Malarka Agata Bogacka – lesbijka wyjęta z kontekstu

Z malarką, rysowniczką i fotografką AGATĄ BOGACKĄ rozmawia Sylwia Chutnik

fot. Emilia Oksentowicz

Potem my też się poznałyśmy.

Wywiad z tobą w „Replice” czytałam, jeszcze będąc w związku z moim partnerem. I to budziło we mnie przedziwne uczucia, bo nie myślałam o rozstaniu, o zdefiniowaniu innej orientacji. A jednak czytając ten twój wywiad, zachowywałam się, jakbym robiła coś nielegalnego. Kupiłam wydanie cyfrowe i miałam je w telefonie, żeby to ukryć. Czułam, że czytam o sobie, ale jeszcze nie wiedziałam, co to znaczy i dlaczego mam takie wrażenie.

Wychodzenie z długiego związku, potem wejście w intensywną relację z kobietą zakończoną w przemocowy sposób. I wreszcie chęć powiedzenia głośno o swojej tożsamości. Trudny czas.

Tak. To jest najcięższy rok w moim życiu, rok przejścia. W takich sytuacjach trzeba chronić się psychicznie. Mówię to ku przestrodze, bo ja tego nie zrobiłam. Chciałam się zestarzeć z tą kobietą, być z nią do końca życia. Przymusowe schodzenie z takich uczuć jest koszmarem. Na każdej sesji terapeutycznej siedziałam przez 1,5 godziny w kompletnym stuporze.

Do wyoutowania użyłaś swojego obrazu.

Jak na malarkę przystało. „Vogue” zamówił u mnie limitowaną okładkę majową, miała być o kolorach. To był mój tęczowy obraz. Proces wydawniczy jest długi, więc zrobiłam tę okładkę, jeszcze nie myśląc o związku z kobietą, ale wydanie numeru zbiegło się z tym, że byłam już w tej relacji. Moja partnerka uważała, że jest to „nasza” okładka. Zamieszczając informację na Instagramie, zadedykowałam jej okładkę i napisałam jasno, że to mój coming out. Kompletnym zbiegiem okoliczności stało się to 26 kwietnia, w Dzień Widoczności Lesbijek

 Jak zareagowali najbliżsi?

Wcześniej wiedzieli o mnie przyjaciele, chociaż nie jestem pewna, od którego momentu. Wiedział mój brat. Natomiast rodzice dowiedzieli się z Instagrama. Wydawało mi się, że będąc kobietą blisko pięćdziesiątki, nie muszę się nikomu spowiadać. Brat mnie wspiera, natomiast mama… Myślę, że gdyby ludzie nie mieli problemu z matkami, to nie byłoby w ogóle psychoterapii na świecie.

Cóż, to samo mówię mojemu synowi!

Mama zarzucała mi, że się afi szuję, to był jej główny zarzut. A potem jeszcze wymyśliła, że nie jestem żadną lesbijką, bo według niej zawsze podobali mi się mężczyźni. Zadzwoniła do mnie, kiedy jechałam na Paradę Równości. Mówiła takie rzeczy, że rozwaliła mnie kompletnie. To zdarzenie zmusiło mnie do przypomnienia sobie całego życia. Jak regularnie podobały mi się kobiety. Kiedy zobaczyłam pierwszego dnia na studiach dziewczynę w swetrze odsłaniającym brzuch i to uczucie, kiedy strasznie mi się podobała. Zostałyśmy przyjaciółkami, przyjaźnimy się do tej pory. Mam w głowie mnóstwo takich sytuacji. Jakbym szukała dowodów, utwierdzała się w słuszności. Natomiast nigdy nie byłam gotowa, żeby wejść w związek z kobietą. No i tu się zaczyna opowieść o homofobii.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Alexis Saint-Pete – polska drag queen w „RuPaul’s Drag Race”

„Chciałam zrobić z Putina pośmiewisko na antenie BBC: wystąpić w harnessie, założyć doklejane paznokcie poczęstować RuPaula cukiereczkami w kształcie penisów. Wyśmiać to rosyjskie toxic masculinity!” – mówi ALEXIS SAINT-PETE, pierwsza polska drag queen, która wystąpiła w „RuPaul’s Drag Race”. Rozmowa Mateusza Witczaka

fot. Matt Ford

RuPauls Drag Race UK wiem już, kim jest Alexis Saint-Pete. Nie wiem natomiast, kim jest Piotrek.

