O queerowej eksplozji, o królowych dragu, o „jego starym”, o tym, skąd wzięła swe dragowe imię i jak trafiła do Pożaru w Burdelu, a także o Wrocławiu i o polityce z drag queen TWOJĄ STARĄ (Piotrem Buśko) rozmawia Filip Tulak
Studiowałeś filmoznawstwo w Poznaniu, za każdym razem jak oglądam twój występ, mam wrażenie, że twoja postać jest bardzo filmowa, niemalże żywcem wyjęta z filmu. Jak się narodziła Twoja Stara?
Drag jest dla mnie przygodą i pracą, wciąż żywym polem eksploracji. Długo szukałem swojej drag persony. Szukałem imienia, estetyki, tego, co będzie wyrażać mnie w najlepszy sposób. Rozmyślałem, jak mógłby wyglądać mój drag, ale nigdy nie byłem na tyle gotowy, żeby te niezręczne próby zamienić w realną postać. Zacząłem robić drag bardzo późno. To był mój prezent na trzydzieste urodziny. Nie zaczęłam dragować jako radosna 19-latka, ale jako osoba, która tego życia trochę poznała. 30-latek to wciąż osoba młoda, a w moim przypadku też niedoświadczona. I głupia (śmiech). Teraz już wiem o sobie trochę. Drag jest wynikiem poszukiwania ujścia dla mojej energii i ekspresji. Zawsze wiedziałem, że kreatywna praca jest mi bliska. Pracowałem w agencji reklamowej, to było rozwijające, kreatywne, ale niestety to wciąż praca w biurze. Po przeprowadzce z Poznania do Wrocławia zacząłem pracować w korporacji. Znów typowa praca biurowa, zacząłem więc się wiercić. Wkręciłem się w aktywizm, w struktury grupy pracowników LGBTI w mojej korpie. Wciąż jednak czegoś brakowało. Drag mnie zawsze fascynował, a w pewnym momencie stał się osiągalny.
Osiągalny?
Osiągalny dla mnie, w mojej głowie. Zacząłem próbować śmielej, uczyć się malowania twarzy. Myśleć o dragu nie tylko jak o czymś, co mogę oglądać, ale jako czymś, co chciałbym robić. Oglądałem wywiady z amerykańskimi drag queens, słuchałem podcastu „Feast of Fun”, w którym prowadzący często rozmawiali z legendarnymi królowymi. Coco Peru, Peaches Christ, Sherry Vine, Jackie Beat i wiele „dziewczyn” z „RuPaul’s Drag Race” – to one przygotowały mnie najbardziej do tego, żeby pojawić się w dragu po raz pierwszy.
No i jaki był ten pierwszy raz?
Szalony! Występ o 3 w nocy, po miesiącu prób z moją drag siostrą Kaki Katanką. Mieliśmy pełen układ choreograficzny, świetny miks piosenek i totalną frajdę, że robimy to razem po raz pierwszy. To było na Queernavalu w lutym 2017 r., imprezie karnawałowej organizowanej przez Kulturę Równości, w której działam aktywistycznie. Początkowo myślałem, że zrobię jednorazowo cosplay Liz Taylor, postaci z serialu „American Horror Story”, która także jest łysa. Okazało się jednak, że ten look zostanie ze mną na dłużej. To było świeżo po tym, kiedy sam ogoliłem się na zero. Nowy rok, nowy start, zero kompleksów. Byłem gotowy odkrywać swój queerowy potencjał. I odkryłem. Nie wiedziałem jeszcze, że będzie to zabawa na dłużej.
Miałeś już wtedy swoje drag imię?
