BARTŁOMIEJ BOBROWSKI od 19 lat jest aktorem Teatru Narodowego w Warszawie. Po godzinach wciela się w GRAŻĘ GRZECH, melancholijną drag queen z brodą. Dlaczego kiedyś ukrywał homoseksualną orientację? Jak Graża wpłynęła na jego życie i dlaczego jest tak… niewygodna? Rozmawia Karol Górski, znany również jako drag queen Hiacynta

Powiedz mi, czy wywiad będzie z Bartkiem czy z Grażą?
A jak wolisz?
Graża jest moim hobby. To nie jest mój pomysł na życie. Ale jeśli przygotowałeś cały wywiad pod Grażę…
„Nie, nie, nie, nie, nie, nie”, jak śpiewała Beata Kozidrak. (śmiech)
(śmiech) Ja myślę, że przede wszystkim Bartek. Tak czuję. Ale zobaczymy, co wyjdzie.
Trochę popsułeś mój plan, bo chciałem na początku powitać pierwszą grzesznicę polskiego Instagrama. Pamiętasz, ile razy byłeś banowany jako Graża Grzech?
To jest bardzo dziwna historia, bo tak naprawdę, to do dziś nie wiem, co się wydarzyło…
Nudesy szły? Przyznaj!
Na oficjalnym profilu były tylko pośladki. W prywatnych wiadomościach… Niech prywatne wiadomości zostaną prywatnymi. (śmiech) W każdym razie Instagram usunął to konto bez żadnego ostrzeżenia. Nie wiem, co przeskrobałem i czy w ogóle coś przeskrobałem, czy parę osób się skrzyknęło i postanowiło mnie zgłaszać. Podobno tak też można kogoś uśmiercić na Instagramie.
Masz wrogów?
Mam nadzieję, że nie. To tylko jedno z przypuszczeń. Ale było mi trochę szkoda, bo zbliżałem się do pięciu tysięcy followersów i tam znajdowała się cała historia Graży od początku, od tych pierwszych krzywych makijaży. To był taki pamiętnik, bo nie kasowałem żadnych wpisów, żadnych zdjęć, nawet takich, które po dwóch latach wydawały mi się śmieszne albo brzydkie. Odwoływałem się, pisałem listy do Instagrama: „Dlaczego mi to robicie?”.
„Szanowny Instagramie…”.
Coś w tym stylu. Ale nie było odzewu. Po zamknięciu pierwszego konta założyłem drugie, które również mi zablokowano, również bez podania przyczyny. Machnąłem ręką i otworzyłem trzecie, które mam do dziś. Ale w międzyczasie…
…przywrócili poprzednie.
Tak. Odblokowano mi to drugie i też nie wiadomo dlaczego. Powstał chaos, bo Graża miała dwa konta i musiałem tłumaczyć ludziom, o co chodzi, chociaż sam do końca nie wiedziałem.
Zanim zostałeś Grażą, to najpierw zostałeś aktorem. Tym zajmujesz się od prawie 20 lat. To było twoje marzenie z dzieciństwa?
Chyba jednak trochę przypadek… Nauczycielka języka polskiego w liceum zabrała nas do Teatru Nowego w Poznaniu na sztukę „Czerwone nosy”, która opowiadała m.in. o trupie aktorów. Typowo klasowe wyjście, ale spektakl bardzo mi się spodobał. I tak w tym teatrze zostałem. Nawet chodziłem tam na wagary. Wtedy jeszcze nie było komputerów, więc pomagałem paniom z Biura Obsługi Widza. Zamiast drukowanych biletów były książeczki z biletami i trzeba było je opieczętować datą. Czarna robota, którą robiłem. Albo naklejałem adresy na koperty, w których one wysyłały do widzów repertuar. W zamian za to dostawałem wejściówki na różne spektakle. Dużo czasu tam spędziłem.
I zdecydowałeś się tam zostać jeszcze dłużej.
Postanowiłem spróbować sił na egzaminach do szkoły aktorskiej. Oczywiście byłem przekonany, że za pierwszym razem mi się nie uda, bo do szkoły teatralnej strasznie trudno się dostać. Nie miałem też szczególnie dużo czasu, żeby się przygotować. Przygotowałem minimum tekstów – jakąś prozę, wiersz i piosenkę. Pojechałem zdawać do Warszawy. Tylko do Warszawy. Często kandydaci na aktorów zdają do wszystkich możliwych szkół, żeby zwiększyć swoje szanse. Ja chciałem tylko zobaczyć, jak to wygląda, z czym to się je.
