Na co dzień pracuje w korporacji i raczej unika imprez. Po zmroku zamienia się jednak w drag queen, by robić show w klubach w całym kraju. Czasem wciela się w… Beatę Szydło, innym razem w Joannę Krupę. I choć od jej scenicznego debiutu minął dopiero nieco ponad rok, lista jej osiągnięć jest imponująca. Z SHADY LADY (SEBASTIANEM MUCHĄ) rozmawia Karol Górski
Jak narodziła się Shady Lady? To było nagłe olśnienie czy ona długo w tobie dojrzewała?
To we mnie narastało. Uświadomił mi to Piotr Grabarczyk, któremu robiłam transformację dragową na jego kanale na YouTube. Przypomniał mi historię sprzed dziewięciu lat, kiedy pierwszy raz widzieliśmy się na imprezie, którą on organizował we wrocławskiej Coffee Planet i która była poświęcona Lady Gadze, a współorganizował ją z moim partnerem. Byłem* wtedy w przebraniu. Takie wyrażanie się artystyczne chodziło za mną od dawna, ale dopiero około trzech lat temu przyszła fascynacja…
…programem „RuPaul’s Drag Race”?
Tak. To był motor zapalny, by znaleźć postać, która we mnie siedzi. Chociaż – powiem szczerze – pierwsze zetknięcie z dragiem w Polsce miałem około dziesięciu lat temu w łódzkim klubie Narraganset.
I nie było to doświadczenie najprzyjemniejsze?
Nie było. Wcześniej zetknąłem się z dragiem na YouTube w formie impersonacji gwiazd popu, występów dragowych do popularnych piosenek. To było fajne, świeże. A potem zobaczyłem w Łodzi drag starej generacji, który do mnie kompletnie nie przemówił. Przeraziłem się tym, jak wyglądał wtedy drag i przez wiele lat się go bałem. Pewnie dlatego mój drag tak późno się zmaterializował. Dopiero RuPaul przełamał tę barierę i pokazał mi, że drag jednak może być fajny, inny, artystyczny. Pokazał, że może być kobiecy, może być śmieszny, a nie musi być przaśny czy ciężki.
Twoja jedyna obawa związana z byciem drag queen była estetyczna? Nie było obaw o to, jak zareaguje społeczeństwo, jak zareaguje chłopak, rodzina?
Nigdy nie miałam problemu z takimi obawami. Mój chłopak zawsze był dużym wsparciem dla mnie, wręcz mnie do tego namawiał. Czasami też jeździ ze mną na występy, żeby dopingować czy pomóc. Po prostu kiedy się przebierałem, tworzyłem różne stroje czy robiłam makeup, nie umiałam tego nazwać, nie potrafi łam zebrać tego wszystkiego do kupy. Robiłam to jakby osobno, przy okazji imprez, wyjść na miasto. To był drag, ale tak tego nie nazywałam, bo drag, który do tej pory widziałam, nie miał walorów artystycznych, które do mnie przemawiały. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie cenię tego, co osoby starszej generacji zrobiły, bo zrobiły dużo. Trzeba to przyznać. Muszę tu zrobić ukłon w stronę drag queen Kim Lee i innych osób, które budowały tę scenę. Dzięki temu jesteśmy w stanie robić w Polsce drag. Czy chociażby Charlotte, która jako pierwsza współpracowała z Blok Barem w Warszawie, pierwszym barem, który był naprawdę otwarty na queer, a z którego w dużej mierze, wydaje mi się, czerpie Lokum Grupy Stonewall w Poznaniu.
Wspomniałaś o Kim Lee i to też chyba dzięki niej poczułaś, że „jesteś kobietą”.
(śmiech)
To ta piosenka Edyty Górniak i ten twój debiut sceniczny w listopadzie 2018 r. na festiwalu prowadzonym przez Kim Lee pokazały cię publiczności po raz pierwszy jako Shady Lady.
Tak i jestem wdzięczny Kim Lee za tę możliwość, bo chyba byłam jedyną osobą na X Festiwalu Kim Lee, której występów nie znano wcześniej, nikt nie wiedział, jak wyglądam. Wiedziała tylko Kim. Nie ukrywam, że trochę się do tego debiutu przygotowywałam, on też mnie zmotywował, żeby się pokazać z jak najlepszej strony. I udało się. „Jestem kobietą” i wygrałam. (śmiech)
Osoby z dragowego i okołodragowego środowiska, które podpytywałem o ciebie, podkreślały właśnie to, że jak się pojawiłaś, to od razu „na pełnej profesce”, nie było żadnych półśrodów, co jest częste w przypadku nowych drag queen, którym na początku brakuje profesjonalizmu i dopiero się uczą.
