Artur Marny dobiega pięćdziesiątki… Och, nie – obraziłby się, gdyby to przeczytał – Artur Marny ma 49 lat. Jest wysoki, szczupły i wciąż atrakcyjny, choć nie tak, jak gdy miał lat 20. Jest pisarzem „z umiarkowanym sukcesem” i jest gejem – pewnie dopowiedziałby: „też z umiarkowanym sukcesem”. Mieszka w San Francisco, ale właśnie wybiera się w kilkumiesięczną podróż po świecie. Zalicza spotkania autorskie, zabytki i kochanków – np. uroczego Bastiana w Berlinie. W Maroku poznaje lesbijkę Zohrę, swą rówieśniczkę, która na życie po 50-tce ma dwa postanowienia: „pieprzyć miłość i roztyć się”. Artur co rusz czuje ukłucia zazdrości, gdy przypomina sobie, że jego były chłopak, sporo młodszy Freddy, właśnie wychodzi za mąż. Wspomina też własnego męża, dużo starszego Roberta, z którym jest dawno po rozwodzie. „Marny”, powieść z Nagrodą Pulitzera na koncie, przesycona jest ciepłą ironią – bez zjadliwości, ale i bez romantycznych uniesień. Artur uznałby pewnie, że „udramatycznianie” opowieści o nim byłoby w złym guście. Optymistyczny pesymizm bohatera jest zaraźliwy, podobnie jak poczucie humoru. Ta inteligentna powieść napisana jest tak lekko, że ma się ochotę powiedzieć, jak Szymborska – życie czasem bywa znośne. Z Arturem Marnym jako przyjacielem lub kochankiem – tym bardziej. (Piotr Klimek)
Tekst z nr 85 / 5-6 2020.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.