Alicia Jimenez-Bartlett „Tam, gdzie nikt cię nie znajdzie”

Nor sur Blanc 2012

 

 

Autentyczna opowieść o Teresie Pla Meseguer, znanej jako Pasterka. Była hermafrodytą, miała biologiczne cechy obojga płci. Wychowywano ją jako dziewczynkę. Jako dorosła osoba wolała męską tożsamość, przybrała imię Florencio. Żyła w Hiszpanii za czasów prawicowej dyktatury Franco. Należała do opozycji, wiele lat spędziła ukrywając się samotnie w górach, oskarżano ją o 29 (!) morderstw i napady rabunkowe. Akcja książki biegnie dwoma torami – fikcyjnym (Pasterki poszukują francuski psychiatra i hiszpańskim dziennikarz w 1956 r.) oraz opartym na faktach (wstrząsające koleje losu samej Pasterki). Nienormatywna tożsamość płciowa zapętlona z krwawą polityką – mieszanka wybuchowa. Nagroda literacka Premio Nadal 2011. (Arek Michalski)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Pier Vittorio Tondelli „Libertyni inaczej”

Korporacja Ha!art 2012

 

 

To nie jest lektura dla grzecznych chłopców, ani dziewczynek. A może właśnie przede wszystkim dla nich? Pier Vittorio Tondelli zmarł na AIDS w 1991 r. w wieku 36 lat. Nie zostawił po sobie wielu dzieł, ale wstrząsnął włoską literaturą. Świat Tondellego to świat handlarzy narkotyków, wiecznych studentów, rezydentów dworcowych barów, „królowych” nocnych klubów. I nade wszystko pedałów, pedałów, pedałów (nie gejów, tylko pedałów właśnie). „Libertyni inaczej” działają jak film Hitchcocka – na początek mamy wstrzyknięcie narkotyku w członka w erekcji, bo tylko tam można jeszcze znaleźć dobrą żyłę, a potem napięcie rośnie. Brutalność, dosłowność, klimat czasem surrealistyczny, czasem zabawny. Krew, pot, sperma i alkohol, a w tym wszystkim, zdarza się, za przeproszeniem, miłość. Proza mocna, gęsta. Czy polecam? Tak. Przeczytajcie, ale na własne ryzyko. (Arek Michalski)

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Ian McKellen

Największy aktywista LGBT wśród aktorów

 

Na Paradzie Równości w Manchesterze (2010)

 

Tekst: Mariusz Kurc

Gdy dorastałem, nie było jawnych gejów w parlamencie ani talk show Grahama Nortona (jawnego geja – przyp. MK). Zewsząd słyszałem, że bycie gejem to zło, więc odciąłem tę część siebie ze świadomości. Nauczyłem się udawać heteryka. To było jak aktorska szkoła! Potem zrozumiałem, że coming out jest kluczowy dla poczucia własnej wartości. Zdałem sobie też sprawę, że osoby publiczne, mówiąc o sobie publicznie, mogą pomoc innym. Wyjście z szafy zmieniło całe moje życie na lepsze. Żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej – powiedział Ian McKellen na spotkaniu z uczniami w londyńskiej szkole w październiku br.

Aktor wyoutował się w 1988 r. Miał 49 lat. Konserwatywny brytyjski rząd debatował właśnie nad projektem ustawy o zakazie propagandy homoseksualnej – coming outem na falach stacji BBC McKellen wyraził swój sprzeciw (ustawę uchwalono, po kilkunastu latach zniesiono, a niedawno konserwatyści za nią przeprosili).

Magneto i Gandalf

McKellen miał już wtedy wysoką pozycję aktorską w teatrze, ale dopiero później, po pięćdziesiątce, jego fi lmowa kariera rozkwitła w pełni. Jego najsłynniejsze role to Magneto w „X-Men” i Gandalf we „Władcy pierścieni”. W tej drugiej zobaczymy go znów już w grudniu: na premierę czeka „Hobbit. Niezwykła podroż” Petera Jacksona.

Z perspektywy LGBT najważniejszy film McKellena to biograficzny „Gods and Monisters” (1998) Billa Condona. Aktor zagrał homoseksualnego reżysera Jamesa Whale’a, autora słynnego „Frankensteina”, zafascynowanego młodym pięknym ogrodnikiem. Otrzymał nominację do Oscara.

Ian urodził się w 1939 r. Do aktorstwa zachęciła go inscenizacja „Piotrusia Pana”, którą zobaczył, gdy miał 12 lat. W szkole aktorskiej zakochał się w Dereku Jacobim (znanym z serialu „Ja, Klaudiusz”), ale była to miłość nieodwzajemniona i niezadeklarowana. Lata później Jacobi, dziś również wyoutowany gej, wyznał, że… kochał się skrycie w McKellenie (w latach 80., już nie skrycie i z wzajemnością, kochał się w McKellenie Rupert Everett, o czym pisze bez ogródek w swej autobiografii).

W 1965 r. McKellen trafi ł pod skrzydła Laurence’a Oliviera, a reszta jest już częścią historii teatru brytyjskiego – aktor zagrał praktycznie wszystkie najważniejsze role, szekspirowskie i nie tylko. Obecnie zaś pracuje nad sitcomem „Vicious old queens”, w którym gra starą, złośliwą ciotę. Partneruje mu… Derek Jacobi.

Fuck off, I’m gay”

W 1991 r. McKellen otrzymał od królowej tytuł szlachecki, a w 2008 r. – medal honorowy za osiągnięcia w sztuce i za działania na rzecz równości. Bardzo chętnie wypowiada się na tematy LGBT. Działa w brytyjskich organizacjach LGBT (jest współzałożycielem jednej z nich – „Stonewall”), często pojawia się na Paradach Równości w Londynie, Manchesterze, San Francisco czy Johannesburgu. Prawna i społeczna równość osób homoseksualnych na całym świecie to dla mnie najważniejsza sprawa – pisze na swej stronie internetowej.

Słynie z ciętego języka. W jednym z wywiadów wspominał debatę z lat 80. o zakazie „propagandy homoseksualnej”, w której brał udział wraz z Michaelem Howardem, ministrem środowiska. Howard nie zmienił stanowiska pod wpływem argumentów aktora, ale na koniec spotkania poprosił go o autograf. Fuck off, I’m gay – napisał McKellen.

W 2007 r. w Singapurze podczas wywiadu TV na żywo dziennikarz zapytał go, jakie miejsca planuje zwiedzić. Może poleciłbyś mi jakiś gejowski klub? – wyparował McKellen.

Najbardziej irytuje go rozpowszechniony pogląd, że aktorowi trudno się wyoutować, bo jawny gej grający heteryka nie będzie wiarygodny: Co za bzdury! Ludzie doskonale zdają sobie sprawę, że na ekranie są aktorzy, którzy udają. Widzą mnie we „Władcy pierścieni” i co? Myślą, że naprawdę jestem czarodziejem?

