Jestem interpłciowa. A Ty jaką masz supermoc?

Z MAGDĄ RAKITĄ, fotografką, o jej doświadczeniach jako kobiety interpłciowej, o nietypowych cipkach i nietypowych penisach, o terapii hormonalnej, o operacjach, o braku informacji i braku wiedzy, o interpłciowych coming outach a także o najpiękniejszym weekendzie w jej życiu, o jej fantastycznym narzeczonym oraz o długiej drodze do aktywizmu LGBTI, rozmawia MARIUSZ KURC

 

Foto: Emilia Oksentowicz/.kolektyw

 

Zacząć by trzeba od początku, tylko ja mam kilka początków, więc pomyśl nad strukturą tej rozmowy. Jeden początek: gdy całkiem niedawno postanowiłam coś robić szerzej na rzecz osób interpłciowych, zostać aktywistką. Drugi: gdy podjęłam jedną z najlepszych decyzji w życiu i w wieku 30 lat w końcu poszłam na grupę wsparcia dla osób interpłciowych. Trzeci: gdy dostałam diagnozę, czyli w czasach, gdy słowa „interpłciowość” w ogóle nie było.

Było obojnactwo, hermafrodytyzm.  

Obojnactwo okropne, nie?

Okropne.  

I mylące. Sugeruje, że mamy „oba” narządy – i żeńskie, i męskie.

Tak się nigdy nie zdarza?  

Nie. Nie rodzą się osoby z w pełni funkcjonującymi narządami męskimi i kobiecymi. Co prawda można mieć gonady o utkaniu mieszanym (po angielsku: ovotestis) lub zewnętrzne narządy np. typowo kobiece i wewnętrzne jądra jednocześnie, ale termin obojnactwo stawia nas na równi ze ślimakami. Ślimaki tak mają, że każdy ślimak to i dziewczynka, i chłopak. Ale człowiek nie. Zresztą szkoda, nie uważasz? Byłoby cudownie.

Zdecydowanie. Ślimak, gdy spotyka drugiego i mają ochotę na seks, to wybierają, który będzie mężczyzną, a który kobietą w miłosnym akcie.  

No, właśnie. Ostatnio, czytając o historii Kazimierza Pułaskiego, mogliśmy też natknąć się na termin „osoba interseksualna”, które jest kalką angielskiego „intersex”, ale niestety nie jest najlepszym tłumaczeniem, bo przecież mówimy o cechach płci, a nie seksualności. Innym słowem jest „hermafrodytyzm”, które odwołuje się do starożytnego mitu. Są interpłciowi aktywiści, którzy starają się ten termin „odzyskać”, pozbawić pejoratywnego znaczenia. Czas pokaże, czy tak się stanie.

Tak jak niegdyś wulgarne określenie niemieckie „Schwul” na geja straciło negatywny wydźwięk, dziś jest neutralne.  

Jednak ten nowy termin „interpłciowość” bardziej się przebija i jest trafniejszym określeniem dla sytuacji, kiedy rozwój płciowy jest bardziej zróżnicowany.

To zadam ci pytanie, jakie słyszy wielu gejów i lesbijek. Kiedy „to” odkryłaś? Jak się dowiedziałaś, że jesteś interpłciowa?  

Miałam 15 lat i wciąż nie miałam okresu. Mama, z zawodu położna, porozmawiała z zaprzyjaźnionym lekarzem i doszli do wniosku, że trzeba mi zrobić poważniejsze badania. Poszłyśmy do ginekolożki. Po badaniu ledwo zdążyłam się ubrać, dosłownie 2 minuty, wracam – i widzę mamę, która ma przerażoną minę i z ginekolożką ustala termin operacji. Operacji? Jakiej operacji? O co chodzi? Co mi jest?

Powiedziano ci: obojnactwo?  

Skąd! To słowo brzmiało zbyt strasznie, by je wypowiadać na głos. Miałam „diagnozę” – taki eufemizm. W drodze do domu mama z trudem mi wyjaśniała. Dowiedziałam się, że najprawdopodobniej mam niewrażliwość na androgeny. Wprawdzie na zewnątrz wyglądasz jak typowa kobieta – powiedziała mama – i wewnątrz masz pochwę, ale zamiast jajników, masz jądra. I trzeba te jądra wyciąć. Podczas którejś z kolejnych wizyt usłyszałam od lekarza: „Miałaś zostać chłopcem, ale coś nie wyszło”.

