Z ALINĄ SZTOCH, współzałożycielką i szefową marketingu w reaktywowanej firmie Kubota, produkującej kultowe klapki, również w wersji tęczowej, o wspieraniu społeczności LGBT, o panseksualności i o żonie Dominice rozmawia Mariusz Kurc
Ikea, JP Morgan, Goldman Sachs i… Kubota. Trzech światowych gigantow i polska firma. W takim towarzystwie byliście nominowani do zeszłorocznych Diamonds LGBT+ Awards. Gratulacje.
Dziękuję. To duży sukces i wielka radość. Cieszymy się, że nasza praca została zauważona, dostrzegamy to również na co dzień – choćby wśród tych, którzy aplikują do nas o pracę. Zgłasza się sporo osób LGBT i ich sojuszników. Oczywiście nikogo o orientację seksualną nie pytamy, po prostu często wychodzi to podczas rozmów. Własną postawą pokazujemy, że osoby LGBT mogą czuć się w naszej firmie bezpiecznie – i to działa.
O tym, że Kubota wspiera społeczność LGBT, ogłosiliście w specjalnej deklaracji w 2019 r. Za słowami poszły czyny. Wyprodukowaliście swoje klapki w wersji tęczowej. 5 zł z każdego tęczowego klapka typu Rzep szło najpierw do Grupy Stonewall, a teraz idzie do Kampanii Przeciw Homofobii. Więc oczywiste pytanie: jak wyglądał u was proces decyzyjny, by Kubocie przykleić „etykietkę” tęczowej firmy? W obecnych, bardzo homofobicznych czasach, to dość odważne.
Dodam tylko, że na organizacje wspierające środowisko LGBT+ przekazujemy też 10 zł z każdego tęczowego klapka Premium.

[restrict]
A co do procesu decyzyjnego – nie było żadnego. To, że jesteśmy tęczową firmą wspierającą otwartość, równość i różnorodność, było dla nas oczywiste od początku. Nie musieliśmy nic przedyskutowywać czy kalkulować, cała nasza ekipa wyznaje te same wartości. Nie chcę opowiadać jakiejś lukrowanej bajki, ale jesteśmy grupą przyjaciół, lubimy się, moją żonę wszyscy w firmie znają… Kubota dziś składa się z nowej gwardii, czyli z czwórki reaktywatorów marki i ze starej gwardii, czyli założycieli z 1994 r. – Wiesława i Doroty. Gdy powiedziałam Wiesławowi, że będziemy angażować się w inicjatywy na rzecz LGBT, uśmiechnął się i zapytał: „A chałupy mi za to nie spalą?”, na co zażartowałam: „No, wiesz, rewolucja wymaga ofiar”. Zaśmiał się tylko i powiedział: „No to robimy”. I zrobiliśmy.
Rozumiem, że nie było kalkulacji, myślę jednak, że jest w Polsce wiele firm z podobnym podejściem, ale one jednak nie stają otwarcie po naszej stronie. W tym sensie – jesteście wyjątkowi.
Cieszę się, że ludzie doceniają nasze działania wspierające LGBT+, ale nie cieszę się, że jesteśmy w tym względzie wyjątkowi.
Reaktywowaliście markę z rodowodem bardzo tradycyjnym. Nie przyszło wam do głowy, że „pojście w tęczę” zostanie odczytane jako zgrzyt?
To nam się w tym wszystkim najbardziej podobało! Uwielbiamy żonglowanie symbolami, które samorzutnie narosły wokół Kuboty przez ponad 25 lat jej istnienia. W zasadzie to było główne założenie podczas rebrandingu marki, nieustanne, gombrowiczowskie zderzanie „niskiego” z „wysokim”, swojskości z nowoczesnością, symbolu narodowego, jakim się stały Kuboty, z innym symbolem – tęczą. Tylko z takiego kontekstowego tygla może powstać coś skłaniającego do refl eksji i uśmiechu. Uważamy, że jako odpowiedzialna marka nie możemy iść inną drogą. Chcemy wytrącać ludzi z utartych schematów, dawać radość i zaskakiwać, jednocześnie pielęgnując to, co zawsze w Kubocie było wspaniałe: dystans do siebie i świata. To jest naprawdę wielka mądrość zaklęta w tym śmiesznym, pociesznym klapku. Poza tym, sloganem marki wymyślonym przez ludzi, a nie żadne marketingowe głowy, jest: Kubota to nie klapki, to styl życia. A stylów życia jest wiele – tak jak kolorów w tęczy!
