Dostęp do tranzycji ma tragiczne skutki i zasadne jest rozmawianie o jego ograniczeniu? Jest to kategoryczne kłamstwo. Tekst: Maja Heban
Od redakcji: 5 kwietnia Łukasz Sakowski, autor bloga „To tylko teoria”, dokonał coming outu, jakiego w polskiej debacie publicznej jeszcze nie było: ujawnił, że przeszedł tranzycję, którą przerwał, a następnie detranzycję. W obszernym tekście 30-letni bloger napisał, że jako nastolatek, nie mogąc zaakceptować swej homoseksualnej orientacji, dał się przekonać starszej osobie transpłciowej, że jest transpłciową kobietą. W czasie studiów doszedł do wniosku, że mylił się – jest mężczyzną, gejem. Wyznanie Sakowskiego odbiło się głośnym echem w społeczności LGBT, bo towarzyszyły mu transfobiczne postulaty: bloger uważa, że powinno się nie tylko zabronić rozpoczynania tranzycji dla osób poniżej 18. roku życia, mało tego – uważa, że powinna być ona dostępna tylko dla osób po 25. roku życia. Sakowskiemu wtórował kilka dni później prof. Zbigniew Lew Starowicz, który grzmiał, że „czeka nas fala detranzycji” i ubolewał, że słaby jest w Polsce poziom diagnostyki transpłciowości – podczas gdy w kolejnych krajach Zachodu odchodzi się w ogóle od takiej diagnostyki na rzecz prawa do samostanowienia o swojej tożsamości płciowej (pisze o tym Ewelina Negowetti w cyklu swoich tekstów w numerach 101, 102 i w bieżącym numerze „Repliki”). W takim kontekście publikujemy tekst o detranzycji autorstwa Mai Heban, stale z nami współpracującej transpłciowej aktywistki.
Przez ostatnie kilka lat regularnie słyszałam pytanie, czy moim zdaniem do Polski dotrze transfobiczna propaganda, którą od dawna opisuję w kontekście Wielkiej Brytanii i USA. Pseudofeminizm anty-trans znany zwłaszcza w wydaniu brytyjskim jako gender critical miesza się tam ze zwykłą, konserwatywną transfobią spod znaku religijnego fundamentalizmu. Każdy znajdzie coś dla siebie. Prawicowy populista z Wielkiej Brytanii może na co dzień uważać feminizm za stek bzdur, ale jeśli będzie okazja zdobyć parę głosów, chętnie wykreuje się na „obrońcę kobiet” i upomni o ich prawa – nagle rozumiane jako zwalczanie postulatu ruchu osób trans, o co zadbały wcześniej transfobiczne pseudofeministki straszące trans kobietami w toaletach i rozprzestrzeniającą się w mediach społecznościowych „ideologią tożsamości płciowej”. W USA niemalże te same argumenty oparte na tych samych źródłach będą już bez kozery podawane w ekstremistycznej papce o „okaleczaniu” i „seksualizacji” dzieci. Trans, queer, drag, homo – jedno i to samo, chociaż trans to najgorsza wersja z możliwych, więc najbardziej zasługująca na potępienie.
Między działaniami antytrans maskowanymi jako troska o dzieci i kobiety a tymi wprost przedstawianymi jako wojna kulturowa są ludzie, którzy z takich czy innych powodów łyknęli tę propagandę od któregoś z jej piewców. Docieranie do nich ułatwia fakt, że istnieje tabun pseudoekspertów z listami niemerytorycznych albo wybiórczo interpretowanych badań, na których zawsze można się oprzeć niezależnie od tezy. Tranzycja zabija? Proszę bardzo, tutaj badania. Zbyt ostro? Spoko, nie ma problemu, tutaj badania pokazujące, że tranzycja po prostu nie pomaga, tu inne, że 90% nastolatków wyrośnie z dysforii płciowej, jeśli da się im czas i otoczy opieką psychologiczną, a tutaj jeszcze kilka wywiadów z osobami, które wycofały się z tranzycji i teraz wyznają, jak wielka to była krzywda, że im na nią pozwolono (lub na nią skierowano, jak to się często opisuje).