Na scenie pokazuję dużo ciała, ale poza nią chcę założyć kapcie i otulić się w kołdrę. Out-of-drag jestem leniwa, chodzę po domu w szlafrokach, a jak idę do sklepu po bułki, to w bluzie z kapturem albo w piżamie, bo w Anglii to norma.

Gdy emigrowałaś do Londynu jako 12-latka, chciałaś zostać baletnicą. Co poszło nie tak?

Byłam ruchliwym dzieckiem. Jak szłam wrocławskim rynkiem albo stałam w sklepie – natychmiast zaczynałam tańczyć. W przedszkolu pani powiedziała mamie, że musi mnie zapisać na lekcje tańca, no bo po prostu niestety mam talent!

W szkole baletowej byłam jedynym chłopakiem. Tam zaczęła się moja przygoda z jeżdżeniem na konkursy (i ich wygrywaniem!). Jakoś jak skończyłam podstawówkę, w domu leciał „Billy Elliot”, film o 11-latku z robotniczej rodziny, który wyjeżdża do Londynu, by zostać tancerzem. Oglądałyśmy go z mamą, a po filmie powiedziałam: „Pakuj się, lecimy do Anglii!”.

Dostałam stypendium i 3 lata uczyłam się baletu w Manchesterze. W trzeciej klasie szkoła posłała nas na castingi do spektakli, a jak się gdzieś dostaliśmy – mogliśmy skończyć ją wcześniej i iść prosto na kontrakt. Trenowałam więcej niż kiedykolwiek, ale producenci i tak zawsze chcieli wyższych chłopaków. Mam metr siedemdziesiąt pięć – jak partnerka stanie na palcach, a w dodatku ma zrobioną fryzurę, to trzeba tak z 10-15 cm więcej. Druga sprawa: niezbyt podobało mi się partnerowanie dziewczynom. To ja chciałam być podnoszona w tańcu!

Udało mi się za to załapać na rejs dookoła Azji. Kaska była spoko, nie musiałam płacić za mieszkanie czy jedzenie, no życie jak w Madrycie! Tyle że po 3 latach mi się znudziło, musiałam znaleźć inny goal. Postanowiłam, że zamiast tańczyć, zostanę make-up artist. Poleciałam do Londynu, gdzie akurat koncertowała Doda.

To ważna dla ciebie postać?

Jestem jej fanką od 11. roku życia! Kiedy w szkole trudno mi było zyskać akceptację uczniów i nauczycieli, Doda stała się moim wsparciem. Dlatego jak dowiedziałam się, że jest w Londynie, odezwałam się do niej, „Słuchaj, może zrobiłabym ci makijaż”? Wiedziałam, że ona chętnie wspiera innych artystów, no i faktycznie dała mi szansę! Leżę w łóżku w piżamie z 10-dniową brodą, a ona pisze: „Cześć, chętnie. Mogłabyś być za 2 godziny pod tym adresem?”. Kurwa! Dwie godziny?! A Londyn jest tak duży, że jejuś! Wyskakuję z łóżka, pakuję się, maluję (bo oczywiście chciałam przyjść w dragu), zakładam białe najki i wychodzę odpierdolona.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Inga Sobólska i Mateusz Trzaska – ich Tęczowy Piątek

„Inna edukacja jest możliwa” – mówią MATEUSZ TRZASKAINGA SOBÓLSKA z Fundacji GrowSpace, współorganizatorzy tegorocznego „Tęczowego Piątku”. Rozmowa Mateusza Witczaka

fot. Mateusz Witczak

Jak się udał tegoroczny zamach?

