Z ROBEM WASIEWICZEM, osobą aktorską i reżyserską warszawskiego Teatru Studio, rozmawia Krzysztof Tomasik
Przez długi czas określałeś się jako gej, teraz mówisz: „Jestem niebinarą”. Opowiesz, jak do tego doszło?
Najpierw to byłem hetero jak wszyscy, tylko strasznie słabo mi szło. Pamiętam, jak wyoutowałem się przed sobą i zdałem sobie sprawę, że to jest moja droga, jestem gejem. Nazwałem to dla siebie, zaakceptowałem, minęło kilka lat i mogłem o tym powiedzieć rodzinie. Znany schemat, to było trudne, ale i wspaniałe, bla, bla, bla. W pewnym momencie doszło do mnie, że coś mnie uwiera, ileś lat spędziłem, utożsamiając się jako gej, ale cały czas czułem, że coś jest nie tak, że to jest jakiś erzac. No i jakieś 5 lat temu, już nawet nie pamiętam jak, do mnie doszło coś, co się zamknęło w słowie „niebinarny”. Z tym przyszła wolność, która wpasowuje się idealnie między dwoma biegunami i powoduje, że moje ciało ożywa. Czuję, że to jest coś, co mnie określa. Stwarza bardzo dużo przestrzeni, ale też pokrywa się z tym, że nie czuję konkretnej przynależności płciowej. Nie mam dysforycznych sytuacji ze swoim ciałem, nie chciałbym czegoś operacyjnie zmieniać, ale też relacja z moim męskim ciałem nie jest oczywista. Mam kumpli gejów, którzy są zestrojeni z ciałem od początku do końca, więc widzę różnicę.
Niebinarność wpływa na seksualność?
Zacząłem rewidować albo na nowo przechodzić przez pewne założenia, które miałem w głowie. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak naprawdę nie spotykam się z kobietami, czy to wynika z pociągu, czy przekonań, które sobie nadałem, przyjmując tożsamość homoseksualną. Czy przypadkiem nie zacząłem powielać pewnych schematów, czy nie mam problemu z uwewnętrznioną mizoginią i tym, co jako mężczyzna homoseksualny przeżyłem wcześniej, odbierając bęcki za to, że jestem femini. Był taki moment, kiedy trzeba było przyznać się przed sobą, np., ile jest we mnie hejtu wobec swojej stereotypowej kobiecości, która przez lata była zwalczana, i czemu ja się jej wstydzę. I wtedy też zrobiła się przestrzeń na nienormatywne relacje w moim życiu, w tym np. z osobami, które nie są cispłciowe. Co ciekawe, kiedy doszło do głosu to, co można nazwać stereotypowo żeńskim pierwiastkiem, przez lata wypieranym, nagle poczułem, że wzmocniła i ośmieliła się też ta stereotypowa męska strona mnie.
To jest wciąż wyzwalające?
W zeszłym roku po raz pierwszy pojawił się u mnie taki moment dziwnego queerowego wkurwu na temat pracy nad swoją tożsamością. Poczułem złość i zmęczenie. Pomyślałem: ja pierdolę, czy to się nigdy nie skończy? Przez lata się bardzo cieszyłem, że odkrywam nowe rzeczy, że odkrywam siebie, odzyskuję siebie, że świat dookoła staje się otwarty, ale to jest niekończąca się tyrka. Jesteśmy w takim przyspieszonym momencie, kiedy dużo rzeczy wypływa, dużo jest nazywanych i normalizowanych. Wiadomo, mamy jeden strzał tutaj na Ziemi, więc głęboko w serduszku chcę się rozwijać i zmieniać tak długo, jak będzie trzeba.
Jak wyglądały początki szukania tożsamości?
Megawcześnie wiedziałem. Wiedziałem, że coś jest „nie tak” i wszyscy wiedzą coś, czego ja nie wiem. Mam takie wspomnienie, kiedy byłem małym chłopcem, mogłem mieć 7–9 lat, ktoś mnie zwyzywał od pedałów. Znałem to słowo, słyszałem je wielokrotnie, ale wtedy po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że może to być prawda. Mam 9 lat, stoję pod szkolnym sklepikiem, trzymam w ręku napój Frugo, ktoś krzyczy „pedał”, a mnie oblewa zimny pot, po policzkach płyną łzy i nie mogę złapać oddechu ze strachu, i myślę „to jest prawda, jestem pedałem”. Dopiero w wieku 13–14 lat zacząłem wychodzić ze wstydu i szukać siebie, ale prawdziwą zgodę dałem sobie pewnie dopiero w okolicach 18. roku życia. Wtedy pierwszy raz zakochałem się w chłopaku.
Szczęśliwie? Nieszczęśliwie?
Najgorzej, w artyście! (śmiech) To był piękny, niezwykle romantyczny i poetycki związek na całe życie. Trwał 2 lata. Siedzieliśmy nad jeziorem i śpiewaliśmy „Zielono mi” Osieckiej, ale w końcu się rozpadło, no i potem już „Kto tam u ciebie jest” Osieckiej – tyle że sam. (śmiech) To był oczywiście związek w ukryciu, taki ze zwykłym „kumplem”, jakiego ma każdy chłopak, tyle że ten śpi z tobą w łóżku nago, bo jest strasznym gapą i zapomina założyć piżamę. Okazało się to w jakiejś mierze przełomowe, bo do tego momentu myślałem, że nawet jak będę mieć kiedyś chłopaka, to wszystko będzie w ukryciu, po cichu, na boku, a jeśli założę rodzinę, to z kobietą. Tyle że ja jego pokochałem. Poczułem się zobaczony i kochany taki, jaki jestem, no i wiedziałem, że nie będzie już odwrotu. Dziękuję, Adam.
W liceum miałem też dziewczyny. Z jedną byłem nawet przez 1,5 roku i darzyłem ją wielkim romantycznym uczuciem. Byłem chyba świadomy swego rodzaju oszustwa, nadziei na zmianę siebie tą relacją, ale na pewno też darzyłem ją realnym uczuciem. Zresztą do tej pory bardzo się lubimy i mamy kontakt, po latach związała się z kobietą. (śmiech) Teraz kiedy myślę o partnerze, który mógłby wejść do mojego życia, bo obecnie jestem singlem, chyba najważniejsze byłoby, kim jest ta osoba, a nie ciało, jakie ma.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.