Niezbyt fortunne, delikatnie mówiąc.  

Czujesz się dziwolągiem. „Coś nie wyszło” dźwięczy ci w głowie. Choć ja właśnie myślałam: to ma sens! Jestem wysoka, atletycznie zbudowana, mam niski głos. Widziałam wpływ testosteronu na moje ciało, choć tak tego wtedy nie nazywałam.

Magda, słyszałaś Tinę Turner, Cher, Grace Jones albo Amy Winehouse? Nie masz niskiego głosu.  

Trochę mam. Zaczęłam baczniej obserwować siebie i każdy szczegół przypisywałam tej mojej diagnozie.

Czyli interpłciowości.  

To bardziej skomplikowane bo interpłciowość to dość szerokie pojęcie-parasol. Osoby interpłciowe rodzą się z ciałem, które nie wpisuje się w społeczne i medyczne oczekiwania co do tego, jak ma funkcjonować ciało typowo męskie albo typowo kobiece. Różnice mogą występować na poziomie chromosomów, na poziomie hormonów albo receptorów hormonalnych lub na poziomie narządów płciowych – wewnętrznych lub zewnętrznych. Jeśli zewnętrznych, to różnicę widać gołym okiem. Czasem te wcześniej wymienione różnice też mogą wpływać na ogólny wygląd. Typów interpłciowości jest ponad 30, a w każdym typie jest całe spektrum możliwości. Nawet nie spektrum, to jest galaktyka, powiedziałabym (śmiech). Więc to nie jest tak, że poznasz pięć osób inter i możesz stwierdzić: „OK, mniej więcej wiem, o co chodzi”. Praktycznie każda osoba inter to trochę inna historia, ale mamy wiele wspólnych doświadczeń. Pewna kobieta dopiero przy drugiej, trudniejszej ciąży, gdy zrobiono dokładniejsze badania, dowiedziała się, że jest interpłciowa, bo część chromosomów ma XY, czyli uznawanych za typowo męskie. Albo niektórzy mężczyźni, którzy – jak się okazuje dopiero przy badaniach płodności – są bezpłodni, ponieważ mają jakiś typ intepłciowości. A np. osoby z syndromem Swyera mają ciało typowo kobiece, chromosomy XY i nie w pełni wykształcone gonady, jednak oprócz pochwy mają macicę, natomiast osoby z niewrażliwością na androgeny, podobnie jak jak ja, macicy nie mają. Macicy nie posiadam (śmiech). I pozdrawiam.

(śmiech) Termin „interpłciowość” pojawił się jakieś kilkanaście lat temu.  

Na jego przykładzie widać, jak ważny jest język. Gdy nie ma niestygmatyzującego słowa, trudniej zbudować społeczność. Neutralne „interpłciowość” zaczęło powoli funkcjonować – i zaczęła tworzyć się społeczność, grupy wsparcia, pojawiły się postulaty. O tym pewnie będziemy jeszcze mówić. Interpłciowość definiowano jako zaburzenie rozwoju płciowego, ale to brzmiało zbyt medycznie i pejoratywnie – „zaburzenie”. Od kilku lat coraz bardziej funkcjonuje definicja: zróżnicowany rozwój płciowy, zróżnicowane cechy płciowe. To już nie brzmi jak dzwonek alarmowy, na dźwięk którego sztywniejesz. Rodzice interpłciowych dzieci często i tak boją się tego słowa, bo to dla nich oznacza jakby całą inną tożsamość. Jestem interpłciowa, czyli jestem całkiem innym człowiekiem niż osoby nieinterpłciowe, rozumiesz. Bzdura, ale to zrozumiałe, że takie myślenie może się włączać. Gros dyskusji o osobach inter skupia się na noworodkach, które rodzą się i interpłciowość jest widoczna, bo mają po prostu nietypowo wyglądające narządy płciowe, ale…

Jeśli już w ogóle jest jakaś dyskusja. Mam wrażenie, że wciąż poziom niewiedzy na temat interpłciowości w Polsce jest ogromny. Na słowo „interpłciowość”, pierwsza reakcja zazwyczaj brzmi: „Co to jest?”, a jeśli bywa jakieś skojarzenie, to takie, że chodzi o ludzi, którzy mają i penisa, i cipkę. Jesteś chyba pierwszą osobą interpłciową w Polsce, która udziela dużego wywiadu na ten temat – bez tabu.  

