ARTUR FRAJ jest dyrektorem generalnym Portu Lotniczego Łódź. W tym roku skończył 40 lat, jest jawnym gejem. Na ile orientacja miała wpływ na jego menadżerską karierę? Jak dokonywał coming outów, które wciąż nie są zbyt popularne wśród dyrektorów generalnych? A także: jak zakochał się w drugim Arturze, z którym tworzy szczęśliwy związek od 11 lat? Rozmowa Tomasza Piotrowskiego
Jesteś dyrektorem generalnym miejskiej spółki, której kapitał zakładowy to ponad 420 mln zł, mającej w strukturze ponad 250 osób. W biznesie, gdzie gotowość na coming outy jest bardzo mizerna, jesteś pewnie jednym z najwyżej postawionych jawnych gejów w Polsce.
Nigdy w ten sposób o sobie nie myślałem, ale może tak być. Na pewno w branży lotniczej nie znam nikogo na moim stanowisku, kto byłby jawną osobą LGBT+. Mówię o Polsce, bo oczywiście mam tęczowych kolegów – dyrektorów zagranicznych lotnisk lub przewoźników lotniczych.
Łatwo było ci zrobić taki coming out? Z jakiegoś powodu ogromna większość osób LGBT+ na wysokich stanowiskach kierowniczych się na to nie decyduje.
Coming out w życiu zawodowym zrobiłem już właściwie na początku mojej kariery. Nie musiałem więc mierzyć się z pytaniem, czy jako dyrektor generalny mogę zrobić coming out. Władze lotniska wiedziały o mojej orientacji już wtedy, gdy byłem wybierany. Tym samym mogę powiedzieć, że nie ma się czego bać! Żyjąc w zgodzie ze sobą, można osiągać sukcesy zawodowe. Ja mam duszę wojownika. Zawsze dużo czytałem, byłem ambitny, nie poddawałem się, byłem pewny siebie. Gdy więc zrobiłem coming out przed rodziną, to szybko dążyłem do tego, by być równie otwartym na studiach prawniczych, a potem na praktykach, które odbywałem w kancelarii prawnej, gdzie następnie przez 5 lat pracowałem. Co prawda nie wpadałem do kancelarii czy biura, wymachując tęczowymi fl agami, ale jak to w pracy – rozmawia się czasem o życiu prywatnym. Pierwszy raz powiedziałem o swojej orientacji przy okazji tematu… pościeli. (śmiech) Wiesz, rozmowa w biurze o tym, kto jaką pościel lubi. Ten tylko białą, ta – z bawełny, ten – z kory, a ta – wełnianą… I wtedy powiedziałem po prostu, że ja z moim partnerem kupiliśmy pościel w XYZ i jesteśmy bardzo zadowoleni. Dla jednych był to szok, dla innych nie, ale dla mnie sprawa już była załatwiona – wszyscy wiedzieli i potem bez problemu za każdym razem mówiłem otwarcie o swoim życiu prywatnym.
Życie kancelarii płynęło sobie dalej.
O, coś ci powiem. Każdy aplikant w kancelarii ma swojego patrona. Po czasie dowiedziałem się, że gdy dołączali do nas kolejni studenci, mój patron już na rozmowach kwalifikacyjnych informował ludzi, że to kancelaria bardzo otwarta, również na inne orientacje seksualne, i nie życzy sobie żadnych przejawów homofobii. Później, czy to wśród współpracowników na lotnisku, czy spotykając polityków, prezesów, dyrektorów, nie miałem już problemu z mówieniem otwarcie, że jestem gejem. Kiedy mój partner odwiedza mnie w pracy, to nawet kilka osób zwraca się do niego per „mąż”. Była właściwie jedna sytuacja, gdy czułem się niekomfortowo. Podczas wyjazdu zagranicznego do Chin prezes jednego z lotnisk w dosyć zgryźliwy sposób skomentował budynek Canton Tower, która była podświetlona na tęczowo. Powiedziałem od razu: „W naszej lotniczej branży są również tęczowe osoby i jestem nią chociażby ja”. Ogromnie mnie przepraszał, powiedział, że nie miał świadomości, że zachowuje się homofobicznie. Dziś mamy przyjacielską relację.
Na oficjalnych spotkaniach związanych z pracą bywasz też z partnerem?
Przede wszystkim zawsze otwarcie mówię o tym, że mam partnera. Wielokrotnie przy okazji różnych oficjalnych obowiązków, gdy występuję jak dyrektor generalny, zabierałem go ze sobą. O ile oczywiście on ma na to ochotę, bo jest introwertykiem i nie lubi takich wydarzeń. Może to ta branża wpływa na moją otwartość? Poznałem tak wielu stewardów gejów, że mam wrażenie, że 70% z nich jest LGBT+. A może to miejsce, gdzie pracuję? Obecna prezydentka Łodzi czy marszałkini województwa też o mnie wiedzą, bo przedstawiałem im swojego partnera na oficjalnych spotkaniach i nigdy nie czułem od nich niechęci, wręcz odwrotnie – odbierałem bardzo dużo wyrazów sympatii.
Praca na lotnisku marzyła ci się od dziecka?
Jako 4-latek chciałem być królem Arturem! (śmiech) Nie miałem wtedy jeszcze rodzeństwa, byłem ukochanym dzieckiem mamy i czytaliśmy sporo bajek o królu Arturze. Sprawdziłem nawet wtedy, że gdyby na tronie Anglii zasiadał kolejny Artur, to byłby on w kolejności szósty. I tak na siebie mówiłem – Król Artur VI. (śmiech) Miałem mnóstwo zainteresowań, także sportowych – zapasy, tenis, pływanie. Na etapie liceum w głowie pojawiła mi się polityka. Chciałem zostać prezydentem Polski. Nawet koledzy z klasy mówili do mnie per „prezydent”. Wtedy zdecydowałem, że pójdę na prawo, a że wygrałem olimpiadę historyczną, to indeks miałem w kieszeni, nie martwiąc się już o maturę. Jak wspominałem, po studiach pracowałem w kancelarii prawnej, która obsługiwała m.in. właśnie lotnisko w Łodzi. W tym czasie poznałem kulisy pracy w tej instytucji, i to z tej problematycznej strony. Gdy po kilku latach poczułem, że przyszedł czas na zmiany zawodowe, stwierdziłem, że czas zorientować się na jedną firmę. I tak z pięciu ogromnych podmiotów, które obsługiwałem jako prawnik, wybrałem lotnisko, które miało najwięcej problemów i najmniej płaciło. (śmiech) Lubię wyzwania, więc to była dla mnie najciekawsza ścieżka. I tak już od 12 lat jestem tutaj. Zacząłem od specjalisty, przeszedłem kolejne szczeble kariery i dziś – od 7 lat – jestem dyrektorem, wcześniej handlowym, a teraz generalnym.
Czyli poł życia na lotnisku?
Zawodowego – na pewno. Tak, przekroczyłem w tym roku czterdziestkę. Tak, jestem „stary”. (śmiech)
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.