Andrzej Selerowicz „Ariel znaczy lew“

wyd. Novae Res 2018

 

 

Kraków czasu okupacji. Niemiecki żołnierz Wolfgang zakochuje się w 15-letnim żydowskim chłopaku, skrzypku Arielu. Są romantyczne spacery nad Wisłą i namiętne pocałunki. Potem Ariel z rodzicami ląduje w getcie i Wolfgang staje się jedyną szansą na ratunek. Wydostaje Ariela i daje mu schronienie u pani, która prowadzi dom rozrywek dla niemieckich ofi cerów. Ariel przebrany za dziewczynę zaczyna im służyć jako kelnerka podczas imprez…

Książka jest ponoć oparta na prawdziwej historii. Andrzej Selerowicz, pionier polskiego ruchu LGBT, tłumacz i pisarz („Kryptonim Hiacynt”, „Zbrodnia, której nie było”) ciągnie biografię Ariela daleko poza wojnę; niemal do współczesności, gdy ponad 80-letni skrzypek opowiada swe losy młodemu gejowi Robertowi.

Niestety, nie jest to udana powieść. Fabule brakuje dramaturgii, dialogi bohaterów brzmią nienaturalnie, deklaratywnie, burzliwe dzieje bohatera wypadają dziwnie blado, a autor chwilami popada w publicystyczny ton. Zdarzają się też kiksy mniejsze (np. gdy Ariel tłumaczy Robertowi, że w judaizmie nie ma pojęcia grzechu, a ten bardzo się dziwi, bo nie wiedział – będąc studentem IV roku judaistyki!) i większe (np. gdy Ariel mówi, że Żydów zmuszanych do pracy w Sonderkommandach, czyli przy obsłudze krematoriów, zaliczyłby do „grupy osób o wątpliwej moralności” – tak jakby oni na ochotnika zgłaszali się do tego koszmaru!) (Mariusz Kurc)

 

Tekst z nr 72/3-4 2018.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.