IRENA KLEPFISZ – urodzona w 1941 r. w Warszawie. Amerykańska poetka, wydawczyni, akademiczka, feministka i lesbijka. Autorka antologii „Pomiędzy światami”, która właśnie ukazała się w języku polskim nakładem wydawnictwa słowo/obraz terytoria. Rozmowa Małgorzaty Tarnowskiej
Urodziłaś się w 1941 r. w getcie warszawskim i zostałaś przemycona na aryjską stronę, gdzie ukrywałaś się – a właściwie byłaś ukrywana, bo byłaś małym dzieckiem – do końca wojny. Twoj ojciec, żydowski aktywista, zginął w powstaniu w getcie. Tuż po wojnie wyemigrowałaś z matką przez Szwecję do USA, gdzie od 1949 r. mieszkasz, piszesz, publikujesz i wykładasz. W 1973 r. wyoutowałaś się jako lesbijka. Co ten coming out zmienił w twoim życiu, które samo w sobie jest naznaczone tyloma, często dramatycznymi, zwrotami?
Coming out jako lesbijka wywołał w moim życiu rewolucję. Przestałam milczeć na temat mojej homoseksualnej orientacji – wobec rodziny, przyjaciół, generalnie wszystkich. Miałam 32 lata, byłam po studiach i dopiero co zaczęłam uczyć, kiedy straciłam pracę z przyczyn ekonomicznych – w USA były to czasy swego rodzaju depresji gospodarczej. Często nazywam je, za Dickensem i jego „Opowieścią o dwóch miastach”, najlepszą i najgorszą z epok. Najlepszą, bo coming out był porywający i wyzwalający. Miałam ogromne szczęście, ponieważ żyłam w Nowym Jorku – mieście tętniącym od ruchu gejowsko-lesbijskiego. Wokół mnie działo się tyle, że od razu znalazłam dla siebie społeczność, częściowo przez to, że przypadkiem natrafi ałam na kolejne osoby. Ta społeczność była bardzo zróżnicowana – byli tam Latynosi, Afroamerykanki, chrześcijanie, Żydówki. To był ten porywający i wyzwalający aspekt coming outu. Trudniejsze było to, że w momencie gdy sobie uświadomiłam, że jestem lesbijką, poczułam strach.
Zaczęła się ta „najgorsza z epok”? Dlaczego?
Mimo że nigdy wcześniej nie słyszałam homofobicznych wypowiedzi ani wśród mojej społeczności – społeczności ocalałych z Zagłady – ani wśród amerykańskich znajomych hetero, wiedziałam, że coming out wpłynie na moje relacje i pozycję. Skala homofobii, zarówno wewnątrz mojej społeczności, jak i w środowisku amerykańskim, była dla mnie szokiem. Wcześniej miałam wielu amerykańskich znajomych – po 1,5 roku od coming outu nie miałam kontaktu z nikim. Wszyscy jakby zniknęli. Nasze światy były rozłączne, mimo że wszystko to działo się 4 lata po tym, jak ruch gejowsko- -lesbijski nabrał rozpędu pod wpływem wydarzeń w Stonewall (w 1969 r. – przyp. red.). W roku 1973 coming out nie był łatwy, nawet w Nowym Jorku. Powtórzę: miałam ogromne szczęście. Nie byłam „jedyną lesbijką w małym mieście”. (śmiech)
Czy twoja społeczność, której częścią była również twoja matka, wraz z upływem czasu cię zaakceptowała?
Dorastałam wśród ocalałych z Zagłady, którzy przed wojną działali w Bundzie (robotniczej partii żydowskiej działającej do lat 40. XX w. w kilku krajach europejskich, w tym w Polsce – przyp. red.). Bund był ruchem świeckim, socjalistycznym i antysyjonistycznym, silnie zaangażowanym w zachowanie kultury jidysz. Moja tożsamość wywodziła się od nich i od tego ruchu. Byłam bardzo świadoma własnej żydowskości. Kiedy dorastałam, przyjmowałam kulturę jidysz bezrefleksyjnie, ale w miarę dorastania uświadomiłam sobie, jak bardzo jest krucha, i mój stosunek do niej się zmienił. W społeczności ocalałych, wśród której dorastałam i której częścią byłyśmy razem z moją matką, było bardzo niewiele dzieci. Byłam najstarszym z nich, więc wszystko robiłam pierwsza: pierwsza skończyłam szkołę, pierwsza obroniłam doktorat – to napawało wszystkich dumą. I pierwsza zrobiłam coming out. Moja matka była wściekła. Kiedy w latach 70. razem z trzema innymi lesbijkami założyłyśmy czasopismo „Conditions” („Warunki” – przyp. red.), feministyczny magazyn m.in. dla lesbijek, i pokazałam pierwszy numer matce, była tak przerażona, że powiedziała: „Irka, świat nie jest na to gotowy”. Minęło naprawdę dużo czasu, nim się z tym pogodziła, co było dla mnie bardzo bolesne. Nie mogła tego zaakceptować, była rozczarowana – chciała, żebym wyszła za mąż i jak wielu ocalałych, żebym miała dzieci. Toczyłyśmy o to spór przez wiele lat. Brzmi to absurdalnie, ale byłam z moją partnerką Judith Waterman przez prawie 40 lat i przez pierwszych 20 jej stosunki z moją matką były bardzo napięte. Dopiero później to się zmieniło i matka była w stanie odpuścić, a nawet czerpać radość z mojego związku.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych.