Coming out: znana feministka Agnieszka Graff i jej partnerka Magda Staroszczyk – pierwszy wspólny wywiad

AGNIESZKĄ GRAFFMAGDĄ STAROSZCZYK rozmawia Kinga Dunin

Foto: Emilia Oksentowicz

Już niedługo ukaże się nowe wydanie książki Agnieszki „Świat bez kobiet”. To właściwie smutna wiadomość, bo od pierwszego wydania minęło 20 lat, a niestety pozostała ona bardzo aktualna. To w zasadzie książka społeczno-polityczna o podtytule „Płeć w polskim życiu publicznym”, ale jest też w niej esej, w którym zajmujesz się powieścią Virginii Woolf „Orlando” oraz filmem na jej podstawie. Orlando – przypomnijmy – jest osobą, której tożsamość płciowa i orientacja są nieoczywiste.

Agnieszka Graff: To wspaniała powieść o  osobie niebinarnej, o  płynnej, nieheteronormatywnej tożsamości. I cudny film Sally Potter z niebywałą rolą Tildy Swinton. Kultowe kino lesbijskie.

W tym osobistym eseju pojawia się takie zdanie: „Zakochać się, to tyle, co się pomylić”.

AG: Oczywiście przypisuję ten pogląd Virginii Woolf, ale tak, ten esej był zabawą w chowanego. Obawiałam się trochę, że po latach okaże się zbyt ostrożny, że się w nim ukrywam, ale przeczytałyśmy go sobie ostatnio z Magdą na głos i uznałyśmy zgodnie, że to jednak tekst queerowy, może nawet mój coming out, chociaż tak mocno zakodowany, że nikt tego nie dostrzegł. Dzisiaj inaczej by się go napisało. Wtedy nie było w obiegu słowa „queer”, w każdym razie ja go nie znałam.

Wracając do przytoczonego zdania. Czy mogę cię zapytać, czy dotąd każde twoje zakochanie było pomyłką? I co to właściwie znaczy?

AG: Każde nasze zakochanie jest projekcją, bo rzutujemy na drugą osobę jakąś naszą fantazję. Społeczeństwo jest heteronormatywne – zakłada, że zakochanie nastąpi między osobami na przeciwległych krańcach spektrum płci. A  ja zawsze miałam inaczej. Fascynowały mnie osoby androgyniczne, powieści i filmy o androgynii. Podobali mi się wrażliwi, delikatni mężczyźni i kobiety, które w  pierwszej chwili można wziąć za mężczyznę. I  zawsze mnie mierził ten heterycki taniec godowy. Kobiety, które odgrywając kobiecość, udają głupsze niż są, i mężczyźni prężący muskuły, udający takich pewnych siebie. Nigdy nie podobały mi się romantyczne komedie ze stereotypowymi parami ani żaden Arnold Schwarzenegger.

A Magda ci się podoba?

[restrict]AG: Tak, a najbardziej spodobała mi się w projekcie artystycznym Ułańskie Fantazje.

Co to było?

Magda Staroszczyk: Razem z kolektywem Czarne Szmaty zrobiłyśmy w  2017 r. projekt, którego zamysłem było squeerowanie obrazów Kossaków i w ogóle obrazu ułana w  polskiej kulturze. Wystąpiłyśmy w  dragu – miałyśmy mundury ułańskie, wąsy, bardzo pięknie sfotografowała to Pat Mic (patrz strona 11 – przyp. red.). Chodziło też o miejsce Kossaków, militaryzmu i mitu ułana w polityce historycznej. No i Agnieszce bardzo się spodobałam z  wąsami… Akcji towarzyszyły cytaty z ułańskich piosenek.

Jedzie ułan jedzie,
Szablą pobrzękuje,
Uciekaj dziewczyno,
Bo cię pocałuje…

AG: Spodobał mi się ten koncept i  to zdjęcie Magdy, zanim się zorientowałam, że jesteśmy parą. W kulturę popularną wpisane jest chyba takie założenie, że jak chłopa przebrać za babę to jest strasznie śmieszne i głupkowate, a jak babę przebrać za chłopa, to jest żałosna. Tymczasem świadome, transgresyjne przebieranki bywają niesłychanie sexy.

Czyli to może nie przypadek, że zbliżyłyście się do siebie podczas drag queen show, na festiwalu Kim Lee?

AG: Tak było. I  to przez ciebie, bo nie mogłaś wtedy przyjść, a miałaś być w jury i ja cię zastąpiłam.

Wiedziałam kogo o to poprosić!

AG: Uznałam to za wielki zaszczyt, ale czułam się tą sytuacją onieśmielona. Dla kurażu zaprosiłam Magdę, moją koleżankę, a właściwie to nie wiadomo kogo. Na nie wiadomo czy randkę. W każdym razie poszłyśmy razem, tańczyłyśmy i było wspaniale.

MS: A kiedy wyszłyśmy na papierosa, było mi zimno i Agnieszka musiała mnie przykryć swoim szalem…

Tak, słyszałam, że nie chciałyście wyjść, chociaż klub już zamykano.

MS: Może to jakaś miejska legenda… W każdym razie Kim Lee była dla nas ważną postacią i strasznie nam jej brakuje. Trudno nam uwierzyć, że odeszła, że Andy odszedł. Ostatni raz widziałyśmy ją tuż przed lockdownem, kiedy zgodziła się wystąpić podczas urodzin Agnieszki. Przebrana za Leonarda Cohena, który oczywiście w  końcu objawił swoją kobiecą naturę.

Czyli odnajdujecie się bardziej w tym, co dzisiaj nazywamy queerem, takich tożsamościach niejasnych, mieszczących się w ramach pewnego kontinuum. Czy w tej sytuacji jest sens mówienia o was jako o lesbijkach?

AG: Jest. Identyfi kujemy się z  płynnością, z  queer, tak, w  tle jest też kontinuum lesbijskie. Opisała je Adrienne Rich w słynnym eseju „Przymusowa heteroseksualność i  egzystencja lesbijska”. Podobnie jak ona, uważamy, że doświadczenia kobiet nieheteronormatywnych są bardzo specyfi czne. To jest inna opowieść niż męska. Tu więź odbywa się w relacji z patriarchatem, a nie tylko relacji z własną seksualnością.

MS: Wszystkie nienormatywne tożsamości muszą jakoś radzić sobie z patriarchatem, z wykluczeniem i piętnem, ale każde z tych doświadczeń ma swoją specyfi kę – czy chodzi o kobiety, czy mężczyzn, osoby trans, niebinarne…

AG: Dla mnie oprócz tej płynności ważna jest też pewna kobieca i lesbijska genealogia, kobieca pamięć, herstoria. Utożsamiam się z  opowieścią, w  której przede mną była Konopnicka z  Dulębianką i  Woolf, i  Audre Lorde, i kobiety, które tworzyły tę przestrzeń w ciągu ostatnich dekad w Polsce – Yga Kostrzewa, Anna Laszuk, Iza Morska, Kasia Szustow, Liliana Piskorska (Zeic), Marta Konarzewska, Sylwia Chutnik i wiele, wiele innych.

No dobra, jest genealogia, jest kontinuum. Ale co z tożsamością?

AG: Ktoś gdzieś napisał: „Graff ujawniła, że jest lesbijką”. Tak jakbym przez dwadzieścia lat ukrywała się w związku z mężczyzną, a teraz ujawniła prawdę o sobie. Nic z tych rzeczy. Naprawdę byłam w  wieloletnim związku z  mężczyzną, a  przedtem kilkoma innymi. Ale też wcześniej naprawdę zdarzyły mi się zakochania w  kobietach. I  naprawdę jestem w związku z Magdą teraz. I nie jestem lesbijką, jeśli defi nicją lesbijki jest niemożność wejścia w związek miłosny z mężczyzną. Jestem nią w myśl szerszej definicji: jako kobieta identyfikująca się z innymi kobietami. Zawsze były to dla mnie bardzo ważne relacje, nie mniej niż z mężczyznami. Patriarchat nam wpaja, by nie traktować innych kobiet serio. I nie chodzi tylko o to, z kim się całujemy, ale z kim odwołujemy spotkanie, żeby spotkać się z kimś innym. Ja zawsze traktowałam inne kobiety, a także stosunek do praw kobiet absolutnie priorytetowo. Może jestem bardziej feministką niż lesbijką? Jednak nigdy nie wykluczałam, że moje więzi z kobietami mogą być także miłosno-erotyczne.

A jak to z tobą jest, Magdo?

MS: Miałam taki pomysł, że jestem lesbijką już na przełomie liceum i studiów, czyli podczas wchodzenia w dorosłość. Tak o sobie myślałam, tak się zakochiwałam. Ale potem wylądowałam w dosyć długim związku z fa cetem. Był to związek dość dziwaczny, a ten facet napisał o tym powieść, której osią jest „polowanie” głównego bohatera na lesbijkę, żeby ją uwieść i chyba uleczyć? Mogę się zastanawiać, czy nie padłam ofi arą jakichś zapędów konwersyjnych homofoba i mizogina, ale to nie jest takie proste i  jednoznaczne. W tamtym związku trwałam przez kilka lat, chociaż nie był dla mnie dobry. Myślę, że można go określić jako przemocowy. Ale były też inne, lepsze relacje z mężczyznami w moim życiu.

Czy myślisz, że twoja historia jest jakoś typowa?

MS: Myślę, że osoby nieheteronormatywne, zwłaszcza kobiety, wciąż wplątują się w  destrukcyjne dla nich heteronormatywne związki. Presja społeczna, zagubienie, rodzina itd. Ale też brak wzorców kulturowych. I brak wiary w to, co się na swój temat przeczuwa. Pamiętam też z tego wczesnego okresu chłopaków, którzy prosili mnie, żebym nie była lesbijką… „Za ładna jesteś na lesbijkę. Szkoda cię. Jesteś oziębła i dlatego nie chcesz się ze mną spotykać”. Ciekawa jestem, czy dziś dziewczyny też to słyszą i jak na to reagują. W każdym razie sporo czasu mi zajęło, żeby się z tego wyplątać. Miałam poczucie, że wracam do siebie. Spotykałam na swojej drodze różne dziewczyny, aż w końcu spotkałam Agnieszkę.

Lesbijkami, jeśli można tak powiedzieć, zajmujesz się też zawodowo. Piszesz doktorat o miejscu lesbijek w społeczeństwie, szczególnie w okresie transformacji.

MS: Nie tyle zawodowo, co badawczo. Nie jest to łatwe… Kiedyś żartowałyśmy, że będą w nim same białe kartki.

Bo lesbijki są niewidzialne? Wciąż mówi się o ich niewidoczności, wykluczeniu…

MS: W  tym kontekście wolę mówić o  nieczytelności. O  niewidoczności można mówić, kiedy różne grupy są zdefi niowane, niektóre bardziej, a  inne mniej dostrzegane w  dyskursie publicznym. Natomiast z  relacji różnych kobiet, z którymi rozmawiałam, wynika, że przed 1989 rokiem, a także w latach 90. mamy do czynienia z nierozpoznawalnością i nieczytelnością czegoś takiego jak tożsamość lesbijska. Brakowało rozpoznania, że jak dwie kobiety ze sobą mieszkają, to może są parą. Reprezentacja w  kulturze takich związków, chociażby w  sposób zakamufl owany, też jest dużo słabsza niż związków męskich. Zastanawiałam się nad recepcją książki o Kowalskiej i Dąbrowskiej. To jest dużo mniej znana historia niż np. Iwaszkiewicza albo Mirona Białoszewskiego.

Te zainteresowania są jakoś związane z twoją osobistą historią?

MS: Myślę, że tak. Dorastając, miałam świadomość, kim jestem, a  i  tak wpadłam w  jakąś dziwną heterohistorię i  potem musiałam odzyskiwać siebie. Tu nie chodzi tylko o homofobię i dyskryminację, ale też o brak dostępu do własnych pragnień. Ciekawe, że te opowieści tożsamościowe są tak bardzo różnorodne, na wiele sposobów kobiety dochodziły do tego momentu samorozpoznania.

AG: Badania Magdy pokazują niesłychaną wielość życiowych scenariuszy. Mnie zaskoczyło, że ukrywanie, kamufl owanie się może wynikać ze wstydu, wygodnictwa, lęku przed społecznym ostracyzmem, z braku alternatyw, ale bywa też po prostu wyborem. I może też być kręcące – jako tajemnica.

Żeby cieszyć się taką tajemnicą, trzeba być w związku. Inaczej wygląda sytuacja osób, których odmienność nie rzuca się specjalnie w oczy, choćby dlatego właśnie, że są samotne. Tożsamość w istocie nie jest stanem, tylko działaniem. Zazwyczaj coming outy są ujawnieniem związku, bo stały związek trudno jest ukryć.

MS: Niekoniecznie. Spójrz na okładki „Repliki”. Nie znajdziesz tam wielu par lesbijskich.

Ale zwykle nie są to osoby samotne.

AG: Rzeczywiście – tożsamość jest związana z działaniem, ale też działania mogą być wiązane z tożsamościami lub nie. Historycznie bywało różnie. W pierwszej połowie XIX wieku bywało, że pary kobiece mieszkały ze sobą albo nawet było wiadomo, że się kochają, i to uchodziło za urocze lub ekscentryczne, ale to nie była żadna tożsamość, tylko „romantyczna przyjaźń”. A potem nadeszła era tabu, skandali i  zrobiła się z  tego napiętnowana tożsamość. W  każdym razie u  nas coming out dotyczył związku, a  nie tożsamości. Magda była wyoutowana od dawna, więc wyszło na to, że to ja się ujawniam. Ale zdecydowałyśmy się na to razem, bo to jest kilkuletni związek.

I to jest takie ważne? Przecież nie ukrywałyście się, wszyscy wiedzieli, a w środowiskach, w których się obracacie, jest to akceptowane. Trzeba było napisać to na Facebooku, żeby stało się faktem?

AG: Nieważne, kto wie, ważne, kto mówi i gdzie to mówi. Coming out jest wtedy, kiedy mówią to osoby zainteresowane. My powiedziałyśmy to na Facebooku przy okazji pokazywania bułeczek, które upiekłyśmy. W otwartym poście, który zresztą potem zamknęłyśmy, bo pojawili się prawicowi trolle. Teraz mówimy to w  „Replice”, wcześniej u  Kasi Szustow w „Lepiej późno niż wcale” (audycja LGBT w radiu TOK FM – przyp. „Replika”), wspomniałam o  tym też w  wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”. To już będzie zawsze publiczne.

MS: Czy to ważne? Pomyślałyśmy, że może dla kogoś to będzie ważne, że komuś doda otuchy, jak zaistniejemy publicznie. Ale tak naprawdę to nigdy nie jest na zawsze. Coming outów trzeba dokonywać co chwilę, bo wszyscy zakładają z góry, że mają do czynienia z osoba heteronormatywną.

AG: A nawet jak się powie, to niektórzy nie dowierzają albo myślą, że to przejściowe. Albo że to nie na serio. To niekończąca się opowieść.

Coming out to także pewne kontinuum, jeśli chodzi o to, jak bardzo jest publiczny, bo istnieje kontinuum od całkowitego ukrywania się nawet przed najbliższymi, poprzez ujawnienie się wobec najbliższych, przyjaciół, no i rodziców…

MS: Moja mama chyba dość wcześnie podejrzewała, jak jest, i  to jakoś stało się oczywiste. Nigdy nie usiadłam z  rodzicami, żeby im powiedzieć: mamo, tato, jestem lesbijką. Dawali mi znać, że to akceptują, ale to wszystko było oparte na niedopowiedzeniach…

AG: Ja czuję się przez rodzinę akceptowana – i swoją, i Magdy. Ale ja mam 50 lat, więc to też jest inna sytuacja, za późno na wychowywanie mnie do heteronormy. A  moja mama należy do pokolenia, w którym o życiu prywatnym się nie mówiło publicznie. Więc jej reakcja nie rozgrywa się w spektrum akceptacja–homofobia, ale raczej dyskrecja i gadanie o prywatności. Ja też mam w sobie ten opór. Rzecz w tym, że moja prywatność częściowo jest publiczna, bo długo funkcjo nowałam publicznie jako mężatka.

A tata?

AG: Mieszka w Stanach, ma 83 lata i chyba trochę nie dowierza, że to jest związek, że my tak naprawdę. Ale bardzo lubi Magdę. Nie domagam się od niego, żeby teraz odrobił lekcję z  queer studies. Spotkaliśmy się rodzinnie podczas naszego pobytu w Stanach wiosną 2019 r. Ten pobyt był wspaniały dla nas jako pary i dla mojego syna, który chodził tam do szkoły – byliśmy traktowani jak normalna rodzina, niczego nie ukrywaliśmy. Wtedy też Staś w  pełni zaakceptował nasz związek. Stany Zjednoczone są po drugiej stronie tej granicy. Kiedy byłam tam w latach 90., coming out był doświadczeniem może nie traumatycznym, ale ryzykownym, a teraz to tylko poinformowanie otoczenia o stanie faktycznym. Chociaż pewnie na głębokim południu jest inaczej.

Mówi się też o sobie przyjaciołom, szczególnie jeśli jest się w związku, oni o tym plotkują i wreszcie wszyscy już wiedzą… W każdym razie w kręgu, w którym się obracacie. Czym się różni coming out od plotki?

MS: Plotkuje się o rzeczach wstydliwych i ukrywanych, a coming out uwalnia od wstydu. Dla mnie jest to ulga. Mam poczucie, że zostałam przywrócona relacjom społecznym. W tym sensie, że nie muszę się już zastanawiać na tym, kto wie, a kto nie wie.

Ale nadal mogło to i tak nie dotrzeć do wszystkich, którzy cię w takich czy innych kontekstach znają.

