Måns Zelmerlöw zapewnia, że nie jest homofobem. Podobnie jak Artur Orzech.
Na żywo jeszcze lepiej
Czy Eurowizja na żywo wygląda tak samo świetnie, jak w TV? Nie, wygląda lepiej. Gdy koło godziny 20.00. zająłem miejsce w wiedeńskiej Stadthalle (sektor pomarańczowy, rząd 9, miejsce 22, cena: 220 euro), przez dobre 15 minut po prostu gapiłem się na wszystko wokół. Na 43 tony sprzętu wiszące pod sufitem, na 40-metrową scenę, na rzędy stolików dla gwiazd po przeciwnej stronie oraz – przede wszystkim! – na ludzi. Morze ludzi i morze flag, głównie narodowych, ale i całe mnóstwo tęczowych. Pary gejowskie trudno byłoby zliczyć (łatwiej chyba pary hetero).
I wszelkie europejskie narodowości (plus Australia). Siedziałem obok grupy z Turcji i Azerbejdżanu (z lewej), przede mną byli Węgrzy, Łotyszki i Rosjanki a trochę dalej Żydzi. Za mną Rumuni. Ciut niżej grupa fantastycznych Australijek. Jedna z nich (typ Edie z „Absolutely Fabolous”) na pytanie, czemu Eurowizja jest w Australii tak popularna, odpowiedziała: „Sama nie wiem, chyba dlatego, że u nas jest dużo gejów” – i w śmiech! Wiele osób wymalowanych w narodowe kolory – można się było poczuć jak na meczu piłkarskim – ale jednak nie, bo te osoby się uśmiechały, niczego nie skandowały, a już na pewno nic przeciwko innym. Co najwyżej po prostu śpiewały eurowizyjne kawałki. Przyjazna atmosfera. Kochamy się.
Ciekawskich informuję: gdy na ekranach TV leciały clipy przedstawiające poszczególnych uczestników/czki, służby techniczne błyskawicznie przygotowywały scenę na kolejny występ. Niemal po każdej piosence szwadron ze szczotkami czyścił scenę w ciągu dosłownie 10 sekund. Bywało też, że na telebimach pojawiała się sugestia dla publiczności: „Turn on your cellphones facing the stage” albo „Applause!” albo „Shhhh!” („włączcie komórki światłem w stronę sceny”, „aplauz”, „cisza”).
Eurowizja w Moskwie? Nie bardzo
Kibicowałem Izraelowi (Nadaw Guedj i „Golden boy”), Serbii („Beauty never lies” Bojany Stamenov, która spotkałem potem na lotnisku w Wiedniu) oraz oczywiście Litwie za ich pocałunki różno- i jednopłciowe na scenie (Monika Linkyte i Vaidas Baumila oraz ich tancerze/rki). Podobał mi się Loïc Nottet z Belgii („Rhythm inside”), Australijczyk Guy Sebastian („Tonight again”). A Niemka i Austriacy – którzy dostali 0 punktów – wcale nie byli moim zdaniem źli. Miałem też wielką sympatię dla naszej Moniki Kuszyńskiej, szkoda tylko, że jej piosenka była po prostu nie najlepsza…
Zwycięzca Mans Zelmerlow ze Szwecji i jego przebój „Heroes” był jednym z faworytów wiedeńskiej Stadthalle. Na poeurowizyjnym afterparty widziałem już koszulki z napisem „Homos? Heteros? Heroes!” – to odzew na jedną głupią homofobiczną wypowiedź Mansa sprzed roku (ponoć powiedział, że w seksie męsko-męskim jest coś nienaturalnego). Piosenkarz wielokrotnie przepraszał i zapewniał, że nie jest homofobem, ale sprawa nie chce umrzeć.
Nasz czytelnik Krzysztof Maciej Markowski znalazł przeprosiny Mansa choćby tu:
Rosjanka Polina Gagarina została przyjęta entuzjastycznie. Jej piosenka była po prostu bardzo dobra. Buczenie zaczęło pojawiać się dopiero, gdy podczas liczenia głosów okazało się, że ona może wygrać. Tego eurowizyjna publiczność nie chciała. „Dajcie spokój! I jak ja pojadę z moim chłopakiem w przyszłym roku… do Moskwy?!” – mówił młody Żyd z Tel Avivu do siedzących obok Rosjanek.
Conchita z bliska
W kuluarach można było m.in. obejrzeć niesamowitą suknię Conchity Wurst z zeszłego roku. O samej Conchicie już nie piszę, bo przecież widzieliście. W każdym razie „królowa Austrii” – tak się pisze w jej ojczyźnie! – gra swą rolę perfekcyjnie. Jest wszędzie. Spogląda z okładek gazet, z reklam banku, z nowego clipu „You are unstoppable” (trzymam kciuki za jej debiutancki album).