Milczenie jest naszym największym wrogiem, później do tego jeszcze wrócę, ok? Teraz dokończę. Najczęściej interpłciowość odkrywa się tak, jak u mnie – w okresie dojrzewania. Wtedy następują w organizmie zmiany. U osób interpłciowych one często przebiegają nietypowo. Sytuacja, że noworodek ma na tyle nietypowe narządy, że lekarze nie mogą stwierdzić, czy jest dziewczynką czy chłopcem, jest bardzo rzadka. Większość rodziców, tak jak mówiłeś, w życiu nie słyszała, że w ogóle interpłciowość istnieje. Jest na ten temat bardzo mało informacji, a to, co jest, jest stabuizowane. Z niewiedzy rodzice tworzą najczarniejsze scenariusze – moje dziecko jest dziwolągiem, nie da sobie rady w życiu, nie będzie kochane. Dlatego, według badań, informacja o interpłciowości dziecka powoduje u rodziców stres porównywalny tylko ze stresem na informację, że dziecko ma raka.

Wróćmy do ciebie. Jak rozumiem, doszło do operacji, gdy miałaś te 15 lat.

Trochę później, bo priorytetem było dostanie się do liceum.

Główny postulat osób interpłciowych, o ile wiem, jest taki, żeby nie dokonywać arbitralnie operacji na noworodkach.  

Tak, ale to też bardziej skomplikowane. Są takie sytuacje, bardzo rzadkie, gdzie operacja po prostu ratuje życie. W takich przypadkach oczywiście należy operować. Bez dwóch zdań. Ale są też takie sytuacje – i to sporo, gdzie operacja nie jest konieczna. Czasem wręcz jest niepotrzebna. Dokonuje się jej, nie pytając nawet o zdanie; zakładając, że tej osobie będzie na pewno lepiej z ciałem bardziej zbliżonym do typowo kobiecego lub typowo męskiego. Nikt jakoś nie zakładał, że ta osoba, gdy dorośnie i będzie świadoma, to może sama zadecydować, czy chce przejść operację czy nie. Znam interpłciowe dziewczyny, które miały łechtaczki większe niż typowe – i zostały im one wycięte lub zredukowane. Mają blizny i w konsekwencji zanik czucia. W imię czego? Bo panu doktorowi cipka z dużą łechtaczką się nie podoba? Efekt bywa taki, że te dziewczyny nie odczuwają potem przyjemności z seksu. W moim przypadku operacja usunięcia wewnętrznych jąder skazała mnie na konieczność zastępczej terapii hormonalnej. Przyjmuję hormony od 27 lat i pewnie jeszcze wiele przede mną. To nie jest takie wygodne, nie chodzi tylko o to, że trzeba coś łykać. Musisz regularnie chodzić do endokrynologa, ustalać dawki, zmieniać leki, bo po niektórych źle się czujesz, masz jakieś spadki nastrojów, inne skutki uboczne itd. To trwa miesiącami lub dłużej… Może moja operacja nie była potrzebna. Moje ciało reaguje na androgeny, więc może bez niej wyglądałabym trochę bardziej męsko, ale nie musiałabym brać przez całe życie hormonów. Już się nie dowiem. A przedstawiono mi – zestresowanej 15-latce – operację jako oczywistość, konieczność i w ogóle „tak po prostu jest, takie są procedury”. Nie ma nad czym się zastanawiać. Bywają przypadki, że dziewczynka jest operowana z innego powodu i nagle lekarz odkrywa, że ona ma w środku jądra. Wychodzi do rodziców i mówi: „Wykryliśmy jądra. Wycinać? Chyba wycinać, bo nie ma sensu za jakiś czas drugi raz jej otwierać?” Kompletnie zdezorientowany rodzic co ma powiedzieć? „Jądra?! Jezus Maria, jakie jądra? No, jasne, wycinać.”