AG: Chyba nie chodziło nam o  to, żeby wszyscy wiedzieli. Bardziej o to, żeby już nie było takich sytuacji, że ktoś wie o nas, ale myśli, że my nie wiemy, że on czy ona wie, i w związku z tym zachowuje się dyskretnie, udając, że nie wie. To są sytuacje takiej pokrętnej tajemnicy, które zaczęły nas strasznie męczyć. A przecież każda z nas funkcjonuje też jako część pary i to jest istotne. Tak samo jak dla osób heteroseksualnych.

MS: Dla mnie coming out, kiedy jesteś w  związku, przypomina trochę zaręczyny, a  może nawet ślub w  świecie hetero. Informujemy publicznie, że istnieje związek, który jest stabilny. W  społeczeństwie, w  którym nie istnieje równość małżeńska, za to istnieje homofobia i domniemana heteroseksualność, jest to jak wymachiwanie ręką z  pierścionkiem zaręczynowym. Albo to, że ludzie noszą obrączki.

Czyli popełniłyście grzech „afiszowania się”. Często nie dostrzegamy, jak często ludzie ostentacyjnie grają swoją heteroseksualnością.

AG: To prawda. Też to robiłam. W okolicach pierwszego wydania „Świata bez kobiet” udzieliłam kuriozalnego wywiadu, który ukazał się pod tytułem „Feministka nie taka straszna”. Sam wywiad był OK, ale było tam zdjęcie, jak siedzę na kanapie pięknie umalowana, w  jakimś dziwnym gorsecie, z moim partnerem i psem. Opowiadam o feminizmie – jaka wspaniała jest Manifa, że aborcja powinna być legalna. Jednak haraczem dla popkultury za to, że ja to wszystko mogę powiedzieć, było zasygnalizowanie, że jestem kobietą spełniającą oczekiwania lakierowanej prasy. Czyli ładne wnętrze, markowy ciuch, no i na pewno nie jestem lesbijką. Iza Filipiak (obecnie Morska) otwartym tekstem powiedziała mi wtedy, że to było w  istocie homofobiczne. Że zadeklarowałam swoją heteronormatywność, żeby uchronić feminizm przed zarzutem, że to jest jakieś lesbijstwo. I chociaż to nie padło, był to gest wykluczający lesbijki. A  ja nie jestem taka straszna, w domyśle: jak one. Zabolało, ale oczywiście Iza miała rację.

Taka była wtedy „mądrość etapu”, uważałyśmy, że trzeba dotrzeć szerzej i umiejętnie grać z kulturą popularną. Czy lesbijka to nadal określenie obciążające dla feminizmu? W naszym środowisko chyba nie.

AG: W  naszej dzielnicy jest tak, że jak gdzieś na murze jest wymalowana błyskawica Strajku Kobiet, to zaraz ktoś dopisuje: „fiut lesbijski”. Karą za feminizm nadal jest nazwanie cię lesbijką. Odpowiedź na to może być jedna: wszystkie jesteśmy lesbijkami. Dziś na mądrość tamtego etapu patrzę ze smutkiem. Nie wiem, czy było konieczne to przemilczenie wokół orientacji seksualnej po to, by „ochronić feminizm” przed homofobią. Słaba to ochrona, skoro i tak jedziemy na jednym wózku. Z ogromnym podziwem przyjęłam coming out Marty Lempart, która swojej tożsamości specjalnie nie upolityczniła, po prostu o  niej powiedziała. Tak się wytrąca broń faszystom – odmową gry w ich grę.

Ale to jest polityczne w dzisiejszej Polsce?

MS: Oczywiście, że jest. Kolejne gminy uchwalają „strefy wolne od LGBT”, nagonka na LGBT odbywa się w każdych kolejnych wyborach, sprawa Margot, zakaz Tęczowych Piątków w szkołach. Można tak długo wyliczać. Na własnej skórze odczułyśmy tę polityczność podczas I Marszu Równości w Białymstoku latem 2019 r.

AG: Nie dostałyśmy co prawda kamieniem w głowę, ale jajkiem już tak, bito ludzi koło nas, leciały race i kamienie. Chyba pierwszy raz w życiu tak się bałam, a zdarzało mi się być na demonstracjach w latach 80., kiedy milicja pałowała. Bałam się, że policja straci kontrolę nad sytuacją i  to się zamieni w jatkę. Po tym doświadczeniu uświadomiłyśmy sobie, że chcemy się wyoutować. Z różnych powodów musiało to jeszcze trochę potrwać, ale było dla mnie oczywiste, że to zrobimy, że jesteśmy to winne młodym ludziom z  Marszu w  Białymstoku. Nigdy nie zapomnę tłumu nazioli pod kościołem, ale też młodzieży, która dołączała w trakcie. I starszych pań, które do nas przyjaźnie machały z okien. Bułeczki na fejsie to była konsekwencja tamtych doświadczeń. Prywatne jest w Polsce polityczne, nie inaczej.[/restrict]

Agnieszka Graff – amerykanistka, profesorka w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. Publicystka, jedna z najbardziej znanych polskich feministek, autorka książek: „Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym” (2001, premiera poszerzonego, nowego wydania w kwietniu 2021), „Rykoszetem. Rzecz o  płci, seksualności i  narodzie” (2008), „Magma” (2010), „Matka feministka” (2014), „Jestem stąd” (2014, wywiad-rzeka autorstwa Michała Sutowskiego), „Memy i  Graff y. Dżender, kasa i  seks” (2015, wraz z Martą Frej). Latem ukaże się jej książka o ruchach antygenderowych, napisana wspólnie z  Elżbietą Korolczuk (angielskie wydanie: Routledge, polskie: Krytyka Polityczna).

Magdalena Staroszczyk – antropolożka kultury, artystka, aktywistka. Doktorantka w  Instytucie Kultury Polskiej UW; kuratorka Muzeum Woli. Prowadzi badania dotyczące doświadczenia kobiet nieheteronormatywnych w  Polsce okresu transformacji. Jej tekst na ten temat ukazał się w  tomie „Queers in State Socialism: Cruising 1970s Poland” (Routledge, 2020). Niegdyś improwizatorka w teatrze Klancyk! Obecnie działa w  kolektywach Czarne Szmaty, Warszawskie Dziewuchy i  Home Movie Day Warszawa.

Kinga Dunin – socjolożka, krytyczka literacka, jedna z  pionierek polskiego feminizmu, działaczka opozycji antykomunistycznej, później m.in. felietonistka „Wysokich Obcasów” (1999-2011), współzałożycielka Krytyki Politycznej (gdzie publikuje do dziś). Autorka książek – m.in. „Tao gospodyni domowej” (1996), „Tabu” (1998), „Obciach” (1999), „Karoca z  dyni” (2000), „Czego ode mnie chcecie, Wysokie Obcasy?” (2002), „Czytając Polskę. Literatura polska po 1989 roku wobec dylematów nowoczesności” (2004), „Zadyma” (2007), „Kochaj i rób” (2011).

Mateusz i Fabio Da Costa – małżeństwo z OnlyFans

Z polsko-brazylijskim małżeństwem, MATEUSZEMFABIEM DA COSTA, którzy w lockdownie stracili pracę i utrzymują się z erotycznych zdjęć i filmów na portalu OnlyFans, rozmawia Mariusz Kurc

Foto: arch. pryw.

Mateuszu, rok temu założyłeś razem ze swoim mężem Fabiem, Brazylijczykiem, konto na OnlyFans. Wrzuciliście dotąd kilkaset waszych erotycznych zdjęć i filmików. Uprawiacie seks ze sobą, a czasem zapraszacie innych chłopaków, również gwiazdy porno. Muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem waszego wyzwolenia. Jak do tego doszło?

Mateusz: (śmiech) Dziękuję, ale to nie tak łatwo z tym wyzwoleniem, nie tak prosto.

Jak się poznaliście?

M: Dziewięć lat temu w  Dubaju. Byłem wtedy stewardem w pewnych liniach lotniczych. Muzułmańskich. Fabio, jak się okazało, tak samo. Spotkaliśmy się na siłowni. Rozumiesz, kilka rzuconych ukradkiem spojrzeń, jakieś uśmiechy – w końcu podszedł i zapytał, czy możemy ćwiczyć na tej samej maszynie. (uśmiech) Zgodziłem się. Nic więcej wtedy się nie wydarzyło, ale Fabio wykonał wysiłek, by do mnie dotrzeć. To była siłownia dla pracowników naszych linii, wpisywaliśmy się tam na specjalną listę i on na niej zobaczył mój numer pracowniczy, po nim dotarł do nazwiska – tak znalazł mnie na social mediach. Odezwał się po kilku dniach, zapraszając na imprezę „do jakiegoś klubu”. Tu przypomnienie – jesteśmy w Dubaju, homoseksualizm jest zakazany, kultura jest dużo bardziej restrykcyjna niż w Polsce – jak dowiedzieć się, czy on jest gejem tak, jak ja? Zaprasza mnie na randkę czy na heterycką popijawę? Zapytałem, jaki klub lubi, podał nazwę jednego z trzech klubów, uchodzących za „gejowskie”, oczywiście tylko dla wtajemniczonych, underground – OK, to już wiedziałem, że chodzi o  randkę. Stawiłem się cały wystrojony i podekscytowany, tymczasem Fabio pojawia się z drugim gościem i mówi, że to jego chłopak. Byłem bardzo rozczarowany, ale ostatecznie nie zmarnowałem wieczoru, postanowiłem się dobrze bawić – skończyliśmy we trzech w sypialni. Fabio zerwał z tamtym chłopakiem trzy miesiące później, wtedy odezwał się ponownie, poszliśmy na drugą, już „oficjalną”, randkę.

I już kliknęło?

[restrict]M: Tak jakoś niepostrzeżenie zaczęliśmy widywać się codziennie, spędzać mnóstwo czasu – razem na siłkę, razem na lunch. No i oczywiście seks, wiadomo.

Jak to jest być parą gejowską w Zjednoczonych Emiratach Arabskich?

M: Nie jest łatwo i dlatego zdecydowaliśmy się w  końcu stamtąd wyjechać. Ale z  drugiej strony – dopiero po siedmiu latach, więc da się przeżyć. Nie możesz żyć jawnie, nie ma mowy o jakimś trzymaniu się za rękę, ale do tego byłem już, jako polski gej, przetrenowany. Natomiast co rusz słyszy się o jakichś najazdach policji na gejowskie imprezy – wchodzą do ludzi do domu i jeśli np. chłopaki tańczą ze sobą albo są w samych majtkach – to już jest problem, aresztowania. Trzeba mieć się na baczności.

Mieszkaliście razem?

M: Tak i nie. Mieszkaliśmy w tym samym pracowniczym budynku – ja na drugim piętrze, a Fabio na dwudziestym siódmym. Ciągle więc albo ja byłem u niego, albo on u mnie. Zresztą powiem ci, że dopiero od zeszłego roku w ZEA jest tak, że mężczyzna i kobieta niebędący małżeństwem mogą wynająć mieszkanie – wcześniej to było nielegalne.

W 2019 r. postanowiliśmy wziąć ślub w Rio de Janeiro, czyli u Fabia. Z tym też problem, wyszła dyskryminacja. W naszej firmie ludzie hetero dostają zwyczajowo okolicznościowy urlop, gdy biorą ślub – ale też zwyczajowo są pytani o żony czy mężów. Gdy Fabio został zapytany o żonę, odpowiedział, że nie będzie miał żony, tylko męża – urlopu nie dostał. Więc ja już nawet nie pytałem. Musieliśmy kombinować, by zgrać zwykłe urlopy, w  międzyczasie przygotować wszystkie formalności, ja – tłumaczenia dokumentów na portugalski – i udało się. Wzięliśmy ślub rano 15 marca 2019 r. w obecności dwóch zaprzyjaźnionych gejowskich par małżeńskich. Potem poszliśmy na Ipanemę upijać się Caipirinhą. Noc poślubna miała miejsce w samolocie, bo musieliśmy wracać do pracy. Na wesele wciąż czekamy, bo mieliśmy je zaplanowane na kwiecień 2020, tymczasem zdarzył się lockdown.

Z Dubaju przeprowadziliście się do Berlina, gdzie obecnie mieszkacie, tak?

M: Nie do końca. Po drodze był Poznań, z  którym czuję się związany, bo tu studiowałem (zarządzanie turystyką). A  pochodzę spod Gdańska. Po tym, jak rzuciliśmy pracę w liniach lotniczych, kilka miesięcy mieszkaliśmy właśnie w Poznaniu, Fabiowi się nawet spodobało, liznął trochę polskiego. W  Berlinie wylądowaliśmy późnym latem 2019. Ja znalazłem pracę jako menadżer w gejowskim hotelu Axel, a Fabio na recepcji w  szkole języków obcych. Obie prace straciliśmy kilka tygodni po tym, jak zaczął się lockdown.

Wtedy przyszedł pomysł, by zarabiać na OnlyFans?

M: Tak. To był mój pomysł. Fabia trzeba było namawiać.

Dziś utrzymujecie się tylko z OnlyFans?

M: Tak.

Wow.

M: OnlyFans eksplodowało w lockdownie – mnóstwo osób poszło tą samą drogą co my.

By prezentować własne filmy i zdjęcia porno, trzeba sporej otwartości seksualnej.

M: Zostałem wychowany w bardzo tradycyjnej, katolickiej rodzinie, w której o seksie po prostu się nie mówi.

Fabio: To jest super zabawne, ale nawet teraz, gdy mamy 34 i 35 lat i gdy np. oglądam film z rodzicami Mateusza i jest jakaś scena erotyczna, to sam czuję się skrępowany i wszyscy udajemy, że tej sceny po prostu nie ma.

M: Zrobiłem przed rodzicami coming out i tak dalej – ale sam seks, nie tylko gejowski, jest w  mojej rodzinie tematem tabu. Moja otwartość w tych kwestiach jest z jednej strony wyrazem moich naturalnych potrzeb – bardzo lubię seks, jestem też, co tu dużo gadać, ekshibicjonistą, lubię fotografować się nago i tak dalej… Ale z drugiej strony – jest trochę wyrazem buntu wobec tej zmowy milczenia. U Fabia jest inaczej…

F: Moja mama często rzuca erotyczne żarciki czy dzieli się plotkami – nawet takimi, których wcale nie chcę słyszeć – np. że ciocia taka a  taka podobno lubi anal. (śmiech) Rodziców nago widziałem setki razy w dzieciństwie, a jak dojrzewałem to byłem już zmęczony słuchaniem, jak mama ciągle mi powtarza: „Prezerwatywa – pamiętasz? Zakładaj prezerwatywę”.

A kiedy wyoutowałeś się przed rodzicami, Fabio?

F: Miałem jakieś 13 lat, gdy zorientowałem się, że podobają mi się chłopcy, ale moja homoseksualność nie była widoczna, nie byłem przegięty itd. Miałem dwóch wyoutowanych kolegów i oni obaj musieli znosić spore prześladowania w  szkole, dlatego sam postanowiłem siedzieć w szafie. W wieku jakichś 18 lat zaakceptowałem siebie już zupełnie i coraz bardziej zaczęły ciążyć mi kłamstwa, które musiałem powtarzać ludziom wokół mnie. Zwłaszcza, że po raz pierwszy zakochałem się i miałem chłopaka. Ileż można kłamać? W końcu więc, gdy miałem 21 lat, wyoutowałem się przed mamą, pisząc do niej list. Było trochę dziwnych pytań – np. czy chcę być kobietą – ale w sumie po kilku tygodniach było już w porządku. Jakiś czas później mama niemal nakazała mi wyjść z szafy przed tatą, bo też już miała dość okłamywania go. Bałem się, a wyszło nad wyraz spokojnie.

Widzę też z dzisiejszej perspektywy, że miałem wdrukowaną bardzo tradycyjną wizję związ ku – taką, która nie działa nawet w przypadku wielu par hetero, a co dopiero gejowskich. Gdy zakochałem się w Mateuszu – a ja nie zakochuję się łatwo, o nie – i już wiedziałem, że to jest ten mój mężczyzna, mój przyszły mąż, to myślałem, że przez resztę życia będę uprawiał seks już z tylko z nim. Może to jest bardzo romantyczne, ale nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Zrozumienie, że seks to nie miłość, że można te dwie sprawy oddzielić, że często popęd seksualny nie ma nic wspólnego z uczuciem, zajęło mi trochę czasu.

16 maja 2013 r. Brazylia zalegalizowała równość małżeńską – jak się czułeś?

F: Byłem szczęśliwy i bardzo dumny z mojego kraju, z  tego, że jestem Brazylijczykiem. Przekonania religijne ludzie mogą sobie mieć, ale one nie mogą mieć wpływu na prawo, które jest dla wszystkich – i nasz Sąd Najwyższy zachował się właśnie w ten sposób. To było wspaniałe.

W którymś momencie, pewnie przed OnlyFans otworzyliście związek, tak?

M: Po czterech latach zauważyliśmy, że wpadamy w  rutynę, w  stagnację. Nasze dni wyglądają podobnie i nasz seks też. Doszliśmy do momentu, w którym zaczęliśmy „dziadzieć”. W  końcu przeprowadziliśmy poważną rozmowę, siedzieliśmy obaj w samochodzie na parkingu, ja ze łzami w oczach i Fabio też. Opcje były takie, że albo zostaniemy przyjaciółmi, czyli tak naprawdę zakończymy związek, albo otworzymy się na doświadczenia seksu w innymi facetami, w trójkątach czy innych konfi guracjach. Fabio się zgodził. Nie bez oporów, ale zgodził się. Muszę powiedzieć, że to tchnęło nowe życie w nasz związek. A dziś widzę, że go scementowało. Pojechaliśmy np. na Paradę do Barcelony i poznaliśmy tam kilka par żyjących w otwartych związkach, świetnie się razem bawiliśmy. Zobaczyliśmy, że tak można. Że to działa – i u nas też zaczęło działać.

F: Ale musieliśmy jasno ustalić zasady. Mamy tak, że wszystko sobie mówimy. O najdzikszych fantazjach. A z drugiej strony, jeśli gdzieś się bawimy i np. Mateuszowi klimat odpowiada, a mnie nie – to wychodzimy i on nie może mieć pretensji.

M: A nieraz tak jest, gdy jesteśmy w Poznaniu czy Warszawie, że Fabio robi furorę, (śmiech) a  ja mniej. Za to ja, blondyn o  niebieskich oczach, mogę sobie odbić w Rio. (śmiech)

F: Ważne, by umieć ze sobą rozmawiać o seksie i swoich potrzebach – ciągle coś nowego wychodzi i jest do ustalenia; szczerość jest warunkiem koniecznym. Nieraz mamy szczegółowe dyskusje: „a mnie się nie podobało, że zrobiłeś z nim to albo to”. Trzeba przegadać.

M: Po jakimś czasie zaczęliśmy filmować, mnie obecność kamery dodatkowo nakręca. I teraz już wszystko rozumiesz – w lockdownie, obaj bez pracy – powiedziałem do Fabia: „Tyle razy się nagrywaliśmy albo ktoś nas nagrywał i te filmiki pewnie gdzieś krążą – czemu by na tym nie zarobić?”. Znów Fabio musiał to przetrawić, ale zgodził się.

F: Ktoś może powiedzieć, że to prostytuowanie się, sprzedawanie własnego ciała – nie przyjmuję takich argumentów, stanowczo protestuję. Każda praca to sprzedawanie czegoś, co się ma – umiejętności, wiedzy, czasu, różnych zdolności, talentów – ciała też. Nie tylko w tym sensie, że np. aktor też operuje ciałem. Każdy z nas! Zwykła urzędniczka w okienku na poczcie też „operuje” swoim ciałem w pracy.

Kto jest reżyserem waszych filmików?

M: Ja. (śmiech) Ja wszystko obmyślam, próbuję, gdzie ustawić kamerę, jak pada światło itd. A Fabio jest moją główną gwiazdą.

Te filmiki są stricte erotyczne, ale widać, że jesteście parą „na życie”.

F: Ja z początku byłem trochę niepewny, jak zareagują moi przyjaciele, znajomi. I sam siebie pytałem: jestem teraz aktorem porno? Nie, nie czuję się tak. A od znajomych dostałem kciuka w górę – również od tych hetero, co mają dzieci, dla których jesteśmy „wujkiem Fabiem i  wujkiem Mateuszem”. Sami zresztą w przyszłości też chcielibyśmy mieć dzieci.

M: Często dostajemy feedback od ludzi, że jest między nami „chemia” i to mnie bardzo cie szy. Kręcę to, co mnie samemu się podoba.

Właśnie. Nierzadko główną gwiazdą jest nie tyle Fabio, co sam jego tyłek. Mateuszu, widać, że po prostu uwielbiasz tyłek Fabia. Zresztą swój pokazywać też bardzo lubisz.

M: (uśmiech) Tak. Mam fetysz na męskie pośladki, co tu kryć. Tyłek Fabia jest fantastyczny! Zresztą Brazylijczycy w ogóle pod tym względem są „uprzywilejowani”. (śmiech)

Wśród facetów, których zapraszacie, rozpoznałem parę gwiazd porno. Josh Moore, Dato Foland…

M: Z Dato nawet się zakumplowaliśmy. Po prostu zagadałem do niego na Instagramie. Odpowiedział po pięciu minutach, był przyjazny, prostolinijny. Potem, gdy byliśmy w odwiedzinach u rodziny Fabia w Rio, okazało się, że Dato też jest w Rio – spędziliśmy ze sobą dużo czasu na plaży, na siłowni. A w seksie Dato jest profesjonalistą, od razu ma w głowie cały scenariusz, dyryguje, ustawia. (śmiech)

Andy Star.

M: Wielki power bottom – a skończyło się tak, że to on mnie bzyknął. (śmiech)

Mateuszu, jest jakaś gwiazda, o której marzysz?

M: Cutler X.

F: Mateusz jest uzależniony od porno. Ja na początku nawet nie wiedziałem, kim jest Dato Foland.

M: Od razu uzależniony. Po prostu bardzo lubię porno, znam wszystkie gwiazdy, studia itd. F: Jeśli już, to wolę amatorskie filmiki.

Jest różnica między seksem z gwiazdą porno a seksem z „amatorem”?

M: Jest. Gwiazdy porno to profesjonaliści – wiedzą, czego się od nich oczekuje, tyłek mają zawsze wypłukany, erekcja cały czas itd. I gwiazdy zwiększają ci popularność. „Mieliście seks z Ruslanem Angelo? Ale super, muszę zobaczyć!”. Ale za to są dość przewidywalni, natomiast amatorzy – mogą mieć jakieś niedociągnięcia czy coś, ale za to mogą cię naprawdę zaskoczyć.

F: Sporą dyskusję wywołała scena z  naszym seksem z Billym Vegą, trans chłopakiem. Pojawiły się komentarze, w  które chyba nie uwierzyłbym, gdybym ich nie zobaczył – np. że nie powinniśmy uprawiać seksu z „okaleczoną osobą”. Okaleczoną? Co za ignorancja! Billy jest mężczyzną, kropka! Przeszedł tranzycję, zaś same genitalia ma takie, jak miał – czyli po prostu ma cipkę, ale przecież człowieka nie defi niują genitalia! Reakcja wielu gejów na Billy’ego uzmysłowiła mi, że wewnątrz naszej społeczności jest dużo dyskryminacji. Były pytania do nas, czy my w  ogóle jesteśmy gejami, skoro uprawialiśmy seks z cipką. Nikt mi nie będzie mówił, czy jestem gejem, czy nie – jak któregoś dnia zechcę seksu z kobietą, to będę go miał i nikomu nic do tego.
Gdzie Billy ma się czuć u  siebie, jak nie wśród ludzi LGBT? Tymczasem z tej strony też spotykają go uprzedzenia? Niebywałe. Jestem czarnym gejem i  nie będę akceptował dyskryminacji w jakiekolwiek formie! Ludzie transpłciowi, niebinarni, transwestyci są częścią naszej społeczności tak samo jak ja.

M: Ja też tych uprzedzeń zupełnie nie rozumiem. Męskość to nie jest sztywne pojęcie. Sami uwielbiamy „RuPaul’s Drag Race” i na niejednej imprezie byliśmy w dragu. Wyglądaliśmy bardzo zabawnie, bo dość duże, muskularne z nas królowe, ale co tam.

Nowe filmiki czy zdjęcia wrzucacie właściwie codziennie, prawda?

M: Tak. To jest codzienne praca – i codzienna przyjemność.

Seks też jest codziennie? Czy to już zbyt intymne pytanie?

M: Akurat w tym tygodniu to rzeczywiście codziennie, ale gdy w  styczniu obaj przechodziliśmy covid, to nic, zero popędu przez cały miesiąc. Piękny nagi mężczyzna mógłby stanąć przede mną i nawet bym nie spojrzał. Na szczęście potem wszystko stopniowo wróciło. Też chciałbym podkreślić, że nie każdą zabawę zaraz kręcimy i wrzucamy.

F: Sporo chłopaków pisze do nas, że chciałoby wystąpić z nami w filmiku, ale w kominiarce, bez pokazywania twarzy. No, nie wiem, dla mnie chyba trochę czar pryska. Trzeba też być ostrożnym, by nie uzależnić się od fanów, od lajków, od aprobaty innych.

M: Dla mnie, poza źródłem utrzymania, OnlyFans jest też platformą do przełamywania wstydu, który osobom LGBT niestety towarzyszy często.

Chyba wiem, co masz na myśli. Dorastając, tyle razy słyszałem, że seks męsko-męski jest odpychający, że trudno się pozbyć tej myśli z tyłu głowy – mimo że moim zdaniem seks męsko-męski jest piękny.

F: Właśnie.

A nie boicie się, że skończą się wam pomysły?

M: O nie. (uśmiech) Sky is the limit![/restrict]

Jasper x Charazinsky, para TikTokerów z milionem obserwujących, mówią „kocham cię”. Wywiad walentynkowy

JASPER X CHARAZINSKY, czyli KACPER PORĘBSKI i PIOTR CHARAZIŃSKI, to para młodemu pokoleniu dobrze znana z Instagrama, YouTube’a, a przede wszystkim z TikToka, gdzie mają ponad milion obserwujących. W kwietniu zeszłego roku zrobili coming out. Jak się do niego przygotowywali? Dlaczego mama 16-letniego Kacpra zgodziła się przyjąć do domu siedem lat starszego od niego Piotrka? Czy kariera w Internecie to same przyjemności? Rozmowa Tomasza Piotrowskiego

Foto: arch. pryw.

W kwietniu zeszłego roku założyliście się ze swoimi fanami: „Jeśli uzyskamy po 100 tys. obserwacji na Instagramie, pocałujemy się”. A mieliście wtedy po ok. 50 tys. i nikt nie wiedział, że jesteście parą. 18 kwietnia wrzuciliście filmik z pocałunkiem – i coming outem. Był stres?

Kacper: To była najlepsza decyzja w naszym dotychczasowym życiu, a podjęta właściwie bez zastanowienia. Piotrek wymyślił zakład, który wydawał się nam totalnie nierealny, więc w żartach zaryzykowaliśmy.

Piotr: A dzięki temu wreszcie możemy być sobą i realizować to, co chcemy. Dużo łatwiej działa się, jeśli nie trzeba nikogo oszukiwać. Kryliśmy się, mówiliśmy, że jesteśmy przyjaciółmi, braćmi, a od 1,5 roku byliśmy w związku.

K: O czym nie wiedzieli nawet nasi rodzice.

P: Na mieście, ze względu na sytuację w Polsce, nie chodzimy za rękę, ani się nie całujemy, więc do ukrywania się byliśmy przyzwyczajeni.

Gdy obserwujących zaczęło szybko przybywać, pojawił się strach przed coming outem?

K: Ogromny. Panika: jak to zrobić, co dokładnie powiedzieć? Co stanie się potem?

[restrict]P: Filmik, który ostatecznie umieściliśmy na YouTubie, nagrywaliśmy kilka razy. Długo kombinowaliśmy, jak to wytłumaczyć, wydrukowaliśmy sobie scenariusz tej rozmowy, żeby nic nie pomylić. Premiera fi lmu była o 15:00, tuż przed widzieliśmy, że czeka na niego już kilka tysięcy osób . Wtedy pojawił się największy strach, bo wiadomo było, że zaraz klamka zapadnie.

Pierwsze reakcje?

K: Świetne! Część osób  była w szoku, inni pisali, że się domyślali, bo w końcu od ponad roku nagrywaliśmy razem filmiki na TikToku.

P: Zdarzały się i zdarzają nadal komentarze typu „Pedały!” itd., ale to są naprawdę jednostki.

Cofnijmy się nieco. Jak zaczął się wasz związek?

K: Na Tinderze.

P: A co najlepsze, Kacper w ogóle nie powinien był wtedy jeszcze Tindera używać, bo skończył ledwie 15 lat, skłamał tam. Cud, że w ogóle nas „złapało”, bo ja mieszkałem w Zawierciu, a Kacper w Łodzi – prawie 200 km odległości.

K: Piotrek napisał: „Hej, ja tylko na chwilkę. Chciałem ci powiedzieć, że ładnie wyglądasz”. Sam miał beznadziejne zdjęcie, ale dałem mu lajka, bo on mi dał superlajka. (śmiech) Rozmowa jednak się potoczyła. Trzy tygodnie później zaprosiłem go do domu.

Żeby założyć Tindera i w preferencjach wybrać tą samą płeć, trzeba wcześniej siebie zaakceptować.

K: Ja byłem tego pewny od samego początku. Już w podstawówce zawsze podobali mi się tylko chłopacy i miałem przez to problemy. Nie umiałem nawiązać relacji, zdarzały się wyzwiska. Nie akceptowali mnie, byłem dla nich „inny”. W gimnazjum było trochę lepiej, ale nie rozmawiałem prawie z nikim poza mamą i chociaż ona mi kiedyś powiedziała, że gdybym był gejem, to dla niej to nie byłby problem, to i tak bałem się powiedzieć.

P: Mi jakby „uciekało oko” w stronę chłopaków jakoś od 10. roku życia. Zupełnie nie zwracałem uwagi na dziewczyny, do dziś czasem trudno jest mi zapamiętać twarze dziewczyn, przepraszam. Jak wielu gejów, starałem się jakoś iść „normalną” drogą i miałem jedną relację z dziewczyną. Fizyczną. Ona upewniła mnie, że to nie to.

Piotrku, w comingoutowym filmie powiedziałeś o probie samobójczej.

P: Złożyło się na nią kilka problemów, brak samoakceptacji też. To było 6 lat temu. Nie miałem chęci do życia, nie wiedziałem, kim jestem, nie chciałem być taki… Pojechałem na studia – Informatykę na Politechnice Śląskiej w Gliwicach i przez dwa pierwsze miesiące nie miałem się do kogo odezwać. Mieszkałem w akademiku, wszyscy tam pili, imprezowali. Bałem się nowych relacji, siedziałem sam przed komputerem. Próbowałem wejść w związek z dziewczyną. Swoją orientację zaakceptowałem w wieku 21 lat. Założyłem Tindera, pierwsza randka, druga… a potem Kacper.

Jak wspominasz dorastanie w Zawierciu?

P: O homoseksualności w domu się nie mówiło, a na podwórku – jeśli ktoś chociaż przypominał osobę homoseksualną, to był od razu wyzywany. Nie było brane pod uwagę, że ktokolwiek z naszej paczki ziomków może być gejem.

K: Piotrek przed nimi idealnie udawał heteryka. W gimnazjum już pił i palił, a gdy zrobił prawo jazdy, całymi nocami jeździł po mieście ze znajomymi. Raz nawet ogolił się na łyso.

P: Powiedziałem im, że jestem gejem, gdy zacząłem być z Kacprem. Miałem 22 lata. Byli w totalnym szoku, ale stwierdzili, że dalej jestem ich ziomkiem. Stereotyp geja został dla nich obalony i mam wrażenie, że dzięki temu ich światopogląd jakoś się zmienił.

Sam też wyzywałeś innych od „pedałów”, Piotrku?

P: Tak. (opuszcza głowę) Oj tak. To była reakcja obronna. Pamiętam nawet, jak dwóch moich heteroseksualnych kolegów podejrzewałem o jakiś romans. Na moje nieszczęście to nie była prawda. (śmiech)

Było tak, że ktoś odwrócił się od was po coming oucie?

P: Nie. Straciłem przyjaciół, ale to raczej z mojej winy – pracujemy teraz tyle, że zaniedbałem relacje.

K: Nikt się ode mnie nie odwrócił, bo tak naprawdę… nie miał kto. Nie miałem stałych relacji, przyjaciół. Powiedziałem o orientacji mojej przyjaciółce w liceum, ona się ucieszyła, a potem byłem już sobą i tyle.

Kacprze, powiedziałeś, że na pierwszą randkę zaprosiłeś Piotrka do domu. Do rodziców?

K: Do mamy. Była akurat w pracy, a powiedziałem jej, że przychodzi do mnie koleżanka. (śmiech)

P: Przez pierwszy rok związku byłem Olą! Ola nawet raz zamontowała szafę i telewizor u Kacpra w domu, przywiozła też na święta choinkę! Przyjeżdżałem tylko wtedy, gdy mama Kacpra była w pracy.

K: Mama zaczęła coś podejrzewać przez kebaby. Znalazła w domu rachunek, na którym było nazwisko Piotrka. Zacząłem kombinować, że to brat tej Oli. Ofi cjalnie o naszym związku dowiedziała się dopiero z fi lmiku, ale musiało jej coś świtać, bo Piotrek praktycznie wprowadził się do nas w sierpniu 2019 r.

Jako kto?

P: Przyjechałem na jedną noc, zostałem na drugą, potem na kolejną – jako zwykły kolega. Oczywiście spałem w osobnym łóżku. Nie miałem w planach zostawać na stałe, ale jakoś tak wyszło. (śmiech)

Pod jednym dachem z teściową, która na dodatek nie wie, że jest teściową? Probuję to sobie wyobrazić.

P: Z intymnymi sprawami zawsze czekaliśmy, aż mama pójdzie do pracy! (śmiech) Mieliśmy też dobry argument, żeby razem mieszkać – wspólnie pracowaliśmy nad TikTokiem. A mama Kacpra jest cudowna, bardzo o nas obu dba.

K: Ciebie kocha chyba bardziej niż mnie! Swoją drogą dzięki TikTokowi mama poznała Piotrka lepiej. Jest fanką naszej twórczości, ogląda wszystko, co robimy. Wiedziała, że Piotrek jest normalną osobą – mimo swojego wieku! (śmiech)

Ty miałeś 16 lat. Piotrek jest od ciebie siedem lat starszy.

K: Na samym początku była nieco zaskoczona, ale szybko „diabeł” okazał się nie taki straszny.

Oficjalnie o związku dowiedziała się z waszego filmiku, gdy byliście razem już od 1,5 roku. Co powiedziała?

K: Przyszła i przytuliła nas. Już wcześniej traktowała nas tak, jakbyśmy byli razem. Film to była tylko kropka nad „i”.

Kilka miesięcy temu wyprowadziliście się od niej do własnego mieszkania. Płakała?

P: Oj, bardzo.

A twoja mama, Piotrku?

