Jestem z miasta progresywnego

Z SZYMONEM CHOJNOWSKIM, wiceprezydentem Świdnicy, rozmawia MARIUSZ KURC

 

foto: Marcin Niewirowicz, niema.foto

 

Panie Prezydencie, ten wywiad uczyni z pana najwyższego rangą samorządowca, który jest jawnym gejem – po Robercie Biedroniu.

Robert Biedroń nie jest jedynym gejem w samorządzie, tylko z tymi coming outami ciężko… Na pewno są inni.

Tak, mamy trzech sołtysów i jedną sołtyskę po coming outach.

Wśród radnych czy burmistrzów – oficjalnie nikogo, tak?

Zgadza się. W parlamencie też nikogo.

A przecież wśród polityków, samorządowców musi być dużo więcej osób LGBT. Coś więc jest na rzeczy, skoro o swej orientacji wolą nie mówić.

W moim przypadku fakt jest powszechnie znany w Świdnicy. Nawet chyba trudno tu mówić o wielkim „ujawnieniu”, bo ujawnić to można jakąś tajemnicę, a u mnie współpracownicy wiedzą, że jestem gejem,  przyjaciele i znajomi – wiedzą, rodzina – też wie. Tego wywiadu udzielam nie z przyczyn osobistych, tylko społecznych. Chciałbym, by homoseksualność była traktowana jak coś zwyczajnego. Po prostu cecha. Większość ludzi jest heteroseksualna, niektórzy są homo czy biseksualni i tak dalej. Żadna sensacja, ani tym bardziej nic negatywnego, raczej coś neutralnego. W mojej pracy homoseksualność ani nie pomaga, ani nie przeszkadza. Nie ma potrzeby nad nią się rozwodzić, ale też nie chcę robić z niej tematu tabu. Nie ukrywam jej, ani się jej nie wstydzę. Na niektóre imprezy miejskie, jeśli jest przewidziany udział osób towarzyszących, przychodzę czasem z moim partnerem i nie przedstawiam go jako kuzyna czy kolegi (śmiech). Przedstawiam go jako mojego partnera – i na nikim nie robi to chyba większego wrażenia.

Serio? Żadnych głosów na „nie”?

Przynajmniej do mnie nie docierają bezpośrednio. Raz mi ktoś powtórzył kąśliwe uwagi trzeciej osoby, ale zignorowałem. I raz ktoś na internetowym forum robił aluzje do tego, że jestem gejem – jakby to był sekret. Też zignorowałem. To wszystko.

Pani Prezydent Świdnicy, Beata Moskal-Słaniewska, też już wie, czy dowie się z tego wywiadu?

Wie od dawna. Zresztą poparła pomysł coming outu, gdy jej o tym powiedziałem.

A Robert Biedroń miał tu wpływ?

Miał, bo przetarł ścieżkę. Zmienił polską politykę. Obserwuję jego przemianę na scenie politycznej oraz ewolucję tej sceny, której on dokonał i cały czas dokonuje. Imponuje mi jako polityk. Z zainteresowaniem śledziłem też, jak umiejętnie radzi sobie z tą „wrażliwą” kwestią, czyli homoseksualną orientacją. Gdy wchodził do polityki, był postrzegany jako „ten gej”, przyjął to na klatę i w ciągu kilku lat sprawił, że ludzie zobaczyli w nim człowieka, profesjonalnego polityka. Zaczęli go oceniać po tym, co robi – homoseksualność zeszła na drugi plan, a jednocześnie przestała być „hakiem” na niego.

Osobiście poznałem Roberta Biedronia niecałe 3 lata temu.

Tuż po tym, jak został pan wiceprezydentem Świdnicy, tak?

Zgadza się. Świdnica uczestniczy w grupie Miast Progresywnych, podobnie jak Słupsk, i to właśnie na tym forum miałem okazję poznać Roberta Biedronia. Muszę nawet przyznać, że rozmawialiśmy o coming oucie, chciałem poznać jego zdanie.

I?

Zwrócił uwagę właśnie na ten społeczny aspekt. Jeśli chcemy, by ludzie homoseksualność traktowali jak normalną sprawę, to sami musimy tak ją traktować. Ludzie boją się tego, czego nie znają. W Świdnicy mieszkańcy widują mnie na imprezie miejskiej z partnerem i… ziemia się nie trzęsie. Widzą też przy okazji, że homoseksualna orientacja nie musi zamykać drogi do kariery. A poza tym, jak mówię, chciałbym zachęcić innych, pełniących podobne funkcje, do otwartości.