Magda, czy „diagnoza” wpłynęła na twoją tożsamość? Miałaś kryzys pod tytułem: „Nie jestem stuprocentową kobietą” czy coś takiego?  

Tak, miałam kryzys tożsamościowy. Całe życie myślisz o sobie jako o dziewczynie, a tu nagle co? „Miałaś zostać chłopcem, ale coś nie wyszło”. Jestem dziewczyną czy nie jestem? Myślę jak dziewczyna czy jak chłopak? Czuję jak dziewczyna czy jak chłopak? Czy jak osoba interpłciowa, bo to trzeci rodzaj czucia? Zastanawiasz się nad tym. Popkultura napędza takie myślenie. Prezenty „Dla Niej” i prezenty „Dla Niego”, kino męskie i kino kobiece. Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus. Do cholery, to ja jestem jedyną osobą, która jest stąd, z planety Ziemia? Potem w końcu myślisz: ale co to w ogóle oznacza: czuć jak dziewczyna? Czy świat nie wciska mi jakiegoś kitu? Potrzeba było czasu, bym zrozumiała, że nigdy się nie dowiem, czy jest różnica, czy nie. Zawsze będę czuła jak Magda Rakita i nie inaczej. Bo jak się jest „standardowym” mężczyzną lub kobietą, to się zakłada, że przynależysz do grupy, w której wszyscy są jakoś tam podobni i czują podobnie. Nie masz takiego momentu, jak ja miałam będąc osobą inter – momentu, w którym zaczynasz kwestionować płeć, czy może raczej ktoś coś w tobie kwestionuje, i w związku z tym: może ja w ogóle nie jestem taka jak inni? I jeśli tak, to jaka jestem? Przynajmniej takie jest moje doświadczenie. I tu jest kolejna sprawa: zero opieki psychologicznej, zero skierowania do jakiejś grupy wsparcia. Gdy okazało się, że jest mi potrzebna, zaczęło się szukanie psychologa, który w ogóle rozumie, o co chodzi. Dobrze, że akurat wtedy przeprowadziliśmy się z rodzicami do Wrocławia i tam znaleźliśmy dobrego psychologa. Dziś umiem to nazwać. Nie tylko był to kryzys tożsamościowy, ale również stres mniejszościowy. Nagle dowiadujesz się, że należysz do mniejszości i to takiej, że praktycznie jesteś kompletnie sama ze sobą. Nie znasz innych takich, jak ty. Mi lekarka powiedziała: „O, mnóstwo jest takich ludzi, są szczęśliwi, nie ma problemu, spokojnie”. No, dobrze, ale gdzie oni są? GDZIE ONI SĄ? CHCĘ ICH POZNAĆ! (Magda niemal krzyczy) Oczywiście, takiej możliwości nie było… A ja myślałam: skoro są tacy szczęśliwi, to dlaczego siedzą tak cichutko i nie można ich znaleźć? Tymczasem gdy wchodzisz na kolejną wizytę, personel medyczny wymienia spojrzenia, normalne rozmowy zamieniają się w dziwne szepty. Jesteś traktowana jak okaz. Masz 16 lat, rozbierasz się przed ginekologiem i wchodzi kilkunastu studentów, prawie sami mężczyźni… Gdzie tam mężczyźni. Chłopaki. Starsi ode mnie o kilka lat. Przez długie minuty przyglądają się twojej cipce i analizują. A jednocześnie otrzymujesz komunikat: „Tylko nie mów nikomu”.  To jest doświadczenie bardzo wielu osób interpłciowych. Robiono nam rzeczy, które były dla nas stresujące i bolesne – czy to fizycznie, czy psychicznie – jednocześnie zapewniając, że to wszystko jest dla naszego dobra i dlatego musimy się na to godzić. Ja miałam 15, 16 lat… A jak masz 6 czy 7? To może mieć dalekosiężne skutki. Jeśli czujesz, że coś jest złe, ale ci mówią, że tak musi być i to jest dobre, to możesz potem mieć w życiu problem ze stawianiem granic, jeśli chodzi o twoje własne ciało. Kolejna sprawa: potrzeba wpasowania się. Koleżanki przeżywają, że mają okres, opowiadają sobie. Mam jedną znajomą, która mi powiedziała: „Jako nastolatka udawałam, że mam okres, by się wpasować, a teraz udaję, że przechodzę menopauzę, by się wpasować”. To brzmi zabawnie, ale nie jest bezkosztowe. Czy mechanizm radzenia sobie, polegający na udawaniu, pomaga mi czy pogłębia poczucie, że nie jestem pełnowartościową osobą? Jak to wpływa na samoocenę? Nie mówię, że każdy ma się w każdej sytuacji outować, ale jednak siedzenie w szafie i pilnowanie się o czymś świadczy. Miałam lęk przed budowaniem relacji. Byłam w kilku związkach krótkotrwałych. Wyoutować się przed chłopakiem z interpłciowości czy nie? Czy może tylko powiedzieć: jestem bezpłodna, dzieci nie będzie i nie tłumaczyć, dlaczego? Dzieci, kolejny temat… Nie mam problemu z tym, że nie mogę mieć dzieci, bo nie chcę mieć dzieci. Ale naprawdę nie chcę, czy tak sobie zracjonalizowałam, bo nie mogę? Od 6 lat mam fantastycznego faceta, który wie wszystko o mojej interpłciowości i bardzo mnie wspiera. Wyoutowałam mu się od razu, byłam już wtedy na takim etapie, że gdyby przyjął to źle lub z rezerwą, to po prostu nie byłabym w takim związku. Ale mój narzeczony okazał się boski! Rewelacyjny jest.

