Z WOJTKIEM JANKOWSKIM, autorem dokumentu „Punkt zapalny” ukazującego historię instalacji artystycznej „Tęcza” Julity Wójcik na warszawskim Placu Zbawiciela, rozmawia Bartosz Żurawiecki

Twój film pokazuje to wszystko, co działo się z „Tęczą”, dziełem Julity Wójcik. Od czasu jego powstania w Domu Pracy Twórczej w Wigrach w 2011 r., przez burzliwe losy na Placu Zbawiciela w Warszawie, po demontaż, który miał miejsce w sierpniu 2015 r. Co dla ciebie stało się „punktem zapalnym”, który sprawił, że zająłeś się tym tematem?
Spacer po Warszawie 11 listopada 2013 r. Wracałem wieczorem do domu i przechodziłem, zresztą przypadkowo, przez Plac Zbawiciela. Wiedziałem, że będzie Marsz Niepodległości, ale nie przypuszczałem – bo też nikt chyba nie przypuszczał – że grupa jego uczestników podpali „Tęczę”. Doszedłem na Plac i zobaczyłem dogasający ogień. Tliły się ostatnie płomienie. Przy tej osmolonej konstrukcji stało jeszcze kilkanaście osób. Przechodnie, dziennikarze, rodziny z dziećmi…. Marsz był już daleko z przodu. Usłyszałem niewybredne komentarze, z których jednoznacznie wynikała radość ze spalenia „Tęczy”. Wtedy nabrałem ochoty, żeby się wypowiedzieć na ten temat. Nie wiedziałem jeszcze, że powstanie z tego pełnometrażowy film. Najpierw chciałem zrobić etiudę, minireportaż na temat odbudowy „Tęczy”, wzbogacony o kilka wywiadów, między innymi z Julitą Wójcik. Chciałem przedstawić jej intencje. Skontrastować dwie rzeczy – zamysł autorki i to, jak „Tęcza” została odebrana.
To twój pierwszy film?
To mój pierwszy większy film. Do tej pory robiłem mniejsze formy i o innym charakterze. Ale „złapałem bakcyla”. Podoba mi się robienie dokumentów i komentowanie rzeczywistości. Wywodzę się zresztą ze świata mediów, przez wiele lat pracowałem w wydawnictwach prasowych. Byłem fotoreporterem, fotoedytorem i grafikiem. Zajmowałem się projektowaniem czasopism, ich stroną wizualną.
Lubiłeś to?
Lubiłem, ale do czasu. Rynek zaczął się zmieniać. Nie podobał mi się kierunek tych zmian. Doświadczyłem na własnej skórze kryzysu czytelnictwa, byłem świadkiem zamykania kilku tytułów i wydawnictw. Wtedy postanowiłem pójść inną drogą. Zainteresowałem się filmem, dokumentem, reportażem. Utrzymuję się z robienia materiałów filmowych, nie tylko czysto komercyjnych, ale też zamawianych przez organizacje pozarządowe. Zawsze bliskie były mi sprawy społeczne. Czuję się związany z lewicą, w przeszłości byłem członkiem dwóch lewicowych partii politycznych. Obecnie uważam się za zaangażowanego twórcę. Chcę patrzeć na rzeczywistość przez pryzmat sztuki.
Pochodzisz z Warszawy?
Nie, z Krakowa. Przeprowadziłem się do Warszawy w 2007 r.
Ciekawe, co by się działo, gdyby to w Krakowie stanęła „Tęcza”.
Chętnie bym porozmawiał o Krakowie, ale musiałbym powiedzieć wiele przykrych rzeczy. Kraków zawsze był konserwatywny, teraz jednak jest jeszcze bardziej, niż był kiedykolwiek. Przypomina skansen turystyczny, nie ma w nim żadnego fermentu. Niektórzy uważają Kraków za „kulturalną stolicę Polski”. Może tak było w czasach Piwnicy pod Baranami. Ale już w latach 90. XX wieku stało się to nieaktualne. Wyjechałem stamtąd, bo perspektywy rozwoju w Warszawie wydawały mi się dużo ciekawsze. Poza tym czułem się stłamszony, zaczęła mi przeszkadzać duszna atmosfera Krakowa. To miasto zbyt ciasne, zbyt małe.
A w Warszawie czujesz się dobrze?
Tak, ale też nie do końca. Dlatego lubię jeździć jeszcze dalej. Na przykład, do Berlina, gdzie można odetchnąć pełną piersią. Myśleć i działać swobodnie.
Twój film sugestywnie przedstawia narastanie znaczeń. Zarówno wokół samego symbolu tęczy, jak i wokół pracy Wójcik. Dokumentujesz rozmaite działania, manifestacje, happeningi, które odbywały się na Placu Zbawiciela. Ale także reakcje artystów, aktywistów i polityków z innych miast. Sam jednak nie zabierasz na ekranie głosu, pozwalasz wypowiedzieć się innym.