P: Nie miałem dobrego kontaktu z rodzicami. Byli przyzwyczajeni, że wracałem późno do domu, chodziłem do kolegów… W czasie gimnazjum dużo imprezowałem. Potem byłem już starszy i jak zniknąłem raz na noc do Łodzi, potem drugi, to już wiedzieli, że może wróci, może nie wróci. Moi rodzice nie mieli pojęcia, kim jestem, nigdy na „takie” tematy nie rozmawialiśmy. Dowiedzieli się o nas właściwie też z tego filmiku.

K: Ale już poznałem mamę Piotrka. Przyjechała do Łodzi z jego bratem kilka miesięcy temu.

P: Kacper od razu „kupił” moją mamę – słodkie oczka, uśmiech. Rodzice byli źli tylko o to, że nie powiedziałem im tego prosto w oczy, że dowiedzieli się razem z tysiącami innych osób .

Słyszałem w jednym z waszych filmikow, że Piotrek ma brata bliźniaka. Czemu nic o nim nie mówisz?

P: Nie rozmawiam z nim. Gdy miałem 14 lat, powiedział mojej babci, że paliłem papierosy. Dla mnie to była zdrada stanu i do dziś nie utrzymujemy kontaktu.

K: Za to jego młodszy brat jest naszym fanem, występuje czasem z nami w TikTokach.

Jak wyglądała wasza pierwsza randka?

K: Strasznie sztywno! To była moja pierwsza randka w życiu.

P: Przez trzy godziny siedzieliśmy obok siebie, ale ja zaprzyjaźniłem się bardziej z psem Kacpra niż z Kacprem.

A kiedy zaczął się związek?

K: Piotrek od początku mi się strasznie podobał. Wpisałem w Google: „Kiedy można powiedzieć kocham cię”. (Piotrek otwiera szeroko usta ze zdziwienia) Tam było napisane, że po dwóch miesiącach, więc tak zrobiłem. (śmiech)

P: Co?! To kiedy byś mi powiedział bez guglania?

K: Po tygodniu! To było moje pierwsze w życiu uczucie. Skąd miałem wiedzieć, kiedy mogę to zrobić? Bałem się powiedzieć tego prosto w oczy, więc napisałem SMS-a. Odpisał, że też mnie kocha.

Wasze konta na TikToku ogląda ponad milion osób . Skąd wziął się pomysł na to medium?

K: W Internecie działam już właściwie od pięciu lat – na YouTube. Dwa lata temu odkryłem TikToka, na nim pracuje się szybciej, Tik-Tok jest bardziej… ludzki? Pokazujemy swoje codzienne życie, siebie, jest jakby bardziej szczerze niż w innych social mediach.

P: Studia w Gliwicach mnie męczyły, rzuciłem je po dwóch miesiącach. Wróciłem do Zawiercia i zostałem pracownikiem fizycznym w odlewni metalu. Kacper pokazał mi, że można samorealizować się w Internecie, założyłem TikToka w marcu 2019 r. Trzy miesiące później przyszedłem do domu po ośmiu godzinach pracy fizycznej, włączyłem live’a na TikToku i… zarobiłem w ciągu godziny tyle, co przez cały dzień ciężkiej roboty. Zrozumiałem, że na tym powinienem się skupić.

K: Ja wychowałem się w erze youtuberów. Nie marzyłem o byciu strażakiem, tylko o byciu twórcą internetowym.

Jak można na tym zarobić?

P: Po pierwsze – reklamy, które wyświetlają się na YouTubie w trakcie naszych filmów. Po drugie robimy transmisje na żywo, w trakcie których można wpłacać nam datki. Dodatkowo prowadzimy kampanie reklamowe na naszych profilach dla różnych firm i mamy też własną markę odzieżową.

Czy zauważyliście po coming oucie, że inaczej zareagowały na wasz związek osoby z TikToka, Instagrama czy YouTube’a? Sądzę, że tych mediów używają osoby w rożnym wieku. Czy to ma wpływ na odbiór was?

K: TikTok jest zdecydowanie najbardziej tolerancyjny ze wszystkich social mediów.

P: Ja mam teorię, że to wynik tego, ze Tik-Tok był bardzo w Polsce wyśmiewany i ignorowany. Tego medium używały więc od początku osoby w pełni otwarte, niebojące się tego wyśmiania. Inaczej jest na Instagramie – gdy nasze zdjęcie jest na tyle popularne, że trafi a na główną stronę „Eksploruj”, to mamy masę negatywnych komentarzy. Podobnie na YouTubie.

Podobno coming out w social mediach nie działa na korzyść zasięgow. Zgadzacie się z tym?

K: W naszym przypadku było inaczej. Sam coming out był podyktowany tym, że ludzie jakby go chcieli – chcieli zobaczyć, jak się całujemy. Wiele osób  przyszło na Instagram z tolerancyjnego TikToka, to były dziesiątki tysięcy – i oni nie byli homofobami. Pewnie byłoby inaczej, gdybyśmy budowali nasz Instagram wokół innego contentu, a on… jest przecież o naszym gejowskim związku.

P: Nie jestem w stanie powiedzieć, czy zadziała to dobrze, czy źle dla twórcy internetowego, ale wiem, że zadziała to dobrze dla ogółu. Im więcej osób  LGBT+ zrobi coming out, tym lepiej.

Wasz coming out skłonił do tego inne osoby?

P: Dostaliśmy po nim tysiące wiadomości. Nie kłamię, mówiąc „tysiące”.

K: Kilkuset z nich informowało, że widząc, że nam nic się po coming oucie nie stało, też zdecydowali się powiedzieć rodzicom czy przyjaciołom.

P: Jeśli taka 14-letnia osoba ogląda nas codziennie, to chyba w końcu jej rodzice zauważą, co ona ogląda. Wiele dzieciaków ogląda nasze live’y z rodzicami. Dzięki temu oni też widzą normalne życie osób  LGBT+, oswajają się.

To jest trudne, gdy twoje życie jest jednocześnie tematem twojego publicznego istnienia?

P: Oddzielenie pracy w Internecie od życia prywatnego jest strasznie trudne. My jesteśmy w pracy przez 24 godziny na dobę. Nasze wspólne życie to nasza praca. Czasem mamy tego po prostu dość. Kłócimy się – niekiedy nawet w trakcie transmisji na żywo. Ja po prostu potrzebuję czasem chwili spokoju, ciszy, muszę odetchnąć. Kilka razy w roku wyjechałem sam, bez Kacpra na kilka dni.

Jak się widzicie w przyszłości? Piotrku, ty w jednym z filmików mówiłeś o dzieciach.

P: To w Polsce raczej szybko nie będzie możliwe.

K: Ja chcę wziąć ślub w Polsce, a wcześniej myślę o zaręczynach. Tego nikt nam nie zabroni.

Ten wywiad ludzie będą czytać w okolicach Walentynek.

P: To z tej okazji życzę wszystkim, by nie guglali, kiedy można powiedzieć „kocham”, tylko by to po prostu mówili. (śmiech)

K: (śmiech)[/restrict]

Ninusy, para blogerek: Sandra Raciborska i Anna Partyka, bez tabu o problemie alkoholowym i załamaniu nerwowym

SANDRĄ RACIBORSKĄANNĄ PARTYKĄ, parą blogerek znanych jako NINUSY, o problemie z alkoholem Sandry, o załamaniu nerwowym Ani, o ślubie w Danii i o tym, ile jest lesbijki w lesbijce, rozmawia Danuta Sowińska

Foto: Ewelina Litra

Sandro, poznałam cię jesienią 2017 r. Na terapii w Gdańsku – obie leczyłyśmy się z uzależnienia od alkoholu. Kiedy picie stało się dla ciebie problemem?

Sandra: Przed 18. rokiem życia nie piłam alkoholu. Miałam wtedy zresztą chłopaka – to było zanim odkryłam moją homoseksualną orientację – i on też ani kropli alkoholu nie pił. Gdy ten związek się skończył, a wokół znajomi szaleli, pomyślałam: „No, to teraz sobie odbiję »stracony« czas abstynencji”. Przyjechałam do Gdańska, życie studenckie – wpadłam w tryb imprezowy. Ale niestety stopniowo, aczkolwiek dość szybko, picie przestało ograniczać się do imprez, zaczęłam pić też sama ze sobą. To się nazywa już „picie ryzykowne”. W tym samym czasie zorientowałam się, że jestem lesbijką, czyli jestem w mniejszości, nie mam tych samych praw, co „wszyscy”, na dodatek ta moja orientacja jest sprawą „kontrowersyjną”, choć powinna być neutralna. Jasne, że wystraszyłam się tego i wpadłam w popłoch, więc picie mogło po części i z tego też wynikać.

[restrict]Cały czas jednak funkcjonowałam normalnie, więc „na zewnątrz” wszystko wyglądało OK. Zrobiłam licencjat z historii sztuki, potem dostałam pracę w branży eventowej, w której alkohol jest właściwie stałym elementem z natury rzeczy – to usypiało moją czujność. Dopiero koło 2015 r., gdy miałam 27 lat, zorientowałam się, że mam problem. Próbowałam sobie sama z nim poradzić – nie wyszło, wylądowałam na terapii. W tym roku minie pięć lat, jak nie piję.

Nie chodziło też tylko o alkohol, tak?

S: Były używki typu amfetamina, także marijuana, którą popalałam, a moja ówczesna dziewczyna paliła jej sporo. Przez jakiś czas zresztą nie zdawałam sobie sprawy, że jestem uzależniona krzyżowo, byłam przekonana, że jointy „się nie liczą”. Mimo że nieraz jedno zastępowałam drugim. Ledwo kilka dni wytrzymywałam w trzeźwości, po czym coś mi tam w życiu nie wyszło, drobiazg jakiś, i natychmiast wpadałam w objęcia alkoholu z powrotem. Terapia, nawet jeśli na początku nie traktowałam jej serio, trochę mi jednak głowę „zryła”, odebrała komfort – jak wracałam do picia, to łapały mnie częściej wyrzuty sumienia.

Na jakim etapie byłaś, gdy zaczął się wasz związek?

Ania: Sandra była na takim etapie, że zaraz mi wyznała, że jest alkoholiczką i chciałaby się wyleczyć. Na mnie to wtedy wielkiego wrażenia nie zrobiło, bo dopiero się poznałyśmy. Sandra była dla mnie dziewczyną wyrwaną na Tinderze, nie wiedziałam, że to się rozwinie w coś poważnego. Na pierwszej randce wypiłyśmy morze tequili.

S: Tak naprawdę poznałyśmy się jeszcze w 2012 r., ale to była nieistotna, krótka rozmowa w klubie – poprosiłam Anię o papierosa, wymieniłyśmy kilka zdań i koniec. Potem trzy lata przerwy i ten Tinder. Po tej pierwszej randce zakrapianej tequilą Ania jak gdyby nigdy nic zamówiła taksówkę i pojechała do domu. Nawet się nie pocałowałyśmy! Byłam przekonana, że jej się nie spodobałam i że już się nie spotkamy. Ku mojemu zaskoczeniu, były następne randki – jedna bardziej romantyczna od drugiej. Pocałowałyśmy się dopiero na szóstej!

A: A jakoś miesiąc, może dwa później już mieszkałyśmy razem. Widzisz? Jak w stereotypie o lesbijkach!

Jak picie Sandry zafunkcjonowało w waszym związku?

S: Pamiętam dobrze ten dzień: po raz kolejny powiedziałam, że teraz to już na serio chcę przestać pić i że nie może być alkoholu wokół mnie. Wtedy nagle Ania wstała i zaczęła wrzucać do worka na śmieci butelki – pełne butelki whisky i inne. Po czym wyszła to wszystko wyrzucić. Tak po prostu. To było niesamowite. Na terapię dalej chodziłam, ale od tamtego dnia mamy dom bez alkoholu. Obowiązuje zasada, że żaden alkohol progu tego domu nie przekracza.

A: Najlepsze, że ja tego zdarzenia wcale tak dobrze nie pamiętam. Jak Sandra mi je przypominała, to owszem, kojarzę, ale dla mnie nie było to wtedy takie doniosłe.

Sandro, a co z pracą?

S: Zmieniłam. Najpierw przekwalifi kowałam się na HR, czyli każdego dnia od 8 do 16, trzeba wstać, jest obowiązek – tego potrzebowałam. A teraz pracuję w korporacji, gdzie zajmuję się social mediami i marketingiem, robię właśnie podyplomówkę w tym kierunku. W tak zwanym międzyczasie napisałam pracę magisterską, z której jestem dumna: „Lesbijski dyskurs w sztuce polskiej po 2010 roku”.

Gratulacje! No i zaistniałyście aktywistycznie w naszej społeczności. Zaczęło się od ślubu, a raczej od zapowiedzi ślubu. Na portalu Pomagam w 2017 r. napisałyście: „Jesteśmy parą kochających się kobiet, które postanowiły zalegalizować swój związek. Po licznych poszukiwaniach, ze względu na minimum formalności i przystępne ceny urzędowe, zdecydowałyśmy się na ślub w Danii. Obie pracujemy i studiujemy, nie zarabiamy jednak wystarczająco, aby odłożyć pełną kwotę. Koszty szacujemy na 2570 zł (bezpośredni lot, nocleg, tłumaczenie dokumentow, opłaty). Ten sam ślub w Polsce kosztowałby nas obie 200 zł. Niestety nie mamy do niego prawa. Pomożecie?”.

A: Prawdą jest, że nie miałyśmy odłożonej tej kasy, ale bardziej tym wpisem chciałyśmy zwrócić uwagę na problem, niż podreperować budżet. Chciałyśmy sprowokować dyskusję. Dyskryminacja ma wiele wymiarów, w tym czysto finansowy: nie dość, że nasz ślub będzie nieważny w Polsce, to jeszcze on nas kosztuje dużo więcej, niż gdybyśmy były parą hetero.

Był hejt w komentarzach.

S: I to ile! Konkret, nawet z groźbami. „Gwałt to antidotum na lesbijstwo”.

A: Albo „Ślub to biorą normalni ludzie, dewianci seksualni mogą co najwyżej zrobić cyrk i żałosną parodię”; „Taki to ślub jakby dymanie się psów na śmietniku nazwać miłością”; „Kiedyś gwałt był powszechny i lesbijek nie było!”.

S: Jak czytasz takie rzeczy, to tłumaczysz sobie, by tego nie brać „personalnie”, ale gdzieś tam to się w tobie odkłada, nie spływa tak zupełnie.

A: Niemniej ten hejt dał też nam kopa do działania.

Przygotowania do ślubu to był też początek waszego bloga?

A: Postanowiłyśmy wykorzystać ten szum, który powstał przy okazji zbiórki kasy. Główną pożywką bloga był temat ślubu. Dużo ludzi pytało, jak się poznałyśmy, dlaczego ślub będzie akurat w Danii (bo tam formalności jest najmniej, to jest europejskie Las Vegas), jakie kroki trzeba wykonać, by ten ślub wziąć. Z tych pytań zrodził się poradnik, w którym zebrałyśmy wszystkie informacje.

A sam ślub?

S: Wszystko było zaplanowane co do minuty – śniadanie, prysznic, czesanie, malowanie, ubieranie, godzina relaksu. O 13:00 pojawiłyśmy się w kopenhaskim Ratuszu, widok pięknego dziedzińca zatkał nam dech w piersiach. To był luty – a więc dodatkowo z okazji Walentynek wszędzie były serduszka. Atmosfera naszego święta i święta Miłości doskonale się uzupełniały. O 13:30 wywołano nasze nazwiska i weszłyśmy do małego pokoiku. Zamiast suchej, urzędowej formuły, urzędniczka, nie przestając się uśmiechać, skomplementowała nasze stroje i tatuaże, a potem zachwyciła się pogodą i w końcu, przypominając nam, na czym polega prawdziwa miłość, ogłosiła nas żoną i żoną.

A: Projekt „Ślub” się skończył, ale stwierdziłyśmy, że zostajemy w przestrzeni publicznej jako aktywistyczna para. Oprócz bloga, który jest opowieścią o codziennym życiu lesbijskiego małżeństwa, założyłyśmy profile na Facebooku i Instagramie. A swoją drogą bezpośrednio „nawigowałyśmy” do ślubu kilkanaście następnych jednopłciowych par.

S: Do pewnego momentu polityka jakby nas nie obchodziła, jednak całe to „zamieszanie” ze ślubem sprawiło, że zyskałyśmy polityczną świadomość. Zrozumiałyśmy, że nie możemy dłużej być bezczynne Nie interesujesz się polityką? To twój błąd, bo polityka interesuje się tobą – taka jest prawda… A w czasach, które miały nadejść, czyli tych obecnych, to się potwierdziło niewyobrażalnie. W 2018 r., na początku blogowania, miałyśmy poczucie, że możemy sporo zmienić, mocno współpracowałyśmy z Kampanią Przeciw Homofobii, z Queerowym Majem, jeździłyśmy na różne debaty, udzielałyśmy się, gdzie się dało. Jak tak teraz patrzę z dystansu, to z tamtej zbiórki nie wyniknął sam hejt – dużo dobrych rzeczy też wyniknęło. A kasy zebrałyśmy… więcej niż zakładałyśmy – cel był ustawiony na dwa tysiące, wpłacono dwukrotnie więcej.

A: Natomiast w 2019 r. homofobia wybuchła ze zdwojoną siłą – „strefy wolne od LGBT”, homofobusy, biskup Jędraszewski, mówiący, że jesteśmy „tęczową zarazą” – tamten rok skończył się dla mnie załamaniem nerwowym.

Serio? Załamaniem nerwowym?

A: Półtora miesiąca byłam na zwolnieniu z pracy (pracuję w bankowości, jestem analityczką), a całe załamanie trwało koło pół roku. To nie był pierwszy epizod depresyjny w moim życiu, ale zdecydowanie najgłębszy i najdłuższy. Wszystko wydaje ci się totalnie bez sensu, często nie masz siły choćby wstać. Albo jesteś na zwykłych zakupach i dostajesz ataku paniki bez wyraźnego powodu, wybiegasz ze sklepu.

