O otwartości wobec uczniów/uczennic, o kwestiach LGBT w programach szkolnych i o jego własnym coming oucie z Detlefem Mücke, który w 1972 r. założył w Berlinie Zachodnim organizację nauczycieli gejów i nadal w niej działa, rozmawia Mariusz Kurc
Pamiętasz swój pierwszy coming out przed uczniami i uczennicami, w klasie?
Oczywiście. To było w 1982 r. Mama jednej z uczennic zadzwoniła i zapytała, czy zdaję sobie sprawę, że dzieci dyskutują na temat mojej orientacji. Nosiłem wtedy czerwone spodnie, miałem kolorową brodę, długie włosy, byłem trochę hipisem, odstawałem od innych nauczycieli. Uznałem, że dobra – trzeba przeciąć plotki i wreszcie to powiedzieć. Sam też już zresztą o coming oucie od dawna myślałem.
Pojechałem akurat z klasą na wycieczkę. Nawiązałem do tego, że słyszałem, iż nurtuje ich, czy jestem gejem. „No, więc absolutnie tak, jestem gejem” – powiedziałem. Poprosiłem, by nie krępowali się, jeśli mają pytania. Dodałem, że po powrocie mogą powiedzieć rodzicom, że ich wychowawca jest gejem.
Był z tego jakiś problem? W jakim wieku byli twoi uczniowie?
Między 13 a 18 rokiem życia. Nie było problemu. Żaden rodzic mnie nie oprotestował. Jeden chłopak przyznał mi się tylko później, że rodzicom nie powiedział, bo gdyby powiedział tacie, to tata by go chyba zabrał z klasy. A on mnie lubi i w klasie dobrze się czuje.
Jakiś czas później na przerwie podbiegły dwie dziewczynki i trochę wstydliwie zapytały: „Panie Mücke, czy ma pan żonę?”. Ja na to: „Na pewno chcecie tylko wiedzieć, czy mam żonę? Nie chodzi wam o nic innego?”. „No, dobrze, a nie będzie za to kary?” „Nie”, „No, to… czy pan jest gejem?”, „Tak”. „Acha” – i zwiały. Ale i tak doceniam, że miały odwagę zapytać wprost. Wydaje mi się zresztą całkiem zrozumiałe, że uczniowie chcą poznać tę osobę, która kryje się za rolą nauczyciela.
Potem wielokrotnie rozmawiałem z uczniami o homoseksualności, nie tylko mojej. I szerzej też – o seksualności w ogóle.
Jakich przedmiotów uczyłeś?
Historii, geografii i ekonomii. Ekonomia obejmowała naukę takich umiejętności społecznych, jak szukanie pracy, rozmowa kwalifikacyjna, pisanie CV. W tym wszystkim bardzo wspierałem uczniów i interesowałem się ich losami po ukończeniu szkoły. W ogóle bardzo kochałem mój zawód. 37 lat życia!
Ale musiałeś się też spotkać z homofobią wśród uczniów, prawda?
Wprost – rzadko. Jednak miałem autorytet jako nauczyciel, ale tak, zdarzało się. Słyszałem, jak uczniowie wyzywali się od „pedałów” i reagowałem. Czasami wchodzili ze mną w dyskusję. Mówili, że „gejowski seks jest dziwaczny”, „nie ma z tego dzieci”. Pytałem, czy z seksu hetero zawsze mają być dzieci? Czy same osoby hetero tego by chciały? Pytałem, czy słyszeli o środkach antykoncepcyjnych – i dyskusja schodziła na inne tory. Zawsze zależało mi, by rozmowa o homoseksualności była częścią składową rozmowy o seksualności – by uczniowie nie postrzegali homoseksualności jako czegoś odrębnego. Kościół katolicki głosił, że seks uprawia się tylko w celu prokreacji, a ja mówiłem uczniom, że to indywidualna decyzja każdego i każdej z nich. I że w seksie jako takim nie ma nic złego. Często prowadziło to do ciekawych dyskusji na temat seksu przedmałżeńskiego.
Zdarzali się uczniowie homoseksualni, którzy przychodzili do ciebie?
Sporadycznie. Nawet jeśli już wiedzieli, że są gejami czy lesbijkami, to proces coming outu był raczej dopiero przed nimi. Za to, gdy czasem spotykałem ich po latach – to mówili. Jedna dziewczyna, lesbijka opowiadała mi, że jej ojciec był przeświadczony, iż ona „została” lesbijką dlatego, że ja, będąc gejem, ją „przekabaciłem”. Tak, tak, świetne wyjaśnienie (śmiech).
