Z KLEMENTYNĄ SUCHANOW, autorką biografii „Gombrowicz. Ja, geniusz” rozmawia BARTOSZ ŻURAWIECKI
Czy Witolda Gombrowicza można przyporządkować do którejś ze współczesnych kategorii określających tożsamość seksualną? Był gejem, biseksem, był queer? A może był staromodnym homoseksualistą?
Zdecydowanie był bi, ponieważ miał relacje i z mężczyznami, i z kobietami. Nawet gdy w Argentynie mógł się wreszcie w pełni otworzyć na swoją homoseksualność, to jednak wciąż miewał romanse z kobietami. Potem z kolei pojawiła się Rita, która towarzyszyła mu w ostatnich latach życia. Seksualność Gombrowicza nie była klarowna i jednoznaczna. W Polsce najpierw przez lata tego tematu w ogóle nie poruszano. Potem, koło roku 2004, gdy obchodziliśmy stulecie urodzin Gombrowicza, na polskich konferencjach pojawili się badacze zagraniczni i zaczęli mówić o jego homoseksualności. Nasi akademicy wydawali się tym nieco zakłopotani, tym niemniej od tamtej pory przyjęło się, że Gombrowicz był homo. Później jednak pojawił się „Kronos”, tajny dziennik pisarza i okazało się, że nic nie jest czarno-białe, z czym zresztą badacze także mają pewien problem – tak jakby w biseksualności było coś złego. Gombrowicz nie lubił zresztą tych terminów – homoseksualizm, biseksualizm… Uważał, że pociąga go młodość i niższość jako taka, niezależnie od płci. Przypadek Gombrowicza pokazuje, że można patrzeć na seksualność człowieka z innej perspektywy niż poprzez proste te kategorie.
Sam wzbraniał się przed jednoznacznym określeniem swojej orientacji.
Wręcz z tym walczył. Cytuję w książce odpowiedź Gombrowicza na list, w którym jego młody argentyński przyjaciel, Juan Carlos Gómez namolnie sugeruje mu homoseksualizm. Witold się wścieka, pisze, że nie jest homoseksualistą, tylko lubi od czasu do czasu robić to, na co ma ochotę. Nazywa Juana Carlosa „arcyburżujem” i „hipokrytą”, a także sugeruje, by on i jego koledzy po prostu przespali się ze sobą.
Może Gombrowicz był zwykłym narcyzem? Od dawna uważam, że to osobna orientacja seksualna.
Narcyzem był w tym sensie, że zwracał uwagę na swój wygląd. Stresował się, gdy zaczął się starzeć, motyw Doriana Graya był w nim cały czas obecny. Znane są te sceny i anegdoty o jego upodobaniu do przeglądania się w lustrze. Nie wiemy natomiast, jak to wyglądało w relacjach intymnych. I już się nie dowiemy. Są wyznania Rity, ale to końcówka życia, więc zapewne wtedy miał większą świadomość swoich słabości. Zapytałam ją zresztą wprost, jaki był Witold w relacjach intymnych. Powiedziała, że był najnormalniejszym mężczyzną, który zwracał uwagę na to, co może czuć kobieta. Intrygowało go to, ale też starał się wyciągać z tego wnioski praktyczne. Czy to była jego stała cecha? Z wiekiem wiele rzeczy się zmienia.
Znamy wizerunek Gombrowicza głownie ze zdjęć, pokazujących go jako starszego, schorowanego pana. Dopiero teraz, dzięki twojej książce, ujrzałem go młodego, ładnego, atrakcyjnego. Urodziwego młodzieńca w przedwojennej Warszawie. Homoerotyczna Warszawa lat 20, 30. to zresztą wciąż historia słabo opisana. Skąd czerpałaś informacje na ten temat?
Zajmuje się tym w swoich artykułach i książkach m.in. Krzysztof Tomasik. Różne informacje wyczytywałam także w aktach sądowych. Bardzo rustykalny był ten erotyzm w przedwojennej Warszawie. Zero wyrafinowania, totalna toporność. Kogoś napadnięto albo zgwałcono. Oczywiście, przez takie akta przecedza się tylko jedna strona rzeczywistości, ta związana z kryminalnością. Ale takie szczegóły, jak np. to, że zabito jakiegoś pana dla marynarki, wskazują na straszną bidę tamtych czasów. Są też przedwojenne źródła dotyczące prostytucji – ankiety, statystyki i medyczne pisma na ten temat. Wychodziło również brukowe pismo „Detektyw” – jeden z numerów jest poświęcony incydentom wśród elit, rozpracowywaniu szajki homoseksualnej w mieście. Wiele też mówią ówczesne przepisy prawne. Kodeks, który w 1932 r. zniósł karalność homoseksualizmu, ale nie dlatego, że jest wolność i wszyscy mogą robić ze swoją seksualnością, co chcą, tylko dlatego, że to choroba, a za chorobę nie można karać.