(cisza)

Pytam, bo wiceminister Dariusz Piontkowski w wywiadzie dla Gazety Polskiej Codziennie nazwał was tęczowymi terrorystami.

Mateusz: Nie wiem, czy jest sens dawać platformę takim komentarzom. Partyjni działacze od lat próbują przekonać opinię publiczną, że „Tęczowy Piątek” jest nielegalny, i kierują w naszą stronę wyzwiska. My merytorycznie odpowiadamy, że działamy legalnie i nie stosujemy przemocy. Po prostu dajemy narzędzia tym osobom, które chcą w szkołach świętować tolerancję. To przecież właśnie osoby uczniowskie rozwieszają na korytarzach tęczowe plakaty i zakładają tęczowe skarpetki; same też prowadzą warsztaty – choć je do tego przygotowujemy.

Inga: My nie mieliśmy w szkołach „Tęczowego Piątku”, tym bardziej jestem więc poruszona odwagą osób z naszej sieci wolontariackiej – już trzy razy płakałam dziś ze wzruszenia! Od rana docierają do nas zdjęcia całych klas wymachujących tęczowymi flagami, oklejonych tęczą szkół i otulonych tęczą osób uczniowskich. Jak ktoś zrywa nasz plakat – natychmiast pojawia się kolejny. Jeśli dyrekcja lub rada pedagogiczna jest akcji nieprzychylna – tęczowa partyzantka nakleja wlepki w toaletach. Wszyscy działają na miarę swoich możliwości.

M: Setki osób uczniowskich udowadniają nam dziś, że inna edukacja jest możliwa. Że szkoła może włączać, a nie wykluczać, nie dyskryminować, a „Safe space” – hasło tegorocznej edycji – tworzy się na naszych oczach. Efekt mrożący wciąż trzyma się w mocno, ale chcemy zacząć odmrażanie polskiej szkoły po Czarnku.

Czemu u was się nie udawało?

M: Podjąłem próbę organizacji „Tęczowego Piątku” w siódmej klasie podstawówki. Usłyszałem, że taka akcja „chyba nie jest dla podstawówek”, a tak właściwie to dyrektorka nie ma pojęcia, o czym mówię.

I koniec tematu?

M: W liceum działaliśmy partyzancko: przerobiliśmy czarno-białe logo naszej szkoły na tęczowe i rozdaliśmy wlepy. Do dziś są na korytarzach widoczne.

I: Mój dyrektor nie był przeciwko. Po prostu bał się o stanowisko, zwłaszcza że – o czym wszyscy wiedzą – wojewoda lubelski i dyrektorka wydziału oświaty są małżeństwem. Dyrektor naprawdę robił to, co mógł, ale wspierał nas podprogowo. Co roku wyszukiwał mnie na korytarzu i chwalił się założeniem tęczowych skarpetek, a kiedyś podszedł i zapytał: „Inga, a co z osobami trans? Czy mogę zmieniać im w dzienniku imiona?”. On był i jest żywo zainteresowany potrzebami naszej społeczności, zresztą w tym roku „Tęczowy Piątek” wystartował także w mojej byłej szkole – po raz pierwszy!

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Arkadius – słynny projektant mody po raz pierwszy o swej gejowskiej tożsamości

ARKADIUS, słynny projektant mody, po raz pierwszy publicznie mówi o swej gejowskiej tożsamości. Rozmowa Karoliny Sulej

fot. Nikita Sitnikov

Jego droga projektanta zaczęła się w 1995 r., na wydziale mody w londyńskim Saint Martins i prowadziła przez światowe stolice mody i kolejne głośne pokazy haute couture. Marka „Arkadius” na początku millenium pojawiała się w wyszukiwarce Yahoo! równie często co nazwisko Alexandra McQueena. Jego kreacje nosiły m.in. Christina Aguilera, Pink, Kora i brytyjska arystokracja. Wymieniano go jednym tchem jako najsłynniejszego Polaka obok Jana Pawła II i Romana Polańskiego. Pisali o nim w „Vogue” i „iD”, ale także w niemal każdej polskiej gazecie, od „Vivy!” i „Wprost” po „Poradnik Domowy”.

