Green Book

Green Book (USA, 2018) reż. P. Farrelly, wyk. V. Mortensen, M. Ali. Dystr. M2 Films; premiera w Polsce: 15.02.2019

mat. pras.

Nagrodzony trzema Złotymi Globami komediodramat opowiada, opartą ponoć na faktach, historię spotkania (później zaś przyjaźni) prostego białego wykidajły, Tony’ego Vallelongi (Viggo Mortensen) z gruntownie wykształconym, czarnym wirtuozem fortepianu, Donem Shirleyem (Mahershala Ali). Są lata 60. XX w. Shirley z pełną świadomością postanawia opuścić na czas jakiś liberalny Nowy Jork i pojechać z tournée na rasistowskie południe USA. Zatrudnia Tony’ego jako kierowcę i ochroniarza jednocześnie. A więc typowo hollywoodzkie zderzenie: jowialny, ale sympatyczny byczek o włoskich korzeniach, cokolwiek (choć bez przesady) rasistowskich poglądach i nie do końca jasnych powiązaniach z mafią oraz artysta, intelektualista, samotnik o wyrafinowanym języku i specyficznych manierach. Shirley osiągnął to, co większości jego pobratymców nigdy nie będzie dane – sławę, wykształcenie, społeczny prestiż. Gdzieś w połowie filmu okazuje się, że Shirley jest także gejem, co dodatkowo wzmaga jego wyobcowanie. Ale potraktowanie przez twórców wątku gejowskiego tyleż zadziwia, co budzi politowanie. Zajmuje on na ekranie może ze dwie minuty. Zostaje skwitowany, by potem już się nie pojawić. Nie dowiadujemy się niczego o życiu uczuciowym bohatera, zaś narracja konsekwentnie prowadzona jest z punktu widzenia Tony’ego, heteroseksualnego ojca i męża, który ma to wszystko, czego brakuje genialnemu odmieńcowi: rodzinę, dzieci, wiernie czekającą żonę i hałaśliwą wigilię wieńczącą film. Cóż, w Hollywoodzie niby wiele się zmienia, lecz są to w gruncie rzeczy zmiany powierzchowne, jak zwykle pełne hipokryzji, przemilczeń oraz łatwego i cokolwiek żenującego moralizatorstwa. „Ciepła” opowieść o tolerancji? Mnie takie „narracje” głównie irytują. (Bartosz Żurawiecki)

Tekst z nr 77 / 1-2 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.