Z ANNĄ KUBICKĄ i KAROLINĄ SIBILSKĄ, mamami małej Blanki, które na Instagramie prowadzą konto @rainbowfamilypl, rozmawia Marta Konarzewska
Niesamowity ten wasz Instagram – czyta się jak serial: dwie bohaterki, zakochanie, zaręczyny, oczekiwanie dziecka, po jakimś czasie wiadomo, że córeczki, przeprowadzka. Blanka ma już ile miesięcy – półtora roku?
Karolina: Tak, Blanka ma już półtora roku. Nie wiemy, kiedy ten czas tak szybko minął. Historia z przeprowadzką też jest zabawna, bo przeprowadziłyśmy się dwa dni przed terminem porodu. Wszystko było tak na szybko i było tyle zamieszania, emocji… Ale kiedy w końcu udało nam się postawić szafę (czyli największy element w naszym mieszkaniu), to Ania usiadła i powiedziała, że może rodzić i tak właśnie się stało.
Jak było w szpitalu? Bez ściem?
Anna: W szpitalu traktowali nas normalnie, byłyśmy razem przez cały czas za wyjątkiem sali operacyjnej. Ale jak tylko zabrali Blankę, to Karolina czekała przed salą i pielęgniarka powiedziała: „Zobacz ciocia, jaka piękna…” – na co Karola odparła, że nie jest ciocią, tylko drugą mamą, na co pani się uśmiechnęła i powiedziała, „O! Ale super, to zobacz, mama, jaką masz piękną córę”. Poza tym, nikt nas o nic nie pytał i nie było żadnych problemów, ten, kto się nie domyślił, pewnie myślał, że jesteśmy siostrami.
A no właśnie. Tymczasem wasz instagram pokazuje dwie kobiety, które są rodziną – i nie ma wątpliwości, że to nie żadne siostry, ani też przyjaciółki. To bardzo ważne przełamywanie społecznego wyobrażenia. Gdyby dwóch facetów na ulicy szło z wózkiem, pewnie szybciej pojawiłoby się skojarzenie: „O, geje?”. Z dwiema kobietami nie jest tak łatwo. Myśli się: „O, koleżanki/sąsiadki, wyszły sobie poplotkować przy okazji spaceru”. Dlatego właśnie od wielu lat mówi się o kwestii niewidoczności lesbijek, i w ogóle queerowych osób, które mają passing hetero. Wyobrażam sobie, że wasz profil może być dużym wsparciem nie tylko dla tęczowych rodzin, ale dla kobiet niehetero w ogóle. Jak wpadłyście na pomysł takiej właśnie, bardzo prywatnej, formuły?
Na początku miałyśmy osobne konta – obserwowałyśmy różne tęczowe rodziny. Karola wpadła na pomysł, żebyśmy też założyły sobie takie, tylko dla nas. Chciałyśmy dodawać zdjęcia, które miały służyć jako pamiętnik. Aż podjęłyśmy decyzję, żeby podzielić się naszą historią z innymi, żeby każdy mógł zobaczyć, że takie rodziny, jak my, też w Polsce istnieją.
Ponad 13 tysięcy obserwujących – ta liczba szybko rośnie?
K: Każdego dnia przybywa, to jedynie dowód na to, że ludzie szukają i interesuje ich nasza sytuacja, często szukają też wsparcia, czasem porady, ale bardzo często w wiadomościach sami okazują wsparcie. To mały gest, a jak cieszy.
W najnowszym filmie Magnusa Van Horna „Sweat” dziennikarka zadaje instagramowej influencerce pytanie: „Gdzie jest granica, po co dzielić się intymnym życiem? Co byście jej odpowiedziały?”
K: Każdy ma swoje indywidualne pobudki i każdy zna swoje granice, jakich nie przekroczy.
Na przykład?
