakter „Singalong” – „śpiewajcie z nami”: nad sceną wisiał ekran z tekstami piosenek, w ręku każdy widz-uczestnik miał program z tekstami, a obok tłumacz przekładał słowa na język migowy. Wszyscy śpiewali, 700 osób!

W USA funkcjonuje około 250 chórów LGBT, w Europie tyle samo. My jesteśmy trzecim w Europie Środkowo-Wschodniej – pozostałe są w Zagrzebiu i w Pradze.

Dla niektórych w Polsce to jednak „zbyt odważne” przedsięwzięcie?

Akademickie środowiska w Polsce są wbrew pozorom konserwatywne. Homofobia dobrze się ma w tych kręgach, rezultat jest taki, że artystów wyoutowanych prawie nie ma, nawet w muzyce rozrywkowej! „Róbcie co chcecie pod kołdrą w łóżku, ale nie mówcie o tym”, bo przecież „to, że jesteś gejem nie wpływa na jakość twojego śpiewu lub gry na skrzypcach”. Niektórzy nie są w stanie pojąć, dlaczego my to robimy otwarcie. Tłumaczymy, że zbyt długo milczeliśmy, teraz trzeba trochę pokrzyczeć, żeby bycie LGBT stało się czymś normalnym.

Nie baliście się trochę?

Współzałożyciel, mój kolega dyrygent, miał trochę problemów w pracy w związku z angażowaniem się otwarcie w muzykę LGBT. I niełatwo jest znaleźć salę na próby, gdy się powie, że chodzi o chór LGBT.

A ja się już nie chowam, za późno na to! Naszym końcowym celem, jak każdej organizacji LGBTQ, jest zniknąć, nie musieć już być potrzebną. Teraz jednak działamy, przyczyniamy się do dyskusji, to jest nasz wkład w kulturę. Dla niektórych członków chór stał się problemem, gdy zobaczyli, że nie siedzimy cicho, nie tylko zajmujemy się muzyką, ale i idziemy w świat. Chór ma wymiar polityczny, jesteśmy pierwsi i widoczni. Być może nie dla wszystkich przyszła jeszcze pora na to, szanuję to, każdy ma przecież inną sytuację w rodzinie, pracy. Sam jeszcze kilka lat temu miałem podobnie.

Po rozwodzie z żoną i przed przeprowadzką do Polski, tak?

O, długo by mówić. Pochodzę z Moskwy, tam dorastałem. Jako dziecko wierzących rodziców, byłem zaangażowany w życie kościelne, co w czasach ZSRR nie było łatwe. W wieku nastoletnim odkryłem, że mam pewien problem – zakochałem się w koledze ze szkoły, były pewne nastoletnie praktyki, rozumiesz. Gdy kolega z rodzicami wyjechał do Francji, rozłąka skazała mnie na refleksję i weryfikację moich podejrzeń odnośnie własnej orientacji. Był rok 1997, miałem 13 lat i dostałem właśnie dostęp do sieci – wiec weryfikowałem. I pojawił się we mnie rodzaj schizofrenii: z jednej strony rodzice i kościół, a z drugiej – coś takiego, do czego mnie ciągnęło – i nie chciałem sobie na to dawać przyzwolenia. Im bardziej się jednak naciska sprężynę, tym mocniej ona strzela – miałem więc częste „upadki” i „powstania”.

Jak sobie z nimi radziłeś?

Należałem do grupy „Overcoming X”, to rosyjski portal, zrzeszający ludzi walczących z homoseksualną orientacją. Istnieje zresztą do dzisiaj, ale w trochę łagodniejszej odsłonie. Czytałem książki, modliłem się dużo, prosiłem o wsparcie duchowe… i nic. W pewnym momencie uwierzyłem, że z Bogiem wszystko da się zrobić – w co wierzę do tej pory, ale z zastrzeżeniami – i otworzyłem się na tyle, że znalazłem sobie dziewczynę, nawet niejedną. Pierwsze dwie próby były nieudane. A trzecia skończyła się ślubem. Moja była żona jest ode mnie starsza o 3 lata, miała większe doświadczenie i dość szybko ten nasz związek poprowadziła. Od pierwszej randki do ślubu minęło 20 miesięcy, półtora roku później pojawiło się dziecko. A mój problem jakoś nigdzie nie zniknął! Myślałem wcześniej, że może polega on na tym, że mi po prostu brakuje seksu jako takiego; małżeństwo miało tę bolączkę rozwiązać. Stało się wręcz przeciwnie! Pomarańcza może długo udawać, że jest bananem, może nawet pomalować się na żółto, ale bananem się od tego nie stanie. To było udawanie i kłamstwo.