I za rok się bardziej postarać.
Właśnie. A Warszawa miała najmniej tekstów do przygotowania, dlatego właśnie ją wybrałem. Bo raczej myślałem o Krakowie, ale tam było tak dużo materiału do przygotowania, że bym nie zdążył. I tak z etapu na etap przechodziłem dalej. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu dostałem się.
Do Akademii Teatralnej w Warszawie.
Wtedy to jeszcze była Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna. W trakcie tych czterech lat, gdy się w niej uczyłem, stała się akademią.
Czułeś przez cały czas, że to jest twoje miejsce, że to jest to, co chciałeś robić? Czy może miałeś takie momenty, że to jednak nie dla ciebie?
Ja mam takie momenty do dzisiaj. (śmiech) Myślę, że to się wszystko trochę za szybko stało. Szkoła teatralna okazała się dosyć stresującym miejscem. Przetrwałem egzaminy wstępne, ale potem każdy dzień był jak kolejny egzamin. Trzeba było wyjść na środek sali, przed innych ludzi i pokonywać wstyd. To było ciężkie. Jak terapia szokowa, bo ja jestem dość wstydliwą osobą, a wtedy byłem bardzo wstydliwą. Pamiętam, że dużo mnie kosztował pierwszy rok. Zwłaszcza, że – nie wiem, jak teraz to wygląda – pierwszy rok był selekcyjny i w jego trakcie jeszcze parę osób odpadało, gdy profesorowie uznawali, że ktoś się jednak nie nadaje. Stres był duży, bo jak człowiek już się dostał, to za wszelką cenę chciał się utrzymać. Potem z każdym kolejnym rokiem było łatwiej i pojawiały się momenty pierwszych satysfakcji, że coś się udało. Człowiek zaczynał powoli rozumieć, na czym ten zawód polega.
Powiedziałeś kiedyś, że najbardziej lubisz takie role z pogranicza – między życiem a śmiercią, między kobietą a mężczyzną…
Tak.
Tak było zawsze czy dopiero później zorientowałeś się, że to lubisz?
Przez lata człowiek zbiera doświadczenia, próbuje różnych rzeczy, dostaje różne propozycje i mierzy się z różnymi rolami. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że najlepiej się czuję w rolach „pomiędzy”, tak jak powiedziałeś. Jakieś zjawy, duchy, nie wiadomo, czy osoba realna, czy wymyślona przez kogoś, czy kobieta, czy mężczyzna, czy jeszcze ktoś inny, ktoś pomiędzy. Im więcej było takich nietypowych składowych, tym więcej frajdy sprawiało mi pracowanie nad rolami i wydawało mi się, że wtedy odkrywam ciekawsze rzeczy. Tak narodziła się Graża. Z satysfakcji, jaką odnalazłem w takich rolach. Graża przecież też nie jest kobietą, tylko tworem spomiędzy światów. Bawiąc się w Grażę Grzech, nie dążę do pełnej iluzji. Podoba mi się łączenie cech kobiecych i męskich, bawienie się tym miksem, sprawdzanie, jaka mieszanka wybuchowa może z tego wyjść. To mnie najbardziej w tym kręci.
Czy fakt, że jesteś gejem, jakoś wpłynął na to, że nieoczywiste role są ci bliższe?
Myślę, że tak, choć pewnie nie jest to kluczowe. To raczej wynika z tego, jaką osobą jestem. Chodzi o moją wrażliwość, która pomaga mi się w takich rolach odnaleźć. A może nawet nie chodzi o odnajdywanie się, tylko o frajdę z istnienia w takich światach. Nie powiedziałbym, że lubię takie role i takie zadania właśnie dlatego, że jestem gejem.
Bycie gejem często wiąże się z określonym typem doświadczeń w społeczeństwie, wśród bliskich, a to z kolei może wpływać na naszą wrażliwość, na to, jak postrzegamy świat i ludzi.