Dopiero dekadę później kariera Arkadiusza Weremczuka wyhamowała w Warszawie, kiedy po bankructwie polskiego oddziału marki zamknął swój osławiony butik przy Mokotowskiej.

W 2006 r. odszedł ze świata mody i dosłownie zniknął z życia publicznego. „Odnalazł się” po kolejnej dekadzie jako szczęśliwy obywatel Brazylii, w nieodłącznym T-shircie i japonkach. Zdarzają mu się momenty powrotów do branży mody – ale swoją artystyczną energię od lat woli wkładać w działalność społeczną i proekologiczną. Jak mówi – znów żyje na prowincji, choć zamienił rodzinne Podlasie na brazylijską Bahię.

Choć nie raz opowiadał o swoich prowokacyjnych wobec kultury głównego nurtu kolekcjach – nierzadko podejmujących temat płci, seksualności i normatywności – to dla „Repliki” po raz pierwszy opowiada o swojej gejowskiej tożsamości.

Dorastałeś w Parczewie, niewielkim miasteczku na Podlasiu, w latach 80. Jak to było, dorastać jako młody gej w takim miejscu i czasie?

Gej? Nikt tak wtedy nie mówił. W telewizji czasem padło słowo „homoseksualista”, ale zawsze w kontekście obcości, zachodniości. Z kolei słowo „pedał” znałem tylko jako przezwisko – nawet nie miałem pojęcia, że ma jakiś związek z seksualnością. Wiedziałem tylko, że służy do wyrażenia negatywnej emocji wobec jakiejś osoby. Mówiło się: „O, zobacz, jaki pedał idzie!”, i wszyscy się śmiali. Nie znałem żadnego geja, nie wiedziałem o kimkolwiek ze sfery publicznej, że jest gejem. Może taka wiedza była powszechniejsza w większych miastach, ale w tym siermiężnym PRL-u, na prowincji? „Pedał” to był trochę taki diabeł, jakaś abstrakcyjna figura retoryczna, nie człowiek, którego możesz realnie dotknąć.

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

 

Silver Daddy: od zakonu po scenę drag

Z SILVER DADDYM, czyli PAWŁEM MĘŻYŃSKIM, performerem sztuki drag, o jego zawiłej, 30-letniej drodze na scenę, a także o miłości do partnera, Macieja „Gąsia” Gośniowskiego, czołowego dragowego performera, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

fot. Marek Zimakiewicz

Byłeś zakonnikiem, później – i właściwie do dziś – zwyczajnym bankowcem, by w końcu zabłysnąć na scenie jako dragowy performer. Co myślisz o swojej drodze?

To droga do wolności. W jej trakcie odkryłem i zaakceptowałem siebie. Zaczynałem od bycia ukrytym i zamkniętym. Dziś, wychodząc na scenę, ale też w życiu prywatnym, otwarcie mówię o sobie i swojej tożsamości.

Zatem zacznijmy do początku. Jak wyglądało twoje dorastanie?

Pochodzę z niewielkiej Sterdyni nieopodal Sokołowa Podlaskiego. Jestem jedynakiem. Wychowywała mnie mama. Ojciec przez całe moje życie był nieobecny, zostawił nas, a ja nie szukałem z nim kontaktu. Moje dzieciństwo i dojrzewanie przypadło na lata 80. i 90. Nie pamiętam dokładnie, kiedy zorientowałem się, że jestem gejem. Na pewno w wieku kilkunastu lat miałem świadomość, że nie jestem taki jak reszta, że podobają mi się koledzy. Jedynym reprezentantem nieheteroseksualnego faceta w telewizji był wtedy Steven Carrington z „Dynastii”. Jeżeli w książkach pojawiła się wzmianka o homoseksualności, to w pejoratywnym kontekście. Sam z nikim nie rozmawiałem o mojej orientacji. Ukrywałem ją. Wychowałem się w mocno katolickim środowisku. Jednocześnie wiedziałem, że nie będę w stanie prowadzić życia wedle obowiązującego heteronormatywnego wzorca.

