Rosyjska tenisistka Daria Kasatkina dokonała coming outu. Podkreślamy: rosyjska. W Rosji od 9 lat działa zakaz „propagandy homoseksualnej”, co oznacza, że publiczne mówienie o kwestiach LGBT w sposób pozytywny lub neutralny jest zakazane. Co z kolei oznacza, że publiczny coming out jest po prostu nielegalny.
Daria Kasatkina (fot. Getty Images)
W tym samym wywiadzie z rosyjskim vlogerem Witją Krawczenko „specjalną operację wojskową” Rosji w Ukrainie – jak każe mówić oficjalna wykładnia Kremla – Daria nazwała wojną.
25-letnia Kasatkina obecnie zajmuje 12. miejsce w światowym rankingu tenisa.
Poniżej przedstawiamy fragmenty wywiadu:
“Tak, mam dziewczynę. Przebywanie w szklanej szafie jest niemożliwe, zbyt trudne na dłuższą metę, bezcelowe. Jest się całkowicie skupionym na tym, nim nie zdecyduje się na coming out. Życie w zgodzie z samą sobą jest jedyną rzeczą, która się tak naprawdę liczy”.
“W Rosji wiele spraw jest tematem tabu […]. To przekonanie, że ktoś chce być gejem lub stać się nim, jest absurdalne. Serio, jeśli to kwestia wyboru, to nikt by tego nie robił. Po co utrudniać sobie życie, zwłaszcza w Rosji? Jaki jest sens? Nie ma nic prostszego, niż bycie hetero.”
“Chcę, by wojna się skończyła. (…) Od 24 lutego nie było dnia, żebym nie czytała wiadomości lub nie pomyślała o tym. Chcę, aby ten dzień po prostu zniknął. Nie mogę sobie wyobrazić, przez co przechodzą teraz ci ludzie. To pełnowymiarowy koszmar. Zrobiłabym wszystko, aby to zatrzymać, ale to niemożliwe. To sprawia, że czujesz się bezsilny. Myślę, że mnie rozumiesz. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak to jest nie mieć domu. I nie chodzi o to, że go nie kupiłeś, ale że twój dom został ci zabrany, po prostu zabrany. Chcę mieć możliwość rywalizacji z tenisistkami, które tak jak ja mogą przygotować się do turnieju, które nie muszą myśleć o bombardowaniach i że nie mają dokąd pójść.”
Na pytanie Krawczenki, czy nie boi się, że po tej rozmowie nie będzie mogła wrócić do Rosji, przyznała, że „myślała o tym”. Po tych słowach Daria rozpłakała się.
Z ARETĄ SZPURĄ, influencerką i aktywistką klimatyczną, rozmawia Małgorzata Tarnowska
Areta Szpura – influencerka i aktywistka klimatyczna, autorka książek o klimacie „Jak uratować świat?” (2021) i „Instrukcja obsługi przyszłości” (2022). Współzałożycielka marki modowej Local Heroes, której ubrania nosiły światowej sławy gwiazdy (np. Rihanna). W 2017 r. odeszła z marki, by działać na rzecz Ziemi. Obecnie możemy ją oglądać gościnnie u boku Kasi Zillmann (wyoutowanej olimpijki, bohaterki okładkowego wywiadu „Repliki” nr 93/2021) w ostatnim, czwartym sezonie serialu „Kontrola”.
Jak trafiłaś do „Kontroli”? Nie wiem, na jakim świecie żyłam, (śmiech) ale nie słyszałam o „Kontroli”, zanim odezwała się do mnie Natasza Parzymies (twórczyni serialu – przyp. red.). Napisała do mnie koło października na Instagramie, że robi polską wersję „Th e L Word” i że podobała jej się tamtejsza idea guest appearances. A że jestem niespełnioną aktorką (śmiech) – jako mała dziewczynka chodziłam na castingi do seriali – stwierdziłam, że nie dość, że to superprojekt, to jeszcze spełnienie marzeń, oczywiście się zgodziłam.
Jak wspominasz pracę na planie?
Scenę ze mną kręcono nocą koło mojego domu, więc jechałam na plan na rowerze, słuchając Hannah Montany, i czułam się przewspaniale. Wszyscy w ekipie byli młodzi i kumaci. Z automatu było mleko owsiane przy kawie, a departament kostiumów chodził po lumpach. Dużo rzeczy, o które na większości planów się walczy, tam było oczywistych. Czuć było w powietrzu, że tworzy się coś, co zmieni historię.
Jak ci się pracowało z Kasią Zillmann i pozostałą ekipą aktorską?
Poznałyśmy się z Kasią na planie i od razu się skumałyśmy. Do tej pory się śmiejemy, że nasze role to „koleżanka nr 1” i „koleżanka nr 2” (Kasia i Areta pojawiają się w jednym z odcinków jako znajome Majki, jednej z głównych bohaterek – przyp. red.). Byłam zajarana i bawiło mnie, że mogę mówić, że jestem aktorką. Potem często na siebie z Kasią wpadałyśmy, ostatnio nocowała u mnie z dziewczyną, czekając na pociąg. Okazało się też, że Ewelina Pankowska (odtwórczyni roli Majki – przyp. red.) mieszka blok obok mnie!
Jak występ w „Kontroli” wpisuje się w twoją działalność influencerską?
Dwa lata temu – nawet ciężko powiedzieć, czy zrobiłam coming out, bo nie czuję się w ten sposób, ale zaczęłam brać udział w różnych akcjach LGBT+, np. „Głosuję na miłość” organizowaną w 2019 r. przez Kampanię Przeciw Homofobii. W 2020 r. pojawiłyśmy się z moją dziewczyną Agą na okładce „Women’s Health” jako pierwsza homoseksualna para – dwa lata przed „Vouge’iem” (który w czerwcu br. wyszedł z dwiema okładkami – przedstawiającymi pocałunek pary dziewczyn oraz pary chłopaków – przyp. red.)! Nie jestem wielką czytelniczką „Women’s Health”, ale mega się jarałam, że taki magazyn miał odwagę to zrobić. Że będziemy w kioskach, na stacjach benzynowych. Była radość, ale też strach, czy nie będą robili akcji palenia magazynu.
Obawy były słuszne?
Nie było akcji sprejowania okładek jak w przypadku „Vogue’a”. Ale też my na naszej się nie całowałyśmy, nie było plakatów z okładką. Po prostu byłyśmy ze sobą i byłyśmy podpisane jako para. Cieszyłam się, że przełamujemy stereotypy – po prostu dwie dziewczyny w sukienkach, jak w parku.
Skąd się wziął ten pomysł?
Poczułam, że jest potrzeba, by jak najwięcej osób było widocznych. Wcześniej nie ukrywałam swojej relacji na IG, ale też nie chciałam, żeby ludzie obserwowali mnie tylko dlatego. To nie był mój główny nurt aktywistyczny: robiłam różne własne rzeczy, a to, że jestem w nieheteronormatywnym związku, to był dodatek. Cieszę się, że to się rozwinęło w takiej kolejności – bo mam nadzieję, że pokazało tę złożoność wielu obserwującym mnie osobom.
Teraz zajmujesz się działaniem na rzecz klimatu, wcześniej byłaś silnie związana z modą.
Moje zajawki często stawały się moją drogą zawodową. Początkowo była to moda, w której przeszłam przez wszystkie możliwe etapy – od bycia asystentką stylistki, przez pracę w magazynach, po założenie własnej marki Local Heroes i bycie szefową – i była to superprzygoda. Ale w pewnym momencie zaczęłam czuć zgrzyt. Akurat byłam w Kalifornii. W księgarni na dziale moda zobaczyłam książkę Elizabeth C. Cline Overdressed: Th e Shockingly High Cost of Cheap Fashion [Prze- -brani. Szokująco wysokie koszty taniej mody]. Do dzisiaj pamiętam okładkę. Zaczęłam ją czytać i pomyślałam: „O, fuck. Nigdy nie zadawałam sobie tych pytań”.
Jakich?
Kto produkuje rzeczy, które są w sieciówkach, i dlaczego są takie tanie. Jaki to ma wpływ na środowisko. Byłam coraz bardziej wstrząśnięta. Kupiłam książkę, poszłam na plażę ją przeczytać, i zaczęłam temat googlować, oglądać dokumenty. Wróciłam do kraju przerażona, że jest cała strona uwielbianej przeze mnie mody, z której nie zdawałam sobie sprawy i która nie jest taka fajna. Było mi coraz gorzej prowadzić firmę. Czułam, że poświęcam czas i energię na projektowanie rzeczy, których nikt nie potrzebuje. Pamiętam moment, w którym miałam przed sobą białe kartki i musiałam wymyślić pięć bluzek i pięć bluz, i zrobić na siłę… Proces odchodzenia z mody i z firmy trwał w sumie dwa lata. Miałam też wspólniczkę. Jak się rozstać, kto przejmuje markę, kto z nią będzie? Teraz marka nadal żyje i ma się dobrze. Każda z nas poszła w swoim kierunku.
Kiedy odkryłaś, że podobają ci się dziewczyny?
W tym sensie również otworzył mi oczy pobyt w Stanach, ale wiadomo, że patrząc z perspektywy, sugestii, że mogą mi się podobać dziewczyny, było dużo więcej. W Warszawie miałam imprezowe przygody, ale kiedy zaczynało być bardziej poważnie – miałam jedną taką historię – totalnie się wystraszyłam, no bo jak ja powiem mamie?
Zdradzisz więcej?
To była koleżanka z podstawówki, która była zupełnie wkręcona w dziewczyny. Miałyśmy romans i to było dla mnie super, ale w pewnym momencie ona bardzo szła do przodu, a ja się przeraziłam. Mam mieć dziewczynę? Totalnie ją zghostowałam i do dzisiaj mam wyrzuty sumienia. Dzisiaj nawet czasami nasze drogi się przetną. Milion razy ją za to przepraszałam, ale to pokazuje moją ówczesną niedorosłość i totalne zagubienie. W ogóle nie wiedziałam, z kim o tym pogadać, jak się do tego zabrać… Spanikowałam.
Coś się zmieniło w Stanach?
Nikt tam mnie nie znał, jest tam większe przyzwolenie dla osób LGBT+. Wyszukiwałam na Tinderze chłopaków i dziewczyny i zaczęłam się spotykać z ludźmi nawet nie w celach randkowych, ale po prostu, by poznać nowe osoby w dużym mieście. Okazywało się, że z dziewczynami łatwiej mi się gada i dogaduje. Wtedy miałam przebłysk, że może to się jakoś da połączyć – zaczęłam poznawać dziewczyny, które dłużej spotykały się z dziewczynami, i przymierzać się do tego, że tak to może wyglądać. Wcześniej bycie z dziewczyną kojarzyło mi się ze stereotypowymi lesbijkami, z którymi kompletnie się nie utożsamiałam.
Masz na myśli np. nasze dziwne fryzury? (śmiech)
Na przykład. (śmiech) Dopiero w USA zobaczyłam szerszy wachlarz możliwości. Że nie muszę się ubierać tak albo siak, tylko mogę być sobą i być z dziewczynami.
Co było później, po powrocie do Polski?
Zostawiłam sobie te same ustawienia na Tinderze. (śmiech) A miałam ustawione już tylko dziewczyny. Przeglądałam sobie tego Tindera, byłam na jednej czy dwóch randkach. Aż wreszcie spotkałam na Tinderze Agę, z którą wcześniej się kojarzyłyśmy przez jej siostrę bliźniaczkę. Napisałam do niej dla beki, czy idziemy na randkę, bo nas zmatchowało…
…i od tego czasu jesteście razem.
Osiem lat później nadal to chodzi. Na początku miałyśmy odwagę kontaktować się ze sobą tylko podczas imprez, ale w końcu odważyłyśmy się pójść na trzeźwą randkę i spojrzeć sobie w oczy. Nie mogłyśmy przestać się spotykać, było raz lepiej, raz gorzej, i tak ciągnie się do dzisiaj.
Jak wspominasz swój coming out przed rodzicami?
Coming out zrobiłam przed rodzicami dopiero po roku, odkąd się poznałyśmy z Agą. Postanowiłam przestać mówić, że znowu jadę nocą do koleżanki, bo czułam, że ta wymówka przestaje być przekonująca. (śmiech) Moi znajomi wiedzieli od początku, przyjaciółki dopingowały mnie i malowały przed randkami. Ale rodzicom długo bałam się powiedzieć, nie dlatego, że jestem z dziewczyną – bo czułam, że to przyjmą raczej OK – tylko dlatego, że nigdy nie gadałam z nimi o uczuciach i związkach. Zresztą nie było wcześniej nikogo na tyle poważnego, żebym chciała go im przedstawić. A tutaj czułam, że chciałabym móc wziąć Agę do domu i nie nazywać jej koleżanką, tylko dziewczyną. Pamiętam, że napisałam listę tego, co im chcę powiedzieć, żeby ze stresu nie zapomnieć słów. (śmiech) Poczułam ogromną ulgę, kiedy to zrobiłam. I spotkałam się z superprzyjęciem. Okazało się, że najbardziej problematyczne było to w mojej głowie.
Były łzy?
Z mojej strony na pewno. Rodzice powiedzieli, że czuli to wcześniej. Ale to ludzie, którzy raczej nie będą pytać, tylko zaczekają, aż sama powiem.
Jak zareagowała dalsza rodzina?
Największy stres był z babciami. Z coming outem przed nimi czekałam dłużej. Obie mieszkają w mniejszych miastach, więc mała była szansa, by się poznały z Agą. Dopiero kilka lat później, pod wpływem kolejnych pytań, czy mam chłopaka, chciałam im móc opowiedzieć, że jestem na wakacjach z dziewczyną, a nie ze współlokatorką. Nie spotkałam się z hejtem, ale z niezrozumieniem. Nie wiedziały, jak się do tego ustosunkować. Kilka lat temu, kiedy była brutalna nagonka na osoby LGBT+, bały się, żeby nikt nie zrobił mi krzywdy. Teraz traktują Agę jako jedną ze swoich wnuczek.
