Już nie gryzę się w język

O swym głośnym coming oucie, o reakcjach rodziny i fanów, a także  o głębokich traumach z dzieciństwa, opowiada popularny trener  fitness DANIEL JÓZEK QCZAJ. Rozmowa Piotra Grabarczyka

 

Foto: Artur Kowalczyk

 

Zrobiłeś głośny coming out na początku  marca. Minęły prawie trzy miesiące. Jak  się czujesz? 

Czuję się wolny. Czuję się tak, jak przewidywałem,  że będę, gdy już będzie „po”.  Zależało mi, żeby żyć w prawdzie z samym  sobą. Wprawdzie nie robiłem żadnych przykrywek  i nie stwarzałem iluzji heteryka, ale  miałem dość niedopowiedzeń. Chciałem  być wolny i teraz już jestem.

Ty sam nie stwarzałeś heteroseksualnej  iluzji, ale nagminnie przyjmuje się, że  wszyscy są hetero, więc nie omijały cię pytania,  czy masz dziewczynę, jaki jest twój  ideał kobiety i tym podobne. Było to pewnie  mocno niekomfortowe. 

Oj, tak! Moje działania kieruję głównie  do kobiet i faktycznie takich pytań było  mnóstwo, zarówno w wywiadach, jak i komentarzach  na moim profilu. Czasami już  naprawdę miałem ochotę powiedzieć: „Do  jasnej cholery, a czemu od razu ktoś zakłada,  że to musi być dziewczyna i wpycha drugiego  człowieka w taki schemat?”. Ale wiedziałem,  że to nie był jeszcze odpowiedni czas  na to i nie dlatego, że się bałem o kontrakty,  popularność czy liczbę obserwatorów. Mój  coming out nie był zaplanowany, wszystko  działo się dynamicznie. W pewnym momencie  poczułem po prostu gotowość, żeby  o sobie powiedzieć i to zrobiłem. Być może  chciałem też ostudzić trochę kubłem zimnej  wody ludzi, którzy pewnie domyślali się, ale  jednak to wypierali, że: „Jak to, Qczaj – tą  tęczową zarazą?! Nie ma takiej możliwości!”.  Cieszę się, że wyrwałem niektórych z siodła  i uzmysłowiłem, że to nie jest kwestia  orientacji, a człowieka. Nie wiem, czy był  na to lepszy czas. Uważam, że ten moment,  w którym to zrobiłem, był bardzo dobry.  Tak czuję.

Mówisz, że coming out nie był planowany,  ale sam jego pomysł przewijał się  w rozmowach ze znajomymi, współpracownikami?  Jak reagowali na taką ewentualność? 

Oczywiście rozmawiałem z najbliższymi  przyjaciółmi i ludźmi, którzy zawodowo  mnie wspierają i… wiele osób mi to odradzało.  Że nie ma sensu teraz o tym mówić,  że może lepiej nie robić tego przed wyborami…  Powiem ci, że czym częściej słyszałem  argumenty pt. „To może wpłynąć na twoją  karierę”, że w Polsce lepiej być grzecznym  chłopczykiem lubianym przez babcie i teściowe,  tym bardziej się buntowałem, bo  z natury jestem taki, że muszę robić na przekór.  Kiedy lepiej pokazać odwagę, o której  przecież tyle mówię ludziom, jak nie teraz?!  Jak mogę o niej mówić, jeśli sam będę siedział  cicho jak trusia w kącie i bał się, że ktoś  mnie zwyzywa czy odfollowuje? Ostatnio  zaczęło mi to jeszcze mocniej doskwierać,  miałem poczucie, że się duszę, szczególnie  w kontekście wydarzeń w naszym kraju czyli  tych „stref wolnych od LGBT”, porównywaniu  gejów do pedofilów, całej działalności  Kai Godek i jej podobnych. To faktycznie  mnie zmotywowało, bo pomyślałem: „Kurde,  kiedyś byłem takim chłopakiem, który  mieszkał w małej wsi na Podhalu i nie mógł  za bardzo wojować, bo się bał, a dzisiaj mam  moc i siłę swojej społeczności i ludzi, którzy  stoją za mną murem. Nie mogę tego nie wykorzystać”.

Reakcja twoich fanów i obserwatorów  chyba tylko upewniła cię w tym, że to była  dobra decyzja? 