Teraz stałaś się aktywistką.

O, chwileczkę. Za daleko przeskoczyliśmy. Jak doszłam ze sobą do jako takiego ładu, gdzieś koło 20-tki, to moja interpłciowość zaczęła raz schodzić na drugi plan, a raz wracać – i znów stawała się bardzo ważna. Już myślałam, że ją „przetrawiłam” i jest OK, a potem się okazywało, że to jednak cały czas jest z tyłu głowy i doskwiera poczucie samotności, jakiegoś niewpasowania się, izolacji. I tak w wieku 30 lat – gdy już od kilku lat mieszkałam w Anglii – wstukałam w google „intersex people”. Znalazłam forum osób interpłciowych. Czytając, spędziłam całą noc i łzy same mi ciekły. Tam były moje historie! Jeden czy dwa szczegóły trzeba by zmienić plus imię. Reszta – moje przeżycia, moje myśli. Dowiedziałam się, że istnieje weekendowa grupa wsparcia dla osób interpłciowych, a nawet konkretnie – dla interpłciowych kobiet z niewrażliwością na androgeny i podobnymi typami interpłciowości. Podjęłam odważną decyzję, by na nią pójść, akurat mieli duże doroczne spotkanie w pewnym hotelu. Wielki stres. Miękkie nogi. Oczekiwałam wysokich, „męskich” kobiet, tymczasem we foyer podeszła do mnie totalnie „zwykła” dziewczyna, zagadnęła, zaprosiła do pozostałych. Spędziłam najpiękniejszy weekend w życiu. Weekend, w którym przestałam czuć się ufoludkiem, bo poznałam wiele innych osób takich jak ja. Całe moje życie byłoby inne, gdybym na taką grupę trafiła w wieku 15 lat. Dlatego zaczęłam kwestionować wszystko. Robiłam karierę w finansach – bo to kocham, czy po to, by się trochę schować przed światem za tymi cyferkami? Przecież tak naprawdę moją pasją jest fotografia. Zrozumiałam, że funkcjonowałam non-stop w trybie obronnym przed światem. Gdy w gazetach pojawiały się jakieś nieliczne artykuły na temat interpłciowości, bałam się: „O, cholera, teraz jestem na widelcu, ktoś odkryje, że to o mnie”. Nie wiem, jak miałby to odkryć, ale tak właśnie działa tabu i życie w szafie. Dziś jestem fotografką, a mój narzeczony gada wszystkim wokoło, że ma interpłciową dziewczynę (śmiech). Przez następne miesiące i lata poznałam mnóstwo osób interpłciowych. Większość identyfikuje się jako najzwyklejsi mężczyźni lub kobiety. Osób niebinarnych jest niewiele – mniej więcej tyle, ile w ogóle społeczeństwa. Poznałam starszych i młodych, z dziećmi, bez dzieci, z mężami, żonami, partnerami, partnerkami. Słuchanie, jak facet opowiada o jądrach