Miałaś jakiś coming out w szkole?
Nie myślałam o tym w kontekście siebie, ale pamiętam, że jarałam się lesbijką z YouTube’a, która robiła filmiki ze swoimi dziewczynami i opowiadała o swoim życiu. To były początki tej platformy i było tam bardzo mało kontentu, a filmy tej dziewczyny miały ze sto wyświetleń. Nigdy nie jarałam się też chłopakami jako nastolatka – nie miałam plakatów Backstreet Boys czy Aarona Cartera. Zawsze to były bliźniaczki Olsen, Hilary Duff i Lindsay Lohan. (śmiech) Poza tym pamiętam serial „Skins” i lesbijską parę w jednym z sezonów – mój ulubiony wątek, który oglądałam z wypiekami na twarzy. Wtedy już miałam crusha na Naomi, ale nikomu o tym nie mówiłam. W branży modowej też miałam w otoczeniu bardziej dziewczyny niż kolegów. Nie za dużo randkowałam, byłam skupiona na pracy, a jeśli coś się wydarzało, to przy okazji. Inaczej niż większość moich koleżanek, które miały jednego chłopaka za drugim.
W szkole wyoutowanie się wiązałoby się z odrzuceniem?
Myślę, żę nie – chodzi bardziej o to, że nie było otwartości i ciężko było znaleźć kogoś, kto byłby po tej samej stronie mocy.
Z tej szkoły uciekłaś do świata mody, a ze świata mody do aktywizmu klimatycznego. Zawsze szukasz własnego miejsca?
Totalnie tak jest. Teraz znowu jestem na kolejnym etapie i szukam głębiej. Miałam tak przez całe życie – począwszy od tego, że mam nietypowe imię. (śmiech) Nigdy nie mogłam znaleźć kubka ze swoim imieniem… Musiałam go sobie zrobić. (śmiech) Nie mogłam się dopasować do żadnej grupy. To były małe rzeczy, ale kształtują w dziecku poczucie nie-do-końca- przynależności. Miałam nietypowe dzieciństwo i nietypowy dom – mówiąc ogólnie, moi rodzice nie mieli „normalnych” zawodów i dużo podróżowaliśmy po świecie. Zawsze wracałam z jakimiś warkoczykami na głowie, byłam turbokolorowo ubrana. Odstawałam od grupy, ale nie dopasowywałam się na siłę, tylko szłam za tym, co czuję. Jestem za to wdzięczna wszechświatowi, bo to daje megamoc. Najtrudniejszą decyzją było odejście od mojej firmy i jakkolwiek to było ciężkie, dało mi poczucie, że cokolwiek wymyślę, to zrobię.
Jak widzisz relację między trzema sferami, które są dla ciebie ważne: modą, ekologią i LGBT+?
Na pewno problemem jest pinkwashing, który ma wiele wspólnego z greenwashingiem – marki nagle robią coś z tęczą lub zielonym znaczkiem i oczekują owacji na stojąco. Nie wiem, co o tym myśleć – jeśli do wyboru mają robić to lub nie, to oczywiście lepiej, by robiły. Ale byłabym ostrożna i tak samo jak w przypadku środowiska, zapytałabym, co tak naprawdę dana marka zrobiła na rzecz równości, również wewnątrz firmy. I nie chodzi tu o „tęczowy dzień”, kiedy wszyscy pracownicy muszą przyjść do pracy ubrani na kolorowo, nawet gdy nie mają na to ochoty.
Jak uniknąć pułapek pinkwashingu?
Trzeba sprawdzać firmy z z tęczowym logo – co za tym idzie: czy tylko fajne rzeczy, zniżka lub tęczowy produkt, z którego dochód częściowo zostanie przekazany na coś? W drugim przypadku dana firma po prostu mogłaby przekazać zysk na fundację, a nie zrzucać odpowiedzialności na konsumenta – że jeżeli kupi produkt, którego nie potrzebuje, to zysk pójdzie na fundację. Z drugiej strony jeśli tęczowe rzeczy są w czerwcu na wystawach, to pojawia się pytanie: czy będą tam nadal w lipcu? Jak zrobić, żeby tęcza trwała 12 miesięcy? Cieszę się, że jest Parada, ale chciałabym, żeby nie był to jedyny dzień w roku, kiedy możemy przejść ulicami w takich ubraniach, w jakich czujemy się dobrze, i nie bać się wpierdolu.
Z LU OLSZEWSKIM, aktywistką na rzecz osób niebinarnych, asystentką posłanki Lewicy Agnieszki Dziemianowicz-Bąk, rozmawia Jakub Wojtaszczyk
fot. Anna Huzarska
Czego brakuje społeczeństwu polskiemu w sprawie postrzegania osób niebinarnych?
Wiedzy na temat niebinarności. Ale żeby mówić o jej zdobywaniu, Polacy i Polki musieliby wiedzieć, że osoby niebinarne w ogóle istnieją. Mimo że społeczeństwo jest zaznajomione ze skrótem LGBT, z reguły odnosi się tylko do dwóch pierwszych literek. Niebinarność jako podzbiór transpłciowości nie jest widoczna. Rozpoznanie osób poza binarnym spektrum będzie wymagało też zrozumienia, że podział na mężczyznę i kobietę jest bardzo wąski, a tym samym skonfrontowania się z własnym postrzeganiem płci. To rodzi kolejne problemy, bo część osób nie będzie w stanie sobie wyobrazić, że istnieje coś poza binarnym podziałem płci. Przecież społeczeństwo, kultura, zdobycze cywilizacyjne są oparte na binarności.
Czy w społeczności LGBTQ+ zrozumienie niebinarności jest prostsze?
Tak, bo wiedza na temat transpłciowości i niebinarności jest większa. Tożsamość płciową dzielimy na cis i trans, a trans dodatkowo na binarną i niebinarną. Najszersza definicja mówi o tym, że osoby trans nie identyfikują się z płcią przypisaną im przy urodzeniu. Osoby niebinarne też się z nią nie identyfikują, tak samo jak z płcią „przeciwną”. Zdarzają się jednak osoby LGB, które nie uważają, że transpłciowość jest valid, uprawomocniona.
Jeżeli społeczeństwo miałoby świadomość, że niebinarność istnieje, czy możemy wyobrazić sobie lepszy świat, w którym osobom poza spektrum byłoby najlepiej?
Jasne, że możemy. Już w rdzennych kulturach amerykańskich mamy osoby two- -spirit. Inne tożsamości płciowe występują też w Indiach i Oceanii. W dużej mierze to kultura białego człowieka ustaliła binarny podział na kobietę i mężczyznę. Wmówiono nam, że jest naturalny. Nie jest. Do lepszego świata niewiele trzeba. Tym bardziej obalenie binarnego podziału sprawi, że cis kobietom i mężczyznom będzie lżej w życiu. Nie istnieją twory idealne stuprocentowych mężczyzn i kobiet. Tak mocne performowanie narzuconych zachowań jest szkodliwe, bo te cechy nie są nasze. Są wyobrażone.
Dlaczego tak kurczowo się trzymamy tego podziału?
Dlatego że taka jest nasza kultura. Binarność wdrukowywana jest nam od dziecka. Począwszy od koloru różowego dla dziewczynek, niebieskiego dla chłopców czy podziału na toalety męskie i damskie. Oderwanie się od tego będzie wymagało dużo pracy. Podobnie mają ateiści w Polsce. Binarne postrzeganie płci to tak samo silny konstrukt jak konstrukt Boga. By pozbyć się tych kulturowych naleciałości, potrzeba wysiłku. Ten może odstraszać. Osoby boją się też tego, co mogą znaleźć, gdy zaczną pracować na własnej tożsamości. Jeśli poddasz w wątpliwość coś tak podstawowego w naszej kulturze jak podział płciowy, wyruszasz w podróż do dziewiczego kraju. Nie wiesz, co w nim znajdziesz.
Jak wygląda twoja podroż?
Zrozumiałam, że jestem osobą niebinarną stosunkowo późno, bo miałam 38 lat. Wtedy nagle całe moje życie nabrało sensu. Zaczęłam rozumieć, dlaczego przez ten czas czułam się wyobcowana, nie na miejscu. Dlaczego, wchodząc w interakcje, miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Około osiemnastki zadałam sobie pytanie: „Czy nie jestem przypadkiem trans dziewczyną?”. Postanowiłam, że z pełną otwartością przyjmę każdą odpowiedź. Chciałam wiedzieć, o co chodzi. W mojej głowie pojawiło się stwierdzenie: „Nie, nie jesteś trans”. Wtedy jednak nie znałam terminu niebinarności. Dlatego założyłam, że skoro nie jestem trans dziewczyną, muszę być cis facetem. Całe następne 20 lat starałam się tak żyć. Tyle tylko, że próbowałam performować swoją męskość tak, by nie krzywdzić innych osób, żeby nie być, de facto, toksycznym mężczyzną.
Było to trudne?
Stosunkowo proste było nieodgrywanie maskulinistycznych, toksycznych konstruktów. Okazało się to zajebiście benefitujące, bo miałam lepsze kontakty z kobietami, czułam się lepiej sama ze sobą. Żyłam w lewackiej banieczce. Jednak nawet jak starałam się performować nietoksyczną męskość, nie do końca mi to wychodziło, bo nie jestem facetem. Nadal czułam wewnętrzną niezgodę.
W felietonie w niebinarnym zinie „Poczytałosie” napisałaś, że początkowo swoją niezgodę nazywałaś filozoficznym weltschmertzem.
W wieku 38 lat zrozumiałam, że to dysforia płciowa. Nie spowodowało to jej wyeliminowania, ale na pewno pomogło ją zmniejszyć. Dysforia pochodząca od ciała jest u mnie trochę mniejsza niż – uogólniając – u osób transpłciowych binarnych. Zaczęłam jednak tranzycję społeczną – zmieniłam imię na neutralne płciowo, przestałam kupować męskie ciuchy i bieliznę. Oczywiście mogę sobie pomarzyć, że nasze społeczeństwo zaakceptuje moją tranzycję. Na szczęście mam ją przeprowadzoną w moim najbliższym otoczeniu, wśród rodziny, osób przyjacielskich i tych, z którymi pracuję. Nie traktują mnie jak faceta, a to wielki plus.
Aby osoba w pełni siebie zrozumiała, pewnie musi gruntownie się sobie przyglądać. Co dla ciebie było największym odkryciem?
Przez kawał mojego życia byłam nieszczęśliwa. Oczywiście bywały okresy, w których czułam się szczęśliwsza niż zazwyczaj, ale nigdy nie zaznałam niczym nieobarczonej radości jak osoby cis płciowe. W którymś momencie dokonałam wiwisekcji samej siebie. Po kolei brałam na warsztat wszystkie moje zachowania, postawy, emocje. Jeżeli dochodziłam do wniosku, że pochodzą one ode mnie, afirmowałam je. Jeżeli z konstruktu płciowego – pracowałam, aby je usunąć lub zmarginalizować.
W procesie terapii poszukiwałam też wewnętrznego dziecka, by się nim zaopiekować. Nie mogłam go znaleźć. Patrzyłam w siebie i nie widziałam nic. Było to przerażające, bo myślałam, że je zabiłam. Momentem przełomowym okazało się, gdy zrozumiałam, że przez cały czas szukałam wewnętrznego chłopca. Zaczęłam rozglądać się za wewnętrzną dziewczynką. Wtedy się znalazłam. Było to kilka lat temu. Po procesie poszukiwania już wiem, że nie jest to ani chłopiec, ani dziewczynka, tylko po prostu dziecko.
Które cechy są twoje, a które odebrałaś jako konstrukt kulturowy?
Na przykład w domu nie zajmuję małymi naprawami. Jeśli psuje się kran lub odpada tynk, dzwonię po fachowca. Robię to mimo że mam wszystkie skille, bo mój tatuś jest emerytowanym murarzem i w wakacje często z nim pracowałam. Z drugiej strony bardzo lubię rąbać drewno i jeżeli mam okazję to zrobić, chwytam za siekierę. Są to zachowania kulturowe i leżą dość płytko w moim ja, dlatego łatwiej mi sobie z nimi poradzić. Ale są też takie, które siedzą głębiej, na przykład zaprzestałam performować męskich ról w łóżku. Nie uprawiam seksu PIV (penis-in-vagina, penis w waginie – przyp. red.). Porzucenie tego konstruktu, który mówił, że to jedyny słuszny sposób na seks, dało mi bardzo dużą satysfakcję.
Z jakimi osobami się spotykasz? Płeć ma dla ciebie znaczenie?
Jest to trochę tricky pytanie. Mogłabym powiedzieć, że odkąd zdałam sobie sprawę, że nie jestem cis-mono-hetero-normatywna, spotykam się z samymi kobietami. Ale nie byłaby to do końca prawda, bo teraz moim chłopakiem jest osoba niebinarna. Nigdy nie spotykałam się z osobami z penisami. Nie dlatego, że nie są dla mnie pociągające, tylko przez to, co jest do penisa „przyczepione”.
Co masz na myśli, mówiąc, że twoim chłopakiem jest osoba niebinarna?
Oboje wymykamy się podziałom na K i M, ale w naszej relacji ja jestem dziewczyną, a ono moim chłopakiem. I że odnosi się to do relacji między nami, a nie do naszych płci.
Czy mogłabyś opisać te role/miejsce w związku?
Wolałabym nie wchodzić w szczegóły mojej relacji.
A co do tego, co jest „przyczepione” do penisa – mowisz o toksycznej męskości?