A: (śmiech) Dla Karoliny na pewno jest to lęk wysokości. (śmiech) Ale na poważnie – w naszym przypadku jest bardzo ważne, by normalizować to nasze środowisko wśród Polek i Polaków. Żeby ludzi przestali nas postrzegać jako wynaturzenie, a zaczęli jako normalnych ludzi. I nie chodzi o to, by żyć sobie w cichym przyzwoleniu „jesteście, to jesteście, ale się nie pokazujcie”, ludzie w końcu będą musieli zrozumieć, że skoro, jak już ustaliliśmy, jesteśmy i żyjemy, to dajcie nam w końcu to, co od dawna powinniśmy mieć, czyli podstawowe prawa – jakim jest prawo do wolności, miłości i do założenia rodziny. Polska jest idealnym przykładem państwa żyjącego pod przykrywką, pod przykrywką dyktatury.
Wasze posty są nie tylko LGBTQ (w sensie społecznym), są bardzo miłosne. Mnóstwo czułości, bliskości – „samo wyszło”?
K: Miłość jest dla nas bardzo ważna, codziennie na nowo ją pielęgnujemy, odkrywamy ze sobą świat, przyjaźnimy się i wspieramy. Oczywiście, jak w każdym związku, zdarzają się kłótnie, ale zawsze staramy się usiąść i porozmawiać.
Poznałyście się…
K: W 2016 roku w Mielcu na koncercie Edyty Górniak.
A: Pod sceną, parę minut przed rozpoczęciem koncertu. Było tam więcej osób, więc to nie było takie indywidualne „cześć – cześć”, choć przyznaję, że nie mogłam się skupić na koncercie i zerkałam na Karolę co chwilę.
K: Przyjechałam tam z przyjacielem i po koncercie poszliśmy na drinka, siedzieliśmy sobie pod hotelem i wtedy podeszła grupka fanów, wśród nich była Ania, zaczęłyśmy rozmawiać.
A: Myślałam wtedy, że jesteś z Warszawy.
K: A jak się okazało, że jestem ze Szczecina, to się zgadałyśmy. Ania dała mi numer telefonu: wracamy w tę samą stronę, pojedźmy tym samym pociągiem.
A: I tak się stało – pojechałyśmy na koncert osobno, a wróciłyśmy już razem. W zasadzie to miałyśmy kontakt już wcześniej – na Instagramie. Robiłam sobie, tak zupełnie jako hobby, koszulki z cytatami z piosenek Edyty, i wrzucałam je na Instagram. Karolina mnie znalazła po hashtagu.
K: Followałam cię, aż się spotkałyśmy. Kiedy wróciłyśmy do Szczecina, w mediach pojawiły się informacje, że Edi będzie jurorką w programie „Hit hit hurra”. Od razu złapałam za telefon i zadzwoniłam do Ani: „Jedziemy?” I tak co dwa tygodnie jeździłyśmy autem Szczecin/Warszawa, podczas tych podróży mogłyśmy się lepiej poznać. Nasza relacja od początku była świetna, kiedy wracałyśmy, nie potrafiłyśmy się rozstać.
Ze sobą ani z Edytą Górniak.
A: (śmiech) Tak, to jest fajna historia, dzięki Edycie się poznałyśmy i od zawsze jest naszym dobrym duszkiem.
Zaraz, zaraz, bo się zgubiłam – poznałyście się na koncercie i za jednym zamachem poznałyście się z Górniak?
K: (śmiech) To nie było takie wcale proste i oczywiste, kwestia szczęścia, czy farta, czy zwał jak zwał i bycia w odpowiednim miejscu i o właściwej porze.
Tajemnicza odpowiedź.
K: Bywa. No jak to opowiedzieć… Czekałyśmy na Edytę po koncercie, zobaczyłyśmy się z nią raz, potem się nie udało zobaczyć, potem znów, potem się udało, w końcu nas zapamiętała: „O, moje dziewczynki przyjechały”. Edyta pierwsza dowiedziała się o naszej ciąży, zresztą w naszym ukochanym Opolu, gdzie obie się sobie oświadczyłyśmy.
Przy okazji jej koncertu.
A: Tak! Przed koncertem, a po naleśnikach. (śmiech) W Opolu jest francuska naleśnikarnia, wszyscy, którzy tam przyjeżdżają, w niej jedzą.