Zakon wydawał ci się jedyną drogą wyjścia? Tak. Kiedy miałem 18-19 lat, byłem…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

 

 

Gąsiu: wierzę w siłę przegięcia

Jesteśmy najbardziej homo- i transfobicznym krajem Unii Europejskiej. Co może być bardziej irytującego dla osób nam
nieżyczliwych niż pokazanie, że mimo to umiemy się świetnie bawić? – pisze MACIEJ „GĄSIU” GOŚNIOWSKI, partner życiowy Silver Daddy’ego

fot. Marek Zimakiewicz

Debiut sceniczny mojego Pawła, czyli Silver Daddy’ego, miał miejsce 29 kwietnia 2021 r. – czyli w czasie, gdy ja z tej sceny wziąłem sobie wolne – na własne życzenie. Powodów było kilka – finansowy, ale również i psychologiczny, miałem poczucie braku balansu w głowie i wypalenia. Gdy odsuwasz się na bok, robi się przestrzeń na nabranie dystansu, a z odległości widać pełniej. Dostrzec można, że energię kierowało się nie tam, gdzie należało.

Gdy zaczęliśmy być razem, otworzyłem Pawłowi okno na świat, którego nie znał. Zajrzał przez nie – byłem zresztą na scenie, gdy zobaczył mnie pierwszy raz. Potem, gdy nasz związek już trwał, Paweł sam otworzył sobie do tego świata drzwi. Ja mu tylko pomagałem przez nie przejść. Widziałem, z jaką pasją i radością kupuje pierwsze buty na obcasach, jak pilnie uczy się czesać peruki, jak drobiazgowo rozmyśla nad kostiumami i występami. Moją energię i wiedzę, którą nabywałem przez lata, on zaczął przekierowywać w coś, o czym ja przez moje frustracje zapomniałem – Paweł od początku po prostu świetnie się bawi. Nie podchodził do siebie zbyt serio. Ogromną radość przysparzał mu każdy element tworzenia postaci Silver Daddy’iego. Ten pierwszy numer – „Come along with me” – w jego ustach opowiada dla mnie o tym, że…

Cały tekst do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE oraz jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Feliks Falk – wybitny reżyser o gejowskich wątkach w swoich filmach

Ze znakomitym reżyserem FELIKSEM FALKIEM, autorem takich filmów jak „Wodzirej”, „Samowolka”, „Komornik” czy „Joanna”, rozmawia Rafał Dajbor

fot. Maciej Zienkiewicz

Czy pamięta pan moment, gdy pierwszy raz zetknął się pan z męską homoseksualnością? Czy było to w szkole, na studiach, czy już w środowisku filmowym?

Trudno mi sobie teraz przypomnieć. W tamtych czasach, to znaczy w latach mojej młodości, funkcjonowało to w ten sposób, że o kimś się mówiło, „że jest”. Tak było i na Akademii Sztuk Pięknych, i w gronie studentów szkoły filmowej, ale… To nie był temat, który byłby w sposób wyjątkowy omawiany i nikt też nie był chętny się „przyznawać”, bo powszechnie uznawano to za temat wstydliwy. Nie istniał jeszcze skrót „LGBT”, a o homoseksualistach często mówiło się w sposób wręcz wulgarny, używając słowa „pedał”. Dziś się to zmieniło i coraz częściej używamy słów, które są nie tylko wyrazem tolerancji, a wręcz akceptacji. Ale pierwszego mojego zetknięcia się… Nie, zdecydowanie nie pamiętam.

