(Argentyna, 2020), reż. P. Larraín, dystr. Nowe Horyzonty, premiera: 11 września 2020
„Ema” to pulsująca rytmami reggaetonu feministyczna opowieść o budowaniu świata na własnych zasadach, zachwycająca zarówno na poziomie treści, jak i formy. Punktem wyjścia jest próba odzyskania przez bohaterów, Emę i Gastona, adoptowanego, a następnie porzuconego chłopca, Polo. Nie znajdziemy tutaj jednak schematów, takich jak chociażby sądowe batalie. Nawet matczyna miłość nie będzie miała nic wspólnego z heroizmem i poświęceniem. Reżyser Pablo Larrain obraca w proch patriarchat, archetyp matki i kobiety, a także monogamistyczną, heteroseksualną miłość. Seksualne tabu nie istnieje – Ema bezwstydnie sięga po męskie i kobiece ciała, łamiąc obyczajowe normy. Cokolwiek robi, kieruje się czysto hedonistycznymi pobudkami. Drugiego człowieka traktuje zawsze jako środek do osiągnięcia celu, nigdy jako cel sam w sobie. Larrainowi daleko jest jednak do moralizowania i oceniania postaci – zdecydowanie bardziej woli dać widzowi pole do rozważań nad ludzką naturą. Ale „Ema” to nie tylko „nowoczesny” traktat filozoficzny – to także dzieło spełnione formalnie: doskonałe zdjęcia, dynamiczny montaż i gorące rytmy, nadają mu wymiar przeżycia z pogranicza transu. Jego dopełnieniem są zaś nieprzeniknione spojrzenia utalentowanej Mariany Di Girolamo, która tą rolą stworzyła jedną z najciekawszych kreacji kobiecych ostatnich lat. „Ema” jest przeżyciem niemal granicznym, uciekającym znanym nam ramom. Z jednej strony pieszczącym widza, z drugiej go kaleczącym. To śpiewana najczystszym głosem pochwała wolności, która odurza swoim smakiem. (Agnieszka Pilacińska)
Tekst z nr 88/11-12 2020.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.