A wtedy, w 1982 r., byłeś już wyoutowany przed innymi nauczycielami w szkole?
Tak. Pytałem ich o radę, mówiłem, że planuję powiedzieć uczniom i miałem ich wsparcie. To jest bardzo ważne.
Dyrektor?
Wolał o tym nie rozmawiać. Tolerował milcząco. A wiedział na pewno, bo ja już wtedy od lat działałem społecznie jako nauczyciel gej.
No właśnie. Bo organizację nauczycieli gejów założyłeś wcześniej.
Całe 10 lat wcześniej – w 1972 r. Jestem założycielem wespół z kilkoma innymi nauczycielami i teraz – najstarszym członkiem.
Najpierw dołączyłem do gejowskiej organizacji HAW – Homosexual Action West Berlin. Tam poznałem innych homoseksualnych nauczycieli i razem uznaliśmy, że trzeba się zorganizować – głównie po to, by się móc bronić. Nazwaliśmy się po prostu Pedagodzy HAW (Pädagogengruppe der HAW).
Bronić?
W RFN, a więc i w Berlinie Zachodnim, gdzie mieszkałem, ledwo trzy lata wcześniej homoseksualizm przestał być przestępstwem. Przed 1969 rokiem nauczyciel czy policjant – funkcjonariusze państwowi – byli „automatycznie” zwalniani z pracy, jeśli wyszło na jaw, że są homoseksualni. I bywało, że szli do więzienia – to zagrożenie już minęło, ale zwolnienia wciąż się baliśmy. Tym bardziej, że przedstawiciele władz oświatowych w oficjalnych wypowiedziach powtarzali, że homoseksualny nauczyciel to zły wzorzec dla uczniów. Obecna była ta czająca się z tyłu sugestia, że nauczyciel gej będzie uwodził uczniów. Pamiętam jedną wypowiedź z 1974 r. kogoś „z góry” – że homoseksualność to najgorszy „grzech” nauczyciela.
Znałeś nauczycieli, którzy zostali zwolnieni za homoseksualizm?
Nie. Byłem odważny odwagą nowicjusza. Gdybym więcej wiedział, to chyba nie parłbym do przodu z takim impetem. Trzeba sobie uświadomić, jakie to były czasy – tuż po rewolucji obyczajowej. Byliśmy wszyscy bardzo młodymi nauczycielami, reprezentowaliśmy nowe pokolenie. Zaraz na początku zorganizowaliśmy konferencję, pokazaliśmy, że mamy wsparcie rodziców uczniów.
Kiedy sam zaakceptowałeś swój homoseksualizm?
Kilka lat wcześniej, na studiach. Jako nastolatek miałem wizję przyszłości, jak prawie wszyscy – z żoną i dziećmi u boku. Ale jak zrozumiałem, że jestem gejem i nim będę, to w miarę szybko stwierdziłem, że w tej „opcji” też jest się z czego cieszyć w życiu – i że trzeba o to szczęście trochę zawalczyć. Byłem zbuntowany i gotowy zmieniać świat.
Nie chciałem tylko, by po studiach wysłano mnie „z przydziału” do jakiejś szkoły na wsi. Wieś dla nauczyciela geja… nie, nie. Sam się więc zgłosiłem, że chciałbym do Berlina Zachodniego, który ze względu na Mur nie był postrzegany jako atrakcyjne miejsce. Dostałem zgodę. Homoseksualność była głównym motywem przeprowadzki do Berlina.
Nie jesteś więc berlińczykiem z urodzenia?
Jestem berlińczykiem ze „zrobienia”. W Berlinie zostałem poczęty na początku 1944 r. Potem mój tata poszedł na wojnę i zginął. Sytuacja, jak wiesz, robiła się coraz bardziej niebezpieczna i moja mama, młoda kobieta w zaawansowanej ciąży, postanowiła uciekać. W grudniu 1944 r. urodziłem się w Szklarskiej Porębie – ale i tam dochodziła już Armia Czerwona – więc znów tułaczka. W lutym 1945 r. dotarliśmy do Drezna – w sam raz na to potworne bombardowanie. Potem cała rodzina się śmiała, że skoro przeżyłem bombardowanie Drezna, to będzie ze mnie silny chłopak. Mam znamię na skroni o tu (Detlef pokazuje niewielkie znamię) – mama mówiła, że to moje całe „obrażenia” po bombardowaniu. Do Berlina nie było po co wracać, wylądowaliśmy w Hanowerze. Tam dorastałem.
