(USA, 2019), reż. R. Goold, wyk. R. Zellweger, F. Wittrock; dystr. Rabbit Action. Premiera w Polsce: 3.01.2020
Judy Garland należy do największych ikon LGBTI, jest też po prostu ikoną kina i muzyki. Kultowy status w naszej społeczności zapewniła jej przede wszystkim rola Dorotki w „Czarnoksiężniku z Oz” (1939), gdzie śpiewała „Gdzieś na drugim brzegu tęczy”. Później zagrała m.in. w „Narodzinach gwiazdy” (1954). Gejem był jej ojciec, a także dwóch z pięciu mężów, zaś starsza córka Liza Minnelli osiągnęła własny status ikony LGBTI. Garland całe życie walczyła z narkotykowo-alkoholowymi nałogami. Zmarła w wieku 47 lat po przedawkowaniu. Jej pogrzeb odbył się w Nowym Jorku 27 czerwca 1969 r., wzięły w nim udział tłumy wielbicieli, również tych „tęczowych”. Kilkadziesiąt godzin później wybuchły zamieszki w klubie Stonewall, które wyznaczają nową epokę w emancypacji LGBTI.
Film „Judy” skupia się na ostatnich miesiącach życia gwiazdy, gdy dała szereg występów w Londynie. Oglądamy Garland nieprzewidywalną, neurotyczną, niestroniącą od kieliszka, również samotną, nieszczęśliwą i spłukaną. Ale gdy tylko udaje jej się dotrzeć na scenę, staje się żywiołowa, dowcipna i hipnotyzująca. Renée Zellweger ma nominację do Oscara jak w banku.
Film nie pomija pozycji Garland w subkulturze gejowskiej. Mamy wzruszającą sekwencję, w której do Judy podchodzi dwóch fanów w średnim wieku. Są parą. Chcą tylko zamienić słówko, ale skończy się na domowej kolacji, a Judy zaśpiewa im, ledwo 2 lata po zalegalizowaniu homoseksualizmu w Wielkiej Brytanii, forget your troubles, c’mon, get happy. (Mariusz Kurc)
Tekst z nr 82/11-12 2019.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.