Został pan wiceprezydentem w wyniku mianowania.

Tak. Pani Prezydent zaproponowała mi stanowisko. Wiceprezydenci nie są wybierani w wyborach. To zresztą sprawia, że czuję się bardziej urzędnikiem niż politykiem.

A myśli pan o karierze politycznej?

Na razie Świdnica pochłania mnie bez reszty.

Krajowa polityka mocno wdziera się do miejskiej?

W codziennej pracy raczej tej wielkiej polityki nie odczuwam. Robimy swoje. Ale gdy był w Świdnicy „czarny protest”, to poszedłem, zresztą razem z Panią Prezydent.

Pani Prezydent jest lewicowa, z SLD. W Radzie Miasta większość ma koalicja SLD-PO-PSL oraz kilka lokalnych stowarzyszeń. PiS-u w Świdnicy formalnie nie ma, działa natomiast stowarzyszenie, które z PiS-em sympatyzuje, jest z nim kojarzone. To nasza opozycja.

Jest pan świdniczaninem z urodzenia?

Tak. Do matury mieszkałem w Świdnicy, potem wyjechałem na studia do Warszawy i zostałem w stolicy. Dostałem pracę w Ministerstwie Finansów, w którym spędziłem siedem lat. „Na dobre” nigdy jednak Świdnicy nie opuściłem – angażowałem się tu w ruchy miejskie, często wpadałem na weekendy.

Czym się pan zajmuje jako wiceprezydent?

Odpowiadam za sport, kulturę, organizacje pozarządowe, sprawy społeczne, promocję miasta, turystykę i rozwój gospodarczy.

Mnie Świdnica kojarzy się z okazałym rynkiem, zwartą ładną zabudową oraz z Kościołem Pokoju, wpisanym na listę UNESCO. Jaki jest największy problem takiego 60-tysięcznego miasta na Dolnym Śląsku?

Z mojego punktu widzenia – między innymi migracja ludzi młodych, którzy więcej perspektyw widzą w dużym mieście i za granicą. Uruchomiliśmy nowatorski program „Zostańcie z nami”, by próbować ich zatrzymać. Organizujemy dodatkowe doradztwo zawodowe dla młodych, wizyty zapoznawcze w świdnickich firmach, prezentacje przedsiębiorców. Również lekcje z edukacji obywatelskiej.

Problemem jest też wciąż niewystarczająca podaż mieszkań.

Mocno angażuję się również w promocję wydarzeń sportowych. Biegam w świdnickich półmaratonach, uczestniczę w imprezach rowerowych. W tym roku byliśmy współgospodarzem Th e World Games (Igrzyska Sportów Nieolimpijskich – przyp. „Replika”). Wyremontowaliśmy lodowisko, bierzemy się za modernizację stadionu i basenu odkrytego, poniemieckiego.

Innym ważnym dla mnie tematem jest aktywizacja społeczna ludzi starszych i różne działania do nich skierowane. Na osiedlach organizujemy np. kluby seniora. Jest satysfakcja, gdy podchodzi starsza pani i dziękuje, bo wreszcie ma miejsce, gdzie może pójść i spotkać rówieśników – i to jest coś innego, niż kościół czy przychodnia lekarska.

No, i kultura, to kolejny mój konik. Zapraszam do Świdnicy m.in. na Festiwal Bachowski, Festiwal Filmowy Spektrum, czy festiwal teatralny „Czas na teatr”.

Ostatnio więcej mówi się o szkolnej homofobii – to pokłosie samobójstwa 14-letniego Kacpra z Gorczyna. Ma pan też doświadczenia dyskryminacji?

Jako nastolatek biłem się z różnymi myślami, ale nie miałem traumy. Niemniej wiem, że można łatwo zaszczuć młodego człowieka – szczególnie w tym najbardziej delikatnym wieku dojrzewania, wieku gimnazjalnym. Powodem może być najdrobniejsza rzecz, która czyni z ciebie odmieńca w oczach grupy. To mogą być odstające uszy, albo fakt, że rodziców nie stać na wysłanie cię na szkolną wycieczkę, albo kolorowe buty czy spodnie, które według grupy są „pedalskie”. Albo to, że interesujesz się trochę operą i muzyką klasyczną, jak ja.