Conchita pojawiła się też… w naszej grupie. No, właśnie, „w naszej grupie” – byłem w Wiedniu jako jeden z ponad setki dziennikarzy zaproszonych przez Biuro promocji Austria.Info oraz Wien Tourismus – Biuro Promocji Miasta Wiednia. Swoje zaproszenie traktuję jako ukłon nie tylko w stronę „Repliki”, ale całej polskiej społeczności LGBT, która jest po prostu w Wiedniu bardzo mile widziana.
Przyjazne podejście do osób LGBT było widoczne na każdym kroku. Choćby w tak błahej sprawie, jak zorganizowana dla nas gra miejska, w ramach której jednym z zadań było zrobienie sobie jak największej liczy selfies z sygnalizacją świetlną z jednopłciowymi parami. Wiedeń jest z nich dumny i je promuje. Wszystkich jest 42. Zapewniły one austriackiej stolicy tak niesamowitą promocję (odnotowały je media na całym świecie), że władze miasta już zdecydowały, że – choć miały świecić tylko w maju, w czasie Eurowizji – zostaną na zawsze.
A Conchia pojawiła się w naszej grupie właśnie po to, by… zaprosić na grę miejską. Jedliśmy właśnie śniadanie na 8. piętrze hipsterskiego hotelu „25 hours”, gdy ni stąd ni zowąd z windy wyszła… Conchita Wurst we własnej osobie. Nastapił kilkuminutowy szturm z aparatami fotograficznymi i Komorkami, zanim Conchita mogła przemówić. Była dowcipna i wyluzowana, ale wyluzowana nie zupełnie, tylko wyluzowana jak na divę! Na żywo i z bliska jest tak samo piękna i efektowana, jak w TV. I szczuplusieńka.
***
Na Ratuszu wiedeńskim powiewały flagi Austrii oraz flagi tęczowe. Przed ratuszem – „strefa kibica” z ogromnym telebimem, nad którym widniał napis „Akceptacja jest córką wolności”. Wszędzie billboardy i plakaty eurorowizyjne. Nawet 150 taksówek wiedeńskich jeździło z logo Eurowizji.
Dwa dni przed konkursem uzyskaliśmy dostęp do Stadthalle. W kaskach na głowie oglądaliśmy scenę, gdy nad nami montowano oświetlenie. Zajrzeliśmy tez do garderób artystów (to osobna hala sama w sobie).
Gejowski Wiedeń
Naszym przewodnikiem po Wiedniu był niejaki Niki König. Gdy stanęliśmy przed wiedeńską operą, Niki powiedział, że została ona zaprojektowana przez gejowską parę architektów: Augusta Sicard von Sicardsburg oraz Eduarda van der Nüll (który zszokowany fala krytyki popełnił samobójstwo). Innym razem Niki zaprowadził nas do gejowskiej dzielnicy (szóstej) z centralnym pchlim targiem Naschmarkt, na którym czasowo stanął pomnik homoseksualnych ofiar nazizm.
Rzut beretem stamtąd jest klub SMart – dla wielbicieli i wielbicielek seksu S/M (wszelkich orientacji) a także lesbijski klub oraz cudowna gejowska kawiarnia Savoy z ponad 100-letnią tradycją, a także klubu gejowskie – m.in. Felixx i Sling.
Niki polecał mi też ponoć fantastyczną gejowską saunę Kaiserbründl, która doskonale pamięta czasy cesarskie. Opowiedział przy tym historię Ludwika Wiktora, brata cesarza Franciszka Józefa, geja, który właśnie w saunie Kaiserbründl tak zachwycił się pięknym tyłeczkiem („beautiful bum” – tak ujął to Niki po angielsku) pewnego oficera, że nie mógł się powstrzymać i go dotknął. Został spoliczkowany i wybuchł skandal. Za karę Ludwik został zesłany do zamku Klessheim koło Salzburga. Gdzie podobno świetnie sobie radził, podrywając służących – skończył Niki.
Mariusz Kurc
P.S. 1. Wśród organizatorów naszego pobytu było dwóch rzucających się w oczy potężnych, łysych brodaczy. Jednego z nich znajomy Anglik zapytał: „A ten drugi to twój brat, prawda?”. „Nie, to mój mąż” – odparł – „Po 25 latach razem wygląda się już podobnie”
P.S. 2. Na lotnisku w Warszawie spotkałem przypadkiem Artura Orzecha. W jednym z komentarzy pod postem „Repliki” na FB przeczytałem, że o trzech litewskich pocałunkach Orzech powiedział, że „właściwy” był ten w środku, czyli heteroseksualny. Zapytałem go o to. „Powiedziałam <klasyczny>, a nie <właściwy>. To co innego, nie ma mowy – nie jestem homofobem”