Nawet nie chodzi o nią. Tylko bardziej o moje doświadczenia z cis facetami, które społecznie nie są dobre. W XXI wieku w Polsce to po prostu nie jest na tyle fajna grupa, abym z jej przedstawicielami mogła wejść w romantyczne relacje. Mam wielu przyjaciół mężczyzn, którzy wymykają się toksycznej klasy fikacji. Jednak nie sądzę, by oni byli zainteresowani mną. Z drugiej strony trudno byłoby mi się spotykać z gejami, bo oni lecą na facetów, a ja nie jestem jednym z nich. Ta kwestia zostałaby rozwiązana wtedy, gdybym spotkała niebinarną osobę z penisem, z którą mogłabym nawiązać bliższą relację. To jeszcze przede mną.
Żyjesz w bezpiecznej „lewackiej” bańce. Gdzie szukasz osób partnerskich, aby zachować to bezpieczeństwo?
Dokładnie tak samo, jak osoby cis-hetero- normatywne. Swoją dziewczynę poznałam na Tinderze. Z kolei chłopaka na wieczorku poliamorycznym. Oczywiście transfobia jest realna. Dlatego wybieram imprezy, jak na przykład te queerowe po Marszu Równości, które pozwolą to ryzyko wyeliminować.
Jesteś aktywistką na rzecz widzialności osób niebinarnych. Skąd czerpiesz siły?
Ze swojej potrzeby bycia szczęśliwą. To uczucie przychodzi i odchodzi. Pamiętam, kiedy opadł kurz po pierwszej euforii, gdy zdałam sobie sprawę, że jestem niebinarna, przeżyłam wtedy czarną noc. Zdałam sobie sprawę, że nie ma dla mnie miejsca w naszym społeczeństwie. Będę miała tyle przestrzeni, ile mnie samej uda się wydrzeć. Stwierdziłam, że nie mam na to siły. Zwróciłam się z tym problemem do zaprzyjaźnionej osoby. Powiedziałam jej: „Przez prawie 40 lat udawałam faceta, to poudaję go jeszcze kolejne 40 i tyle”. Odpowiedziała: „To jest twoje życie, możesz z nim robić, co chcesz. Jeśli chcesz performować męskie role, to po prostu to zrób. Jeśli jakikolwiek stopień tranzycji jest dla ciebie za ciężki, to go nie rób”. Dało mi to do myślenia.
Co zrozumiałaś?
To ja decyduję, co, jak i kiedy zrobię. Ale też to, że jestem bardzo uprzywilejowana – przede wszystkim jestem dorosła, więc nikt nie może mi mówić, jak mam żyć; mam ustatkowaną sytuację zawodową, wspierające grono przyjaciół i rodzinę. Dotarło do mnie, że kiedy się rozpycham w społeczeństwie, tym samym robię przestrzeń dla innych osób niebinarnych w mniej uprzywilejowanej sytuacji ode mnie. Poczułam się za nie odpowiedzialna.
Dotarłaś do siebie stosunkowo późno, bo przed czterdziestką. Czy był taki moment, że chciałaś nadrobić te „stracone” lata?
Nie, pogodziłam się z tym, że już ich nie odzyskam. Kiedyś w niewielkim procencie, ale jednak, udawało mi się żyć w zgodzie ze sobą. Teraz jest to na nieporównywalnie większą skalę. Gdy osoba przechodzi proces tranzycji, tak naprawdę ponownie wchodzi w okres dojrzewania. Dlatego tak ważne jest, żeby wydarzyła się ona przed lub podczas „prawdziwego” dojrzewania. W polskich realiach to rzadkie. Dlatego czasami czuję się jak trzynastolatka (śmiech). Upraszczając jednak mentalnie jestem mniej więcej w tym momencie, w którym osoby są, jak mają 25 lat. Jestem już dorosła i dojrzała, ale ciągle brakuje mi queerowego doświadczenia życia. Zauważyłam tę różnicę doświadczeń w bliskiej relacji z osobą mniej więcej w moim wieku. Tyle tylko, że minęło ponad 20 lat odkąd ona wiedziała, że nie jest heteronormatywna. Ja wiem od pięciu. Mam za sobą dojrzewanie jako facet. Muszę rozmontować to doświadczenie i dorosnąć drugi raz, już w pełni jako osoba niebinarna.
Na początku powiedziałaś o braku wiedzy o osobach niebinarnych w społeczeństwie. Ty edukujesz. Jak wygląda twoja praca?
Działam na kilku polach. Jestem asystentką posłanki Agnieszki Dziemianowicz- -Bąk. Nie tylko pracuję w biurze, ale też wspieram ją w pracy na rzecz osób LGBTQ+. W tym aspekcie moje rozpychanie się polega na wpływaniu na politykę, aby pokazać, że osoby niebinarne istnieją. Nawet przez sam fakt, że w Lewicy takie pracują. Widoczność jest kluczowa, ponieważ na razie jesteśmy na zbyt wczesnym etapie, by wysuwać postulaty polityczne. Gdy jednak się to wydarzy, mogę być osobą ekspercką, służącą swoją wiedzą w projektowaniu działań na rzecz osób niebinarnych.
Pracujesz też we wrocławskiej Kulturze Rowności, prawda?
Tak, w niej działam szerzej, bo na polu wsparcia osób transpłciowych. Obecnie rozpoczynamy projekt, który będzie kursem przygotowawczym do sądowego uzgodnienia płci. Prowadzę również rozmowy z osobami queerowymi i sojusznikami w ramach serii „Równe Rozmowy”. Pracuję przy organizacji Marszu Równości. Czasami też przynoszę, wynoszę i zamiatam. Trzecia gałąź to mój instaaktywizm. Opowiadam, jak w moim wypadku wygląda niebinarność.
Czy twoja praca mogłaby zostać kiedyś ukończona?
Musiałoby to oznaczać, że osoby niebinarne mogą już „normalnie” żyć. Mogą przyjść do rodzica, psychologa, opiekuna i powiedzieć: „Nie jestem płcią, która została przypisana mi przy urodzeniu”. Wtedy dostają wsparcie i narzędzia do tego, by móc odkryć siebie, uzgodnić swoje dokumenty i ciało ze swoją tożsamością. Moja praca byłaby ukończona wtedy, gdy jasne byłoby dla społeczeństwa, że są kobiety, mężczyźni i osoby niebinarne. Choć jeszcze lepiej byłoby, gdybyśmy przestali przypisywać płeć przy urodzeniu i zostawilibyśmy ten wybór konkretnej osobie. Jednocześnie akceptowalibyśmy osoby agenderowe. Nie sądzę, by któryś z tych elementów ziścił się podczas mojego życia. Dlatego praca, którą wykonuję, dla mnie nigdy się nie skończy. [/restrict]
Z drag queen CIOTKĄ OFKĄ, czyli z DAWIDEM SURMĄ, rozmawia Mariusz Kurc
Ciotka Ofka
Twoje pierwsze zetknięcie się z dragiem?
Miałem 19 lat, a więc to było 5 lat temu. Mój przyjaciel, Brytyjczyk, który interesuje się dragiem, zaproponował, byśmy zobaczyli razem „RuPaul’s Drag Race”.
Wtedy obejrzałeś ten program po raz pierwszy?
Tak. I nie miałem nic wspólnego ze środowiskiem dragowym czy okołoqueerowym.
Ale wiedziałeś, że w ogóle drag queens istnieją?
Jasne, chociaż to było jakby obok mnie. Niemniej obejrzenie kilku odcinków „All Stars 2” z Katyą i z Alaską, dwiema moimi ulubionymi dragsami do dziś, sprawiło, że ziarno pasji zostało zasiane. Niebawem zauroczyłem się też Trixie Matel, ale szczególnie Jinx Monsoon, ja też jestem przede wszystkim teatralną i komediową „stroną” dragu. Więc ziarno zaczęło kiełkować i 2 lata po tym pierwszym seansie „RPDR” rozkwitło, gdy zdałem sobie sprawę, że nie chcę tylko oglądać innych, chcę sam być drag queen.
A gdy miałeś te 19 lat, to akurat kończyłeś szkołęśrednią…
[restrict]Moim pierwszym wyborem studiów była Akademia Teatralna. Przeszedłem egzaminy i na ostatnim etapie rekrutacji zrezygnowałem. Jakoś się wystraszyłem, a rodzice namawiali mnie, bym studiował coś bardziej praktycznego. Koniec końców poszedłem za głosem rozsądku, a nie serca i wylądowałem na orientalistyce. W sumie to też był trochę głos serca, bo orient to moja druga pasja po aktorstwie. A poza tym mój ówczesny chłopak studiował arabistykę, ja poszedłem na filologię turecką, więc tak trochę jakbyśmy się dopełniali. Niemniej fi nalnie nie wyszło, bo 2 lata temu, po 6 latach związku się rozstaliśmy.
Ty tymczasem od początku w swój drag wplatasz motywy orientalne.
Tak jest. Najbardziej fascynują mnie Indie i Turcja. W obu tych krajach podejście do płciowości jest bardzo różne i dalekie od naszego, europejskiego. W Imperium Osmańskim homoseksualność już w połowie XIX w. nie była karana, w odróżnieniu od wielu krajów Europy. W Turcji lat 70. i 80. XX w. nastąpił taki rozkwit kultury drag, że niektóre drag queens były tak popularne, że prowadziły programy telewizyjne. Nawet dziś, przy konserwatywnych rządach Erdoğana drag turecki, w Stambule, ma się lepiej niż polski. W Indiach radosna cielesność i płciowość była na porządku dziennym w kulturze, sztuce, a nawet w architekturze – dopiero XIX-wieczny brytyjski kolonializm zaczął to zmieniać.
Brytyjczycy eksportowali homofobię do swoich kolonii. Indie zniosły pozostałą po nich karalność homoseksualizmu dopiero w 2018 r. A co do płciowości, czytałem o hidźrach, osobach, które w kulturze Indii stanowią jakby trzecią płeć.
Otóż to. Na fali studiów i ogólnego zainteresowania orientem 3 lata temu, czyli rok przed pandemią, zostałem pilotem wycieczek, dzięki którym miałem kasę, by wykupić sobie lekcje burleski, lekcje tańca na szpilkach. Uczyłem się też oczywiście malować, a także szyć, bo chciałem sam próbować projektować stroje.
Momencik. Najpierw chciałbym zapytać, w jakich krajach byłeś pilotem wycieczek.
I moje pilotowanie się skończyło. Na to miejsce wskoczył drag
Do którego podszedłeś bardzo profesjonalnie.
Stwierdziłem, że albo idę va banque, albo wcale. Wiesz, ja od zawsze czułem, że mam ten element „femme”, to jest część mnie, której teraz, od 2 lat, pozwalam się ujawnić i odsłonić. Wcześniej tej części nie potrafi łem uzewnętrznić w bezpieczny sposób.
Miałeś tak, że gdy byłeś nastolatkiem, to zwracano ci uwagę, że masz „zbyt kobiece” ruchy czy gesty?
Nie zliczę, ile razy.
I pilnowałeś, by mieć koniecznie „męskie” ruchy?
Pilnowałem. A w pewnym momencie odpuściłem i przestałem pilnować. Oczywiście tej kobiecej części mnie wcześniej się wstydziłem, a nawet trochę się jej bałem – ona znajdowała ujście w różnych teatralnych występach, do których lgnąłem. A teraz jestem z tej mojej kobiecości dumny.
Parę razy w życiu miałem okazję wystąpić jako drag queen. Pamiętam, że najważniejszy był dla mnie moment zakładania peruki – wtedy nagle stawałem się w mojej wyobraźni innym człowiekiem – piękną, seksowną kobietą.
Gdy zakładasz dragowy strój, to w pewnym momencie następuje przejście jak przez portal do tego drugiego „ja”, co rzeczywiście jest fascynujące. Ale akurat ze strojami sobie nie poradziłem, to znaczy: nie nauczyłem się szyć. Jestem na to chyba zbyt niecierpliwy. Na szczęście mam przyjaciółkę krawcową. Pierwsze dwie kreacje zaprojektowaliśmy razem, a ona je uszyła.
Kiedy zadebiutowała Ciotka Ofka?
4 lipca 2020 r. w warszawskim Beauty Bistro podczas wieczoru początkujących drag queens. To był bardzo udany występ. Miałem performance inspirowany burleską, ściągałem gorset, by zostać w samym body. A następnie lip sync do utworu słoweńskiego komika Klemena Slakonji pod tytułem „Ruf mich, Angela”.
Zadzwoń do mnie, Angela”? Skąd wytrzasnąłeś taką piosenkę?
Czasem włączam randomowe kawałki na Spotify. To jest wspaniały, rytmiczny utwór komediowy z potencjałem teatralnym – pasował mi jak ulał.
Co wtedy, gdy debiutowałeś, wiedziałeś o polskim świecie dragu?
Niewiele. Drag king Max Reagan Thatcher wprowadzał mnie w ten świat, to on pokazał mi profile ludzi, które absolutnie muszę obserwować.
Jak wymyśliłeś styl Ciotki?
To było proste: od zawsze uwielbiałem kicz, intensywne, pstrokate kolory. A do tego oczywiście motywy orientalne.
A skąd wziąłeś swoje imię– Ciotka Ofka?
„Ciotka” to mój hołd dla wszystkich wspaniałych kobiet w moim życiu – dla mamy, dla babć, dla cioć „prawdziwych” i dla cioć „przyszywanych”, bo przecież koleżanki mamy to też były ciocie dla mnie. Natomiast Ofka to zdrobnienie od Eufemia, czyli od tradycyjnego imienia księżniczek śląskich – z moich okolic, bo pochodzę ze Śląska Cieszyńskiego, spod Bielska-Białej. A wisienka na torcie: jeden z moich ulubionych autorów Andrzej Sapkowski w swojej trylogii husyckiej stworzył postać Eufemii, o której pisze właśnie „Ofka”.
Więc jaka jest Ciotka Ofka?
