Atomic Blonde (USA, 2017), reż. D. Leitch; wyk. C. Theron, S. Boutella, J. McAvoy; dystr. Monolith Films; premiera w Polsce: 28.07.2017
Przed laty rola biseksualnej Aileen Wuornos w „Monsterze” przyniosła efektownie oszpeconej Charlize Theron Oscara, ale film bezwiednie powielał stereotyp zwichrowanej psychicznie „lesby”. Adaptacja komiksu „The Coldest City” to już zupełnie inna historia; kino programowo mniej ambitne, lecz zarazem pozytywnie odświeżające konwencję bondowskiego thrillera i to w dwójnasób – w sensie feministycznym i queerowym.
Charyzmatyczna bohaterka Theron z równym przekonaniem pierze łotrów w szeregu sekwencji z doskonałą choreografią walk, jak romansuje z francuską agentką (Sofia Boutella) w gorących scenach erotycznych. Kamera wielokrotnie celebruje wdzięki obu aktorek, ale bardziej czuć w tym respekt dla wyzwolonego, nieskrępowanego pożądania, niż tanią lubieżność z kryminałów pokroju „Dzikich żądz”, sprofilowanych na pryszczatych heteryków, którzy za gejami to może specjalnie nie przepadają, ale popatrzeć na lesbijki to i owszem, lubią.
„Atomic Blonde” hardo rzuca wyzwanie podobnym schematom myślowym, wpisując heroinę LGBTQ w reguły „męskiej gry” z taką naturalnością, jakby była tam od zawsze.
Nie mniejszą frajdę sprawia cała warstwa formalna, również podporządkowana klimatowi kontestacji: stalowoniebieskie zdjęcia Berlina z okresu upadku Muru, statyści wystylizowani na punków, nowofalowy soundtrack wypełniony przebojami Blondie, Bowiego, George’a Michaela i innych tęczowych ikon. Stylowa rozrywka. (PIOTR DOBRY)
Tekst z nr 68/7-8 2017.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.