To, że nie mówiłem o moim życiu prywatnym  czy w szczegółach o traumie, którą  przeżyłem, nie było efektem ukrywania  czy kłamstwa, a brakiem gotowości. Fani  zareagowali tak, jak sobie to wyobrażałem.  Zobaczyłem, że to są naprawdę fajni ludzie,  którzy przychodzą do mnie i każdy bierze  coś innego – jedni treningi, inni motywację,  a ktoś uśmiech. To jest coś niesamowitego,  że byli i są ze mną nadal, ale tego akurat  się nie obawiałem, że się ode mnie odwrócą.  Czułem intuicyjnie, że mogę być z nimi  szczery.

Nie tylko się nie odwrócili, ale ta relacja  nawet się wzmocniła, bo nie ma już tej  niewidzialnej ściany między wami? 

Dokładnie. To był taki element mojego  życia, który sprawiał, że czasami musiałem  gryźć się w język, nawet w trakcie żartu czy  powiedzenia o czymkolwiek, co mogło mieć  związek. A ja nie lubię gryźć się w język, jeżeli  chcę o czymś opowiadać, to chcę to robić  szczerze. Dlatego cieszę się, że ten brakujący  element się pojawił i ludzie czują, że totalnie  mogę być sobą. Nie sądziłem też, że mój coming  out może wpłynąć tak na czyjeś życie,  bo dostałem masę świadectw i jedną niesamowitą  historię. Napisałem w tym poście, że  jeżeli ona komuś pomoże albo wręcz uratuje  życie, to nada sens wszystkiemu, co przydarzyło  mi się w życiu. Dostałem list, a w zasadzie  e-mail, od mamy jednego z moich  obserwatorów, 15-letniego chłopaka, który  w dniu mojego coming outu opowiedział  jej, że chciał popełnić samobójstwo. Pokazał  jej list pożegnalny, który przygotował dla  niej i jej męża. Czytając to, siedziałem i nie  mogłem dojść do siebie. Pomyślałem wtedy,  że przecież nawet nie wiedziałbym o istnieniu  tego chłopaka, nikt nie dowiedziałby się,  że w Polsce kolejny młody człowiek popełnił  samobójstwo, bo nie czuł się akceptowany  i po prostu bał się być sobą. A to, że mój  coming out wydarzył się właśnie wtedy, dosłownie  uratowało mu życie i wierzę, że tym  rodzicom otworzyło oczy. To są piękne historie  i będąc nastolatkiem, żyjącym w Polsce,  na Podhalu, gdybym nie miał w sobie  takiej siły, jaką miałem, marzyłbym, żeby  ktoś taki pojawił się na mojej drodze i mnie  po prostu wsparł w tamtym momencie.

Tych publicznych coming outów jest  w Polsce wciąż stosunkowo niewiele, automatycznie  więc stajesz się dla młodych  ludzi LGBTIA może nie wzorem, ale na  pewno kimś, kto daje im nadzieję, że ich  orientacja nie oznacza, że nic dobrego ich  w życiu nie czeka. To duża odpowiedzialność,  ale rozumiem, że bierzesz ją na barki  z uśmiechem na twarzy? 

Zdecydowanie! Przeczytałem wiele wiadomości  od chłopaków, którzy mają po kilkanaście  lat i mieszkają w małych miejscowościach.  Pisali, że mój coming out i moja  historia dają im poczucie, że też mogą coś  w swoim życiu zrobić, gonić za swoimi marzeniami,  że bycie gejem wcale nie jest żadną  przeszkodą w osiąganiu tych celów.

Nie da się porozmawiać o twoim coming  oucie, pomijając część, w której wyznałeś,  że jako dziecko byłeś gwałcony. Dlaczego  czułeś, że obie te historie muszą być opowiedziane  razem? 

