Bogna Kowalczyk i jej film o Lulli, najstarszej polskiej drag queen

Z BOGNĄ KOWALCZYK, reżyserką dokumentu „Boylesque” o Lulli La Polaca, najstarszej polskiej drag queen, rozmawia Adam Kruk

fot. Emilia Oksentowicz/.kolektyw

Twój pełnometrażowy debiut Boylesque, będący portretem Andrzeja Szwana, znanego in drag jako Lulla La Polaca, miał niedawno premierę na prestiżowym festiwalu w Toronto, skąd wyjechałaś z nagrodą dla najbardziej obiecującej młodej reżyserki. Jak było w Kanadzie?

To było bardzo ciekawe doznanie, duży stres, ale super, że film „czyta się” za granicą. Bałam się, jak zostanie przyjęty, bo jednak jest mocno osadzony w polskim kontekście. Wprawdzie testowaliśmy go na publice anglojęzycznej i kilka osób sprawdzało, co jest zrozumiałe, a co nie, ale i tak przetłumaczenie wszystkich żartów i niuansów słownych było wyzwaniem. Myślę jednak, że jest w „Boylesque” coś takiego, co otwiera serca pod każdą szerokością geograficzną. Po seansach w Toronto, ale też na Krakowskim Festiwalu Filmowym, na Post Pxrn w Warszawie czy podczas Młodzi i Film w Koszalinie ludzie mocno się otwierali, rozmowy bardziej niż filmu dotyczyły ich samych. Często bardzo intymnych spraw.

Przed nakręceniem Boylesque byłaś fanką dragu?

Pewnie, w środowisku queerowym obracam się od lat, z dragiem byłam oswojona, to dla mnie naturalne otoczenie i bezpieczne terytorium. Jako osoba biseksualna jestem zwolenniczką tworzenia przestrzeni inkluzywnej dla wszystkich, a nie zamykania się wyłącznie we własnych bańkach. Scena drag zawsze dawała mi wolność, której potrzebowałam, i dostarczała inspiracji. Cenię ją przede wszystkim jako zjawisko, wokół którego gromadzi się wspólnota, bez względu na to, czy oglądamy drag w wydaniu profesjonalnym, czy amatorskim, niezależnie od tego kto, co i jak performuje. Dla mnie najbardziej istotny jest jego wymiar jednoczący, choć mieści się w nim oczywiście cała masa wątków dotyczących mody, ról społecznych, humoru. W filmie natomiast chciałam opowiedzieć bardziej o człowieku niż o kulturze drag. Szukałam bohatera do intymnego portretu w przestrzeni męskich performerów kwestionujących role społeczne, wchodzących z nimi w dialog.

Prowadziłaś wśrod drag queens casting?

This content is restricted to subscribers

 

Katarzyna Tubylewicz, autorka „Szwedzkiej sztuki kochania”

Z KATARZYNĄ TUBYLEWICZ, autorką książki „Szwedzka sztuka kochania”, rozmawia Bartosz Żurawiecki

fot. Rafał Masłow

Polska jest w wymiarze uczuciowym dość paradoksalna. Przytłaczający spadek romantyzmu, wielkie miłości naszych wieszczów i przesycona czuciem literatura () powinny uczynić nas pełnymi pasji i wielkich słów kochankami. Odnoszę jednak wrażenie, że w żadnym innym kraju nie słyszałam tylu ludzi twierdzących uparcie, że w miłość nie wierzą” – tak piszesz we wstępie do swojej książki. Bo choć jest ona o Szwecji, w której mieszkasz od ponad 20 lat, to jednak cały czas w tej Szwecji przegląda się Polska.

Od bardzo dawna interesowałam się tematem miłości jako ważnym doświadczeniem egzystencjalnym. Miałam poczucie, szczególnie we wczesnej młodości w Polsce, że jest to temat marginalizowany i banalizowany. Dziś myślę, że ma to silny związek z polską historią. Nawet słynny polski romantyzm jest tak naprawdę opowieścią o miłości do ojczyzny, dla której porzuca się inne miłości. W Polsce miłość traktowana jest jako coś niepoważnego, coś z kart kolorowych pism kobiecych. Bo poważne są wyłącznie powieści o samotnych mężczyznach cierpiących na polskość i przeżywających katusze duchowe. Tymczasem ja chciałam napisać książkę o miłości na poważnie i czekałam na moment, kiedy będę mogła to zrobić. Wcześniej napisałam książkę o samotności…

Samotny jak Szwed?, wydaną w roku 2021.

