PIOTR JÖR GRABOWSKI jest terapeutą i modelem. DANIEL UZDOWSKI jest copywriterem w agencji reklamowej. Obaj żyją z HIV. Są parą poliamorystów, którzy zadeklarowali monogamię. Lubią dyskusje o anatomii związków, o psychologii i o seksie. Rozmowa Mariusza Kurca
Pierwszy raz gościmy na łamach „Repliki” parę gejów, którzy obaj żyją z HIV i mówią o tym otwarcie. Być może zresztą jesteście pierwszą taką parą w całej polskiej prasie.
Daniel: O, kurczę.
Piotr: Z jednej strony miło przecierać szlaki, a z drugiej smutno, że HIV jest wciąż tabu – na szczęście coraz mniejszym. 00
Dodatkowo, dla ciebie, Danielu, ten wywiad, to po prostu publiczny coming out, prawda?
D: Nie ukrywam, że jestem gejem już od dość dawna, ale w tym wywiadzie to będzie pierwszy raz „czarno na białym”, masz rację.
Zgodziliście się porozmawiać o waszym związku. Obaj jesteście modelami, z tym, że dla Piotra to jest zajęcie dodatkowe, bo jesteś, Piotrze, przede wszystkim terapeutą, udzieliłeś wywiadu „Replice” 5 lat temu, opowiadałaś m.in. o zajęciach, które prowadziłeś dla mężczyzn wchodzących w relacje intymne z mężczyznami. Danielu, ty natomiast pracujesz głównie jako model, tak?
D: Też już tylko dodatkowo. Na co dzień pracuję w dużej agencji reklamowej. Ale mam za sobą kilkanaście lat modelingu.
Aż kilkanaście?
D: Tak, tak, mam 30 lat.
Wyglądasz na 10 mniej!
D: (śmiech)
P: Daniel zaczynał pozować jako nastolatek, ja później – w 2008 r., gdy miałem lat 28.
Jak się poznaliście?
D: W 2017 r. dowiedziałem się o istnieniu Piotra i zacząłem go śledzić w sieci. Przyciągało mnie do niego, a jednocześnie miałem go trochę za jakiegoś szarlatana, który próbuje łączyć sacrum i profanum – sacrum, czyli psychologię, którą się interesuję i która jest dla mnie nauką, czymś namacalnym i jakoś wytłumaczalnym, oraz profanum – czyli dotyk, zmysłowość, wrażenia, czyli coś nieintelektualnego. Co on tam wyprawia na tych swoich zajęciach? Z tymi gejami? To było dla mnie dziwne, oburzające nawet może – i nęcące. A do tego, cóż, wydawał mi się atrakcyjnym facetem. Napisałem więc do niego, ale jak gdyby nigdy nic – w sprawie wspólnych zdjęć modellingowych, pełny profesjonalizm. Nie chciałem, by od razu pomyślał, że mi się podoba. (śmiech) Do zdjęć nie doszło, ale kontakt został nawiązany, kilka miesięcy później poznaliśmy się na żywo na wernisażu wspólnego znajomego i coś kliknęło – zaczęliśmy się przyjaźnić.
P: Nasze rozmowy były od początku tak żarliwe, że aż napuchnięte. Daniel ciągle podważał to, co mówiłem, szukał dziury w całym.
D: Bo ja byłem wtedy podczas terapii, wychodziłem z uzależnienia, więc byłem głodny tej wiedzy psychologicznej i seksuologicznej, chciałem budować większą świadomość.
Z uzależnienia?
D: Później o tym opowiem, OK?
Dobrze, idźmy dalej z waszym związkiem.
P: Nie dawałem się Danielowi przyprzeć do ściany, nie miałem ochoty się bronić, zaczepki puszczałem mimo uszu.
D: Co mnie jeszcze bardziej nakręcało.
P: Pamiętam, jak toczyliśmy dyskusje o miłości. Ale nie jako o romantycznym uczuciu ani nawet nie jako o erotycznym przyciąganiu, tylko o miłości jako o postawie przyjmowania i obejmowania kogoś w całości, bycia z tą osobą taką, jaka jest w różnych odsłonach. Byłem wtedy bardzo ostrożny z Danielem, wiedziałem o jego problemach, a jednocześnie widziałem jego – bardzo atrakcyjne dla mnie – potencjały. No i jeszcze nasze przyciąganie seksualne. Było bezsprzeczne.