swej ukochanej żony, zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Głowa mi eksplodowała. Czyli można normalnie o tym mówić? Poczułam, że dobrze mi z samą sobą. Wreszcie! Wtedy też poczułam się gotowa na coming out, bo jedno idzie z drugim. Nie w stosunku do wybranego grona osób, nie tylko w stosunku do partnera, ale do wszystkich – koniec z tajemnicą. Przy czym podkreślam: byłam już na to psychicznie gotowa i miałam wokół siebie wspierające osoby, które w razie czego, jeśli reakcja byłaby słaba, powiedziałyby mi: „Ej, Magda, daj spokój, olej to, weź se czekoladkę.” Wiedziałam, że się ode mnie nie odwrócą. Zrobiłam sobie fotkę w koszulce „I’m intersex. What’s your superpower?” („Jestem interpłciowa. A ty jaką masz supermoc?” – przyp. „Replika”) i przygotowałam post na Facebooku. 26 października 2018 r. rano, w Dzień Wiedzy o Interpłciowości, kliknęłam „Opublikuj” szybko, bo się bałam, że jak zacznę analizować, to nie kliknę w ogóle, a tak będzie po wszystkim. Potem spędziłam przed komputerem cały dzień, płacząc. Dostałam dziesiątki wiadomości – czasem nawet od tak dalekich znajomych, że ledwo kojarzyłam. Same pozytywy. Tak dotarłam do kolejnego etapu. Skoro jestem na tyle silna, by złamać tabu i o mojej interpłciowości mówić publicznie, to może czas, by pomóc innym. To była najważniejsza decyzja w moim życiu. Nie zapomnę jednego e-maila. W którymś momencie na stronie tej naszej grupy wsparcia w Anglii zostawiliśmy adres e-mail z dopiskiem, że można też do nas pisać po polsku. Czasem ktoś się do nas odzywał. Ale dwa lata temu przyszedł list od mamy interpłciowego dziecka. Była zdesperowana, zdołowana, miała mnóstwo pytań, na które nie znajdowała odpowiedzi. Odpisałam jej, a ona zapytała: „Jak wygląda twoje życie?” Chciała po prostu poznać osoby takie, jak jej dziecko, to było najważniejsze, konkrety przyszły później. Wystarczy, by rodzice interpłciowych dzieci mieli możliwość poznania dorosłych osób interpłciowych – by zobaczyli, że to nie jest koniec świata, że można wyrosnąć na szczęśliwego człowieka, mieć udane życie. To nie interpłciowość wywołuje strach i rozpacz, tylko brak informacji.

Dla pewności, by to wybrzmiało, zapytam też – interpłciowość nie ma nic wspólnego z seksualnością, prawda?

Prawda. Ja jestem hetero, można być też bi lub homo, będąc interpłciowym.

Interpłciowość bywa też mylona z transpłciowością.