Tak, chociaż dochodzenie do niego było w moim przypadku długim procesem. Swoją fantazję o dragu snułem od dawna – kiedyś zafascynowany Pedro Almodovarem i jego felietonami, które pisał pod pseudonimem Patty Diphusa, pomyślałem, że to jest fajna droga kreowania platformy do wypowiedzi paraartystycznej czy publicystycznej. Powołałem do życia wówczas Pepę Oralię, okropne imię, która gościnnie pisała recenzje książek i zabawek erotycznych na blogu proseksualna. pl, który wciąż prowadzi moja przyjaciółka. Później, oglądając już „RuPaul’s Drag Race”, jeżdżąc na show z dziewczynami z tego programu, zafascynował mnie ten drag jeszcze mocniej. Zrozumiałem, na czym on polega, jak buduje się tą postać większą od nas samych. Wtedy zaświtało mi w głowie imię Petra von Cunt. Fajne, co? Szkoda, że jednak nikt tego nie zrozumie. To gra z imieniem tytułowej bohaterki filmu „Gorzkie łzy Petry von Kant”, którego chyba nikt nie zna. Drag imię to moim zdaniem jeden z najistotniejszych elementów drag persony. Twoja Stara powstała pod prysznicem. Proste pomysły leżą na ziemi, wystarczy je podnieść. Po selekcji negatywnej imion, zastanowiłem się, jakie drag queens lubię, co fascynuje mnie w ich postaciach i imionach. Wówczas moim osobistym top 3 były RuPaul, Katya i Coco Peru – co mają wspólnego? Są matkami, ich publiczność mówi do nich Mother. Czy to jestem ja? Zdecydowanie tak, jestem spięty, zawsze się martwię, narzekam, mam bardzo suche żarty, spoglądam na wiele spraw z góry… Jestem moją matką, moją starą… I to było BUM! Twoja Stara jest gotową postacią, każdy ma o niej swoje wyobrażenie. Wtedy wchodzę ja cała na biało, wywracając to wyobrażenie. Jestem tą matką, której nie mieliście, ale czy chcecie mieć? I to jest sposób, w jaki myślę o dragu, jest on osobisty, odkrywa to, kim jesteśmy, co myślimy. Jest paradoksem, powagą i smutkiem, pięknem i brzydotą. Drag to współczesny karnawał. Granie ze społecznym postrzeganiem płci, wykręcanie rozumienia gender, clownada, której podłożem jest nie tylko frywolność, ale także powaga i chyba smutek. To jest mój drag.
Queer jest moją energią, moją właściwością, którą też zrozumiałem stosunkowo późno. Takie dojrzewanie we wstydzie, w świecie, który nie jest tak otwarty queerowo.
We wstydzie?
Wstyd jest jedną z najbardziej podstawowych kategorii, których doświadczałem, zwłaszcza dojrzewając. Byłem pełen kompleksów, wciąż za mało jakiś, za mało męski, za chudy, albo znów za bardzo rozgadany, zbyt emocjonalny i przegięty. Do tego brak licznej reprezentacji osób LGBTI, zwłaszcza w polskiej kulturze popularnej, nie pomaga poczuć się lepiej. Sądzę, że wiele osób dorasta we wstydzie i ta największa walka do stoczenia jest przede wszystkim z samym sobą. Więc kiedy już zaczynamy coś robić, wychodzić z szafy, mówić głośno o sobie, także tworzyć, to mam poczucie, że wciąż mimo emancypacji jesteśmy trochę zawstydzeni, tak jakbyśmy nie czuli, że nasza kultura gejowska, lesbijska, queerowa jest pełnoprawną kulturą. Teraz wiem, że to jest bzdura. Nasza queerowa kultura jest elementem kultury polskiej, jest jej integralną częścią, tak jak osoby LGBTI są częścią tego społeczeństwa. Teraz coraz bardziej czuję, że jestem bezczelny w myśleniu o tym, że jestem twórcą polskiej kultury. I nie można dać się zastraszyć, że polska kultura to jest tylko ta z biało-czerwoną fl agą i tylko katolicka. Dla mnie drag jest środkiem, a nie celem. Używam go, by z niego budować inne wypowiedzi. Być częścią przedstawienia teatralnego.
Manifestacją tej kultury jest na przykład „Queer Explosion”, sztuka autorstwa Tomasza Szczepanka. Jak doszło do waszej współpracy?
„Queer Explosion” to queerowy kabaret, grupa performerów i performerek, której programy pisze i reżyseruje Tomek Szczepanek. To jest szalona energia, w którą wpadłem całkowicie przypadkiem, robiąc zastępstwo za moją drag siostrę Hieemeras. Ona była wtedy poza Polską, potrzebne było zastępstwo do roli imperatora Jego Impotencji i odezwali się do mnie. Będąc małorosłym człowiekiem, mam absolutnie duże ego, więc wszystko, co jest jakimś żartem, karykaturą manii wielkości, pasuje do mnie idealnie. „QE” jest bardzo performatywnym spektaklem, sztuką cielesną opartą na dragu z elementami burleski. Show pokazywane są w paraklubowej przestrzeni. Premiera pierwszego odcinka odbyła się w Pogłosie (Klub w Warszawie, przy ul. Burakowskiej), więc też ma taki trashy vibe. To jest dla mnie kwintesencja queeru, który jest dziki, trudny do okiełznania. „QE” to radykalna opowieść o wyzwoleniu. 11 października miała miejsce premiera drugiego odcinka.
