Aktor i dziennikarz Rafał Dajbor ujawnia, że był molestowany seksualnie przez słynnego księdza aktora KAZIMIERZA ORZECHOWSKIEGO (1929–2019)

W sierpniu ub.r. minęło 5 lat od śmierci Kazimierza Orzechowskiego. Chcę przypomnieć jego postać, a przy okazji ujawnić nieznane (choć wielu doskonale i od lat znane, o czym w dalszej części tekstu) elementy jego osobowości i zachowań.
W 2004 r. miałem 23 lata. Studiowałem równolegle w Studiu Aktorskim przy Teatrze Żydowskim oraz na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego – dziennikarstwo. Wydział ów nosił miano Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa, choć gdy zaczynałem, nosił jeszcze miano Teologii Środków Społecznego Przekazu. Choć stopniowo wyzwalał się z bycia teologią, uczelnia wymagała, by tematy prac magisterskich w jakikolwiek, choćby dość luźny, sposób zahaczały jednak o tematykę katolicką. Dla mnie nie stanowiło to problemu – już od drugiego roku studiów wiedziałem, że tematem mojej pracy magisterskiej będzie Kazimierz Orzechowski – aktor i ksiądz. Nie wiedziałem, że także gej. Moja znajomość środowiska aktorskiego nie sięgała jeszcze wtedy tak głęboko, a książki Jerzego Nasierowskiego z początku lat 90., w których wyoutował on Orzechowskiego (co prawda bez nazwiska, ale tak, że nie mogło być wątpliwości, o kogo chodzi), przeczytałem dużo później.
U WAJDY I W „ZŁOTOPOLSKICH”
Kazimierz Orzechowski herbu Korbut urodził się 3 marca 1929 r. w Gdańsku. Początkowo uczył się aktorstwa w Studiu Aktorskim Iwo Galla (jego kolegami byli tam m.in. Barbara Krafftówna, Zofia Perczyńska i Bronisław Pawlik), a w 1952 r. ukończył Wydział Aktorski PWST w Łodzi, na który przeniósł się ze szkoły aktorskiej w Krakowie. Na scenie pracował jeszcze przed dyplomem – występował w teatrach: Wybrzeże w Gdańsku (1948–1949), Młodego Widza w Krakowie (1951–1956), Starym w Krakowie (1956), Polskim w Warszawie (1956–1961). W Teatrze Polskim dał się zapamiętać jako Paź w „Marii Stuart” (reż. Roman Zawistowski, premiera: 25 stycznia 1958 r.) u boku Niny Andrycz. Grał także w spektaklach reżyserowanych m.in. przez Bohdana Korzeniewskiego, Jerzego Kaliszewskiego, Janinę Romanównę, Marię Wiercińską, Władysława Hańczę. Na ekranie zadebiutował rolą organisty w „Zimowym zmierzchu” (1956, reż. Stanisław Lenartowicz), znaczącą rolę poety Janka zagrał w trzeciej noweli fi lmu „Spotkania” (1961), także w reżyserii Lenartowicza, i na tym zamknęła się jego „cywilna” fi lmografi a. W 1961 r. zniknął z teatru, a w 1962 r. rozpoczął naukę w seminarium duchownym w Gnieźnie, skąd po roku przeniósł się do seminarium w Warszawie. Swoją prymicyjną mszę odprawił w Legionowie 9 czerwca 1968 r. W 1979 r. został zaproszony przez Andrzeja Wajdę na plan fi lmu „Panny z Wilka”, rzekomo jako konsultant. Skończyło się zagraniem przez Orzechowskiego roli księdza i jego trwałym powrotem – za zgodą władz kościelnych – do aktorstwa, oczywiście tylko fi lmowego. W 1981 r. wystąpił w „Człowieku z żelaza” Wajdy w roli księdza odprawiającego mszę w stoczni – choć nie pada tam nazwisko bohatera, nie ulega wątpliwości, iż Orzechowski grał księdza Henryka Jankowskiego. Występował w fi lmach – przeważnie w epizodach księży – m.in. Leszka Wosiewicza, Jerzego Sztwiertni, Jacka Bromskiego, Piotra Szulkina, Barbary Sass, Radosława Piwowarskiego. W roli księdza pojawił się także w 40. odcinku pierwszej polskiej telenoweli – „W labiryncie” (1989). Od 1988 r., gdy przyjechał na urlop do Domu Aktora Weterana w Skolimowie, stał się stałym bywalcem tej placówki, z czasem jej mieszkańcem, a następnie kapelanem. W latach 90. XX w., dzięki roli proboszcza Złotopolic, księdza Leskiego, w telenoweli „Złotopolscy”, przypomniał się widowni w roli większej niż epizodyczna, zaczął udzielać licznych wywiadów, stał się po prostu znanym aktorem.