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Susan Sontag

W pierwszym tomie dzienników „Odrodzona” wielka intelektualistka opisuje m.in. drogę do akceptacji homoseksualizmu i swe pierwsze związki lesbijskie

 

fot. mat. pras
nastoletnia Susan Sontag

 

Tekst: Roger Weichert

Wiesz, gdzie są dzienniki – powiedziała synowi Davidowi Rieffowi, gdy była już bardzo chora. Zostawiła go z tą lakoniczną informacją i decyzją: publikować czy nie? Dziesiątki zeszytów, które zapisywała od 15. roku życia, stały poukładane na półkach sypialnianej garderoby.

Pierwszy tom dzienników Susan Sontag „Odrodzona”, obejmujący lata 1947-1963, ukazał się właśnie, prawie osiem lat po jej śmierci, nakładem wydawnictwa Karakter. W „Przedmowie” Rieff twierdzi, że opublikowane zapiski nie mogą być traktowane jako „cała prawda o mojej matce”, choć z pewnością dają przestrzeń do jej osądzania, czyli do tego, co sama uwielbiała robić wobec innych. Syn przyznaje również, że ocenzurował niektóre wpisy dotyczące życia seksualnego Sontag. Ale sporo na szczęście pozostawił.

Matka kampu

Z perspektywy LGBT jej najważniejszym dziełem jest esej „Notatki o kampie” z 1964 r. To Sontag nazwała i opisała zjawisko mające swe źródła w kulturze LGBT. Kamp, czyli zamierzony kicz, świadoma przesada, okazał się pojęciem nośnym i stosowanym do dziś – kampowe są drag queens, kampowy jest Almodovar, kampowa jest, oczywiście, Lady Gaga.

Sontag jest także autorką słynnego eseju „O fotografii” oraz innych – m.in. „Przeciw interpretacji” czy „Choroba jako metafora”. Pisała również powieści – np. „W Ameryce” – fabularyzowaną historię aktorki Heleny Modrzejewskiej.

Szturm na kanon

Z historią swojego życia zadebiutowała 16 stycznia 1933 r. w Nowym Jorku. Przyszła na świat pod nazwiskiem Susan Rosenblatt. Jej ojciec zmarł, gdy miała pięć lat. W 1945 r. przyjęła nazwisko ojczyma – Sontag. Wychowywana przez nianię, spoglądała na niezbyt oczytaną matkę z coraz większym znudzeniem oraz pogardą. Pragnęła być jej przeciwieństwem, tę opozycję zapewnić jej miała przestrzeń intelektualna. Jako piętnastolatka szturmowała więc Sontag kanon klasycznej literatury, sięgała po Arystotelesa, Dostojewskiego, Gide`a, Manna czy Rilkego. Studia rozpoczęła na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley w wieku 16 lat.

W listopadzie 1947 r., w pierwszym zdaniu „Dzienników” zapisała: Wierzę, że nie ma boga osobowego ani życia po śmierci, a rok później: O ile dawniej byłam okropnie, neurotycznie wręcz religijna i myślałam o tym, by pewnego dnia zostać katoliczką, o tyle teraz czuję, że mam skłonności lesbijskie (z jakim wahaniem piszę te słowa).

Niezbyt piękna, ale mimo to atrakcyjna

Niezbyt piękna, ale mimo to atrakcyjna – tak opisała Harriet Sohmers Zwerling, która została jej dziewczyną i która wprowadziła ją w meandry środowiska homoseksualnego San Francisco. Obie odwiedziły gejowskie i lesbijskie kluby z występami drag queens i drag kings. W 1949 roku!

Harriet odpowiada również za inicjację seksualną Susan, a tym samym za jej wyzwolenie i zredefiniowanie pojęcia seksualności. 16-letnia Sontag uznała, że biseksualizm wyraża pełnię człowieczeństwa i stanowi otwarte potępienie zboczenia, jakim jest ograniczanie doświadczeń seksualnych. (…) Wiem teraz, co chcę robić w życiu. Dziś to, co dawniej było mi tak trudno pojąć, jest całkowicie oczywiste! Chcę sypiać z jak największą liczbą osób – zapisała, dodając: Jeśli mam błądzić, wolę nurzać się w brutalności i nie znać umiaru, niż przeżywać życie na poł gwizdka. Eksplorowała więc seksualność: Po tym, jak dla H. byłam „femme”, a dla K. – „butch”, odkryłam, że większą satysfakcję cielesną czerpię z bycia „bierną”, chociaż emocjonalnie jestem zdecydowanie typem kochanki, a nie ukochanej… (Boże, jakie to wszystko niedorzeczne!!).

Nowym etapem w życiu nastolatki miała być edukacja w Chicago. Wszystko zaczyna się teraz – jestem odrodzona.

Nagły odwrót

Tymczasem Chicago przyniosło jej ślub z wykładowcą socjologii Philipem Rieffem. Stosunkowo szybko zaczęła zauważać opresyjny charakter małżeństwa. W małżeństwie utraciłam pewną część własnej osobowości – początkowo ta utrata była przyjemna, łatwa; teraz sprawia mi bol i z nową siłą nieustannie podsyca moją tendencję do niezadowolenia. Dostrzegała w mężu emocjonalnego dyktatora, który ortodoksyjnie odnosił się do kategorii rodziny i traktował ją jako swego rodzaju misterium. W 1952 r. przyszedł na świat syn David, lecz jego pojawienie się nie zahamowało degradacji stosunków między Susan i Philipem, z którym nie było ani prywatności, ani namiętności. Zmęczenie wojnami małżeńskimi i otępieniem, jakie przygniatało pisarkę, pchnęło ją do realizacji pomysłu o wyjeździe do Oksfordu, a później Paryża. Choć czuła silną więź z synem, postanowiła zostawić go z ojcem, z którym po ośmiu latach wzięła rozwód. Odsiedziałam trzy wyroki: dzieciństwo, małżeństwo, dzieciństwo dziecka. W sposób arbitralny udzieliła sobie amnestii, aby za pośrednictwem kolejnego raptownego zwrotu powrócić na ścieżkę odrodzenia.

Reanimacja zahibernowanej natury

Kochankowie walczą na noże i bicze (…). Kłótnie małżeńskie zaś pełne są wyrafinowania, zaopatrzone w białe rękawiczki stosownych pozorów. Nie wiadomo, co dla Susan było właściwie gorsze. Ostatnie miesiące 1957 r. zetknęły ją na powrót z Harriet Sohmers Zwerling (znów toczy się gra w seks, miłość, przyjaźń, przekomarzanki i melancholijne gesty). W ciągu następnego roku doświadczana była kryminałem miłości, żonglowaniem bliskością, używaniem ciała i namiętności, poniewierana sadystyczną obojętnością partnerki: Ten zakłamany i niebezpieczny związek. Bardziej zakłamany i niebezpieczny dla mnie niż dla H. Ja traktuję go poważnie. Ona – jako męczący pozór, który musi od niechcenia podtrzymywać, opłakując swoją Irene. Musiała się zmagać z krytyką ze strony Harriet, która podważała i deprecjonowała wszystko, co konstytuowało osobę pisarki. Susan Sontag zamiast odrodzenia znalazła w ramionach swej kochanki jedynie rozczarowanie. Było ono tak głębokie, że doszła w końcu do wniosku, iż da radę żyć bez H.