Myślisz, że homofobia odegrała tu kluczową rolę?

A: Nie myślę, jestem pewna. Samobójstwo Milo Mazurkiewicz po prostu mnie dobiło. A niedługo potem był ten straszny Marsz w Białymstoku. Nie byłyśmy tam nawet, wystarczyły relacje – gdy słuchasz opowieści pobitych osób , które są twoimi znajomymi. Odchorowałam to w sensie dosłownym. Miałam poczucie totalnej beznadziei – że tyle fajnych ludzi poświęca tyle czasu, by coś robić, działać – i z tego absolutnie nic nie wynika, nie widać zmiany na lepsze, tylko wręcz na gorsze. Zatęskniłam za czasami, gdy żyłam w błogiej ignorancji i miałam „święty spokój”, choć to przecież złudne jest. Żadnego „świętego spokoju” nie mamy. Niemniej w całym moim 30-letnim życiu nie odczuwałam homofobii tak bardzo, jak w 2019 roku – i ta sytuacja dziś nie jest lepsza. Ja ją odczuwam w tym momencie, gdy to mówię i za minutę i za godzinę też będę czuła – nie jestem człowiekiem z równymi prawami w moim kraju, to wisi nade mną, nad nami jako całą społecznością. Wisi i przytłacza.

Załamanie było niecały rok temu, ale pamiętam tylko jakieś fragmenty: Sandra zabrała mnie do psychiatry, do którego chodziłam regularnie, ponieważ od wielu lat biorę antydepresanty. Dzięki dobrze dobranym lekom po woli wróciłam do życia. Ale do dziś nie jestem na takim poziomie energii jak wcześniej.

Jak szłyśmy w Marszach Równości w Gdańsku, trochę się bałyśmy, ale na dobrą sprawę nie wierzyłyśmy, że może nam się coś stać. W Gdańsku zawsze stała mała kontrmanifestacja, na trasie Marszu rzucała się na ziemię i blokowała nas ta była radna PiS Kołakowska – ale nie czułyśmy zagrożenia, to było bardziej tragikomiczne niż straszne. A teraz bywa, że jestem przerażona. Przy kluczyku od auta mam tęczową smycz – przyłapuję się na tym, że gdy zamykam samochód, to klucz chowam do kieszeni błyskawicznie i rozglądam się, czy ktoś widział. Mogłabym tę smycz odczepić w ogóle, ale to byłaby już zupełna porażka, nie? Na Marsz nie wyobrażam sobie pójść. Tchórzostwo totalne, ale trudno, sytuacja jest na tyle ciężka, że każdy musi oceniać swoje siły i też dbać o siebie.

S: Przed załamaniem Ani mnie zmarł tata – to też był strasznie trudny czas, również ze względu na utrzymanie się w trzeźwości. Tata odchodził w bólu, rak – i odmawiał przyjmowania morfi ny, bo bał się, że się uzależni. Musiałam go namawiać. Miałam te substancje na wyciągnięcie ręki… Wiedziałam, że muszę wytrzymać, nie mogę tego spieprzyć. A jak zaczęła się pandemia, to wszędzie pojawił się alkohol w formie niespożywczej…

3% osób  w Polsce jest uzależnionych od alkoholu. Odsetek osób LGBT+, które zgłosiły się na leczenie to aż 13%. Uzależnionych osób LGBT jest oczywiście zapewne dużo więcej. Jednocześnie, my, osoby LGBT, jakby wypieramy fakt, że żyjemy w nieustannym stresie mniejszościowym. Tak bardzo chcemy się „wpasować”, że często jednak nie wytrzymujemy napięcia. Wiem, o czym mowię – rownież z autopsji. Sandro, to, że jesteś lesbijką żyjącą w Polsce, kraju tak homofobicznym, przyczyniło się do twojego problemu alkoholowego? Jak myślisz?

S: Bez dwóch zdań. Choćby pierwsza z brzegu rzecz, czyli outowanie się. Ciągle musisz kalkulować, czy to zrobić, czy nie. Czy to będzie bezpieczne? Nie wystarczy wyjść z szafy przed rodzicami i pozamiatane. To się nigdy nie kończy, tylko najwyżej staje się po jakimś czasie łatwiejsze, bo nabierasz wprawy. Ale np. mamy nowych sąsiadów – i już człowiek główkuje: powiedzieć temu panu, że Ania jest moją żoną, czy może, że współlokatorką? Czy on jest w porządku, czy może to jakiś wariat, który będzie zatruwał nam życie i nie wiem, podpali nam wycieraczkę? Ludzie hetero nie zastanawiają się nad takimi sprawami w ogóle, a my musimy ciągle. Nie ma siły, to się musi odcisnąć na psychice. Taki codzienny „stresik”, codzienne poczucie, że nie wiesz, czy gdzieś możesz być całkowicie sobą, czy nie. W takiej sytuacji chce się często po prostu zapomnieć, poczuć ulgę – no i wtedy wiadomo.

A mnie zdarzyła się jedna „terapeutka”, która twierdziła, że po wyleczeniu mojego alkoholizmu możemy „wziąć się” za mój homoseksualizm – zachęcała mnie. Autentyk. To było kilka lat temu, byłam już dorosła – a wyobrażasz sobie, co czuje nastolatek LGBT, który trafi a do takiej „specjalistki”? Natomiast pochwalę Monar w Gdańsku – dzięki nam zmienili nazwę warsztatów z „Komunikacji damsko-męskiej” na „Komunikację par”. Mała rzecz, ale ważna, bo chodzi o to, by pary jednopłciowe poczuły, że to jest też dla nich – dla nas. Że nie jesteśmy intruzami niebranymi pod uwagę.

A: Strach i niepewność co do tego, czy masz do czynienia z homofobem, czy nie, sprawia, że terapie dla osób  LGBT z uzależnieniami często nie mają sensu, bo ludzie obawiają się outować i np. opowiadając o sobie, zmieniają płeć swojej partnerki czy partnera. Terapeucie w takiej sytuacji trudno jest pomóc, nawet gdy jest absolutnie LGBT-friendly i błędne koło się zamyka.

S: Wiele osób  LGBT idzie za głosem homofobów i ma tendencję do umniejszania znaczenia orientacji seksualnej. A ja powiedziałabym, że ta moja „lesbijskość” to jest jakieś 50% mnie – i wcale nie chodzi o seks, tylko o uczucia i o codzienne życie – o to, kim jestem i z kim jestem każdego dnia. Szczególnie w takim kraju jak nasz, gdzie robisz za wroga społecznego.

Dziewczyny prowadzą blog i kanały w social mediach jako Ninusy. Jeśli macie do nich pytania, możecie śmiało kontaktować się przez Instagram @ninusy_ lub Facebook [/restrict]

Piotr Jör Grabowski & Daniel Uzdowski: Gdy plus kocha plusa

PIOTR JÖR GRABOWSKI jest terapeutą i modelem. DANIEL UZDOWSKI jest copywriterem w agencji reklamowej. Obaj żyją z HIV. Są parą poliamorystów, którzy zadeklarowali monogamię. Lubią dyskusje o anatomii związków, o psychologii i o seksie. Rozmowa Mariusza Kurca

fot. FotoMan/Łukasz Jurewicz

Pierwszy raz gościmy na łamach „Repliki” parę gejów, którzy obaj żyją z HIV i mówią o tym otwarcie. Być może zresztą jesteście pierwszą taką parą w całej polskiej prasie.
Daniel: O, kurczę.
Piotr: Z jednej strony miło przecierać szlaki, a z drugiej smutno, że HIV jest wciąż tabu – na szczęście coraz mniejszym.

Dodatkowo, dla ciebie, Danielu, ten wywiad, to po prostu publiczny coming out, prawda?
D: Nie ukrywam, że jestem gejem już od dość dawna, ale w tym wywiadzie to będzie pierwszy raz „czarno na białym”, masz rację.

Zgodziliście się porozmawiać o waszym związku. Obaj jesteście modelami, z tym, że dla Piotra to jest zajęcie dodatkowe, bo jesteś, Piotrze, przede wszystkim terapeutą, udzieliłeś wywiadu „Replice” pięć lat temu, opowiadałeś m.in. o zajęciach, które prowadziłeś dla mężczyzn wchodzących w relacje intymne z mężczyznami. Danielu, ty natomiast pracujesz głównie jako model, tak?
D: Też już tylko dodatkowo. Na co dzień pracuję w dużej agencji reklamowej. Ale mam za sobą kilkanaście lat modelingu.

[restrict]Aż kilkanaście?
D: Tak, tak, mam 30 lat.

Wyglądasz na 10 mniej!
D: (śmiech)
P: Daniel zaczynał pozować jako nastolatek, ja później – w 2008 r., gdy miałem lat 28.

Jak się poznaliście?
D: W 2017 r. dowiedziałem się o istnieniu Piotra i zacząłem go śledzić w sieci. Przyciągało mnie do niego, a jednocześnie miałem go trochę za jakiegoś szarlatana, który próbuje łączyć sacrum i profanum – sacrum, czyli psychologię, którą się interesuję i która jest dla mnie nauką, czymś namacalnym i jakoś wytłumaczalnym, oraz profanum – czyli dotyk, zmysłowość, wrażenia, czyli coś nieintelektualnego. Co on tam wyprawia na tych swoich zajęciach? Z tymi gejami? To było dla mnie dziwne, oburzające nawet może – i nęcące. A do tego, cóż, wydawał mi się atrakcyjnym facetem. Napisałem więc do niego, ale jak gdyby nigdy nic – w sprawie wspólnych zdjęć modellingowych, pełny profesjonalizm. Nie chciałem, by od razu pomyślał, że mi się podoba. (śmiech) Do zdjęć nie doszło, ale kontakt został nawiązany, kilka miesięcy później poznaliśmy się na żywo na wernisażu wspólnego znajomego i coś kliknęło
– zaczęliśmy się przyjaźnić.
P: Nasze rozmowy były od początku tak żarliwe, że aż napuchnięte. Daniel ciągle podważał to, co mówiłem, szukał dziury w całym.
D: Bo ja byłem wtedy podczas terapii, wychodziłem z uzależnienia, więc byłem głodny tej wiedzy psychologicznej i seksuologicznej, chciałem budować większą świadomość.

Z uzależnienia?
D: Później o tym opowiem, OK?

Dobrze, idźmy dalej z waszym związkiem.
P: Nie dawałem się Danielowi przyprzeć do ściany, nie miałem ochoty się bronić, zaczepki puszczałem mimo uszu.
D: Co mnie jeszcze bardziej nakręcało.
P: Pamiętam, jak toczyliśmy dyskusje o miłości. Ale nie jako o romantycznym uczuciu ani nawet nie jako o erotycznym przyciąganiu, tylko o miłości jako o postawie przyjmowania i obejmowania kogoś w całości, bycia z tą osobą taką, jaka jest w różnych odsłonach. Byłem wtedy bardzo ostrożny z Danielem, wiedziałem o jego problemach, a jednocześnie widziałem jego – bardzo atrakcyjne dla mnie – potencjały. No i jeszcze nasze przyciąganie seksualne. Było bezsprzeczne.
D: Po kolejnych kilku miesiącach takich intensywnych dyskusji, w którymś momencie Piotr nagle powiedział, że mnie kocha. W pierwszej chwili – szok! Dla mnie „kocha” było wtedy na wyrost. Ale zaraz wyjaśnił, że jest poliamoryczny – kocha nie tylko mnie. Wtedy jeszcze trochę trudno mi to było zrozumieć. Sam jeszcze nie zaakceptowałem w sobie tego, że… również jestem poliamoryczny. Dziś rozumiem to dużo lepiej. To było coś pomiędzy przyjaźnią a zauroczeniem, coś, co seksualnie jest nieskonsumowane i nigdy nie musi być, ale też coś, co podskórnie promieniuje zmysłowością. Teraz widzę, że sam miałem takie doświadczenie z niejedną osobą. Wtedy nie kumałem.

A nie sądzicie, że taka mnogość opcji – wielka monogamiczna miłość, trwały związek otwarty, fuck-buddies, ustawki na seks – to specyfika relacji gejowskich? Może też lesbijskich? Heteronorma wytworzyła jasne zasady bycia w związku dla kobiety i mężczyzny, ludzi homo- i biseksualnych pozostawiła na marginesie – i stąd może, na tym marginesie, my mamy większą wolność?
P: Z pewnością coś w tym jest, ale heteronorma w oficjalnym nurcie też się rozluźnia: jest chociażby zjawisko „friends with benefits”, które nie dotyczy tylko gejów. Z perspektywy gabinetu terapeutycznego mogę też potwierdzić, że ludzie decydują się coraz częściej na inne „typy” relacji.
D: Mariuszu, a ty jesteś poliamoryczny?


P: Nie wiadomo, czyli trochę tak. (śmiech)

Zatkało mnie na chwilę. Rzeczywiście, nie wiem. Może jestem? Do tej pory nie kochałem romantycznie kilku osób na raz.
D: W kulturze hetero jest mniej opcji, bo ta kultura w ogóle neguje poliamorię. A jeśli przyjmiemy, że można kochać więcej niż jedną osobę na raz i to jest OK, bo w nikogo to nie uderza – to otwiera się tysiąc konfiguracji.
P: Heteronorma mówi: uczucie ma się rozwinąć i wyrazić w bezpiecznym, stabilnym, monogamicznym związku, natomiast seksualność ma się wyrazić w spółkowaniu, które prowadzi do posiadania potomstwa. To jest niezwykle ograniczające, bo seksualność może się wyrazić też na wiele innych sposobów. Spółkowanie? Penetracja? Zajebiste – też uwielbiam, ale to jest przecież tylko wycinek. Idąc dalej, w wielu przyjaźniach czy choćby wzajemnych fascynacjach czymś – czy to będą samochody, czy muzyka – dałoby się znaleźć jakiś pierwiastek energii seksualnej między ludźmi. Jeśli uznamy istnienie czegoś takiego, to wszystko nam się luzuje i widać, w jak restrykcyjnych granicach się poruszaliśmy.

Wróćmy do was. Wiem, że zakaziliście się HIV wcześniej i niezależnie od siebie. Jak się dowiedzieliście o zakażeniu?
P: To jest temat na osobny wywiad, to są dwie różne i bardzo emocjonujące historie.
D: Proponuję, byśmy to dziś zostawili. Może następnym razem.

OK. A możecie opowiedzieć, jak się wyoutowaliście jeden przed drugim z HIV?
D: To była specyficzna sytuacja. Siedzieliśmy i jedliśmy pomelo – i Piotrek powiedział ni stąd ni zowąd, że raczej nie powinien jeść pomelo, bo to interferuje z jego lekami antyretrowirusowymi. O czym ja – a też przecież mam HIV – nigdy nie słyszałem. Trzeba unikać
owoców grejpfrutopodobnych? O! Prędko jednak dodałem: „Tak, u mnie to samo”. W ten sposób przesłaliśmy sobie informację o HIV. A drugi raz było na czacie na Messengerze. Jeżdżą po Polsce takie Plus Busy, wiesz? Taka firma przewozowa po prostu, bez związku z HIV oczywiście. Ale wkleiłem mu fotkę Plus Busa i zagadnąłem: „Wsiadasz do tego busa?”. Natychmiast zrozumiał aluzję, podchwycił i odpisał: „Tak, jedziemy tym samym busem”.
P: Mam za sobą już sporo HIV-coming outów i zwykle tak robię, że wpuszczam to info jakby bocznymi drzwiami zamiast „powiadamiać oficjalnie”.

A mieliście tak, że ze względu na stygmę szukaliście do związku tylko innego plusa?
P: Na początku miałem obawy, że trudno będzie się z kimś związać, że z pewnych praktyk seksualnych będę musiał zrezygnować itd. Ale okazało się, że nie. Żyję w specyficznej bańce społecznej i nie mam takich problemów. A druga sprawa, dla mnie dużo ważniejsza: wirus jest niesamowitym sitem znajomych. Albo ludzie po moim coming oucie się otwierają, przyjmują mnie i idą ze mną dalej, albo są
przerażeni i znikają z mojego życia – i bardzo dobrze. To jest fenomenalne, to daje tyle lekkości. Uczciwie mówię: nie zależy mi na relacjach z ludźmi, którzy nie są w stanie przyjąć informacji, że jestem pozytywny.

To samo chyba z homoseksualnością w ogóle, prawda?
P: Oczywiście. Jeśli stracisz kogoś przez coming out – good for you. Im szybciej, tym lepiej. Ta osoba potrzebuje się doedukować i uelastycznić. Niekoniecznie twoim kosztem.
D: Jest jedna szkoła, by nowym osobom outować się jak najszybciej, by móc być sobą od razu i by nie było tajemnic. I druga szkoła – że najpierw dajesz się tej osobie poznać, pokazujesz, jaki jesteś fajny, jakim wartościowym człowiekiem jesteś – a potem ujawniasz, że jesteś gejem. Albo że masz HIV. To jest taka gra na pułapkę, na przynętę. (śmiech) Zobacz, zobacz, jestem normalny – a potem ciach! Obaj mieliśmy okres, w którym nie byliśmy jawni jako osoby z HIV i… ja strasznie się cieszę, że to już za mną. I za Piotrem też oczywiście. To był okres strachu, że ktoś to może wykorzystać przeciwko mnie. Gdy sam o tym mówisz, rozbrajasz temat. Nauczyłem się tego od jednego z moich poprzednich chłopaków. Byłem w szoku, jak on otwarcie żyje i nic złego mu się nie przydarza – więc z czasem zacząłem go po prostu naśladować. Zrobiłem mocny HIV-coming out podczas terapii grupowej, wobec wielu osób na raz. I bez problemu.