Słyszałem opinie po pokazach w Warszawie, że film jak najbardziej przekazuje mój punkt widzenia. Chociażby przez dobór bohaterów, wątków, budowanie historii, rozłożenie akcentów. Nie chciałem sam nic mówić czy komentować. Wolałem się schować za kamerą, być cichym obserwatorem. Natomiast mam nadzieję, że mój życzliwy stosunek do „Tęczy” nie ulega wątpliwości. Bez bałwochwalstwa i prostolinijnej sympatii, ale z ciekawością i życzliwością obserwowałem to wszystko, co się wokół tej pracy działo. Tych wątków przez sześć lat nazbierało się kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt, nie wszystkie mogły się zmieścić w osiemdziesięciominutowym filmie. Musiałem wybrać kilka.
Są w filmie fragmenty przemówień polityków skrajnej prawicy, którzy niedwuznacznie nawołują podczas demonstracji do zniszczenia „Tęczy” jako „pedalskiego symbolu”. Ale nie ma wypowiedzi tych polityków bezpośrednio do kamery.
Nagrałem bardzo dużo wywiadów z prawicowymi politykami i dziennikarzami. Wszystkie jednak mają tę samą wadę. Są poprawne politycznie. Rozmówcy posługują się w nich gładkim językiem, okrągłymi zdaniami. Tymczasem do swoich ludzi, na manifestacjach mówili szczerze, językiem dosadnym, mięsistym, bez cenzury.
W filmie dużo jest wypowiedzi artystów, performerów, mniej – aktywistów LGBTIA.
Nie chciałem, żeby był to film tylko o sprawie LGBTIA i o tym najbardziej współczesnym znaczeniu tęczy. Postanowiłem tę opowieść poszerzyć o tło historyczne, artystyczne, pokazać wielowymiarowość znaku tęczy i jego bogatą tradycję. Stąd wątki poświęcone spółdzielczości czy religii. Rozmów z aktywistami LBGTIA też przeprowadziłem sporo, ale i one obciążone są pewną monotonią. Uznałem więc, że Jej Perfekcyjność będzie dobrą rzeczniczką sprawy, reprezentantką społeczności LGBTIA. Tym bardziej, ze Jej Perfekcyjność była jedną z pierwszych osób, które zauważyły, że podpalenie „Tęczy” było aktem ewidentnie homofobicznym, należy więc „Tęczy” bronić jako symbolu środowiska.
„Punkt zapalny” ukazuje także ewolucję postawy samej Julity Wójcik, która najpierw wygłasza „ogólnohumanistyczne” hasła o tolerancji, ale w końcu mówi wprost: jestem z osobami LGBTIA, gdyż ataki na „Tęczę” wynikają z homofobii.
Ewolucja Julity to dla mnie bardzo ważny, ludzki wymiar mojego dokumentu. Dzięki niemu nie jest to tylko film o sprawie, ale też o osobie. Początkowe uniki Julity, która nie chciała przyznać, że „Tęcza” symbolizuje osoby nieheteronormatywne, skontrowałem zresztą wypowiedzią Karola Sienkiewicza, krytyka i historyka sztuki. Zainspirowała mnie polemika w „Dwutygodniku”, gdzie właśnie Sienkiewicz i Jacek Niegoda, artysta, a prywatnie partner Julity Wójcik, dyskutowali o tym, czy można „Tęczę” jednoznacznie utożsamiać z LGBTIA.
Robiłeś ten film na własną rękę? Bez wsparcia, na przykład finansowego, z zewnątrz?
Tak. Ta produkcja to część mojego życia. Nie mogłem zajmować się wyłącznie „Punktem zapalnym”, musiałem jednocześnie działać zawodowo, funkcjonować na wielu polach, godzić życie osobiste i służbowe z tym projektem. Ale wiedziałem, że nie mogę go porzucić, muszę nad nim systematycznie pracować. Wiele zdjęć zrealizowałem sam, ale jest też w filmie trochę materiału udostępnionego mi przez artystów i aktywistów. Chociażby fragmenty z pierwszego etapu powstawania „Tęczy” w Wigrach, z Brukseli, gdzie była prezentowana w ramach projektu „Fossils and Gardens” i uświetniała polską prezydencję w UE, z Poznania, gdzie happening zainspirowany „Tęczą” zrobiła grupa Circus Ferus… Z Wrocławia dostałem dwuipółgodzinny zapis akcji wokół muralu „żołnierzy wyklętych”, na którym tamtejsi artyści domalowywali w nocy tęczę, a ona potem była zamalowywana. Musiałem to wszystko cierpliwie przejrzeć i wybrać z całości do filmu kilka minut.