Zdecydowała się powrócić do Nowego Jorku i w 1959 r. rozpoczęła pracę w czasopiśmie „Commentary” w roli redaktorki, autorki artykułów i recenzji. Zmiana miejsca zamieszkania przyniosła związek z pisarką Marią Irene Fornes. Tym razem miało być inaczej, Sontag postawiła wysokie wymagania nowej partnerce, nie kryła się z zazdrością i zaborczością. Chciała, aby tym razem relacja odbywała się na jej warunkach. Dla I. kochać kogoś to go obnażyć. Dla mnie kochać to wspomagać, wspierać nawet wtedy, gdy kłamie. Niemniej ponownie poniosła klęskę, nie mogła czuć się pewna miłości Irene, wciąż pozostawała w swoich oczach na gorszej pozycji, uważała, że jest słabsza od partnerki. Trwała przy jej boku na pasku uzależnienia od złudzenia miłości. Przestała mnie kochać. Nie jest zwrócona ku mnie, spojrzenie ma puste, przestało jej zależeć.

X-factor

Idąc przez życie, Susan Sontag nie mogła pozbyć się swych dwóch drażniących cech: braku taktu oraz chęci krytykowania innych. Skłonność do potępiania być może nie byłaby niczym strasznym, gdyby nie inklinacje pisarki do zdradzania „przy okazji” intymnych szczegółów z cudzego życia. Tendencja do przekraczania granic wiązała się z przesadną szczerością połączoną z silną potrzebą akceptacji. Zjawisko to nazwała „X”. Jego źródła upatrywała w nieznajomości swoich uczuć, ale również w przekonaniu, że (…) każda osoba, z którą przebywam, musi być moim numerem 1. A to oznaczało kompulsywne dążenie do tego, aby być taką, jaką oczekuje od niej druga osoba. Miała świadomość tej niedoskonałości, ale nie mogła nic zrobić z faktem, iż była w stanie poświęcić uwagę tylko jednej osobie, tym samym „zdradzając” pozostałe przebywające wówczas w jej towarzystwie.

To przez „X” nawykowo kłamię, mówiąc to, co druga osoba pragnie usłyszeć. Próby ciągłego imponowania, szokowania, pretendowania do cudzej uwagi stawiały Sontag w destrukcyjnym położeniu.

Dziennik pełen jest tego typu analiz. Zawiera też mnóstwo przeróżnych list (ulubionych filmów, książek do przeczytania itd.), a także impresje z dzieciństwa.

W styczniu 1958 r. zapisała: Ikony kobiecej niezależności, żywe obrazy feminizmu, są homoseksualistkami – Garbo, Hepburn, de Beauvoir. (…) Czy to podkopuje feministyczną sprawę? A pod koniec 1959 r.: Dopiero teraz zaczynam rozumieć, jak wielkie poczucie winy wywołuje we mnie homoseksualizm. (…) Bycie lesbijką sprawia, że czuję się bardziej podatna na atak.

Susan i Annie

Żądza pisania łączy się u mnie z homoseksualizmem. Potrzebna jest mi jakaś tożsamość, której mogę używać jako broni, broni równie skutecznej jak ta, którą wymierzyło we mnie społeczeństwo – pisała w 1959 r. Wartość dziennika oceniła sama: Prezentuję się w nim jako osoba emocjonalnie i duchowo niezależna.

Taką lata później pokochała ją fotografka Annie Leibovitz. Były razem kilkanaście lat. Leibowitz urodziła syna, którego biologicznym ojcem był syn Sontag.

Annie była przy Susan, gdy ta, po raz kolejny, zapadła na raka. Pokonał ją 28 grudnia 2004 roku.

Dwa pozostałe tomy dzienników mają ukazać się wkrótce.

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Dalida

Wielki talent, wielka uroda i życie naznaczone tragedią. W tym roku minęło 25 lat od jej śmierci

 

 

Tekst: Marcin Dąbrowski

O chłopakach, którzy biorą śluby z chłopakami i o dziewczynach, które kochają dziewczyny, śpiewała już w 1972 r. w piosence „Pour ne pas vivre seul” („Aby nie żyć samotnie”). Ale divą gejowską była praktycznie od początku kariery, czyli od połowy lat 50.

Aby nie żyć samotnie”

Jej kult nie słabnie. Nawet młodzi fani, którzy nie mogą pamiętać Dalidy, geje i niegeje, znają dobrze „Paroles, paroles”, „Gigi l’Amoroso“ czy „Laissez-moi danser”.

Była klasą sama dla siebie, jej ponad trzydziestoletnia kariera to imponujące pasmo sukcesów, ale w życiu prywatnym zupełnie jej się nie wiodło. Wszystkie moje romanse były porażkami. Jestem samotną kobietą. Całe życie szukam prawdziwej miłości i do tej pory jej nie znalazłam – mówiła. Była też autoironiczna: Dwa razy w tygodniu wychodzę na służbową kolację i za każdym razem wracam zaręczona.

Aż trzech jej partnerów popełniło samobójstwa. 25 lat temu pogrążona w depresji piosenkarka, chronicznie nieszczęśliwa, odebrała sobie życie.

Gdyby żyła, niebawem obchodziłaby 80. urodziny. Przyszła na świat 17 stycznia 1933 r. jako Yolanda Gigliotti w Kairze, w rodzinie emigrantów – jej matka pochodziła z Francji, ojciec był włoskim skrzypkiem. Obdarzona nieprzeciętną urodą, w 1954 r. została finalistką konkursu Miss Egiptu. W grudniu tego samego roku wyjechała do Francji z nadzieją na karierę aktorską, ale pierwsze filmy przeszły bez echa. Zaczęła także występować na małych estradach i w kabaretach, gdzie została dostrzeżona przez szefa wytworni płytowej Eddiego Barclaya i dyrektora legendarnej paryskiej Olympii, Bruno Coquatrixa.

Oto dlaczego śpiewam”

W 1956 r. zaśpiewała swój pierwszy hit „Bambino” już pod pseudonimem Dalida. Piosenkę pomógł jej wylansować Lucien Morisse, dyrektor radia Europe 1, w którym Dalida się zakochała. To była trudna miłość – Morisse miał żonę i dzieci. W 1961 r. udaje się im sformalizować związek, ale małżeństwo przetrwa tylko kilka miesięcy. Kilka lat później Morisse popełnia samobójstwo.

Na życiowej drodze artystki pojawia się na chwilę malarz Jean Sobieski, a potem piosenkarz Luigi Tenco. W 1967 r. na festiwalu w San Remo Dalida wykonuje napisaną przez Tenco piosenkę „Ciao amore, ciao“. Utwór nie zostaje zakwalifikowany do finału. Tenco z tego powodu… odbiera sobie życie w hotelowym pokoju. Załamana piosenkarka wpada w rozpacz i również podejmuje samobójczą próbę, na szczęście nieudaną.

Na początku lat siedemdziesiątych poznaje Richarda Chanfraya. Przez kilka lat oboje nie mogą bez siebie żyć, ale w końcu Dalida nie wytrzymuje chorobliwej zazdrości Richarda (nie o innych mężczyzn, ale o sukcesy!). Rozstają się w 1981 r., a dwa lata później Richard popełnia samobójstwo.

W 1985 roku poznaje lekarza Francoisa Naudy’ego – ostatniego towarzysza życia.

Mimo ogromnych sukcesów płytowych i estradowych, piosenkarka od wielu lat cierpi na depresję. W nocy z 2 na 3 maja 1987 roku, w jej domu w paryskiej dzielnicy Montmartre, zasłania ostatecznie kurtynę: przedawkowuje środki nasenne (Najlepszy środek na sen to mężczyzna, ale ja zwykle sypiam sama).

Pozostawia dwa listy – jeden do brata, drugi do Naudy’ego, a także pożegnanie skierowane do fanów: Moje życie stało się nie do zniesienia… Wybaczcie mi.

Historia pewnej miłości”

Nagrała około tysiąca piosenek w ośmiu językach (Nie jestem po prostu kobietą, jestem fabryką piosenek). Do jej wielkich przebojów, obok już wymienionych, należą także m.in. „Gondolier“, „Romantica“, „Il venait d’avoir 18 ans“, „J’attendrai” czy tytuły, które mogą być ilustracją jej pogmatwanego życia, cytowane na początku „Pour ne pas vivre seul“ („Aby nie żyć samotnie”), „Je suis malade“ („Jestem chora”). Koncertowała w ponad 30 krajach świata, w tym również kilkakrotnie w Polsce.

Jedynym oddanym jej całkowicie mężczyzną, który dodawał jej sił i wiary w siebie był brat Bruno (później przyjął imię Orlando). Był powiernikiem, przyjacielem i menadżerem, a teraz wciąż dba, by pamięć o niej była żywa.

W Europie nadal drag queens często biorą na warsztat numery Dalidy (Długowłosi faceci, którzy mnie naśladują, pochlebiają mi. Można być dziewczyną-Dalidą i chłopcem-Dalidą). W 2001 r. poczta francuska wyemitowała znaczek z jej podobizną, w 2007 r. wystawa poświęcona Dalidzie w paryskim ratuszu przyciągnęła ponad 300 tysięcy zwiedzających.

A gejowskie przewodniki po Montmartrze informują dokładnie, jak znaleźć plac jej imienia, tablicę pamiątkową oraz grób na cmentarzu. Zdobi go tonąca w zawsze świeżych kwiatach rzeźba piosenkarki naturalnych rozmiarów.

Dziękuję Panu Thierry Savona za udostępnienie zdjęcia i Annie Wolskiej za przygotowanie go do publikacji.

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Imponuje mi Wasza odwaga

O Roży Luksemburg, o dziesięciu latach współpracy z KPH, o flircie z gejem i o dwóch mamusiach z Joanną Gwiazdecką, szefową Fundacji im. Roży Luksemburg rozmawia Mariusz Kurc

 

foto: Krzysztof Kurłowicz

 

Czy Roża Luksemburg popierałaby ruch LGBT? W jej czasach, na przełomie XIX i XX wieku, on jeszcze nie istniał.

Myślę, że tak. Miała lewicową wrażliwość i sama należała jako kobieta polityczka, można tak powiedzieć, do mniejszości.

Była polską Żydówką, większość dorosłego życia spędziła za granicą jako emigrantka.

A poza tym miała bardzo liberalne podejście do seksu. Kto czytał jej listy, ten wie, ukazały się po polsku. Roża miała wielu przyjaciół, kochanków, również sporo młodszych, jeden był nawet synem jej przyjaciółki. Była bardzo namiętną kobietą, tak to ujmijmy. To nie są grzeczne, romantyczne listy. Więcej nie powiem, zachęcam do sięgnięcia po nie (uśmiech).

U nas Roża Luksemburg ma dość czarny PR. Albo raczej mocno czerwony, komunistyczny.

Zakładała partię socjaldemokratyczną. Do komunistycznej też by wstąpiła, ale nie zdążyła, bo została zamordowana (w 1919 r. – przyp. MK). Wydaje mi się jednak, że jej komunizmu nie możemy oceniać przez pryzmat tego, co było później, totalitaryzmów, stalinizmu itd. Niektórzy twierdzą, że jedno prowadziło do drugiego, ale społeczne ruchy, w których uczestniczyła Roża, mają się nijak do tych wielkich komunistycznych aparatów, które powstały później i słusznie cieszą się złą sławą. Przypomnę też, że Luksemburg była oponentką Lenina.

Owszem, nie zawsze miała rację. W Polsce ma się jej za złe, że nie walczyła o naszą niepodległość. Uważała, że mniejsze kraje sobie nie poradzą w dobie wielkiego kapitału i bała się tego, co nazywała „nocą Walpurgii nacjonalizmów”, która zresztą rzeczywiście nadeszła. Była też pacyfistką. Opisywała I wojnę światową w innym wymiarze niż to się zazwyczaj robi – z jej perspektywy to były masy żebrzących na ulicach miast kalekich żołnierzy, sierot, masy wdów wychowujących po kilkoro dzieci bez pomocy.

Recepcja Roży Luksemburg w Niemczech czy w USA jest zupełnie inna niż u nas. Tam zwraca się uwagę przede wszystkim na to, że ona była kobietą działającą w całkowicie męskim świecie. Luksemburg widnieje dziś w leksykonach feminizmu.

Była drugą Polką, która zrobiła doktorat. W 1897 r. na Uniwersytecie w Zurychu.

To jest osiągnięcie, którego nie ma nawet z czym porównać. Interesowała się botaniką, ale studiowała filozofię, ekonomię i prawo. Obroniła doktorat na temat rozwoju przemysłowego Królestwa Polskiego. Na bardzo wielu zdjęciach widać Różę w otoczeniu innych polityków i działaczy – jest jedyną kobietą w tłumie mężczyzn.

Fundacja im. Roży Luksemburg powstała w Niemczech w 1990 r. W Polsce istnieje od 2003 r. Jednym z waszych głównych celów jest działanie na rzecz równouprawnienia. Nie wszyscy pod tym rozumieją eliminowanie uprzedzeń dotyczących LGBT.

Dla nas to jest jasne. Od samego początku współpracujemy z Kampanią Przeciw Homofobii. Zrealizowaliśmy razem już kilkadziesiąt projektów.

Replika” wystartowała dzięki wam. Ma pani swoje ulubione projekty zrealizowane razem z KPH?

Na przykład Queer Studies, który robimy od 5 lat. Ten projekt ma już ponad 100 absolwentów, a wśród wykładowców m.in. Agnieszkę Graff, profesor Magdalenę Środę, Katarzynę Bojarską, profesora Ireneusza Krzemińskiego. Byłoby fantastycznie, gdyby udało się Queer Studies „podczepić” na jakiejś wyższej uczelni, przy Gender Studies. Tematyka LGBT zyskałaby na znaczeniu jako dyscyplina naukowa.

Teraz trzymam kciuki za jedno z naszych najmłodszych „dzieci”, czyli projekt dotyczący rodziców osób LGBT. Nie chodzi w nim o doraźną pomoc w zaakceptowaniu homoseksualizmu syna czy córki, raczej o to, by rodzice, którzy ten proces akceptacji mają już za sobą, zaangażowali się w szersze działania na rzecz LGBT. Pierwsze mamy, które się zgłosiły, są fantastyczne. To jest wielki potencjał.

