Z DRAG QUEEN MARTWĄ/ DRAG KINGIEM MARTWYM rozmawia Jakub Wojtaszczyk
Twój instagramowy opis „Umarła i robi, co chce” sugeruje, że po śmierci panuje pełna wolność. Od czego?
Wolność od patriarchatu, kapitalizmu, konwenansów i barier, zarówno tych nałożonych społecznie, jak i przeze mnie samą. Wiesz, jestem Martwa już od dłuższego czasu. (śmiech) Imię powstało, zanim zaczęłam robić drag. Leży fonetycznie blisko mojego nadanego przez rodziców – Marta. Wystarczy dodać tylko jedną literę. Kiedy przedstawiłam się tak moim znajomym, wszyscy uznali, że to świetna ksywa. Odkąd pamiętam, pragnęłam mieć pseudonim, bo nie przepadam za swoim imieniem.
Zanim przejdziemy do dragowania, powiedz jeszcze o barierach, które performowanie niweluje.
Zmagam się z tym, co dotyczy wielu kobiet performerek, czyli self-gaslightingiem. Z automatu, przez wychowanie w patriarchacie, podważałam swoje sukcesy i osiągnięcia, myślałam, że nie mam talentu. Zresztą wciąż zdarza mi się to kwestionować. Do tego jestem perfekcjonistką, więc jeśli nie robię czegoś na sto procent, wolę tego w ogóle nie robić. Z perfekcjonizmu wzięła się moja depresja. Studiowałam grafikę na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. W pewnym momencie jednak poczułam, że moje umiejętności były niewystarczające. Przestałam tworzyć, kreatywność ze mnie uleciała. Drag dał mi możliwość powrotu do działań artystycznych, bo zaczęłam robić elementy kostiumów, makijaż, ćwiczyć kroki sceniczne. Proces powstawania performansu jest zbliżony do tego, co robiłam w szkole. Wraz z Martwą/Martwym zaczęłam wracać do siebie. Obroniłam nawet magistra.
Kiedy zrozumiałaś, że drag jest dla ciebie?
Moja historia jest podobna do wielu innych drag, czyli…
„RuPaul’s Drag Race”?
Tak. (śmiech) Program zaczęłam oglądać parę lat temu, kiedy byłam w głębokiej depresji, potrzebowałam pozytywnych bodźców. Wtedy wpadłam w kolorowy, brokatowy świat, pełen kontentu budującego pewność siebie. Zauważyłam, że zbudowanie persony może być elementem, który wespół z pracą terapeutyczną może być mi pomocny. Im więcej oglądałam, tym mocniej czułam, że spływa na mnie tęczowa fala światła. (śmiech) Zaczęłam chodzić na dragowe występy po klubach Warszawy. Mimo że mieszkam tu od urodzenia, nigdy wcześniej w tych klubach nie byłam! Nie wiedząc czemu, ominęłam ten świat, choć nie celowo. Tak też poznałam burleskę, która na dobre połączyła się u mnie z dragiem, ale też stała się jednym z głównych tematów moich performansów.
Dlaczego?
Stała się moim sposobem na radzenie sobie z kompleksami dotyczącymi mojego ciała. Moja skóra pokryta jest bardzo dużą liczbą blizn przez atopowe zapalenie skóry, skórne alergie i dermatillomanię. Przez lata bałam się odkrywać ciało. Nawet w upalne dni chodziłam w długim rękawie. Chowałam się w mentalnym cieniu.
Na różnych etapach edukacji byłam częścią grupy tanecznej, więc wyjście na scenę nie było trudne, a wręcz okazało się naturalne. Przełomowym momentem było pokazanie ciała. Pomogły terapia, obserwowanie występów dragowych i burleskowych. Uczęszczałam też do Akademii Burleski Betty Q i do założonego przez nią teatru burleski Madame Q. Uczyłam się dragowego makijażu na warsztatach online Himery i Adelona. Im bardziej poznawałam te światy, tym bardziej czułam, jak rośnie we mnie napięcie. Chciałam zedrzeć z siebie ubranie i pokazać się ludziom nago. Chciałam pokochać każdy skrawek mojego ciała. To była część procesu wychodzenia z depresji. Jestem również osobą z niepełnosprawnością. Mam obustronny niedosłuch, na tyle poważny, że bez aparatów słuchowych nie jestem w stanie funkcjonować normalnie. Nie potrafi ę wskazać konkretnego momentu, w którym zaakceptowałam siebie taką, jaką jestem. To był wieloletni proces. Natomiast drag, burleska i występy go przyspieszyły.
Czy niepełnosprawność wpływa na twoje występy?
Tak, są to małe rzeczy, ale potrafi ą wpłynąć na przebieg show. Czasem zwyczajnie za uszami nie mieszczą mi się i aparat, i peruka. W klubach ze słabszym nagłośnieniem mogę gorzej słyszeć muzykę i słowa piosenki, szczególnie w akompaniamencie krzyków publiczności. Jak prowadzę show, to mogę niedosłyszeć, co mówią ludzie, kiedy prowadzę z nimi interakcje, ale za każdym razem mówię otwarcie o problemie i obracam sytuację w żart.
Oddzielasz personę od codzienności?
Nie, podobnie jak nie rozdzielam dragu i burleski. Jestem Martwa na co dzień, to nie maska, którą zakładam na scenie. Po prostu, gdy nałożę make-up, założę perukę i kostium, wtedy moje cechy naturalnie się wyolbrzymiają. Staję się wyraźniejszą, bardziej ekspresyjną wersją siebie, która niczego się nie obawia.
Kiedy się pojawił Martwy?
Zaraz po Martwej, narodził się z mojej miłości do heavy, thrash i black metalu. Tu wokaliści często mają mroczne ksywy, typu Necromancer lub Dead. Mój dragkingowy imidż jest heavymetalowy, rock’n’rollowy. Bardzo chciałam występować do piosenek z męskim wokalem, poczuć się, jak moje ulubione gwiazdy, choć nie potrafi ę grać na żadnych instrumentach. Drag spełnia moje fantazje bycia tym, kim chcę.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.