Andrzej Jurowski, jeden z liderów Ostatniego Pokolenia, wyoutowany gej

Z ANDRZEJEM JUROWSKIM, jednym z liderów Ostatniego Pokolenia, rozmawia Bartosz Żurawiecki

fot. Marek Zimakiewicz

Jesteś jednym z założycieli polskiej frakcji Ostatniego Pokolenia.

Tak, razem z Tytusem Kiszką i Julią Keane. Poznaliśmy się w 2020 r. w Młodzieżowym Strajku Klimatycznym.

Przypomnijmy – MSK to, zainspirowany działaniami Grety Thunberg, ruch uczniów i studentów protestujących przeciwko bierności polityków w obliczu kryzysu klimatycznego.

Po pandemii skończyły się jednak w Polsce protesty klimatyczne, byliśmy rozczarowani biernością MSK. Tymczasem na Zachodzie wciąż organizowane są skuteczne kampanie zwracające uwagę na problem globalnego ocieplenia, takie jak Just Stop Oil w Wielkiej Brytanii czy Restore Wetlands w Szwecji. Gdzieś półtora roku temu uznaliśmy więc, że w tak dużym kraju europejskim jak Polska takż e przyda się taka kampania.

I od początku wiedzieliście, że będziecie działać w sposób bardzo widoczny, widowiskowy, nawet radykalny?

Byliśmy po paru latach działalności polegającej na organizowaniu marszy, pisaniu listów i petycji. MSK w pewnym momencie otrzymał poparcie dla swoich postulatów od wszystkich, poza Konfederacją, partii politycznych. Tylko co z tego? Nie przyniosło to żadnych wymiernych efektów. Nasze formy protestu po prostu się nie sprawdzały. Przyszedł więc czas na coś bardziej radykalnego.

Zaczynaliście od trójki założycieli, a ile osób teraz liczy Ostatnie Pokolenie?

To nie jest tak, że rozdajemy legitymacje członkowskie. Na co dzień w strukturach pracuje kilkadziesiąt osób, natomiast na protesty przychodzi i kilkaset. Działamy nie tylko w Warszawie. Mamy grupy lokalne w Bydgoszczy, Trójmieście, Toruniu, Poznaniu, Wrocławiu, Katowicach, Krakowie i Rzeszowie. Jest więc ich trochę. Ponad połowa osób, które angażują się w akcje Ostatniego Pokolenia, mieszka poza Warszawą.

Media interesują się jednak warszawskimi akcjami.

To jest część naszej strategii – centralizujemy działania, bo w stolicy mamy największy impakt. Gdy organizujemy tutaj np. blokadę dróg, przyjeżdżają na nią ludzie z różnych stron Polski. Działania lokalne służą przede wszystkim rekrutacji, budowaniu społeczności i mobilizowaniu na akcje odbywające się w stolicy.

Ostatnie Pokolenie, choćby ze względu na nazwę, automatycznie kojarzy się z ludźmi młodymi, w twoim wieku, nawet młodszymi. To ich przede wszystkim widać na najbardziej radykalnych akcjach takich jak oblanie pomarańczową farbą pomnika Syrenki, próba przerwania koncertu w Filharmonii czy blokada warszawskich mostów. Przeczytałem jednak, że macie w szeregach także osoby starsze. Czym ich Ostatnie Pokolenie przyciąga?

Nazwa rzeczywiście może być konfundująca, jednak od początku założyliśmy, że to będzie międzypokoleniowy projekt. I tak się dzieje. Owszem, z wiekiem rośnie liczba zobowiązań, ludzie muszą chodzić codziennie do pracy, spłacać kredyty, zajmować się rodziną itp. Pewnie dlatego widoczność osób w starszym wieku jest mniejsza niż młodzieży. Ktoś na przykład może przyjechać do Warszawy tylko na jeden dzień i zaraz musi wracać. Ale na naszych spotkaniach otwartych nie widać, by ludzi młodych było dużo więcej.

Ty sam pochodzisz z Warszawy?

Spod Warszawy. Teraz mieszkam i studiuję socjologię i antropologię w Warszawie.

Od jak dawna przepełnia cię duch aktywizmu?

