John Boyne „Spóźnione wyznania” wyd. Znak, 2014

wyd. Znak, 2014

 

 

Pierwszą zaletą książki Boyne’a jest to, że doskonale się ją czyta. Napisana lekko i bezpretensjonalnie, prosto, a nie prostacko, do końca trzyma w napięciu, nie nudzi. Czyli ma wszystko, czego trzeba powieści popularnej. Drugą zaletą jest temat i sposób jego ujęcia. Wczesne międzywojnie, kary za pederastię, autonienawiść „sodomitów”, wojskowa musztra w służbie męskości. Do tego miłość i wojna, niczym w wielkim klasycznym romansie i piękne ciało chłopca w brzydkim żołnierskim baraku. Być może tak pisałby Iwaszkiewicz, gdyby mógł wyrażać się otwarcie i nie musiał używać tych wszystkich kodów i chwytów sublimacji, o których wspomina w teoretycznych pracach German Ritz. „Spóźnione wyznania” czytałam równocześnie z „Pannami z Wilka”. Zdziwiłoby was ich pokrewieństwo. To, co w „Pannach” skrywa kod, tu jest na wierzchu. W tym sensie mamy naprawdę spóźnione wyznanie literatury.

Wszystko zaczyna się od podroży pociągiem. Jest rok 1919. Młody Tristan Sadler, były żołnierz, przybywa do Norwich załatwić pewną sprawę, nie od razu wiemy jaką. Zatrzymuje się w hotelu, ale nie może zająć pokoju. Dlaczego? Otóż skandal. Pewien pan (a zdawał się taki porządny!), przyprowadził tam sobie… chłopca i… Reakcja Tristana nie od razu zdradza, jak wiele wspólnego ta historia ma z jego życiem i z tajemnicą, którą, tak nam się przynajmniej zdaje, poznajemy dość szybko. Ale czy na pewno? Trzecia zaleta to utrzymanie tego pytania w mocy aż do ostatniej strony. (MKo)

 

Tekst z nr 48/3-4 2014.

Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.