W podobnym duchu bronił tych przepisów także Tadeusz Boy-Żeleński, bardzo przecież, jak na ówczesne czasy, homofilny. W jednym z felietonów pisze, że nie chodzi o pochwalanie „tego zboczenia”, ale o to, by nie wytwarzać atmosfery sprzyjającej szantażowi. Rok 1932 to także cezura dla Gombrowicza. Wtedy zaczynają się jego homoseksualne przygody.
A rok później, w 1933 umiera jego ojciec. To są dwa przełomy – prawny i psychologiczny.
Ale chyba do końca życia Gombrowicz nosił w sobie lęk, że jego homoseksualna strona może zostać ujawniona, wykorzystana przeciwko niemu. Usuwał np. z „Dzienników” zapiski, które mogłyby coś jednoznacznie sugerować.
Gombrowicz nie lubił homoseksualizmu tzw. przegiętego. Takiego w stylu kubańskim, ostentacyjnym, z jakim miał do czynienia w Buenos Aires. Zupełnie się w tym nie odnajdywał, uznawał to wręcz za niesmaczne. Był skryty, dyskretny. Z kolei w Berlinie Zachodnim, gdzie trafił na początku lat 60., nie podobało mu się to, że seks między mężczyznami jest mechaniczny, merkantylny. Poszukiwał poezji, której w Berlinie nie znalazł.
Podążał nurtem podziemnym, tajnym. Może doskwierało mu, że ludzie homoseksualni zaczynają żyć otwarcie?
Wszystkie relacje trzymał w sekrecie, także z kobietami. Stronił od plotek, potrafił nawet zerwać znajomość, gdy ktoś publicznie w rozmowie zbytnio naruszał jego intymność. Uważał to za objaw złego wychowania. Traktował tę sferę jako rzecz głęboko prywatną. W sytuacjach oficjalnych, publicznych był oschły, wypreparowany z erotyzmu.
Choć przecież w swoich książkach nawołuje do zdemaskowania hipokryzji w relacjach międzyludzkich, do obnażenia sztuczności form.
Zwróć uwagę, że alter ego Gombrowicza w kolejnych powieściach przygląda się, stoi z boku, jest poprawne, grzeczne, kulturalne. To zawsze ktoś inny prowokuje, kusi, także Witolda, i organizuje intrygi, w tym erotyczne.
Jak Gonzalo w „Transatlantyku”, który jest postacią egzotyczną, obcą, jest kuriozum…
Porównywałam Gombrowicza z Virgilo Pinerą, kubańskim pisarzem, z którym Gombrowicz stykał się w Buenos Aires i który był jednym z tłumaczy „Ferdydurke” na hiszpański. Pinera nie miał problemu z „afiszowaniem się”, z przegięciem, ale w jego twórczości brak jawnych elementów homoseksualnych. Tymczasem to właśnie dyskretny Gombrowicz tworzy postać Gonzala, tak wyraźną, tak charakterystyczną.
Zarazem Gombrowicza fascynuje Jean Genet, ten „pederasta”, który z taką dezynwolturą opisuje swe homoseksualne doświadczenia. Witold zazdrości też Andre Gide’owi. To luminarz francuskiej kultury, a zarazem pisarz niezwykle szczery, chociażby w książce „Jeśli nie obumrze ziarno”.
Gidem Gombrowicz się inspirował, chciał go prześcignąć. W formie dziennika na pewno mu się to udało, ale w szczerości jednak nie. Dyskrecja ciągle go powstrzymywała przed zbyt swobodnymi wyznaniami. A jak już coś wyznaje na kartach „Dziennika”, robi z tego swoistą poezję. Daleko mu do tej szczerości, z jaką Gide opisywał swoje doświadczenia z algierskim grajkiem, którego „podarował” mu Oscar Wilde.
Wiemy, że Gombrowicz był kilkakrotnie zatrzymywany przez argentyńską policję za stosunki z mężczyznami. Czy zachowały się jakiekolwiek akta jego spraw?
To kwestia, do której za jakiś czas można jeszcze wrócić. Problem polega na tym, że w Argentynie jest wciąż nierozwinięta kultura archiwizacji. Wszystkie poszukiwania związane z grzebaniem w papierach są nader utrudnione – albo wchodzi w grę tajemnica państwowa, albo nikt niczego nie przechował, bo uważał, że nie warto, albo papiery leżą gdzieś i nikt nie wie, gdzie. Zgłaszałam się do policji, przeszłam przez różne procedury biurokratyczne, byłam w kontakcie z inspektorem, który sprawdził dostępne kartoteki. Z tych poszukiwań wynika, że nie ma żadnych zachowanych adnotacji na temat Gombrowicza. Wersja więc, że wszystko zostało usunięte, gdy Witold ubiegał się o argentyński paszport, około 1959 r., wydaje się zasadna.
Myślisz, że rzeczywiście trudnił się prostytucją, jak to opisuje Reinaldo Arenas w książce „Zanim zapadnie noc”?