A tak na czysto finansowym poziomie – rowność się opłaca?
W dniu, w którym zadeklarowaliśmy wspieranie społeczności LGBT+, zanotowaliśmy rekord przychodów ze sprzedaży. Do tej pory niepobity. Sami jesteśmy tym wszystkim zaskoczeni.
Ale był też hejt, prawda? To musiało być stresujące.
Nie, nie było stresujące. To tak, jakby powiedzieć, że stresujące jest bycie tolerancyjną osobą. Hejt był, ale marginalny, np. dostaliśmy fotkę od kogoś, kto wyrzucił nasze klapki do kosza. Pomyśleliśmy: świetnie, naturalna selekcja, nie chcemy, by ludzie o takim nastawieniu kibicowali naszej marce.
Widziałem też w sieci niechętne wobec was komentarze, które świetnie zbijaliście.
Odpowiadała na nie osoba, którą niedługo wcześniej zatrudniliśmy. Nie dałam jej żadnego briefu, w którą stronę iść z odpowiedziami. Następnego dnia powiedziałam tylko: „Świetna robota”. Co tu dużo mówić, jestem dumna z zespołu, jaki tworzymy.
Jeszcze a propos akcji z tęczowymi Kubotami, reakcje „Lubię to!” i „Super” stanowiły odpowiednio 43% i 51% wszystkich reakcji. Dla porównania negatywne reakcje „Przykro mi” oraz „Wrr” stanowiły sumarycznie tylko 2% wszystkich reakcji.
Reaktywowaliście Kubotę w 2018 r., tę deklarację złożyliście w 2019 r., gdy zaczęły powstawać „strefy wolne od LGBT” itd. Publiczna homofobia dziś jest dużo większa niż trzy lata temu.
Czasy zrobiły się właśnie takie, że jeśli nie robisz nic w sprawach LGBT, to znaczy, że się cofasz. Jeśli robisz mało, to też się cofasz. Dlatego absolutnie trzeba grzać do przodu.
To prawda, że zakończyliście wspołpracę z influencerką, która miała jakieś homofobiczne wypowiedzi?
Chodziło o modelkę, którą zatrudniliśmy do jednej z sesji foto rok wcześniej. Nie mieliśmy świadomości, przepraszamy – współpraca oczywiście nie jest i nie będzie kontynuowana.
Alino, a jak ty się czujesz osobiście, jako osoba LGBT, gdy czytasz homofobiczne komentarze dotyczące firmy?
Kompletnie mnie to nie dotyka. Może dlatego, że w firmie czuję się jakbym miała za sobą X legion. Gdy zbliżał się czerwiec i zapytałam, czy robimy tęczowe klapki, pytanie wspólników było tylko „ile sztuk?”.
Promieniejesz optymizmem. Jaka była twoja droga do bycia taką radosną bizneswoman i taką radosną, jawną lesbijką?