AMEN, AMEN
Z takim bagażem wiedzy wiosną 2004 r. zatelefonowałem do księdza Orzechowskiego, poinformowałem go, że jego osoba jest tematem mojej pracy magisterskiej pisanej pod promotorską pieczą ówczesnego duszpasterza środowisk twórczych księdza Wiesława Niewęgłowskiego (przyznaję, że wiedziałem, iż Niewęgłowski i Orzechowski niejako konkurują o „rząd dusz” w środowisku aktorskim, i wybór tego tematu u tego promotora był z mojej strony rodzajem prowokacji) i zapytałem, czy mogę liczyć na jego współpracę, czy też nie chce mi pomóc i muszę pisać wyłącznie w oparciu o piśmiennictwo. Kazimierz Orzechowski przyjął propozycję współpracy z entuzjazmem i niemal natychmiast zaprosił mnie do Skolimowa. Pojechałem.
Ksiądz Orzechowski rzeczywiście współpracował idealnie. Udzielał wywiadów, które nagrywałem na dyktafon, podczas następnego spotkania zawsze autoryzował poprzednio nagrane wywiady, dzielił się kontaktami. Tyle, że oprócz tego rozpoczął regularne „podrywanie” mnie, czy też raczej próby „podrywania”, polegające na epatowaniu seksualnością. Notorycznie witał mnie w drzwiach swojego pokoju odziany w T-shirt, rozpięty szlafrok i nic poza tym, a gdy podawałem mu rękę, oprócz uściśnięcia jej pocierał moją dłonią o swojego członka. Czasami działał w „przeciwnym kierunku” – tzn. łapał mnie za krocze, patrząc mi zalotnie w oczy i mówiąc „amen, amen” (opowiedziałem o tym mojemu przyjacielowi gejowi – do dziś sformułowanie „robić komuś amen, amen” jest w naszym przyjacielskim języku synonimem molestowania). Nie były to pojedyncze ekscesy – Orzechowski zachowywał się tak podczas każdego naszego spotkania. W zimie 2004/2005 ksiądz czuł się źle i nie spotykaliśmy się. Zadzwoniłem wiosną – i usłyszałem przez telefon: „Przyjeżdżaj, przyjeżdżaj, przyszła wiosna, złapię cię za ptaszka, przyjeżdżaj”.
Jeszcze ciekawszą wymianę zdań z Kazimierzem Orzechowskim odbyłem, gdy któregoś dnia zaprosił mnie oraz swojego skolimowskiego ministranta, dawnego aktora Teatru Ziemi Mazowieckiej, Fabiana Kiebicza (1920–2008) do położonej po sąsiedzku z Domem Aktora Weterana restauracji. Szliśmy powoli błotnistym poboczem i nagle Orzechowski wypalił: „Słuchaj, powinieneś spróbować seksu z Fabianem”. Zszokowany i zawstydzony Kiebicz wyjąkał: „No co ty, Kaziu, jestem za stary”. Ja zaś spokojnie odpowiedziałem księdzu, że nic z tego nie wyjdzie, bo jestem heteroseksualistą. Niezrażony Orzechowski odrzekł: „Nic nie szkodzi, prawdziwy mężczyzna powinien wszystkiego w życiu spróbować”. W tym momencie wkroczyliśmy w progi restauracji, co przerwało tę pogawędkę.
Cały tekst do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.