Czy widzisz możliwość przebicia się takich spektakli poza naszą queerową scenę?
Tak, jest na to szansa i przestrzeń. Pożar w Burdelu też na początku był na Chłodnej w Warszawie, w bardzo małej przestrzeni, a później to wybuchło – Torwar i inne większe sceny. Trzeba robić i nie myśleć, czy to przynosi mi teraz zysk, bo ten zysk może być rozłożony w czasie.
W którym momencie nastąpił dla ciebie przełom?
Mój drag nagle się „zapalił”. Nigdy nie myślałem, że rzucę pracę i zostanę profesjonalnym performerem. Na pewno przełomem było rozpoczęcie współpracy z warszawskim kabaretem teatralnym, czyli właśnie Pożar w Burdelu. Trafiłem do tej grupy polecony przez Betty Q, która pracowała z nimi nad wieloma spektaklami. Michał Walczak, reżyser i autor tekstów Pożaru szukał drag queen do nowego odcinka. Zaprosił mnie, zapytał, czy śpiewam. Zaprzeczyłem. Na pierwszej próbie dostałem tekst, a w nim piosenki dla mnie. Ale to jest tak, jak z teatrem improwizacji, na każdą propozycję odpowiadasz: „Tak, i co dalej”. Zacząłem śpiewać i tak zrobiliśmy mój pierwszy odcinek „Nacjopolis”. Potem Michał zaproponował mi współpracę w kolejnym sezonie i wymagał, żebym brał udział w każdym spektaklu. Powiedziałem: „Tak, i co dalej”. Zrobiliśmy wspólnie 8 programów, telewizyjne show. W spektaklach wcielam się w różne role, najczęściej czarnych charakterów, ale tych z dobrym sercem. Spotkanie z twórcami i aktorami Pożaru było bardzo ważne, mnóstwo się od nich nauczyłem, zwłaszcza pracy na scenie. We wrześniu minęły dwa lata, odkąd próbuję utrzymać się z życia performera, jakoś mi się udaje. Jakoś. W gruncie rzeczy wiodę bardzo skromne życie z dwoma kotami i mężem.
Myślałem, że powiesz z dwoma mężami…
Z dwoma kotami i jednym mężem, ale w sumie czemu nie, myślę, ze już jesteśmy na takim etapie, że powinniśmy być otwarci i otwarte na wszystko i rozumieć, że każdemu jego drag, jego porno, jego mąż, albo więcej, albo mąż i żona. Powinniśmy to rozumieć.
To teraz opowiedz mi o twoim starym.
O moim starym… Nie będzie zachwycony, nie lubi się pokazywać. Pracuje w HR-ach, czyta książki i ma rękę do roślin. Zazielenił nam dom. Najbardziej wzruszająca i zabawna historia była, kiedy zacząłem dragować i wrzuciłem pierwsze zdjęcia – z dumą je opublikował i podpisał „Dla was to jest Twoja Stara, ale dla mnie moja”. Tomek wspiera mnie od początku, widział, co się ze mną dzieje, widział te moje mozolne próby.
Jest dobrym krytykiem?
Jest dobrym krytykiem, ale jest też dowcipnym krytykiem. Kiedy próbowałem przed lustrem, mówił: „No, jak transwestyta”. Mnie to oczywiście bawiło, bo ja bez dystansu, spięty, a on spuszczał z tego balona powietrze. Kiedy wydarzył się mój pierwszy Pożar w Burdelu, nie było mnie w domu trzy tygodnie. Więc wracam, tacham te torby na trzecie piętro i śmieję się do rozpuku, bo na drzwiach wejściowych do mieszkania jest przyklejona tabliczka „Real Actress” i złota gwiazda. Wchodzę do domu, a tam balony. Tomek przywitał mnie słowami: „Wyjechałeś jako transwestyta, a wróciłeś jako prawdziwa aktorka!”.
Jak długo jesteście ze sobą i jak się wam żyje razem we Wrocławiu w 2019 r.?