D: Po kolejnych kilku miesiącach takich intensywnych dyskusji, w którymś momencie Piotr nagle powiedział, że mnie kocha. W pierwszej chwili – szok! Dla mnie „kocha” było wtedy na wyrost. Ale zaraz wyjaśnił, że jest poliamoryczny – kocha nie tylko mnie. Wtedy jeszcze trochę trudno mi to było zrozumieć. Sam jeszcze nie zaakceptowałem w sobie tego, że… również jestem poliamoryczny. Dziś rozumiem to dużo lepiej. To było coś pomiędzy przyjaźnią a zauroczeniem, coś, co seksualnie jest nieskonsumowane i nigdy nie musi być, ale też coś, co podskórnie promieniuje zmysłowością. Teraz widzę, że sam miałem takie doświadczenie z niejedną osobą. Wtedy nie kumałem.
A nie sądzicie, że taka mnogość opcji – wielka monogamiczna miłość, trwały związek otwarty, fuck-buddies, ustawki na seks – to specyfika relacji gejowskich? Może też lesbijskich? Heteronorma wytworzyła jasne zasady bycia w związku dla kobiety i mężczyzny, ludzi homo- i biseksualnych pozostawiła na marginesie – i stąd może, na tym marginesie, my mamy większą wolność?
P: Z pewnością coś w tym jest, ale heteronorma w oficjalnym nurcie też się rozluźnia: jest chociażby zjawisko „friends with benefits”, które nie dotyczy tylko gejów. Z perspektywy gabinetu terapeutycznego mogę też potwierdzić, że ludzie decydują się coraz częściej na inne „typy” relacji.
D:Mariuszu, a ty jesteś poliamoryczny? …
P: Nie wiadomo, czyli trochę tak. (śmiech)
Zatkało mnie na chwilę. Rzeczywiście, nie wiem. Może jestem? Do tej pory nie kochałem romantycznie kilku osób na raz.
D: W kulturze hetero jest mniej opcji, bo ta kultura w ogóle neguje poliamorię. A jeśli przyjmiemy, że można kochać więcej niż jedną osobę na raz i to jest OK, bo w nikogo to nie uderza – to otwiera się tysiąc konfiguracji.
P: Heteronorma mówi: uczucie ma się rozwinąć i wyrazić w bezpiecznym, stabilnym, monogamicznym związku, natomiast seksualność ma się wyrazić w spółkowaniu, które prowadzi do posiadania potomstwa. To jest niezwykle ograniczające, bo seksualność może się wyrazić też na wiele innych sposobów. Spółkowanie? Penetracja? Zajebiste – też uwielbiam, ale to jest przecież tylko wycinek. Idąc dalej, w wielu przyjaźniach czy choćby wzajemnych fascynacjach czymś – czy to będą samochody, czy muzyka – dałoby się znaleźć jakiś pierwiastek energii seksualnej między ludźmi. Jeśli uznamy istnienie czegoś takiego, to wszystko nam się luzuje i widać, w jak restrykcyjnych granicach się poruszaliśmy.
Wróćmy do was. Wiem, że zakaziliście się HIV wcześniej i niezależnie od siebie. Jak się dowiedzieliście o zakażeniu?
P: To jest temat na osobny wywiad, to są dwie różne i bardzo emocjonujące historie.
D: Proponuję, byśmy to dziś zostawili. Może następnym razem.
A możecie opowiedzieć, jak się wyoutowaliście jeden przed drugim z HIV?
D: To była specyficzna sytuacja. Siedzieliśmy i jedliśmy pomelo – i Piotrek powiedział ni stąd ni zowąd, że raczej nie powinien jeść pomelo, bo to interferuje z jego lekami antyretrowirusowymi. O czym ja – a też przecież mam HIV – nigdy nie słyszałem. Trzeba unikać owoców grejpfrutopodobnych? O! Prędko jednak dodałem: „Tak, u mnie to samo”. W ten sposób przesłaliśmy sobie informację o HIV. A drugi raz było na czacie na Messengerze. Jeżdżą po Polsce takie Plus Busy, wiesz? Taka firma przewozowa po prostu, bez związku z HIV oczywiście. Ale wkleiłem mu fotkę Plus Busa i zagadnąłem: „Wsiadasz do tego busa?”. Natychmiast zrozumiał aluzję, podchwycił i odpisał: „Tak, jedziemy tym samym busem”.
P: Mam za sobą już sporo HIV-coming outów i zwykle tak robię, że wpuszczam to info jakby bocznymi drzwiami zamiast „powiadamiać oficjalnie”.
A mieliście tak, że ze względu na stygmę szukaliście do związku tylko innego plusa?
P: Na początku miałem obawy, że trudno będzie się z kimś związać, że z pewnych praktyk seksualnych będę musiał zrezygnować itd. Ale okazało się, że nie. Żyję w specyficznej bańce społecznej i nie mam takich problemów. A druga sprawa, dla mnie dużo ważniejsza: wirus jest niesamowitym sitem znajomych. Albo ludzie po moim coming oucie się otwierają, przyjmują mnie i idą ze mną dalej, albo są przerażeni i znikają z mojego życia – i bardzo dobrze. To jest fenomenalne, to daje tyle lekkości. Uczciwie mówię: nie zależy mi na relacjach z ludźmi, którzy nie są w stanie przyjąć informacji, że jestem pozytywny.
To samo chyba z homoseksualnością w ogóle, prawda?
P: Oczywiście. Jeśli stracisz kogoś przez coming out – good for you. Im szybciej, tym lepiej. Ta osoba potrzebuje się doedukować i uelastycznić. Niekoniecznie twoim kosztem.
D: Jest jedna szkoła, by nowym osobom outować się jak najszybciej, by móc być sobą od razu i by nie było tajemnic. I druga szkoła – że najpierw dajesz się tej osobie poznać, pokazujesz, jaki jesteś fajny, jakim wartościowym człowiekiem jesteś – a potem ujawniasz, że jesteś gejem. Albo że masz HIV. To jest taka gra na pułapkę, na przynętę. (śmiech) Zobacz, zobacz, jestem normalny – a potem ciach! Obaj mieliśmy okres, w którym nie byliśmy jawni jako osoby z HIV i… ja strasznie się cieszę, że to już za mną. I za Piotrem też oczywiście. To był okres strachu, że ktoś to może wykorzystać przeciwko mnie. Gdy sam o tym mówisz, rozbrajasz temat. Nauczyłem się tego od jednego z moich poprzednich chłopaków. Byłem w szoku, jak on otwarcie żyje i nic złego mu się nie przydarza – więc z czasem zacząłem go po prostu naśladować. Zrobiłem mocny HIV- -coming out podczas terapii grupowej, wobec wielu osób na raz. I bez problemu.
Spotykacie się z dyskryminacją w środowisku gejowskim jako faceci z HIV?
P: O, nie, nie – osądzanie środowiska gejowskiego jako całości mnie nie interesuje, nie dam się w to wciągnąć. Jak mówiłem, ja żyję w specyficznej bańce – w stolicy, w kręgu ludzi zainteresowanych chociażby psychologią albo sztuką. Byłem już w związku z minusem, teraz jestem z plusem. Mam absolutny luz.
To jeszcze tylko zapytam, jak oceniacie poziom wiedzy, że niewykrywalny – niezakaźny.
P: W aktualnej sytuacji politycznej nie mamy co oczekiwać odgórnych kampanii na ten temat, więc bardzo szanuję wszystkie osoby, które robią to oddolnie, tworząc różne akcje i tematyczne organizacje NGO. Owszem, wciąż jest dużo do zrobienia.
Sam mam znajomych, którzy nie zdają sobie sprawy, że facet, który ma HIV na niewykrywalnym poziomie, jest bezpieczniejszy od tego, który mówi, że nie ma HIV, ale badał się ostatnio np. rok temu.
D: Ludzie albo wiedzą na ten temat dużo, albo nic. Czuję się coraz pewniej i coraz częściej wrzucam temat przy różnych okazjach towarzyskich. Wrzucam – i obserwuję. I dziś mnie to bawi, a nawet rozczula – ta konsternacja ludzi. Kiedyś bym się bał, dziś czuję się komfortowo w takich dyskusjach, bo po prostu znam naukowe fakty. To daje siłę. Niedawno na jakiejś imprezie rozmawialiśmy o koronawirusie i użyłem słowa „wiremia” – ktoś dopytał, co to jest. Ja na to: „O, widać, że nie masz wokół siebie nikogo jawnego z HIV, bo byś wiedział”.
P: Tylko nie zapominajmy, że to są bezpieczne przestrzenie, sytuacje towarzyskie, w których często jesteśmy we dwóch. Gdzie indziej mogłoby być inaczej.
Wiem, Danielu, o czym mówisz. Jeśli sam siebie naprawdę akceptujesz, to ta samoakceptacja promieniuje z ciebie – i ludzie czują respekt.
P: A jeśli się boisz jawności, to często nieświadomie przyciągasz uwagę innych właśnie do tego czułego miejsca, które chciałbyś ukryć.
Jakie miejsce zajmuje HIV dziś w waszym życiu?
P: Tak na co dzień? Nie wiem… Jak wizyta u dentysty. Ot, trzeba tabletkę połknąć. Tyle.
To następny temat. Piotrek, w wywiadzie sprzed pięciu lat opowiadałeś o twoich córkach. Obliczyłem, że dziś one mają 20 i 13 lat. Chciałbym o nie zapytać.
P: Proszę bardzo, pytaj. (śmiech) Obie mają się dobrze.
Jak postrzegają związek taty z mężczyzną? P: Ale one poznawały moich partnerów zanim związałem się z Danielem. Ten temat jest już dawno oswojony. A ponieważ Daniel jest bardzo rodzinną osobą, to te relacje są bliskie. Nawet nie wiem za bardzo, co więcej ci powiedzieć. Daniel cieszy się na spotkanie z nimi i vice versa, ale nie jest to żadna spektakularna sprawa.
To fajnie, że w sumie nie ma o czym opowiadać, bo wielu osobom może się wydawać, że to jakaś trudna rodzinnie, skomplikowana sytuacja.
D: Tak, niektórzy węszą – jeśli sytuacja jest nietypowa, to pewnie musi być napięcie, sekrety i dramaty. „Jak to wytłumaczyć dzieciom?!” Najczęściej łatwiej niż dorosłym.
Piotr opowiedział mi w poprzednim wywiadzie o swym małżeństwie, o trudnej drodze, którą przeszedł, do zaakceptowania homoseksualności. A jak było z tobą, Danielu?
D: Miałem 13 lat, gdy zapomniałem zamknąć w kompie komunikator gadu-gadu, rodzice przeczytali tam coś, co jasno wskazywało, że podobają mi się chłopcy. Mieliśmy rozmowę. Trochę im to zajęło, zanim przetrawili, było trochę płaczów. W wieku 16 lat miałem pierwszego chłopaka długoterminowego. Wtedy ostatecznie zobaczyli, że to nie jest żadna faza i zaakceptowali. Ja na szczęście sam ze sobą nie miałem problemu. Wiedziałem, że mam inaczej niż pozostali, to się nazywa „homoseksualizm” i to jestem ja i inny nie będę. Również w wieku 16 lat zacząłem pracować jako model. W liceum wyoutowałem się przed kilkoma osobami. Po maturze przeprowadziłem się do Warszawy i w kolejnych agencjach modellingowych, w których pracowałem, byłem już wyoutowany. Na Facebooku od dłuższego czasu uprawiam tęczowy aktywizm.
Przed wywiadem powiedzieliście mi, że w styczniu zamieszkaliście razem. I zaraz był lockdown.
D: To były trzy miesiące jak trzy lata. 24 godziny ze sobą.
Nie baliście się?
D: Jak można się bać być z osobą, którą się kocha?
P: Lockdown bardzo wzmocnił naszą relację. Biorąc pod uwagę nasze historie, nasze emocje, naszą ekspresję – te trzy miesiące to był poligon. Wcale nie było tylko romantycznie. Było też dużo napięć, ale było pięknie, poruszająco i, oczywiście, bardzo zmysłowo. Ale przede wszystkim było obserwowanie, dłubanie w historiach osobistych, często sięganie do tak ciemnych zaułków, że spacer po potłuczonym szkle zdawał się wtedy błahostką.
D: Były ups and downs, ale jak coś zgrzytało, to żadnych chwil ciszy, kiszenia się – od razu gadanie, rozkładanie sprawy na części pierwsze. A nie, że potem dopiero „ale przeproś”.
P: Czasem „ale przeproś” też było. (śmiech) Bo to jest mrzonka, że w relacji ma być zawsze super.
D: Zawsze byliśmy potem zadowoleni, że do sprzeczki doszło, bo otworzyło to pole do dyskusji i bliższego poznania swoich potrzeb. Napięcie zostało rozładowane, a problem wyjaśniony.
P: Sprzeczki?
D: No, tak to nazwijmy. (śmiech)
P: Fantazja, że bycie w związku to jest pasmo nieprzerwanego cukierkowego szczęścia, może narobić wiele krzywdy. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że tak naprawdę związek zaczyna się dopiero wtedy, gdy ten drugi człowiek przestaje być dla nas spełnieniem fantazji, a zaczyna być człowiekiem – z całym bagażem wad, doświadczeń, traum.
Chłopaki, a wasz związek jest otwarty czy zamknięty?
D: Jest związkiem dwóch poliamorystów, którzy zadeklarowali monogamię.
P: To jest mocna i klarowna deklaracja, co jednak nie oznacza, że ślepa, na zawsze i pokrywająca się ze wszystkimi powszechnymi wyobrażeniami. Zwłaszcza w kontekście uzależnienia Daniela. D: Związek to jest work in progress, cały czas można wprowadzać zmiany, włącznie z taką, że możemy się rozstać.
W wielu parach monogamia nie jest wynikiem ustaleń, tylko dorozumianą oczywistością.
P: To też pokłosie monogamicznej heteronormy. Zdarza się, że jedna z randkujących osób jest zaskoczona, gdy dowiaduje się, że druga romansuje jeszcze z innymi oprócz niej. A dlaczego nie? Składała jakieś deklaracje? Podpisywała umowę na wyłączność? Jeśli nie zostało to ponazywane i omówione, zostajemy na gruncie domyślnych norm społecznych i romantycznych wyobrażeń. A domyślne normy i romantyczne wyobrażenia mogą powodować bolesne rozczarowania.
D: Ja w sumie od niedawna mówię, że jestem poliamoryczny, niedawno to w sobie zaakceptowałem. Doświadczenia przeszłych związków doprowadziły mnie do wniosku, że zwyczajnie nie mam monogamicznej natury. Długo się oszukiwałem, miałem wdrukowane przeświadczenie, że monogamia jest naturalna i należy się w nią wpasować, bo inne wzorce to nie żadne wzorce, tylko aberracja. Mam 30 lat i dojrzałem na tyle, by nie mydlić już oczu ani sobie, ani innym.
P: Dla mnie jednym z celów tej rozmowy jest zaznaczenie, że istnieje wiele modeli związków i nie ma obowiązku wpasowywania się w którykolwiek z nich.
Kiedy planowaliśmy wywiad wspomnieliście o Wspólnocie Mężczyzn. Co to takiego?
D: To jest wspólnota, którą prowadził Piotr i do której dołączyłem, ale nastawiony dość ambiwalentnie. Pewnie chodzi tam o mniejsze lub większe flirty, które ubierają w płaszczyk samorozwojowy, przeginka jakaś – tak podejrzewałem. (śmiech)
P: Wcześniej prowadziłem grupę, w której spotykali się tylko geje i mężczyźni bi. Potem stworzyłem miejsce dla wszystkich mężczyzn, również dla mężczyzn hetero. I to było spełnienie mojego marzenia, by z nauką praktykowania czułości i bliskości między mężczyznami wyjść również do heteryków.
Bliskość? Czułość? To jest „niemęskie” często nawet w gejowskim świecie.
P: Otóż to! Przecież paradoks polega na tym, że spora część kultury gejowskiej też jest maczoizmem mocno zarażona. Powielamy schematy „twardziela”, robiąc wyjątek na przedmiotowy seks – ale na czułość już trudno nam się otworzyć.
D: Ja na tych zajęciach odkryłem, że może być dotyk, który nie stanowi „gry wstępnej do czegoś więcej”, tylko jest fajny sam w sobie oraz że… mogę zaprzyjaźnić się z heterykami, co wcześniej jakoś mi się nie zdarzało. Moja mama zauważyła, że Piotr w odróżnieniu od wcześniejszych moich chłopaków – okazuje mi czułość publicznie, nawet przy niej, widać to w drobnych gestach czy dotknięciach, w codziennych sytuacjach.