W Polsce bycie samotnym postrzegane jest jako porażka, dowód na to, że człowiekowi się w życiu nie powiodło. Tymczasem w Szwecji jest zupełnie inaczej. Tam samotność nie stygmatyzuje, może być przyjemna, komfortowa. Przyjrzałam się więc różnym rodzajom samotności, a ta doprowadziła mnie do miłości. Dlaczego? Bo okazało się, że paradoksalnie indywidualizm sprzyja romantyzmowi.

W Szwecji w latach 70. zmieniono prawo podatkowe. Od tamtego czasu małżeństwa nie mogą się opodatkowywać wspólnie. Celem takiego zabiegu było z jednej strony doprowadzenie do tego, żeby jak najwięcej kobiet pracowało – i rzeczywiście dzisiaj Szwecja ma najwięcej w Unii Europejskiej kobiet na rynku pracy. Z drugiej towarzyszyła temu zabiegowi otoczka ideologiczna. Powstał manifest socjaldemokratyczny, który definiował, czym ma być szwedzka miłość. Głosił on, że w Szwecji małżeństwa zawsze mają być zawierane z miłości, więc musi być z nich wyłączony element zależności finansowej. Ludzie mają być wolni, kiedy się kochają, i ma być im łatwo się rozstać, kiedy stwierdzą, że przyszedł na to czas. Chciałam sprawdzić, jak ta szwedzka miłość, oparta na bardzo silnym szwedzkim indywidualizmie, wygląda dziś i czym różni się od miłości polskiej.

Rozmawiasz w książce nie tylko ze Szwedkami i Szwedami, ale też z Polkami i Polakami ze Szwecją związanymi. Bardzo równościowo dobrałaś bohaterów i bohaterki. Są osoby homo, hetero, bi, rodziny patchworkowe, pojawiają się monogamia, poliamoria Od początku założyłaś, że będzie to książka egalitarna?

Przede wszystkim zależało mi na tym, by odpowiedzieć na pytanie, czym jest miłość. A później uświadomiłam sobie jeszcze bardziej, że definicji miłości jest wiele, każdy tworzy własną. Zwłaszcza w Szwecji, która nie jest krajem wibrującym erotyką i emocjami, ale pozwala ludziom kochać, kogo chcą. Akceptuje to zarówno społeczeństwo, jak i instytucje państwa. Opisuję np. rodzinę poliamoryczną, która wprawdzie nie jest rodziną w sensie prawnym, ale dostaje dużo wsparcia w zetknięciu z instytucjami takimi jak szkoła czy szpital.

This content is restricted to subscribers

 

Katarzyna Tubylewicz (ur. 1974) – polska pisarka, dziennikarka i tłumaczka. Mieszka w Szwecji. W latach 2006- -2012 była dyrektorką Instytutu Polskiego w Sztokholmie i attaché kulturalną w Ambasadzie RP. Wydała takie książki jak „Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie” (2017), „Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami” (2021) i ostatnio „Szwedzka sztuka kochania”. Przetłumaczyła m.in. trylogię Jonasa Gardella „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek” (wyd. pol. 2014-2015).

10. rocznica śmierci Anny Laszuk

Dwunastego października mija 10 lat od śmierci ANNY LASZUK, dziennikarki, lesbijki, aktywistki. Była felietonistką „Repliki”, autorką dwóch książek, założycielką i redaktorką naczelną feministyczno-lesbijskiego magazynu „Furia”. Jej imię nosi przyznawana corocznie nagroda Radia TOK FM

rys. Marcel Olczyński

Choć Anna Laszuk jak mało kto zasługuje na miano lesbijskiej ikony, pamięć o niej powoli się zaciera, spotykam osoby LGBT, które nie mają pojęcia, kim była. Żeby uzmysłowić emancypacyjną rolę Laszuk, nie wystarczy wymienić jedynie jej osiągnięć, trzeba jeszcze wskazać jej ówczesne prekursorstwo.