Oczywiście. W Akademii Teatralnej miałem taki problem i aktorzy geje często o tym mówią, że wymaga się „pełnej” męskości od kandydatów na aktorów. (śmiech) Nie wiem, jak jest teraz, ale kiedyś niezbyt chętnie widziano ten rodzaj przegięcia, które objawia się zbyt miękkimi ruchami czy pochylaniem samogłosek. Ja bardzo czułem, dawano mi do zrozumienia… Chociaż trudno powiedzieć, czy dawano mi to do zrozumienia, czy to ja sam sobie nałożyłem taki kaganiec. To było dosyć dawno i nie pamiętam. Ale bardzo pilnowałem w Akademii, żeby to nie rzutowało na moją ocenę. Teraz, z perspektywy czasu, wydaje mi się, że to było niepotrzebne. Było w tym coś głupiego i zamykającego. Przyblokowałem swoją wrażliwość, żeby żaden z profesorów nie pomyślał, że jestem za miękki i że w związku z tym nie będę dostawał pewnych ról. Niezależnie od tego, czy wymagano tego ode mnie, czy ja sam sobie to narzuciłem, było to głupie, zamykające, odzierające. Być może byłbym ciekawszym studentem, nie hamując tej wrażliwości czy formy ekspresji.
Bo mówisz, że jako gej w pracy jesteś wyoutowany. Ale rozumiem, że tak nie było zawsze?
Zacząłem się outować pod koniec Akademii, ale głównie wśród kolegów z roku. Nie był to jeden moment, w którym wszem i wobec ogłosiłem, że jestem gejem. To był naturalny proces. Osoby, z którymi się przyjaźniłem, wiedziały. A potem moi przyjaciele mówili swoim znajomym. I jakoś tak naturalnie było wiadomo, że Bobrowski jest gejem. (śmiech)
Pewnie nie byłeś jedynym gejem na roku…
Nie byłem. Ale teraz przypomniałem sobie, że kiedyś jedna z profesorek kazała mi zostać po zajęciach i zapytała, czy jestem gejem – byłem przerażony!
Zaprzeczyłeś?
Przerażony zaprzeczyłem. Wyparłem się siebie. To był ten pierwszy rok, kiedy mi się wydawało, że jeśli się odkryję, to będę na wylocie. Teraz myślę, że mogła zadać mi to pytanie w dobrej wierze – może chciała mi jakoś pomóc. Ale stan przyblokowania i strachu spowodował, że wyparłem się swojej orientacji.
Zaprzeczyłeś i to był koniec rozmowy?
Chyba tak. W każdym razie mam do dzisiaj z nią kontakt i tak jak wszyscy, wie, że jestem gejem i nie ma z tym problemu. Nigdy w teatrze nie spotkałem osoby, dla której byłby to problem. Nigdy. Ani wśród reżyserów, ani wśród kolegów aktorów.
A czy spotkałeś w teatrze osobę, dla której byłoby problemem, że jesteś drag queen?
Też nie. Wręcz przeciwnie. Moje doświadczenie drag queen zostało wykorzystane w jednym ze spektakli w Teatrze Narodowym, w „Zemście nietoperza” w reżyserii Michała Zadary. Tam jest taki akt, który dzieje się na przyjęciu z udziałem szalonych gości. I Michał zaproponował, żebym był wtedy w dragu, na co ja z radością przystałem. Drag mi więc w niczym nie przeszkadza. Koledzy wręcz podpytują, co nowego u Graży słychać, a niektórzy nawet bywali na imprezach dragowych.
Wśród niektórych osób panuje przekonanie, że w teatrze rządzi homolobby.
Bardzo bym chciał, żeby tak było! (śmiech) Ja się pytam, gdzie jest to homolobby, niech ono się do mnie zgłosi i niech zacznę w końcu robić tę oszałamiającą karierę. Czekam, czekam i czekam. I nic. Żadne homolobby się do mnie nie zgłosiło.
A jak to było z twoimi rodzicami?
Z nimi miałem taki prawdziwy coming out.
Jak wyglądał?
Zasiedliśmy na kanapach przy herbacie (śmiech) i nastąpiło objawienie mojej prawdziwej orientacji. Ja mam bardzo dobry kontakt z rodzicami i nigdy przez myśl mi nawet nie przeszło, że zostanę odrzucony. Raczej bałem się tego, że oni będą myśleli, że coś źle zrobili, że będą czuli się winni, że może wyrządzili mi w życiu jakąś krzywdę. Tego rodzaju bzdury. Ale tak się nie stało. Przeczuwali to i świetnie to przyjęli. Wspierają mnie, znają mojego chłopaka, my bywamy u nich, a oni u nas. Jestem szczęściarzem.
Nawet teraz coming outy są trudne. Wtedy pewnie było jeszcze trudniej.
O ile dobrze pamiętam, zrobiłem to dopiero w wieku 30 lat.
Czyli jednak dość późno…
Wcześniej chciałem się więcej dowiedzieć o sobie, a wtedy miałem już taki moment stabilizacji. Ale rzeczywiście trochę to trwało.