Fundacja współpracuje z wieloma podmiotami w rożnych dziedzinach. Czy organizacje LGBT wyróżniają się jakoś na tym tle?

Nie, to nasi normalni partnerzy, jak wszyscy inni. Wśród działaczy LGBT nie ma więcej ani mniej oryginałów czy dziwaków niż gdzie indziej (śmiech). Ach, wiem, co jest charakterystyczne: to są prawie w stu procentach bardzo młodzi ludzie – 20-25 lat. Ludzie inteligentni, pełni energii, wiedzący, czego chcą. Nie mają w sobie nic z tak zwanych „ofiar dyskryminacji”. Imponuje mi odwaga, z jaką żyją w zgodzie z samymi sobą – czyli to, co nazywacie coming outem.

Muszę przyznać, że wcześniej nie poddawałam tego refleksji. Dzięki współpracy z gejami i lesbijkami zauważyłam, ile wysiłku musicie włożyć w to, by żyć tak, jak chcecie. Gdy słyszę argumenty „Po co oni mówią, z kim śpią, kogo to obchodzi”, to się oburzam: jeśli chłopak chce przyprowadzić swojego chłopaka na imprezę rodzinną, to przecież nie po to, by na tej imprezie z nim spać! I gdy się obaj zjawiają, to co? Wielka konsternacja? Albo dziewczyna, która na przykład umawia się z dziewczyną pod swoim miejscem pracy, bo potem razem gdzieś tam mają iść. Mają udawać, że się nie znają? Codzienne życie bez coming outu może być problemem, ale z coming outem – jest wyzwaniem. Żeby w takich sytuacjach się odnaleźć, trzeba odwagi, bo społeczeństwo zmusza was do podwójnego życia. To skazywanie na ostracyzm wydaje mi się okrutne. „Niech sobie robią, co chcą, ale tylko w swoich domach”? Czyli reszcie świata macie pokazywać tylko tę nieprawdziwą twarz?

A osób starszych jest wśród działaczy mniej, bo starszym, generalnie rzecz biorąc, trudniej zrobić coming out. Dorastali w innych czasach, przyzwyczaili się do ukrywania homoseksualności.

Do takiego właśnie wniosku doszłam, gdy się zastanawiałam, dlaczego wśród działaczy LGBT tak niewiele jest starszych osób. Podwójna tożsamość może z czasem stać się jedyną możliwą i taka osoba już nie jest w stanie funkcjonować inaczej. To są straszne mechanizmy. Jeśli czytam, że wśród osób LGBT częściej zdarzają się zaburzenia psychiczne, to wiem, że one nie wynikają z samej orientacji seksualnej, tylko z życia w ukryciu, w swoistej schizofrenii.

Nieraz mi się zdarzyło, że poznawałam kogoś i po jakimś czasie po prostu wiedziałam, że to jest gej…

…to ma pani gejdar.

No, nie zawsze, ale mam. Czasem jest zawodny, ale wiele razy zgadłam słusznie. Gdy ktoś taki udaje hetero, to czuję się skrępowana. Najchętniej bym mu powiedziała, że przede mną nie musi nic ukrywać, bo ja zdaję sobie sprawę, że ta dziewczyna, o której właśnie mi opowiada, to w rzeczywistości chłopak. Ale on wtedy pewnie by się zapadł pod ziemię ze wstydu. Jednocześnie nie obwiniam go, bo wiem, że został do noszenia takiej maski zmuszony.

Miała pani bagaż bezrefleksyjnej homofobii, którą musiała pani przepracować?

Nie. Interesowałam się filozofią i jako nastolatka czytałam starożytnych filozofów, na przykład „Dialogi” Platona, oraz poezję – Safona przecież! Więc po prostu wiedziałam, że homoseksualiści istnieją i już. Może nawet aż za bardzo w tych książkach siedziałam, bo nie mogłam zrozumieć, dlaczego się tak nagminnie ukrywają.

A kiedyś pewien gej mnie mocno podrywał.

(śmiech) Jak to?

Mogłam mieć jakieś 17 czy 18 lat i wyglądałam jak chłopak – miałam krótkie włosy i ubierałam się w taki dość szczególny sposób. Na jednej z imprez jeden gej wziął mnie za chłopaka i zaczął flirtować.

I do czego doszło?

Wyprowadziłam go z błędu, ale nie chciał uwierzyć. Jak w końcu uwierzył, to stwierdził, że to też super, bo w takim razie może się ze mną ożenić. Nawet do mamy chciał od razu dzwonić, ze w końcu poznał właściwą dziewczynę. Właściwą, bo „prawie” chłopaka.

Jak pani ocenia społeczne nastawienie do osób LGBT w ciągu tych dziesięciu lat realizowania projektów z KPH?

Wielkie zmiany na lepsze! Jak zaczynaliśmy, głosy, że homoseksualizm to choroba albo zboczenie były bardzo częste, a dziś są na szczęście marginesem, przynajmniej w głównej debacie publicznej.

Postulaty LGBT przebijają się do polityki.

Ten proces tak działa, historycznie dobrze to widać: najpierw musi pojawić się podmiot zdarzeń, czyli same osoby LGBT. Jak się pojawiły i wyartykułowały, czego chcą, to wkrótce te postulaty zostały podchwycone przez lewicowe partie. W Polsce właśnie to się teraz dzieje. A Zachód jest już na następnym etapie – tam lewicowe hasła równości bez względu na orientację seksualną przejmują konserwatywne partie.

Brytyjski premier David Cameron powiedział niedawno, że opowiada się za małżeństwami jednopłciowymi nie POMIMO tego, że jest konserwatystą, tylko DLATEGO, że jest konserwatystą. Bo popiera tworzenie wspólnot rodzinnych.

On nie jest odosobniony. W Niemczech słyszę podobne głosy. Do polskich konserwatystów one jeszcze nie dotarły. Dyskusja na temat głównego postulatu LGBT, związków partnerskich, nie stoi u nas na najwyższym poziomie. Nie jest merytoryczna. Pojawiają się argumenty, że to są „niegodne” związki. Że jak je wprowadzimy, to społeczeństwo runie. Że następna będzie adopcja i wychowywanie dzieci przez pary homoseksualne. Jakby teraz pary homoseksualne nie wychowywały dzieci!

Kilka tygodni temu jechałam z moją czteroletnią córeczką autobusem. Obok nas leżało w wózeczku maleństwo, którym opiekowały się dwie kobiety. Moja córka, która uwielbia przyglądać się takim „dzidziom”, wykrzyknęła do mnie „Patrz, dwie mamusie!” To było dla niej oczywiste i naturalne. Pomyślałam, że my, dorośli, za bardzo komplikujemy sprawy.