Była pierwszą lesbijką, która zrobiła coming out na łamach „Repliki” (w sierpniu 2006 r.). Z pełną świadomością, z jakim wiąże się to ryzykiem: „(…) wcale się do tego nie palę, wolałabym mieć święty spokój. Czy akurat to, że jestem lesbijką, jest we mnie najbardziej interesujące? Nie sądzę, ale wybór jest taki: albo udawać Greka, albo zostać tą lesbijką na etacie, przynajmniej przez jakiś czas”.

Na co dzień Laszuk można było usłyszeć w Radiu TOK FM i trudno dziś wytłumaczyć, jak kolosalne znaczenie miało kilkanaście lat temu to, że w głównym nurcie funkcjonuje „nasza” osoba, poszerzająca zakres tego, co uchodzi w przestrzeni publicznej, wprowadzająca feministyczno-queerowo-lewicową perspektywę w swoich audycjach. Z racji charakteru radia najczęściej rozmawiała z politykami (polityczek było wówczas znacznie mniej), ale dbała także o reprezentację kultury, trzymała rękę na pulsie tego, co działo się w społeczności LGBT. Kiedy w 2010 r. wydała „Małą książkę o homofobii”, postanowiła, wbrew sugestiom znajomych, że napisze w niej także o transpłciowości: „Myślę, że dziś młodzież łapie to dużo szybciej, temat już funkcjonuje w mediach, można znaleźć informacje w Internecie”.

Najważniejszym dokonaniem Anny Laszuk jest jej debiutancka książka „Dziewczyny, wyjdźcie z szafy” (2006). Czytana dziś – może rozczarować swoją zwyczajnością. Ot, rozmowy o życiu, w dodatku w większości anonimowe. Jednak nikt wcześniej nie miał tyle odwagi i energii, żeby znaleźć ponad 30 lesbijek w różnym wieku, z różnych części Polski, oddać im głos, zapytać, co w ich życiu zmieniła nienormatywność psychoseksualna. Pisząc recenzję w „Replice”, Bożena Keff nie miała wątpliwości, że ta książka jest „położeniem kamienia milowego w opisie własnej tożsamości lesbijek i w opisie polskiej rzeczywistości”.

„Dziewczyny, wyjdźcie z szafy” szybko stały się pozycją kultową, ale Laszuk nie była zainteresowana tworzeniem kontynuacji. W 2010 r. mówiła: „Często jestem o to pytana, ale nie, nigdy nie planowałam całej serii. Po prostu miałam ochotę taką książkę napisać, wtedy czułam, że to jest bardzo ważne, żeby powstała. Dostaję e-maile od dziewczyn, że teraz fajnie byłoby wrócić do tych bohaterek, zobaczyć, co się z nimi działo, wyśledzić ich dalsze losy. Ale to jest bardziej ich ciekawość niż moja potrzeba, poza tym upłynęło zbyt mało czasu”. Okazało się jednak, że „więcej czasu” nie ma. Anna Laszuk zmarła na raka 12 października 2012 r. w wieku 43 lat. Następną książką, jaką planowała, miał być zbiór opowiadań. Opowiedziała mi jedną z historii, o której sfabularyzowaniu myślała: „Utkwiła mi w pamięci opowieść z epoki głębokiego PRL-u, o małżeństwie, które wprowadziło się do kamienicy w małym miasteczku, po czym – wcale nie tak szybko – okazało się, że ta kobieta to był facet przebierający się tylko po to, żeby móc żyć ze swoim ukochanym. On miał dokumenty wystawione na kobiece nazwisko, które załatwił sobie w Niemczech, przechodząc tylko pierwszy etap korekty płci, polegający na zmianie danych, dzięki czemu udało się im wziąć ślub. Dodatkową motywacją była ucieczka przed pójściem do wojska. A żeby było śmieszniej, on handlował bielizną na bazarku, sprzedawał kobietom staniki, doradzał. Potem zaczęły się różne paranoje, strach, co będzie na ulicy, jak zemdleje. Raz zasłabł i musiał uciekać, gdy go wieźli do szpitala, bo wszystko by się wydało. Historia prawdziwa, ale do wykorzystania raczej w prozie niż literaturze faktu”.

Jacek Jelonek i Michał Danilczuk. Jednopłciowa para z najwyższą sumą punktów obecnej edycji „Tańca z Gwiazdami”

W 3. odcinku programu „Dancing With The Stars. Taniec z Gwiazdami” Jacek Jelonek i Michał Danilczuk, czyli pierwsza jednopłciowa para tego programu w Polsce, zdobyli od jury maksymalną sumę punktów! To pierwsza tak wysoka nota w tej edycji programu!