Dożyliśmy czasów, gdy nie da się poruszyć pewnych wątków dotyczących transpłciowości bez przynajmniej powierzchownego wyjaśnienia, że są używane jako elementy propagandy rozlewającej się obecnie z krajów anglosaskich na resztę Europy. Niektóre aspekty tranzycji jak stosowanie blokerów hormonalnych u nastolatków czy właśnie detranzycja, a więc odwrócenie procesu uzgodnienia płci, trafi ły na front wojny z osobami trans. Nie wystarczy już wyjaśnić, czym detranzycja jest i na czym polega. Trzeba liczyć się z tym, że w przekazie medialnym, anegdotach i świadomości społecznej zjawisko to jawi się przede wszystkim jako dowód na to, że dostęp do tranzycji ma tragiczne skutki i zasadne jest rozmawianie o jego ograniczeniu. Jest to kategoryczne kłamstwo.
Większość osób przechodzących detranzycję… nadal jest trans
Detranzycją nazywamy wycofanie się z tranzycji. Podobnie jak ona może zachodzić na kilku płaszczyznach, jednak ukrywania swojej transpłciowej tożsamości – czyli w pewnym sensie wycofania się z tranzycji społecznej – raczej nie nazywamy detranzycją. Określenie to jest stosowane przede wszystkim wtedy, gdy mowa o przerwaniu terapii hormonalnej, odwróceniu skutków operacji chirurgicznych czy zmianie danych metrykalnych na te pierwotne. Nie oznacza to jednak, że osoby odstawiające leki hormonalne nie są już transpłciowe lub nigdy nie były. Jeśli tranzycja pokazuje nam, że płeć bywa skomplikowaną kwestią, istnienie jej przeciwieństwa tym bardziej powinno to uświadamiać.
To truizm, który ostatnio powtarzam być może zbyt często, ale żeby przejść detranzycję, trzeba najpierw zacząć tranzycję. Badania wskazują jednak na to, że zdecydowana większość osób przechodzących detranzycję… nadal jest trans. To nie jest więc tak, że ten termin jest równoznaczny z odrzuceniem transpłciowej tożsamości i powrotem do płci przypisanej przy urodzeniu. Na zewnątrz może to tak wyglądać, ale w praktyce jest zupełnie inaczej. Detranzycja jest bardzo często sposobem na przetrwanie dla ludzi, którzy nie byliby w stanie zrobić tego, żyjąc otwarcie jako osoby transpłciowe. Czynniki zewnętrzne wpływające na decyzję o przerwaniu korekty płci to coś, co regularnie pojawia się w badaniach dotyczących tego tematu. Presja społeczna i rodzinna, transfobia w pracy lub problem z jej znalezieniem, problemy zdrowotne – to właśnie takie są najczęstsze powody detranzycji. Historii o retranzycji, czyli ponownej korekcie płci po jej wcześniejszym przerwaniu, jest w mediach znacznie mniej niż tych o biednych, skrzywdzonych przez lekarzy nastolatkach ex-trans. Te historie nie są w końcu sensacyjne ani skandaliczne i przede wszystkim – nie przemawiają na niekorzyść osób trans, tylko tego, jak się nas traktuje.
Liczby pojawiające się w badaniach o detranzycji są różne, ale zazwyczaj współczynnik osób faktycznie żałujących decyzji o tranzycji i uznających, że nigdy nie były transpłciowe, nie przekracza kilku procent. Czasami liczby detranzycji bez podziału na powody są w tych badaniach ekstremalnie małe, np. 0.47%, czyli 16 osób z 3398, wśród których zaledwie trzy osoby przerwały tranzycję na stałe. Dane podchodzące do tematu od innej strony, czyli zadowolenia z przebytych zabiegów operacyjnych, również wskazują na to, że uzgodnienia płci żałuje niezwykle mała liczba pacjentów. Nie chcę teraz analizować całego zbioru badań i omawiać liczb, nie piszę w końcu tekstu naukowego. Oceniam też bardzo krytycznie sytuację, w której osoby transpłciowe nieposiadające wykształcenia medycznego muszą wertować setki stron materiałów naukowych, by umieć odpierać propagandę przeciwko nam, podczas gdy po „drugiej stronie” wypowiadają się lekarze promujący terapie konwersyjne. Osoby ciekawe konkretów odsyłam na portal Tranzycja.pl, gdzie można znaleźć merytoryczne, dokładne analizy wraz z odnośnikami do badań.