Organizacja, którą współzakładałeś, działała tylko w Berlinie Zachodnim?
Na początku – tak. Później stopniowo się rozrastała i inne miasta przejmowały nasze praktyki działania – Hamburg, Frankfurt, Kolonia, Stuttgart. Pamiętam imprezę inauguracyjną we Frankfurcie w 1979 r., nazywała się Homolulu (śmiech) Przyjechało 80 nauczycieli gejów z wielu miast.
A nauczycielki lesbijki?
Organizowały się osobno – w ramach ruchów feministycznych. Dopiero od 15 lat mamy wspólne doroczne imprezy.
Na czym polegała wasza działalność?
W 1978 r. nasza organizacja, szukając wsparcia innych grup zawodowych, dołączyła do związków zawodowych – pod tym parasolem czuliśmy się bezpieczniejsi. Inaczej już się nazywaliśmy – GEW Berlin, od Arbeitsgemeinschaft homosexueller Lehrer in der Gewerkschaft Erziehung und Wissenschaft Berlin – (Grupa Robocza Homoseksualnych Nauczycieli Związków Zawodowych Edukacja i Wiedza Berlin). Mieliśmy wtedy już nie jeden, tylko dwa główne cele. Pierwszy to była wciąż ochrona i wsparcie dla homoseksualnych nauczycieli. Dziś zwolnienia za homoseksualizm się nie zdarzają, ale wsparcie jest nadal potrzebne. Drugi – to uzupełnienie szkolnych programów o edukację antydyskryminacyjną i edukację dotyczącą spraw LGBT. Nie tylko o to, by na lekcjach biologii uczniowie dowiadywali się, że istnieją różne orientacje seksualne. Chodzi również np. o lekcje niemieckiego, na których omawia się choćby „Romea i Julię” Szekspira – przy takiej okazji, gdy tematem jest pierwsza miłość, powinno się wspominać, że Romeo i Julia to nie jest jedyna możliwość. Może też być Romeo i Juliusz albo Romea i Julia. Albo lekcje historii – choćby nauczanie o homoseksualnych ofiarach nazizmu, o różowych trójkątach. Dyrektor mojej szkoły mocno się zestresował, gdy ja na taką lekcję przyszedłem z wpiętym różowym trójkątem. Również zajęcia z plastyki, muzyki, w ogóle kultura i sztuka – też mają przecież aspekty LGBT.
Zależało nam również, by homoseksualni uczniowie i uczennice mogli się zrzeszać w szkole. Przecież jednym z największych problemów w dojrzewaniu osób LGBT jest to, że one czują się samotne – same ze swoimi problemami, otoczone osobami hetero, nierzadko uprzedzonymi.
Problem z tym drugim celem był taki, że mówiono nam: „Bądźcie już sobie tymi homoseksualistami, ale nie „reklamujcie” takiego „stylu życia”, nie promujcie go, to „homoseksualna propaganda”. Te same argumenty, na których dziś jedzie Putin.
Pewnym przełomem w takim myśleniu była napaść na imprezę Charlotte Mahlsdorf, znanej w Berlinie osoby transpłciowej, w 1990 r. Ataku dokonała neonazistowsko nastawiona młodzież. Dla społeczeństwa to był szok, sprawa była bardzo głośna w mediach i szeroko dyskutowana w szkołach, bo chodziło o wyrostków. Opinia publiczna stanęła po naszej stronie – postulat, że szkoła powinna uczyć o akceptacji dla homo- czy transseksualności zyskał rozgłos. Ten okropny incydent, paradoksalnie, ale tak to bywa, pomógł nam. Niestety, potrzeba było przemocy.
Mówisz już o 1990 r. Rok wcześniej upadł Mur Berliński.
Tak… Ale o co chcesz zapytać?
Po prostu – jak to odczuwałeś?
Gdy Mur upadł? Wreszcie! Wreszcie! Miałem wielu przyjaciół po wschodniej stronie, również wśród działaczy gejowskich. Jeszcze za czasów Muru pomagaliśmy im, bo oni nie mogli kserować. STASI, rozumiesz. Robiliśmy dla nich kopie różnych ulotek i w latach 80. przemycałem je w majtkach.
Pamiętam też wyjazd do muzeów pamięci obozów koncentracyjnych Sachsenhausen i Oranienburg w 1987 r. Wziąłem specjalne wstążeczki, by upamiętnić homoseksualne ofiary, ale STASI pojawiło się natychmiast – upamiętnianie jakiejkolwiek jednej grupy więźniów było zabronione. Wolno było tylko upamiętnić więźniów jako takich, albo tych, którzy siedzieli za poglądy komunistyczne. Czerwone trójkąty – tak, różowe już nie.