 

Jive, tango, a dziś… quickstep! I to właśnie tym wspólnym tańcem Jacek Jelonek znany z programu „Prince Charming” wraz ze swoim tanecznym partnerem zdobyli od jury maksymalną ilość (40) punktów!

Serdecznie gratulujemy i czekamy na kolejne taneczne pokazy chłopaków! #jami !

Piński kontra Kaczyński. Orientacja szefa PiS w sądzie.

„Youtuber Jan Piński oświadczył przed sądem, że widział zrobione pod prysznicem nagie zdjęcie Jarosława Kaczyńskiego z oficerem WSI. Proces wytoczony mu przez prezesa PiS został po nerwowych 55 minutach odroczony” – pisze „Gazeta Wyborcza” o rozpoczętym wczoraj procesie.

I dalej:

„Szef PiS pozwał dziennikarza i youtubera Jana Pińskiego za to, że ten – w krótkim filmie na kanale YouTube – opisał jego dawny i rzekomo intymny związek z oficerem Wojskowych Służb Informacyjnych Piotrem Polaszczykiem oraz zasugerował, jakoby Kaczyński był z tego powodu „hakowany” przez znającego tajemnicę Antoniego Macierewicza. Piński ogłosił także, że homoseksualna orientacja prezesa PiS wpływa na jego wrogi – i pełen hipokryzji – stosunek do ruchu LGBT. Obrażony powyższymi ustaleniami Jarosław Kaczyński żąda od youtubera odwołania twierdzeń, opublikowania przeprosin i wpłaty 10 tys. zł na cele charytatywne.”

Piński podtrzymał wniosek o powołanie m.in. następujących świadków:

Paweł Rabiej (znajomy Kaczyńskiego z lat 90., były wiceprezydent Warszawy, który w 2016 r. zrobił coming out)

Robert Biedroń

Piotr Polaszczyk

-Jerzy Nasierowski (89-letni nestor naszej społeczności)

Lech Wałęsa

Antoni Macierewicz

Sędzia stwierdził jednak, że „wzywania świadków nie będzie”.

Piński zeznał: „Nie byłem karany za składanie fałszywych zeznań. Jestem dziennikarzem od ponad 20 lat. W latach 2006-2007 dowiedziałem się o znikaniu akt z komisji weryfikacyjnej WSI. W roku 2010 przeczytałem anonimowy list podpisany przez „zatroskanego oficera”, który opowiadał o romansie powoda z oficerem WSI, o wykryciu i utrwaleniu dowodów tego romansu w ramach operacji kryptonim „Buś” oraz o możliwości szantażu z tego wynikającej. To w tamtym czasie pokazano mi zdjęcie z udziałem powoda pod prysznicem. Na tym zdjęciu widnieli kapitan Piotr Polaszczyk i Jarosław Kaczyński w sytuacji wyraźnie intymnej. (…) W latach 2015-2016 dowiedziałem się, że Antoni Macierewicz sprywatyzował sobie akta kompromitujące powoda. Uświadomiłem sobie, że prezes PiS, a zatem i rząd polski, znajdują się pod kontrolą Macierewicza. Wątek szantażowania Jarosława Kaczyńskiego przez jego byłego ministra był jedną z najważniejszych przyczyn, dla których zabrałem głos na ten temat.”

Kontrrewolucja.net

Kilka dni temu w „Dużym Formacie” „Gazety Wyborczej” ukazał się obszerny tekst o całej sprawie. Autor Piotr Głuchowski tak wyjaśniał wniosek o powołanie prezydenta Lecha Wałęsy na świadka:

„Były prezydent dlatego, że publicznie zaprosił na swoje urodziny w 1993 roku „Lecha Kaczyńskiego z żoną i Jarosława z mężem”. W październiku 2006, w TVN-owskim programie „Teraz my!”, Wałęsa powtórzył, jakoby prezes PiS był homoseksualistą, zaś dopytywany, skąd to wie, wyjaśnił, że „ze służb”.

Dziś Wałęsa mówi mi przez telefon: – 30 lat temu powiedziałem krótko, bo nie było czasu na większe dowodzenie. W telewizji prawdę powtórzyłem i zdania nie zmieniłem do teraz. Jak sąd mnie zobowiąże do podania szczegółów, to je zdradzę.