Macie piękne zdjęcia z zaręczyn.
A:Dzięki. Kiedy dowiedziałyśmy się o ciąży, że w końcu się udało, bo choć zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że szanse są naprawdę nikłe, to jednak to oczekiwanie jest i ta nadzieja, zaczęłyśmy szukać ginekologa…
Może powiedzmy coś więcej o tej decyzji: „Chcemy mieć dziecko”. Była łatwa?
K: Oczywiście, że nie była łatwa i prowadziłyśmy naprawdę burzliwe dyskusje. Rodzice byli w szoku i nie spodziewali się kompletnie takiej informacji, ale radość była i nie mogli się doczekać rozwiązania.
Jak im to oznajmiłyście?
A: Kupiłyśmy dla obu par rodziców po breloczku: „Super babcia” i „Super dziadek”.
K: Wtedy jeszcze mieszkałyśmy z moją babcią. Moi rodzice przyjechali z Norwegii, gdzie mieszkają. Wręczyłyśmy te breloczki, mama powiedziała: „Chyba sobie żartujecie”. Ale cieszyła się. Pokazałyśmy zdjęcie USG…
Wzruszenie?
K: Radość. Mama prawie od razu zaczęła szukać ubranek…
A: Moja mama była w szoku, na początku nie potrafi ła wydobyć słów, po prostu – dosłownie – przemilczała to. Chyba ze trzy godziny jadłyśmy obiad w milczeniu. Dopiero potem zaczęłyśmy rozmawiać.
A mogę zapytać, w jaki sposób Ania zaszła w ciążę?
A: A mogłybyśmy to zachować dla siebie?
OK. No to wracamy do lekarza.
A: Kiedy dowiedziałyśmy się o ciąży, czyli, kiedy już było wszystko wiadomo na pewno, zaczęłyśmy szukać ginekologa i wcale nie od razu było tak łatwo – jeden wyrzucił nas z gabinetu, twierdząc, że „nie uznaje czegoś takiego”.
Jakiego?
A: Czegoś takiego, jak dwie kobiety w związku. Nie padło to wprost, ale pan był na tyle uprzejmy, żeby otworzyć nam drzwi.
K: Później trafiłyśmy do kolejnego ginekologa, u którego konsultacja i badanie USG odbywały się na osobnych wizytach, aż w końcu trafiłyśmy na przecudowną kobietę ginekolożkę, napisałyśmy jej o tym, co nas wcześniej spotkało. I tu pojawia się… fun fact! Wchodzimy do gabinetu i naszym oczom, w stercie różnych kobiecych magazynów, ukazuje się dumnie leżąca „Replika” z Edytą Górniak na okładce!
Nie wierzę.
K: My też nie wierzyłyśmy. (śmiech) Tym to jest fajniejsze, że teraz udzielamy wywiadu „Replice”. (śmiech) Poczułyśmy wtedy, że w końcu dobrze trafiłyśmy. Pani doktor zaopiekowała się nami jak nikt inny i jest naszym najlepszym lekarzem, na jakiegokolwiek w życiu trafiłyśmy. Kobieta złoto!
Karolina, a teraz pytanie do ciebie, ale może właściwie do was obu, bo zmagacie się z tym wspólnie. Wiesz, o co pytam – o post z sierpnia zeszłego roku ze zdjęciem na basenie… Bardzo poruszające było dla mnie zderzenie tego zdjęcia – takiego spokojnego, uśmiechniętego – spełniona mama z dzidzią, z tekstem pod spodem.
