Daniela Matwiejuk – transpłciowa nauczycielka ze Szkocji

Z DANIELĄ MATWIEJUK, transpłciową nauczycielką ze szkockiego miasta Dundee rozmawia Bartosz Żurawiecki

fot. Lydia Smith

Od dawna mieszka pani w Szkocji?

Od 11 lat. Urodziłam się w 1995 r. w Kołobrzegu i tam mieszkałam do 18. roku życia. Moi rodzice mieli firmę meblową, która pewnej nocy spłonęła. Nie udało im się dostać żadnych pieniędzy z odszkodowania, dlatego postanowili wyemigrować do Szkocji, gdzie mieszkała już siostra mojej mamy. Początkowo miałam zostać w Polsce, chciałam tu studiować prawo. Ale w ostatniej chwili zrezygnowałam i wyjechałam z rodzicami, żeby im pomóc, bo nie mówili po angielsku. Poza tym, choć mnie zapewniali, że znajdą się pieniądze na życie i studia, wiedziałam, że będzie mi samej ciężko. Ale był jeszcze inny powód…

Domyślam się jaki.

Od 14. roku życiu jeździłam do Szkocji na wakacje. Widziałam, jak się żyje tam osobom queerowym. Wiedziałam, że jeśli sama chcę żyć jawnie i w zgodzie ze sobą, muszę z Polski wyemigrować.

Sięgnijmy głębiej w przeszłość. Kiedy zaczyna pani sobie uświadamiać, że istnieje jakiś dysonans między panią a światem?

Bardzo wcześnie. Pierwsze lata podstawówki. Patrzę na swoje ciało, jestem otyłym dzieckiem i widzę w sobie więcej kobiecości niż męskości. Podoba mi się pewien chłopak. W zimie chcę nosić buty wysokie do kolan i jeszcze podwinąć spodnie jak mama, która wygląda cudownie w swoich kozaczkach. Nie mam żadnych wspomnień z czasów, kiedy nie było we mnie queerowości. Ona musiała być od samego początku. Jest takie zdjęcie, mam na nim może dwa lata. Tańczę w sukience na stole. To jedyne zdjęcie z dzieciństwa, które pokazuję ludziom. Jedyne, które widział mój chłopak. Szkoła? Koszmar. Byłam ofi arą ekstremalnego bullyingu. Dwa razy z tego powodu trafi łam do szpitala. Raz zrzucono mnie ze schodów, drugi raz dostałam z główki i uderzyłam w ścianę. Wyzywano mnie albo od „grubasów”, albo od „pedałów”. A najczęściej od „grubych pedałów”.

Nauczyciele nie reagowali?

Lekceważyli to. A niekiedy się nawet przyłączali do wyzwisk. Już w liceum jeden z nauczycieli powiedział do mnie: „Ty myślisz, że gdzieś zatrudnią takiego grubego pedała? Będziesz burgery w McDonaldsie robić”.

Rodzice?

Rodzice mnie kochali, ale towarzyszyło im poczucie wstydu. Zwłaszcza tacie. Myślę, że na początku miał problem, by zaakceptować takiego syna. Kobieco wyglądającego chłopaka, który nie potrafi się obronić. Pochodzę z religijnej rodziny. Ale nie mogę powiedzieć, by moi rodzice byli „fobiczni”. Moja mama zawsze mówiła, że do wszystkich należy podchodzić z otwartością, że będzie kochać swoje dziecko niezależnie od wszystkiego. Rodzice mieli bardzo traumatyczne dzieciństwo. Ojciec pochodzi z dużej rodziny, siedmioro rodzeństwa. Był bity, poniżany, jak to bywało w tamtych czasach. Moja matka była z kolei molestowana seksualnie przez swojego ojca. Stąd też pewnie taka ich postawa – nieważne, jakie to dziecko jest, my je kochamy, bo sami nie byliśmy kochani jak należy.

Miała pani w szkole przyjaciół? Kogoś, kto panią wspierał?

Bardzo trudno było mi nawiązać przyjaźnie. Niektórzy rozmawiali ze mną w Internecie, na GaduGadu, ale w szkole nie przyznawali się do naszej znajomości, wyśmiewali mnie jak inni. Później, pod koniec podstawówki z tego grubego pedała zrobiła się jeszcze osoba, która słuchała metalu, punka i rocka. I demonstrowała to swoim wyglądem. Ćwieki, skóry, grzywka emo.

To był rodzaj pancerza? Próba pokazania się jako wojownik?

Myślę, że tym, co mnie przyciągnęło do tej muzyki, był ogrom zawartych w niej emocji. Uwielbiałam zespół Evanescence. To darcie się, to śpiewanie, że „I want to die” świetnie wpasowało się w depresję młodego dziecka, które wszyscy dookoła gnębili. Na bazie fascynacji tą muzyką zaczęłam wreszcie budować trochę znajomości i przyjaźni. Dalej byłam nękana, ale przynajmniej miałam swoją grupę. Tych wszystkich metalowców, punków, brudasów.

Początek XXI wieku. Internet jest w powszechnym użyciu. Nawet w Polsce zaczyna się mówić o transpłciowości. Coś z tego do pani dociera?

Nie znałam w Kołobrzegu żadnych transpłciowych osób. W Internecie, owszem, znajdowałam jakieś informacje, ale prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziałam, czego szukać, bo przecież nie wiedziałam, kim sama jestem. O transpłciowości w moim otoczeniu się nie mówiło. Słyszałam tylko o „transwestytach”, a i to wyłącznie w kontekście prostytucji i pornografii. To wszystko było jakąś dewiacją, zboczeniem. Przerażało mnie, że mogę mieć z tym coś wspólnego.

Cały wywiad do przeczytania w 115. numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.