To jest taka ciotka, która na weselu już o 16 siedzi nawalona w kącie, a jak do niej podejdziesz, to z chęcią ci powróży. Ubrana jest ekstrawagancko, w jakieś pióra i gryzące się kolory, a jednocześnie jest przeintelektualizowana. Poza tym zwyczajnie ciepła. Napije się herbatki z bimbrem i opowie ci historyjki z dupy wzięte. Jedna z moich ciotek, wraz z babcią, za dzieciaka uwielbiała spędzać czas ze mną i moją siostrą, po prostu przebierając się za różne postacie. Wyciągały kufer różnych ubrań, przebieraliśmy się wszyscy i odgrywaliśmy różne role, jednocześnie robiąc zdjęcia polaroidem, uwieczniając wszystkie nasze „historie aktorskie”, które dzisiaj możemy wspominać przy herbacie.
Podczas występów Ciotka lipsyncuje i daje performanse burleskowe. Stand-up też?
Głównie na Instagramie mam dużo rzeczy mówionych i pisanych, ale na żywo też już zaczynam i oczywiście przemycam informacje o Azji czy Afryce. Na niedawnym evencie burleskowo-dragowym z Harpy Queen – na Sabacie, zajęłam się konferansjerką. Jednocześnie planujemy kolejne edycje Sabatu: następna odbędzie się w połowie września w Warszawie.
Nagle przerzuciłaś się na żeńskie końcowki. Bo teraz mowisz jako Ciotka, tak? A jako Dawid masz męskie końcowki.
Tak, choć właściwie definiuję się jako osoba niebinarna, a dokładnie genderfluid. Czasem używam męskich zaimków przy Dawidzie, a żeńskich przy Ciotce, a czasem na przemian.
Po debiucie propozycje następnych występów po prostu zaczęły nadchodzić?
Niektóre tak, a innym trzeba było pomóc. Wysyłałem więc i czasem nadal to robię swoją ofertę występu do klubów, załączam portfolio. Zadomowiłam się w Pogłosie i w innych lokalach. Teraz występuję mniej więcej raz na tydzień i coraz częściej pojawiają mi się bookingi spoza Warszawy.
Na jeden występ składa się…
Zwykle trzy wyjścia na scenę, każde po kilka minut.
Dawid, dziś te głosy na szczęście już rzadziej słychać, ale wciąż część osób z naszej społeczności uważa, że dragsy, czyli „przebierańcy”, robią nam, społeczności LGBT, „złą opinię”.
Mam to gdzieś. To nie jest konstruktywna, merytoryczna krytyka, więc jednym uchem ją wpuszczam, drugim wypuszczam. Drag jest nieodłączną częścią kultury LGBT i powinniśmy być z tego dumni. Ja zresztą traktuję moje występy jako nie tylko wypowiedź artystyczną, ale też aktywistyczną. Homofoby chcą nas zgnoić, zawstydzić i uciszyć, wpędzić z powrotem do szaf, a ja mówię: „Nie! Ja tu jestem, istnieję i nie ukrywam się”. I taka jest moja ekspresja – czasem bardziej męska, czasem bardziej kobieca.
Jaki miałeś okres dojrzewania, odkrywania swojej seksualności?
Stosunkowo łatwy. Stosunkowo – jak na Polskę. Mamie wyoutowałem się, będąc w trzeciej klasie gimnazjum, 3 lata młodszej siostrze niedługo przed mamą.
Skoro ty miałeś 14 lat, to siostra 11. Wiedziała, co to znaczy „gej”?
Wiedziała i nie zrobiło to na niej specjalnego wrażenia, że ma brata geja. Powiedziała „OK” i tyle. Mamie, leżąc na kanapie pewnego wieczoru, powiedziałem mniej więcej: „Wiesz, mamo, sytuacja u mnie wygląda tak, że mnie dziewczyny w ogóle nie kręcą, za to chłopaki – tak”. Mama przyjęła to spokojnie, ale widziałem, że potem jeszcze jakiś czas trawiła to po cichu. Tacie powiedziałem dopiero rok później i urządził mi piekło. Wolę o tym nie mówić ze szczegółami – negatywne wspomnienia. Ale w końcu przeprocesował to i jeszcze w czasach liceum zdarzało się, że mój chłopak bez problemu do mnie przychodził na noc. Więc absolutnie coming outu przed tatą ani przed nikim innym nie żałuję – mam teraz święty spokój, cała rodzina wie, w ogóle wszyscy wiedzą. O tym, że jestem drag queen, również. Żaden wujek czy kuzyn nie zapyta, kiedy przyprowadzę do domu dziewczynę. (śmiech)
Wspominałeś o chłopaku i o sześcioletnim związku.
To był wówczas złoty strzał – chłopak z mojego liceum, dwa lata starszy. Cała szkoła o nas też wiedziała. On mnie zabrał na swoją studniówkę, ja zabrałem jego na moją. Zero problemu. Na wszystkich ofi cjalnych zdjęciach jesteśmy razem. Samego poloneza nie tańczyliśmy w parze, natomiast znaleźliśmy sposób, by się w niego obaj zaangażować. Jego ówczesna przyjaciółka z klasy – lesbijka – chcąc również iść ze swoją dziewczyną, tańczyła ze mną poloneza w drugiej parze, a on tańczył z jej dziewczyną w pierwszej. Tym samym dwie pary gej/les otwierały poloneza jego studniówki. Zdaję sobie sprawę, że standardowo osobie LGBT w naszym kraju raczej jest trudniej, więc chyba miałem szczęście.
Albo „zrobiłeś” sobie to szczęście swoją otwartością. Jak ktoś się czai i wstydzi, to trochę jakby zaprasza ludzi do ataku, bo pokazuje słabość. A jak ktoś pokazuje zdecydowanie i pewność siebie, to ludzie czują respekt.
Coś w tym jest. W sumie mam bardzo małe doświadczenie bycia w szafie. Ukrywałem się tylko przez krótki czas i to było nie do wytrzymania. W obecnej pracy już na rozmowie rekrutacyjnej powiedziałem nie tylko, że jestem gejem, ale też że występuję jako drag queen.
Gdzie teraz pracujesz?
W biurze nieruchomości, pomagam w sprzedaży oraz kupnie nieruchomości. Mam świetnych współpracowników, zero dyskryminacji, wielkie wsparcie, a wręcz i zainteresowanie moim dragiem – naprawdę dobrze trafiłem.
Znów: może to nie tak, że dobrze trafi łeś, tylko swoją otwartością sprawiłeś, że to miejsce jest dla ciebie tak przyjazne.
Z sercem na dłoniach! A ja się wręcz obnoszę. (śmiech)
Zdajesz sobie sprawę, że z taką postawą stanowisz mniejszość w naszej mniejszości LGBT, prawda?
Zdaję. Jako drag queen lipsyncująca w języku arabskim czy hindi jestem w jeszcze mniejszej niszy. (śmiech)
Gdy PiS doszedł do władzy w 2015 r., miałeś 17 lat. Pamiętasz rządy PO?
Praktycznie nie. Dziś śledzę wydarzenia polityczne, wtedy to mnie nie obchodziło.
Jak przyjmowałeś nagonkę na nas, która została rozpętana szczególnie w 2019 r. i w 2020 r.?
Był element przerażenia, przyznaję. Na przykładzie Turcji obserwuję, jak kraj może się cofać w rozwoju i rzucać z powrotem w łapy religii. U nas jest to samo, choć tak naprawdę to jeszcze bardziej dodaje mi energii, by pokazywać, że ja też tu jestem i też tu jestem u siebie. Tak jak pokazują to queery w Turcji, bez kompromisów.[/restrict]
W maju odbyła się polska premiera książki „Trans i pół, bejbi” autorstwa Torrey Peters. Ten światowy bestseller opowiada o trzech osobach: transpłciowej Reese, która marzy o macierzyństwie, jej byłej osobie partnerskiej, po detranzycji żyjącej jako Ames, oraz Katrinie, szefowej i obecnej partnerce Amesa. Kiedy Katrina zachodzi w ciążę, Ames wpada na szalony pomysł: powinni we trójkę zająć się wychowaniem dziecka.
fot. Laura Białek
Muszę przyznać, że „Trans i poł, bejbi” wzięło mnie pod włos. Podeszłam do książki z perspektywą aktywistki, ale ty niespecjalnie przejmujesz się optyką.
Kiedy pisałam „Trans i pół, bejbi”, nie miałam pojęcia, że osiągnie taką popularność. Zakładałam dwa cele. Po pierwsze, chciałam napisać powieść, która przemawiałaby do osób trans w sposób, w jaki my rozmawiamy ze sobą. Po drugie, chciałam pokazać, że ten nasz język jest piękny i zabawny, że stworzyliśmy fantastyczną kulturę, która zaczyna interesować resztę świata. To, co jest świetne w pisaniu, na co nie zawsze mogą sobie pozwolić aktywiści – w fi kcji możesz się mylić. Twoje postacie mogą mieć wady, popełniać błędy, mogą się wygłupiać i być po prostu ludźmi. Twoje przesłanie nie musi być głęboko intelektualne. Jasne, pisanie powieści to intelektualna praca, ale używanie literatury, by pokazać to, co łączy różnych od siebie ludzi, to już coś innego. To oddziałuje na emocje. Mogłabym w debacie o transpłciowości napisać długi esej z argumentami i powoływać się na badania, ale mogę też stworzyć książkę z ludzkimi postaciami, które rezonują z cispłciowymi kobietami. Philip Roth mówił, że domeną polityki jest generalizacja, a literatury specyfi kacja, i całkowicie się z tym zgadzam. To jest książka o bardzo konkretnych osobach. O Reese, o Ames, nie o wszystkich trans kobietach. To jest ich życie, ich problemy, ich zjebane zachowania i przejścia. Jeśli ktoś myśli, że moje postacie są reprezentacją całej społeczności trans, to nie rozumie, na czym polega literatura. Nauczyłam się tego od innych ludzi, zwłaszcza od czarnych kobiet, np. Toni Morrison. Jej proza była do bólu szczera, Morrison niczego nie tuszowała. W swojej pierwszej książce pisała o zinternalizowanym rasizmie, jedną z postaci był czarny mężczyzna, który gwałcił swoją córkę. Niektórzy czytelnicy uważali, że ta książka pokazuje społeczność w złym świetle. Dziś należy ona do klasyki amerykańskiej literatury. Skoro to sprawdziło się w społeczności Afroamerykanów, czemu nie w społeczności osób transpłciowych?
Zawarłaś w książce dużo nieoczywistego, absurdalnego humoru, ktory pojawia się czasem w dramatycznych momentach.
[restrict]Jest takie powiedzenie, że komedia to tragedia plus czas. Pewnie sama dobrze wiesz, że kiedy jesteś trans, na początku to strasznie boli. Rozmawiasz o tym, płaczesz, zastanawiasz się „dlaczego ja”, ale z czasem to akceptujesz i nawet zaczynasz z siebie żartować. Płeć jest śmieszna, bezsensowna. Wszyscy robimy naprawdę mnóstwo dziwacznych rzeczy, żeby zostać uznanymi za osoby danej płci. To, że ubrania albo zachowania są przypisane do jakiejś płci, jest komiczne, jak się nad tym zastanowić. Tak samo jak to, że niby musisz przejść operacje, żeby stać się osobą, którą zawsze byłaś. Tranzycja i jej absurdy to ogromny potencjał komediowy.
Utożsamiasz się ze swoimi postaciami?
Kiedy zaczynałam pisać „Trans i pół, bejbi”, byłam w takim miejscu jak Reese. Pisałam o rzeczach bardzo podobnych do tego, co sama przeżywałam. Były też w moim życiu momenty, kiedy już naprawdę nie dawałam rady i rozważałam detranzycję. Wiem, że tytuł mojej powieści brzmi trochę inaczej po polsku, ale w oryginalnym zamyśle ten przecinek w „Detransition, baby” to przestrzeń, w której żyjesz jako trans kobieta. „Ach, gdybym tylko mogła urodzić dziecko i spełnić się w niezaprzeczalnym, kobiecym macierzyństwie”. „Ach, gdybym tylko mogła żyć jako mężczyzna, bezpieczna w komforcie i przywileju”. Tylko że tak się nie da. Twoje życie jest pomiędzy. To działa też jako metafora postaci. Detranzycja/Ames, przecinek, Baby/Reese.
O Amy/Amesie trudno mowić ze względu na to, że historia nie jest opowiedziana chronologicznie, konieczne jest używanie dwoch imion i rodzajow gramatycznych. Czy ciężko było pisać tę postać? Miałaś reakcje ze strony społeczności detrans?
Niektóre części życia Amesa były bolesne do pisania, ale nie ze względu na sam fakt detranzycji. Jako trans kobieta rozumiem, dlaczego ktoś może świadomie i racjonalnie podjąć taką decyzję, bo bycie trans kobietą w społeczeństwie jest cholernie trudne. Chciałam tą książką „odzyskać” detranzycję jako element transpłciowego doświadczenia. Nie można wycofać się z tranzycji, jeśli się jej nie zaczęło. Musimy umieć o tym otwarcie rozmawiać. Robienie z tego tabu oddaje temat innym ludziom. Mówią „nie zaczynaj tranzycji, bo możesz później żałować”. A ja odpowiem – no i co z tego? Ludzie cały czas podejmują życiowe decyzje. Jeśli polecisz do Londynu na trzy lata do pracy, która w końcu się posypie, nikt nie mówi: „Nie powinno się pozwalać na przeprowadzki z powodu kariery, trzeba tego zakazać”. Mówi się: „Nie udało się, trudno, trzeba próbować dalej”. Uważam, że płeć działa podobnie. Potrzebny jest czas i wysiłek, żeby zrozumieć, kim naprawdę jesteś. I czasami po prostu nie wychodzi za pierwszym razem. Nie mówię tylko o osobach trans. Spójrz na cis kobiety – one cały czas zmieniają swoją ekspresję płci. Mogą najpierw odnajdywać się w stereotypach kobiecości, a potem po czterdziestce stwierdzić, że kompletnie zmieniają wizerunek, buntują się przeciwko oczekiwaniom społeczeństwa. Niby dlaczego osoby transpłciowe nie mogą robić tego samego? Większość osób detrans, które znam, nadal uważa się za osoby na spektrum transpłciowości. Nie żałują tranzycji i mają świadomość, że nie wrócą do punktu wyjścia. To dlatego Amy po detranzycji nazywa się Ames, a nie James. To żart językowy, ale też metafora. Coś się zmieniło, ale przesz do przodu, nie cofasz się. Historia Amesa nie jest szczególnie wyjątkowa. Zdecydowana większość osób, które przechodzą detranzycję, robi to ze względu na zewnętrzne czynniki, a nie błędną diagnozę, choć wciska się ludziom zupełnie inną narrację. Wykorzystywanie osób detrans do propagandy jest okrutne, ale skuteczne. Straszy się nimi, że się „okaleczyli”, że zrujnowali sobie życie. To klasyczna taktyka stosowana też przez homofobów i rasistów.