Z tekstu Głuchowskiego wynika hipoteza, że Kaczyński i Macierewicz mają „haki” jeden na drugiego: 👉„Według Polaszczyka hakiem, który ma Kaczyński na Macierewicza, jest informacja WSW o jego współpracy z „bratnią służbą”. Hakiem w drugą stronę – „Buś” i fotografie.”

„Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej” Joanny Ostrowskiej w finale Nike!

Jest! Książka Joanny Ostrowskiej „Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej” (wyd. Krytyka Polityczna) znalazła się w finale Nike, najważniejszej nagrody literackiej w Polsce. Finałową siódemkę nominowanych książek ogłoszono dziś rano.

GRATULUJEMY! ❤

„Oni…” to prekursorska praca zadająca kłam panującej wśród wielu historyków opinii, że z osławionego paragrafu 175 niemieckiego kodeksu karnego, kryminalizującego męskie relacje homoseksualne, skazywano tylko Niemców. W czasie II wojny światowej, gdy Niemcy zajęli ziemie polskie, ofiarami paragrafu 175 byli też Polacy. Ostrowska dotarła do ich zapisanych w dokumentach historii.. Józef Drewniok z Gliwic, Bogdan Kurt Machula z Katowic, Józef Kamiński z Włocławka, Alojzy Pawłowski z Poznania, Dionizy Przyborowski z Wrześni, Roman Igler z Poznania, Józef Niemczyk, który był na przymusowych robotach w III Rzeszy… – przez książkę Ostrowskiej idzie korowód Polaków skazanych za „nierząd z mężczyznami”.

Nowy Napis

Tuż po ukazaniu się książki Joanna Ostrowska mówiła w wywiadzie w „Replice” (nr 90):

„Przez długi czas (…) temat po prostu nie istniał. Jeśli się pojawiał, to był unieważniany. Stosowano trzy „argumenty”. Pierwszy – że chodziło tylko o Niemców, a nie o Polaków – nieprawda. Drugi – ogółem skazanych za homoseksualność było niewielu w porównaniu z innymi grupami ofiar, więc w sumie nie ma sensu się tym zajmować. To budzi mój ogromny sprzeciw. Czy rzeczywiście liczba powinna decydować o upamiętnieniu i badaniach historycznych? Trzeci „argument” – jeśli już „oni” istnieli, to byli seksualnymi drapieżcami – wykorzystywali i gwałcili współwięźniów. Do tej pory miesza się tych skazanych za homoseksualność z tymi, którzy w obozach czy więzieniach uprawiali seks z mężczyznami. To są dwa różne zjawiska, dwa „zbiory”, które czasem mogły się zazębiać. Byli tacy, którzy zostali skazani za homoseksualność i nie byli żadnymi przemocowcami (większość!). Inni dopuszczali się przemocy seksualnej, wykorzystując swoją pozycję w społeczności więźniarskiej. Wreszcie mamy historie mężczyzn sądzonych z innych powodów, którzy uprawiali seks z mężczyznami w trakcie odbywania kary. W każdym przypadku ważny jest kontekst.

Te trzy argumenty wyjaśniające brak zainteresowania tematem są fałszywe. Prawdziwym powodem była i jest homofobia – niechęć do zajmowania się historią „ohydnych zwyrodnialców” połączona z brakiem wiedzy na temat seksualności. Przez ponad 75 lat ludzie, o których piszę, byli marginalizowani.”

Joanna Ostrowska jest od lat sojuszniczką osób LGBT, a od kilku miesięcy również członkinią zarządu Fundacji Replika, organizacji, która wydaje nasz magazyn. Tym bardziej cieszymy się z jej nominacji.

Wcześniej historyczka opublikowała m.in. pracę „Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej”. Była też spiritus movens dwóch kluczowych dla historii „różowych trójkątów” (symbolem tym oznaczano skazanych za homoseksualność w obozach koncentracyjnych) książek, które opatrzyła posłowiami: „Mężczyźni z różowym trójkątem” Heinza Hegera oraz „Cholernie mocna miłość” Stefana K. i Lutza van Dijka.

 

W finałowej siódemce Nike znalazł się także wyoutowany twórca Edward Pasewicz (za „Pulverkopf”).

Gratulujemy!