Ważne, by w takich sytuacjach mieć przyjaciół – gdy się jest samemu przeciw reszcie, jest dużo ciężej. A wszyscy inni powinni mieć świadomość, że nie można wobec takich sytuacji przechodzić obojętnie. Na wszelkie przejawy agresji i dyskryminacji powinniśmy reagować – zwłaszcza rodzice i nauczyciele. Nawet samo wyrażenie opinii, że się jest przeciw takiemu szczuciu, może ofierze pomóc, a gnębicielom dać do myślenia.

Jak u pana wyglądał proces samoakceptacji?

To nie było oczywiście tak gładkie, jak u osób hetero, które raczej nad swoją orientacją się nie zastanawiają, ale też szczęśliwie uniknąłem dramatów. Moja orientacja stanowiła dla mnie problem jakoś tak na etapie podstawówki. W liceum ostatecznie zaakceptowałem, że „ten typ tak ma”. Przełomem był – to może zabawne, ale taka jest prawda – francuski fi lm „Amelia”. Obejrzałem go z klasą podczas wycieczki do Krakowa. Urzekło mnie wtedy proste przesłanie filmu, zdałem sobie sprawę, że trzeba być sobą, innego życia przecież nie mam.

Odkrył pan wtedy kulturę LGBT?

Wtedy jeszcze nie miałem takiej świadomości. W liceum czytałem Witolda Gombrowicza i Virginię Wolf, słuchałem Freddie’ego Mercury’ego, ale dopiero potem się zorientowałem, że to są postacie z kręgu LGBT.

Powiedziałby pan, że dla młodej osoby LGBT dorastanie w małym mieście jest trudniejsze niż w dużym?

Chyba tak. W mniejszym mieście trudniej poznać podobnych sobie, silniejszy jest katolicki model rodziny, wspólnota tworzy się często wokół kościoła…

Rodzice w każdym razie chyba po prostu wyciągnęli wnioski z mojego zachowania, bo na studiach nie opowiadałem o żadnych dziewczynach. Gdy byłem na drugim roku, zapytali wprost, czy interesują mnie dziewczyny, a ja odpowiedziałem krótko: „Nie”. Tego się w sumie chyba spodziewali, ale jednak jasna deklaracja spowodowała najpierw lekki wstrząs. Trwało to miesiąc, a potem wróciliśmy do normalności.

A rodzeństwo?

Mam trzech braci i siostrę. Zero problemu. Nawet nie pamiętam dokładnie ich reakcji, nie mam tu żadnych anegdot. Po prostu luz. To jest zresztą ciekawe – z jednej strony wydaje mi się, że młode pokolenie naprawdę nie ma już problemów z czymś takim, jak homoseksualność, a z drugiej – są takie przypadki, jak tragedia Kacpra. Z jednej strony moja orientacja w mieście nie budzi chyba sensacji, a z drugiej – tak niewielu polityków robi coming outy. Takie paradoksy.

A wracając do rodzeństwa, jestem najstarszy i zawsze byłem w naszej piątce takim trochę szefem (śmiech). Nie, to źle brzmi. Liderem byłem! (śmiech)

Z braćmi kilka lat temu wystąpił pan w reklamie piwa. Mówi pan o pewnej swojej Joli

No, tak, czyli zagrałem heteryka (śmiech). Skoro heteryk może zagrać geja, to w drugą stronę też się da, nie? Sean Penn był fantastyczny w „Obywatelu Milku”…

Gdy został pan wiceprezydentem, lokalne gazety pisały o pana młodym wieku, 31 lat wtedy, i imponującym CV.

Zawsze byłem aktywny w szkole i poza szkołą – grałem na gitarze, należałem do kółka teatralnego i pisałem do lokalnej gazety. Udzielałem się, gdzie mogłem, wszystko mnie interesowało. Jeśli chodzi o studia, skończyłem stosunki międzynarodowe, a studia doktoranckie z ekonomii w SGH pogodziłem z pracą.

Aż dziwne, że miał pan czas na znalezienie partnera.

(śmiech) Poznaliśmy się właśnie w Warszawie w dyskotece. On jest żywym dowodem na to, że i w takich okolicznościach można poznać kogoś sensownego. Jesteśmy razem pięć lat.

Partner przyjechał za panem do Świdnicy?

Tak.

Rzucił pracężycie w stolicy dla faceta? To musi być miłość!

(śmiech) Mam szczęście. Dzielimy zainteresowania sportowe – biegamy, jeździmy na rowerze. Wprawdzie wciąż niestety nieformalnie, ale żyjemy jak wiele innych par. Można nas często zobaczyć na spacerze z psem.

 

arch. pryw. 

 

Tekst z nr 70/11-12 2017.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.