W USA straszenie osobami trans podziałało. Kilka stanow wprowadziło prawa zakazujące np. tranzycji nastolatkow. Nawet jeśli sądy wyższej instancji to odkręcą, rok 2022 jest przerażający.
Ludzie muszą zobaczyć, że to nie dzieje się w próżni. Teraz widzimy kryzys spowodowany odrzuceniem wyroku Roe vs Wade, który gwarantował w kraju dostęp do aborcji. Zresztą w Polsce też jest ten problem. Dla mnie jest oczywiste, że te tematy są powiązane. Chodzi o kontrolowanie innych ludzi i zabieranie im cielesnej autonomii. Kiedy odbiera się jakiejś grupie możliwość decydowania o własnych ciałach, powstaje precedens, by podobnie potraktować inną grupę. Jeśli zaakceptujemy, że to aparat państwowy decyduje, kto i kiedy może przejść tranzycję, to musimy też zaakceptować, że będzie decydować o aborcjach i porodach. Mam nadzieję, że to skłoni ludzi do solidarności. Transpłciowe kobiety historycznie walczyły o prawa cispłciowych kobiet, bo wiedziałyśmy, że jeśli idą po cis kobiety, to przyjdą też po nas. Żeby móc żyć jako trans kobiety, potrzebujemy feminizmu, potrzebujemy praw kobiet. Te różne walki są wspólne. Wspólne są też często mechanizmy, którymi próbuje się nas niszczyć, np. używanie dzieci jako figur retorycznych. Zabijanie dzieci, robienie aborcji nastolatkom, robienie tranzycji nastolatkom.
Albo tranzycja pozbawiająca płodności trans nastolatki, które na pewno w przyszłości uznają, że jednak chciałyby mieć dzieci.
Właśnie o tym jest moja książka. Te dzieci uznają kiedyś, że same chcą mieć dzieci? Czemu nie, jest wiele sposobów na założenie rodziny. I te stare sposoby nie zawsze się sprawdzają, nie tylko w przypadku osób trans. Wystarczy rzucić okiem na liczbę rozwodów wśród heteroseksualnych, cispłciowych par. Mnóstwo ludzi nie jest szczęśliwych w tzw. nuklearnym modelu rodziny. Te trans nastolatki mogą równie dobrze wymyślić nowy model, który będzie też mógł posłużyć cispłciowym ludziom. Myślę, że to po części z tego powodu moja książka osiągnęła taki sukces. Nie każdy ma doświadczenie transpłciowości, ale większość ma emocje związane z rodziną i jej formami. Poruszam to w wątku Katriny. Niektórzy nie rozumieją, dlaczego ciężarna kobieta miałaby w ogóle rozważać pomysł dzielenia się macierzyństwem z inną, w dodatku trudną kobietą. Mentalność Katriny jest taka, że wybierasz gotowy model rodziny. Model pt. „mama, tata, dziecko” jest domyślny, więc taki wybrała. Nie wyszło, odłożyła go na półkę, wzięła model queerowy. Kolejna próba. Wątek Katriny ma pokazywać, że nie można po prostu przejrzeć katalogu rodzin i wziąć czegoś dla siebie. Trzeba przeanalizować swoją sytuację, potrzeby i pragnienia, określić, z jakim rodzajem osoby chcemy tworzyć rodzinę. Trzeba zbudować strukturę, która działa konkretnie dla nas. To, że Katrina szybko decyduje, że chce spróbować tego queerowego modelu rodziny, to nie jest jej pochwała, tylko krytyka.
Czy bycie trans utrudniło ci zostanie pisarką?
Zaczęłam przed tranzycją, kiedy jeszcze nie byłam w pełni świadoma swoich potrzeb. Czułam się odcięta od swojego ciała, nie mogłam się emocjonalnie włączyć. Kiedy tłumisz to, kim jesteś, tłumisz też swoje pożądanie, a ono jest ważne w pisaniu. Dopiero kiedy zaczęłam tranzycję, mogłam pisać szczerze, ale nikogo to nie interesowało. Przestałam tworzyć na jakieś trzy lata. Nie wiedziałam wtedy nawet, że to była przerwa – myślałam, że się poddaję. Potem przeczytałam „Nevadę” Imogen Binnie i zaczęłam szukać innych trans pisarek. One pisały nie dla świata zewnętrznego, ale dla siebie nawzajem. To naprawdę niesamowite uczucie, kiedy ktoś pisze do ciebie i o tobie; o rzeczach, które wcześniej wypierałaś zbyt mocno, by powiedzieć je na głos. To jak terapia. Możesz ujawnić wszystkie części siebie – nie tylko te dobre, ale też te złe, niewłaściwe, nieprzyjemne. Byłam zafascynowana. Przeprowadziłam się do Brooklynu, żeby kontynuować to dzieło, tworzyć razem z tymi osobami. Napisałam wtedy dwie nowele. Uznałam, że nikt ich nie wyda, więc mogę pisać, co mi się tylko podoba. Udostępniłam je za darmo w internecie, stały się względnie kultowe w swojej niszy. A potem kultura zaczęła się zmieniać. Pojawiły się seriale „Transparent” i „Pose”, motyw transpłciowości umocnił się w popkulturze. Zauważyli to wydawcy literaccy i zaczęli szukać autorów, którzy są trans i piszą. Tak trafi li na mnie. Ten nasz model wspólnego przeżywania i pisania dla siebie nawzajem podziałał.
Piętnaście lat temu to byłoby nie do pomyślenia.
To prawda. Potrzebne były dekady aktywizmu nie tylko po to, żeby nawet wydać tę książkę, ale żeby w ogóle sformułować myśli, które w niej zawarłam; żebym mogła bez narażania się na bezpieczeństwo pisać takie rzeczy i nie słyszeć, że mam zniknąć i ukrywać się w cis społeczeństwie. Myślę, że kluczowym wydarzeniem na drodze do tego miejsca był Camp Trans. W 2006 r. miał miejsce Kobiecy Festiwal Muzyki w Michigan, na który trans kobiety nie miały wstępu, więc stworzyły własną alternatywę. Kobiety z całego kraju, które ciągłe słyszały od lekarzy i od społeczeństwa, że mają być niewidoczne, spotkały się, tworzyły sztukę, muzykę, przedstawienia. Zrozumiały, że bycie razem, dzielenie się swoimi doświadczeniami jest wspaniałe; że to świetne uczucie być w miejscu, w którym jesteś większością. W ramach Camp Trans powstała twórczość, ale oryginalny zamysł był aktywistyczny. Aktywizm i sztuka uzupełniają się nawzajem. Nie jestem aktywistką, ale jako pisarka mogę przemycać w swojej twórczości emocje, które potem być może zainspirują kogoś do działania i walki o zmianę społeczną, a to z kolei pozwoli na tworzenie więcej sztuki. To naturalna symbioza. Mam nadzieję, że po przeczytaniu „Trans i pół, bejbi” ludzie nie będą myśleć: „Ja też mogę napisać książkę”, tylko „Ja też mogę być częścią kultury”. Moim zdaniem to jest najlepszy sposób pisania. Robić to z innymi ludźmi, rywalizować w tym z nimi, dzielić się pomysłami, chodzić do barów, mieć związki, rozstania, kłótnie. To jest dla mnie właśnie tworzenie kultury.
Co planujesz dalej?
Te dwie nowele z początku mojej kariery i dwie, które napisałam teraz, zostaną wydane w jednym tomie. To historie trans opowiedziane w czterech różnych gatunkach: horror, dystopia, nastoletni romans i Künstlerroman, czyli historia o dojrzewaniu artysty. Chciałam pokazać, że nie musimy wymyślać literatury na nowo, żeby pisać o transpłciowości. Jedną z tych nowel planujemy zekranizować razem z Lilly Wachowski, ale robimy to poza mainstreamową branżą fi lmową, więc to nasz taki tajemniczy projekt. Oprócz tego pracuję nad dwoma serialami, czyli ekranizacją „Trans i pół, bejbi” dla Amazona oraz komedią romantyczną dla HBO, którą dopiero piszę. Jeśli dostanie zielone światło, to zajmie się nią wytwórnia Brada Pitta Plan B. Nie miałam okazji poznać Brada, ale na pewno wie, że istnieję. Jego wytwórnia jest bardzo podekscytowana wizją trans komedii romantycznej. To serio uświadamia, jak bardzo zmieniła się kultura przez ostatnie lata. [/restrict]
Z AGĄ OZON i ADRIANEM KIEROŃSKIM, wyoutowaną lesbijką i wyoutowanym gejem, którzy tworzą muzyczny duet NIEBO, rozmawia Patryk Radzimski
fot. Lulu Zubczyńska
Muzyczny duet tworzony przez wyoutowanych lesbijkę i geja. Chyba jesteście unikatem, szczegolnie na polskiej scenie muzycznej.
Adrian: Nie zastanawiałem się nad tym nigdy, ale rzeczywiście, też nie kojarzę drugiego takiego duetu!
Aga: Pomyślałam o zespole Th e XX, który wykonuje muzykę alternatywną. Tam na wokalach również znajdziemy lesbijkę i geja, ale z pewnością wciąż jest to rzadkość w muzyce, więc można powiedzieć, że przecieramy szlaki!
Jak się poznaliście i skąd pomysł na NIEBO?
Adrian: Do pierwszego kontaktu doszło na studiach w Lublinie, jednak wtedy każde z nas chodziło własnymi drogami.
Aga: O prawdziwej znajomości można mówić dopiero po studiach, już w Warszawie. Zaczęło się od małych projektów – np. Adrian śpiewał chórki w jednej z moich piosenek, bo wcześniej działałam solowo. Później przyszła pandemia i to był dla naszej znajomości przełomowy czas. Nagraliśmy wspólnie utwór w ramach popularnego wtedy Hot16Challenge. Tak dobrze nam się pracowało, że postanowiliśmy jeszcze podziałać razem – i tak zaczął się nasz projekt NIEBO.
Wasz najnowszy singiel „Jakoś to przetrwamy” to słodko-gorzka opowieść o otaczającej nas rzeczywistości. Podnosi na duchu, ale jednocześnie sygnalizuje, że musimy mierzyć się z problemami. Problemami, które w dużej mierze dotyczą społeczności LGBT+. Skąd pomysł na taką warstwę liryczną i przesłanie utworu?
Aga: Kluczową część utworu, czyli refren, można było usłyszeć już podczas wspomnianego wcześniej Hot16Challenge i odnosiła się głównie do pandemii. Stwierdziliśmy, że warto rozwinąć ten motyw i stworzyć pełnoprawny utwór. Oboje jesteśmy homoseksualni, widzimy, co się dzieje w naszym kraju, jak jesteśmy atakowani, więc chcieliśmy wyrazić, co czujemy, dodać otuchy osobom LGBT+. Poprzez ten utwór i towarzyszący mu teledysk chcieliśmy pokazać, że też do tej społeczności należymy i jesteśmy z tego dumni. Oczywiście w popkulturze dominuje heteroseksualizm, dlatego każdy krok ku zwiększeniu widoczności nieheteronormatywności jest ważny i będziemy starać się do tego dążyć.
Adrian: Przez długi czas zastanawiałem się, czy powinienem zrobić publiczny coming out. Właściwie oboje nie wiedzieliśmy, czy publiczne mówienie o naszym homoseksualizmie nie wpłynie negatywnie na rozwój naszej kariery. Jednak kończąc prace nad pierwszą płytą, stwierdziliśmy, że chcemy być sobą, tworzyć rzeczy, które naprawdę nam się podobają i są zgodne z naszymi przekonaniami. Dlatego właśnie powstał utwór „Jakoś to przetrwamy”. Warto wspomnieć, że znalazł się on na oficjalnej playliście Spotify „Pride Polska”.
No właśnie… zastanawialiście się. Polski show-biznes jest bardzo zachowawczy, wielu artystow_ek wciąż siedzi w szafie. W maju zeszłego roku wyoutował się Andrzej Piaseczny – po blisko 30 latach na scenie. Poza nim popularnych wyoutowanych wokalistów czy wokalistek praktycznie nie mamy. Jak widać– kariera Piaska wcale na coming oucie nie ucierpiała. Jak myślicie, skąd się bierze ten strach artystów?
Adrian: „Pieniądz nie śmierdzi”, artystom zależy na pojawianiu się w mediach – również tych identyfikowanych z prawą stroną polskiej sceny politycznej. Po coming oucie szansa na współpracę np. z TVP maleje prawie do zera – niestety taka jest rzeczywistość. Artyści stają więc przed wyborem i pewnie muszą przemyśleć, co jest dla nich najważniejsze.
Aga: Wydaje mi się, że to może też być po prostu kwestia obawy przed odrzuceniem, zaszufl adkowaniem.