„Blue Hour” – Lesbijski film absolwentki Warszawskiej Szkoły Filmowej z szansą na Oscara

Lesbijski film absolwentki Warszawskiej Szkoły Filmowej z szansą na Oscara!

Krótkometrażowy film „Blue Hour”, wyprodukowany przez Stacey Rushchak, ukraińsko-amerykańską absolwentkę Warszawskiej Szkoły Filmowej, znalazł się w oficjalnej selekcji Out On Film: Georgia’s LGBTQ+ Film Festival – festiwalu kwalifikującego do Oscarów!

Film „Blue Hour” to historia lesbijskiej miłości – opowiada historię Mai, kelnerki z małej wioski. „Bohaterka jest zawieszona w prowincjonalnym mikrokosmosie. W tym zastygłym krajobrazie pojawia się jednak w końcu ożywcze zakłócenie” – czytamy na stronie Warszawskiej Szkoły Filmowej. W barze, w którym pracuje Maja, pojawia się tajemnicza kobieta. Po jej zachowaniu widać, że na kogoś czeka. Wkrótce okazuje się, że kobieta całkowicie zmieni codzienność Mai.

W główne role wcieliły się młode aktorki – Monika Szwajnos oraz Karolina Rzepa. Za zdjęcia odpowiada absolwent kierunku operatorskiego WSF, Grzegorz Adach a producentem filmu jest dwukrotnie nominowany do Oscara reżyser, scenarzysta oraz producent – Maciej Ślesicki. Out On Film organizowany jest w Atlancie i do 2008 roku był częścią Atlanta Film Festival – festiwalu, który w zeszłym roku zwyciężyła głośna „Sukienka” w reżyserii Tadeusza Łysiaka. To właśnie ta wygrana umożliwiła Warszawskiej Szkole Filmowej ubieganie się o kolejną oscarową nominację dla swojej produkcji.

Festiwal to jedenastodniowe święto historii i artystów LGBTQ+, które prezentuje filmy fabularne, dokumentalne oraz krótkometrażowe. Misją festiwalu jest wysoka jakość i różnorodność wyświetlanych widzom treści, a także zapewnienie reprezentacji wszystkim członkom społeczności LGBTQ+ 🏳️‍🌈

Oczywiście, etiuda „Blue Hour” to nie jedyna produkcja WSF, która stawia wątek LGBTQ+ na pierwszym planie. To właśnie tutaj powstała znana nam wszystkim „Kontrola” w reżyserii Nataszy Parzymies, która trafiła niedawno na prestiżową listę 50. Nazwisk najlepszych młodych twórców magazynu Variety.

Gratulujemy całej ekipie i trzymamy za Was kciuki!

Znasz miejsca przyjazne osobom LGBT+? Dodaj je!

Największa w historii mapa miejsc przyjaznych osobom LGBT+ w Polsce właśnie powstaje dzięki Pro Diversity i inicjatywie miejsce.LGBT! Dodaj miejsca, które Ty znasz! 

Nieważne, czy chodzi o restaurację, klub, salon kosmetyczny, szkołę, usługi hydrauliczne, salon fryzjerski czy hotel. Pomóż innym osobom LGBT+ poczuć się bezpiecznie – wskaż miejsca, które znasz i dodaj je do naszej bazy na  https://dodaj.miejsce.lgbt/ !

Razem stworzymy mapę i aplikację na komórkę, która pozwoli nam nie tylko wspierać biznesy przyjazne osobom LGBT+ ale i czuć się bezpiecznie, gdy odwiedzamy nowe miasto.

Wejdź na https://dodaj.miejsce.lgbt/ i dodaj biznesy, którym ufasz i które polecasz! UWAGA! Zachęcamy zwłaszcza osoby z małych miast i miasteczek! Pokażcie, że u Was też są jakieś promyki nadziei!

#wspolpraca

Projekt finansowany przez Islandię, Liechtenstein i Norwegię z Funduszy EOG w ramach Programu Aktywni Obywatele – Fundusz Regionalny.

Piotr Jacoń z Medalem Wolności Słowa apeluje do Kościoła: „Zostawcie nasze tęczowe dzieci w spokoju”

Piotr Jacoń, odbierając niecałe 2 godziny temu Medal Wolności Słowa, nagrodę Fundacji Grand Press, wygłosił mocne przemówienie. Przypomniał, że siedem lat temu rządowa koalicja PO-PSL przegłosowała ustawę o uzgodnieniu płci, jednak trafiła ona na biurko prezydenta już nie Komorowskiego, ale Dudy, a ten ją zawetował.