Ale upadek Muru kojarzy mi się przede wszystkim z wolnością, także tą czysto fizyczną, przyziemną – w końcu mogliśmy jeździć z moim partnerem nad te piękne jeziora wokół Berlina! (śmiech)
Nadal jesteście razem?
Od 36 lat. A zamężny jestem od 2006 r. (w Niemczech używa się „nomenklatury” małżeńskiej w stosunku do jednopłciowych związków partnerskich – przyp. MK). Mojego przyszłego męża poznałem w jednym z klubów, potem poszliśmy razem na pierwszą Paradę Równości w Berlinie. Pamiętam, jak się bał, że kamery telewizyjne go sfilmują (śmiech).
I jak małżeńskie życie po tylu latach razem?
A dziękuję, fantastycznie. Mój mąż też jest nauczycielem, więc zawsze mieliśmy długie, wspólne wakacje. Jemu jeszcze został rok pracy, a ja od ośmiu lat jestem na emeryturze. Mam teraz więcej czasu na aktywizm.
Dobrze liczę, że w ostatnim roku pracy byłeś już po ślubie?
Tak, i uczniom się to bardzo podobało. Miałem w klasie dzieci z rodzin pochodzenia tureckiego, arabskiego. Bez wyjątku mnie akceptowali, byli „dumni”, że ich wychowawca ma męża. Pytali, czy mogliby poznać mojego męża. Albo dopytywali, gdzie jadę na wakacje z mężem – byle tylko powiedzieć słowo „mąż” do mnie i sprawdzić, jak zareaguję. Odpowiadałem im chętnie. Uczniowie doskonale wychwytują, czy nauczyciel jest autentyczny. Jeśli widzieli moją pewność siebie, to ich uprzedzenia się rozwiewały (jeśli w ogóle je mieli).
Czy zwracają się do was nauczyciele geje o radę?
Tak, mamy na ten temat sporo materiałów, spisane doświadczenia wielu nauczycieli. Od kilku lat coraz częściej zgłaszają się też nauczyciele transseksualni.
Ilu nauczycieli gejów skupia wasza organizacja?
W Berlinie – około 160. W całych Niemczech – około 900 osób. Spotkania są co dwa tygodnie. Oczywiście, nie wszyscy przychodzą na każde spotkanie.
Przerażasz mnie. 900 nauczycieli gejów, którzy należą do organizacji? U nas coming out w artykule prasowym zrobiła jedna nauczycielka – Marta Konarzewska. Od tamtego czasu nie pracuje na etacie w szkole, jest w „Replice” naszą koleżanką redakcyjną. I to tyle – o organizacji nauczycieli gejów możemy na razie chyba tylko pomarzyć.
Mogę cię pocieszyć – wśród tych 900 nauczycieli jest tylko kilku z byłego NRD. Ludzie z byłego NRD są mniej skłonni, by się organizować, dużo bardziej nieufni. STASI zrobiło swoje, skutecznie oduczyło ludzi działania na rzecz dobra wspólnego. Minęło 25 lat – mam nadzieję, że nowe pokolenie będzie już inne.
Polskich homoseksualnych nauczycieli zachęcam do działania. Chętnie zaoferujemy im pomoc. Współpracujemy już z podobnymi organizacjami w Szwecji i w Wielkiej Brytanii. Mamy np. akcję pod hasłem „luty miesiącem historii LGBT w szkołach” albo taką akcję w szkołach w Dortmundzie (Detlef pokazuje plakat, na którym widać różne całujące się pary młodych ludzi).
By zacząć, czasem potrzeba tylko kilku osób. Dziś, mam wrażenie, jest łatwiej. Gdy ja robiłem mój coming out, mama mnie nie zaakceptowała a ja nie mogłem nawet dać jej żadnej książki progejowskiej do poczytania. Istniały tylko takie, w których homoseksualizm przedstawiano jako zboczenie oraz, zgodnie z prawem, przestępstwo. A ona jeszcze winiła siebie. Wiele się zmieniło. W 2005 r. dostałem medal od prezydenta Niemiec – śmieszne, bo całe życie raczej walczyłem z władzami. Mam ogromną radość i satysfakcję z życia, być nauczycielem gejem jest świetnie (uśmiech).
Więcej o organizacji Detlefa:
http://www.gew.de/ausschuesse-arbeitsgruppen/weitere-gruppen/ag-schwule-lesben-trans-inter/
Tekst z nr 57 / 9-10 2015.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.