Adrian: Raczej nie chcę oceniać tego, jak dany artysta czy artystka prowadzi swoją karierę. Natomiast my po prostu zdecydowaliśmy, że chcemy żyć w zgodzie ze sobą.
Oby więcej osób szło waszym tokiem myślenia, bo każdy kolejny coming out przyczynia się do normalizacji nieheteronormatywności.
Aga: Dokładnie. Świetnie czytało mi się ostatni numer „Repliki”, w którym o swoich coming outach opowiedziały aż trzy aktorki młodego pokolenia – jakie to jest wspaniałe! Wśród nich była oczywiście Marcjanna Lelek, która jeszcze przed wyjściem z szafy wystąpiła w naszym teledysku. Szacun za ten krok, bo wydaje mi się, że wśród aktorek to jest jeszcze większa rzadkość niż w przypadku innych zawodów. Być może ze względu na to, jak stereotypowo zazwyczaj rozpisywane są kobiece role w polskim kinie, jest strach przed niewpisaniem się do tego „kanonu” kobiecości.
A propos najnowszego teledysku i udziału Marcjanny – zagrała w nim dziewczynę lesbijki mierzącej się z problemem homofobicznej matki. Ciekawe, czy biorąc udział w waszym teledysku, planowała już coming out.
Szczerze, nie rozmawialiśmy z nią o tym, ale oczywiście wiedzieliśmy o jej orientacji i bardzo się cieszyliśmy, że to właśnie ona zagrała tę postać w naszym teledysku. Jeszcze raz gratulujemy jej coming outu i na maksa ją wspieramy! Marcjanna trafi ła do nas dzięki Kamili Janik (absolwentce PWST Kraków), która miała nam zaproponować potencjalne kandydatki na swoją teledyskową dziewczynę. Ostatecznie padło na Marcjannę, z czego bardzo się cieszymy. Dziewczyny wyglądały pięknie w obiektywie, a także świetnie zagrały we wspólnych scenach intymność i uczucie, które przezwyciężyło przeszkody i zewnętrzne akty agresji.
Klip do „Jakoś to przetrwamy”, o którym rozmawiamy, jest tak naprawdę minifilmem, przedstawiającym historię młodych ludzi mierzących się z problemami – pojawia się homofobia, ale też nieplanowana ciąża i idące za nią konsekwencje. Skąd taki pomysł na zobrazowanie tego kawałka?
Teledysk poza formą promocji naszej piosenki był także dyplomem w warszawskiej szkole filmowej – stąd jego długość (10 minut – przyp. red.) i fabularny charakter. Scenariuszem i reżyserią zajęły się moja dziewczyna Lulu Zubczyńska i Agata Długołęcka, która również jest nieheteronormatywna. Lulu w scenariuszu napisała to, co tak naprawdę my sami chcieliśmy przekazać. Jej pomysły nie były przypadkowe, bo sama jest działaczką na rzecz osób LGBT+. Dodatkowo wspólnie z Agatą tworzą kobieco-queerowy kolektyw didżejski San Junipero Girls Crew. W tym roku były odpowiedzialne za organizację ofi cjalnego aftera po Paradzie Równości w klubie Niebo.
Ago, czy historia twojego związku z Lulu ma swoje korzenie właśnie na ścieżce zawodowej?
Aga: Pierwszy raz widziałyśmy się na… Tinderze, ale wtedy nic z tego nie wyszło. Rok później zobaczyłyśmy się na żywo, lecz to wciąż nie było to. Musiał minąć kolejny rok, abyśmy już jako znajome w końcu zaczęły ze sobą pisać. To pisanie przerodziło się później w związek.
A pamiętacie te momenty, gdy zdaliście sobie sprawę, że nie jesteście hetero?
Adrian: Uświadomiłem to sobie już bardzo dawno temu – chyba w piątej klasie podstawówki. Pochodzę z małej miejscowości na Podkarpaciu, więc nie było zbyt wiele osób, które mogły mnie ku temu „zainspirować”. Na szczęście był Internet. Długo ukrywałem, że jestem gejem. Oczywiście mówiłem o tym przyjaciołom i znajomym, ale taki oficjalny coming out, również przed rodziną nastąpił dopiero niedawno – w wieku 29 lat, w święta wielkanocne.
Czyli ogłosiłeś, że jesteś gejem, przy wielkanocnym stole?
Adrian: Tak dosłownie to nie, ale przy okazji tych świąt, gdy byłem w domu rodzinnym. Oczywiście długo się do tego zbierałem, podejmowałem próby przy okazji spacerów z mamą i pieskiem, ale jakoś nie wychodziło. Dopiero przed samym wyjazdem do Warszawy, czekając na autobus, wykrztusiłem do mamy: „Czy zdajesz sobie sprawę, że jestem gejem”? Na co ona odparła – „Tak, wiem od liceum”. (śmiech) Dodała też, że kocha mnie takiego, jakim jestem, że nic od tamtej pory się nie zmieniło, wspierała mnie i wciąż będzie wspierać. Lepiej sobie tego wymarzyć nie mogłem i życzę każdemu takiej sytuacji.
Jaka była reakcja reszty rodziny?
Adrian: Również pozytywna, więc jestem naprawdę szczęśliwy.
Aga: Adrian, jesteśmy siskami, bo mój pierwszy przebłysk też pojawił się w piątej klasie podstawówki, ale właściwie wtedy nie wiedziałam do końca, o co mi chodzi. Podczas akademii szkolnej z okazji Dnia Wiosny jedna ze starszych dziewczyn śpiewała ze swoją koleżanką piosenkę miłosną Franka Sinatry „Something stupid” i jego córki Nancy. Pamiętam, że odgrywała rolę mężczyzny. Miała na sobie męski garnitur i kapelusz. Nie mogłam oderwać wzroku, byłam zahipnotyzowana. Potem nie mogłam przestać o tym myśleć, ale zupełnie nie wiedziałam dlaczego. Tłumaczyłam to sobie fascynacją platoniczną, jakbym po prostu była jej fanką i tego, jak świetną jest wokalistką. Właściwie to dzięki niej i tej historii zainteresowałam się śpiewaniem, a po latach wylądowałam na wokalistyce jazzowej, najpierw w Lublinie, potem w Katowicach, a dziś mogę opowiadać o moim zespole. Dopiero pod koniec liceum w pełni zdałam sobie sprawę, kim właściwie jestem. Zdarzyły się pierwsze mini coming outy w klasie. Wtedy mówiłam znajomym, że chyba jestem biseksualna. I o dziwo wiele osób odpowiadało: „Ej, ja chyba też”! Z czasem doszłam do tego, że jednak jestem lesbijką. Szeroki, opisany w mediach społecznościowych coming out również zrobiłam niedawno – w listopadzie, przy okazji moich trzydziestych urodzin. Rodzice wiedzieli trochę wcześniej i teoretycznie to zaakceptowali, ale raczej nie chcieli, żebym mówiła o swojej orientacji innym w rodzinie.
Adrian: Myślę, że tak naprawdę sam projekt NIEBO w dużej mierze przyczynił się do tego, że zebraliśmy się na odwagę. Ważne jest to wzajemne wsparcie, które motywuje nas do tego, żeby być sobą i żyć w zgodzie ze sobą.
Warto się outować, prawda?
Aga: Zdecydowanie! Poprzez coming outy zachęcamy innych do tego samego. Dzięki temu coraz więcej osób będzie się z tym oswajać.
Adrian: Mamy nadzieję, że niedługo już nikt w Polsce nie będzie bał się mówić głośno o swojej orientacji, wychodzić z tego powodu na ulice i po prostu kochać siebie.
Na waszym kanale poza autorskimi utworami pojawiły się też covery – m.in. Lady Gagi. Zgadzacie się ze stwierdzeniem, że Gaga jest jedną z największych ikon LGBT? Ktorzy artyści są waszymi inspiracjami?
Adrian: Gaga jest zdecydowanie tęczową ikoną, co demonstrowała już wiele razy – w utworach, w sposobie, w jaki traktuje swoich fanów i wypowiada się na temat osób LGBT+. Poza tym jest niesamowicie utalentowana, jestem jej fanem i z pewnością mnie inspiruje. No i polecam nasz medley jej hitów, o którym wspomniałeś. Kolejni idole to z pewnością Sam Smith czy Harry Styles.
Aga: Polskim artystą, który nas inspiruje i przy okazji wspiera społeczność LGBT+, jest z pewnością Krzysztof Zalewski, który nie raz pokazał, że jest „za nami”.
Macie na koncie już kilka singli i teledysków, w zeszłym roku ukazał się wasz debiutancki album „OLIMP”. Jakie są wasze artystyczne plany na przyszłość?
Adrian: Kilka tygodni temu graliśmy na wspomnianym już oficjalnym afterze po Paradzie Równości w warszawskim klubie Niebo. To było dla nas ważne wydarzenie. Czeka nas jeszcze kilka wakacyjnych koncertów – m.in. w Chorzowie, Białymstoku, Otwocku oraz podczas Festiwalu Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym. Poza tym powoli zaczynamy pracę nad drugą płytą.
A artystyczne marzenia?
Aga: Na pewno marzą nam się występy na wielkich, festiwalowych scenach. Na razie działamy niezależnie, ale chcielibyśmy w przyszłości nawiązać współpracę z fajną wytwórnią muzyczną. Działamy dopiero nieco ponad rok, ale rozkręcamy się i nie zamierzamy się zatrzymać![/restrict]
Właśnie ukazała się książka „Dyskoteki, chłopaki i ogólnie takie, takie”, w której o tym, jak się podrywa chłopaków zarówno na jednorazowe „ustawki”, jak i na dłużej, rozmawiają nasz stały współpracownik PIOTR „GRABARI” GRABARCZYK i projektantka mody IRENE SALAMON, czyli gej i jego przyjaciółka hetero (albo heteryczka i jej przyjaciel gej). U nas Grabari i Irene rozmawiają o fenomenie takich przyjaźni
fot. Adrian Białkowski
Grabari: Gej i jego hetero przyjaciółka w jednym stali domu… Jak my się znajdujemy?!
Irene: Jak my się znajdujemy, gdy nawet nie wiemy jeszcze, że ci nasi koledzy i przyjaciele są gejami?
G: My sami czasami jeszcze tego nie wiemy!
I: Mnie zawsze do nich ciągnęło…
G: Dla takiego dorastającego geja przyjaciółki znaczą wiele, nawet na takim powierzchownym poziomie. Fakt, że otaczał mnie wianuszek koleżanek w szkole był wygodną wymówką, jeśli ktoś podejrzewał mnie o bycie gejem, niezależnie, czy byliby to inni chłopcy, czy rodzice. „Wokół Piotrka to same dziewczyny!” – powtarzała im moja polonistka. Z jednej strony taka iluzja daje spokój, z drugiej buduje fałszywą tożsamość i potem przy coming oucie następuje wielkie zdziwienie, że jak to gej, a tych dziewczyn tyle zawsze było obok… No ale same do mnie lgnęły!
I: Ja też lgnęłam i jak się nad tym zastanowić, to raczej niewiele tych przyjaźni miałam z chłopakami hetero. Czy w tym połączeniu chodzi o podobną wrażliwość? Jej nie warunkuje przecież orientacja, ale może już od najmłodszych lat czujemy, że w opozycji do chłopaków hetero to dziewczyny i geje mogą mieć pod górkę, i to nas podświadomie do siebie zbliża.
G: Swoje robi też brak tego podtekstu romantyczno-seksualnego. Choć pewnie na początku to może być dziwne, bo jednak mamy wtłaczane do głów, że jeśli osoba płci przeciwnej się tobą interesuje, chce spędzać z tobą czas, może to oznaczać tylko jedno. A w naszym przypadku to po prostu szczera sympatia. Nie ma chyba lepszego fundamentu do budowania przyjaźni.
I: Nie ma tych wszystkich gierek, podchodów, rywalizacji. To stwarza bezpieczną przestrzeń, gdzie nie musimy martwić się, co powiemy, jak wyglądamy czy jakie sygnały wysyłamy.
G: Nie do końca rezygnowałbym z tego stereotypowego spojrzenia na wrażliwość, że to jest coś, co łączy kobiety i gejów. Nie bez powodu część homoseksualnych chłopaków ma problem z tym, żeby odnaleźć się w relacjach z kolegami. Brakuje wspólnych tematów, nie chcesz grać w piłkę ani obleśnie komentować dziewczyn, rozmijacie się w zainteresowaniach. Jak chciałem porozmawiać z kimś o Spice Girls czy pobawić się lalkami, to wiedziałem dobrze, do kogo z tym iść, i nie był to żaden z moich kolegów. Chłopcy się nawzajem oceniają, od początku tworzy się system hierarchiczny, w którym najsilniejsi, najbardziej męscy dowodzą grupą, a jak odstajesz, to jesteś wyśmiewany.
I: Podejrzewam, że chłopaki hetero też uwielbiali Spice Girls, ale nawet nie mogli się tym z nikim podzielić, bo przed kolegami głupio się do tego przyznać, a przed dziewczynami tym bardziej. W ich mniemaniu oczywiście – jak pokazuje twój przykład, również oni byliby przez nas zaopiekowani w tej sferze. (śmiech)
G: Czyli kobieca opiekuńczość, mamy kolejny stereotyp do kolekcji!
I: Opiekuńczość po prostu. W naszym gimnazjum czy liceum nie było ujawnionych osób LGBT+, a te, o których wiedzieliśmy, to byli nasi bliscy przyjaciele i pamiętam, że był to dla nas wrażliwy temat – martwienie się o ich bezpieczeństwo, czy będą mogli, tak jak my, hetero, doświadczać tych relacji ze swoimi drugimi połówkami, i jak reagować, gdy pojawiały się pytania czy plotki dotyczące ich orientacji. Czy je od razu dementować, czy jednak przyjmować postawę, w której i tak nie ma w tej informacji nic złego, więc po co zaprzeczać?