„Ta rządowa większość nie tylko nie zrobiła nic, by tamto prezydenckie weto odrzucić, ale zrobiła także wszystko, by wniosku o odrzucenie tego weta w ogóle na sali plenarnej nie głosować. Więc nie głosowano” – mówił Jacoń.

I dalej do opozycji:

„Najbardziej jako ojciec i obywatel tego kraju oczekuję od was, że w tych najbliższych wyborach, które będą już niedługo, pójdziecie z tą ustawą do Sejmu i obiecacie takim rodzinom jak my, że będzie to jedna z pierwszych ustaw, które uchwalicie. Powiecie, że są ważniejsze rzeczy, bo jest inflacja, jest węgiel. Rodziny osób transpłciowych też martwią się o inflację i o to, że trzeba będzie kupić węgiel. Ale martwią się także o wiele innych rzeczy, o które martwić by się nie musiały, gdyby ta ustawa została przyjęta”

To nie wszystko. Piotr Jacoń zaapelował również do opozycji o to, by przygotowała takie zmiany w prawie, które zapewnią w tym kraju możliwość małżeństw jednopłciowych i aby takie pary mogły legalnie adoptować dzieci.

Następnie zwrócił się z mocnym apelem do Kościoła:

„Miejcie te swoje kościelne rozwody, ale naszym tęczowym dzieciom zostawcie przynajmniej cywilne śluby. I dajcie im święty spokój”

 

Przypominamy, bo jesteśmy z tego dumni: to właśnie na łamach „Repliki” (nr 91, maj/czerwiec 2021) Piotr Jacoń dokonał rodzicielskiego coming outu – ujawnił, że ma transpłciową córkę – Wiktorię.

Jacek Kurski. „Taniec siłą rzeczy jest dedykowany mężczyźnie i kobiecie. Wtedy jest zawsze najpiękniejszy.”

W najnowszej edycji „Dancing With The Stars. Taniec z Gwiazdami”, pierwszy raz w Polsce tańczy para jednopłciowa. 🏳️‍🌈 Kilka dni temu dziennikarz portalu Plotek rozmawiał o tym z prezesem TVP. Co uważa o tym konserwatywny Jacek Kurski? Dziennikarz zapytał, czy w programach tanecznych TVP również mogłaby wystąpić para jednopłciowa.
 

Jacek Kurski: “Nie, TVP nie byłoby na to gotowe. Mamy jednoznaczne stwierdzenie w Ustawie o radiofonii i telewizji, które mówi, że nadawca publiczny jest zobowiązany do przestrzegania wartości chrześcijańskich. Rodzina, małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety, nawet nie tylko w dekalogu, ale i konstytucji”

Reporter Plotka, Cezary Wiśniewski, sprostował, że nie chodziło mu o parę, jako relację romantyczną, ale po prostu parę osób tej samej płci w tańcu.

Jacek Kurski: “To jest już mruganie w tę stronę, taniec, siłą rzeczy, jest szczególnie dedykowany mężczyźnie i kobiecie, wtedy jest zawsze najpiękniejszy. Nie zapraszam par jednopłciowych do tańca w Telewizji Polskiej”

O tym, że taniec w parze jednopłciowej jest piękny, a w przypadku tanga jest to zupełnie normalne rozmawialiśmy już z Dawidem Belachem i Tomaszem Sępowiczem (parą gejów, tancerzy prowadzących Poznańska Akademia Tańca – Dawid Belach) na łamach nr. 88 “Repliki”. Co więcej jednopłciowa para w formacie TzG to nic nowego – na świecie takie sytuacje zdarzały się już wielokrotnie, a w 2019r. duński aktor Jakob Fauerby wraz ze swoim trenerem zdobyli nawet pierwsze miejsce! 🏳️‍🌈

Zachęcamy więc do obejrzenia, a potem głosowania na pierwszego polskiego księcia z „Prince Charming – Jacka Jelonka! Być może słupki oglądalności, które tak uwielbia Jacek Kurski, przekonają go, by zobaczyć, że taniec par jednopłciowej też jest piękny! 
 
Polsat