Czego nauczyłem się od LGBTQ

Podejrzewam, że osoby, które przez lata muszą grać kogoś innego niż się czują, mają większą świadomość, że wiele życiowych rytuałów to rytuały właśnie i rządzi nimi forma. A skoro rządzi forma, to można ją zmieniać i z nią grać – specjalnie dla „Repliki” pisze Jaś Kapela*

 

foto: Katarzyna Błahuta

 

Gdy powiedziałem siedzącym przy stole w Amatorskiej znajomym, że piszę tekst pod tytułem „Czego nauczyłem się od osób LGBTQ?”, koleżanka zażartowała: „Alfabetu.”

Ale nie, nie alfabetu. Moja pani przedszkolanka była raczej hetero. Choć kto ją tam wie i co ja mogłem o tym wiedzieć, małym brzdącem będąc. Nawet nie poznałbym jej na ulicy. Zresztą nikt się raczej w placówkach edukacyjnych ze swoją orientacją nie chwali, bo – jak wiemy z polskiej historii – można za to stracić pracę. Dopiero kilka lat po tym, jak poznałem Martę Konarzewską, dotarło do mnie, że to ona miała taką przygodę. Generalnie ludzie LGBTQ mają chyba więcej przygód niż „normalni”. „Normalnym” oczywiście też zdarzają się dziwne historie, ale będąc nieheteroseksualnym w heteroseksualnym kraju jesteś skazany na anegdoty. Jak na przykład ta powyżej. Warto dodać, że przy stole siedziało też dwóch gejów. Czy rzeczywiście nauczyła się od nich alfabetu? Śmiem wątpić. Skoro nawet w postępowym towarzystwie zdarzają się takie żarty, to wolę sobie nie wyobrażać, co się dzieje w miejscach, gdzie postęp za bardzo nie dotarł.

Pan też pedał?

Gdy ostatnio prowadziłem warsztaty o globalnym ociepleniu z młodzieżą gimnazjalną, na koniec dzieciaki zaczęły się wyzywać od pedałów. Zwróciłem im uwagę. „A co? Pan też pedał?”, powiedział ktoś z tłumu, słusznie podejrzewając, że i tak nie dojdę do tego, czyj to był głos. Nie dochodziłem, ale też nie zaprzeczyłem. Ostatecznie powinni się liczyć z tym, że każdy, kogo wyzwą od pedałów, może naprawdę nim być.

Czy nazwanie pedała pedałem jest jeszcze obraźliwe? Czy już jest tylko stwierdzeniem faktu? Z pewnością pedały mogą się nazywać pedałami. Ale my, heterycy, powinniśmy jednak mieć wątpliwości. Teoria queer to chyba jedna z najlepszych rzeczy, jaka się przydarzyła filozofii od czasów Lacana. Weźmy zwrot, który ma nas obrażać i zróbmy z niego powód do dumy. Czy może być coś fajniejszego? Nie znam lepszego sposobu pokonania opresora. To zresztą stara i najważniejsza zasada jiu-jitsu. Zawodnicy ćwiczący jiu-jitsu już wieki temu wiedzieli, jak wykorzystać siłę przeciwnika przeciwko niemu. Teraz wiemy to także my. A ponieważ dyskurs publiczny coraz bardziej przypomina zapasy w kisielu, to queerowanie jest moją codzienną praktyką. Było nią, zanim zacząłem czytać Judith Butler czy moją ostatnio ukochaną Judith Halberstam. Halberstam swoją książkę „The Queer Art of Failure” zaczyna brawurowo słowami: „Kiedy już masz pewność, że znalazłeś kraj mlekiem i miodem płynący – mówi Pan Krab do starego SpongeBoba Kanciastoportego – to widzisz swoje nazwisko w jadłospisie”. A dalej jest tylko lepiej. Halberstam zastanawia się: jak wygląda alternatywa dla cynicznej rezygnacji z jednej strony i naiwnego optymizmu z drugiej? Sam też o tym często myślę, ale nie znam rozwiązania, więc podoba mi się, gdy autorka wyznaje: „domagam się nie tylko ponownej oceny dominujących standardów sukcesu i porażki. Staram się również o coś więcej: o rozmontowanie całego systemu związanych z nimi wyobrażeń. W niektórych okolicznościach klęska, utrata, zapomnienie, zaniechanie lub brak działania, podobnie jak odmowa przejścia na wyższy etap rozwoju, wyzwalają więcej twórczej energii niż sukces, oferują większe możliwości współpracy i więcej inspirujących niespodzianek na drodze przez świata.” Czego sobie i państwu życzę, a co przypomina mi jedną z moich ulubionych książek czyli „Dwie poważne damy” Jane Bowles. Choć jej autorka miała męża, pisarza Paula Bowlesa, to nie kryła się ze swoim biseksualizmem. Urocza, frenetyczna, inteligentna, odważna, dowcipna, smutna i bezradna. Tak sobie ją wyobrażam. Takie są bohaterki jej książek. Pełne energii i polotu, ale gotowe w każdej chwili zrezygnować, ponieść porażkę.