To był właśnie kolejny brakujący element  do tej pełnej szczerości. Opowiadałem  wprawdzie, że pochodzę z trudnego  domu, ale wielu z nas z takich domów  pochodzi, więc to nie do końca dawało  wyobrażenie, przez co przeszedłem. A mówiłem,  że przeszedłem, że dźwigam brzemię  na swoich barkach i coś, co sprawia,  że czasami wyryję w błoto i ciężko mi sobie  z tym poradzić, gdy przychodzą stany lękowe  czy depresyjne. Brakowało mi tego,  żeby powiedzieć ludziom, dlaczego tak jest.  Wiedziałem, że jeżeli tego nie powiem, to  nie będę pełny, nie będę mógł prowadzić  swojej misji w sposób, w jaki chcę to robić.  I poczułem gotowość, żeby to zrobić. Kilka  lat temu, gdy powiedziałem o tym swojej  przyjaciółce, przepłakaliśmy kilka godzin  i to jeszcze był taki moment, że w ogóle mówienie  o tym było bolesne. Było poczucie  wstydu i budowanie takiego wewnętrznego  potwora, który mnie od środka niszczył. Bo  czułem, że ja o nim wiem i bałem się, żeby  nikt się o tym nie dowiedział, bo cały czas  miałem przeświadczenie, że to była moja  wina. Osadzałem to w takich warunkach,  że to ja sprowokowałem tę sytuację. To  było jeszcze przed solidną terapią, podczas  której podjąłem pracę, żeby sobie uświadomić,  że byłem 7-letnim dzieckiem i rzeczywistość,  która jest teraz, totalnie pomieszała  mi się z tym, co było wtedy. Zwłaszcza, że  to trwało kilka lat, to nie było jednorazowe  zdarzenie i dlatego wydawało mi się, że to  była moja wina. I wiem – wiem, bo piszą do  mnie tacy ludzie – wiele osób żyje w takim  poczuciu. Odezwało się do mnie mnóstwo  kobiet, dziewczyn, które jako dzieci były  gwałcone albo molestowane. Mnóstwo też  facetów heteroseksualnych, tych wiadomości  w pewnym momencie przychodziło tak  dużo, że naprawdę ciężko było na sercu.  Widzieć, że tych ludzi jest tak dużo. Wiedziałem  też, że wszystkim indywidualnie  nie pomogę i to, co zawsze podkreślam,  pomocy trzeba szukać przede wszystkim  u specjalistów. Nie jestem typem, który  powie: „Wyjdź na słońce, uśmiechnij się  i wszystko będzie w porządku”, bo tak traumatyczne  sytuacje po prostu trzeba przerobić.  Inaczej nie ruszy się z miejsca.

Cały czas mówimy o odbiorze osób z zewnątrz,  a zastanawia mnie też, jak publiczny  coming out i wspomnienie tej  traumy z dzieciństwa odebrali twoi najbliżsi?  Bo to w mniejszym lub większym  stopniu dotyczy również ich. 

Moja najbliższa rodzina, z którą utrzymuję  kontakt i jest dla mnie najważniejsza  na świecie, to moja mama i dwie siostry.  Wiedziałem, że muszę je do tego przygotować.  Mojej mamie powiedziałem dopiero  w zeszłym roku o tym, co zaszło. Pracujemy  nad tym wspólnie, żeby nie miała  poczucia winy i żebyśmy jakoś po tym  wszystkim mogli być naprawdę szczęśliwi,  a nie przeżywali tego, że można to było zauważyć  i wtedy to potoczyłoby się inaczej.  Wracanie do tego nie ma sensu, więc pracujemy  z mamą, żeby ta sytuacja już nas  nie dobijała i nie niszczyła, ale żeby nas  do siebie zbliżyła. I faktycznie, w momencie  kiedy powiedziałem mamie i siostrom,  jesteśmy ze sobą jeszcze bliżej i czujemy  wzajemne wsparcie. Moja mama zresztą  bardzo mnie wspierała w tym, żeby to  zrobić. Jest niesamowicie dobrym człowiekiem  i nigdy nie miała takiego poczucia,  że to może być jakiś wstyd. Na pewno się  bała, co zresztą jej tłumaczyłem, że może  się wydarzyć tak, że ludzie zaczną zadawać  pytania: „A gdzie była matka?”. Słysząc  je, odzywa się we mnie wściekłość i mam  ochotę zapytać: „A gdzie był ojciec?!”. Bo  wtedy całe życie kręciło się wokół ojca i jego  choroby alkoholowej, a dzieci w takich  sytuacjach mimowolnie schodzą na drugi  plan. Uznaliśmy z mamą, że jeśli nasza  historia ma uświadomić jakiejś kobiecie,  która jest matką i myśli, że życie z kimś,  kogo świat kręci się wokół jego uzależnienia,  jest dla dobra dzieci, że wcale tak nie  jest, to będzie naprawdę dobrze. Prosiłem  mamę, żeby nie czytała komentarzy w internecie,  ale wiesz, jak to mamy, i tak zrobią po swojemu. Dlatego fajne jest to, że  na moich profilach pojawiło się mnóstwo  komentarzy wspierających mamę, zresztą  moi obserwujący ją znają z moich relacji,  które robiłem, odwiedzając mamę w Stanach  Zjednoczonych. I takie wsparcie ze  strony kobiet, matek jest ważne, bo tylko  one mogą sobie wyobrazić, jakim koszmarem  jest dowiedzenie się o czymś takim  po latach. I tylko one będą wiedzieć, że  w takich sytuacjach matka zawsze będzie  mieć poczucie winy, że mogła tego uniknąć.  Ale tak jak powiedziałem, myślenie  „co by było, gdyby…” nie ma tutaj absolutnie  sensu.

Publiczny coming out jest w zasadzie już  tym ostatnim, a co z poprzednimi? Tymi,  które robiłeś jako młody chłopak wśród  znajomych? Były równie stresujące? 

Zupełnie nie. W Warszawie wylądowałem  jako 17-latek i dostałem pracę u Janusza  Józefowicza w Buffo, a jednak środowisko  teatralno-taneczne jest bardzo otwarte.  Tam nie było nawet takich rozmów, kto  miał wiedzieć, ten wiedział, inni się domyślali,  ale nikt nie robił z tego większej  sprawy. Najgorzej było w mojej wsi i w domu.  To były niefajne doświadczenia. Mojej  mamy nie było już wtedy w Polsce i moja  babcia zadzwoniła do niej i powiedziała,  że jej syn jest pedofilem, bo się pomyliła.  „A, nie – pedałem”, poprawiła się szybko.  To nie był wymarzony coming out, zwłaszcza,  że mama nie widziała mnie wtedy 5  lat, więc dowiedzieć się o swoim dziecku  w taki sposób od teściowej… Nie wspominamy  tego dobrze. Później moja mama  bardzo dużo czytała, szukała wiedzy na  ten temat, co też warto podkreślać. Pisze  do mnie wiele matek, które mają tęczowe  dzieci i one nie wiedzą, jak się zachować,  więc warto im podpowiedzieć, nakierować  je, bo rodzice się zwyczajnie boją. Tak  jak moja mama, która się bała, że ludzie  nie będą mnie tolerować, że ktoś zrobi mi  krzywdę. Oprócz strachu jest też jakieś  niezrozumienie, bo skoro kiedyś miałem  dziewczynę, to czemu nie mógłbym mieć  jej z powrotem? (śmiech) Po latach wspominamy  to z uśmiechem. Natomiast moja  druga babcia, czego nigdy jej nie zapomnę,  mimo tego, że była bardzo wierzącą  katoliczką, góralką, to w ostatnich latach  swojego życia bardzo mnie wspierała i negatywnie  reagowała na to, jak odnosi się do  tego mój ojciec, bo to on jej przekazał tę  wiadomość. Myślę, że to zależy po prostu  od człowieka, a nie od np. miejsca zamieszkania.  Podhale jest bardzo konserwatywne,  a mieszka tam tylu wspaniałych ludzi, od  których otrzymuję mnóstwo ciepła, że to  nie jest kwestia żadnej zaściankowości. Jak  ktoś jest dobrym człowiekiem, to nim będzie.

Coming out to tylko wisienka na torcie,  który od trzech lat konsekwentnie  pichcisz. Siadasz sobie czasami w fotelu  i myślisz: „Kurde, jestem dumny z tego,  co udało mi się zrobić”? 

