Z aktorką GRAŻYNĄ WOLSZCZAK rozmawia Rafał Dajbor

Rozmawiamy na chwilę przed wyborami prezydenckimi, w kampanii pojawiają się tematy związków partnerskich i równości małżeńskiej. Jest pani zwolenniczką któregoś z tych rozwiązań prawnych?
Tylko od ludzi – bez względu na ich płeć i orientację seksualną – powinno zależeć, czy zawrą związek partnerski, czy małżeński, czy też będą żyć razem bez żadnych formalności. Zakładając, że wszyscy, przed Bogiem, czy przed tym, w co ktoś wierzy, jesteśmy równi, dlaczego ktokolwiek miałby być dyskryminowany za to, w jaki sposób chce żyć z człowiekiem, którego kocha? Przecież to nikogo nie krzywdzi, to są decyzje dorosłych ludzi.
Żyje pani w nieformalnym związku ze swoim partnerem, scenarzystą fi lmowym i aktorem Cezarym Harasimowiczem. Czy gdyby pojawiła się ustawa o związkach partnerskich zawarlibyście państwo taki związek?
My akurat nie. Nie jest mi to do niczego potrzebne. Ale wiem, że dla wielu osób jest to ważne i dlatego powinna być taka możliwość, żeby każdy mógł zdecydować.
Zagrała pani wiele ról, które przyniosły pani rozgłos, np. Jovitę Popovic w jednym z odcinków kultowego serialu „07 zgłoś się”, Yennefer w „Wiedźminie” czy Judytę w „Ja wam pokażę!”. Czy którąś z nich lubi pani szczególnie?
Wszystkie lubię. Ale zawsze najbardziej lubię te, które gram obecnie. Tamte role to już historia. Dobrze, że się wydarzyły, ale to już było i „se ne vrati”.
Pamięta pani, w jakich okolicznościach po raz pierwszy zetknęła się pani z istnieniem homoseksualności?
Zaskoczył mnie pan, nie pamiętam, widocznie od samego początku nie miałam z tym żadnego problemu. Bo gdyby mnie coś zszokowało, zbulwersowało, tobym zapamiętała. Ale pamiętam moją teściową, która mieszkała na wsi i opowiadała, jak była zdumiona, kiedy dowiedziała się, że dwóch mężczyzn może być w związku, a na dodatek uprawiać seks. Nie mieściło się jej to w głowie. Ja natomiast świetnie pamiętam okoliczności, w których dowiedziałam się, jak się robi dzieci. Uznałam, że to jest strasznie obrzydliwe i że moi rodzice na pewno tego nie robią. (śmiech)
A czy była pani kiedyś obiektem podrywu ze strony lesbijki?
Zdarzyło się może ze dwa razy, ale nigdy to nie było nachalne. W ogóle nie znałam i nie znam zbyt wielu lesbijek, za to wielu gejów. Z niektórymi się przyjaźnię. Kiedyś miałam od pewnej pary małżeńskiej propozycję trójkąta. Gdy odmówiłam, bo mnie ten pomysł raczej rozśmieszył, ci ludzie się zawstydzili, „co pani sobie teraz o nas pomyśli”. Odpowiedziałam, że nic nie pomyślę, bo każdy ma prawo żyć, jak chce. Oni mieli prawo mi to zaproponować, a ja miałam prawo albo się zgodzić, albo odmówić.
Sięgnijmy teraz nieco głębiej w historię. Zaraz po maturze znalazła się pani w Studiu Pantomimy Henryka Tomaszewskiego. Czy wiedziała pani, że jest on gejem? Jak go pani zapamiętała?
Był przede wszystkim wielkim artystą, a o tym, że jest gejem, wszyscy doskonale wiedzieli. Nie mam pojęcia, czy miał wtedy jakiegoś partnera, pewnie nie, bo z nikim go nie widywaliśmy, ale to nie było przedmiotem mojego zainteresowania. Miałam okazję zagrać, czy raczej wystąpić, bo „zagrać” to chyba za wielkie słowo, w przedstawieniu Wrocławskiego Teatru Pantomimy „Spór”, oczywiście w reżyserii Henryka Tomaszewskiego.
Kończyła pani warszawską PWST. Czy pani zdaniem ta uczelnia była homofobiczna? Zmarła niedawno Jadwiga Jankowska-Cieślak w wywiadzie dla „Repliki” opowiadała, jak jedna z wieloletnich pedagożek PWST na widok chłopaka, jej zdaniem, zbyt „miękkiego”, powiedziała „To jest pedał, trzeba go wyrzucić”. Z innego źródła dowiedziałem się, że tą profesorką była Rena Tomaszewska. Zdaniem Ewy Szykulskiej – lesbijka.
Jest taki zwyczaj, że studenci trzeciego roku pomagają przy egzaminach wstępnych. Ja także na trzecim roku siedziałam razem z komisją egzaminacyjną. Pamiętam niesamowicie zdolnego chłopaka, który był bardzo drobny, miał może metr pięćdziesiąt parę centymetrów wzrostu. Repertuar miał idealnie dobrany do swoich warunków fizycznych, chciał udowodnić, że te warunki nie przeszkadzają mu, żeby zostać aktorem. Jednak komisja, po burzliwej dyskusji, nie przyjęła go. Zdaniem komisji miał za małe szanse na dobre funkcjonowanie w tym zawodzie, w którym wygląd także się liczy. Mam nadzieję, że słowa pani profesor Reny Tomaszewskiej wyrażały właśnie tę obawę, że dla kogoś ewidentnie „przegiętego” może nie być ról, a nie, że była homofobką. A czy pani Rena Tomaszewska była lesbijką – tego nie wiem. Gdy miała z nami zajęcia, była już mocno starszą panią i wydawało się nam normalne, że nie ma męża i jest sama, a poza tym jej życie prywatne w ogóle nas nie interesowało.
Aktorów-gejów można by długo wymieniać – Edmund Fetting, Igor Przegrodzki, Krzysztof Kolberger…
Tak, ale proszę zwrócić uwagę, że po żadnym z nich nie było tego „widać”. Odwrotnie – to aktorzy, którzy byli bardzo męscy, mieli też mnóstwo zakochanych w nich fanek, byli świadomi, że ich uroda i głos działają na kobiety.
Cały wywiad do przeczytania w 115. numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.