Dwunastego października mija 10 lat od śmierci ANNY LASZUK, dziennikarki, lesbijki, aktywistki. Była felietonistką „Repliki”, autorką dwóch książek, założycielką i redaktorką naczelną feministyczno-lesbijskiego magazynu „Furia”. Jej imię nosi przyznawana corocznie nagroda Radia TOK FM
Choć Anna Laszuk jak mało kto zasługuje na miano lesbijskiej ikony, pamięć o niej powoli się zaciera, spotykam osoby LGBT, które nie mają pojęcia, kim była. Żeby uzmysłowić emancypacyjną rolę Laszuk, nie wystarczy wymienić jedynie jej osiągnięć, trzeba jeszcze wskazać jej ówczesne prekursorstwo.
Była pierwszą lesbijką, która zrobiła coming out na łamach „Repliki” (w sierpniu 2006 r.). Z pełną świadomością, z jakim wiąże się to ryzykiem: „(…) wcale się do tego nie palę, wolałabym mieć święty spokój. Czy akurat to, że jestem lesbijką, jest we mnie najbardziej interesujące? Nie sądzę, ale wybór jest taki: albo udawać Greka, albo zostać tą lesbijką na etacie, przynajmniej przez jakiś czas”.
Na co dzień Laszuk można było usłyszeć w Radiu TOK FM i trudno dziś wytłumaczyć, jak kolosalne znaczenie miało kilkanaście lat temu to, że w głównym nurcie funkcjonuje „nasza” osoba, poszerzająca zakres tego, co uchodzi w przestrzeni publicznej, wprowadzająca feministyczno-queerowo-lewicową perspektywę w swoich audycjach. Z racji charakteru radia najczęściej rozmawiała z politykami (polityczek było wówczas znacznie mniej), ale dbała także o reprezentację kultury, trzymała rękę na pulsie tego, co działo się w społeczności LGBT. Kiedy w 2010 r. wydała „Małą książkę o homofobii”, postanowiła, wbrew sugestiom znajomych, że napisze w niej także o transpłciowości: „Myślę, że dziś młodzież łapie to dużo szybciej, temat już funkcjonuje w mediach, można znaleźć informacje w Internecie”.
Najważniejszym dokonaniem Anny Laszuk jest jej debiutancka książka „Dziewczyny, wyjdźcie z szafy” (2006). Czytana dziś – może rozczarować swoją zwyczajnością. Ot, rozmowy o życiu, w dodatku w większości anonimowe. Jednak nikt wcześniej nie miał tyle odwagi i energii, żeby znaleźć ponad 30 lesbijek w różnym wieku, z różnych części Polski, oddać im głos, zapytać, co w ich życiu zmieniła nienormatywność psychoseksualna. Pisząc recenzję w „Replice”, Bożena Keff nie miała wątpliwości, że ta książka jest „położeniem kamienia milowego w opisie własnej tożsamości lesbijek i w opisie polskiej rzeczywistości”.
„Dziewczyny, wyjdźcie z szafy” szybko stały się pozycją kultową, ale Laszuk nie była zainteresowana tworzeniem kontynuacji. W 2010 r. mówiła: „Często jestem o to pytana, ale nie, nigdy nie planowałam całej serii. Po prostu miałam ochotę taką książkę napisać, wtedy czułam, że to jest bardzo ważne, żeby powstała. Dostaję e-maile od dziewczyn, że teraz fajnie byłoby wrócić do tych bohaterek, zobaczyć, co się z nimi działo, wyśledzić ich dalsze losy. Ale to jest bardziej ich ciekawość niż moja potrzeba, poza tym upłynęło zbyt mało czasu”. Okazało się jednak, że „więcej czasu” nie ma. Anna Laszuk zmarła na raka 12 października 2012 r. w wieku 43 lat. Następną książką, jaką planowała, miał być zbiór opowiadań. Opowiedziała mi jedną z historii, o której sfabularyzowaniu myślała: „Utkwiła mi w pamięci opowieść z epoki głębokiego PRL-u, o małżeństwie, które wprowadziło się do kamienicy w małym miasteczku, po czym – wcale nie tak szybko – okazało się, że ta kobieta to był facet przebierający się tylko po to, żeby móc żyć ze swoim ukochanym. On miał dokumenty wystawione na kobiece nazwisko, które załatwił sobie w Niemczech, przechodząc tylko pierwszy etap korekty płci, polegający na zmianie danych, dzięki czemu udało się im wziąć ślub. Dodatkową motywacją była ucieczka przed pójściem do wojska. A żeby było śmieszniej, on handlował bielizną na bazarku, sprzedawał kobietom staniki, doradzał. Potem zaczęły się różne paranoje, strach, co będzie na ulicy, jak zemdleje. Raz zasłabł i musiał uciekać, gdy go wieźli do szpitala, bo wszystko by się wydało. Historia prawdziwa, ale do wykorzystania raczej w prozie niż literaturze faktu”.