Na początku po prostu szukałem społeczności, do której mógłbym się przyłączyć. Gdy w liceum przystałem do MSK, właściwie nic nie wiedziałem o kryzysie klimatycznym. Chciałem być wśród ludzi. Chociaż już wcześniej interesowałem się sprawami szeroko pojętego środowiska. Miałem fazę, to były lata 2017-2018, obsesyjnego zainteresowania tym, co dzieje się z plastikiem, kwestią marnowania żywności etc. Dużo było o tym w necie, wpędzało mnie to w mega stres. Wydawało mi się, że każda decyzja, którą podejmuję, ma ogromny wpływ na rzeczywistość. Jako 16-latek próbowałem wymusić na rodzicach, by nie pakowali pomidorów w plastikową siatkę, tylko w płócienny worek, który zabierałem na zakupy. Potrafiłem się z nimi kłócić przy kasie w Biedronce. Miałem życiową misję.

Ale długo się tak nie da żyć, bo takie indywidualne działania nie wiążą się z żadną sprawczością, nie mają wpływu na globalną sytuację. To mnie pchnęło do kolektywnych działań politycznych. Przyglądałem się różnym opcjom.

Młodzieżówce Konfederacji także?

Nie, tam mnie nigdy nie ciągnęło. MSK zaimponował mi tym, że gromadził na ulicach dziesiątki tysięcy ludzi, którzy chcieli być częścią czegoś dużego. Przystąpiłem do niego z odruchu serca, z potrzeby, żeby zrobić coś tu i teraz. Ale też z braku doświadczenia i wiedzy, jak się należy organizować. Tam nie było żadnych struktur, a tym samym spójnej wizji, jak działać. W ciągu tych dwóch, trzech lat, kiedy tam byłem, obserwowałem obumieranie tego ruchu. Odchodziły kolejne osoby, nie można było podjąć konkretnych decyzji, nikt już nie miał siły regularnie organizować co kilka miesięcy kolejnych marszów. Strajk tracił znaczenie i siłę.

Ostatnie Pokolenie przywróciło ci poczucie sprawczości?

Na pewno. Robię to full time. Bardzo często mam takie myśli, że zajebiście byłoby sobie odpuścić, skupić się bardziej na studiach, chodzić na więcej zajęć dodatkowych, spędzać więcej czasu z rodziną, z przyjaciółmi. Ale kryzys klimatyczny oznacza dla mnie kres naszego świata. Robienie więc czegokolwiek innego niż działania aktywistyczne przypomina mi, że lecę na pożyczonym czasie i siebie oszukuję. Trudno mieć dużo nadziei w 2025 r. co do naszej przyszłości, a równocześnie lepiej robić coś w desperacji, niż żałować za parę lat, że się niczego nie zrobiło.

Ale to tylko desperacja, czy rzeczywiście macie poczucie, że można coś realnie zmienić?

W Ostatnim Pokoleniu korzystamy z obywatelskiego nieposłuszeństwa, radykalizując, eskalując debatę wokół kryzysu klimatycznego. Robimy to uporczywie, ciągle przypominamy o problemie. Ostatnie Pokolenie to nie jest Parada Równości, która odbywa się tylko raz do roku. Ale oczywiście nie mamy żadnej gwarancji, że cokolwiek nam się uda. Kryzys klimatyczny to problem tak ogromny, globalny, że trudno porównać go z czymkolwiek w przeszłości. Staram się też nie myśleć w kategoriach sukcesu i tego, czy opłaca się to robić, bo jeszcze przez wiele lat możemy nie zobaczyć, czy się opłacało i miało sens. Robimy to, co uważamy za dobre i ważne, zgodne z naszą moralnością, z naszymi wartościami. Po prostu warto próbować.

Skończysz studia, będziesz musiał zarabiać na życie. Myślisz, że to się da połączyć z aktywizmem?

To nie jest tak, że mając 50 lat będę nadal aktywistą klimatycznym, bo wtedy to już będzie po ptokach. W jedną albo w drugą stronę. Albo wygramy, albo przegramy, choć jest pewne, że klimat się zmieni. Według obecnych badań do końca tego wieku od miliarda do trzech miliardów ludzi będzie żyć na terenach, na których zapanują warunki klimatyczne podobne do tych, jakie panują obecnie na Saharze. Zawsze więc będzie co robić, choćby opiekować się moją starzejącą się rodziną, dla której życie w takich warunkach stanie się coraz cięższe.

Cały wywiad do przeczytania w 115. numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.