W sierpniu minęło sześć lat, z czego ostatnie dwa i pół trzeba moje ego dzielić na dwa. Śmiejemy się, że mamy rzeczy dla trzech osób: dwóch chłopaków i pół baby. A jak się żyje we Wrocławiu? Wcześniej w Poznaniu nie spotkałem się nigdy z otwartą wrogością, czułem się tam spokojnie i bezpiecznie. Wrocław był dla mnie zderzeniem z czymś, czego nie znałem. Tu zdarzały się sytuacje niebezpieczne. Idę z Tomkiem, ktoś nam zastępuje drogę i mówi: „Pedały tędy nie przejdą”. Nikt mnie wcześniej nie wyzywał na ulicy. Nie są to jakieś wielkie incydenty, ale jednak nie słyszymy o pobiciach z Poznania, a z Wrocławia już tak. Jak choćby to niedawne brutalne pobicie wykładowcy Przemysława Witkowskiego, który „ośmielił się” skrytykować napis na murze „Stop pedofilom z LGBT”. Więc okazuje się, że to „miasto spotkań” bywa takim trochę Dzikim Zachodem, takim bardzo brunatnym zachodem. Nie można pominąć tego, że we Wrocławiu działy się takie haniebne rzeczy, jak spalenie kukły Żyda, antyuchodźcze marsze w 2015 r., ksenofobiczne wiece i pochody, na których zbiera się ponad 4 tysiące osób. Taki marsz w dniu Żołnierzy Wyklętych. To jest duży problem tego miasta. Wrocław jest bardzo ładnym folderem reklamowym, ale bywa też szalony i groźny. Trafiają do nas, czyli do Kultury Równości, różne osoby, opowiadają o swoich często nieprzyjemnych doświadczeniach. W komunikacji miejskiej nieraz czułem się niepewnie. I choć jestem osobą otwartą, praktykowałem „grę w znikanie” – chciałem być przezroczysty. Teraz to wygląda trochę inaczej, czuję jakąś większą energię i odwagę, więc już nie bawię się w znikanie.
Mam wrażenie, że jako osoby „inne”, my normalizujemy te „gry”, ten nasz strach.
Oczywiście! Normalizujemy to, bo to są rzeczy dla nas częste. Przytrafiają się nam od szkoły. Nie ma co generalizować, ale wiele z nas spotkało się z różnego rodzaju formami przemocy. Dla mnie doświadczenie szkoły średniej było trudne, nie mam jakiś dramatycznych zdarzeń, ale wiem, że to były takie „zwykłe rzeczy”. Nie chodziłem do toalety w szkole, bałem się spotkania z tymi chłopakami, którzy obrażali mnie na korytarzu. Przerwy najczęściej spędzałem w bibliotece.
Wyrastamy w takich doświadczeniach, a teraz obserwujemy nasilenie przemocy i negatywnych postaw. Sam przyłapałem się niedawno na tym, że gdy musiałem przewieźć autobusem karton z moimi rzeczami, również tęczowymi, to zastanawiałem się: kamuflować je czy nie?
I nagle jest temat. Gdzie się zaczyna ta manifestacja? Czy ona jest w domu, czy dopiero na miejscu, tam gdzie się zbieramy, gdzie jest nas więcej? Jesteśmy w momencie, kiedy zalewa nas to wszystko, ta cała nienawiść, która była podskórna, ona teraz nagle ma tubę. Teraz z poziomu telewizji publicznej, debaty publicznej, polityki, a także Kościoła daje się przyzwolenie na kanalizowanie tej niechęci i agresji. Kiedyś było tak, że kultura osobista nie pozwalała kogoś obrażać, nieważne kim by on/ona był/była. Teraz ta kultura osobista jakby nie istnieje. Dodatkowo w Polsce nie mamy prawa, które chroni osoby LGBTI przed mową nienawiści, przed przestępstwami z nienawiści. Do tej mowy nienawiści wszyscy są zachęcani. Coś, co było schowane, nagle wrze i wybucha. Dlatego wracamy do tych wszystkich rzeczy z młodości, to się nam przypomina ze zdwojoną siłą, Ale też z drugiej strony, czy my w tym momencie przegrywamy? Zobacz jakie działa są wymierzone w naszą społeczność, zobacz kto i z jakiego poziomu przemawia, a jednak 160, czy więcej osób stanęło w proteście pod „Gazetą Polską” z napisami „LGBT to ja” i to jest budujące. A zaczęło się od dwóch osób. Ludzie mają dość tego wstydu, który każe im chować tęczową fl agę na co dzień. Nie chcemy żyć w takim świecie. Mam nadzieję, że nie jesteśmy ostatnimi bastionami. Chciałbym, mam nadzieję, że nie jest to zaklinanie rzeczywistości, że fala miłości i równości jest większa. Nie można się adaptować do przemocy, wolność nie jest nam dana raz na zawsze. Trzeba zawsze być jej orędownikiem. Nikt z nas nie będzie wolny, dopóki wszyscy nie będziemy wolni i nikt z nas nie będzie równy, dopóki wszyscy nie będziemy równi.