Nie mogę temu zaprzeczyć, natomiast w historii Arenasa są rzeczy, które nie przechodzą przez moje sito weryfikacyjne. Arenas cytuje Pinerę, z którym Gombrowicz wcale nie był, w związku ze swoją dyskrecją, otwarty w tych tematach. Nigdy też np. nie przeszli na „ty”, choć inna sprawa, że Gombrowicz generalnie z niewieloma osobami bywał na „ty”. Po drugie – Pinera i inni Kubańczycy, którzy tłumaczyli „Ferdydurke”, nie wiedzieli, gdzie Gombrowicz mieszka. Co więcej, Gombrowicz krył się cały czas przed Pinerą ze swoją homoseksualnością, chociaż akurat przed nim kryć by się nie musiał. Virgilio się z tego śmiał. W tym, co pisze Arenas, sporo jest więc, moim zdaniem, kubańskiej przesady.
W polskim wydaniu „Zanim zapadnie noc” nie ma fragmentu o Gombrowiczu. Bardzo skądinąd dosadnego – Arenas pisze np., że Gombrowicz któregoś dnia przyszedł do Pinery z rozerwanym odbytem po zbyt ostrym seksie analnym z klientem.
Nie ma go także w hiszpańskim wydaniu powieści, z którego książka była tłumaczona na polski. Pełna wersja jest tylko w wydaniu angielskim. Cholera wie, co Gombrowicz robił w Buenos Aires, zwłaszcza w latach wojennych, gdy naprawdę było mu ciężko. Jeszcze jedno – w relacjach intymnych był stroną dominującą, aktywną. Czy mógł być pasywny, jak opisuje sytuację Arenas? Może przyciśnięty do muru przez warunki bytowe?
Nie wspomnieliśmy jeszcze o relacji Gombrowicza z Alejandro Russovichem. Zaczęło się od seksu, potem przerodziło się w więź przyjacielską, intelektualną. Zamieszkali razem, choć Gombrowicz pisze w liście do Alejandra, że nie chce „sentymentalnego związku”. Później Russovich się ożenił…
Alejandro był uczciwym, bezpruderyjnym, otwartym człowiekiem. Wierzę w to, co powiedział o swoim związku z Witoldem. Relację intymną zastąpili relacją przyjacielską, ale także praktyczną. Razem jedli, robili zakupy. Dla Gombrowicza był to właściwie pierwszy stały związek z drugą osobą. I najważniejsza relacja w jego życiu.
Ważniejsza niż ta z Ritą?
Myślę, że tak. Inaczej bowiem rozkładały się akcenty. Związek z Ritą wymuszony był w dużej mierze przez okoliczności – podupadające zdrowie Gombrowicza i wynikające z tego konsekwencje. Relacja z Rússovichem była bardziej intelektualna. Wiem, że Rita miała kompleksy w stosunku do Alejandra, choć prywatnie bardzo się lubili, wręcz uwielbiali.
Ty także poświęciłaś Gombrowiczowi sporo lat życia.
Policzyłam, że siedzę w nim już od ponad 25 lat…
Co było pierwszym impulsem?
Zaczęłam go czytać, gdy miałam lat 15. Pootwierał mi różne drzwi. Zafascynował jako rebeliant pośród tych wszystkich zwyczajnych, nobliwych polskich pisarzy i poetów.
Czy w ciągu ostatnich lat, gdy pisałaś jego biografię, zmienił się twój stosunek do Gombrowicza jako człowieka?
Niespecjalnie. Ale zaczął mi się wyłaniać obraz Gombrowicza jako kogoś bardzo wrażliwego. On wiele rzeczy ukrywał. Poruszyło mnie, że to wszystko było tak bolesne, trudne, niejednoznaczne. Znałam go od strony anegdotycznej, mitologicznej, kawiarnianej, a teraz poznałam od strony ludzkiej. Ludzkiej biedy, nędzy życia. Niezależnie od tego, co tam pyskował, to jednak bardzo dużo za to zapłacił.
Gombrowicz zmarł w 1969 r. To także rok zamieszek w Stonewall, które dały początek nowoczesnemu ruchowi LGBT. Jakby się Gombrowicz ustosunkował do postulatów i działań mniejszości seksualnych? Poszedłby na Paradę Równości?
W życiu! Byłby krytyczny, choć nie w sensie moralizatorskim. Nieraz myślałam, że gdyby Gombrowicz pisał „Ferdydurke” dzisiaj, to w rodzinie Młodziaków problemem nie byłaby kontrola urodzin czy aborcja – sprawy wtedy mocno obecne w dyskursie publicznym – ale to, że dziecko Młodziaków jest gejem albo lesbijką. Bo kwestie homoseksualne dzisiaj stały się fl agowe. Pokazałby je na pewno w sposób prześmiewczy. Gombrowicz miał straszliwą alergię na ideologię jako taką. Bronił przed nią indywidualizmu. Nie chciał iść z żadną falą, niepotrzebne mu były odgórne przyzwolenia, podpinanie się pod jakiekolwiek ruchy. On, piewca prymatu ciała nad duchem, nie pozwalał, by ideologia, polityka czy kultura przejęły seksualność. Seksualność była dla niego organiczna, naturalna. Niezależnie więc od czasów, Gombrowicz zawsze jest niewygodny, zawsze jest czemuś przeciwstawny. Byt osobny. Takich nam trzeba.
Tekst z nr 70/11-12 2017.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.