Z KINGĄ SABAK, redaktorką magazynu „Mint”, autorką debiutanckiego zbioru opowiadań „Trochę z zimna, trochę z radości”, które łączy postać bohaterki – lesbijki, rozmawia Małgorzata Sikora-Tarnowska

Twoja debiutancka książka „Trochę z zimna, trochę z radości” to zbiór opowiadań o dorastaniu na mazowieckiej wsi w latach 90., rozczarowaniu dorosłym życiem w Warszawie i trudnej relacji z Kościołem. Łączy je postać bohaterki, lesbijki. Skąd wzięła się u ciebie potrzeba pisania o wsi z perspektywy queerowej?
Mieszkałam na wsi w okolicach Mińska Mazowieckiego przez pierwsze 4 lata życia – urodziłam się w 1993 r. – a po tym jak wyjechałam do samego Mińska, wracałam na wieś w każde wakacje. To mój pierwszy świat – świat, który nie do końca rozumiem, ale który jest dla mnie poruszający, w którym znajduję prawdę języka, prostego języka, nieskażonego słownikami poprawnej polszczyzny. Języka od serca, dosadnego i szczerego, pozbawionego metafor. Co do perspektywy queerowej – wystarczająco dużo już mamy historii niequeerowych, żebym jeszcze ja jako lesbijka, osoba queerowa, miała pisać niequeerową historię. (śmiech)
A samo pisanie?
Jako dziecko czułam się raczej samotna. U mnie w domu, jak pewnie w większości domów, z rodzicami nie gadało się o emocjach. Nie miałam z kim pogadać o tym, co mnie wzruszało, a wzruszało mnie bardzo wiele rzeczy – np. dzielenie się opłatkiem na klasowej wigilii. Zaczęłam sobie zapisywać te moje stany na karteczkach, kartkach z dziennika. Natomiast pierwsze dłuższe teksty to było gimnazjum. Ludzie już wtedy wiedzieli, że piszę, bo współtworzyłam gazetkę szkolną i robiłam relacje z różnych wydarzeń. Wiedziałam, że jest w tym coś magicznego, co pozwala mi przemycić do tekstu część siebie. Zaczęła się tym karmić część mnie, która zawsze była niewysłuchana i niezrozumiana.
Jak wyglądała w tym czasie twoja sytuacja jako lesbijki? Byłaś wyoutowana?
Nie, jeszcze o sobie nie wiedziałam. Miałam jakieś przebłyski, że podobają mi się dziewczyny, w jednej się nawet zakochałam, ale dopiero później sobie to ponazywałam. Mój mechanizm wyparcia był tak silny, że aż sama się dziwię, że to możliwe. Pamiętam, że było we mnie samej bardzo dużo autohomofobii – był wtedy modny zespół dwóch dziewczyn, Tatu, i one się całowały na scenie. Trochę myślałam, że to „obrzydliwe”, „zboczone”, a trochę mi się to podobało, ale to podobanie odsuwałam od siebie. Próbowałam być „normalna” i długo spotykałam się z chłopakami, stale myśląc, że coś jest ze mną nie tak, bo przecież tak nie powinny wyglądać relacje romantyczne – że ciągle uciekam, że się ukrywam, wstydzę, że nie mam ochoty na bliskość fizyczną.
Wyoutowałam się przed bliskimi, takimi najbliższymi, gdy byłam na studiach w Warszawie i poznałam pierwszą w moim życiu lesbijkę. Była wyoutowana i to mi na maksa imponowało. Pomyślałam, że ja też chciałabym tak żyć, a nie ciągle udawać kogoś, kim nie jestem. Wtedy powiedziałam kilku osobom. Dostałam sto procent akceptacji. Potem powiedziałam mamie. Pamiętam, że mama najpierw pomyślała, że żartuję. A jak poważnie pogadałyśmy, to powiedziała, że mnie wspiera, tylko czuje lęk, że będzie mi w życiu trudno. Na szczęście się myliła. Wcale nie czuję, że mi przez to trudno.
Wroćmy zatem do zmagań z pisaniem. Przeprowadziłaś się do Warszawy.
Zrobiłam licencjat i magisterkę na polonistyce UW. Po studiach pracowałam jako dziennikarka. Po dwóch latach wróciłam na wydział – do Szkoły Mistrzów na studia technik pisarskich i prezentacji tekstu literackiego. Pracowałam wtedy w „Newsweeku”, gdzie pisałam teksty o książkach, ale zawsze czułam, że moje życie bez własnego pisania jest niepełne. Wiedziałam, że muszę spróbować i się z tym zmierzyć. To miał też być mój sposób na wyjście z domu po pandemii, a okazało się, że te studia są online. (śmiech) Trwały rok i ukończyłam je w 2022 r. To był dla mnie najważniejszy moment, jeśli chodzi o pisanie, bo trzeba było je skonfrontować z innymi, czytać teksty na głos i na bieżąco dostawać feedback. Nigdy w życiu się nie stresowałam tak, jak na tych pierwszych zajęciach. Zawsze miałam w sobie dużo niepewności i czułam, że krytyka mogłaby mnie zmieść, ale tak się nie stało. Szybko się okazało, że feedback był pozytywny, a jeśli był negatywny, to uczyłam się, że nie dotyczy mnie, tylko tekstu. Szkoła dała mi bardzo dużo, jeśli chodzi o pozbywanie się wstydu związanego z pisaniem.
Co było dalej?
Moją pracą dyplomową były trzy opowiadania o babci, mocno zakorzenione we wsi. Usłyszałam, że jest w nich potencjał na coś więcej, na książkę. Próbowałam się motywować, żeby pisać dalej. Po takim kursie łatwo popaść w myślenie, że w grupie się udawało – poznałam świetnych ludzi – ale samej się nie uda, że nie ma się na to siły. Jak było mi później smutno, to sobie czytałam uzasadnienia swoich wysokich ocen. (śmiech) Pracowałam już wtedy jako dziennikarka kulturalna w „Forbes Women”. Na początku 2023 r. nastąpiły zwolnienia grupowe. Było mi smutno, bo nie dostałam stypendium artystycznego Warszawy, na które bardzo liczyłam. Wydarzyło się za to coś innego – dostałam w pracy odprawę. Postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę: potraktować ją jako zaplecze finansowe i przez kilka miesięcy skupić się na pisaniu. W międzyczasie pojawiła się propozycja wydania książki w W.A.B. Dostałam umowę na książkę – jeszcze nienapisaną, mimo że to miał być debiut! – co dodatkowo dało mi kopa.
Cały wywiad do przeczytania w najnowszym numerze „Repliki”, dostępnym w PRENUMERACIE lub jako POJEDYNCZY NUMER na naszej stronie internetowej oraz w wybranych salonach prasowych