I przygody homoseksualne na boku?

Przez całe małżeństwo trwające 6 lat. Żona wiedziała o mnie już zanim się pobraliśmy, mało tego, zdradziłem ją też przed ślubem. Nasza relacja była jakiegoś rodzaju miłością, ale dużo było w tym samookłamywania się z obu stron i jeszcze więcej naiwności. Bóg może i jest w stanie zrobić wszystko, ale niektóre rzeczy najwidoczniej zwyczajnie go nie interesują. Ewidentnie nie chciał zmienić mojej orientacji. Ukrywanie jej pogłębiało moje rozdwojenie. W pewnym momencie żona miała dość. Czuła, że to nie jest prawdziwe małżeństwo. Dla mnie świat się zawalił, gdy postanowiła to zakończyć.

Jak dziś wyglądają relacje między wami?

Nasza córka ma 10 lat, ma swoją historię, ma ojca i ojczyma. Wytłumaczyliśmy jej z byłą żoną, że musieliśmy się rozstać i absolutnie nie było w tym jej winy. Dziś moja była żona i ja żyjemy w przyjaźni. Mamy nowe związki, ona jest z nowym mężem, któremu urodziła dwoje dzieci. A ja przez półtora roku po rozstaniu mieszkałem w Moskwie i wtedy działy się we mnie największe przemiany – takie, bez których nie mógłbym przenieść się do Polski. Poczułem, że znalazłem się na dnie i muszę sobie wszystko ułożyć na nowo, kawałek po kawałku. Życie w samotności wcale mi się nie uśmiechało, wiedziałem też, że nie zwiążę się już nigdy z żadną kobietą. Miałem 26 lat, wiedziałem od ponad 13 lat, że jestem gejem i walczyłem z tym. Połowa mojego życia była walką, która nie przyniosła skutku. Z powodu lenistwa? Nie sądzę! Trochę się przyłożyłem do tej walki. Powiedziałem więc sobie: jestem otwartym gejem. Koniec. Idę na całość.

Jeszcze w Rosji?

Tam rzeczywiście było trudno, trochę się zmieniło przez ostatnich kilka lat. Na gorsze. Od tej ustawy o zakazie „homopropagandy” stało się jeszcze gorzej – cudowna ukraińska drag queen Wierka Serdiuczka nie występuje już w telewizji. Nie z powodu konfliktu ukraińsko-rosyjskiego, tylko dlatego, że drag queens nie są już lubiane, choć wcześniej wszyscy ją kochali. W Rosji akceptacja siebie to odważny krok, publiczny coming out tym bardziej. Właściwie prawie nie znam par jednopłciowych w Rosji. Króluje przygodny seks w klubach, ustawki przez internet. Przykładów otwartego życia w związku w pełnej akceptacji nie miałem. W Rosji samo społeczeństwo nie daje możliwości bycia, kim się chce, to był jeden z powodów mojej emigracji.

Najpierw założyłem sobie profil na Fellow.pl. Zaczepił mnie pewien chłopak, zaczęliśmy pisać, pojawiło się zauroczenie. Po miesiącu przyjechałem do niego do Polski, potem on przyjechał do mnie… W końcu się przeprowadziłem. Czułem, że osobiście i zawodowo byłem już w Rosji w ślepym zaułku. Wyjechałem do Polski nie tylko dla niego. Przede wszystkim dla siebie.