Pytałem o gejów – a czy na początku swojej drogi spotkał pan lesbijki?

Jeśli tak – to jeszcze bardziej nic o tym nie wiedziałem. Wydaje mi się, że kobiecy homoseksualizm był ukrywany jeszcze mocniej, niż męski. Nawet dziś, gdy tak przeglądam zestaw moich znajomych, to jestem prawie pewien, że znam osobiście tylko dwie lesbijki – reżyserki Kasię Adamik i Olgę Chajdas.

A czy był pan obiektem podrywu ze strony mężczyzny?

Była kiedyś w Warszawie taka słynna postać…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Dellfina Dellert i Agnieszka Mazanek – reżyserki serialu „Nago. Głośno. Dumnie”

Z DELLFINĄ DELLERT i AGNIESZKĄ MAZANEK, reżyserkami serialu dokumentalnego „Nago. Głośno. Dumnie” o polskiej sztuce drag i o polskiej burlesce, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

fot. HBO

Wasz dokumentalny serial „Nago. Głośno. Dumnie” portretuje drag i burleskę we współczesnej Polsce. Kiedy spotkałyście się z tymi scenami?

Dellfina Dellert: 100 lat temu! (śmiech) Pierwszą drag queen, którą zobaczyłam na żywo, była Lola Lou, choć oczywiście znałam temat z filmów. To było jakoś w połowie lat 90. Natomiast z burleską, a w zasadzie neo-burleską spotkałam się w 1999 r., kiedy mieszkałam w Londynie. Był to występ Dity von Teese z czerwonymi wachlarzami w słynnym Torture Garden. W 2006 r. skończyłam nawet jej kurs w Paryżu i dla funu raz wyszłam na scenę. Zafascynował mnie wtedy ten świat, w którym można zdjąć z siebie poczucie winy i wstydu, pokochać swoje ciało i poczuć się wystarczająco dobrą taka, jaka jestem. To bardzo terapeutyczne doświadczenie. Burleska zainteresowała mnie też, bo wtedy już od kilku lat pracowałam nad projektem Self-Portraits of Others. Najdłużej działam jako artystka wizualna, często używam własnego ciała jako medium, wcielam się w różne postaci. Burleska stała się przez chwilę elementem tej eksploracji. Po powrocie do Polski w 2009 r. byłam na pierwszym występie Betty Q & Crew, gdzie występowała również Pin Up Candy. Bardzo ucieszyłam się, że scena burleski dotarła również do nas.

Agnieszka Mazanek: Wiedziałam, że burleska istnieje, ale po raz pierwszy zabrała mnie na nią Dellfi w ramach dokumentacji do serialu. W Worku Kości (warszawskim barze – przyp. red.) występowały Kim Lee, Red Juliette i Bunny de Lish, które później również zaprosiłyśmy do serialu. To było dla mnie niezwykłe i poruszające doświadczenie. Zachwyciła mnie wolność, dowolność i frywolność, odwaga i różnorodność cielesna. Pamiętam…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Dorian Zięba i Tomasz Pilawka kochają się i… prowadzą winnicę na Dolnym Śląsku

DORIAN ZIĘBA i TOMASZ PILAWKA są parą od 12 lat, w 2015 r. założyli nietypowy dla polskich warunków atmosferycznych biznes – Winnicę 55-100. Dlaczego właśnie wino? Jak homofobia niektórych środowisk doprowadziła do tego, że Tomek pożegnał się z polityką? Dlaczego przez 2 lata walczyli w sądzie o opiekę nad psem? Rozmowa Tomasza Piotrowskiego

arch. pryw.

Produkcja wina w Polsce to niezbyt popularny pomysł. Czemu wybraliście taką branżę?