(śmiech) Gwoli ścisłości, defi niuję się jako osoba panseksualna. Jestem ze wsi z okolic Wielunia. Skończyłam prawo, poszłam na staż do kancelarii i… uciekłam stamtąd. Okazało się, że to jednak nie mój świat. Już jako nastolatka prenumerowałam „Forbes” i ciągnęło mnie do biznesu. Dziewięć lat temu założyłam swoją pierwszą firmę, zajmującą się produkcją filmową, którą zresztą prowadzę do dziś. Działając na tym polu, poznałam Asię, Piotra i Wacława, z którymi później wspólnie postanowiliśmy reaktywować Kubotę. Sprawdziliśmy w Urzędzie Patentowym, kto ma do niej prawa, i niedługo potem rozmawialiśmy już z Wiesławem i Dorotą, którzy udzielili nam licencji na znak towarowy Kubota. Ruszyliśmy i…nasze życie wywróciło się do góry nogami. Nie spodziewaliśmy się takiego zainteresowania medialnego. Po pierwszym roku stało się jasne, że trzeba iść dalej i znaleźć inwestora. Chcieliśmy odkupić markę od Wiesława i Doroty, ale oni powiedzieli: „O nie, nie. Obserwowaliśmy, co robiliście przez ten rok. Chcemy być tego częścią, zostać waszymi wspólnikami i inwestorami”. Lepiej być nie mogło!
Historia typu „American dream”!
Nie zawsze było tak kolorowo. Prowadzenie firmy w branży obuwniczej z wieloma kanałami sprzedaży to spora układanka biznesowa. Ale powoli optymalizujemy działanie naszej firmy na wielu płaszczyznach. Spory udział miała w tym moja żona Dominika, która wcześniej pracowała jako audytorka finansowa w korporacjach, ale rzuciła to, co robiła, żeby nas wesprzeć w Kubocie, bądź co bądź, małej, „rodzinnej” firmie. Nie dość, że wniosła olbrzymi potencjał, to w końcu spędzamy ze sobą tyle czasu, ile chcemy. Kończąc kwestie zawodowe, powiem tylko, że jesteśmy po kolejnych udanych rozmowach z inwestorami. Uprzedzając twoje pytanie: nie, żadnemu nowemu inwestorowi nie przeszkadzało, że jesteśmy LGBT-friendly.
To teraz poproszę o coś osobistego.
Jak wspomniałam, jestem osobą panseksualną, o czym przez długi czas nie wiedziałam. Wychowywałam się na wsi, do liceum chodziłam w Wieluniu. Aż mi jest dziś trochę głupio to przyznać, bo generalnie jestem osobą dosyć świadomą, ale gdy dorastałam, nie miałam nawet styczności z osobami czy kulturą nawiązującą do problematyki LGBT. Może światełko powinno było mi się zapalić, gdy okazało się, że uwielbiam grać w piłkę nożną? (śmiech) W każdym razie nie mam żadnych negatywnych doświadczeń, związanych z ukrywaniem się czy wypieraniem swojej orientacji. Przez sześć lat byłam w związku z chłopakiem, w którym byłam zakochana. Rozstanie nie było dramatyczne, po prostu coś się skończyło, wypaliło i relacja przeszła w przyjaźń. Igor naprawdę wspaniale zachowuje się w całej tej sytuacji. Chodzi ze mną i Dominiką na wszystkie Marsze Równości, kibicuje i wspiera. Wracając do Dominiki, od siedmiu lat tworzymy wspaniały związek, a od czterech jesteśmy małżeństwem.
Ślub był gdzie?
Na Hawajach.
No nie!
Tak! Moim marzeniem zawsze było polecieć na Hawaje, a Dominiki – na Alaskę. Pewnego dnia patrzymy: jest promocja na loty, tydzień na Hawajach i tydzień na Alasce. Nie było się nad czym zastanawiać. Oczywiste było, że taka podróż marzeń to idealna okazja do ślubu. Następnego dnia miałyśmy już kupione obrączki. Pani urzędniczka w Honolulu, osoba koło 75 lat, która wystawiała nam certyfi kat małżeństwa, nie mogła uwierzyć, gdy jej powiedziałyśmy, że nie musi, bo u nas w Polsce ten dokument niestety nie działa. „Jak to? Niemożliwe. Proszę wziąć” – i wręczyła go nam. (Równość małżeńska panuje na Hawajach od ośmiu lat, a związki partnerskie – od 24 – przyp. „Replika”).
Funkcjonowałaś poza społecznością LGBT, tak? Jak poznałaś Dominikę?