Wszystko było przemyślane i przygotowane, chociaż gdy teraz patrzę na pierwsze występy, to myślę sobie, że niektóre rzeczy zrobiłabym inaczej, może lepiej, bardziej bym je podkręciła. To uczucie towarzyszy większości moich występów. Ale najważniejsza jest reakcja publiczności. Przyznam, że kompletnie nie spodziewałam się tak wspaniałej reakcji i ze strony publiczności festiwalu, i ze strony osób ze środowiska dragowo-queerowego, które mi szczerze gratulowały, pisały, że trzymają za mnie kciuki. Dostałam dużo takich wiadomości po pierwszym występie.
Jak budowałaś tę postać? Siedziałaś z karteczką, oglądałaś YouTube’a i notowałaś, co ci się podoba?
Nie zastanawiałam się, jaka będzie Shady Lady, gdy wyjdzie na scenę. To jest tak, że kiedy pierwszy raz robi się makeup, zakłada się na siebie strój i to całe oprzyrządowanie, sztuczne piersi, pady, które nadają kształtu pośladkom, perukę, patrzy się na siebie w lustrze i w głębi duszy już się czuje, co to za postać. Ja tak miałam. Wiedziałam, że jest to ultrakobieca postać, trochę nawet przeseksualizowana, ale zbliż się na odległość dwudziestu centymetrów i zobaczysz, że to facet w peruce.
Niektórzy mogą nie zauważyć…
Zwłaszcza, jeśli będą po paru drinkach. Ale ja widzę siebie w lustrze przed wyjściem na scenę i wiem, że to jest jednak facet w peruce, dlatego nie mogę robić wszystkiego na serio. Humor jest dla mnie kluczowy w występach.
A skąd się wzięła nazwa Shady Lady?
Właściwie to nie pamiętam, kiedy i jak powstało moje imię. Wydaje mi się, że nadali mi je znajomi, którzy widzieli rozwój tej postaci przed wyjściem na festiwal, bo Shady Lady narodziła się około rok przed festiwalem. Dokładnej genezy nie pamiętam.
Ale jesteś shady czy nie?
Może trochę… Co ciekawe – początkowo ta nazwa wcale nie miała się odnosić do bycia shady (osoba podstępna, knująca, sarkastyczna, obrażająca innych – przyp. red.). Chodziło o dosłowne tłumaczenie: „podejrzana kobieta”. To miało mieć charakter komiczny. Fani RuPaula i voguingu mieli inne skojarzenia, ale ja chciałam, żeby to było tłumaczone bardziej dosłownie.
Co w dragu sprawiło ci najwięcej trudności?
Makijaż. I w dalszym ciągu mi sprawia. Tak szczerze powiedziawszy, to nie lubię ani się malować, ani układać peruk, ani szyć. Po co ja to robię? (śmiech) Za każdym razem sama siebie o to pytam.
To po co to robisz?
Bo sprawia mi frajdę wychodzenie do ludzi, kontakt z nimi, rozbawianie ich. Frajdę sprawia mi też robienie nowych, kreatywnych looków. Wszystkie rzeczy, których tak bardzo nie lubię, są jedynie punktem wyjścia do tego, co lubię. Dlatego mogę przeboleć te etapy po drodze, żeby przeistoczyć się w piękną „biologiczną” kobietę.
Choć jesteś jeszcze młodą drag queen, niedawno skończyłaś rok, to występów masz naprawdę sporo. Pogłos, Cocon, Resort Komedii, Punto Punto, barStudio, Rewia Drag Queen w Krakowie… Lista miejsc, w których występowałaś, jest imponująca. Jak się z tym czujesz? Bo z tego, co słyszałem, na co dzień jesteś bardzo spokojną osobą, raczej stroniącą od imprez. Mam dobre informacje?
Bardzo dobre. Rzadko imprezuję, prowadzę spokojny tryb życia…
…w korporacji.
Tak. I przez ostatni rok mój styl życia totalnie się zmienił. Brakowało mi czasu, więc niedawno przeszedłem na trochę inny tryb pracy z mniejszą liczbą godzin, bo po prostu fizycznie nie dawałam rady. Bardzo często miałam wyjazdy, występowałam w piątek, sobotę i niedzielę. Ciężko się to znosi, zwłaszcza że powoli wchodzę w okres…
Menopauzy?
(śmiech) …trzydziestu lat życia, a to już prawie gejowska menopauza! (śmiech) Przerzucenie się na imprezowy tryb było dosyć ciężkie, ale kocham kontakt z ludźmi, więc z drugiej strony przyszło mi to z łatwością.