G: Przyjaciółki gejów są na froncie, jeśli chodzi o powierzanie tej tajemnicy. Zaryzykowałbym nawet tezę, że zdecydowana większość tych naszych coming outów odbywa się właśnie przed nimi. Że to często one są pierwszymi osobami, które wiedzą, na długo przed rodziną i całą resztą. W moim przypadku było podobnie – po tym jak zakochałem się po raz pierwszy w chłopaku, nie wytrzymałem długo i moja przyjaciółka Monika była pierwszą osobą, przed którą w ogóle zwerbalizowałem to, co się działo w mojej głowie. Ona zresztą poznała też tego chłopaka, bo to wszystko się działo podczas naszego wakacyjnego wyjazdu, więc czułem, że mogę się przed nią otworzyć. Cała rzecz miała miejsce na Gadu-Gadu, bo nie miałem na tyle odwagi, żeby zrobić to twarzą w twarz.
I: I jak zareagowała? Była zaskoczona czy już się czegoś domyślała?
G: Jej reakcja była pozbawiona jakiejkolwiek oceny. Była raczej taka zapewniająca, że nic się między nami nie zmieni i wszystko będzie w porządku. Bo oczywiście w tej wiadomości wyraziłem taką obawę i dodałem, że mam nadzieję, że ta informacja nic między nami nie popsuje. Z perspektywy czasu bardzo mnie to wzrusza, bo dojrzałość, którą ona wtedy się wykazała, to nie jest coś, czego można wymagać od 17-latków. A dla mnie tych kilka słów wsparcia oznaczało cały świat. Nie miałem też żadnych wątpliwości, że ten „sekret” zostanie między nami. Przy coming oucie wchodzi się na poziom zaufania, który wybija poza skalę.
I: Zapytałam, czy się domyślała, bo wspominając coming out jednego z moich przyjaciół, pamiętam, że ja wiedziałam, że on jest gejem, ale czekałam, aż on się zdecyduje, żeby mi to powiedzieć. Poprzedzały to różne rozmowy, w których sugerował, że np. podoba mu się jakiś chłopak, ale nie było takiej defi – nitywnej deklaracji. Pewnego razu spotkaliśmy się w knajpie i tam zrobił przede mną coming out, który mnie wprawdzie nie zaskoczył, ale też wiedziałam, że muszę poczekać i nic nie wymuszać. I gdy powiedział mi, że jest gejem, to chciał, żebym o to pytała więcej, bo miał do przekazania i nadrobienia tyle informacji i opowieści, którymi wcześniej się nie dzielił, a ja też w swoich pytaniach o jego miłostki byłam bardziej zachowawcza.
G: Coming out bez wątpienia rozpoczyna nowy rozdział w takiej relacji, bo możemy już mówić o wszystkim. Ale jest jeden temat, który przyćmiewa inne. Chłopaki.
I: Bo ostatecznie chodzi o nich właśnie! Oczywiście, nasze zainteresowania wykraczają poza randkowanie i seks, ale możliwość swobodnej rozmowy o tym, kto nam się podoba, o naszych doświadczeniach, nadziejach i porażkach… To ekstremalnie zbliża.
G: Moja przyjaciółka na studiach na wieść o tym, że jestem gejem, odparła z entuzjazmem: „W końcu będę miała z kim porozmawiać o robieniu laski”, i nie myliła się.
I: Ja również takie porady dotyczące seksu oralnego otrzymałam i w myśl zasady, że mężczyzna wie najlepiej, jak zadowolić innego mężczyznę, przyjęłam je do wiadomości.
G: Dużo mówi się teraz o fetyszyzacji przyjaciela geja i ja absolutnie wierzę i wiem z własnego doświadczenia, że geje i ich przyjaciółki mają też inne tematy do rozmów niż kolesie, seks i ciuchy, ale nie zamierzam z akurat tym stereotypem jakoś specjalnie walczyć.
I: Są różne rodzaje znajomości i ich centrum zainteresowań jest gdzie indziej, ale w naszym przypadku bardzo często rozmawiamy o chłopakach, make-upach i modzie, bo to jest część naszego życia i ja się w ogóle tego nie wstydzę. W przypadku ciuchów choćby – to jest dla mnie ważne, jak wyglądam, sprawia mi to dużo frajdy i zawsze otaczałam się ludźmi, którzy te zainteresowania albo podzielali, albo choćby rozumieli. Bez względu na ich orientację.
G: Oj, już bez przesady, że bez względu na orientację. Cytując Madonnę: „Jeśli dwóch pedałów mówi ci, że coś wygląda źle, jesteś w tarapatach”. Ważne i potrzebne słowa.
I: Zapisuję.
G: Na celowniku są ostatnio dziewczyny, które mają przyjaciół gejów, ale jednocześnie wiążą się z homofobami, nie podejmując raczej żadnych działań, aby tym swoim facetom przemówić do rozsądku. Pytanie, czy to jest w ogóle ich zadanie i odpowiedzialność? Czy da się jednocześnie funkcjonować w tak odległych od siebie światach?
I: Dyskutowałam niedawno z koleżanką o binarności świata. Zaczynamy oswajać się z faktem, że ta binarność w kontekście orientacji seksualnych czy tożsamości płciowych nie jest dobra – że tych kolorów jest dużo więcej i wiele może nas ominąć. To binarne spojrzenie towarzyszy nam wszędzie: albo jest się za jedną opcją polityczną, albo za drugą. Albo ktoś jest homofobem, albo sojusznikiem. Dzieląc świat w ten sposób, nie jesteśmy w stanie znaleźć pierwiastka, który nas połączy. Mówienie o tej sytuacji, o której wspomniałeś, w taki sposób, przypisuje odpowiedzialność za chłopaka na jego dziewczynie, co jest częstym zjawiskiem – kobieta ma być odpowiedzialna za swojego mężczyznę. On jest niby uważany za tę decyzyjną stronę, ale jak tylko ma to jakieś negatywne konotacje, to ona nie daje z siebie wystarczająco dużo i wymaga się od niej pracy. Z drugiej strony, jak odnajdujesz się w sytuacji, gdzie masz przyjaciela, którego istnienie i prawa neguje najbliższa ci osoba? Pewnie patrzę na to zbyt optymistycznie i mam idealistyczne podejście, ale zawsze wierzę, że można nie tyle zmienić drugiego człowieka, ile pokazać mu inny świat i że jeśli go pozna, to nie będzie mógł się od niego odwrócić, chyba że będzie się okłamywać. Natomiast faktem jest, iż nie wyobrażam sobie być z homofobem, bo homofobia to agresja w stronę innego człowieka, a to nie są moje wartości. Odpowiedź na to pytanie zależy od tego, gdzie ta druga osoba jest – jak bardzo jest otwarta na to, że to, co myśli, może się zmienić?
G: Kobiety i geje to również wspólnota doświadczeń – obie grupy, rozszerzając gejów do osób LGBT+ w ogóle, są pierwszymi, po które sięga opresyjna władza, o czym przekonujemy się regularnie w Polsce. I o ile „pedały z kobietami” to nie tylko transparent, ale i realne wsparcie, o tyle kwestia tego, czy to działa w drugą stronę… Mam pewne wątpliwości i słodko-gorzkie refleksje. Widzę tęczę na każdym proteście dotyczącym aborcji, widzę tam dziesiątki tysięcy kobiet, ale nie widziałem ich na demonstracjach choćby po wydarzeniach z sierpnia 2020 na Starym Mieście w Warszawie. I nie wiem, co mam o tym sądzić, nie wiem, czy w ogóle mogę takie wątpliwości publicznie formułować.
I: Mam wrażenie, że jest za mało ujednoliconego frontu, który mówi: „chcemy wszystkiego!”, bo taki powinien być nasz transparent. Mamy tendencję do tego, żeby iść na protest tylko, gdy jesteśmy w 100% za jakimś hasłem lub grupą, a przecież te grupy same w sobie są podzielone i nie zawsze zgodne. Część kobiet jest za aborcją na żądanie, inne tylko w konkretnych przypadkach.
G: Podobnie z gejami. Jedni walczą o małżeństwa, innym wystarczą związki partnerskie, a na dźwięk słowa „adopcja” mówią: „No może bez przesady, jestem gejem, ale też jestem przeciw”.
I: To jest, niestety nieświadomie, ale danie się zmanipulować drugiej stronie. Bo ten podział działa tylko i wyłącznie przeciwko nam i naszej sprawie. Byliśmy ostatnio na Paradzie Równości i były tłumy, ale wciąż jest nas tam za mało. Ja chcę tam widzieć całe miasto albo przynajmniej tę część mieszkańców, która się nie zgadza z tym, co się aktualnie dzieje. Bez zastanawiania się, czy ktoś chce czegoś, czego my mu nie chcemy dać, bo wtedy stawiamy się w roli opresora, który chce podejmować decyzje za kogoś. Mi się marzy Parada, na której heteryków będzie więcej, bo ich jest więcej i czas to w końcu wykorzystać w słusznej sprawie.
Audioriver 2022 startuje z nową sceną – Colour Stage. Będzie to przestrzeń widzialności kultury queerowej i społeczności LGBTQ+ tak silnie związanych z muzyką elektroniczną i jej historią. Na Colour Stage zagrają m.in. Octo Octa, Horse Meat Disco, Patrick Mason czy Catz ’n Dogz.
Przed nami 15. edycja festiwalu Audioriver – największego święta muzyki elektronicznej w Polsce. Organizatorzy przyznają, że powrót do Płocka po pandemicznej przerwie, jest jak powrót do znanego i bezpiecznego domu, który ewoluuje wraz z potrzebami odbiorców. Tym samym na festiwalu pojawią się nowości muzyczne, takie jak Colour Stage, ale także rozwiązania związane z bezpieczeństwem i edukacją, w postaci strefy Audiohome, Queeroteki i paneli dyskusyjnych.
„Jubileuszowa odsłona Festiwalu, to świetna okazja do tego, aby spojrzeć na własną historię, powrócić do korzeni i przypomnieć sobie o fundamentach, które stworzyły kulturę klubową i elektroniczną. Dlatego nowa scena na Audioriver 2022 jest zarówno podkreśleniem wartości, które zawsze towarzyszyły scenie elektronicznej, ale także odpowiedzią na wciąż wzrastające przyzwolenie dla nietolerancji wobec osób LGBTQ+ i jasnym komunikatem o konieczności zwiększenia widoczności kultury queerowej.” – Piotr Orlicz–Rabiega, szef festiwalu Audioriver
Społeczności, które kładły fundamenty pod współczesną kulturę klubową i elektroniczną, w dużej mierze składały się z osób wykluczonych i dyskryminowanych. Osoby LGBTQ+ od kilkudziesięciu lat współtworzyły miejsca, w których można było bawić się bezpiecznie i bez uprzedzeń. To muzyczne podziemie przez lata urosło do rangi globalnego fenomenu. Jednak wchodząc do mainstreamu, część tej historii uległa rozmyciu – dlatego tak istotne dzisiaj jest jej przypominanie i odwoływanie się do historii oraz stwarzanie przestrzeni, w których celebrowane są równość i różnorodność.
Na Colour Stageprzeważać będą taneczne dźwięki house i disco, ale nie zabraknie także mocniejszych brzmień. W piątek wystąpi tam m.in. Octo Octa – osoba transpłciowa i jedna z czołowych postaci undergroundowego house’u, Horse Meat Disco – twórcy kultowych serii imprez skierowanych do społeczności LGBT+, Cormac – świetny DJ znany m.in. z występów w berlińskich i londyńskich klubach, Peach – Kanadyjka coraz bardziej rozpoznawalna na globalnej scenie oraz Filip Sonik b2b Mihvu, czyli reprezentanci nowej fali polskich artystów. Z kolei w sobotę, na Colour Stage zagra Roi Perez– rezydent kultowego Panorama Bar, Patrick Mason – charyzmatyczna postać, coraz bardziej popularna nie tylko na scenie techno, ale i w świecie mody, Alinka– artystka obecna na scenie od ponad dwóch dekad i współtwórczyni wytwórni Twirl, Monster – reprezentantka kolektywu Oramics, a także doskonale znany nie tylko w naszym kraju, ale i w całej Europie duet Catz ’n Dogz. Do line-upu tej sceny dojdą również inni polscy artyści, po ostatnim festiwalowym ogłoszeniu.
Ważnym elementem tegorocznego Audioriver będzie także katalog zasad bezpieczeństwa i dobrych praktyk wypracowywany we współpracy z partnerami: Helsińską Fundacją Praw Człowieka, Fundacją Kultury bez Barier, After Party – Fundacją Edukacji Społecznej, Kampanią Przeciw Homofobii, a także queer.pl. Festiwal coraz mocniej podkreśla inkluzywny charakter wydarzenia i stanowczo odrzuca wszelkie zachowania wykluczające. Oficjalny regulamin Festiwalu jest również zaostrzony pod tym kątem – organizatorzy zastrzegają sobie prawo do usuwania z terenu wydarzenia osób, które przejawiać będą jakiekolwiek formy przemocy, czy dyskryminacji.
Innym projektem realizowanym przez Audioriver jest strefa Audiohome: #jesteśwdomu, gdzie uczestnicy i uczestniczki Festiwalu będą mogli uzyskać pomoc od psychologów/psycholożek oraz seksuologów/seksuolożek z Fundacji Edukacji Społecznej After Party. Można będzie także wziąć udział w Żywej Queerotece – wydarzeniu, podczas którego osoby o różnych tożsamościach queerowych podzielą się swoimi historiami i doświadczeniami. Ponadto w ramach Sobótki – dziennego programu Audioriver – odbędzie się szereg paneli dyskusyjnych poświęconych m.in. tematom społecznym i równościowym.