Doświadczenie aktorskie, teatralne pomogło ci być Grażą? Pytam o to, bo mam trochę znajomych, którzy pracują w teatrze, i czasami próbuję z nim konsultować pomysły na moje dragowe występy. Okazuje się, że oni często nie czują klimatu sceny dragowej, nie wiedzą, jakimi prawami się rządzi.
Na pewno doświadczenie aktorskie mi pomaga, nawet w takich czysto technicznych kwestiach, gdy trzeba na przykład wiedzieć, jak złapać światło, co jest zmorą występów dragowych, bo rzadko na scenie jest dobre światło. Ja staram się dbać o to, żeby dobrze ustawić reflektory, o ile w ogóle są, żeby cokolwiek było widać. Nie po to się człowiek maluje dwie godziny, żeby potem nic nie było widać. Wielu ludzi jednak myśli, że skoro jestem aktorem, to występy dragowe nie są dla mnie żadnym problemem. To jest zupełnie inny żywioł, zupełnie inna energia niż występy w teatrze. To jest opcja turbo! Występ jest krótki, skondensowany, nasycony, ale doświadcza się wielkiej energii publiczności i dużych emocji. Dla mnie to dwa zupełnie inne światy, choć wydawałyby się podobne.
Mówiłeś już, z czego narodziła się Graża, a pamiętasz ten konkretny moment, gdy stwierdziłeś, że będziesz robił drag?
Jak większość ludzi, którzy w ostatnich latach weszli w drag…
Powiesz teraz o programie „RuPaul’s Drag Race”?
Tak. (śmiech) Oglądałem RuPaula i zobaczyłem Sashę Velour, do której mnie wszyscy ciągle porównują, ale w ogóle mi to nie przeszkadza. Wtedy pierwszy raz poczułem, że drag to coś więcej niż wygłupy, śmieszna peruka i przesadny makijaż. Poczułem, że to sztuka. To mnie zainspirowało. Okazało się, że drag może być interesujący estetycznie, emocjonalnie, a dodatkowo jeszcze mieć głębszy przekaz.
Pomyślałeś „OK, zrobię to!” – co było dalej?
Przede wszystkim zacząłem bywać w różnych miejscach, chciałem zobaczyć, jak to wygląda w Polsce na żywo. To oczywiście nie był pierwszy raz, gdy widziałem dragowe występy, bo jak byłem młody, to zdarzało mi się je widzieć w klubach. Ale wtedy jakoś mnie to nie kręciło. Z lat 90. pamiętam tylko, że podobała mi się Lola Lou, która śpiewała na żywo. Nie wiem, co się z nią teraz dzieje. Ale gdy postanowiłem zająć się dragiem, to zacząłem chodzić do klubów, przyglądać się. Nawiązywałem kontakty i poznawałem ludzi. Tak doszło do pierwszych występów.
Ile to trwało? Od czasu chodzenia po klubach do pierwszego występu.
Parę miesięcy. Najpierw ruszył Instagram, gdzie dokumentowałem swoje pierwsze próby makijażowe i pierwsze stylizacje. A debiut miałem bardzo fajny, bo zgłosił się do mnie zespół Polpo Motel, czyli Olga Mysłowska i Daniel Pigoński, który znałem z różnych prac w teatrze. Zaprosili mnie, bym jako Graża wystąpił podczas ich koncertu. Robiłem chórki i czytałem fragmenty „Melancholii” Kępińskiego. To był pierwszy występ Graży. A pierwszy raz w przestrzeni publicznej pojawiłem się na imprezie z okazji wręczenia nagród NYX Face Awards. Zaproszenia dla kilku drag queens załatwił Adelon, który znalazł się w finale tego konkursu. Lokowanie produktu! (śmiech)
Nie szkodzi, mów.
NYX i MAC Cosmetics to są dwie firmy, które w Polsce wspierają i zapraszają drag queens na różne imprezy. MAC ma nawet serię szminek Viva Glam, z których cały dochód jest przeznaczany na MAC AIDS Fund – fundację wspierającą osoby żyjące z HIV i chore na AIDS. Można sobie myśleć, że wielkie koncerny cię wykorzystują, ale ja to doceniam, zwłaszcza w naszym dziwnym kraju.
I w tym dziwnym kraju Graża zaliczyła udany debiut i tak połknąłeś bakcyla.