Tak, nawet często i czasem nawet przez personel medyczny! Niedawno miałam prześwietlenie brzucha i mówię pielęgniarce, że jestem interpłciowa, a ona na to: „Czy to znaczy, że pani urodziła się z penisem i przeszła zmianę płci?” Ale też są sytuacje, z którymi musimy się mierzyć regularnie. Np. prześwietlenie piersi i pytanie: „Kiedy była ostatnio miesiączka?” Sorry, ale miesiączki nie było nigdy. No i zaczyna się dyskusja… Ciągle musisz ludzi edukować, a czasem najzwyczajniej ci się nie chce. W rezultacie tego ciągłego funkcjonowania jako „ciekawostka” część osób interpłciowych izoluje się od opieki medycznej. Lekarze pytają przy różnych okazjach, czy bierzesz jakieś leki – i wciąż musisz tłumaczyć, dlaczego bierzesz te, które bierzesz, temat wypływa. W czasach, gdy ja byłam diagnozowana, kultura medyczna była na takim etapie, że niektórym kobietom interpłciowym mówiono, że mogą mieć raka jajników i trzeba jajniki wyciąć. Jajniki, których te kobiety w ogóle nigdy nie miały! Ale utrzymywano, że informację o raku jakoś zniosą, natomiast interpłciowość mogłaby je doprowadzić do samobójstwa. Taką siłę ma płciowe tabu! I potem masz sytuację – autentyk – że 20 lat później leżysz w szpitalu na coś innego i przypadkiem widzisz swoją kartotekę i widzisz, że wtedy to nie był żaden rak. Albo mniej drastycznie. Lekarz ogląda twoje narządy i mówi: „Nie, no, taka cipka, nie, nie może być, operować!” Operować, bo np. zupełnie zdrowa łechtaczka nie w guście pana doktora? Kto w naszej kulturze podejmuje decyzje, jak mają wyglądać czyjeś narządy płciowe i dlaczego? Wracając do transpłciowości. Są przypadki, że rodzi się dziecko interpłciowe i to widać po narządach, robi się badania, ale nigdy nie przewidzimy, jak to dziecko będzie się utożsamiać. Podejmuje się jednak decyzję o operacji w stronę którejś płci, a to, co było „z innej bajki”, to ciach! Precz! Wycinamy! A za ileś lat, gdy dziecko dorasta, może okazać się, że to był potworny błąd i ten człowiek został przypisany nie do tej płci, którą czuje. Są też osoby, które po prostu nie identyfikują się z przypisaną płcią nawet jeśli ich interpłciowość została odkryta długo po narodzinach.

To przypadek z powieści Jeffreya Eugenidesa „Middlesex”.

Jest też świetna książka „Raising Rosie”, w której rodzice opisują wychowywanie córki, interpłciowej dziewczynki, i presję lekarzy, by zrobić jej operacje.

Przypomina mi się też argentyński film „XXY”. Tam mamy interpłciową dziewczynę, która nie miała operacji po urodzeniu. Gdy dorasta, decyduje, że jej nie chce. Chce pozostać osobą zróżnicowaną płciowo.

Bo zauważ, jakie się często robi założenie: że każdy na pewno chce być albo kobietą, albo mężczyzną, a nikt – nawet nie warto pytać! – nie chce być interpłciowy. A może jednak? Często tłumaczy się operacje, mówiąc: „Z nietypowymi narządami będzie nękany w szkole”. No, przepraszam, to chyba nękanie trzeba wyeliminować, a nie narządy zmieniać tak, by nie były przedmiotem nękania? Poza tym znane są historie osób, które są nękane z powodu tychże zabiegów, nie wspominając o tym, że nie ma nas w szkole lub na wakacjach, bo jesteśmy w szpitalu lub nie możemy brać udziału w zabawach itd., bo musimy dojść do siebie po zabiegu.

Główny postulat społeczności osób interpłciowych jest taki, by zakazane były te operacje na interpłciowych noworodkach, które nie są konieczne dla ratowania zdrowia lub życia. Już o tym wspomniałaś. Malta takie prawo wprowadziła jako pierwszy kraj na świecie w 2015 r.