Z czasem okazało się, że spora część moich ulubionych pisarzy jest nieheteronormatywna. Oscar Wilde, Frank O’Hara, Gertruda Stein, Witold Gombrowicz, Truman Capote, Judith Butler, Jane Bowles, Michael Cunningham, Marcin Świetlicki. Żartuję. On akurat, nie wiem, jakiej jest orientacji. Ale napisał kiedyś wers: Wkurwić lewaka, obśmiać mentalnego pedała/całe moje zadanie, więc zakładam, że pisał o sobie, bo chyba nie chciałby nikogo urazić.

Heteryk, tak wyszło

Za bardzo nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale niewątpliwie bycie innym niż większość, przynajmniej w Polsce, skłania do refleksji. A czasem też do potrzeby podzielenia się tą refleksją. Stąd pewnie większy odsetek pisarzy i artystów pośród LGBTQ niż wśród heteryków. No, ale ostatecznie nie o ilość chodzi, tylko o to, co ma się do przekazania. Wszyscy wymienieni dali mi wiele wzruszeń, intelektualnych przygód, a przede wszystkim poczucia, że jest na świecie ktoś, kto myśli podobnie jak ja. Przeżywa podobne dylematy, ma te same problemy i wątpliwości. Oni gdzieś są i piszą książki, więc może są też podobni do nich ludzie, którzy książek nie piszą? Mogłem tylko podejrzewać, bo wówczas jeszcze raczej ich nie spotkałem. Na wszelki wypadek postanowiłem zostać pisarzem. Dopiero później okazało się, że pisarze w większości są tak samo smutni i nudni jak większość. A to, co czyni nas wyjątkowymi, jest czymś zupełnie innym. Trudnym do zdefiniowania, ale łatwym do poczucia. Bo ostatecznie wszystko dzieje się w głowie i między dwoma ciałami, ale nie zawsze musi im towarzyszyć język. A przynajmniej nie zawsze musi to być język mówiony. Czasem wystarczy mowa ciała. Bo świat się na książkach nie kończy, jeszcze są ludzie i z nimi też trzeba dilować. Co nie zawsze jest łatwe, kiedy nie wie się, o co im chodzi. Podejrzewam, że większość osób nieheteronormatywnych nie czuję się nienormalna. Bo dlaczego mieliby? A jednak normy kulturowe i społeczne wtrącają ich w sytuację, że powinny się właściwie tłumaczyć z tego, kim są, kogo kochają. I jeszcze powinniście przestać promować ten cały homoseksualizm. Jakby to była jakaś dziwna moda z kosmosu. Coś, czego można się pozbyć, dużo się modląc. Marzy mi się świat, gdy heterycy przestaną promować heteroseksualizm. Ale wtedy dopiero poczuliby się osaczeni przez homolobby. „Jak to nie mogę iść z żoną za rękę? Chyba mnie nie pobiją gejowskie bojówki?” No, raczej nie, ale jeśli nie chcecie promocji orientacji seksualnych, to przestańcie się afiszować ze swoim heteryctwem.