***
Organizatorem Audioriver Festival, który odbędzie się w Płocku w dniach 29-31 lipca 2022 r. jest Fundacja Jest Akcja!
Partnerzy festiwalu: Miasto Płock, POKiS, Red Bull
***
Audioriverto jeden z najważniejszych festiwali muzycznych w Polsce i zarazem wydarzenie jedyne w swoim rodzaju. To tutaj można jednocześnie zobaczyć najsłynniejszych na świecie reprezentantów house’u, techno i drum&bassu, jak i światowe gwiazdy elektroniki ocierającej się o pop, rock czy hip-hop. Audioriver łączy wiele światów i wszyscy tutaj są równi. Gigant sceny jest tak samo ważny jak nieznany eksperymentator. Fan Audioriver jeżdżący do Płocka od lat, jest równie istotny jak początkujący słuchacz elektroniki. Organizatorzy wydarzenia i niezwykle pozytywna publiczność festiwalu witają z otwartymi ramionami wszystkich, którzy kochają dobrą muzykę i chcą zużyć dużo energii na wyrażaniu tego podczas koncertów, live-actów i setów DJ-skich.
Dotychczas ogłoszeni artyści to: ABĒDI, Aksamit, Alan Fitzpatrick, Alignment, Alinka, A.M.C, Âme b2b Dixon, An On Bast, Baasch, BCee, Ben Böhmer live, BICEP live, Burr Oak , Carlita, Catz ‘N Dogz, Cormac, Dasha Rush b2b Błażej Malinowski, Damian Lazarus, Dan Shake, DEAS, DJ Fresh, DJ Holographic, Dr. Rubinstein, Duszne Granie, Echonomist, Elli Acula, Eli & Fur, Filip Sonic b2b Mihvu, Fred V, Friction, Gorgon City, Harriet Jaxxon, Horse Meat Disco, Hot Since 82, I Hate Models, IKARVS live, Jimi Jules b2b Trikk, Joyhauser, KAS:ST live, Kasra, Leon b2b Glasse, Len Faki, LSDXOXO, Magit Cacoon, Mall Grab, Marco Bailey, Mathame, Mind Against, Monster, Neon Chambers live, Neonlight, Octo Octa, Patrick Mason, Paula Temple b2b SNTS, Peach, Planetary Assault Systems, Pola & Bryson, Prismode & Salvane, Redpill, Robert Hood live, Satori & The Band From Space, Ross From Friends, Sevdaliza, Solomun, Something Something, S.P.Y ft. MC LowQui, Tim Reaper, Thabo, Thalo Santana, TERR, The Blaze, Viper Diva, WhoMadeWho, Wilkinson, Yotto, Yulia Niko, oraz Zardonic & Fickle6 pres. Takeover.
Kuboto, zawiodłem się na Tobie. Toleruje dobro, zło – precz! Nie kupię nigdy nic Kuboty. Fajna ta ideologia taka nie za mądra. To tylko kilka komentarzy, które pojawiły się pod postem Kuboty na Facebooku o starcie akcji “Jesteś tolerancyjny? Tak, ale… nie ma ale!”. To kolejna odsłona wsparcia marki dla społeczeństwa LGBTQ+ z okazji Pride Month.
Na pierwszy rzut oka Kubota może w ogóle nie kojarzyć się z tęczową sprawą – marka powstała w samym środku lat 90. XX wieku i jest w 100% polska. Po latach memów z “Januszami” w roli głównej wydawać by się mogło, że to brand przeciwny środowisku LGBTQ+. Nic bardziej mylnego — Kubota to nie klapki, lecz styl życia. Styl życia zakładający równe traktowanie każdego, niezależnie od płci, orientacji seksualnej czy pochodzenia.
Wsparcie środowiska LGBTQ+ oraz walka o równość dla każdego jest obecnie w DNA Kuboty od reaktywacji brandu w 2018 roku. To wtedy czwórka przyjaciół postanowiła zaryzykować wszystko, by zrealizować wielkie marzenie o stworzeniu czegoś niesamowitego. Od samego początku projektu wiedzieli, że chcą zrobić coś więcej niż tylko zbudować dobrze prosperującą firmę.
Kubota jest zatem biznesem w pełni odpowiedzialnym społecznie. Oznacza to, że w przeciwieństwie do wielu innych, często większych marek, klapkowa legenda wspiera ważne według zespołu i zarządu sprawy nie tylko zmianą logo w mediach społecznościowych, ale przede wszystkim pieniężnie.
Jesteś tolerancyjny? Tak, ale… nie ma ale!
Chyba każda osoba utożsamiająca się ze środowiskiem LGBTQ+ usłyszała od kogoś “jestem tolerancyjny, ale…”, po którym następowała próba usprawiedliwienia swojego braku tolerancji. Ta jakże często występująca, życiowa sytuacja zainspirowała przedstawicieli marki do stworzenia hasła przewodniego dla sloganu tegorocznej edycji wspierania przez markę Miesiąca Dumy.
Marka w poście na Facebooku, w którym informuje o akcji, przywołuje kilka statystyk dotyczących sytuacji osób LGBTQ+ w naszym kraju:
70% młodzieży LGBTQ+ spotyka się z przemocą ze względu na swoją orientację seksualną lub tożsamość płciową.
Ponad 20% osób LGBT+ straciło w swoim życiu kogoś bliskiego ze względu na swoją nieheteronormatywność.
50% osób LGBT+ mierzy się z depresją.
70% młodzieży LGBTQ+ ma myśli samobójcze.
12% społeczeństwa LGBT+ planuje wyjazd z kraju w najbliższym czasie, z czego decydującym czynnikiem jest nagminne doświadczanie dyskryminacji w Polsce.
Powiedzieć, że osoby LGBT+ mają w Polsce ciężko, to nic nie powiedzieć. Potwierdza to wynik uzyskany w raporcie ILGA-Europe, który co roku bada prawodawstwo oraz praktykę stosowania prawa wobec osób LGBT. 13 punktów na 100 możliwych to najgorszy wynik w całej Unii Europejskiej.
W ramach tegorocznej akcji, której partnerem jest Kampania Przeciw Homofobii oraz Replika, Kubota wywiesiła plakaty w ponad 40 restauracjach w Łodzi i Warszawie, by dać impuls do wychodzenia nie tylko z szafy, ale także z domu, na ulice, by głośno walczyć o swoje prawa. Bo prawa osób LGBTQ+ to prawa .
Oprócz tego Kubota, jak co roku, wspiera organizacje walczące o równość osób LGBTQ+ także finansowo — część dochodów ze sprzedaży klapków przekazywana jest Kampanii Przeciwko Homofobii oraz Fabryce Równości.
Wsparcie — nie pierwszy i nie ostatni raz
Działalność charytatywna Kuboty trwa od lat — marka ma na koncie współprace z PCK, WOŚPem, PAH, Fundacją JiM, Fundacją Kolorowy Świat, Fundacją Załoga Bulldoga, Monarem, Fundacją po DRUGIE, Fundacją Kapitan Światełko i innymi podmiotami, które na pierwszym miejscu stawiają równość i dobro innych osób.
Od 2019 roku marka ma w swojej ofercie tęczowe produkty — część zysków z ich sprzedaży przekazywane jest fundacjom walczącym o równouprawnienie osób LGBTQ+. Dwa lata po wprowadzeniu pierwszej tęczowej pary klapków, marka zorganizowała kampanię #silateczy, która okazała się ogromnym sukcesem. Udział w niej wzięły inne firmy, m.in. Bolt, Yope, Myszojeleń, Gandalf, Your KAYA, Plantwear i Many Mornings. Marki połączyły swoje zasięgi i możliwości, by jak najszerzej oraz możliwie najbardziej skutecznie walczyć z dyskryminacją i nietolerancją.
Kubotę wyróżnia dodatkowo fakt, że jest pracodawcą przyjaznym środowisku LGBT+. Nie jest to wyłącznie niepisana zasada — wręcz przeciwnie! W Kulturze organizacyjnej marki znajduje się zapis o tolerancji i akceptacji, które są głównymi filarami firmy. Marka propaguje równość nie tylko na zewnątrz, ale także w strukturach wewnętrznych. Te wszystkie działania są doceniane, o czym świadczy fakt podwójnej nominacji do nagrody Pracodawcy roku wspierającego osoby LGBT+.
Modne pastele, stonowany minimalizm czy odjechane kontrasty? Zapraszamy Was na wspólne zakupy w TK Maxx, gdzie odkryjemy dla Was trzy stylizacje na Pride skomponowane ze znalezionych tam perełek!
Trwa czerwiec – Miesiąc Dumy, w którym jako społeczność osób LGBT+ szczególnie świętujemy dumę z tego, kim jesteśmy! Już niedługo warszawska Parada Równości i Marsze w innych częściach Polski. Dużo okazji do świętowania, zatem nie można zapomnieć o odpowiednim outficie!
Redakcja „Repliki” nie ma za dużo czasu, ale lubimy jakość i świetne ceny. Z tego powodu na pridowe polowanie wybraliśy się do TK Maxx. Przekonało nas, że pod jednym dachem znajdziemy tu tysiące wyjątkowych produktów od marek i projektantów uznanych na całym świecie. A kto nie lubi markowych perełek? Wszystkie produkty są dostępne w cenach do 60% niższych od regularnych cen sprzedaży w Polsce i na świecie. Poza tym, co również nie jest bez znaczenia, dostawy są tak częste, że prawie codziennie można odkrywać nowe skarby. Bardzo często są to po prostu pojedyncze sztuki, które za chwilę mogą zniknąć. Brzmi super? Myślimy, że tak, a tymczasem
Zobaczcie, co wybraliśmy!
Razem, czyli indywidualnie i różnorodnie!
Pride to święto dumy i różnorodności, a maszerując z innymi, możemy szczególnie zadbać o wyrażenie swojej tęczowej indywidualności strojem. Kolorowa wzorzysta koszula, wycięty bezrękawnik, a może biały T-shirt z ciekawym nadrukiem? Oto nasze propozycje:
Zanim wyruszymy…
Marsze Równości to nie tylko celebracja dumy i różnorodności, ale też często po prostu intensywny trening fizyczny. Dlatego w sezonie marszowym należy zadbać o wygodne, przewiewne buty, które będą atrakcyjnym dodatkiem do stylizacji.
W dziale obuwia TK Maxx znaleźliśmy całą gamę unikatowych skarbów – od masywnych platform w glamowym stylu, przez kolorowe slip-ony, po klasyk w każdej tęczowej szafie – klapki jak na pielgrzymkę (tym razem w modnym pastelowym wydaniu).
Akcesoria i dodatki
Na żadnym Marszu Równości nie może zabraknąć kolorowych dodatków i akcesoriów, które mogą zmienić każdego i każdą w ikonę tęczowego stylu i na pewno wywołają uśmiech na twarzach współmaszerujących.
W dziale akcesoriów TK Maxxa znaleźliśmy mnóstwo skarbów – praktycznych tęczowych dodatków, które sprawdzą się na Pridzie! Tęczowa parasolka, kolorowe okulary w kształcie serc (w końcu w Miesiącu Dumy świętujemy podstawowe prawo człowieka – prawo do kochania innych osób), a może przezroczysty lśniący plecak? To tylko przykładowe skarby z TK Maxxa, które nie tylko wzbogacą naszą stylizację, ale też ochronią nas przed słońcem i nieprzewidywalną pogodą.
Pora na przymierzanie!
1. Migotliwy pastel
Do pierwszej stylizacji wybraliśmy ubrania w modnych pastelowych odcieniach różu (T-shirt z haftowanym tęczowym sercem), zieleni (sztruksowa koszula oversize) i błękitu (szorty), a do tego turkusowe klapki. Na T-shircie widać subtelny haft w kształcie tęczowego serduszka – podczas Marszu będzie korespondowało z morzem flag wokół!
2. Niebo, na którym wzejdzie tęcza
Naturalnymi barwami, w jakich otoczeniu występuje tęcza, są odcienie błękitu – dlatego jako drugą, bardziej minimalistyczną stylizację, wybraliśmy zestaw w tych właśnie barwach. Składa się z bezrękawnika w pattern w chmury, jeansowej pudełkowej kurtki oversize i granatowych bojówek. Taki outfit nie tylko jest uniwersalny i wygodny, ale też będzie świetnie podkreślał tęczową flagę, którą oczywiście zabieramy ze sobą! Stonowane kolory przełamaliśmy białą czapką z daszkiem z wyhaftowaną uroczą cytrynką.
3. Wysoki połysk
Ostatnia stylizacja to bynajmniej nie sauna suit w kolorze folii aluminiowej ani kombinezon kosmonautki, ale szeleszczące srebrne szorty połączone z czarną koszulą slim fit w kontrastowe abstrakcyjne wzory. Do niego dodajemy lekką srebrną bomberkę z szerokimi rękawami – sprawdzi się nie tylko przy zachmurzeniu, ale też na afterze, i w obu sytuacjach na pewno zwróci uwagę otoczenia! Do tego stroju dobieramy pastelowo-białe buty i przezroczysty plecak oraz czapkę z cytrynką. Tak, po raz kolejny, ale po prostu jest na tyle urocza, że nie możemy z niej zrezygnować, a biel będzie pasować do butów. Do tego dodajemy naszego faworyta wśród dodatków – przezroczysty tęczowy plecak, który opalizuje w słońcu!
Idziemy na Pride!
To właśnie na ostatnią stylizację na „wysoki połysk” zdecydowała się nasza dziennikarka Małgorzata Tarnowska, która wybrała się do TK Maxx szukać dla Was oryginalnych skarbów na Miesiąc Dumy.
Pride to święto dumy i różnorodności, dlatego ważne jest przede wszystkim, żeby każdy_a z nas czuł_a się na Paradzie i Marszu po prostu sobą. Szeroki asortyment TK Maxx pozwoli każdemu z Was znaleźć perełkę dla siebie – serdecznie do tego zachęcamy!