Bo też homofobia nas tresuje, byśmy wszelkie takie gesty zachowali tylko „do łóżka”, byśmy się „nie obnosili”.
P: I do tego, byśmy pokazywali, że OK, jesteśmy już tymi gejami, bzykamy się z facetami – ale poza tym „drobiazgiem” – jesteśmy jak inni mężczyźni. „Wprawdzie pedał – ale przynajmniej męski”.
Czy dwóch poliamorystów w monogamicznym związku myślało o ślubie?
D: Tak! Przy czym ja pierwszy raz w życiu, tak na poważnie, pomyślałem o ślubie, będąc z Piotrem.
P: Ja tego powiedzieć nie mogę, bo byłem już mężem przez 9 lat.
D: Od słowa do słowa któregoś dnia – i okazało się, że obaj tego chcemy.
P: A że w Polsce ślubu wziąć nie możemy, to rozważamy ślub w bardziej przyjaznym miejscu na świecie.
Daniel, może pora na kilka słów o uzależnieniu?
D: Tak, jestem uzależniony krzyżowo – od seksu, od narkotyków i od alkoholu. Piotr poznał mnie jako osobę uzależnioną – w nawrocie. Odnalazłem się w związku choć wizję na przyszłość miałem inną: od wielu osób słyszałem, że wytrzeźwieć trzeba samemu i potem pobyć samemu, nabrać siły. I tak to pewnie działa u większości osób, ale akurat u mnie nie. Jestem typem związkowca. Seks z Piotrem jest rytuałem, nie znajduję innego słowa, pielęgnowanym codziennie – i nie służy odreagowaniu jakichś frustracji, jak to robiłem wcześniej. Poza tym, aby seks był dobry, trzeba sporo trenować. Nie śmiej się, serio mówię.
P: Ale może być też tak, że jeden ma ochotę na dziki seks, a drugi chce się tylko przytulić – i jeśli rozmawiamy o tym, to ta rozmowa już poniekąd jest „seksem”, jest byciem w seksie, w bliskości. Zauważ – najczęściej nie mamy problemu, by umawiając się na seks wypunktować to, co nam się podoba, co chcemy i lubimy robić, ale gdybyśmy mieli po zbliżeniu powiedzieć, co było fajne, a co niekomfortowe – o, tu już jest problem, tu już odsłonilibyśmy wrażliwą stronę – niemęskie. A rozmowa często rozładowuje napięcie, pozwala nasycić się tym, co się wydarzyło jeszcze bardziej.
Ale to jest bardzo trudne.
P: Jest.
D: To trochę tak jak z coming outem. Ukrywasz się, milczysz, kłamiesz – aż w pewnym momencie mówisz sobie dość, koniec kłamania i teraz już będę mówił, że jestem gejem w każdej sytuacji, gdy ta kwestia wyjdzie. I tu podobnie. Dość tłamszenia się i po prostu jak coś w seksie mi się nie podobało, to mówię.
P: Wielu facetów ma problem z powiedzeniem: Nie, tej czynności seksualnej nie chcę, to mnie nie kręci. I z przyznaniem, że w ten sposób nadużyłem siebie samego. Bo zostaliśmy wychowani w kulturze, w której powiedzenie „tego nie chcę”, „to mi się nie podobało”, byłoby albo odsłonięciem swojej delikatności, o której już mówiliśmy, albo konfrontacją, a konfrontacji mamy unikać. Tymczasem destruktywny potencjał konfrontacji pojawia się tylko wtedy, gdy moją intencją jest, by zabolało. Gdy klarowną komunikacją chcę rozwiązać przykrą dla siebie sytuację, a nie zranić drugiego – to jest OK.
D: Jestem za tym, by otwarcie mówić o chemseksie, ale aby też go nie demonizować, odróżnić coś okazjonalnego od uzależnienia. Dojrzewam do tego. Chcę opowiedzieć o uzależnieniu, by nieść przesłanie dla innych. To zresztą rzadko są historie jednostronne – chodzi przecież m.in. o nadużywanie siebie, ale też o nadużywanie innych. Mocno mi się rozszerzyła perspektywa na ten temat. Lockdown zmienił świat i mnie też zmienił.
Tekst z nr 88/11-12 2020.
Digitalizacja archiwum „Repliki” dzięki wsparciu finansowemu Procter & Gamble.