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Nagi mężczyzna

Paweł Leszkowicz rozbiera męskie akty na czynniki pierwsze

 

Piotr Kosiński, Sekret (2010)

 

Tekst: Bartosz Reszczak

Akt męski to obszar podminowany erotycznie i politycznie – tak Paweł Leszkowicz zaczyna opowieść o męskiej nagości w sztuce polskiej po 1945 r. Nie znajdziemy tu pornografii, ale erotyki – sporo. Treść jest wzbogacona bogatym materiałem ilustracyjnym – mnóstwo tu fotografii i reprodukcji obrazów, które autor, kurator słynnej wystawy Ars Homo Erotica (2010) w Muzeum Narodowym, „ujarzmia” przez umieszczenie w kontekście. A więc nagość zostaje przez Leszkowicza rozebrana na czynniki pierwsze. To nie tylko dzieło krytyczne, znajdziemy tu szeroki dyskurs społeczny, analizę przyczyn tabuizacji męskiej nagości, próby interpretacji jej odbioru. To również spojrzenie na religijny, polityczny i obyczajowy odbiór nagości mężczyzny, na jej kontekst feministyczny i homoerotyczny, nawet wtedy, gdy nie był zamierzony.

Leszkowicz rozsądnie uciekł od chronologii. W „Nagim mężczyźnie” prezentuje m.in. „akt socjalistyczny” – wykluczenie, zepchnięcie męskiej nagości w obszar patologii i pornografii, „akt narodowy” – akt męski jako przedmiot ideologii, siły czy akt „kobiecy” – spojrzenie artystek na nagość mężczyzny. Zaletą pracy jest odniesienie się do sztuki najnowszej. Rozdział „Akty odrodzone” przedstawia współczesne spojrzenie na męską nagość. Być może nie jest ono jeszcze pozbawione uprzedzeń i (często homofobicznych) lęków, ale w pracach stricte współczesnych artystów odnajdujemy już tę „czystą” przyjemność – radość z obserwacji i z przedstawienia męskiego ciała. Leszkowicz nie cofa się również przed analizą dzieł być może mniej wartościowych, ale jednak istotnych w warstwie przekazu. Niektóre partie książki czyta się jak eseje, które z powodzeniem mogłyby funkcjonować osobno – np. obszerny ustęp na temat Johanna Joachima Winckelmanna, którego studia nad antykiem są punktem wyjścia do rozważań Leszkowicza nad współczesną sztuką polską. Wypada przywołać nazwiska artystów i artystek, o których pisze Leszkowicz, ale to zadanie karkołomne. Niech więc zachętą będzie proste stwierdzenie: są tu wszyscy. Dla zainteresowanych polską sztuką homoseksualną i inaczej rzecz ujmując – polską sztuką skoncentrowaną na męskiej cielesności „Nagi mężczyzna to pozycja obowiązkowa.

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Orlando Cruz

Pierwszy na świecie wyoutowany bokser

 

fot. mat. pras.

 

Tekst: Igor Dzikiewicz

Jestem tak samo dumny z tego, że jestem Portorykańczykiem, jak z tego, że jestem gejem – takie oświadczenie wydał Orlando Cruz 4 października br. To historyczne wyznanie – przed Cruzem żaden bokser nie zrobił coming outu.

Ma 31 lat. Trenuje od siódmego roku życia. Profesjonalną karierę rozpoczął 12 lat temu. Ma na koncie 22 walki. W rankingu Światowej Organizacji Boksu jest na 4. miejscu w swej kategorii (waga piórkowa). O publicznym coming oucie myślał od dawna, chodził na psychoterapię.

Już nie mogą mi zrobić krzywdy

Do rozmowy z dziennikarzem brytyjskiego dziennika „The Guardian” zasiadł wraz ze swoim jamnikiem Bam-Bam. W końcu zdecydowałem się być wolny. Teraz już mogą mnie wyzywać od pedałów. Nie dbam o to. Niech sobie mówią, już nie mogą mi zrobić krzywdy. Luz. Czuję się szczęśliwy. Ale żeby to powiedzieć całemu światu, trzeba było dużo odwagi – powiedział. Wsparł go Miquel Cotto, największy bokserski gwiazdor Puerto Rico: Od lat jestem z Orlanditem w narodowej reprezentacji. Razem braliśmy udział w tylu mistrzostwach! Mam dla niego wielki szacunek i gratuluję mu odwagi. Jest moim przyjacielem. Wiem, że coming out nie był dla niego łatwy. Jestem pewien, że jego życie zmieni się teraz na lepsze.

Cruz: Teraz nie ma już tajemnicy. Jest tylko prawda. Od jedenastu lat cały czas walczyłem z myślami, kiedy będzie najlepszy czas, by pokazać prawdziwe ja. Teraz czuję ulgę. (…) Dostałem wiele listów od ludzi. Pisali, że bali się wyjść z szafy, bo bali się reakcji rodziny i że dodałem im odwagi. Czy ten coming out pomoże innym homoseksualnym bokserom? Orlando jest raczej sceptyczny: Nie wiem. Boks jest bardzo maczo.

Wygrałem!

Dobrze zna dramatyczną historię bokserską sprzed 50 lat. W 1962 r. Benny Paret walczył z Emile Griffithem, którego biseksualizm był tajemnicą poliszynela. Gdy w którejś rundzie Paret rzucił do Griffitha obelgę „ty pedale”, ten wpadł w szał. Paret zaliczył 29 ciosów, na które nie był w stanie odpowiedzieć. Został znokautowany. Zmarł 10 dni później. Griffith nie mógł sobie tego wybaczyć ani zrozumieć zasad panujących w społeczeństwie. Pod koniec życia powiedział: Gdy zabiłem faceta, wybaczono mi. Ale gdy kocham faceta, uważa się mnie za diabła.

19 października br. w Kissimmee na Florydzie Orlando Cruz stoczył najważniejszą walkę w życiu – pierwszą po coming oucie. Wygrał! Pokonał Jorge Pazosa. To był moj ważny moment i odniosłem zwycięstwo. Chcę, by postrzegano mnie jako boksera, sportowca oraz jako mężczyznę w każdym znaczeniu tego słowa – cieszył się na konferencji prasowej. Obok siedziała jego mama, Dominga Torres-Rivera.

Ja płakałem, ona płakał

Rodzicom powiedział, gdy miał 20 lat: O, szkoda, że mnie wtedy nie widzieliście. Ja płakałem, mama płakała. Ale było OK. Gdy powiedziała: Jesteś moim synem i kocham cię, rozpłakałem się jeszcze bardziej. Tata? Z tatą poszło trudniej, bo wiadomo – jest maczo. Wspiera mnie, ale… jest zawsze „ale”.

Jest jeszcze jedna osoba, której Cruz zawdzięcza publiczny coming out: Znamy się od ponad 4 lat. Już nie jesteśmy razem, ale to nadal mój anioł. Nie chcę wyjawiać, jak się nazywa. Nauczył mnie szacunku do samego siebie. W Kissimmee był przy mnie.

Wcześniej Orlando wypierał swą homoseksualność. Miał randki z dziewczynami. Pięć lat chodził z Daisy-Karen, córką swego trenera, Jima Pagana, którego nazywa drugim ojcem. Oboje mnie teraz wspierają – śmieje się. O homofobii mówi, że to cierń, który miał głęboko w sercu. Wreszcie udało mu się go wyrwać: Znam przypadki, gdy facet został zabity dlatego, że był gejem. I znam też osobiście przypadek, gdy homoseksualny facet popełnił samobójstwo, nie mogąc znieść braku akceptacji. Czułem się bezsilny i wściekły na siebie, bo sam się wtedy ukrywałem. Dziś jako dumny wyoutowany gej bokser chcę być motorem zmian.