Nie powiedziałem jeszcze ostatniego  słowa! (śmiech) Jeszcze dużo przede mną,  ale faktycznie, zdarza mi się mieć takie refleksje  i bardzo je lubię. Przypominają mi  o tym, do czego doszedłem i nie chcę mówić,  że miałem trudniej niż ktoś, ale jednak  jeśli wynosisz z domu pewne wartości  i wychodzisz z niego z pewnym kapitałem,  to na pewno masz trochę łatwiej. Tak mi  się wydaje, ja tego nie miałem. A jeśli ja  z dna emocjonalnego musiałem się najpierw  pozbierać i jeszcze w tym wszystkim  funkcjonować, ogarniać swoje życie, to  naprawdę jestem z siebie dumny. Ostatnio  nawet podczas tej kwarantanny mam więcej  czasu, by posiedzieć i podumać. I to  są takie małe momenty – gdy np. patrzę  na swoje mieszkanie i przypominam sobie,  jak tutaj przyjechałem, mając te 17 lat  z małą torbą, to się naprawdę cieszę.

Ale podkreślasz, że to nie jest twoje  ostatnie słowo, więc gdybyś mógł zdradzić,  co planujesz? Wiem, że teraz jest  dziwny czas, by o to pytać, bo pandemia  wszystkim pewnie mocno pokrzyżowała  plany. 

No właśnie, plany były piękne, dotyczyły  m.in. projektów telewizyjnych, ale  teraz wszystko jest w zawieszeniu i czekamy  na zielone światło, żeby móc zacząć coś  robić. Nie mogę za bardzo o nich mówić,  więc tylko czekam aż to się wszystko skończy  i będzie można działać.

A jak widzisz swoją przyszłość w show-  -biznesie? Działasz głównie w internecie,  ale branża rozrywkowa już się o ciebie  upomina. Masz na nią jakiś plan czy  płyniesz po prostu z falą? 

Robię tak, jak robiłem dotychczas  w życiu, czyli jak coś nagle przychodzi, to  staram się tę szansę wykorzystać. Przyszła  w pewnym momencie bardzo fajna propozycja  teatralna, którą niestety koronawirus  wstrzymał, a ja zawsze marzyłem o tym,  żeby w teatrze występować. Marzenia filmowe  też się spełniły, bo pojawiły się filmy  i wszystko jakoś tak nagle przychodzi,  a ja po prostu robię swoje. Wierzę, że dzieje  się tak dlatego, że ciężko pracuję i z chęci  dawania ludziom jakiejś radości. Kilka  lat temu pamiętam, jak trenerzy personalni  śmiali się ze mnie, że wrzucam śmieszne  treningi do internetu, a dzisiaj dzięki  temu jestem w stanie poradzić sobie nawet  w tak trudnej sytuacji, jaka jest teraz, gdy  siłownie są zamknięte. Mam swoją platformę  qczajfitness.pl z treningami on-line  czy plany dietetyczne on-line. Dlatego  zawsze powtarzam ludziom, żeby wierzyli  w swoją intuicję i nie zwracali uwagi na  tych, którzy mówią, że to śmieszne czy  żenujące. Jeżeli robisz coś nowego czy innego,  to takie komentarze będą pojawiać  się zawsze. Ja zawsze szedłem za głosem  serca i chciałem podać ludziom ten fitness  i dbanie o własne ciało w inny sposób, bo  ten klasyczny już przerobiłem wcześniej.  Startowałem w zawodach w kulturystyce  klasycznej i to był mój cel, żeby stanąć  na podium i to się udało. Miałem jeszcze  w podświadomości, że zrobię to jako gej  wśród tych 60 heteryków napakowanych  testosteronem. (śmiech) To już miałem,  więc chciałem przekazać ludziom, żeby  kochać swoje ciało, mieć frajdę i nie podchodzić  do tego śmiertelnie poważnie.

To nie jest wytrych, żeby cię podpytać,  czy kogoś masz, ale jeśli chodzi o przyszłość,  to co z tą prywatną? Jest tam  związek, rodzina? 

Teraz wprowadziła się do mnie… kotka.  Od miesiąca sobie z nią żyję, jest to  dla mnie nowa sytuacja, bo do tej pory  nie mieszkałem tak na stałe z żadnym ze  swoich partnerów. (śmiech) Jestem indywidualistą,  lubię pracować i żyć sam, więc  muszę ten temat jeszcze przerobić ze sobą,  żeby ktoś nie miał poczucia, że jest tylko  dodatkiem do mojego życia. A co do statusu  związku, to na Facebooku bym zaznaczył  „To skomplikowane”. (śmiech)

Tekst z nr 85 / 5-6 2020.

Digitalizacja archiwum Replikidzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.