Tak jest. Jak rodzisz się np. bez cewki moczowej, to interwencja jest konieczna natychmiast, to jasne. Albo bez dobrze wykształconego podbrzusza i część organów wewnętrznych, np. pęcherz, jest na zewnątrz. Ale w zdecydowanej większości przypadków operacje są kosmetyczne – i niekonieczne. Są robione, bo cipka czy penis się „nie podobają”. A to cipka ma za dużą łechtaczkę, a to penis jest wykrzywiony i np. dziurkę ma nie na końcu. Postulat jest taki, by te operacje, które nie są konieczne, przesunąć do momentu, gdy człowiek sam może podjąć decyzję, czy chce je mieć, czy nie. Mam kolegę z nietypowymi narządami i on w młodości przeszedł chyba ze 20 operacji. Wcale nie jest przekonany dziś, czy nie wolałby mieć tych narządów takich, jakie miał, którymi mógłby się cieszyć – i nie przechodzić gehenny operacji, szpitali. Wiesz, mówimy na przykład o operacjach tworzenia pochwy u małych dziewczynek. A jak już ta pochwa zostanie utworzona, to o jej rozciąganiu, ćwiczeniach, ponownych zabiegach, bo często są komplikacje. Wszystko po to, by ta dziewczynka mogła w dorosłym życiu odbywać „normalne” heteroseksualne stosunki. Nikt się nie zastanawia, czy ona na pewno chce przez to przechodzić. Nikt nie wie, czy ona będzie chciała w życiu odbywać heteroseksualne stosunki. Przecież jest wiele aktywności seksualnych i można – również z nietypowymi narządami – wciąż cieszyć się seksem. Na konferencji osób interpłciowych w Chicago był jeden ponad 70-letni pan, który uniknął operacji po urodzeniu. Opowiadał o problemach, z jakimi borykał się jako facet interpłciowy. Dostał pytanie, czy operacja w młodym wieku jednak by mu nie pomogła. Powiedział coś, co przyprawiło mnie o ciarki i teraz, gdy to mówię, to też mam ciarki – że bił się z myślami o operacji, ale gdy poznał inne osoby takie jak on, to potrzeba operacji całkowicie zniknęła. Ale i tak to nie niekonieczne operacje są najgorsze. Dla mnie konieczność utrzymywania tajemnicy była najgorsza z wszystkiego, co w życiu przeszłam jako interpłciowa dziewczyna. To jest ciężar, który dźwigasz praktycznie każdego dnia. Ta tajemnica ma niby cię chronić – a tak naprawdę cię niszczy.

Osobom LGBT chyba nie trzeba tego specjalnie tłumaczyć.

To jest taki temat tabu, że ja sama nie potrafi łam o tym mówić. Jak w końcu mówisz, to na wielkich emocjach, są łzy. A trzeba się nauczyć mówić spokojnie, jak o czymś normalnym, czymś, co się zdarza i już. Jedną koleżankę tak przygotowywałam, że jej „muszę coś powiedzieć”, że ona w końcu wyobrażała sobie, że ja pewnie umieram na jakąś niewidoczną chorobę. Gdy wykrztusiłam, to ona: „A! OK, to trzeba było tak od razu, luzik”. Nauczyłam się już mówić normalnie i widzę, jak to działa. Jeśli ty o tym będziesz mówić normalnie, to ludzie będą to normalnie odbierać. Zyskamy głos. Przestaniemy być tylko przedmiotem dyskusji, zaczniemy być podmiotem.

Od kilku miesięcy działasz we współpracy z Kampanią Przeciw Homofobii.

Tak. Kilka miesięcy temu zorganizowaliśmy pierwszą w Polsce grupę wsparcia osób inter. Zapraszam wszystkie osoby interpłciowe oraz rodziców interpłciowych dzieci. To jest bezpieczna przestrzeń. Z zachowaniem dyskrecji. Nie trzeba się nigdzie na zewnątrz outować. Za to dużo można się nauczyć od innych osób, które są w podobnej sytuacji. Nie wspominając o poczuciu zrozumienia. Jestem bardzo szczęśliwa, że to się dzieje. To jest aktywistyczna robota. Nie można myśleć: „Niech aktywiści zorganizują, niech aktywiści to czy tamto”. Wszyscy powinniśmy zostać mniej czy więcej aktywistami, nie można tylko zwalać na innych. Tym bardziej, że w Polsce budujemy teraz ruch osób interpłciowych od podstaw.

Od jednej osoby – ciebie. Ludzie często mówią: „A co ja sam mogę?” Nie zdają sobie sprawy, jak wiele jedna osoba może zrobić.

W związku z grupą kursuję teraz często między Polską, a Anglią, gdzie nadal mieszkam.

Piszesz też podobno książkę.

Tak, rozmowy z interpłciowymi osobami. Miał to być projekt fotograficzny, ale zrozumiałam, że fotografia nie odda kompleksowości doświadczeń osób interpłciowych. Mam nadzieję w tym roku książkę skończyć. Ona jest skierowana oczywiście do wszystkich, ale najbardziej do samych osób interpłciowych. By poczuły, że nie są same.

Tekst z nr 79 / 5-6 2019.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.