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Wszystko o naszej matce

Lalką Podobińską – prezeską Fundacji Trans-Fuzja, szefową biura poselskiego Anny Grodzkiej – rozmawia Bartosz Żurawiecki

 

foto: Agata Kubis

 

Lalko jak ty – żona, matka, babcia, heteryczka – stałaś się czołową działaczką ruchu LGBT?

Zaczęło się od baletu Trocadero.

Tego, w ktorym faceci przebierają się w damskie stroje i tańczą „Jezioro łabędzie”?

A z dekoltów wystają im włosy na piersi. Kiedyś, podczas spotkania towarzyskiego, oglądaliśmy w telewizji występy Trocadero. Powiedziałam głośno: „O, jakie to fajne!”, na co moi znajomi zareagowali oburzeniem: „Przecież to pedały!”. Posprzeczaliśmy się wtedy trochę, a potem – by samej przekonać się jeszcze bardziej do tego typu działań – wbiłam w google „Trocadero”. I wyskoczyła mi strona crossdressing. pl, czyli forum dla osób transpłciowych. Nieśmiało zapukałam i zapytałam, czy mogę się przyłączyć, mimo że nie mam z tym nic wspólnego. Zaczęłam się tam udzielać, nawiązały się przyjaźnie, najpierw internetowe, potem już „na żywo”. Jako pierwszą poznałam Ankę Grodzką.

Wspólnie założyłyście Fundację Trans-Fuzja.

Tak, razem z trzema innymi osobami. W marcu 2006 r. weszłam po raz pierwszy na stronę crossdressing.pl, a dwa lata później, w lutym 2008 r., zaczęła się działalność Trans-Fuzji. Na początku bardzo nam pomogły Kampania Przeciw Homofobii i Lambda Warszawa. Ucieszyli się, że pojawia się organizacja, która zajmie się literką „T” w skrócie LGBT – dotąd nieco zaniedbywaną. W przyszłym roku będziemy obchodzić pięciolecie, które chcemy uczcić we własnym lokalu przy Noakowskiego 10 w Warszawie, naprzeciwko Politechniki. Dostaliśmy go od miasta, obecnie wspólnymi siłami robimy remont. Na razie Fundacja jest zarejestrowana w moim mieszkaniu, a właściwie w mieszkaniu, w którym mieszka teraz moja córka ze swoją rodziną.

Szefujesz także biuru poselskiemu Anny Grodzkiej, dwa lata temu wystąpiłaś w poświęconym jej dokumencie Sławomira Grunberga „Trans-akcja”.

Anka jest po prostu moją najlepszą przyjaciółką. A wiesz, że po raz pierwszy spotkałyśmy się dawno, dawno temu? Przeglądamy kiedyś moje fotografie z czasów młodości i Anka mówi: „Ja skądś znam tę kobietę!”. Działałyśmy obie w Zrzeszeniu Studentów Polskich, Ania jeszcze jako Krzysiek, niewykluczone, że mogłyśmy się gdzieś tam minąć, ale ja jej nie zapamiętałam. Gdy jednak zaczęłyśmy sięgać głębiej, to pojawiła się Krynica Morska. Otóż, jako nastolatka, jeździłam tam na wakacje do ośrodka wczasowego zakładów, w których pracowała moja mama. Natomiast rodzice Ani mieli w Krynicy domek letniskowy. W ośrodku stał m.in. stół pingpongowy i pamiętam, jak kiedyś nasze chłopaki zaczęły przeganiać miejscowe dzieci, które chciały sobie na tym stole pograć. Ja wtedy stanęłam w ich obronie. Jednym z tym przeganianych dzieciaków była… Ania.

Historia bardzo filmowa i symboliczna. Obroniłaś wtedy Anię i, można powiedzieć, że do tej pory jej bronisz.

Zgadza się. Powiem ci, że nawet noszę w torebce gaz pieprzowy. Jakby się coś działo, to zawsze stanę w obronie Ani.

Przydał się kiedyś?

Nie, odpukać, jeszcze nigdy. Po ostatniej Paradzie Równości wracałyśmy do samochodu, a tu naprzeciwko nas maszeruje grupka „łysych”. Pociągnęłam Anię w stronę policjantów i mówię do nich: „Proszę nas ochronić, bo tu idą jakieś podejrzane typy”. A oni na to: „E, nie! To nasi!”. Okazało się, że ci łysi to byli policjanci na służbie, ale ubrani po cywilnemu. (śmiech)

Jak działalność w Trans-Fuzji jest odbierana przez twoją rodzinę i heteroseksualnych znajomych?

Moja najbliższa rodzina – córka, syn, synowa, zięć – przychodzi na spotkania, na transowe imprezy. Wszyscy są zaprzyjaźnieni z Anią, nie wyobrażają sobie uroczystości rodzinnych, świąt bez niej. Także ci znajomi, o których wspomniałam na początku, ci, którzy z takim obrzydzeniem patrzyli na Trocadero, teraz spotykają się z Anią i są pod jej urokiem. Kiedyś pewna moja wiekowa już kuzynka, która widziała mnie w telewizji, kazała mi usiąść i wytłumaczyć się „z tych pedałów”. Wystarczyła półgodzinna rozmowa, by zaczęła mówić: „No, tak, właściwie, każdy ma prawo kochać”. Praca u podstaw jest bardzo ważna.

Bywasz brana za transkę?

Zdarza się. Raz, podczas nagrywania programu telewizyjnego postawiono mi pytanie, jak się czuję jako osoba trans. Kiedy indziej, osoba, która przyszła do naszej fundacji po pomoc, zapytała, jak długo jestem po zmianie. Odpowiedziałam: Jestem ciskobietą.

Ciskobietą? Coś jak Cis-dur i es-moll w muzyce?

Bardziej jak w chemii „cis” i „trans”. W związkach organicznych podstawniki mogą być w położeniu „cis”, czyli po tej samej stronie wiązania albo w położeniu „trans”, czyli po przeciwnych stronach wiązania. Staramy się wprowadzać pojęcia „cispłciowości” i „transpłciowości”, by uniknąć mówienia: „jestem zwykłą, normalną kobietą”. A co? Osoba trans jest nienormalna?

Trans-Fuzja stara się także zwrócić uwagę na kwestię ekspresji płciowej. Bowiem nie tylko tożsamość płciowa może być powodem dyskryminacji. Np. Antyfacet z Wrocławia. On wyraźnie podkreśla, że nie jest transwestytą ani osobą transseksualną, ale pragnie prezentować się w takiej a nie innej postaci, czyli w kobiecych strojach. Mówi: To jest moja ekspresja! I też ma z tego powodu nieprzyjemności.

A twoje imię? Pseudonim? Lalka. W kontekście działalności w ruchu LGBT powiedziałbym, że brzmi on bardzo dwuznacznie genderowo.