Na szczęście koleżanka jest już na tyle uświadomiona, że nie pytała dalej: „O co chodzi z tymi całymi literkami? Czy nie wystarczy ich nazywać pedałami i lesbami?” Choć na pewno istnieją w Polsce osoby, które tak właśnie by zrobiły. W przeciwieństwie do koleżanki, jestem pełen ciekawości różnorodnego świata. Jest więcej niż pięć orientacji seksualnych? Super! Na Facebooku jest ich ponad 60 do wyboru? Czad. Lecę zmieniać. Miałem nawet pomysł, żeby zmieniać płeć na Facebooku codziennie, żeby wkurzyć Terlikowskiego, ale szybko go zarzuciłem. Przy sześćdziesięciu orientacjach do wyboru, czasem trudno się samookreślić. Jestem raczej cisgender czy może cis male? A może raczej Gender Nonconforming, bo nie podoba mi, że trzeba być koniecznie przypisanym do jakiejś płci. A może w ogóle źle rozumiem te terminy i lepiej zostać przy uznawaniu się za heteryka? Nigdy nie chciałem być heterykiem, ale tak już wyszło. Bycie heterykiem jest najłatwiejsze, ale nie wszyscy mają to szczęście, żeby się nim urodzić. Jako chłopiec hetero, przez długi czas nie potrafiłem sobie wyobrazić, że można być kimś innym niż hetero. A tu się okazało, że można. Świat jest bogatszy, niż mi to mówili w szkole. Ekstra.

Mój nie-ulubiony hormon

Ludzie zazwyczaj niechętnie przyjmują do wiadomości, że świat jest inny, niż im to się wydaje. Bardziej skomplikowany. Ale dla mnie to właśnie jest wspaniałe. Prawie nic nie jest do końca ani na pewno. Więc prawie wszystko jest prawdopodobnie możliwe. Może to zboczenie, ale wydaje mi się, że osoby LGBTQ, przynajmniej te, które znam, bardziej potrafi ą czerpać z życia. Są bardziej radosne, choć przecież nie zawsze jest im łatwo. Mimo całej masy wykluczeń i nieprzyjemności na jakie są narażone, potrafi ą się cieszyć i bawić jak mało kto. Czy to ja jestem dziwny, że wśród wielu warszawskich dyskotek najlepiej czuję się w Glamie? Przyznaję, że słabo znoszę dominujący wzorzec męskości, który każe być twardym, napiętym i sztywnym. Nie jestem też fanem patriarchatu, więc obyczaje godowe heteryków trochę mnie przerażają. Na parkiecie buzuje testosteron, a to nie jest mój ulubiony hormon. No, po prostu, nie.

Sam nie wiem, kiedy zrozumiałem, że wszystko, co mi się podoba, jest nienormalne. Nienormalne według standardów moich katolickich rodziców i mieszczańskiego, kapitalistycznego świata, w którym żyję. Z pewnością dużo później dotarło do mnie, że trzeba się tym cieszyć. Bo kto ustala normy? I dlaczego nie można by ich łamać, jeśli nikogo nie krzywdzimy? Nie wiem, ale brzmi jak dużo zabawy.

Podejrzewam, że jest też trochę tak, że osoby, które przez wiele lat muszą grać kogoś innego niż się czują, mają większe wyczucie, że wiele życiowych rytuałów to rytuały właśnie i rządzi nimi forma. A skoro rządzi forma, to można ją zmieniać i z nią grać. Jak Kim Lee w swoim epickim wykonaniu „My, Słowianie”, gdzie wywraca na nice wszystkie stereotypy. Tak bardzo mnie zachwycił ten występ, że aż postanowiłem nakręcić teledysk. Bez budżetu, ale z przyjaciółmi, zrobiliśmy chyba coś fajnego. Jeszcze dużo pracy przed nami, zanim uda się squeerować cały świat. Ale jestem dobrej myśli i żadnej pracy się nie boję.

 

*Jaś Kapela – pisarz, poeta, felietonista i członek Krytyki Politycznej. Jego najnowsza powieść „Dobry troll”, której bohaterem jest bardzo niesforny, biseksualny Januszek, ukazała się w maju nakładem Krytyki Politycznej.

 

Tekst z nr 55 / 5-6 2015.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.