Z pracy w korporacji jeszcze nie rezygnujesz?
W Polsce nie da się całkowicie utrzymać z dragu. Może dałoby się to zrobić, gdyby miejsca LGBT+ friendly zapraszały drag queen też w tygodniu, ale na razie nasza scena nie jest jeszcze tak rozwinięta. Nie ma też wielu miejsc, które nas zapraszają. Już w Niemczech to wygląda inaczej – miejsc jest dużo więcej i są bardziej różnorodne, a kluby funkcjonują od poniedziałku do niedzieli. U nas to jeszcze tak nie wygląda. Długa droga przed nami.
A czujesz, że dragowa konkurencja depcze ci po piętach? (
śmiech)
Albo ty jej? Bo drag jest u nas coraz popularniejszy, nowe drag queen wyrastają jak grzyby po deszczu – jedne na krócej, drugie na dłużej, ale jednak…
W ogóle się nad tym nie zastanawiam…
Może jesteś bezkonkurencyjna?
Ja lubię drag i lubię patrzeć na młode dragsy, które prezentują coś nowego, świeżego. Mocno kibicuję wszystkim, nie zastanawiając się, czy to jakaś konkurencja. Jesteśmy dopiero na etapie powstawania sceny dragowej i dużego boomu, więc nie jesteśmy konkurencją dla siebie, tylko wsparciem. Im więcej nas w przestrzeni publicznej, tym lepiej!
Oprócz tego, że występujesz jako Shady Lady, to jeszcze wymyśliłaś niedawno „Snacz Gejm” (inspirowany jedną z konkurencji w programie „RuPaul’s Drag Race”), który robisz w warszawskim Resorcie Komedii. Do tej pory wcielałaś się w Joannę Krupę i Beatę Szydło. Ale do udziału zapraszasz też inne drag queen.
Od początku mojej dragowej przygody chodził za mną ten pomysł, bo uważam, że to jest właśnie ta część dragu, która jest w Polsce najbardziej niezagospodarowana. Przychodzi się na mnóstwo występów dragowych, ale widzimy głównie lip-sync (śpiewanie z playbacku – przyp. red.), a kompletnie zapomina się o drugiej twarzy dragu, o tym, co spowodowało, że drag dostał się do mainstreamu np. w Stanach Zjednoczonych. Chodzi o część komediową, która w Polsce jest zaniedbana. Mam nadzieję, że uda się to zmienić. Bilety na nasz „Snacz Gejm” wyprzedają się w kilka minut i już mamy pomysły na kolejne wydarzenia.
Potencjał jest, jak widać, duży. Odcinki „RuPaul’s Drag Race” ze „Snatch Game” cieszą się chyba największą popularnością, wszyscy na nie czekają. Aż dziwne, że nikt w Polsce tego wcześniej nie podłapał.
Nie chodzi tylko o odcinek ze „Snatch Game”, ale w ogóle o cały program. Osiemdziesiąt procent kontentu w nim ma charakter komediowy. Uważam, że to jest sposób na to, żeby drag w Polsce dotarł do szerszej publiczności. Wystarczy spojrzeć na najsłynniejszą polską drag queen – Mariolkę z kabaretu Paranienormalni. Tak to trzeba nazwać, to jest postać dragowa. Oczywiście, to nie jest drag, który znamy z programów, to jest karykatura dragu, ale to się przyjęło. Jej żarty totalnie do mnie nie przemawiają, ale przemawiają do milionów Polaków.
Planujecie ruszyć ze „Snacz Gejm” w Polskę?
Plany są. Będziemy chcieli odwiedzić kilka miast i mam nadzieję, że to się niebawem wydarzy. Na razie dajemy sobie jeszcze miesiąc-dwa na rozkręcenie tego w Warszawie.
Tyle się dzieje szalonych, kreatywnych rzeczy w twoim życiu. Czy z tej perspektywy poważna praca w korpo, zajmowanie się marketingiem, PR-em poważnych firm nie wydaje ci się nudne?
Zastanawiałam się, jak moje dragowe życie wpłynie na to, w jaki sposób będę postrzegać pracę w korporacji, która często jest pracą w arkuszach Excela, w której mam mnóstwo analitycznych zadań, jestem szefem zespołu, coachuję ludzi, daję im szansę na rozwój. Od roku łączę te dwa życia. Jestem Batmanem po zmroku i Brucem Waynem za dnia. Doceniam, że mogę robić jednocześnie obie rzeczy. Spełniam się w tym.
* Shady Lady w dragu stosuje formy żeńskie, poza dragiem – męskie. Podczas rozmowy stosowała obie formy.
Tekst z nr 83 / 1-2 2020.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.