Zależało mi też na tym, by samemu film wyprodukować, uniknąć wszelkich ingerencji. Nie jestem fanem polskiego kina dokumentalnego, inspirują mnie twórcy zagraniczni, tacy jak Kanadyjczyk Peter Mettler czy nieżyjący już Austriak, Michael Glawogger. Polski dokument jest zbyt zachowawczy, akademicki, stroni od poruszania drażliwych kwestii społecznych i politycznych. Zdaję sobie sprawę z różnych wad „Punktu zapalnego”, które wynikają z tego, że jest to mój debiut, kończony zresztą w pewnym pośpiechu; we wrześniu dowiedziałem się, że film musi być gotowy na grudniową, warszawską premierę podczas festiwalu dokumentów o prawach człowieka, Watch Docs. Ale też nie interesuje mnie estetyczna perfekcja. Nie wszystko musi być cacane, netfliksowe. Ważne, żeby było szczere i prawdziwe.
Trudno, żeby opowiadać o tym, co się działo wokół „Tęczy”, w sposób ładny i miły, skoro padają z ekranu groźby i wyzwiska. Z tego, co wiem, jedna ze spraw znalazła finał w sądzie.
Dariusz Paczkowski, artysta i działacz z Żywca, został zaatakowany, co udało się zarejestrować. Niestety, tylko w warstwie dźwiękowej. Ale i tak nagranie było dowodem w sądzie, napastnik został skazany na pół roku bez zawieszenia. Po tym wyroku środowisko kibicowskie z Żywca przepuściło na Darka kolejny atak. Zaczęto mu przebijać opony w samochodzie, odbierał głuche telefony… Koniec końców przeniósł się z Żywca do Warszawy. Mnie z kolei prawie pobito w Łodzi, na zlocie ONR-u. Uczestnicy tego wydarzenia uznali mnie za przedstawiciela Antify. Być może tak mnie ocenili po „dresscodzie”. Na szczęście, udało mi się agresorów przekonać, że jestem zaproszonym gościem i realizuję wywiad do filmu.
„Tęcza” zniknęła z Placu Zbawiciela w 2015 r. Co się z nią dzieje?
Zniknęła, bo skończyła się umowa Instytutu Adama Mickiewicza, na którego zlecenie „Tęcza” powstała, z miastem. Kilkakrotnie zresztą umowę tę przedłużano, a wszystko, co się wokół „Tęczy” działo, tylko odwlekało termin jej rozebrania. Obecnie właścicielem pracy zostało Centrum Sztuki Współczesnej – Zamek Ujazdowski w Warszawie. Kwiaty znajdują się w piwnicy, konstrukcja jest przechowywana w magazynie. Nie sądzę jednak, by w obecnej sytuacji politycznej Zamek Ujazdowski zdecydował się na powrót „Tęczy” na Plac Zbawiciela. To zresztą zależy też od Julity i jej decyzji. Gdyby „Tęcza” miała wrócić, trzeba by pomyśleć i o tym, z jakich materiałów ją teraz zrobić. Tak, żeby nie można jej było łatwo zniszczyć.
Ty chciałbyś, żeby „Tęcza” wróciła?
Tak, wolałbym, żeby wróciła. Przed jej pierwszym spaleniem uważałem ją po prostu za ciekawą pracę artystyczną, rozbijającą przestrzeń miejską – jak Palma czy Dotleniacz. Nie do końca dostrzegałem jej warstwę symboliczną. Potem zobaczyłem, jak żywe reakcje „Tęcza” wywołuje w społeczeństwie. Wyraźne, ciekawe, piękne.
I też straszne czasami. Ale czy ludzie jeszcze o „Tęczy” pamiętają? Niedługo minie 5 lat, odkąd nie ma jej już na Placu Zbawiciela.
Agnieszka Tarasiuk, była dyrektorka Domu Pracy Twórczej w Wigrach, powiedziała niedawno, że „Tęcza” jest pomnikiem zapamiętanym. Sam słyszę, jak ludzie w Warszawie wciąż umawiają się „pod Tęczą”. Ale dla mnie „Tęcza” nie jest pomnikiem, bo też nigdy nie miała być pomnikiem. Od początku miała być punktem odniesienia do aktualnej rzeczywistości. Ta rzeczywistość przez ostatnie kilka lat jeszcze bardziej się zradykalizowała. Stała się jeszcze bardziej dojmująca. Dlatego też poprosiłem Szymona Żurawskiego, lidera grupy Szymonmówi, która robiła muzykę do „Punktu zapalnego”, by pozamieniał zwrotki w piosence „Zima”, pojawiającej się pod koniec filmu. Ostatnie słowa, jakie słyszmy, brzmią więc: „Może ty pomysł masz, jak zatrzymać obłęd?”.
Tekst z nr 84/3-4 2020.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.