Spotykacie się z dyskryminacją w środowisku gejowskim jako faceci z HIV?
P: O, nie, nie – osądzanie środowiska gejowskiego jako całości mnie nie interesuje, nie dam się w to wciągnąć. Jak mówiłem, ja żyję w specyficznej bańce – w stolicy, w kręgu ludzi zainteresowanych chociażby psychologią albo sztuką. Byłem już w związku z minusem, teraz jestem z plusem. Mam absolutny luz.

To jeszcze tylko zapytam, jak oceniacie poziom wiedzy, że niewykrywalny – niezakaźny.
P: W aktualnej sytuacji politycznej nie mamy co oczekiwać odgórnych kampanii na ten temat, więc bardzo szanuję wszystkie osoby, które robią to oddolnie, tworząc różne akcje i tematyczne organizacje NGO. Owszem, wciąż jest dużo do zrobienia. Sam mam znajomych, którzy nie zdają sobie sprawy, że facet, który ma HIV na niewykrywalnym poziomie, jest bezpieczniejszy od tego, który mówi, że nie ma HIV, ale badał się ostatnio np. rok temu.
D: Ludzie albo wiedzą na ten temat dużo, albo nic. Czuję się coraz pewniej i coraz częściej wrzucam temat przy różnych okazjach towarzyskich. Wrzucam – i obserwuję. I dziś mnie to bawi, a nawet rozczula – ta konsternacja ludzi. Kiedyś bym się bał, dziś czuję się komfortowo w takich dyskusjach, bo po prostu znam naukowe fakty. To daje siłę. Niedawno na jakiejś imprezie rozmawialiśmy o koronawirusie i użyłem słowa „wiremia” – ktoś dopytał, co to jest. Ja na to: „O, widać, że nie masz wokół siebie nikogo jawnego z HIV, bo byś wiedział”.
P: Tylko nie zapominajmy, że to są bezpieczne przestrzenie, sytuacje towarzyskie, w których często jesteśmy we dwóch. Gdzie indziej mogłoby być inaczej.

Wiem, Danielu, o czym mówisz. Jeśli sam siebie naprawdę akceptujesz, to ta samoakceptacja promieniuje z ciebie – i ludzie czują respekt.
P: A jeśli się boisz jawności, to często nieświadomie przyciągasz uwagę innych właśnie do tego czułego miejsca, które chciałbyś ukryć.

Jakie miejsce zajmuje HIV dziś w waszym życiu?
P: Tak na co dzień? Nie wiem… Jak wizyta u dentysty. Ot, trzeba tabletkę połknąć. Tyle.

To następny temat. Piotrek, w wywiadzie sprzed pięciu lat opowiadałeś o twoich córkach. Obliczyłem, że dziś one mają 20 i 13 lat. Chciałbym o nie zapytać.
P: Proszę bardzo, pytaj. (śmiech) Obie mają się dobrze.

Jak postrzegają związek taty z mężczyzną?
P: Ale one poznawały moich partnerów zanim związałem się z Danielem. Ten temat jest już dawno oswojony. A ponieważ Daniel jest bardzo rodzinną osobą, to te relacje są bliskie. Nawet nie wiem za bardzo, co więcej ci powiedzieć. Daniel cieszy się na spotkanie z nimi i vice versa, ale nie jest to żadna spektakularna sprawa.

To fajnie, że w sumie nie ma o czym opowiadać, bo wielu osobom może się wydawać, że to jakaś trudna rodzinnie, skomplikowana sytuacja.
D: Tak, niektórzy węszą – jeśli sytuacja jest nietypowa, to pewnie musi być napięcie, sekrety i dramaty. „Jak to wytłumaczyć dzieciom?!”. Najczęściej łatwiej niż dorosłym.

Piotr opowiedział mi w poprzednim wywiadzie o swym małżeństwie, o trudnej drodze, którą przeszedł, do zaakceptowania homoseksualności. A jak było z tobą, Danielu?
D: Miałem 13 lat, gdy zapomniałem zamknąć w kompie komunikator gadu-gadu, rodzice przeczytali tam coś, co jasno wskazywało, że podobają mi się chłopcy. Mieliśmy rozmowę. Trochę im to zajęło, zanim przetrawili, było trochę płaczów. W wieku 16 lat miałem pierwszego chłopaka długoterminowego. Wtedy ostatecznie zobaczyli, że to nie jest żadna faza i zaakceptowali. Ja na szczęście sam ze sobą nie miałem problemu. Wiedziałem, że mam inaczej niż pozostali, to się nazywa „homoseksualizm” i to jestem ja i inny nie będę. Również w wieku 16 lat zacząłem pracować jako model. W liceum wyoutowałem się przed kilkoma osobami. Po maturze przeprowadziłem się do Warszawy i w kolejnych agencjach modellingowych, w których pracowałem, byłem już wyoutowany. Na Facebooku od dłuższego czasu uprawiam tęczowy aktywizm.

Przed wywiadem powiedzieliście mi, że w styczniu zamieszkaliście razem. I zaraz był lockdown.
D: To były trzy miesiące jak trzy lata. 24 godziny ze sobą.

Nie baliście się?
D: Jak można się bać być z osobą, którą się kocha?
P: Lockdown bardzo wzmocnił naszą relację. Biorąc pod uwagę nasze historie, nasze emocje, naszą ekspresję – te trzy miesiące to był poligon. Wcale nie było tylko romantycznie. Było też dużo napięć, ale było pięknie, poruszająco i, oczywiście, bardzo zmysłowo. Ale przede wszystkim było obserwowanie, dłubanie w historiach osobistych, często sięganie do tak ciemnych zaułków, że spacer po potłuczonym szkle zdawał się wtedy błahostką.
D: Były ups and downs, ale jak coś zgrzytało, to żadnych chwil ciszy, kiszenia się – od razu gadanie, rozkładanie sprawy na części pierwsze. A nie, że potem dopiero „ale przeproś”.
P: Czasem „ale przeproś” też było. (śmiech) Bo to jest mrzonka, że w relacji ma być zawsze super.
D: Zawsze byliśmy potem zadowoleni, że do sprzeczki doszło, bo otworzyło to pole do dyskusji i bliższego poznania swoich potrzeb. Napięcie zostało rozładowane, a problem wyjaśniony.
P: Sprzeczki?
D: No, tak to nazwijmy. (śmiech)
P: Fantazja, że bycie w związku to jest pasmo nieprzerwanego cukierkowego szczęścia, może narobić wiele krzywdy. Zaryzykowałbym
nawet twierdzenie, że tak naprawdę związek zaczyna się dopiero wtedy, gdy ten drugi człowiek przestaje być dla nas spełnieniem fantazji, a zaczyna być człowiekiem – z całym bagażem wad, doświadczeń, traum.

Chłopaki, a wasz związek jest otwarty czy zamknięty?
D: Jest związkiem dwóch poliamorystów, którzy zadeklarowali monogamię.
P: To jest mocna i klarowna deklaracja, co jednak nie oznacza, że ślepa, na zawsze i pokrywająca się ze wszystkimi powszechnymi wyobrażeniami. Zwłaszcza w kontekście uzależnienia Daniela.
D: Związek to jest work in progress, cały czas można wprowadzać zmiany, włącznie z taką, że możemy się rozstać. W wielu parach monogamia nie jest wynikiem ustaleń, tylko dorozumianą oczywistością.
P: To też pokłosie monogamicznej heteronormy. Zdarza się, że jedna z randkujących osób jest zaskoczona, gdy dowiaduje się, że druga romansuje jeszcze z innymi oprócz niej. A dlaczego nie? Składała jakieś deklaracje? Podpisywała umowę na wyłączność? Jeśli nie zostało to ponazywane i omówione, zostajemy na gruncie domyślnych norm społecznych i romantycznych wyobrażeń. A domyślne normy i romantyczne wyobrażenia mogą powodować bolesne rozczarowania.
D: Ja w sumie od niedawna mówię, że jestem poliamoryczny, niedawno to w sobie zaakceptowałem. Doświadczenia przeszłych związków doprowadziły mnie do wniosku, że zwyczajnie nie mam monogamicznej natury. Długo się oszukiwałem, miałem wdrukowane przeświadczenie, że monogamia jest naturalna i należy się w nią wpasować, bo inne wzorce to nie żadne wzorce, tylko aberracja. Mam 30 lat i dojrzałem na tyle, by nie mydlić już oczu ani sobie, ani innym.
P: Dla mnie jednym z celów tej rozmowy jest zaznaczenie, że istnieje wiele modeli związków i nie ma obowiązku wpasowywania się w którykolwiek z nich.

Kiedy planowaliśmy wywiad wspomnieliście o Wspólnocie Mężczyzn. Co to takiego?
D: To jest wspólnota, którą prowadził Piotr i do której dołączyłem, ale nastawiony dość ambiwalentnie. Pewnie chodzi tam o mniejsze lub większe flirty, które ubierają w płaszczyk samorozwojowy, przeginka jakaś – tak podejrzewałem. (śmiech)
P: Wcześniej prowadziłem grupę, w której spotykali się tylko geje i mężczyźni bi. Potem stworzyłem miejsce dla wszystkich mężczyzn,
również dla mężczyzn hetero. I to było spełnienie mojego marzenia, by z nauką praktykowania czułości i bliskości między mężczyznami wyjść również do heteryków.

Bliskość? Czułość? To jest „niemęskie” często nawet w gejowskim świecie.
P: Otóż to! Przecież paradoks polega na tym, że spora część kultury gejowskiej też jest maczoizmem mocno zarażona. Powielamy schematy „twardziela”, robiąc wyjątek na przedmiotowy seks – ale na czułość już trudno nam się otworzyć.
D: Ja na tych zajęciach odkryłem, że może być dotyk, który nie stanowi „gry wstępnej do czegoś więcej”, tylko jest fajny sam w sobie oraz że… mogę zaprzyjaźnić się z heterykami, co wcześniej jakoś mi się nie zdarzało. Moja mama zauważyła, że Piotr w odróżnieniu od
wcześniejszych moich chłopaków – okazuje mi czułość publicznie, nawet przy niej, widać to w drobnych gestach czy dotknięciach, w codziennych sytuacjach.

Bo też homofobia nas tresuje, byśmy wszelkie takie gesty zachowali tylko „do łóżka”, byśmy się „nie obnosili”.
P: I do tego, byśmy pokazywali, że OK, jesteśmy już tymi gejami, bzykamy się z facetami – ale poza tym „drobiazgiem” – jesteśmy jak inni mężczyźni. „Wprawdzie pedał – ale przynajmniej męski”.

Czy dwóch poliamorystów w monogamicznym związku myślało o ślubie?
D: Tak! Przy czym ja pierwszy raz w życiu, tak na poważnie, pomyślałem o ślubie, będąc z Piotrem.
P: Ja tego powiedzieć nie mogę, bo byłem już mężem przez 9 lat.
D: Od słowa do słowa któregoś dnia – i okazało się, że obaj tego chcemy.
P: A że w Polsce ślubu wziąć nie możemy, to rozważamy ślub w bardziej przyjaznym miejscu na świecie.

Danielu, może pora na kilka słów o uzależnieniu?
D: Tak, jestem uzależniony krzyżowo – od seksu, od narkotyków i od alkoholu. Piotr poznał mnie jako osobę uzależnioną – w nawrocie. Odnalazłem się w związku choć wizję na przyszłość miałem inną: od wielu osób słyszałem, że wytrzeźwieć trzeba samemu i potem pobyć samemu, nabrać siły. I tak to pewnie działa u większości osób, ale akurat u mnie nie. Jestem typem związkowca. Seks z Piotrem jest rytuałem, nie znajduję innego słowa, pielęgnowanym codziennie – i nie służy odreagowaniu jakichś frustracji, jak to robiłem wcześniej. Poza tym, aby seks był dobry, trzeba sporo trenować. Nie śmiej się, serio mówię.
P: Ale może być też tak, że jeden ma ochotę na dziki seks, a drugi chce się tylko przytulić – i jeśli rozmawiamy o tym, to ta rozmowa już poniekąd jest „seksem”, jest byciem w seksie, w bliskości. Zauważ – najczęściej nie mamy problemu, by umawiając się na seks wypunktować to, co nam się podoba, co chcemy i lubimy robić, ale gdybyśmy mieli po zbliżeniu powiedzieć, co było fajne, a co niekomfortowe – o, tu już jest problem, tu już odsłonilibyśmy wrażliwą stronę – niemęskie. A rozmowa często rozładowuje napięcie, pozwala nasycić się tym, co się wydarzyło jeszcze bardziej.

Ale to jest bardzo trudne.
P: Jest.
D: To trochę tak jak z coming outem. Ukrywasz się, milczysz, kłamiesz – aż w pewnym momencie mówisz sobie dość, koniec kłamania i teraz już będę mówił, że jestem gejem w każdej sytuacji, gdy ta kwestia wyjdzie. I tu podobnie. Dość tłamszenia się i po prostu jak coś w seksie mi się nie podobało, to mówię.
P: Wielu facetów ma problem z powiedzeniem: Nie, tej czynności seksualnej nie chcę, to mnie nie kręci. I z przyznaniem, że w ten sposób nadużyłem siebie samego. Bo zostaliśmy wychowani w kulturze, w której powiedzenie „tego nie chcę”, „to mi się nie podobało”, byłoby albo odsłonięciem swojej delikatności, o której już mówiliśmy, albo konfrontacją, a konfrontacji mamy unikać. Tymczasem destruktywny potencjał konfrontacji pojawia się tylko wtedy, gdy moją intencją jest, by zabolało. Gdy klarowną komunikacją chcę rozwiązać przykrą dla siebie sytuację, a nie zranić drugiego – to jest OK.
D: Jestem za tym, by otwarcie mówić o chemseksie, ale aby też go nie demonizować, odróżnić coś okazjonalnego od uzależnienia. Dojrzewam do tego. Chcę opowiedzieć o uzależnieniu, by nieść przesłanie dla innych. To zresztą rzadko są historie jednostronne – chodzi przecież m.in. o nadużywanie siebie, ale też o nadużywanie innych. Mocno mi się rozszerzyła perspektywa na ten temat. Lockdown zmienił świat i mnie też zmienił. [/restrict]

Karolina Brzuszczyńska i Agnieszka Skrzeczkowska – para z „Top Model”

KAROLINĄ BRZUSZCZYŃSKĄAGNIESZKĄ SKRZECZKOWSKĄ, parą instagramerek i youtuberek, o tym, jak się poznały, jak później przebiegły oświadczyny oraz ile dzieci planują, a także o coming outach, o udziale Agnieszki w „Top Model” i o tym, jak reagują na podryw heteryków, rozmawia Tomasz Piotrowski

Obserwuję dziewczyny w mediach społecznościowych od ponad pół roku. Zdaję sobie sprawę, że wywiad z nimi może być jak wybuch wulkanu. Zaczynamy. Towarzyszy nam Dzidzia – kot rasy Sfinks.

Siemanko!

Karolina: Siemanko!

Polubiłem to przywitanie z waszych relacji na Intagramie. Słyszy je codziennie ponad 100 tysięcy waszych fanek i fanów, a teraz, po waszym udziale w „Top Model”, pewnie będzie ich dużo więcej. Przyszłyście na casting razem, dzięki czemu temat związków jednopłciowych ponownie dotarł do szerokiej opinii publicznej. Co prawda, tobie, Karolino, nie udało się przejść dalej, ale Agnieszka jest już w fi nałowej 15! Z napięciem oglądałem wszystkie odcinki i mocno trzymam kciuki.

Agnieszka: Dzięki! Program trwa, więc niemogę niestety niczego zdradzać, ale oglądajcie koniecznie kolejne odcinki!
Będziemy na pewno! Jaki był początek waszego związku?

K: Wszystko zaczęło się na Instagramie. W lipcu 2017 r. zaczęłyśmy wzajemnie komentować swoje relacje.
A: Za którymś razem Karolina do mnie napisała. Myślałam, że to fejkowy profil i bałam się odpisywać, ale ostatecznie te amerykańsko wyglądające fotki okazały się prawdziwe. (śmiech) Od słowa do słowa – umówiłyśmy się na piwo na bulwarach nad Wisłą.

[restrict]
Podryw na komentowanie relacji?

K: Ja do końca nie wiem nawet, o co mi chodziło, tym bardziej, że wcześniej nie byłam w związku z żadną kobietą. A co więcej, wtedy miałam jeszcze faceta! Ta relacja układała się tak sobie, pisałam do Agnieszki tylko po koleżeńsku, ale… miałam świadomość – sądząc po jej Instagramie – że jest lesbijką.
A: Ty byłaś w związku, a ja doszłam wtedy do wniosku, że odcinam się od wszystkich kobiet w moim życiu.
K: Zranione serce.
A: Coś w tym stylu. Więc gdy do mnie napisałaś, jedyna moja myśl była taka, że będę miała koleżankę do chodzenia wspólnie na siłownię. Bo było widać, że jesteś trenerką personalną i masz mega wysportowane ciało.

Jak ta pierwsza randka-nierandka wypadła?
K: Pierwsze 15 minut były mega sztywne.
A: Zawsze to powtarzasz ludziom, ale jak emocje opadły, zaczęłyśmy normalnie rozmawiać i było spoko.
K: Okazało się, że mamy dużo wspólnych tematów i ze spotkania na piwo zrobiło się spotkanie na 5 piw i poznanie od razu znajomych Agi.
A: Ale ty po godzinie powiedziałaś, że musisz wychodzić i koniec, pamiętasz?
K: Bo rano wyjeżdżałam! To i tak była trzecia w nocy, a miałyśmy tylko na chwilę się spotkać.

Druga randka, co wiem z waszego kanału na YouTubie (@Power Girls), skończyła się dużo gorzej, bo Karolina wyszła bez słowa, prawda?
K: Nie miałam żadnych oczekiwań co do Agi, ale jednak jak się spotkałyśmy… To spotkanie było dla mnie za mocne i stwierdziłam, że muszę urwać tę relację, bo idzie to w dziwną stronę.

Dziwną stronę?
K: To było tuż przed moim wyjazdem z facetem na 3-tygodniowe wakacje. Aga mieszkała wtedy tuż obok mojej pracy. Wpadłam do niej na chwilę, miałam niecałe pół godziny. I wtedy… pocałowałam ją w usta i uciekłam.
A: Położyłam się na łóżku i myślę: „Oh my God! No fajnie było, ale już się nigdy więcej do mnie nie odezwie”. Tak to wyglądało, po prostu uciekła. Ale dobra, napisałam do niej dwuznaczną wiadomość. Odpisała mi na szczęście po 5 minutach, więc zapaliła mi się zielona lampka, że może jednak nie wszystko stracone.

A ty, Karolino…
K: A ja na tych wakacjach. To miał być wyjazd naprawczy. W naszym związku psuło się już od roku. Aga na tym spotkaniu, jeszczezanim ją pocałowałam, pocieszała mnie: „Zobaczysz, wszystko się poukłada między wami, będzie super, spotkamy się po twoim powrocie na treningu”.
A: Ja już zabrnęłam wtedy myślami o nas nieco dalej, a tu nagle Karolina mówi mi o jakimś chłopaku. No to mówię – trudno! Skoro jadą na wakacje, to każdy związek wtedy iskrzy i jest chemia. Musiałam pogodzić się z tym, że jednak będziesz zwykłą koleżanką.
K: Ale prawda była taka, że na tym wyjeździe nie mogłam przestać myśleć o Adze i w sumie już chyba klamka dla mnie zapadła. Non stop do siebie pisałyśmy, Aga pisała, że czuje się samotna, zaczęła pisać romantyczne rzeczy. A: Karolina wróciła, spotykamy się. Pytam jak było, a ona: „Rozstałam się z chłopakiem!” To ja mówię: „Łooo, no to teraz chyba… coś się zaczyna!”.

I pewnie zostałaś wtedy już na noc…? (śmiech)
K: (śmiech) To była nasza pierwsza wspólna noc.
A: Już sobie ją przypieczętowałam wtedy (Agnieszka zerka ukradkiem na Karolinę).

Minęło półtora roku i Agnieszka oświadcza się Karolinie.
A: Szok dla wszystkich znajomych, bo to totalnie nie w moim stylu i sama jestem zaskoczona, że to zrobiłam. Ale jeśli wiesz, że to jest ta, to trzeba brać, póki nie ucieknie. (śmiech)

Pierścionek to była niespodzianka?
A: Nie wiedziałam, jaki rozmiar pierścionka ma Karolina. Obudziłam się 5 dni przed naszym wyjazdem do Toskanii i pomyślałam: „Chcę się oświadczyć. To jest ten wyjazd, muszę to zrobić”. Wzięłam metrówkę i sznureczek, położyłam się i jak ona zasnęła, to przez pół nocy próbowałam tym sznureczkiem opleść jej palec, a następnie przykładałam do metrówki, by sprawdzić, ile to milimetrów. Nazajutrz upewniam się u koleżanki Karoliny z pracy, a ona łapie się za głowę: „Jaka 16-tka! Przecież to nawet na kciuku będzie miała luźno! No i nic, trzeba było wymyślić coś innego”. Jestem grafi czką komputerową, spreparowałam rozmowę z mamą na Messengerze, że niby ona chce kupić Karolinie na urodziny pierścionek z bransoletką i pyta: „A jaki ta twoja Karolina ma rozmiar?”.
K: W ten sposób spryciara załatwiła, że sobie sama zmierzyłam ten palec i jej powiedziałam. Nawet przez myśl mi nie przeszło, co kombinowała. A potem jeszcze zagadnęła mnie koleżanka: „Mój kumpel chce się oświadczyć dziewczynie – jaki pierścionek byś wybrała?”. Oczywiście też podesłana przez Agę.

Jak wyglądały same zaręczyny? Restauracja, róże na stole, mariachi dookoła?
K: Toskania. Siedzimy na balkonie ze znajomymi, pijemy winko, słońce zachodzi, więc bardzo romantic. Aga nagle wyszła, więc poszłam za nią zapytać, co się stało. Byłam jakoś ogólnie strasznie podjarana i mówię, że jestem najszczęśliwsza na świecie. A Agnieszka pretensjonalnym głosem: „Serio jesteś szczęśliwa?”.
A: Od 3 dni nosiłam pierścionek przy sobie i czekałam na odpowiedni moment i poczułam, że to teraz. Więc pytam dalej: „Ale jak to?! Serio jesteś sczęśliwa?!”. Ona mówi, że tak. Na to ja: „No dobrze, to skoro jesteś ze mną szczęśliwa…”. Uklęknęłam przed nią i pach! Stało się. Filmik z naszych zaręczyn też można zobaczyć już na naszym kanale na YouTubie!

W tym roku miał być ślub. Nawet ślubne fotki już macie, bo wzięłyście udział w projekcie fotografki Pamelli Porwen „Homosexual Weddings” razem z kilkoma innymi znanymi parami jednopłciowymi (m.in. Jakubem i Dawidem oraz wiceprezydentem Warszawy, Pawłem Rabiejem, z partnerem Michałem Cessanisem).
K: Miał być, ale trochę rzeczy stanęło nam na drodze. Ja miałam walkę FFF MMA (Free Fight Federation Mixed Martial Arts – organizowana w Polsce liga walk w klatce dla ludzi znanych z prasy i mediów społecznościowych – przyp. red.), zrezygnowałam z pracy, przeszłam na własną działalność, starałyśmy się o kredyt… A poza tym Agnieszka powiedziała, że też czeka na pierścionek. (śmiech)
A: Bo ty już zaczęłaś myśleć, że ślub, zaraz dzieci… A ja mówię: „No chyba i jedno i drugie to dopiero po pierścionku?! Czy ty się w Polsce wychowałaś?!”.
K: Dobrze, dobrze. Więc ja niedawno też się Adze oświadczyłam. Ślub pewnie w przyszłym roku. W Londynie albo Barcelonie. A projekt Pameli rzeczywiście był świetny – właściwie prosty pomysł, a chyba w Polsce jeszcze czegoś takiego nie było. Od razu się zgodziłyśmy!

Najpierw ślub, a potem dzieci?
A: Ona planuje trójkę plus czwarte z adopcji. Więc ja nie wiem, chyba najpierw musimy się wynieść z Polski.
K: W Polsce – nie wiem, kiedy doczekamy się takiej możliwości. Ale chcemy mieć dzieci.

Myślałyście, która z was będzie rodzić?
K: Oczywiście. Obie!
A: Teraz tak mówisz. A ostatnio co było? Ja bym chciała trójkę, ale wiesz.. może byś ty urodziła? Ta, na pewno, i może jeszcze 3 lata z rzędu.
K: (śmiech) Mnie poród trochę przeraża jeszcze.


Karolina, gdy 1 października 2018 r. na YouTubie pojawiła się Agnieszka, mówiła o tobie „koleżanka”. Byłyście wtedy od roku w związku. Nie bolało cię to?

K: Strasznie bolało. Bardzo chciałyśmy wtedy już pokazać się światu, bo mamy super energię razem.
A: Problem był w tym, że ja pracuję w korporacji i tam jeszcze nie zrobiłam wtedy coming outu. Niby wszyscy wiedzieli, bo tego jednak nie da się nie zauważyć, ale oficjalnie jeszcze nie powiedziałam. Siedziba firmy jest w Warszawie, ale salony są właściwie w całej Polsce, pracuje tu łącznie z 500 osób. Ale okazało się, że nie było się czego bać! Gdy była walka Karoliny na FFF MMA, to składali nam gratulacje, życzyli powodzenia i cała firma jej kibicowała!


Jak ujawniłaś się w pracy?

A: Wystarczyło, że powiedziałam trzem osobom w firmie i udostępniłam parę filmików na YouTubie, gdzie mówimy, że jesteśmy razem i już się rozniosło! (śmiech) Potem, gdy ktokolwiek mnie pytał, co robię w weekend, już się nie kryłam i mówiłam, że np. jadę gdzieś z Karoliną. Jak mówisz coś wprost, to przestaje być tematem plotek, staje się normą.
K: Im dłużej to ukrywałyśmy, tym więcej osób się domyślało i dookoła robiła się otoczka… A kiedy powiedziałyśmy, to nie było problemu. Życie osób w homoseksualnym związku staje się chyba dużo prostsze, gdy ludzie przestają ci gadać za plecami, a przestają wtedy, kiedy powiesz im wprost.

Karolina, twój coming out na YouTubie to był filmik z jedną z najwyższych oglądalności na waszym kanale – 209 tys. wyświetleń. Widziałem wiele pozytywnych komentarzy, ale było też trochę hejtu.
K: Regularnie mamy jakieś hejty i, o dziwo, częściej hejtują nas mężczyźni. Ale dostajemy dużo więcej wsparcia i to nie tylko od „naszych”, ale często też od matek z dziećmi czy osób hetero w różnym wieku.

To był coming out dla widzów, ale wspominałyście w jednym z filmików też o tym przed rodzicami.
K: Mam fajnych rodziców, dużo starszych, bo mam rodzeństwo starsze od siebie o 20 lat. Mama pierwsza zapytała: „Karolina, a ty jesteś z dziewczyną?”. Ja wtedy zachwycona zaczęłam opowiadać, że tak, że Aga to i tamto… A mama stanęła jak wryta i nie wiedziała, co powiedzieć. Do końca dnia już się chyba do mnie nie odezwała. Na początku twierdziła, że to jakieś widzimisię, że do tej pory przecież spotykałam się z facetami, że prawie byłam zaręczona. Nie chciała powiedzieć tacie przez następne pół roku. Ale widziała, że jestem szczęśliwa, więc zaczęła to akceptować, powiedziała w końcu ojcu, a on przyjął to bardzo fajnie, chociaż wcześniej był mało tolerancyjny. Jak to rodzice, bardziej martwili się, że będę miała gorzej w życiu przez to, że jestem z kobietą. A jak zobaczyli, że u nas jest wszystko super, że sobie radzimy, że inni to dobrze przyjęli, to nie było problemu.

A u ciebie, Agnieszko?
A: Mama zobaczyła u mnie serduszka w oczach, gdy miałam 16 lat. Spytała ostrożnie: „Czy ty coś z tą koleżanką… czy coś was łączy?”. Ja wtedy, zakochana, śmiało powiedziałam, że tak, że wiele nas łączy! Nawet nie pomyślałam, że to może być coś złego, coś dziwnego… Mama nie była zadowolona, gadała oczywiście, że mi przejdzie, że trzeba by może iść do seksuologa, jakieś takie gadki. Ale potem sama sobie poczytała, przemyślała i powiedziała, że najważniejsze, żebym była szczęśliwa.
K: Ach, rzeczywiście, moja mama też miała pomysł z seksuologiem. Odpowiedziałam, że możemy, ale pod warunkiem, że pójdzie ze mną – i zmieniła wtedy zdanie.

Z tego co widziałem na Instagramie – dziś odwiedzacie rodziców razem. Kto lepszy – teściowa czy teść? (cisza)
K: Kto pierwszy ma odpowiedzieć? (śmiech)

Skoro zaczęłaś, to mów. (śmiech)
K: Ja bardzo lubię latać do rodziców Agi– mieszkają obecnie w Anglii. Są trochę przeciwieństwem moich, bo są spokojni. A moja rodzina to po pierwsze cholerycy, a po drugie – bardzo duża. Jak się zjadą, jest strasznie głośno, wszyscy się przekrzykują… I może dlatego wolę tatę Agi, bo on też jest nieco głośniejszy, więc mogę swoje rodzinne umiejętności wykorzystać. (śmiech)
A: Ja wolę twojego tatę.
K: Serio?
A: Co prawda jest groźny, ale o wszystkim można z nim pogadać i jest zdystansowany do świata. A twoja mama przeciwnie – wariatka totalna, bardzo ją lubię, ale po 15 minutach już nie wiem, w którą stronę mam patrzeć i szukam twojego taty! (śmiech) Jak go pozno trochę było tak, jakbym była narzeczonym Karoliny, a nie narzeczoną.
K: Podszedł do niej i zrobił takie (Karolina robi zamach ręką i klepie Agnieszkę w plecy): „No to musimy sobie pogadać!”. Wypytał ją o rodzinę, o plany na życie… A co pytanie, to wódeczka!
A: Straszne to było! (śmiech) Ale zdałam test! Na koniec dostałam kilka kolejnych poklepywań w plecy, więc chyba wszystko dobrze.
K: I upiłaś mi tatę!

Pamiętacie swoje pierwsze pocałunki czy pierwszy seks z kobietą? Poczułyście wtedy, że to jest to?
K: Ja całowałam się z dziewczynami już w gimnazjum i liceum, ale to robiła chyba każda dziewczyna. Dopiero z Agą nagle pojawiły się motylki, w które nigdy nie wierzyłam, a naprawdę zaczęły we mnie latać.
A: Ja muszę powiedzieć, że nie miałam nigdy seksu z facetem, więc trudno mi porównać. Ale wiesz, gdyby mi było źle z dziewczynami, to pewnie bym szukała dalej – a jestem bardzo usatysfakcjonowana, więc… (z uśmiechem patrzy na Karolinę)

Agnieszko, a nie myślałaś, że twoje wcześniejsze związki z facetami nie wychodziły dlatego, że to byli faceci właśnie? Z perspektywy geja mogę powiedzieć, że heteronorma sprawia, że wielu z nas najpierw próbuje być z dziewczynami – ale to nie to.
A: Dla mnie oczywistym pierwszym wyborem był mężczyzna. Tak przecież należało, to był ten „naturalny” wybór. Potem miałam dziewczynę, z którą byłam dość długo, ale poznałam też chłopaka i znowu pomyślałam: „Cholera no… w sumie to nie wiem, jak będzie wyglądało moje całe życie, gdy będę z dziewczyną. Może jednak lepiej będzie spróbować, »uratować« to moje »człowieczeństwo«”. (śmiech) Bardzo się starałam, ale nie wyszło. Potem znowu byłam z dziewczyną przez 6 lat i potem znowu poznałam faceta. Byłam trochę starsza, ale dalej miałam podobną myśl jak wcześniej – że może tak będzie lepiej. Też się nie udało.

Dziś nie macie problemów z określeniem swojej orientacji?
A: Byłam zarówno z facetami i kobietami, więc chyba trzeba powiedzieć, że jestem biseksualna? Myślę, że mogłabym być w związku z facetem, ale jakoś… no nigdy się nie udało.
K: Taaa, ona stale twierdzi, że jest biseksualna, tylko woli kobiety! (śmiech)
A: Ja nie lubię stereotypów i nie lubię robić tego, co kobiety w społecznej opinii robić powinny. Nie widzę powodu, dlaczego kobieta nie miałaby np. prowadzić w tańcu, jeśli tańczę z facetem. Nie uznaję tego za powód do kłótni czy jakiejś rywalizacji męsko-damskiej, więc jeżeli trafi łby się facet bardziej tolerancyjny, to może byłoby inaczej. Ale zawsze trafiłam na jakichś maczo, którzy chcieli mieć w miarę ładną dziewczynę, która ma karierę, jest zaradna, ale jak przychodzi potem co do czego, to chcieliby tylko taką w miarę ładną lalę na szpilkach, która przy kolegach nie będzie się odzywała, tylko ładnie uśmiechała. Oczywiście nie mówię, że tacy są wszyscy faceci, może po prostu miałam pecha.

Dziewczyny, czujecie, że jesteście wewnątrz społeczności les? Znam kilka lokali, które są sprofilowane raczej pod gejów, ale lesbijskich… nie bardzo.
A: Mamy koleżanki lesbijki i gejów, ale naszymi najbliższymi przyjaciółmi aktualnie są osoby heteroseksualne. Szczerze mówiąc, nie robi nam to różnicy, jakiej orientacji są nasi bliscy, z niektórymi czujemy więź, z niektórymi nie. Wszystko zależy od charakteru, podejścia do życia etc. Co do klubu, to jedna z naszych znajomych organizuje co jakiś czas imprezy tylko dla kobiet. Wynajmuje różne kluby w Warszawie, bywamy tam.
K: Nie wiem, ja nigdy w tym środowisku nie byłam dopóki nie poznałam Agi. Ale z pewnością istnieje.
A: Pewnie, że istnieje. Każde miasto ma swoje „miejscówki”, w których spotykają się kobiety. Rzeczywiście jest problem z miejscami typowo dla lesbijek, dlatego kobiety zazwyczaj spotykają się na domówkach, plenerach lub w pubach.

Sporo mężczyzn hetero ma taki pogląd, że „pedały” to „fuj”, ale „na ładne laseczki w akcji to bym sobie popatrzył”.
K: Oj tak, często tego doświadczamy. Kiedy widzą, że jesteśmy razem, traktują nas jako wyzwanie – o, jest szansa na trójkącik. Strasznie ciężko im wytłumaczyć, że nie szukamy nikogo. Inna taktyka to próba skłócenia nas. Kiedy widzą, że jesteśmy blisko, to wybierają sobie którąś z nas, komplementują ją specjalnie, by drugą wkurzyć. Miałyśmy naprawdę dużo takich sytuacji. To jest mega dziwne. Nawet w Glamie to się dzieje.