K: O nerwicy lekowej… Zmagam się z nią już trzy lata – od śmierci mojego dziadka, z którym byłam mocno związana. Zaczęło się niewinnie, lekkie zawroty głowy, pieczenie w klatce. Zdarzało się to coraz częściej i częściej, aż któregoś dnia w pracy zaczęłam tracić kontrolę i kontakt z rzeczywistością, kłucie w klatce nasiliło się do tego stopnia, że musiałam wracać do domu. Ania dzwoniła na pogotowie, podpowiedziano nam, żebym udała się do psychologa. Tak zrobiłam, chociaż trwało trochę, zanim poczułam, że to faktycznie może mi pomóc. Po pół roku terapii nauczyłam się żyć z nerwicą, kontrolować ataki, chociaż nie jest to takie łatwe. Czasami łapią mnie w sklepie, na zakupach i już wydaje mi się, że zaraz umrę albo zemdleję, staram się wtedy sobie tłumaczyć, że już to miałam i nic mi się nie stało, teraz też wiem, że nie ma prawa mi się nic stać. Walczę z tym, nie uciekam. Ania jest dla mnie ogromnym wsparciem, sama przekopała internet w poszukiwaniu informacji, jak mi pomóc. Nie każdy sposób działa, ale kiedy mogę się do niej przytulić i poczuć się bezpiecznie, to zawsze pomaga.
Dzięki, że się tym dzielisz. To chyba kolejny powód, że mówienie o życiu prywatnym to żaden negliż, tylko pomoc innym?
A: Wiele postów to skarbnica wiedzy, wiele własnych doświadczeń, walki z samym sobą, trzeba jedynie dobrze się rozejrzeć, wśród wielu tipów na obiad można znaleźć też takie na dobre zdrowie psychiczne.
Poza tym o ginekologu, nie znalazłam u was postów o braku akceptacji, wykluczeniach. Myślicie o tym, co będzie dalej? Chcecie zostać w Polsce, wyjechać?
K: Ja teraz pracuję sobie na taksówce, a Ania zajmuje się make-upami, ale bardziej hobbystycznie a głównie jest z Blanką w domu, więc akurat obecnie żadna z nas nie ma „zespołu”, przed którym miałaby się outować. Ale we wcześniejszych miejscach się outowałyśmy. Ja głównie na rozmowie kwalifikacyjnej, zdarza się, że – chociaż nie powinno, że pytają: „Czy ma pani męża, dzieci?” Ja odpowiadam: „Nie, mam żonę i dziecko”. W Polsce żyje nam się nienajgorzej, chociaż na pewno mogłoby być lepiej. Na przykład wtedy, kiedy jako mamy miałybyśmy równe prawa i nie musiały bać się o to, że kiedy Ani (biologicznej mamie) się coś stanie, Blanka trafi do domu dziecka. Coraz częściej zastanawiamy się nad wyjazdem, gdzieś, gdzie będzie znacznie więcej tolerancji.
Dokąd?
A: Moje marzenie: wziąć ślub w katedrze Notre-Dame. A tak na poważniej – gdzieś, gdzie po prostu to jest uregulowane prawnie, gdzie Karolina też będzie miała normalne rodzicielskie prawa i obowiązki wobec Blanki, a nie tak jak w Polsce, że według prawa jest dla mnie i dla Blanki obcą osobą.
W Norwegii u twoich rodziców, Karolina?
K: Tam jest pogoda nie za bardzo. (śmiech) A: Zobaczymy, co przyniesie nam życie, aktualnie staramy się czerpać z niego tyle, ile możemy.
Macie kontakt z innymi les rodzinami?
A: Tak, mamy kontakt z wieloma rodzinami, raczej jest to kontakt instagramowy, ale może z czasem uda się zorganizować duży piknik, byśmy mogli się wszyscy poznać osobiście.
Co powiecie parom jednopłciowym, które bardzo chcą mieć razem dziecko, ale się boją?
K: Ciężko coś powiedzieć od tak. To nie jest żadna odwaga, że zdecydowałyśmy się na życie w Polsce jako tęczowa rodzina. Po prostu poszłyśmy za głosem serca, mamy wspaniałą córkę i jesteśmy najszczęśliwszymi mamami na świecie.
A: Wiemy, że wiele tęczowych rodzin się ukrywa i nie chcą się pokazywać właśnie ze strachu o siebie, rodzinę. My jesteśmy i prowadzimy to konto na Instagramie po to, by pomóc zrozumieć, że rodzina LGBTQ to nie ideologia, tylko ludzie, którzy się kochają i darzą szacunkiem, są i kochają najprawdziwiej na świecie.
Tekst z nr 92/7-8 2021.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.