To była moja koleżanka. Jak mnie pocałowała pierwszy raz, to wiedziałam, że „wpadłam na maxa”. Oszalałam na jej punkcie, i tak jest do dzisiaj. Bardzo się kochamy, wspieramy i cały czas staramy się dla siebie coraz bardziej i bardziej.
Dlatego uważam, że jestem panseksualna – u mnie ewidentnie chodzi o tę konkretną osobę, płeć nie ma znaczenia.
Rodzice?
Zero problemów. Zarówno u mnie, jak i u Dominiki. Rodzice Dominiki po naszym powrocie z Hawajów stwierdzili, że urządzają nam prawdziwe wesele na 80 osób . Na weselu jedna z kelnerek zrobiła coming out. Powiedziała, że wspaniale jest patrzeć na tak akceptujących rodziców – i że ona niestety ma trudniejszą sytuację.
Co do naszych relacji rodzinnych, moi rodzice uwielbiają Dominikę, mam wrażenie, że bardziej cieszą się z jej niż z mojego przyjazdu do domu. Tacie, który ma silny charakter, chyba nawet odpowiada, że nie ma zięcia, tylko „drugą córeczkę”. Z drugiej strony jak powiedziałam mu, że jestem z Dominiką, powiedział, że jasne, cieszy się moim szczęściem, i za chwilę zapytał, jak Igor czuje się w tej sytuacji. Powiedziałam, że świetnie. Ucieszył się, taka zdrowa męska solidarność. (śmiech) Moja mama, jak jej powiedziałam o związku z Dominiką, była delikatnie zaskoczona, ale totalnie pozytywnie, krzyknęła nawet coś w stylu: „Super, dziecko, bo kiedyś to się nie próbowało…”. (śmiech) I jedni, i drudzy rodzice nas bezwarunkowo kochają, nazywają córeczkami, a wszystkie wigilie od siedmiu lat, czyli od początku naszego związku, spędzamy wspólnie. Bardzo jesteśmy im za to wdzięczne. To wcale nie jest oczywiste. Tym bardziej, że moi rodzice, którzy mieszkają na wsi, kompletnie nie kryją się z tym, że ich córka ma żonę, a do tej pory nie spotkali się z żadnymi nieprzyjemnościami, zerwaniem jakiejś znajomości itp.
Ze znajomymi czy nieznajomymi mam tak samo. Nigdy nie mówię o Dominice inaczej niż „moja żona” i jak słyszę zdziwienie na słowo „żona”, to krótko opowiadam naszą historię. To nic złego, że ludzie są ciekawi i zaskoczeni. Staram się ich oswajać z tą sytuacją i praktycznie w 100% spotykam się z bardzo przychylnymi reakcjami. Uważam, że to ja, swoją otwartością oraz pewnością siebie, wyznaczam „reguły gry” i że to jest mój podstawowy obowiązek jako członkini społeczności LGBT+. Nie ma się co obrażać na nietolerancję, tylko dzień po dniu robić swoje.
Więc tak wygląda moja droga do tej uśmiechniętej, jawnej osoby LGBT. Na pewno olbrzymi wpływ miał na to fakt, że w życiu nie musiałam przepracowywać żadnych traum związanych ze złą sytuacją rodzinną, akceptacją siebie czy toksycznymi związkami.
Coś byś chciała dodać na koniec?
Tak. W Ogólnopolski Strajk Kobiet zaangażowało się mnóstwo polskich fi rm i to jest super. Ale jednocześnie w jawne wspieranie LGBT zaangażowane jest bodajże tylko kilka polskich marek z branży fashion – Risk, MSBHV – i to nie jest „przykre”, to jest skandal. Nie rozumiem tej krótkowzroczności i mam nadzieję, że za rok dołączy do nas wiele nowych marek. Oczywiście nie chodzi o symboliczne wsparcie w czerwcu na Pride Month, tylko o całoroczne, świadome wysyłanie sygnałów: jesteśmy z wami, nie odpuścimy.[/restrict]