Czyli w warszawskim klubie LGBT+.
K: Tak. Na przykład jeden facet na siłę próbował nam udowodnić, czego „naprawdę” nam potrzeba – chodziło oczywiście o jego przyrodzenie. Przyjaciel, który był z nami, tłumaczył mu, że sorry, jesteś w Glamie, kolego, tutaj nie ma tego całego heteroświata. Pierwszy raz zachowałam się tak agresywnie. Koleś ciągnął Agnieszkę za rękę, zaczął ją szarpać. To był taki mały koksu, a ja generalnie jak coś się Adze dzieje, to od razu robię się kogucikiem. Niewiele myśląc, przyłożyłam mu przedramię do szyi, przepchnęłam go przez pół Glamu do muru i powiedziałam: „Wypierdalaj stąd, bo będziesz miał przesrane!”.
A: To był taki typ, wiesz, mięśnie dużo większe niż głowa.
K: On wtedy zrobił wielkie, przerażone oczy (Karolina robi tę minę) i… wyszedł! A ja po chwili myślę: „Jezu, przecież, gdyby on się odwinął…”.
A: To nie była jedyna taka sytuacja w naszym życiu. One powtarzają się ciągle, są przykre. Ci faceci na początku są bardzo, bardzo mili, komplementują, daliby ci gwiazdkę z nieba, a gdy zorientują się, że naprawdę nie, że ona mi odmawia, że dostałem kosza, to zamieniają w człowieka demona – wielka agresja. Wyzywają nas, są chamscy.
K: Nauczyłyśmy się trochę to ignorować, nie dać wkręcić. Bo największa satysfakcja dla nich jest wtedy, gdy damy się wyprowadzić z równowagi. Trzeba ich olewać, odchodzić, nie wchodzić w dyskusję. Ale to czasem jest nie do uniknięcia. Odmawiamy – to mówią mi, że jestem brzydka, że marnuję jej życie. Albo wyciągają Agę gdzieś na drugi koniec sali i mówią jej: „I tak poderwę dziś twoją laskę! Chcesz się założyć?”.

To seksizm czy homofobia?
A: Seksizm 100%.
K: A potem jak koleś dostaje kosza, to mu się włącza homofobia.
A: Nigdy nie spotkało nas nic złego z tego powodu, że jesteśmy razem, czy że jesteśmy lesbijkami, że chodzimy za rękę po mieście, przytulamy. Żadna starsza, konserwatywna pani czy żaden drechol-narodowiec – nigdy. Ale jeżeli chodzi o „zwykłych” facetów hetero, którzy nas podrywają, to czasem jest masakra.


Mówisz, Karolino, że jesteś takim kogucikiem. To dlatego dałaś zamknąć się w klatce z przeciwniczką (Patrycją „Lady Squat” Zahorską), by w trzech 3-minutowych rundach wykorzystać wszystkie swoje umiejętności?
K: Ze sportem walki jestem związana od dziecka, tylko ostatnio trochę odpuściłam. Dalej jednak jako trenerka personalna staram się łączyć fitness ze sztukami walk. Od jakiegoś czasu marzyłam, by jeszcze stanąć na macie (bo ćwiczyłam Taekwondo). A tu nagle z racji naszej popularności w mediach społecznościowych zaproponowano mi występ na transmitowanej przez Polsat gali FFF MMA w Zielonej Górze. Co prawda nie na macie (tak jak w Taekwondo), lecz w klatce – ale i tak strasznie mnie to ucieszyło! Bardzo lubię sportową rywalizację. Ale w naszym związku to chyba jednak Aga jest większą fajterką.

Oglądałem twoją walkę z 21 grudnia 2019 r. na YouTubie i byłem przerażony – taka ciepła i miła osoba, a tam byłaś prawdziwą fajterką! MMA jest uważane za wymagający sport – połączenie wielu stylów, duże prawdopodobieństwo kontuzji… Nie bałaś się?
K: Oczywiście, że to wyzwanie i naprawdę poświęciłam wiele czasu, by się przygotować. Trzeba jednak przyznać, że to nie jest profesjonalne MMA, nie sądziłam więc, że cokolwiek mi się stanie, a tu proszę – pęknięty policzek! Ale szybko się zagoiło, nie ma już śladu.

Agnieszko, jak to było patrzeć, jak biją twoją narzeczoną?
A: Ja tylko się modliłam, żeby nie miała żadnej szramy, bo przecież ja będę musiała na to przez całe życie patrzeć! (śmiech) Żartuję oczywiście. Miałam możliwość być w jej teamie, więc w każdej przerwie między rundami ocierałam jej pot, a potem też i krew z twarzy i to nie było miłe doświadczenie, ale potem cieszyłam się ze zwycięstwa razem z nią!

W domu też wykorzystujesz swoje umiejętności Teakwondo, Karolino?
K: (śmiech) Muszę przyznać, że raz się nie opanowałam. Ale to Aga wyprowadziła mnie z równowagi! Byłyśmy w Tajlandii i ona r zem z moją siostrą chciała mnie wrzucić do wody, a ja niczego bardziej wtedy nie chciałam jak właśnie tego, by się nie zmoczyć! Jakoś nie zapanowałam nad siłą i… jedną i drugą przerzuciłam przez ramię.
A: Ona normalnie jak Fred Flinstone się zachowywała! Złapała mnie za jedną rękę i wymachiwała jak maczugą z jednej na drugą stronę! Masakra, nie wiedziałam, co się dzieje! (śmiech)

Wasze konta na Instagramie (@way. of.blonde i @maschines) obserwuje ponad 100 tys. osób, wasz wspólny kanał na YouTubie (@Power Girls) to ponad 51 tys. subskrypcji, z kolei twój wcześniejszy kanał, Karolino (@blonde&brunette), który dalej prowadzisz z przyjaciółką – to aż 276 tys. subskrypcji. Dostajecie pytania od innych dziewczyn niehetero?
K: I to dużo. Sporo osób pisze, że dzięki nam powiedziały komuś o swej orientacji albo w ogóle związały się z inną dziewczyną. Proszą też o porady, ale my nie czujemy się żadnymi guru w tych sprawach. Nie jesteśmy ani psycholożkami, ani seksuolożkami. Możemy pokazać ludziom swoje życie, ale to nie znaczy, że wiemy tyle o życiu, że możemy radzić innym.
A: Tym bardziej, ze to są trudne rozmowy. Nawet dziś pisałyśmy z dziewczyną, która po raz pierwszy pocałowała inną, pytała o wiele rzeczy, ale… to zbyt skomplikowane,zbyt wiele zależnych, żeby coś komuś powiedzieć. Nie mamy zresztą chyba kompetencji, by wymądrzać się na temat związków.
K: Odpisujemy oczywiście, że trzymamy kciuki, że jesteśmy z tobą. Staramy się każdą osobę jak najbardziej wspierać.

Hetero też piszą?
K: Tak! I to jest właśnie super. Bo piszą, że: „Ojeju, byłam straszną homofobką, a jak was oglądam, to zmieniłam zdanie”.
A: Czasem ta sama osoba pisze – pierwszy komentarz – hejt, drugi, trzeci, czwarty – to samo. A potem piąty i szósty nagle pozytywny, i czasem nawet do tego stopnia, że pisze, że nas uwielbia.
K: Dokładnie – było widać, że ta osoba jednym ciągiem oglądała wszystkie filmiki i na początku było: „Głupie lesby! Nienawidzę was!”. A finalnie: „Boże, uwielbiam was! Jestem waszą fanką!”. A czy po coming oucie byli tacy, którzy przestali was obserwować?
A: Do tej pory tak właściwie jest. Publikujemy wiele zdjęć, ale nie każde jest wspólne. Po zdjęciach z buziaczkiem z jednej strony ubywa obserwujących – nawet i ze 150 potrafi ubyć, ale z drugiej strony przybywają nowi.

Słyszycie takie teksty, że ten coming out to mógł być specjalnie, by zdobyć popularność?
K: Zdarza się. Słyszałyśmy też podobne komentarze à propos Qczaja – no nie, to nie tak. Szacun dla niego, że to zrobił. Nam też zarzucają, że chcemy wybić się na temacie LGBT. Nie miałyśmy takiego zamysłu, ani wcale to tak nie zadziałało. Choć oczywiście absolutnie nie żałujemy, że o sobie powiedziałyśmy.

To, że jesteście kobietami, coś wam w życiu uniemożliwiło?
K: Dobre pytanie. Chyba nie? Gdybyśmy tylko mogły nie mieć okresu, to by było piękne! Z drugiej strony kobiety czasem wyglądem mogą coś ugrać…
A: No to powiedziała blondynka! A brunetka powie co innego: ja od 19. roku życia pracuję w korporacjach, w których staram się cały czas iść w górę. Zawodowo – to był dramat. Miałam 22 lata, poszłam na rozmowę kwalifikacyjną, a tam facet mnie pyta, czy jak będę miała spotkanie biznesowe na 10 facetów, a ja będę tam jedyną kobietą, to czy sobie poradzę, by cokolwiek do nich powiedzieć. Pomyślałam wtedy: „No a nie?”. Potem, jako 27-latka staję przed grupą facetów z IT, próbuję im wytłumaczyć, że mam rację i ma być tak, jak chcę. Do momentu, kiedy nie jesteś oschła i ostra, to oni po prostu cię lekceważą. I tu zarzucenie włosami nic nie da.
K: Masz rację, zawodowo jest dużo trudniej.

A czy to, że należycie do społeczności LGBT+ coś uniemożliwiło?
K: Ja nie wyobrażam sobie żyć w ukryciu. Więc coming out wiele ułatwił, możemy w pełni cieszyć się swoim szczęściem, dzielimy się z tym rodziną, ze znajomymi.
A: Polska jest dość dziwnym krajem, ostatnio jeszcze bardziej to widać, niż wcześniej – i nie jest to proste. Bycie LGBT+ nie jest, delikatnie mówiąc, traktowane jak dar, za który wszyscy będą ci dookoła klaskać i mówić: „O, super”. Jak patrzę na to, co się dzieje w Sejmie, na ulicy, to nie wiem, czuję się, jakbym przeniosła się ze 20 lat wstecz. Cieszymy się jednak, że możemy w tym niechętnym nam polskim świecie pokazywać nasze zwykłe, normalne życie. Gdy widzimy, że chociaż część osób zmienia swoje nastawienie dzięki nam – wiemy, że warto.[/restrict]

Cudowne Lata – muzyczny duet lesbijek

Rozmowa z Anią Włodarczyk i Aminą Dargham, muzycznym duetem lesbijek, znanym jako Cudowne Lata

„Podoba nam się wydobywanie z naszej muzyki tego głosu i doświadczenia czasem nieuchwytnego kulturowo i niepodanego wprost – to nasz świat, Ani i Aminy, kochających się dziewczyn w Polsce 2020”

„Pozmieniałyśmy formy męskie na żeńskie z baśni i w naszej piosence jest „ukochana“ zamiast „ukochanego“

„Zasłuchujemy się w Roxette, Whitney Houston, Heart, Alice in Chains, Tinie Turner, a także w Urszuli, Annie Jurksztowicz, Monice Borys. Ostatnio na nowo odkrywamy album „Erotica“ Madonny, uwielbiamy też serial „Pose“.

Cały wywiad, którego autorką jest Marta Konarzewska, do przeczytania w „Replice” nr 84.

Fot. Aleksander Makowski

 

Bohaterowie kalendarza 2020 (styczeń-czerwiec)

  1. Styczeń: Michał Piróg

Tancerz, choreograf, aktor, juror talent shows, celebryta, osobowość telewizyjna, niestrudzony społecznik – działacz na rzecz praw zwierząt, ochrony środowiska oraz praw LGBTI.

Na e-mail z propozycją nagiej fotki w naszym kalendarzu Michał zareagował krótko: Wchodzę w to, tylko pytanie kiedy? Jest bardzo, bardzo zajęty, więc umówienie się stanowiło nie lada problem. Udało się gdzieś między próbami w teatrze a wylotem do Stambułu. Michał zjawił się na sesji uśmiechnięty, bezproblemowy i profesjonalny. Gdy zdjął ubranie i założył tutu (pomysł fotografa Pawła Spychalskiego), nie musiał właściwie pozować – taniec baletowy przyszedł Michałowi naturalnie, Paweł „tylko” cykał fotki. Trzeba było jedynie pamiętać, by tutu strategicznie wywinęło się do góry!

  1. Luty: Radek Pestka & Romek Gelo

Para modeli. Radek zyskał ogólnopolski rozgłos, gdy w 2015 r., w wieku 19 lat, został pierwszym mężczyzną, który wygrał w programie TVN „Top Model”. Romka Gelo poznał na wspólnej sesji foto 14 stycznia 2017 r. Miesiąc później byli już razem.

Od początku było dla nas jasne, że zakochanej parze zaoferujemy w naszym kalendarzu miesiąc luty, czas Walentynek. Chłopaki wahali się chwilę – są profesjonalnymi modelami, ale nigdy nie mieli nagiej sesji, a sam Radek bardzo nieprzyjemnie wspomina lincz, jaki go spotkał po tym, gdy do sieci wyciekła jego naga fotka. Gdy się zgodzili, zorganizowaliśmy sesję – tym razem Radek pozował na własnych warunkach, pokazując, że hejterom zastraszyć się nie da. Na naszym zdjęciu wygląda na typ romantyka, choć w życiu jest bardzo praktyczny. Romek natomiast prezentuje minę typu „zimny drań”, która wychodzi mi naturalnie, mimo że przecież jestem sympatycznym kolesiem.

  1. Marzec: Arek Kluk

Aktywista LGBTI, współzałożyciel i prezes (2015-2019) poznańskiej Grupy Stonewall, jednej z najprężniej działających organizacji LGBTI w Polsce. Organizator pięciu ostatnich poznańskich Marszów Równości, a także imprez Poznań Pride Week, główny odpowiedzialny za uczynienie z Poznania „tęczowej stolicy Polski”. Obecnie znajdziecie go w Lokum Stonewall, gdzie spełnia swe marzenia, prowadząc gejowski bar w samym centrum polskiego miasta (Poznania oczywiście).

Zaproszony do udziału w naszym kalendarzu, zgodził się bez wahania: Z nagością nie mam problemu, przeszedłem „trening” na plażach naturystycznych. Do fotki sam zaproponował megafon jako rekwizyt, by podkreślić, że nie możemy siedzieć cicho, musimy głośno wyrażać nasze postulaty i walczyć o swoje. Sesji foto z przyjemnością przyglądał się chłopak Arka – Jacek Jelonek, świeżo upieczony lekarz i również aktywista LGBTI.

  1. Kwiecień: Kaleem Uddin

Mieszka w Polsce od 3 lat, pochodzi z Indii. Jest gejem i muzułmaninem. Historia jego życia mogłaby stać się kanwą filmu, opowiedział ją w naszym wywiadzie („Replika”, nr 79, maj/czerwiec 2019). Z Indii wyemigrował za pracą do Arabii Saudyjskiej. W końcu wylądował w Polsce, zakochał się w Polaku. W jego hinduskiej społeczności nie ma opcji bycia jawnym gejem: Dopiero w Polsce po raz pierwszy zobaczyłem pary gejowskie mieszkające razem. W Indiach miałem wyłącznie anonimowy seks z mężczyznami – w jak największym ukryciu, bez uczuć. W Warszawie zacząłem się umawiać na normalne randki – to jest super!

Kaleem znalazł pracę warszawskiej saunie gejowskiej Heaven. Życiowym optymizmem mógłby zarazić co najmniej kilku ponuraków. Bardzo lubi pozować do zdjęć, ale nago nie pozował nigdy wcześniej, więc udział w naszym kalendarzu był dla niego wyzwaniem. Po jakichś 10 minutach sesji stres zszedł i zaczęło być całkiem przyjemnie!

  1. Maj: Adrian Sapała

Mieszka w Warszawie, pracuje jako bankowiec. Siłownia i aparat fotograficzny to dla mnie poniekąd sposób na walkę z kompleksami, ale również odskocznia od codzienności i po prostu przyjemność – nie będę krył. Do Pawła Spychalskiego (który robił zdjęcie – przyp. „Replika”) mam całkowite zaufanie, zapozuję chyba do każdej jego koncepcji – mówi. Na pomysł ze slingiem na łące wpadł właśnie Paweł. To rekwizyt fetyszowy, który zwykle kojarzy się z czymś mrocznym i „zboczonym”. Tymczasem nie ma w nim przecież nic złego, chcieliśmy go „odczarować” – uśmiecha się Adrian, dodając, że środowisko fetyszowe jest mu bliskie oraz że maj jest miesiącem wyborów Mister Leather oraz Mister Rubber.

  1. Czerwiec: Maciej „Gąsiu” Gośniowski

Maciej „Gąsiu” Gośniowski (29) – dragowy i queerowy performer, aktor, aktywista, a także felietonista magazynu „Joy”. Wiedząc, że Gąsiu jest nieustraszony i lubi śmiałe projekty, podsunęliśmy mu koncepcję, która jest koszmarem homofoba: pozowanie nago z piórami w tyłku. Serdecznie dosyć mamy tej obiegowej opinii, którą powtarza jak papugi wielu homofobów, w tym również autohomofobów w naszej społeczności, mianowicie: Nie chodzę na Parady, bo nie lubię półgołych przebierańców z piórami w dupie. Jakoś nigdy na żadnej Paradzie piór w tyłku nie widzieliśmy… Skoro jednak oni te pióra w swej wyobraźni widzą, to może by im je w końcu pokazać? Gąsiu miał zostać naszym modelem na czerwiec, Pride Month. Wysłuchał spokojnie i swym charakterystycznym niskim głosem powiedział tylko: Świetny pomysł, trzeba tylko pomyśleć, jak te pióra włożyć. Pomyśleliśmy, popróbowaliśmy, włożyliśmy – Gąsiu był anielsko cierpliwy podczas sesji. Dodajmy jeszcze, że na fotce nie jest „półgoły”, tylko właściwie całkiem goły – ma na sobie jedynie makijaż oraz szpilki i tęczowe skarpetki. Patrzy prosto w obiektyw i jest wściekle atrakcyjny – koszmar homofoba w pełnej krasie.