Mieszkasz w Polsce od czterech lat…

Pracuję jako tłumacz. Zarządzam też kilkoma projektami w European Forum of LGBT Christian Groups – organizacji skupiającej około 40 grup typu Wiara i Tęcza, do której zresztą należę. I mam chór, który daje mi mnóstwo radości.

Z tym pierwszym chłopakiem spędziłem nieco mniej niż dwa lata. Ponad rok temu znalazłem obecnego partnera, z którym bardzo się kochamy i wspieramy. Co więcej, śpiewa u mnie w chórze! Gdyby małżeństwa jednopłciowe, albo chociaż związki partnerskie były w Polsce legalne, myślelibyśmy już o ślubie, który, poza wszystkim innym, dałby mi też obywatelstwo polskie.

A wracając do Wiary i Tęczy – to ważna dla mnie grupa, bardzo istotna na ostatnim etapie mojej samoakceptacji. Dzięki WiT trzy lata temu po raz pierwszy szedłem w Paradzie Równości. Na najbliższej będę już na platformie!

 

Tekst z nr 55 / 5-6 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Sztuka, która wyzwala

daniel_rycharski_foto_marcin_niewirowicz„Sztuka, która wyzwala” – wywiad z Danielem Rycharskim, laureatem Paszportu „Polityki” w kategorii „Sztuki wizualne”, działaczem grupy chrześcijan LGBTQ Wiara i Tęcza.

 

Już po tym, jak dostałem Paszport „Polityki”, byłem na spotkaniu w bibliotece w Sierpcu. Poproszono mnie, żebym w trakcie wystąpienia broń Boże nie podnosił wątków gejowskich. Oczywiście nie zgodziłem się.

Był skandal?

Nie było, choć na sali był burmistrz i sporo ważnych osób. O swojej orientacji mówiłem naturalnie, a publiczność równie naturalnie wszystko przyjmowała. Po spotkaniu podchodzili do mnie ludzie, dziękowali, mówili, ze ten temat nigdy się w Sierpcu publicznie nie pojawił.

Oswajanie trudnych tematów przez sztukę?

A dlaczego nie? Przecież tak było od wieków. Zresztą, w moim osobistym procesie samoakceptacji sztuka miała podstawowe znaczenie. Pozwalała w bezpieczny, czasem metaforyczny sposób mówić o tożsamości LGBT.

***

Postanowiłem przypomnieć, co o osobach homoseksualnych mówi Katechizm Kościoła Katolickiego. Oczywiście, zalecenie katechizmu, by osoby homoseksualne traktować z „szacunkiem i delikatnością”, większości osób homoseksualnych nie zadowala. Ale uznałem, że nawet ten minimalistyczny zapis nie jest w Kościele znany i przestrzegany. Postanowiłem przypomnieć ludziom, że on istnieje. Przetopiłem cmentarne figurki Chrystusa i zrobiłem z nich tablicę stylizowaną na takie, które wiszą w kościołach.

Umieściłeś tam dokładny cytat z katechizmu dotyczący osób homoseksualnych.

A mimo to te słowa okazały się niezwykle kontrowersyjne. Pisałem do różnych księży z pytaniem, czy nie umieściliby tej tablicy w przestrzeni kościelnej, ale nikt się nie zgodził. Najczęściej zresztą w ogóle mi nie odpowiadano. Postanowiłem więc stanąć z tą tablicą przy wejściu do jednego z najbardziej uczęszczanych kościołów w Warszawie. Trzymałem ją przez wiele godzin, mdlały mi ręce.

Bałeś się?

Na początku nie. Do momentu, kiedy podszedł do mnie młody chłopak i zagroził śmiercią.

Jak reagowali inni ludzie?

Różnie. Niektórzy mi grozili, inni chwalili. Wiele osób podchodziło mówiąc, że myślą podobnie jak ja. To były bardzo cenne rozmowy.

Księża też podchodzili?

Tak, ale chowali się, żebym ich nie widział. Uznali, że jestem prowokatorem, choć trzymałem zapis obowiązującego ich katechizmu!

 

Fot. Marcin Niewirowicz

Cały wywiad Marcina Dzierżanowskiego z Danielem Rycharskim – do przeczytania w „Replice” nr 66

spistresci