Całe życie byłam Lalką, tak mówili na mnie rodzice, bo ponoć, gdy się urodziłam, byłam malutka i śliczna jak lalka (śmiech). Wiele osób nie pamięta, jak naprawdę mam na imię. Stanisława. Lubię to imię i nawet chciałam do niego wrócić, ale za dużo z tym zachodu, już wszędzie jestem Lalka. Nawet powiedziano mi kiedyś: „Jako starsza pani dalej będziesz Lalką? Jak to będzie wyglądało!”. Ale jakoś to chyba nikomu nie przeszkadza.

W polskim ruchu LGBT działają głownie ludzie młodzi, dwudziestolatkowie. Jak się z nimi dogadujesz?

 Znakomicie. Powtarzam za każdym razem, ze jestem transmatką, matką wszystkich transów z naszej Fundacji. Może doczekam się też transwnuka? Do mnie zawsze lgnęły dzieci, młodzież. Gdy działałam w harcerstwie, zajmowałam się zuchami, gdy po skończeniu farmacji pracowałam naukowo i dydaktycznie, opiekowałam się studentami. Jestem też speleomatką!

Taką z jaskini?

Taką właśnie. Chodzenie po jaskiniach było moją pasją od 20. roku życia. W Jaskini Miętusiej znalazłam sobie męża, Piotra, który należał do zakopiańskiego klubu grotołazów. Grotołazami są także moje dzieci – Igor i Alicja oraz synowa Maja. Cały czas działam w sądzie koleżeńskim Speleoklubu Warszawskiego, a mój mąż szkoli kolejne pokolenia.

Jako mieszczuch zapytam, co jest fascynującego w łażeniu po jaskiniach?

Jaskinie są po prostu piękne. Poza tym, chodzi tutaj o przezwyciężanie siebie, pokonywanie własnej słabości. Lubię pokazać sobie – i może nie tylko sobie – że potrafi ę, że się nie poddaję. Wiesz, że dokument o Ani Grodzkiej nie był pierwszym filmem, w którym wystąpiłam? Pierwszym był zrobiony na początku lat 70. dokument o jaskiniach „Osmy kontynent” Andrzeja Zajączkowskiego. Wystąpiło w nim siedmiu chłopaków i ja jedna!

Nadal cię do jaskiń ciągnie?

Tak, tyle że mam teraz problemy z chodzeniem, ze stawami. Chociaż łaziłam po jaskiniach już z endoprotezą stawu biodrowego. Płakałam z bólu, ale szłam. Zresztą cierpiałam tylko na podejściu. W jaskini jest już zupełnie inaczej. Tu się człowiek zaprze, tam po linie wejdzie. Nic nie boli, jest fantastycznie.

Skoro nie możesz już teraz chodzić po jaskiniach, to czym się zajmujesz w wolnym czasie? Bartku, ja nie mam wolnego czasu. Poza wszystkimi swoimi obowiązkami społecznymi i służbowymi, opiekuję się jeszcze chorą na Alzheimera mamą, której nie można zostawić samej.

Jesteś więc też matką swojej matki

Można tak powiedzieć. Ale nie narzekam, wręcz przeciwnie. Przez dwanaście lat pracowałam w korporacji i nikomu tego nie życzę. Przeszłam na emeryturę i wreszcie wiem, że żyję.

Jako współpracowniczka Anki Grodzkiej musisz się spotykać z posłami, ministrami, politykami. Jak postrzegasz środowisko polityczne w Polsce? Czy próba zrobienia tam czegokolwiek nie jest równoznaczna z waleniem głową w mur?

Ponieważ jestem grotołazem, to powiem, że kropla drąży skałę. Mimo że nie wygląda to ciekawie, delikatnie mówiąc. Jestem trochę zawiedziona, bo wyobrażałam sobie, że gdy Ania z Robertem Biedroniem wejdą do parlamentu, to coś się szybko odmieni. Ale wierzę, że w końcu się uda.

Co można zrobić w tej kadencji, przy tym układzie sił?

Można składać kolejne projekty ustaw o związkach partnerskich, o mowie nienawiści, o uzgadnianiu płci. Skądinąd, ta ostatnia ustawa ma spore szanse, żeby przejść, a przynajmniej wywołać dyskusję w klubie PO. Będzie ona łatwiejsza do przełknięcia niż związki partnerskie, bo wywołuje u polityków reakcje w stylu: biedni ci ludzie, nieszczęśliwi, urodzili się w niewłaściwym ciele, naprawmy, pomóżmy, okażmy im serce! Choć dyskutowanie na ten temat podczas posiedzenia Komisji Ustawodawczej, np. z posłem Żalkiem, nie należy do przyjemności.

Gorzkie Żalki. A czy ty chciałabyś kandydować do parlame?

Nigdy! Nigdy! Nawet nie musisz kończyć pytania! Wiem, jak to wszystko wygląda od środka, więc powiem nieskromnie, że szkoda by mnie tam było.

 

Tekst z nr 40/11-12 2012.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.

Absolutnie fantastyczne: Film

„Absolutely Fabulous: The Movie” (Wlk. Brytania-USA, 2016), reż. M.e Fletcher; wyk. J. Saunders, J. Lumley, J. Sawalha.; dystr. Imperial-Cinepix; premiera w Polsce: 14.10.2016

 

fot. mat. pras.

 

Serial o dwóch wywłokach, obracających się w kręgach londyńskiej socjety będzie w przyszłym roku obchodzić dwudziestopięciolecie istnienia. Pierwszy sezon sitcomu „Absolutnie fantastyczne” pojawił się w telewizji BBC w listopadzie 1992, ostatni jak na razie – szósty – na przełomie lat 2011/2012. Cóż, Ediny i Patsy czas się nie ima, są – tak jak tego pragną –wiecznie młode.

W tym roku zamiast nowych odcinków twórczynie „AbFab” – scenarzystka i odtwórczyni jednej z głównych ról, Jennifer Saunders oraz reżyserka, Mandie Fletcher – postanowiły dać widzom fi lm kinowy. Nasze ulubione zdziry muszą w nim uciekać z Londynu na południe Francji, bowiem w kraju grozi im więzienie za zabicie… Kate Moss. Słynnej modelki, którą Edina podczas przyjęcia niechcący zrzuciła do Tamizy.

Fabuła jest zresztą raczej pretekstowa i służy głównie do pokazywania kolejnych gagów, z których jasno wynika, że życie bez seksu, alkoholu, kasy i sławy nie ma żadnego sensu. Edinie i Patsy grozi upadek na samo dno, ale zrobią wszystko, by do niego nie dopuścić. Patsy (ta „suka na facetów”) ożeni się nawet z najbogatszą kobietą świata, wiekową baronową. To najbardziej queerowy wątek filmu, dający zresztą okazję do finału á la „Pół żartem, pół serio”. Trzeba jednak także wspomnieć, że przez ekran przewija się ponoć 90 (!) drag queens, które pocieszają w klubie zahukaną córkę Ediny, Saffy.

Przerabianie seriali na filmy pełnometrażowe rzadko kończy się pełnym sukcesem. Podobnie rzecz wygląda i w tym wypadku. Jednak sitcomy mają krótki oddech, w produkcjach kinowych trzeba inaczej niż w telewizji rozkładać siły i akcenty. Nie zawsze jest więc zabawnie, co nie zmienia faktu, że przebywanie w towarzystwie Ediny i Patsy to absolutna rozkosz. (Bartosz Żurawiecki)