Mniejszość z mniejszości z mniejszości
Niewielka liczba osób, które wycofują się z tranzycji i faktycznie czują, że była to zła decyzja, nie oznacza bynajmniej, że te historie nie zasługują na opowiadanie. Nie ma niczego złego w detranzycji, podobnie jak nie ma niczego złego w samym uzgodnieniu płci. To nie jest tak, że jeśli osób detrans przybędzie, to pojawi się poważny problem, a zatem hipotetyczne, nowe badanie pokazujące inne dane niż dotychczas z pewnością wstrząśnie społecznością trans i zmieni to, jak wygląda nasza opieka medyczna. Każdy lek ma skutki uboczne, a każda decyzja o przejściu jakiejś operacji wiąże się z ryzykiem – czasem mniejszym, czasem większym. Dopóki nie jest ono duże i niepotrzebne, nieetyczne jest ograniczanie całej populacji dostępu do zdobyczy współczesnej medycyny, by ochronić ułamek potencjalnych pacjentów przed ryzykiem powikłań. Detranzycja będzie istniała zawsze, bo tożsamość płciowa nie podlega diagnostyce ani fizycznemu oglądowi. Tak jak niemożliwe jest orzeczenie ze stuprocentową pewnością, że ktoś jest transpłciowy, tak nie jesteśmy w stanie stwierdzić, które z osób detrans dziś zarzekających się, że tranzycja była ogromnym błędem, kiedyś do niej powróci – a znamy takie przypadki, w tym dotyczące osób, które wcześniej brały udział w kampaniach antytrans, pozwalając na wykorzystywanie swojej tożsamości detranzycjonerów jako narzędzia propagandy.
W krajach takich jak Polska, gdzie sytuacja osób transpłciowych nie jest uregulowana prawnie, osoby detrans również napotykają wynikające z tego problemy. Podobnie jak osoby trans, potrzebują mieć dostęp do rzetelnych informacji i możliwość podejmowania samodzielnych decyzji na temat swoich ciał. Jeśli zdążyły wcześniej przejść terapię hormonalną i operacje, jest możliwe, że będą borykały się z transfobią ze strony otoczenia, zwłaszcza jeśli ich ciała będą przedstawiane jako „okaleczone” i „popsute”. Jeśli postanowią wznowić korektę płci, mogą mieć problem z uzyskaniem na to zgody lekarzy, bo przecież już wcześniej zmieniły zdanie. Tylko one będą wiedziały, co naprawdę wpłynęło na ich decyzję.
Sytuacja osób po detranzycji jest skomplikowana, ale wydaje się, że znaczna część ich interesów pokrywa się z interesem osób transpłciowych. Żeby jak najmniej osób przechodziło tranzycję, której później żałuje, świat musi być bardziej akceptujący dla osób trans i niehetero oraz tych niewpisujących się w stereotypy płciowe. Dostęp do uzgodnienia płci musi działać na zasadzie świadomej zgody, gdzie osoba podejmuje decyzję, mając pełną znajomość procedur, dostępnych opcji, wpływu leków i operacji na organizm. Mimo to detranzycje będą się zdarzały. Dla tych osób będzie wtedy najłatwiej żyć w świecie, który nie demonizuje szukania swojej tożsamości i decydowania o tym, jak wygląda nasze ciało – nawet wtedy, kiedy wygląda w sposób nienormatywny. Dotyczy to też nastolatków, które nie stają się w magiczny sposób odpowiedzialne za swoje decyzje w wieku 18 lat i nie przestają cierpieć z powodu dysforii płciowej, gdy powie się im „nie” albo „najpierw terapia”.
To naturalne, że w epoce intensywnej propagandy antytrans – która dotarła już niestety do Polski – osoby transpłciowe boją się wrogich narracji, więc gdy widzą uczestnictwo w nich osób detrans, reagują gniewem i nieufnością. Musimy jednak pamiętać, że te nieliczne osoby robiące kariery w prawicowych mediach i szczujące na tranzycję to mniejszość z mniejszości z mniejszości. Detranzycja nie jest zdradą ideałów i nie wiemy, co czuje osoba, która ją przechodzi. Nie odrzucajmy ludzi, z którymi mamy tak wiele wspólnego i nie oceniajmy ich na przykładzie propagandystów i oportunistów.
Tekst z nr 103/5-6 2023.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.