Potem w krótkich odstępach zdarzyło mi się kilka występów w różnych miejscach, między innymi w ramach imprez Glitter Confusion i Whatever Queer Festival w klubie Pogłos. Miałem szczęście do fajnych miejsc i fajnych ludzi.
Pytałem o kolejne etapy w tworzeniu Graży i trochę się po tym temacie prześlizgnąłeś. Po chodzeniu do klubów od razu przeszedłeś do pierwszego występu. A chciałbym wiedzieć, co było pomiędzy. Jak się uczyłeś makijażu?
Oczywiście zapisałem się na uniwersytet YouTube, gdzie, jak wiadomo, można nauczyć się wszystkiego. To była metoda prób i błędów, odwzorowywanie tutoriali.
Mówiłeś, że pierwsze makijaże były trochę krzywe.
Do dzisiaj są. (śmiech)
Nie widać!
Bo człowiek uczy się na błędach, poznaje swoją twarz. Mój makijaż cały czas ewoluuje w poszukiwaniu najlepszej wersji.
Lubisz go robić?
Bardzo! O ile nie muszę się spieszyć na jakiś występ. To mnie bardzo relaksuje. Prawie jak medytacja! Uspokajam się, odpływam myślami, jestem skupiony.
Od razu wiedziałeś, jak Graża Grzech będzie wyglądała, jaką będzie postacią, jaki będzie miała charakter?
Na początku to miała być taka Grażyna z lat 80.
To trochę nie wyszło… (śmiech)
Nie, bo ten projekt ewoluuje. To nawet nie było tak, że postanowiłem być drag queen, bo to ani nie jest mój pomysł na życie, ani sposób zarabiania pieniędzy. To po prostu ekscentryczne hobby starszego pana. (śmiech) Ale zastanawiałem się, dlaczego ona w tym momencie mojego życia tak wystrzeliła. Prawdopodobnie chodzi o kryzys wieku średniego. (śmiech) Druga możliwa przyczyna to odreagowanie rządów PiS. (ponury śmiech) Cały czas szukam tożsamości Graży, pytam, kim ona jest. Tak jak mówiłem, nie dążę do pełnej iluzji, podoba mi się łączenie cech męskich i żeńskich, nie golę brody, nie wstawiam sztucznych piersi, podoba mi się ta hybryda. Coraz częściej myślę, że ja być może wcale nie jestem drag queen, tylko drag queer. Ta męskość i kobiecość faluje. Czasami podoba mi się, jak to jest bardziej męski twór, a czasem, jak jest bardziej kobiecy. Graża zrzuca kolejne skóry i przeistacza się w coś nowego. Może Graża kiedyś nie będzie Grażą, tylko kimś zupełnie innym. Może zmienię pseudonim…
Mówisz, że znaczenie miała też atmosfera związana z rządami PiS. Przypomniał mi się twój występ w Poznaniu, kiedy wykonałeś piosenkę „Jeszcze w zielone gramy”. To był mocny manifest polityczny, chyba po pamiętnym Marszu w Białymstoku.
Strasznie mnie to poruszyło i wtedy rzeczywiście czułem potrzebę przełożenia moich emocji na występ. Ten jeden jedyny raz się tak zadziało, bo generalnie Graża jest taka melancholijna, tak by się przechadzała ze smutną miną po scenie do wolnych piosenek, machała rączką… Ale ten jeden raz czułem, że chcę zrobić coś takiego.
Weszła na scenę Graża Bojowniczka o Wolność!
Jak widać Graża jest używana w różnych celach i z różnych pobudek. I zmienia się zależnie od moich nastrojów i przemyśleń.
Jak twoja rodzina zareagowała na wieść, że jesteś drag queen? Albo drag queer.
Jakby to powiedzieć… Bez entuzjazmu. Moja mama mówi: „No, fajna ta Graża, fajna, ale ja się tak o ciebie boję!”. Boi się, że jak będę latał na tych obcasach, to mi ktoś zrobi krzywdę. Trudno jej się dziwić, bo żyjemy w takim, a nie innym kraju. Ale uspokajam ją, że aż tak nie biegam w tych szpilkach po mieście.
Tylko jeździsz taksówkami.
(śmiech) Tak. I występuję w miejscach, które są przyjazne tego typu ekspresji.
A twój chłopak?
Nie jest szczęśliwy. Pamiętam, jak kiedyś rozmawialiśmy. Powiedziałem, że mój chłopak nie jest zachwycony, że jestem drag queen. Odpowiedziałeś, że twój też nie.
Tekst z nr 85 / 5-6 2020.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.