A konsumpcja usypia nas. Dlaczego tak wiele osób nie chodzi na wybory?
To jest ogromny temat, moim zdaniem najbardziej zmarnowany potencjał raczkującej polskiej demokracji – obywatelskość. Jak przypomnę sobie swoją szkołę, to taki przedmiot jak wiedza o społeczeństwie kojarzy mi się z największą nudą świata. Koszmar. A ja przecież byłem harcerzem, byłem zaangażowany w małą społeczność. Dlaczego szkoła nie potrafi wyciągać tego z młodych ludzi? Dlaczego uczyli nas, ile osób zasiada w Sejmie i Senacie, a nie uczyli nas, jak rozmawiać o mechanizmach władzy i demokracji, żebyśmy rozumieli i widzieli więcej? Żebyśmy byli przygotowani do tego, jak partycypować w życiu społecznym, w ogóle w życiu. Jesteśmy nieaktywni na każdym poziomie. I teraz jest ten moment, żeby się aktywizować. Ta aktywność nie musi polegać na tym, żebyśmy wszyscy nagle byli wolontariuszami organizacji pozarządowych. Są też małe pola dla naszych działań. Jeśli nie podobają się nam słowa, które płyną z Kościoła, a jesteśmy osobami wierzącymi i to jest wspólnota, na której nam zależy, wyślijmy raz dziennie list do naszego biskupa. Po prostu nie oddajmy tego pola na nienawiść. To nie jest po to, żeby zagłuszyć sumienie. Nasze drobne akcje mają znaczenie a najważniejsza z „akcji” to wybory – i na nie stawiam się obowiązkowo. Szkoła mnie tego nie nauczyła, moi rodzice urodzili się w latach 60., więc znają czasy nie-wolności i bardzo szanują możliwość oddania głosu w demokratycznych wyborach. Głosuję między innymi dlatego, że to jest postępowanie kogoś, komu zależy. A mnie zależy. Podobno przegrywa ten, komu zależy. Nieprawda, przegrają wszyscy przez bierność tych, którym nie zależy. A do przegrania mamy wiele.
Jednak w tegorocznych wyborach parlamentarnych udało się uzyskać całkiem wysoką frekwencję. Jak skomentujesz wynik?
Przyjmuję wynik wyborów z lekkim strachem, ale też z dużą ulgą, bo wydawało się, że będzie dużo gorzej. Że Prawo i Sprawiedliwość wygra te wybory, to było wiadome, chodziło tylko o to, w jakiej proporcji i z jaką większością. Ogromnym plusem jest wejście Lewicy do Sejmu. Brakowało jej w ostatniej kadencji, teraz wraca i to chyba w bardzo ciekawym wydaniu. Najbardziej niepokoi mnie wynik Konfederacji. Pojawienie się tej partii w Sejmie niestety legitymizuje ich bardzo fałszywe, uprzedzone i po prostu szkodliwe poglądy. Mam jednak nadzieję, że Lewica będzie słyszalnym i mocnym głosem w kontrze do Konfederacji. Nadchodzą czasy ciekawe, trudne, ale chyba bez złowrogiego profetyzmu. Czeka nas mnóstwo pracy, zarówno w NGO-sach jak i takiej prywatnej. Będziemy silni i silne mocą solidarności wewnątrz naszej tęczowej społeczności. Będziemy mocni mocą naszych sojuszników i sojuszniczek. Solidarnie nie oznacza jednomyślnie. Nauczmy się szanować różnorodność osób w naszej społeczności, tylko tak jesteśmy w stanie zaopiekować się sobą. Na dzień dobry wspomniałeś o moich filmoznawczych studiach, to może jakiś cytat na koniec? Taka klamra. Żeby było rzeczywiście jak u Starej – dobra rada od mamy: obejrzyjcie „Genezę planety małp”, gdzie padają słowa: „Małpy osobno – słabe, małpy razem – silne”.
Tekst z nr 82/11-12 2019.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.