Dorian: Pomysł na założenie winnicy dojrzewał przez wiele lat, a główną inspiracją były podróże, zwłaszcza na zachód i południe Europy, gdzie kultura picia wina jest dużo bardziej rozwinięta. Złapaliśmy bakcyla, zaczęliśmy odwiedzać najbardziej popularne regiony winiarskie. Pewnego razu, w 2012 r., Tomek otrzymał od swoich dziadków winogrona z ich ogródka. Postanowił wykorzystać je do produkcji wina. Niestety, pierwsza próba nie powiodła się. (śmiech) Wlał zbyt dużo moszczu, przez co rurka fermentacyjna się zatkała, co doprowadziło do ogromnego wybuchu w środku nocy oraz konieczności malowania ścian na drugi dzień. (śmiech)

Co robiliście wcześniej, zanim odkryliście wino?

Tomek: Gdy poznałem Doriana w 2011 r., on prowadził sklep ze zdrową żywnością w centrum Wrocławia odziedziczony po rodzicach. Ja wtedy skończyłem pracę jako asystent europosła w Brukseli, robiłem doktorat z ekonomii, pracowałem w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Dolnośląskiego we Wrocławiu i byłem mocno zaangażowany politycznie. Rok później, przeprowadziliśmy się do Warszawy, gdzie zostałem doradcą Ministra Rolnictwa. Tak, Tomku, widzę, że zaintrygował cię mój tytuł doktora ekonomii. Specjalizuję się w rozwoju regionalnym ze szczególnym uwzględnieniem obszarów wiejskich, dlatego też Ministerstwo Rolnictwa to dla mnie naturalny obszar. Z kolei Dorian znalazł pracę w Ministerstwie Obrony Narodowej, gdzie zajmował się rozliczaniem inwestycji związanych z NATO. Zabawnie to zabrzmi, ale to był wtedy mój żołnierz! (śmiech) Ale żarty na bok, Dorian wykonywał tam odpowiedzialne zadania. Jednak Warszawa…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.

Angela Getler – jedyna jawnie transpłciowa dziennikarka w polskiej telewizji

Z ANGELĄ GETLER, jedyną jawnie transpłciową dziennikarką w polskiej telewizji, gospodynią programu „Ecce homo. Oto człowiek” na kanale News24, rozmawia Jakub Wojtaszczyk

fot. Anken Berge

Jesteś obecnie jedyną jawną osobą transpłciową w polskiej telewizji. W News24 prowadzisz program „Ecce homo. Oto człowiek”. Mówisz w nim, że wierzysz w ludzi. To trudne zadanie?

„Ecce homo” to pierwszy program w Polsce samodzielnie prowadzony przez osobę trans. Wraz z zaproszonymi gośćmi proponuję widowni, jak może stać się częścią szerszego rozwiązania danego problemu społecznego, który omawiamy w danym odcinku. Rozmawiamy między innymi o bezdomności, nienawiści, wierze czy patriotyzmie. Premierowy odcinek dotyczył samobójstw tęczowych dzieci i nastolatków. Moją misją dziennikarską jest poszerzanie widoczności osób transpłciowych. Wierzę, że mi się uda. Ja potrzebuję ludzi do życia. Kwitnę wśród nich. Między innymi właśnie praca w telewizji, gdzie również nagrywam reportaże, pozwala mi na to.

Jak trafiłaś do News24?

Z ogłoszenia o pracę! Z wykształcenia jestem graficzką. Natomiast w okresie pandemii zdecydowałam, że chcę robić coś, co ma społecznie głębszy sens. Wcześniej hobbistycznie prowadziłam fanpage Transnews Polska, na którym regularnie pisałam posty dotyczące osób transpłciowych. Wiosną 2022 r. trafiłam jako realizatorka do internetowej telewizji Reset Obywatelski. Ten czas to również medialny atak Kaczyńskiego na osoby trans – tym łatwiejszy, że od czasu Anny Grodzkiej Polacy nie mieli okazji szerzej poznać kolejnej osoby transpłciowej. Dlatego w Resecie zaproponowałam…

Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.